Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2016, 11:03   #90
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Posępny wicher zerwał się znikąd, wpadając przez otwarte okiennice, wzbijając w górę obłoki śmieci i zawodząc niczym morska wiedźma. Postrzępione cumulusy rozrywały się, znów uderzały wzajemnie by tworzyć fantastyczne kształty. Nieliczni mieszkańcy na ulicach-kanałach wiosłowali ile sił, aby schować się w szarej kwadraturze domów. Tego wieczora Antiguę smagało jakby kilkanaście monsunów na raz. Setki kanałów zadziałało na zasadzie skomplikowanego, ogromnego instrumentu. Gdy stanąć przy jednym z wylotów miasta, można było usłyszeć przedziwną kakofonię. Tworzył ją przez toczony po ulicach świst. Ci bardziej przesądni odnaleźliby w nim złowieszcze szepty. Głosy zwiastujące że niedługo sprawy przybiorą parszywy obrót. A może to stojący na uboczu starzec w długiej todze nucił po raz kolejny…
- I still have the demon
back inside my head.




Lurker ponownie musiał odpocząć. Kolejny raz odezwały się stawy, ponadto czuł intensywne mdłości. Jak się miało okazać, chwilowe nawroty formy pozostawały tylko pozorne. Każda czynność wymagająca konkretnego wysiłku pokutowana była przez fale dreszczy oraz potu. Dopiero po trzech modlitwach do Noasa przestało mu się kręcić w głowie na tyle, żeby znów wstać. Wtedy też do Denisa zawitał pokładowy technik, Malfoy.
- Ten brak powietrza źle ci służy, chłopcze - właśnie czyścił odkręconą rurkę metalowym bacikiem - Ja przy tych maszynach robię pół życia, ale ty nie jesteś przyzwyczajony. Podczas postojów otwieramy zewnętrzne balkony. Chodź - wziął Denisa za ramię jakby ten dopiero nie był śmiertelnie chory.
Wyszli na platformę otoczoną stalowymi barierkami. Rozpościerał się stąd fantastyczny widok na całe miasto.


Poprzednio Arcon był zwyczajnie zajęty walką o swoje życie, aby docenić piękno takiego pejzażu. Aglomeracja przypominała pokrzywiony galimatias niebieskich sieci. Niezliczona ilość wodnych refleksów oplatała serpentyny wysokich gmachów i czynszówek. Z tej perspektywy człowiek zapominał z jak parszywym miejscem miał do czynienia. Na dużej wysokości powietrze uderzało z ogromnym impetem, ale to wcale nie przeszkadzało Denisowi. Czuł że wreszcie ma czym oddychać i rzeczywiście, poczuł ulgę.
- A nie mówiłem? Zaczekaj tutaj, a ja przyprowadzę tego gagatka - skwitował Malfoy i zniknął w przejściu.
Papuga. Co właściwie wiedział o majtku Dewayne’a? Tyle co nic. Młody chłopak, prawdopodobnie został zwyczajnie przygarnięty przez kapitana. Dotychczas trzymał się na uboczu. Nie dzielili żadnych, prywatnych niesnasek. Wciąż zatem pozostawało zagadką dlaczego postanowił wydać Arcona.
Jak się okazało, młodziak bardzo chętnie przystał na propozycję rozmowy w cztery oczy. I nic dziwnego. Nikt nie lubił kapusiów, którzy skutecznie psuli każdą atmosferę. Jak twierdził inżynier, zastał chłopaka powieszonego do góry nogami na jednej ze ścian. Załoga na zmianę rzucała lotkami pomiędzy jego rękoma i szyją. Nim doszło do jakiegoś wypadku, udało się odprowadzić Papugę na balkon (ku niezadowoleniu sporej części ekipy).
Już na wejściu chłopak pocił się i wyraźnie denerwował. Kiedy tylko zobaczył Denisa, dosłownie padł przed nim na kolana.
- Panie! To nie jest tak jak mówią!



