Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2010, 14:41   #217
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
[media]http://satyrlane.wrzuta.pl/sr/f/4jmpNV2FPMC/piraci_z_karaibow_3_-_i_see_dead_people_in_boats_hans_zimmer.mp3[/media]Hans Zimmer, I See Dead People...

Obudziliście się skoro świt. A raczej obudzono Was - spotkana wczoraj w karczmie Drużyna Niedźwiedzia (jak zwała ją karczmarka) hałaśliwie wyruszała w drogę wraz z pierwszymi promieniami słońca. Zwalisty półork wraz z towarzyszącym mu mężczyzną wylewali na głowy wiadra lodowatej wody ze studni - najwyraźniej lecząc kaca. Półelfi mag czule żegnał się z jakąś dziewoją, która popiskiwała głośno gdy podszczypywał ją w tyłek. Niziołki wskoczyły już na swoje kuce i teraz galopowały po wybrukowanym placu przed gospodą - w ciszy poranka odgłosy kopyt brzmiały jak kanonada z modnych ostatnio wśród szlachty pistoletów skałkowych. Elfia kapłanka żegnała się z karczmarką, od czasu do czasu krzycząc na marudzącego z siodłaniem konia młodego krasnoluda. Cóż... owa drużyna pewnością stanowiła bardzo zgraną i wesołą gromadę. Zdecydowanie zbyt wesołą jak na tą porę dnia (czy też nocy) - okno jednego z domów uchyliło się i na ulicę wylano obfitą zawartość nocnego naczynia (na szczęście chybiając), okraszoną stekiem wyzwisk. Wywołało to jeszcze większą wesołość niziołków, ale elfka szybko ostudziła ich zapał i, zebrawszy niesforną gromadę do kupy, ruszyła w stronę bram miasta.

Tak zacny (choć nieco hałaśliwy) przykład przypomniał Wam, że bynajmniej nie grzeszycie nadmiarem czasu. Ziewając i marudząc zeszliście więc na śniadanie, po czym zebraliście się do drogi. Ku Waszemu zdumieniu Kalel wynurzył się ze stajni prowadząc piękną srokatą klacz, osiodłaną i gotową do drogi. Nie zdziwiła się jedynie Sorg, która osobiście wytargowała za konia całkiem dobrą cenę, podczas gdy chłopak jedynie podśmiewał się, że osobliwe umaszczenie konia oddaje dwoistość natury przyszłego właściciela. Swojego dotychczasowego wierzchowca łotrzyk oddał Tui, więc od tego dnia podróżowaliście wygodniej i nieco szybciej. Wypchane sakwy zarówno jego jak i czarodziejki wskazywały wyraźnie kto tym razem będzie żywił drużynę - zwłaszcza, że w sakiewce Lidii widać było już dno. Nadal jednak Waszym głównym źródłem pożywienia miało być to, co sami zdołaliście upolować czy znaleźć. Choć przy znajomości ziół, jaką dysponowała Lidia pieczone mięso i sycące polewki nie były wcale takie złe.



Kolejne pięć dni podróży było irytująco podobne do siebie nawzajem, toteż z ulgą powitaliście majaczące na horyzoncie wieżyce Twierdzy Złamanego Topora. Olbrzymie warowne zamczysko nawet z daleka stanowiło imponującą budowlę, z bliska zaś przechodziło najśmielsze wyobrażenia. Grube na kilka metrów zewnętrze mury z zaciekami po smole i wrzącym oleju, okrągłe baszty z wąskimi otworami strzelniczymi, stojące na nich katapulty i balisty, wysokie wieże obserwacyjne wewnętrznych murów, powiewające wszędzie proporce różnych rodów i bóstw - wszystko to stanowiło malowniczy i nieco przytłaczający widok. W porównaniu z Twierdzą paladynów Zapomniana Forteca stanowiła ledwie mały przyczółek, zameczek możnego panka, który chciał zabezpieczyć swoje wsie przed atakami grasantów. Wcześniej wydawała Wam się ona potężna, lecz gdyby postawić ją na Twierdzy zajęłaby co najwyżej jeden narożnik.

