Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2016, 00:46   #4
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


”Philipe’s Gem” na Manhattanie, późne popołudnie
Podjechał do sklepu jubilerskiego po obfitej kolacji zjedzonej w meksykańskim barze i wizycie w banku. Problemów z założeniem funduszu na Alisteira nie było, zeszło się jednak nad szczegółami profilu konta. Nie dał dostępu do niego Kirze. Przynajmniej na razie. W jej stanie równowagi psychiczno-emocjonalnej nie dałby jej dostępu nawet do DataTerm, gdyby była taka możliwość. Wraz z pracownikiem banku ustalili, że ze spodziewanego wpływu ćwierć miliona kredytów zostanie przeznaczone na zablokowany fundusz inwestycyjny, a reszta na krótkoterminowe inwestycje z pełnym dostępem do tej części pieniędzy od strony Lucifera. Sam fakt, że Halo będący synonimem słowa “skąpiec” wydzielił taką sumę z wpływów jakie w całości miały być dla niego… znaczył wiele. Ale Luc uczepił się myśli, żeby gros tego poszło na chłopca. Reszta... Miał nadzieję, że nie ruszy niezblokowanych środków, ale margines wolał sobie zostawić. W efekcie miał mieć dostęp do 123 000 kredytów ,
Zasłużył.
Gdy Halo mówił o "lekko ponad milionie" wpływu, a suma jaką chciał przelać na fundusz była niezbyt okrągła, mogło to oznaczać, że runner Alisteirow/Luciferowii, Edkowi, Wessowi i ludziom kombinującym sprzęt lał sumę będącą “resztą” od swojej okrągłej gaży. Heen dałby sobie uszy obciąć, że była to okrągła ‘duża bańka’. 123 tysiące w zasięgu łap solosa były przy tym wynikiem mizernym.
Ale wręcz oszałamiającym biorąc pod uwagę fakt, że Lucifer za zarżnięcie Della per saldo chętnie by nawet dopłacił.
Na koniec dodał opcję gaży od procentu wpływów z zainwestowanych kredytów na funduszu dla WeGuard. Konto Aliego miało być zabezpieczoneprzedszperaniem z poziomu choćby i policji.

Luc wszedł do sklepu jubilerskiego rozglądając się po głównym pomieszczeniu w jakim był z Mazz tydzień wcześniej. W środku powitała go wysoka, androidalna kobieta. Wyciągnęła wąskie długie dłonie obwieszone bransoletami i pierścieniami na powitanie Lucifera i owiała go dość ciężkimi, piżmowymi perfumami.
- Witam, panie Van Den Heen. Niezmiernie mi miło pana poznać osobiście. Co za rozkoszna rozmowa przez telefon. - Nim Luc mógł odpowiedzieć dodała: - Philipe zaraz będzie do pana dyspozycji. Proszę spocząć - wskazała wygodny fotel przy niewielkim stoliku. - Czy podać panu coś do picia? - W końcu zamilkła.
- Nie dziękuję. Po prostu poczekam - odpowiedział grzecznie bez uśmiechu.
- Jak pan sobie życzy. A może podać popielniczkę? - Najwyraźniej nie chciała zostawiać klienta bez “value added”.
- Poproszę.
Błyskawicznym gestem wyciągnęła z szufladki stolika ciężką, kamienną popielniczkę, przygotowaną specjalnie w celu oczarowania klienta.
- Jeśli życzyłby pan sobie czegoś jeszcze, proszę o informację. Będę w recepcji. - Luc nie był pewien, gdzie w sklepie jubilera znajdowała się rzeczona recepcja. Nic po drodze nie rzucało się w oczy. W końcu został sam.
Na krótką chwilę.

