Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2015, 17:29   #67
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nie była to łatwa decyzja. Właściwie, ciążyła niczym kamień sunący na dno morskiego dna. Miasto reprezentowało wszystko, czemu Denis oddawał się w swoim życiu. Odbijało blask przeszłej chwały, widzialny już tylko dla prawdziwych pasjonatów podwodnej eksploracji. Młody lurker po raz ostatni spojrzał na ojca i wuja. Podjął decyzję. To nie było miejsce dla niego. Musiał stąd uciekać. Dwójka przy barze nie należała już do świata żywych. Mieli na zawsze tu pozostać, niczym w skarbnicy jego pamięci. Dwóch ukochanych mu ludzi podniosło pokryte zielonym nalotem szklanice. Po raz ostatni niemo życzyli mu powodzenia. Jakiś spokój i dobroć biły od tej sceny. Podbudowany owym obrazem, Denis odbił się mocno i rozpoczął mozolną drogę ku górze. Ale nie był to koniec przeciwności. Im bliżej powierzchni się znajdował, tym mniej sił czuł w członkach.

Swimming through the mud, yes I was swimming through the mud.
And a thousand flamingos led my way,
riding to the feast for I was gonna meet my doom.

Zniekształcone słowa piosenki z trudem docierały jego uszu. Już raz gdzieś się z nimi spotkał.
- Arcon! Obudź się, już!
Kolejny raz cały świat zafalował. Miał uczucie tkwienia w oku błyskawicznie rozprzestrzeniającego się cyklonu. Z trudem wyciągał ręce do góry.


Kaznodzieja w porcie. To on wypowiadał dziwną, śpiewną mantrę. Chociaż nie mógł go teraz dostrzec, słyszał dalszy ciąg enigmatycznej pieśni.

Tonight a demon came into my head and tried to choke me in my sleep.
In the shape of skins and sirens he's induced me with his song,
trying to choke me and leave me in my sleep.
Don't wake me up before the demon takes my soul.

Czuł się jak gdyby dwie siły walczyły o jego duszę i niemal rozrywały ją na strzępy.
- Nie możesz mnie teraz zostawić. Chyba wreszcie coś mamy, a ty mi uciekasz. Chcesz tej sławy, czy nie? Chcesz nurkować głębiej niż Enzo? To się kurde obudź!
Poczuł w nozdrzach ostry zapach, który popłynął aż po końcówki nerwowe. Pobudzone mięśnie nabrały dodatkowego wigoru. Był tuż przy jasnej tafli wody. Pozostał jeszcze jeden ruch.




Mózg Richarda działał na zwiększonych obrotach. Oczyma wyobraźni widział własną rodzinę na miejscu Denisa. Odrzucił tę myśl. Musiał być absolutnie skupiony w momencie, gdy miał pod pieczą człowieka balansującego na krawędzi życia i śmierci.
- Szefie, jeśli mogę coś zasugerować - odezwał się Jonas, pomagający przytrzymać Arcona - Działamy po omacku. Potrzeba tu specjalisty, a wezwanie medyka z miasta zdradzi całemu miastu, że mamy kiełkujący przypadek zarażonego. Może bardziej humanitarne będzie zakończenie jego męki. Mogę wypalić dostatecznie dużo wapna. Nikt się nawet nie dowie.
W tym momencie dotarło do niego, że siedział okrakiem na mężczyźnie, który całkiem świadomie się w niego wpatrywał.
- Jak dużo słyszałeś? - zapytał Denisa.
Wyglądało jakby część narośli na rękach chorego nieco zmatowiała. Zdecydowanie było widać mniej wybroczyn i ropy, jakie dotychczas lały się całymi strumieniami.
- Niesamowite - mruknął Jonas, po czym od razu wziął Richarda na stronę.
- Jeśli mogę coś jeszcze zasugerować. Lekarstwo czy nie, jego stan wciąż będzie krytyczny. Podróż bez właściwej opieki prawdopodobnie go zabije. Jeśli mamy cokolwiek zdziałać dalej potrzebujemy sterydów. I to mocnych. Nikt nam tego bez papieru od konowała nie sprzeda. Przynajmniej legalnie. Prawa rynku. Z resztą obydwaj to wiemy, załatwiałeś mi wiele dobrodziejstw w Rigel. Pamiętaj że wapno jest wciąż opcją. No dobra. Żartuję tylko.
Prawdziwość ostatniego zdania wcale nie była oczywista. Jonas spędzał samotnie w laboratorium tyle czasu, że istniały silne przesłanki dla jego socjopatii. W jednym miał jednak rację. Bez silnych medykamentów wykończony organizm Denisa miał nikłe szanse na przetrwanie.
Richard odwrócił się do Arcona. Lurker był zlany potem, wciąż ciężko oddychał, ale wzrok miał już przytomny.



