Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2015, 14:57   #115
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Co sprawiało, że wuj będący zwykle oazą spokoju, przejawiał taką nerwowość? Zaintrygowało to Denisa. Sam nie obawiał się obcego, nie sądził, iż ten człowiek wybawił go z opresji, tylko po to by wyrządzić mu teraz krzywdę. Odebrał zamówioną butelkę od jednej z dziewek i nie wahając się postawił przed Omarem. Starał się zachowywać naturalnie.
- Dziękuje za cenną informację. Jak słusznie się domyśliłeś, jestem poławiaczem, synem Renauda Arcona, swego czasu jednego z najlepszych w tym fachu.. - zawiesił na chwilę głos - Nie chcę cię bliżej poznawać, ale ciekawi mnie, dlaczego spędzasz czas w tej spelunie, miast żeglować na Laves bądź po Srebrnym Morzu, przecinając szlaki wiodące do hanzeatyckich kolonii…
Zbytnia śmiałość była momentami nieodłączną cechą młodego wieku. Louis zakasłał i był pewnie teraz bardziej blady, niż jego bratanek...
- Przesiaduję to tu, to tam. Nic, czym warto by się interesować, mój drogi lurkerze.
Mężczyzna spojrzał wymownie na stół. Cmoknął głośno i powstał, nie bez trudu. Wypity alkohol robił swoje. Na jego twarz wpełzł czerwony kolor. Przypominał przez to dorodnego buraka, ale tylko idiota naigrywałby się takiego porównania.
- Nancy, kurwa mać! Gdzie jest moje gęsiwo? Zamówiłem żarcie pół godziny temu. Czy chcesz mnie zagłodzić, ty suko?
Właścicielka, która dała się poznać jako osoba wylewna, skuliła się w sobie.
- Prz… przepraszam. Już gotowe!
Przed Omarem wylądował parujący półmisek, lecz to go nie uspokoiło. Chwycił Nancy za nadgarstek, przyciągnął do siebie. W pokrytej gęstym włosiem ręce pojawił się długi kozik. Ostrze spoczęło na ogromnej grdyce Nancy. W całym pomieszczeniu wnet zapanowała cisza.
- Jeszcze raz każesz mi czekać, a cię potnę. Rozumiesz?
Kiwnęła niemrawo głową i wylądowała na ziemi. Omar wgryzł się w udziec. Po jego brodzie pociekł tłuszcz, spływając strumieniami na stół.
- Co ja to mówiłem. Ach! Ludzie mają do mojej obecności na pokładzie jakieś uprzedzenia. Ale powiem ci Denisie, że jeszcze o mnie usłyszysz. A wtedy lepiej, abyś był daleko od mojej łajby!
Jak szybko wpadł w furię, tak samo prędko ochłonął. Omar ponownie wybuchł rozsadzającym bębenki śmiechem.
Zachowanie Omara wskazywało na to, że może być trawiony jakąś chorobą umysłu. Zmienności i niepohamowanego temperamentu nie można było wyłącznie tłumaczyć ilością pochłoniętego alkoholu. Śmiech mężczyzny dodawał mu demonicznego charakteru i Arcon mimowolnie wzdrygnął się, wnet jednak doszedł do siebie.
- Nie wątpię… - odparł wolno, mając żywo w pamięci wcześniejszy wybuch furii. - Trudno będzie mi zapomnieć o tobie, a wszak znam cię ledwie chwilę. Co zaś do wspomnianych uprzedzeń to taka część ludzkiej natury, która każe osądzać powierzchowność innych zamiast spojrzeć głębiej. Daleki jestem od tego…
Odkorkował butelkę i nalał wszystkim obecnym przy stole wina do kubków.
- Zanim się pożegnamy, Omarze, wypijmy, za pomyślny los!
Denis miał nadzieję, że wino nie okaże się cienkuszem i nie wywoła gniewu pirata…
Wyglądało na to, iż pomimo ognistego temperamentu do tamtego przemawiały racjonalne słowa. Skinął bowiem głową i podniósł naczynie w toaście.
- Zdrowie wasze w gardło nasze!
Na jeden haust wypił zawartość, po czym sam dolał sobie więcej. I choć jeszcze przed chwilą emanował niedźwiedzią wręcz siłą, legł na blacie stołu uderzając głucho o drewniane belki. Louis westchnął i pociągnął kuzyna za ramię.
Przy wyjściu, dwójkę obserwowały bardzo nerwowe tym razem spojrzenia. Louis i Arcon wyszli na zimne, portowe powietrze. Starzec nabił fajkę, po czym spojrzał wymownie na kompana.
Po mieszaninie zapachów z wnętrza tawerny, portowe powietrze wydało się nawet rześkie.
- Sprawdźmy te Czerwone Ogrody i zajazdy w ich okolicy… - rzekł Denis i momentalnie dodał: - Wiem, wiem, co powiesz zachowałem się ryzykownie, ale to był jedyny sposób. Szczęśliwie wyszliśmy obaj cało z tej mordowni… Będzie co wspominać.. na stare lata - usmiechnął się, jowialnie poklepując ramię wuja.
Post na podstawie dialogu w pliku doc.
Czerwone Ogrody wyznaczały jeden z głównych punktów miasta, toteż nie trudno było do nich dotrzeć. Jednocześnie były miłą odmianą od brudów dzielnicy portowej. Miasto dbało o swoją wizytówkę, park był zadbany a spacer po nim zwyczajnie przyjemny. Główne drogi prowadziły szerokimi, żwirowanymi alejkami i kończyły przy głównych bramach. Szczęściem okazało się, że w okolicy są tylko dwa zajazdy. Jeden pozostawał opcją dla mniej zamożnych. Podczas gdy Ferat nie słynął z oszczędności, wybór był więcej niż oczywisty.
Dobrze zachowany, drewniany dom noclegowy przywitał dwójkę pod postacią znudzonej niewiasty.
- Co tam chcecie? - burknęła.
- Szukamy Lucjusza Ferata - odrzekł wnet Louis.
- Nie ma takiego.
- Być może mamy dla niego coś cennego.
Ożywiła się. Wyglądało na to, że uczony wyczulił kobietę jak ma reagować na podobne deklaracje.
- Właźcie na górę. Powinien być u siebie.
Oczy im się zaszkliły. Po, jakby nie patrzeć utrudnionych poszukiwaniach, wreszcie stanęli u progu swojego celu. A przynajmniej jednego z nich. Z nowymi siłami wespnęli się po długich, skrzypiących schodach i udali pod właściwe drzwi. Denis zastukał parę razy rytmicznie, aby wreszcie ujrzeć przed sobą nikogo innego, jak znanego historyka, Lucjusza Ferata.