Do pomieszczenia wszedł nienagannie ubrany sam Philipe niosąc średniej wielkości pudełeczko.
Uśmiech rozpromienił mu twarz. Podszedł do siedzącego reportera i wyciągnął pulchną dłoń na powitanie.
- Niezmiernie mi miło widzieć pana ponownie! I jeszcze dodatkowo w tak przyjemnych okolicznościach. - Jubiler klapnął dystyngowanie na drugim fotelu. Gestem magika celebrującego swą największą sztuczkę, otworzył puzderko. Podsunął je pod nos Heenowi z dumną miną.
- Oto i naszyjnik…
- Jest Pan profesjonalistą. -
Luc przyglądał się cacku. - Może Pan ze stu procentową pewnością stwierdzić, że to ten sam co na zdjęciu?
- Absolutnie drogi panie. -
Philipe urządził krótki wykład na temat rodzaju splotów, nietypowego układu łączeń tychże, a na koniec dodał: - Poza tym jest to linia limitowana i nr seryjny był banalnie prosty do wyśledzenia. - Podał niewielką lupkę reporterowi. - Widzi pan grawerunek pod prawym zapięciem? - Faktycznie były tam cyfry 231. - W obrocie były jedynie nr 120, 231 i 9. Pozostałe dwa są w posiadaniu prywatnych osób, więc odpadały. Drogą eliminacji 231 jest tym właściwym. - Philipe uśmiechał się z niejakim pobłażaniem.
- Ile należy się Panu za ten śliczny drobiazg?
- Dla tak specjalnych klientów jak pan, mamy specjalne oferty. Na to cacuszko wynosi ona 73 000 kredytów. -
Jubiler uśmiechnął się sponad okularów.
- I… Ile?!?! - Luc był wstrząśnięty.


- 73 000 kredytów - powtórzył wciąż uśmiechnięty jubiler. Luc jednak zdał sobie sprawę, że uśmiech jest zbyt gładki, a wzrok Philipe na chwilkę umknął w prawo. Na ułamek sekundy. Solos może nie był ekspertem złotnictwa, ale interesy robił nie raz nie dwa i to z ludźmi grubszego kalibru niż siedzący przed nim okularnik.
- Gdy myślałem o tym, że cena nie gra roli chodziło mi raczej o coś w zakresie logiki Panie Philipe. Nie o “za wszelką cenę”.
Jubiler teatralnie się obruszył:
- Szanowny panie, wydobycie z ukrycia tak pięknego naszyjnika wiązało się z kosztami. Nie wspomnę także o kwestii wartości rynkowej tego cacuszka… Ale dobrze… - dorzucił. - Aby pan poczuł jak doceniamy naszych klientów umówmy się na równe 70 000.
Luc pokiwał głową. Dla Philipe musiało to wyglądać jakby się wahał, lecz umysł solosa buszował właśnie po sieci poprzez neurozłącze.
Szukał wycen podobnej biżuterii.
- Rozumiem. Może mi Pan wytłumaczyć, dlaczego 70 000 gdy średni kurs tego typu naszyjników z takiego kruszcu to około 20 000? - Odezwał się w końcu. - Wydobycie z ukrycia było aż tak kosztowne? - Lucifer przekrzywił głowę i uśmiechnął się kącikami ust. Patrzył an jubilera spod zmrużonych oczu.
Philipe nieco się zapowietrzył i lekko poczerwieniał ewidentnie zaskoczony.
- Taaak, tak jak mówiłem... - Zbierał na szybko myśli. - To jest naszyjnik z wersji linii limitowanej, gdzie większość jest w tej chwili niedostępna. Samo to podnosi jego wartość ponad cenę zwykłych. - Zmarszczył nos pretensjonalnie. - A i niedawny właściciel nie był skory do pożegnania się z tak pięknym egzemplarzem. - Philipe podkreślał słowa kiwając głową. Założył nogę na nogę w oczekiwaniu spoglądając na solosa.
- Nie był? - Luc udał zdziwienie. - Przepraszam… wydawało mi się, ze mówił Pan iż modele 120 i 9 były w rękach osób prywatnych, co definiowałoby zrozumiały brak skłonności pozbycia się tego ślicznego naszyjnika. - Lucifer spojrzał uważniej na Philipe. - 231 wedle Pana słów był “w obrocie” i nie w rękach prywatnych. Coś źle zrozumiałem? - Uniósł pytająco brwi.
- Panie Van Den Heen… czy mogę zadać nietatktowne pytanie? - Philipe chyba nieco się zirytował bo zaczął najlepszą obronę: atak.
- Oczywiście. Nie wiem tylko czy na nietaktowne odpowiem. To zależy od pytania.
- Czym pan się zajmuje, szanowny panie?
- Pisanie tekstów, czasem dziennikarka, czasem recenzowanie, czasem teksty piosenek dla Rockmanów, oraz reserchering. A mogę poznać powody tej ciekawości?
- Czy w swym zawodzie ujawnia pan swoim klientom każdy szczegół swojego procesu tudzież zdobywania informacji? -
Jubiler uśmiechnął się choć już nieco mniej uprzejmie.
- Nie. - Luc pokręcił głową. - Raptem jakieś 95%.
- To chyba jest pan jednym z nielicznych białych rycerzy wśród swego zawodu. Najniższą ceną jaką mogę zaoferować jest 60 000.
- Normalnie takie naszyjniki z tego materiału ‘chodzą’ po 20 000. Jestem gotów uznać, że ta linia, limitowana seria, wykonanie to zwiększenie wartości do 30 000. Gdy byliśmy tu ostatnio, to jeżeli sięgnie Pan pamięcią do naszej rozmowy oferowałem półtorakrotną wartość naszyjnika. Dawałoby to 45 000 i tak o wiele więcej niż jest wart. Czy dobrze liczę?

