Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2016, 21:38   #6
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Południowy trakt / Esper
1-6 Mirtul Roku Orczej Wiosny


Jak przewidywała Sinara w drodze do Esper nie napotkali żadnych trudności - nie licząc złamanej osi jednego z wozów (która wymusiła dłuższy postój na trakcie w celu zmiany koła), okulawionego konia, którego wyleczyła Franka, nudy i kilku bójek wśród wędrowców zapewne z tej nudy wynikłych. Kapłanka szybko zaprzyjaźniła się dzieciarnią, toteż już po pierwszym dniu wiedziała wszystko (lub prawie wszystko) o ochranianych przez najemników podróżnych.

Że rodzina, z której pochodziło najwięcej małolatów pochodziła z Browntown i u krewnych w Esper chciała przeczekać wojenną zawieruchę (w której i tak zginęło już dwóch ich synów i czterech kuzynów).
Że na dwóch wozach jedzie broń i inne żelastwo złupione z orków i reszty zielonego tałatajstwa, przeznaczone na przetopienie, przeróbkę i do naprawy. Na zdumione pytanie Shavriego czemu nie robią tego w Darrow i miastach blisko frontu kupiec Artur Kutt prychnął, że tamtejsi rzemieślnicy mają tyle roboty, że nawet jakby dziesięć wozów wywieźć, to nie zrobiłoby to nikomu różnicy. Po minie mężczyzny Traffo wywnioskował, że takiż ma zamiar, tyle że nie znalazł więcej chętnych do transportu ludzi. Dwóch otroków zbyt młodych by dzierżyć miecz, ale wystarczająco wyrośniętych by zajmować się końmi i obozowymi pracami, czterech ochroniarzy-tragarzy, którzy częściej patrzyli do bukłaków niż niż na trakt i dwóch woźniców, których w trzeźwości trzymał głównie autorytet Marple… w sumie mu się nie dziwił.

Że na dokładnie zakrytych wozach Leny Marple jest COŚ, czego dzieciarni nie udało się podejrzeć, lecz ani chybi magicznego i cennego! Nie broń, bo nie dzwoni, nie żywność, bo nie pachnie (nie licząc zapasów), nie skóry, bo nie śmierdzą (no dobra, na jednym z wozów na pewno były skóry)… Wyobraźnia małolatów pracowała pełną parą, a wyobraźnia Franki razem z nią. Za to pięciu woźniców Leny - Kurt, Lucjan, Aurora, Bibi i jednooki młodzian, na którego wołano Lewy - wyglądało na niezłych zabijaków. Frankę intrygowała zwłaszcza pulchna Bibi, której umiejętności władania biczem nie ograniczały się tylko do poganiania koni. Reszta uzbrojona była w miecze, kusze i włócznie. Jeszcze w Futenberg Lena oznajmiła, że podczas walki stanowić będą oni wsparcie dla najemników, a Evan miał nadzieję, że pozory nie myliły i faktycznie znali się oni na wojaczce. Po dniu czy dwóch okazało się, że może i wozy są Leny, ale zawartość należy również do dwóch innych mężczyzn (Henryka Opsta i Feliksa Wanderwooda), którzy wraz z nią zmierzali do Luskan. Wraz z ich obstawą ilość bitnych ludzi (i nieludzi, gdyż był tam także półelf i ćwierćork) wzrosła o 6 osób.

Że wracających z frontu żołdaków, którym Lena litościwie pozwalała jechać na wozach, poleczył krępy kapłan Moradina jeszcze pierwszego dnia po tym, jak dołączył do karawany. Nogi czy ręce co prawda im nie odrosły; poparzone ognistymi zaklęciami także nie wyglądały wiele lepiej, jednak i tak patrzyli na niego z wdzięcznością, zanosząc dziękczynne modły do krasnoludzkiego boga. A jak się im polało, albo uraczyło czymś lepszym niż podróżne racje to i o wojnie opowiadali, roztaczając przed małolatami wizje tormickich gryfich jeźdźców spadających z wysoka na orcze zastępy, czy ciężkiej jazdy paladynów Helma tratujących gobliny i hobgobliny jak łany zboża. Nawet Franka wiedziała, że niewiele prawdy było w tych opowieściach, lecz dodawały one dzieciarni ducha. I nie tylko im.