Nie wjechaliście do Twierdzy - nie mieliście po co. Zresztą nie było tam miejsca dla takich jak wy. Na noc zatrzymaliście się na podgrodziu, które - rozbudowane na wiele mil wokół twierdzy - zapewniało paladynom i okolicznym mieszkańcom wszystko, czego do życia potrzeba. Jedynie Lusus wyprawił się do zamku po obiecany prowiant. Tam zdziwiono się, że jest sam, wyrażono ubolewanie z powodu śmierci jego pana, po czym - dowiedziawszy się z jaką misją jedzie - ponownie wyrażono zdziwienie (w o wiele mniej uprzejmy sposób), że jedzie tak powoli. Niemniej jednak żadnych wieści ani zadań dla niego nie przewidziano, szybko więc wrócił do gospody w której mieliście nocować.



Rano przeprawiliście się przez potężny, kamienny most strzeżony przez kilku żołnierzy, po czym ruszyliście na północ. Mapa nie mówiła Wam wiele o trasie przejazdu. Ponieważ jednak trakt wiodący prosto na północ na oko wydawał się wam lepszy niż kręte, leśne ścieżki, jakimi musielibyście się poruszać jadąc w stronę Pyłów, ruszyliście nim właśnie.

Droga była długa, monotonna i piekielnie nudna. Ponieważ Twierdza Złamanego Topora stanowiła niepisaną granicę między terenami cywilizowanymi a tak zwaną dziczą, po dwóch-trzech dniach praktycznie przestaliście się natykać na jakichkolwiek ludzi czy nieludzi. Czasem minął Was jakiś wóz wiozący plony z oddalonej od twierdzy farmy, czasem gdzieś na polach zamigotało światełko z samotnego domu. Raz czy dwa natknęliście się na łowców wiozących na sprzedaż mięso i wyprawione skóry. Ich ogary z ciekawością obwąchiwały wasze wierzchowce, ale nie czyniły wam krzywdy. Jako duża grupa uniknęliście również napadów dzikich zwierząt czy innych stworzeń, choć często w nocy słyszeliście niesiony echem zawodzący śpiew wilków, piski, skrzeki czy basowe pomruki wydobywające się z gardeł nieznanych wam istot.

Dzięki temu, że Kalel zakupił nowego konia podróżowało wam się o wiele wygodniej. Skąd nagle miał na to pieniądze? O tym wiedziała jedynie Sorg, z którą łotrzyk bardzo szybko wszedł w dobrą komitywę. Lidia nadal uczyła Tuę strzelania z łuku - co prawda czarodziejka nie trafiała jeszcze do celu, umiała już jednak spuścić cięciwę tak, by nie zedrzeć sobie skóry z połowy ręki i nie wybić sobie spadającą strzałą oka. Tua kupiła sobie własne posłanie i koc, nie musieliście więc się już nim dzielić. Dzielili się za to Lidia z Lususem. Nie było to zbyt przyzwoite, jako że nie byli jeszcze po słowie - ale z drugiej strony kto by na to zwracał uwagę? Nikt dorosły z Wami nie jechał, Madrag zaś był ostatnią osobą, która mogłaby prawić Wam morały. A przynajmniej kochankom było ciepło w chłodne, jesienne noce.

Madrag przykładał się do nauczania Tui równie mocno, co do podglądania dziewcząt. Niesamowicie podniecony możliwością spotkania wielkiej Elethieny zmuszał młodą magiczkę do wytężonej pracy, chcąc najwyraźniej pochwalić się osiągnięciami swojej protegowanej. Jego naukom nierzadko przysłuchiwał się Kalel, a i Maeve mogła uszczknąć nieco wiedzy. Duch coraz częściej wspominał też, że młoda czarodziejka powinna - jak każdy szanujący się mag - sprawić sobie chowańca. Wizja małego kruka, sowy czy łasicy podążającej za nimi krok w krok powoli zagnieżdżała się w umysłach obu czarodziejek. Jednak...

Jednak Tua i Maeve nie wspominały dobrze podróży do domu Rudej Wiedźmy. Noc w noc przenosiły się do opuszczonego, martwego miasta, w którym bezszelestny wiatr hulał wśród ruin, a one uciekały, uciekały, uciekały... Obojętnie jednak w którą stronę biegły zawsze trafiały spowrotem na plac z upiorną piramidą. Powoli zaczynały się do tego przyzwyczajać, nie sprawiało to jednak, że sny stawały się mniej straszne. Dostrzegały coraz więcej szczegółów - roślinne motywy na portykach domów, baśniowe stworzenia wyrzeźbione w kamieniu, rozległe ogrody - teraz spalone i puste. Miasto było stare - niepodobne do obecnie budowanych. Czaszki zmarłych mieszkańców także zaczęły być coraz bardziej "znajome" - dziewczęta zauważyły, że nie były to czaszki ludzi; były mniejsze, o ostrzejszych rysach i wąskich oczodołach.
Niestety wraz z poznawaniem miasta i one były poznawane. Z każdym snem "coś" na placu wydawało się bliższe, bardziej ruchliwe i realne. Pod koniec podróży do Północnego Lasu stos chwiał się tak mocno, że aż osypywały się czaszki. "Coś" próbowało wydostać się na wolność...