Jubiler coś przez chwilę kalkulował:
- Umówmy się na 50 000. - Nie poddawał się. - A pan przy okazji opisze nasz zakład w pozytywnym świetle w ramach rewanżu.
- Dobrze, ale dorzuci Pan kartę klienta ze stałym rabatem. -
Heen uśmiechnął się. - I… po transakcji powie Pan ile przepłaciłem. Nie będę zły. - Roześmiał się szczerze.
Philipe znowu pokraśniał i klasnął w dłonie. Pojawiła się ponownie wcześniej widziana kobieta.
- Oczywiście. Nasze drzwi stoją dla pana otworem. Zawsze. A co do przepłacenia: to przecież obaj wiemy, że nie można wyceniać uczuć, drogi panie. A ten drobiażdżek jest przecież takim symbolem. I jeśli mi wolno zauważyć, wspaniała kobieta. - Cmoknął i pokiwał głową. - Zasługuje na wspaniałe symbole. - Uśmiechnął się uprzejmie zwinnie wywijając się od odpowiedzi.
- Angelique, proszę przygotuj naszyjnik dla pana Van Den Heena oraz wprowadź pana na naszą listę VIP - zwrócił się do asystentki po czym znowu spojrzał na reportera. - Mam nadzieję i życzę panu, by naszyjnik nabrał jeszcze większej wartości. - Wyciągnął dłoń. - Angelique skoordynuje z panem pozostałe szczegóły.
Luc nie naciskał i tak stargowanie blisko ⅓ ceny z zawodowcem było tu niejakim wyczynem. Ten zresztą miał rację w kwestii relatywizmu wyceny w przypadku podarunku. Mazz dałaby pewnie i 100 000 gdyby miała możliwość.
Spasował.
- Dziekuję. - Wstał i uścisnął dłoń jubilera po czym skierował się za Angelique.

Ta nie przedłużając z szerokim uśmiechem przygotowała paczkę, pięknie opakowaną w dyskretny papier z lekkimi tłoczeniami z symbolem zakładu i ...skasowała solosa na wynegocjowaną kwotę.
- Czy w czymś jeszcze mogę pomóc panie Van Den Heen? Mamy przepiękne kolczyki wprost z Tunezji, ręcznie tkane białe złoto berberyskie. - Wyciągnęła z szuflady niewielkie puzderko z cacuszkami i wskazała małym palcem kolczyki.
- A może nieco figlarny model, w kształcie skrzydeł anioła? Dostępny w białym i żółtym złocie...
Szeroki, zachęcający uśmiech towarzyszył słowom. Luc zdał sobie sprawę, że nietypowa uroda asystentki nie była przypadkiem w tym miejscu. Jednocześnie ogarniał stan swojego konta. Jakieś dwa tygodnie temu miał spory zapas “na wszelki wypadek”. Pół setki tysięcy kredytów. Report z nomadami dał mu kolejne sześćdziesiąt tysięcy. Ale Leczenie Kiry, bierzące wydatki, bilety dla Amandy, czynsz… oskubały go z blisko pięćdziesięciu koła, a tu drugie tyle. Wyszło mu, że do Brazylii owszem poleci, ale na miejscu zamiast ścigać Dana, przyjdzie mu grać na gitarze by utrzymać się w fawelach.
- Zastanowię się jeszcze - odpowiedział uprzejmie. - Te anielskie, to w jakiej cenie?
- Dla pana z rabatem VIP, 6000 kredytów. - Uśmiechnęła się zachęcająco, podsuwając przy okazji formularz do cyfrowej akceptacji.
- Mhm, zastanowię się jeszcze. - “Trzeba było zostać jubilerem, idioto” pomyślał akceptując przelew za naszyjnik Mazz. - Dziękuję, do widzenia.