Trochę nieobecnym wzrokiem spojrzał na obydwu gości i podrapał się po głowie.
- Znamy się panowie?

Każda droga zdawała się kryć tajemnicę. Pierwsza związana była z morzem, druga ze śmiercią, natury trzeciej Richard do końca nie rozumiał, choć spodziewał się powiązania ze sferą sacrum. Ostatecznie zdecydował się odbić w lewo. Nie czuł przestrachu wchodząc na statyczną wodę przed sobą. Czemuś wiedział, że morze nie pochłonie go w niespodziewanym momencie.
Duży frachtowiec stał zagłębiony w falach niczym w gęstej smole. Rozbryzgi na jego kadłubie wisiały w powietrzu i gdyby szlachic zechciał, mógłby się na po nich bez trudu wspiąć. Nie było to jednak konieczne, by dostać się na pokład. Jedno mrugnięcie okiem - i już na nim był. Tak jak poprzednio, ta dylatacja czasu i relatywność przestrzeni wcale go nie dziwiła.
Wokół na powrót zapanowała mgła, przez którą Richard przedzierał się jak ślepiec. Co raz widział w niej zarysy załogi, lecz zanim zdążył kogokolwiek zawołać, postaci te gdzieś znikały. Zdeterminowany miotał się na prawo i lewo, chcąc dowiedzieć się kim są i gdzie zmierzają. Słyszał ich niezrozumiałe szepty, ale nie mógł na żadnego natrafić. Kiedy uznał już sprawę za straconą, nagle mleczny otok pierzchł jak gdyby zmieciony niewyczuwalnym podmuchem. Nareszcie ich ujrzał...


Wielu leżało martwych. Ich skóra była poczerniała, twarz oraz klatki piersiowe kompletnie zapadnięte. Szmaty jakie kiedyś służyły za ubiór, zwisały smętnie z napuchniętych ciał. Lecz część groteskowej załogi wciąż operowała przy linach, żaglach i sterze. Wyglądali niewiele lepiej, skóra niemalże odchodziła im od kości. La Croix dopiero po chwili zorientował się, że nie widzi żywych trupów, a ludzi dotkniętych plagą z Andromedy. Oni także teraz zastygli w czasie, mimo to wciąż mógł usłyszeć ich przyciszone głosy.
- Z Southand, z okowów wyrwani…
- Odebrać to, co się należy…
- Ku tym, co zdradzili…

Jacob przezornie sprawdził czujność Zoi. Wszystko wskazywało na to, że mógł czuć się swobodnie, przynajmniej w obrębach czterech ścian. Wstał z łóżka i od razu przeszedł do biblioteczki. Wnet rozpoznał charakterystyczne, grube grzbiety ,,Dzieła cudownej kreacji”. Zoi była w posiadaniu oprawionej w skórę oraz wyszywanej złotymi nićmi edycji kolekcjonerskiej. Cooper bez problemu przeliczył, że sam jeden tom musiałby kosztować około stu dukatów.
Uśmiechnął się do wspomnień, patrząc na prymitywne podobieństwa bożków z kości słoniowej. Utożsamiały wierzenia tamtejszych ludów. O dzikości owych świadczył los dawnego przywódcy wyprawy na Seprens, Leo Eisenstein’a. Ludzie powiadali, że to hazard go zgubi, niemniej o wiele bardziej inwazyjne okazało się dwumetrowe drzewce dzidy w jego klatce piersiowej.
Gdy podszedł do akwalungu, uderzyła go jedna rzecz. Nie był to zwykły model, nawet jak na warunku blichtru tutaj panujące. Początkowo uznał go za stary lub wycofany egzemplarz, gdyż koncept wyraźnie odbiegał od współcześnie używanych. Teraz mógł dostrzec, że jest nowy i nosi śladów używania, zacieków czy uszkodzeń. [Test Rzemiosła]


Strój został wzmocniony grubszym niż normalnie materiałem. Z przodu posiadał wybity symbol czarnego krzyża. Ponadto uposażono go z tyłu w plecak z wystającymi przewodami. Zwracał uwagę przytroczony do pasa przedmiot, przypominający broń palną. Na kształcie podobieństwa się kończyły. Rzecz nie posiadała bębenka, ani dostępu do komory. Jacob nie potrafił stwierdzić nic więcej.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-02-2015 o 18:40.
Caleb jest offline