Po tygodniu podróży Lidia dała sygnał, że czas skręcić w jedną ze ścieżek prowadzących do Północnego Lasu. Wielki kamień z wyrytymi na nim starożytnymi, elfimi runami wskazywał właściwą drogę, która - choć zarośnięta i mało uczęszczana - była w całkiem niezłym stanie. Cień wielkich, starych drzew pogłębił jeszcze jesienny chłód i już wszyscy przebraliście się w cieplejsze odzienie. Już od kilku dni ukształtowanie terenu wyraźnie wskazywało, że zbliżacie się do Skał, toteż i w lesie nie raz i nie dwa musieliście wspinać się na pagórki, omijać wykroty czy wielkie głazy. Tu nie było ludzi, którzy wycinali by drzewa lub zbierali drwa na opał, toteż na drodze leżały połamane gałęzie, a gdzieniegdzie nawet wiatrołomy.

Mimo tych przeszkód w południe trzeciego dnia od wjechania do Lasu (a dziewiętnastego od wyruszenia z Uran) stanęliście przed domem Rudej Wiedźmy. Nie mógł to być raczej czyjś inny dom, gdyż tu kończyła się ścieżka. W świetle słońca prześwitującego przez korony dębów i buków ujrzeliście przepiękny dom - czy nawet miniaturowy pałacyk - wbudowany w pień olbrzymiego, starego drzewa. Piękne, misterne zdobienia wskazywały na pracę elfich artystów, całość zaś była harmonijnym połączeniem drewna i... nie, tylko drewna! Przy bliższych oględzinach okazało się, że dom zbudowano z jakiegoś gatunku drewna, które wypolerowane i zakonserwowane przez wieki stwardniało niemal na kamień. A może działała tu magia?




Onieśmieleni przywiązaliście konie do jednego z wystających korzeni i zakołataliście do drzwi - bez efektu. Ponowne pukanie również nic nie dało. Dopiero na gromki okrzyk Lususa oznajmiający poselstwo z Twierdzy Złamanego Topora, drzwi bezszelestnie otwarły się wpuszczając Was do środka. Niepewnie przeszliście przez długą sień, oświetloną sączącym się znikąd światłem i znaleźliście się w dużym, choć przytulnym salonie. W ściany wbudowane były ciemne dębowe półki (a może wyrastały one ze ścian?), obciążone stosami książek i zwojów. Blat do czytania również był nimi zawalony. Na środku stał spory stolik otoczony krzesłami, na których leżały haftowane w zawilce i przebiśniegi poduszki, komponujące się wzorem z leżącym na stole obrusem. Nie było widać przejść do żadnych innych pomieszczeń.

Waszą uwagę zwróciła jednak niska złotooka elfka, z opadającymi do pasa prostymi, rudymi włosami. Mieszkająca całe życie z elfami Sorg oceniła ją na jakieś 250-300 lat. Ciężko było jednak określić do jakiego rodzaju należy: złota skóra sugerowała słonecznego elfa, jednak kolor włosów oraz obejmujące jej ramiona zawiłe tatuaże nadawały jej cerze bardziej zielonkawy odcień, wskazujący na leśnych przodków. Ubrana była w zwiewną szatę, której wzór niemal zlewał się z tatuażami. Na półce obok niej siedział nieduży, szary smok. W przeciwieństwie jednak do widzianych przez Sorg na Jarmarku stworzeń ten wyglądał na całkiem zadowolonego ze swojej sytuacji - przyglądał się Wam ciekawskim wzrokiem, turlając ogniście czerwoną kulę, która mogła być zarówno cenny artefaktem jak i zwykłą zabawką.