Po wyjściu zadzwonił do Halo, który odebrał po kilku sygnałach.
- Tak? - ćwierknął zadowolony.
- Słuchaj, trzy sprawy. Założyłem Alisteirowi fundusz, można robić przelew. Zaraz ci wyślę namiar. Po drugie… jesteś skłonny zrzucić się na prezent dla siostry…?
- Dobra i zależy jaki -
dodał ostrożnie Ptasie Radio.
- Tak ze ćwierć stówki.
- Ej… chcesz się jej oświadczać, a ja mam się do pierścionka dorzucić? -
Padło zdumione pytanie.
- Nie mogę się oświadczać, jestem żonaty. Nie myślałem o pierścionku, raczej o naszyjniku.
- No właśnie, a jakie masz plany w związku z tym? -
Głos Halo nabrał grobowych odcieni. - A naszyjnik, tak. Ale ćwierć stówki?!
- Myslę, że dla niej cena nie grałaby tu roli -
odparł Luc wymijająco. - Nie w przypadku tego naszyjnika.
Halo zaburczał coś pod nosem.
- Ok, co za trzecia sprawa?
- Tylko przed nią cicho o tym. A trzecia… jak uważasz, po ostatniej akcji kiedy będzie można zrobić jakiś report? W sensie bezpieczeństwa, zmniejszenia ryzyka. Kiedy jak najszybciej.
- Myślę, że z tydzień trzeba przeczekać. Widziałeś wiadomości i to co się działo, dzieje. A co Cię tak pili?
- Sporo wydatków. Leczenie Kiry, teraz to, a jak wiesz czeka mnie polowanie na takiego jednego lubiącego bić dzieci. Dobra, przyczaję się na razie.
- Załatw kwestie. Może do tego czasu machniesz raport. Ej, całość? -
spytał jeszcze kontrolnie.
- Co całość?
- No czy całość na małego?
- No tak, ja nie mogę mieć wpływów na konto. Bezpieczeństwo, też śledzę media. Szperają za nami.
- No to to wiem -
Halo zabrzmiał ironicznie. - Chodziło mi raczej o to, czy nic dla siebie nie zostawisz. Można wybrać czasem czipy, wiesz? - zamarudził.
- Serio? Może wybiorę. Na razie wezmę stamtąd te 25 koła składki na Mazz. Potem… wolałbym nie ruszać. Zobaczymy. Cześć.
Po rozłączeniu się wsiadł do samochodu i wybrał numer Sunny Hill.
- Klinika Sunny Hill, słucham? - zabrzmiał surowy męski głos. Dość obcesowym tonem.
- Witam, tutaj Lucifer van den Heen. Chciałbym umówić się na kolejną terapię swoją i syna, Alisteira. Jego prowadzi dr Kent i dr Whiters, ja miałem mieć zmianę osoby prowadzącej. Być może dr Viggo lub Pani Whiters zaznaczyli to w mojej karcie. Chcę się jeszcze zorientować nad możliwością włączenia małżonki do terapii rodzinnej.
- Witam -
odpowiedział mężczyzna. - Już sprawdzam możliwe terminy.
Po chwili ponownie się odezwał:
- Alisteir może przyjść już jutro na 9:30 z tego co widzę. Pana mogę zapisać na popołudnie na 16:00 lub wczesne rano, 8:00 do doktor Mallory Russ. Pana żona również może przyjść z panem. Lub też mogę zapisać do osobnego lekarza?
- Raczej… -
zastanowił się. - Jej problemy wynikają z tego co przeszła, nie z naszych relacji. Więc nie wiem… chyba terapie oddzielne? - Heen faktycznie nie miał pojęcia, a do Eve dzwonić nie chciał by jej nie zawracać przesadnie głowy. - Jak pan sadzi?
- Dobrze, spróbujmy najpierw terapię indywidualną. Potem można dostosować jeśli coś trzeba by zmienić. Ale na jutro mam jeden wolny termin, 10:15. Doktor Mauer.
- Świetnie, proszę zapisać nas na te godziny. Do zobaczenia.
Luc rozłączył sie. 8:00, 9:30, 10:00. Zapowiadał się upojny poranek w fundacji psychiatrycznej.
Jadąc do mieszkania Mazzy zastanawiał się jak powie Kirze, że będzie leczyła się…
Pokręcił głową.




Apartament Lucifera w Concourse, wieczór
Stanął pod drzwiami swojego mieszkania przed 21. Po drodze zajrzał do Mazz i zostawił w swoich rzeczach naszyjnik. Wolał nie latać z nim po mieście.
Wcisnął na panelu powiadomienie o wizycie.
Nie mógł już nawet normalnie wchodzić do własnego domu.