Pod parawanem przetoczył się wzburzony pomruk tłumu. ([Autorski/Steampunk] Dead Men Tell No Tales) Z każdej strony dało się słyszeć głosy oburzenia i żywe protesty. Trwało to dobrą chwilę. Grupa łatwo wchłania negatywne emocje. Trudno było je wytłumić. Ktoś wreszcie zebrał się w sobie by pozbierać wszystkie utyskiwania i ubrać je w konkrety. Brunet w średnim wieku wstał ze swojego miejsca. Uderzył o swoje szkło widelcem, który kiedyś przynajmniej udawał srebrny. Utkwił oczy w starcu, który jeszcze przed chwilą zabierał głos. Jego mowa zdradzała pochodzenie z niższej klasy średniej.
- Banialuki stary człowieku. Wszystko gówno prawda. Nawet głupiec wie, że nie istnieje plagowe remudium! Nawet na wczesne stadia.
- Prawda! Starego Patricka z Tartakowej to ledwie wczoraj z domu wyciągnęli. Pewno już w drodze na Andromedę jest. A chłop całe życie zdrów jak ryba! Nikt go cudownie nie uleczył. I co? - dorzucił ktoś, jakby pośrednia znajomość z zarażonym coś zmieniała.
Stary gawędziarz nie dał się zbić z pantałyku. Zacisnął mocarną pięść w dłoń i uderzył nią w blat, aż kilka drzazg wyprysnęło na prawo i lewo.
- Po pierwsze mówi się remEdium! Po wtóre zamknąć mordy, bo nie skończyłem. To oczywiste, że nie wiecie o lekarstwie nawet po tylu latach. Stworzenie go kosztuje krocie, co wyklucza masową produkcję.
Samozwańczy przedstawiciel tłumu chciał jeszcze zaoponować, lecz powstrzymało go spojrzenie mówcy. Powoli usiadł na miejscu, starając się nadrobić groźną miną.
- Poza tym, ruszcie makówkami - ton zmienił się z karzącego na bardziej dydaktyczny - Naprawdę wierzycie, że na archipelag trafiają tylko zarażeni? Dam wam przykład. Robicie przetarg: spław drewna na przyszły rok. Konkretna kasa. Macie umówionego zwycięzcę, ale jeden z oferentów wpieprza wam się z heroiczną gadką o moralności. Kogo posłuchają dupy na stołkach? Pitolenia zbuntowanego flisaka czy was, poważanych możnowładców?
Co bardziej lotni pokiwali głowami. Ci mniej dopiero po chwili wydali cichy pomruk. Siwy był dobrym mówcą. Postawienie słuchacza w roli kogoś ważnego stanowiło zgrabny chwyt i jak widać, skutecznie przywracało posłuch.
- Właśnie. A teraz weźmy zdanie tej właśnie dupy na stołku i doktora, który ma stwierdzić stan patologiczny. Kto będzie bardziej decyzyjny?
Wyraźnie się uspokoiło. Nikt już nie wygłaszał obiekcji, ani miotał się ze swoim zdaniem. Nie dlatego, iż ta wersja istotnie uchodziła za wiarygodną. Rzeczy, które opowiadał ten tutaj stanowiły tak niebezpieczną opowieść, że dawno wyhaczały poza karczemną klechdę. Nawet przywykły do hiperbolizowania właściciel z ciekawością oparł łokieć na drewnianym szynkwasie.
- W pewnym momencie pojawia się ktoś z cudownym lekiem. Mówi że nasz niewygodny papla może wyjść na wolność i opowiedzieć wersję inną niż oficjalna. Co robicie?
Na tym etapie opowieści panowała już absolutna cisza. Jedynym podkładem dla słów mężczyzny było ciche syczenie żaru na kamiennym palenisku. Ktoś kto opowiadał takie rzeczy musiał być szalony lub brać udział w zdarzeniach, o których większość mogła co najwyżej poczytać.
- A teraz słuchajta dalej, bo robi się gorąco…



- Co rozkażesz, Kapitanie.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwała się i odwróciła do bosmana. Ten wytrzeszczył oczy, wciąż trawiąc całą sytuację.
- Zaraz. Nie możecie… - zająknął się.
Zabawne. Na co dzień buńczuczny skurwiel po raz pierwszy obnażył swój strach. Samantha dała sobie spokój z przemowami i ostatnim słowem. Zwyczajnie skierowała pistolet w głowę Laytona, pociągnęła za spust. Zamek skałkowy głośno szczeknął, jednocześnie broń wypaliła z ogromnym hukiem, który jeszcze chwilę odbijał tumult między ścianami. Głowa Laytona rozbryznęła się na wszystkie strony, ochlapując dziewczynę fragmentami mózgu. Czerwień jej włosów zmieszała się z czerwonymi skrzepami, niedbale osadzonymi między długimi pasmami.
- Posprzątam... Ojcze. Layton powinien Cię błagać o wybaczenie za to, że nadmiernie krwawi. Wszystko upierdolił.
- Nie będzie to konieczne - mruknął James - Zwołam kilku chłopaków.
Ujął ją za ramię i zdecydowanie odwrócił. Spojrzenie ojca było zimne, że aż przechodziły dreszcze. Aż trudno uwierzyć, aby na dnie tych pustych oczu znajdowały się jakiekolwiek emocje.
- Dobrze się spisałaś. Wiedz, że Layton jest martwy tylko dlatego, że mam pewność co do twojej wersji.
Podszedł do bulaju i spojrzał z dołu na rozświetloną stację.
- Nie okłamałabyś mnie, prawda? Dobrze wiesz, że podzieliłabyś wtedy jego los.
Mimo że stał odwrócony od niej plecami, Samantha miała pewność że twarz Jamesa jest w tym momencie niezmącona niczym skała.
- Chodźmy na górę. Wracają.