Kobieta przyjaznym gestem zaprosiła Was do stołu, po czym rzekła melodyjnym głosem:
- Witajcie w domu Elethieny Froren. Rozumiem, że wieziecie oczekiwany przez nas list od Ulfa Valstroma? - smoczek przefrunął na oparcie jednego z krzeseł i z zainteresowaniem łypnął na podany przez Lususa futerał. Elfka otworzyła go i obejrzała pieczęcie, najwyraźniej sprawdzając ich stan i autentyczność. Tymczasem Lidia wyjęła z sakiewki pierścień Podkosian i wyłuszczyła gospodyni drugą sprawę, z jaką przybyliście. Przez twarz elfki przebiegł cień jakby... zmieszania? Zaskoczenia? Niepewności? Zniknął jednak tak szybko, że Tua Maeve - jedyne, które go dostrzegły - uznały, że chyba im się przywidziało.

- Ach... klątwa Hardana Szalonego... - rzekła, biorąc do ręki pierścień i oglądając go uważnie. - Zobaczymy co da się zrobić. To wymaga jednak czasu, podobnie jak napisanie odpowiedzi na list. Sugeruję, żebyście rozbili obóz za domem - jest tam duża, osłonięta od wiatru polana, na której często popasają goście. Znajdziecie na niej i strumień dla koni, i zadaszenie, pod którym możecie rozłożyć posłania. Choć dziś w nocy nie powinno padać, a dzikie zwierzęta wam tu nie zagrożą. Z dobrodziejstw naszego ogrodu - i oczywiście lasu - możecie korzystać do woli. Wróćcie tu jutro rano. Coś jeszcze?

Kobieta spojrzała po Waszych twarzach, wyrażających przeróżne uczucia. Czy tego właśnie spodziewaliście się po wizycie u Rudej Wiedźmy?




Polanka za domem stanowiła przedłużenie otoczonego murkiem ogrodu, w którym rosły głównie warzywa i zioła. Z zagrody pomiędzy korzeniami drzewa dochodziło zaś gdakanie kur i meczenie kozy. Trochę nieromantycznie... ostatecznie jednak Wiedźma też musiała coś jeść. Rozbijając obóz przyglądaliście się jeszcze jej domostwu. Z niewiadomych przyczyn spodziewaliście się wysokiej wieży - w końcu wiadomo, że magowie "od zawsze" mieszkali w wieżach. Nieprzytulnych, niepraktycznych, wietrznych i zimnych... Tak po przemyśleniu dom Elethieny był jednak lepszy. Choć... znów igiełki rozczarowania zakuły co po niektórych z Was. Nikt z drużyny nie widział nigdy pracowni maga (bo komnaty Madraga nie zaliczaliście jakoś do tego rodzaju pomieszczeń), jadąc tu popuściliście więc wodze fantazji. Czaszki, świece, oczy żab, kły smoków i inne dziwaczne składniki powinny były wisiec u powały czy bulgotać w kociołku... Podejrzane mikstury i zioła ważyć się w kuchni... Dziwne, demoniczne stworzenia latać wokoło... Tajemnicze magiczne przedmioty walać się pod stopami... A tu tylko książki i zwoje - trochę jak w bibliotece. Mimo to na widok pseudosmoka obie czarodziejki pozazdrościły elfce chowańca. Może duch miał jednak rację i wypadałoby sprawić sobie sługę-towarzysza-przyjaciela...?

Nie mieliście jednak czasu by długo rozmyślać - gdy tylko skończyliście rozbijać obóz poczuliście, że ktoś was obserwuje. I to bynajmniej nie od strony wielkiego drzewa. Jednak dopiero po jakimś czasie dostrzegliście przemykające między drzewami cienie, które widząc, że zostały spostrzeżone przestały się kryć. Czterech mężczyzn, na oko koło trzydziestki, o - co tu dużo mówić - wyjątkowo podejrzanym i parszywym wyglądzie popasało w lesie, obserwując domostwo Elethieny. Nie weszli na polanę, nie przywitali się też z wami. Byli wychudzeni i obdarci, jednak widać było, że ich broń i zbroje nie jeden raz były w użyciu. Ich wierzchowce również nie były w najlepszym stanie - od dawna nikt ich nie wyczesywał, a ich skóra nosiła ślady otarć od siodła i źle zapiętego popręgu. Najwyraźniej ponownie przyszło Wam nocować w niemiłym i podejrzanym towarzystwie.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-02-2010 o 22:04.
Sayane jest offline