Kira stała w drzwiach blada i dziwnie spokojna.
- Cześć - powiedziała pół szeptem.
- Mogę wejść?
- Tak.

Przepuściła reportera i zamknęła za nim drzwi. Objęła się ramionami, jakby chroniąc przed zimnem.
- Mały już śpi?
- Tak, położyłam go. Co się stało?
- Nic. Przyjechałem bo… zostałbym na noc. Jeżeli nie masz nic przeciw temu.
- Nie mam. A ta druga? -
Kira spytała podnosząc wzrok na męża.
- Będzie musiała poradzić sobie sama. - Nie drgnęła mu nawet powieka, gdy mówił coś, co Kira zapewne zinterpretuje inaczej niż było faktycznie. Chyba potrzebowała tego.
- Aha - stwierdziła krótko i przeszła w głąb mieszkania do salonu. - Głodny? - spytała nieco automatycznie.
- Trochę - przyznał i usiadł na kanapie spoglądając na nią.
- Kanapka ok? - Przeszła do kuchni i wcisnęła przycisk ekspresu do kawy. Ciszę mieszkania wypełniło ciche pobrzękiwanie maszyny i bulgotanie wody, gdy kawa zaczęła się parzyć. - Z szynką i serem? - Spojrzała przelotnie na Heena.
- Tak. - Uśmiechnął się. - Dziękuję.

Z talerzem kanapek ruszyła do salonu. W połowie drogi jednak zawróciła. Przez chwilę stała z kanapkami w jednej dłoni, drugą zaś miała wyciągniętą w kierunku ekspresu. W końcu złapała za dzbanek i nalała kawy do kubków.
- Smacznego - powiedziała nieco apatycznie siadając obok Heena.
- Jak się czujesz? - spytał zagryzając kanapką. Nie bardzo wiedział co mówić, ale cokolwiek było lepsze od ciszy jaką można by kroić nożem.
- Dobrze, tylko trochę zmęczona. A Ty? - Pociągnęła łyk kawy i podwinęła pod siebie nogi.
- Też. Jutro całe popołudnie i wieczór zamierzam leżeć do góry brzuchem. Muszę odpocząć. - Wciąż nie bardzo wiedział jak zabrać się do przekazania jej info o terapii.
- Aha. Chcesz spać czy… - Zawiesiła głos z twarzą ukrytą w kubku.
- Jeszcze nie, nie jestem śpiący. Spałem ostatnio prawie dwie doby. Kira… jesteś na mnie zła?
- Zła? O co? -
To pytanie w końcu wywołało reakcję: przestrach.
- Nie wiem, jakoś tak… - Wzruszył lekko ramionami. - Tęskniłem, cieszę się że jesteś… A siedzimy w napięciu jak na pierwszej randce.
Odstawiła kubek z kawą i zabrała mu talerz z kanapkami.
- Nie jestem zła. Po prostu… - Wspięła się mężowi na kolana, siadając bokiem. Pogładziła lekko twarz reportera i ułożyła głowę na jego ramieniu. - A Ty już nie jesteś na mnie zły wcale?
- Nie. Kiedyś z czasem zrozumiałem, że to ja w dużej mierze spieprzyłem. Mogłem pracować za grosze w Well. Ali sie uspokoił wieczorem?
- Tak. Jak to spieprzyłeś? Nie dali rady byśmy się utrzymać przecież. -
Podciągnęła kolana wtulając się ciaśniej. - Chcesz rozwodu? - walnęła z grubej rury.
- Chcę Ciebie. Chcę byś była szczęśliwa, taka jak dawniej
- A ta druga co? -
spytała po chwili. - Zostawisz ją?
- Możemy ot tym nie rozmawiać? Nie jest mi łatwo. Proszę. - Objął ją patrząc gdzieś przed siebie.
“Ją tez kocham”
“Jej też chcę.”
“Będę musiał wybrać, na razie nie potrafię”.
“Ona była ze mną gdy tego potrzebowałem, nie Ty”.
Wszystkie te racje miały sens, lub były po prostu wyrazem uczuć i myśli Lucifera.
Żadna nie nadawała się by wypowiedzieć je przy kobiecie o zdemolowanym umyśle, jaki trzeba odbudować niczym budowlę z klocków.
- Wiem. Nie chcę Cię drażnić. Chcę wiedzieć co robić dalej. Skoro masz tu drugie życie, to może lepiej jeśli wyjadę - mówiła ciągle tym samym tonem.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, a na razie trzeba zadbać o Alisteira. Pamiętasz jak mówiłem, że mu lepiej? Zaczął mówić pojedyncze słowa. Ośmielił się wejść w kontakt fizyczny, uśmiecha się już całkiem często. To wszystko po dwóch terapiach.
- Znajdę mu innego terapeutę. Ja nie chcę tak. Ty z inną, i ze mną. Nie chcę dla Aliego tego też. -
Palce Kiry muskały kark Heena bawiąc się kosmykami i lekko masując skórę głowy.
- Wyjeżdżam na jakiś czas. Nie za długo. Nie wiem, tydzień. Dwa tygodnie. Zobaczymy po powrocie co dalej, dobrze?
- A co się ma zmienić podczas wyjazdu? Bo oprócz tego, że znowu Cię z nami nie będzie, to zmieni się tylko miejsce... -
Kira spojrzała solosowi w twarz.
- Nie wiem. Muszę to wszystko sobie jakoś poukładać. I dorwać Dana. Jak wrócę mam nadzieję, że będę wiedział co dalej. - Pogłaskał ją po ramieniu.
- Jak to dorwać Dana?! - Odsunęła się od Luca gwałtownie by spojrzeć mu w twarz. - Nie chcę byś go dorywał!
- Nie? -
Zdziwił się. - Po tym wszystkim? Co zrobił małemu? Tobie…? - Spojrzał na nią nie bardzo wiedząc co więcej powiedzieć.
- Dan to moja sprawa. Moja. - powtórzyła skubiąc paznokcie.
- Co ty chciałabyś zrobić?
- Nie wiem, na razie ogarniałam pracę tutaj. A potem stało się…
- Źle się stało. -
Odsunął kosmyk włosów z jej policzka. - Ale to tu już jest historią. Pozwól mi, kochanie. Pozamykam te wszystkie złe rzeczy, byś mogła mieć to za sobą.
- I potem co? Zdecydujesz się nas zostawić? Ali boi się, że znowu znikniesz. Ja boję się, że … -
urwała. - … Dan… - dorzuciła z jakimś obojętnym tonem - ...zasługuje na wszystko co najgorsze, za to co zrobił naszemu synkowi. A ja… a ja na to pozwoliłam - rzuciła zimno - Ja muszę to naprawić. Rozumiesz?
- Rozumiem. To znaczy nie rozumiem, czemu tak się obwiniasz. Broniłaś go. Ale rozumiem, że chcesz sama… -
Spojrzał na nią. - Ale jak to sobie wyobrażasz? On czmychnął do Brazylii.
- Kogo broniłam? Dana? - Kira nie zrozumiała o co chodzi Heenowi. - Do Brazylii? - Na twarzy odmalowało się wkurzenie i bezradność.
- Broniłaś Alisteira. I tak, do Brazylii - przytaknął. - Nie dasz rady go dorwać. Ja tak.