Wyszli na zroszony morską bryzą pokład. Grupa wybrana przez Jamesa właśnie schodziła z powrotem po drabinie. Reszta załogi zebrała się w zwartym półkole. Choć raz piraci nie przekrzykiwali się wzajemnie i ze skupieniem czekali na wieści. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy legendarny sekstans.
Jeden z mężczyzn, krępy, nieco śmierdzący brodacz ostrożnie wyjął małą skrzyneczkę. Nie przeciągając nerwowej chwili, odsłonił jej wieko. Wnętrze kryło opalizujący, rażący w oczy artefakt.


James ujął sekstans i natychmiast cofnął rękę. Wyglądało to tak, jakby przedmiot poparzył go w ręce. Dopiero kiedy wyciągnął z kieszeni skórzane rękawice mógł utrzymać przyrząd. Przez kilka długich chwil doglądał go ze wszystkich stron. Wreszcie kiwnął głową, odłożył z powrotem.
- Personel? - zapytał zwiadowców.
- Hanzycka jednostka. Wszyscy martwi, kapitanie. Nie ma śladów walki.
- Zapewne punkt przerzutowy. Ktoś miał to stąd odebrać. Ktoś kogo Beckett znał - skwitował James.
Była w tym jakaś logika. Jakie inne miejsce było lepsze do przechowania ważnego przedmiotu niż stacja na rzekomo nawiedzonych wodach?
Samantha tymczasem zerknęła na Rukara. Barczysty mężczyzna jako jedyny nie podzielał entuzjazmu tłumu. Stał trochę z boku, sceptycznie taksując sektans niczym egzotyczny egzemplarz zwierzęcia. Wreszcie odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
- Szefie! Dlaczego poprzestawać na tym cacku! Weźmy jak swoje! - jeden z bandytów wskazał na platformę.
Jednak Kidd zjadł zbyt wiele zębów na morskich wyprawach żeby ryzykować podróż do miejsca zamieszkanego jedynie przez zmarłych.
- Nie. Zbieramy się stąd. Musimy opchnąć ten badziew.
- Jaki kurs, kapitanie? - Kyle wykwitł nagle obok Jamesa i zasalutował - Al Chiba? - zasugerował stolicę przemytników.
- Nie. Na tamtych wodach włożyliby nam w dupy rozżarzone pręty nim zdążylibyśmy głośniej pierdnąć. Imperium mocno zbroi się na piratów.
- Więc co?
- A jak myślisz durniu? Gdzie jeszcze można sprzedać kradzione gówno?
- Anigua?
- Anitgua.

Podróż zajęła kilka dni. Podczas tego okresu nie wydarzyło się nic wartego wzmianki prócz zgaszenia małego buntu (niektórzy nigdy się nie nauczą) i zrabowania samotnego kutra. Samantha zauważyła jakby część piratów odnosiła się do niej z większą rezerwą, a może… szacunkiem? Kiedy a horyzoncie pojawiła się wyspa oznaczona kilkunastoma słupami kominowego dymu, ojciec wezwał ją do siebie. Tym razem stanęli obydwoje na rufie, bacznie obserwując cel. Ona sama po raz kolejny nie wiedziała czego ma się spodziewać.
- Posłuchaj. Ostatnim wyczynem wykonałaś pierwszy krok na drodze do samodzielności a kto wie, może i swojego statku. Najpierw jednak czeka cię jeszcze inny sprawdzian.
Otworzył butelkę czegoś, co normalnemu człowiekowi wykręciłoby trzewia. Pociągnął łyk, podał jej.
- Jesteś jedyną osobą na statku, która nie wygląda jakby chciała kogoś z miejsca zajebać - znacząco postukał o szczękę, sugerując poprawiający wygląd implant - Antigua to miejsce pełne ludzi, którzy poszlachtowaliby własną matkę za parę dukatów. Jednak piraci nie mają wstępu nigdzie i dobrze o tym wiesz.
Następna kolejka samogonu. James nawet się nie skrzywił.
- Podpłyniemy od północy i wyrzucimy cię przy zatoczce. Władze mają dostatecznie dużo roboty z filtrowaniem tego co wpływa do aglomeracji, by przejmować się tymi, którzy rozbijają się na wybrzeżach. Weźmiesz sekstans i pójdziesz do miasta. Twoim zadaniem jest znalezienia kupca na tę… rzecz. To nie prośba a rozkaz. Bez przynajmniej ośmiuset sztuk brzęku nie masz co wracać. Będziemy tu jutro następnego dnia. Spróbujesz mnie oszukać albo wziąć artefakt dla ciebie, zabiję cię.
Posłał spojrzenie sugerujące, że mówi najzupełniej poważnie.
  • Sekstans z dilithium
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-10-2015 o 10:12.
Caleb jest offline