Jacob mógł mówić o progresie. I to dużym. Zoi wreszcie wyłożyła karty na stół i nic nie wskazywało, aby na szybko wymyślała głodną historyjkę.
- Tylko jak połączyć z tym Yarvis? Do czego Black Cross wiedza o Yarvis?
- Kiedy Enzo mnie odwiedził był bardzo, hm, podburzony. Twierdził że nastąpił jakiś przełom albo jest już niego bardzo blisko. Myślę że mówił to w kontekście wyspy. Inaczej dlaczego poruszałby temat pokazując szkatułkę właśnie stamtąd. Coś związanego z tym miejscem jest niewygodne dla Black Cross, a zatem i Barnesów. Wychodzi na jedno. Enzo zabrał tę zagadkę do grobu… - nagła pauza - Choć niekoniecznie. Skoro był tak dziany, jego akwalung mógł być wyposażony w kilka implantów. U lurkerów czasami instaluje się moduł dyktafonu, aby w razie wypadku odtworzyć ostatnie logi. Nawet jeśli Castelari nie żyje, jego ciało wciąż może być źródłem informacji.
Przez chwilę milczeli, co było naturalną puentą przy rozmowie o zmarłym. Gdzieś z mechanicznych wnętrzności Nautilusa dochodził złożony dźwięk przekładni oraz niskie dudnienie. Starr postanowił pierwszy przerwać ciszę.
- Proponuję spółkę. Myślę, że oboje chcielibyśmy zobaczyć to miejsce takim, jakie jest. Nautilus nadaje się do tego celu doskonale. Ja zapewniam informację, ty sposób dotarcia tam. Co ty na to? Musiałabyś wtedy powiedzieć jak będę mógł się z tobą skontaktować, gdy już się tego dowiem. [Trudny test Obycia]
- To intrygująca propozycja. Ale taka wyprawa oznacza koszta, a te znów zakupy. Z kolei ich ilość z pewnością zwróciłaby uwagę pilnych oczu. Dlatego niczego nie obiecuję. Wyślij list do stolicy na anagram mojego imienia i nazwiska. Mam tam kilku zaufanych ludzi, którzy będą wiedzieli gdzie to dalej przekazać. No co? Lubię łamigłówki. Tak jak i ty kiedy mocowałeś się z szyfrem przy skafandrze w mojej sypialni - uśmiechnęła się szeroko i zręcznie zwróciła temat wskazując na ekran - Ostatnia prosta! Zaraz będziemy na miejscu!


Anitigua początkowo była tylko obrysem na jednej z matryc. W miarę jak się wynurzali, elektroniczny zapis zanikał, a obraz za oszklonymi ścianami stawał się wyraźniejszy. Łódź obrała kierunek na jeden z doków przeznaczony dla statków o większych gabarytach. Wszyscy usłyszeli nad głowami plusk, który rozlał się na boki. Tym samym łódź wypłynęła na powierzchnię, a pasażerowie mogli zobaczyć miasto przemytników w pełnej krasie. Nie trzeba było długo czekać, aby przy punkcie wyładunkowym pojawił się jeden z grubych zawiadowców. Dzierżył obowiązkowy instrument każdego formalisty, gruby notes i pióro.
- Sto pięćdziesiąt metrów długości, dwie turbiny, wyporność w zanurzeniu jakieś czterdzieści tysięcy ton - zaczął wyliczać nim, ktokolwiek zdążył wyjść na ląd - Osiemdziesiąt dukatów, jeśli nie zamierza opuszczać pani dzisiaj portu - przekrzykiwał wichurę, kierując się do wychodzącej właśnie Zoi.
- Przewodzę gildii Nautilus. Możesz mnie cmoknąć.
Tamten szybko zrozumiał jak się sprawy mają. Zasalutował i oddalił się w swoją stronę.
Wyszli na długie, kamienne molo, z trudem przeciwstawiając się wzbierającym wiatrom. Spowodowana nią bryza siekła po twarzach, przez co “miasto kanałów” widzieli w niewyraźnej mgle. Pożegnanie było krótkie i konkretne, tak jak Clemes lubiła. Na Eloizę jedynie skinęła, do Jacoba na chwilę zaś przylgnęła.
- Czy jestem o nią zła? Tak. Czy będę robić z tego problem? Nie. Jestem profesjonalistką i mam nadzieję, że kiedy ponownie się spotkamy, nasze relacje będą czysto zawodowe. Hm? No powiedz coś!
Równocześnie młodej La Croix udało się coś dostrzec.
- Sterowiec! - wskazała na na dryfujący punkt w oddali - Jest tutaj! Nie wierzę! - zaczęła się ekscytować i krzyczeć w kierunku Jacoba, którego Zoi wciąż trzymała w objęciach.
- Najpierw powiedz jak się mają sprawy między nami.
- No dalej, idziesz?