No właśnie, kapłan. Krępy, pobliźniony krasnolud o pobrużdżonej twarzy wyglądał na zaprawionego w bojach żołdaka, lecz nie przyłączał się do opowieści ludzi. Częściej gadał do siebie niż do towarzyszy podróży, lecz mimo gburowatości wzbudzał coś na kształt sympatii - zwłaszcza w małżeństwie starszawych niziołków, Rity i Opika Thunderpisk, które najwyraźniej potrzebowało towarzystwa kogoś zbliżonej prominencji. Albo kogoś znanego z ciężkiego topora względem orków i innego tałatajstwa. Lub po prostu lubiły sobie pogadać, a uszy krasnoluda były najbliżej ich piskliwych głosików. Tak czy inaczej nim jeszcze dotarli do Futenberg Khergal Talgast dowiedział się wszystkiego o dolach i niedolach małżeństwa, ich dzieci, wnuków, kuzynów, pociotków oraz sąsiadów, a także życiu w Słonecznych Wzgórzach, pracy na roli i wyrobie nabiału. Najgorszy w tym był fakt, że Talgastowi skończyło się nie tylko ziele, ale i alkohol, toteż z trudem znosił niziołczą paplaninę. Niestety nawet wzmożona gburowatość nie odstraszyła niechcianych kompanów. Pomogło dopiero przeziębienie, które podstępnie zaatakowało gardło pana Thunderpiska, a potem przeniosło się na jego żonę. Nie żeby krasnolud im źle życzył… ale nie narzekał.

Była też dwunastoletnia Rose, siostra Kaina Oussndara. Po stracie rodziców dziewczyna zamknęła się w sobie, a próbne szkolenie w futenberskiej świątyni oraz troska o brata-najemnika bynajmniej nie pomogły jej w odzyskaniu radości życia. Trzymała się zwykle przy Kainie, nie spoufalając zbytnio z dzieciarnią. Przyzwyczajona do innych standardów życia z ulgą przyjęła decyzję brata o wyjeździe do wuja w Silverymoon.

Prócz tego w karawanie maszerowali lub jechali mieszkańcy okolic Esper i Srebrnego Jeziora, przemieszczający się z zupełnie prozaicznych powodów oraz kilka sztuk bydła. Dzięki bogom wojna nie dotarła na południe od Darrow i życie toczyło się tutaj względnie normalnie. Nie licząc wzrostu cen żywności i spadku liczby mieszkańców Królestwa rodzaju męskiego, oczywiście.



Pogoda nie rozpieszczała, toteż trzeciego dnia wszyscy z ulgą powitali światła gospody Tańczący Szczur, położonej niecały kilometr od brzegu Srebrnego Jeziora. Zresztą nawet w pogodne wiosenne dni nocleg pod gołym niebem nie należy do przyjemności, toteż nie tylko najemnicy z zazdrością spoglądali na namioty Leny i jej towarzyszy oraz kupca Kutta.

Prócz członków karawany w gospodzie nocowała również załoga promu pływającego po Srebrnym Jeziorze, przewożącego podróżnych, których stać było na skrócenie sobie drogi na wschód. Łodzie nie były najtańsze ani najszybsze (w kotlinie, w której znajdowało się Królestwo wiatry nie wiały zbyt mocno), lecz wiele osób gotowe było zapłacić więcej by komfortowo dostać się na wschodnią stronę Królestwa. Ot, jak choćby zmierzająca do BibliotekiImlis Gnorst, która z nieskrywaną ulgą opuściła niezbyt doborowe towarzystwo dowodzone przez Lenę na rzecz obszernej, choć kołyszącej łodzi.



Esper znacznie różniło się od Futenberg. Było luźnym, chaotycznym skupiskiem otoczonych ogrodami rezydencji bogatych mieszczan, schludnych domostw kupców, szeregowej zabudowy czynszowych mieszkań oraz skleconych byle jak klitek, w których gnieździła się biedota. Niektórzy włączali w obręb miasta nawet najbliższe farmy, choć rolnicy protestowali przeciw temu - głównie z powodu podatków. Pełno tu było sklepów, kramów i sklepików, gospód, karczem i zwykłych mordowni. Idąca wzdłuż Srebrnego Jeziora karawana weszła do miasta od północy, poznając najpierw dzielnicę portową.