Pozbywszy się stroju służbowego, Richard postanowił towarzyszyć korsarzowi. Zamówili wolną gondolę i już w niej, półgłosem zaczęli omawiać plan.
- Trzymajmy się blisko i zabawmy tam możliwe jak najkrócej. Pomroki to posrane miejsce, mówię ci - zazwyczaj butny korsarz mówił teraz bardzo poważnie.
Istotnie. Dzielnica przypominała bardziej ściernisko albo żywy śmietnik. W podziemnych kanałach nie odnaleźli nawet zwykłych domostw, a coś bardziej przypominającego lepianki. Na niższych kondygnacjach było już tylko gorzej. Ponure parodie ludzi przewijały się wzdłuż ścian, często szepcząc coś niezrozumiale. Odpadki wyściełające podłoże przegniły do tego stopnia, iż utworzyły lepką, śmierdzącą breję. Świszczący wiatr między otworami w ziemi tylko potęgował nieprzyjemne wrażenie.
Zeszli do szerokiej komnaty przypominającej targ. Kłębiło się tu mrowie indywiduów z mniej lub bardziej zakazanymi gębami. Korsarz skinął na pokrytą grzybem ścianę. Ledwie widoczny, prostokątny zarys zdradzał położenie drzwi z prostokątną zasuwą na wysokości oczu.
- Widziałem jak ktoś tam rozmawiał, pokazując sobie monetę. Chodźmy.
Stanęli przed metalowym wejściem, z miejsca dobijając się pięściami. Początkowo nikt nie dawał odezwy z drugiej strony. Dopiero po kilku minutach dało się usłyszeć szuranie nogami i zawodzące kasłanie. Ktoś otworzył zasuwę. Skryte w mroku, przekrwione oczy nie zapowiadały łatwej rozmowy.


- Czego?



Siedziba zarządcy Pomroków rozciągała się w schowanych za przyciemnym szkłem pomieszczeniach. Jako że lokowała wysoko nad targiem i tak naprawdę wisiała na jednej z jego ścian, do wejścia prowadziła tylko wąska kładka. Kiedy wkroczyło się do środka, od razu było znać, że ma się do czynienia z miejscem, gdzie reguły przestały mieć znaczenie. Większość ochrony Clyde’a składało się młodych wykolejeńców o krzykliwych fryzurach i takich też tatuażach. Ich ciała upstrzone były ponadto kolczykami w każdym możliwym miejscu. Nie wszyscy taksowali lub wręcz zaczepiali wchodzących interesantów. Część siedziała w rogu jednego z pomieszczeń uderzając w małe bębny i co chwila zarzucając z półmisków wielokolorowe tabletki. Jakby sama ich prezencja nie odstręczała, to od sufitu aż po wysokość pasa zwisało na łańcuszkach tysiące gadżetów: tykających zegarów, resorów, diod, felg. Nie sposób porównać tego miejsca z żadnym innym. Najbardziej przypominało imprezę dla zwolenników substancji legalnych inaczej i to wciąż w mocno onirycznym stylu.
Gabinet Clyde’a znajdował się w głębi. Jeśli przedsionek tej groteski nie wydał się komuś osobliwy, tutaj musiał zmienić zdanie. Prócz standardowego wyposażenia jak biurko i drewniany sekretarzyk, nad wchodzącym pochylały się ogromne tuby i słoje. W żółtawej, gęstej cieczy unosiły się wewnątrz zakonserwowane istoty z morskiego dna.


Obślizgłe macki. Długie czułki. Wypustki uzbrojone w łuski. Wszystko było w jakiś sposób zdeformowane i odzywało w człowieku pierwotne instynkty nakazujące ucieczkę. Oczywiście właściciel martwej fauny miał co do tego inne zdane.
Ubrany w grube futro mężczyzna jeszcze raz podniósł sekstans z blatu i obejrzał go zdrowym okiem. Nie spodziewał się, że dziś trafi mu się takie cacko. Ta cała piratka, Samantha umiała negocjować. I nie srała w gacie na wejściu, jak wielu tumanów, którzy myśleli że mogą przyjść do niego i po cichym “proszę” dostać czego chcą. Jasne, przez pewien okres pertraktacji mierzyli do siebie z broni. Lecz on uznawał to jedynie za wisienkę na szczycie kwiecistej konwersacji. Te pięćset dukatów należało jej się jak psu buda. Nikt i tak nie dałby jej więcej za to cacko. Bo i niewielu znało jego realną wartość. Podobno sekstans wytworzono z materiału, który tkwił w lodowych bryłach na północy. Skąd się tam wziął, jaka jest jego geneza? - zachodził w głowę Clyde. Kto wie, może kiedyś przeprowadzę tam ekspedycję. Co stoi na przeszkodzie? Stać mnie. Może znajdę inne animalistyczne relikty, które trafią do kolegów.
Drzwi otwarły się ponownie. Jednooki odłożył artefakt i ostentacyjnie ziewnął, taksując tyczkowatego, bladego mężczyznę w asyście dwóch swoich ochroniarzy. Chwilę zajęło mu dostrzeżenie emblematu na klapie gościa. Herb z kotwicą przytrzymywany przez dwa smoki i otoczony monetami. Hanza.
- Powiadają, że jesteś jednym z lepiej poinformowanych ludzi w tym mieście - zapowiedział się tamten bez cienia strachu. Ciekawe.
- Różne rzeczy gadają.
- Pan pozwoli że się przedstawię. Patrick von Tier z Kompanii Wilka.
  • 500 dukatów
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 06-01-2016 o 21:40.
Caleb jest offline