Śmierdziało rybami i mokrymi sieciami, w których rozkładały się resztki wodnej flory. Statków przy przystani było niewiele. Do Sinary nieoczekiwanie powróciło wspomnienie zeszłego lata, gdy jakiś elf, Aedsil Laure, rozpuścił ([D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Opowieść pierwsza)plotkę, że rada miejska podnosi opłaty i wszystkie handlowe łodzie w ramach protestu wypłynęły na jezioro. Niektóre wręcz ruszyły do Uran, gdzie właśnie odbywał się doroczny Srebrny Jarmark. Całe miasto huczało przez dwa dni, zanim rada zapanowała nad sytuacją. Plotka okazała się kłamstwem, a na elfa (który, jak słyszała, przeleciał córkę mistrza cechu rzeźników i z tego powodu uciekł z miasta na jednej z łodzi) wystawiono list gończy, który wisiał po wsiach aż do zimy. Sinarę elf niewiele obchodził, ale w stworzonym przez niego zamieszaniu obłowiła się jak rzadko i przez wiele dni nie chodziła głodna.
Dziewczyna odruchowo sięgnęła do swojego pękatego mieszka. Teraz też nie była głodna, ale zarabiała na życie w zupełnie inny sposób.

Lena Marple wynajęła dla karawany sporą część zajazdu Przystań podróżnika w południowej części Esper. Musieli przejść prawie przez całe miasto, ale cel wynagrodził dodatkowy wysiłek - zajazd był obszerny, niedrogi, z dobrą kuchnią i właścicielem, który najwyraźniej gościł pannę (a może panią? po tylu dniach drogi Marv nadal tego nie wiedział) Marple nie raz. Najemnicy zajęli stolik przy drzwiach i zamówiwszy jedzenie czekali, aż Lena rozliczy się z podróżnymi opuszczającymi grupę. Rodzina z Browntown, para niziołków, piątka wieśniaków, trzech weteranów, handlarz bronią wraz ze swoimi ludźmi - ekipa skurczyła się do dwudziestu paru osób i pięciu wozów. Niektórzy zostawali w Esper, inny mieli zamiar ruszyć na wschód, do sąsiednich wsi i miasteczek. Mniejszą grupę łatwiej było ochraniać, choć i rąk do walki było mniej. Przynajmniej teoretycznie; niby każdy miał przy sobie jakąś broń, ale jak i czy w ogóle sprawdziłby się w walce? Może lepiej, że się tego nie dowiedzieli.

- Do Luskan mamy co najmniej dwa dekadni jazdy - oczywiście jeśli pogoda będzie sprzyjać - rzekła Lena przywoławszy najemników, gdy skończyła rozmowy i wszyscy spożyli posiłek. - Droga jest dość prosta, wzdłuż rzeki, ale w większości wiedzie przez las. Każde miejsce na zasadzkę jest tam dobre. Co prawda najniebezpieczniej jest w lecie, przed Srebrnym Jarmarkiem, ale i po zimie bandyci lubią się nachapać na pierwszych podróżnych. Będziemy jechać tak, jak teraz: Kurt, Lucjan, Aurora, Bibi i Lewy. Opst i Wanderwood na swoich koniach pomiędzy Lucjanem i Aurorą, ich czterej przydupasi po bokach. Rose na wozie Bibi, Kain na wozie Lucjana. Ja pojadę obok Kurta. Talgast? Wy się rozstawcie wedle umiejętności. Przydałaby się czujka i z przodu, i z tyłu. Reszta będzie maszerować czy tam jechać na tych swoich mułach między Bibi i Lewym. Chyba, że macie inne propozycje? Jeśli nie, to ruszamy dwie świece po świtaniu. Muszę załatwić jeszcze kilka spraw.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 05-01-2016 o 21:50.
Sayane jest offline