Przez chwilę siedziała cicho i bez ruchu. Trawiła wiadomości, próbowała sobie wszystko poukładać. Luc znał na tyle, by wiedzieć, że jakąkolwiek podejmie decyzję teraz, będzie się jej trzymać jak osioł.
Odwróciła się do Luca z wyrazem twarzy tak nieporadnym i bezbronnym, jak dawno, dawno nie widział.
- Dobrze. Dorwij go. Ale zrób to za Aliego, nie za mnie.
Połączenie przychodzące od Mazz przerwało chwilę napięcia. Odrzucił je.
Przytulił Kirę.
- Dobrze. Za Aliego.
Wtuliła się zwinięta niemalże w kulkę. Wyglądała jakby nie chciała odpuścić tego wtulenia przez resztę wieczoru.
Luc lekko uziemiony wysłał wiadomość.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: <Brak>
  • Coś ważnego skarbie? Nie mogę rozmawiać teraz przez tel..
- Kira. Będziemy kontynuować terapię małego, prawda? - spytał po bardzo długiej, pełnej spokoju ciszy.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE: <Brak>
  • Nie, nic ważnego. Mówiłeś, że będziesz dzwonić. Mam okazję wideo. Ale jak nie to zaczekam. Wszystko ok, Ropuszku?
Żona pokiwała jedynie głową:
- Tak, cokolwiek Ali potrzebuje…
- Żeby było mu łatwiej… żeby go mocniej przekonać, zapisałem się z nim na terapię rodzinną. Miałem już jedno spotkanie. Zrobisz to też? Dla niego? Dla mnie?
- Jak to wygląda? -
Zakręciła się nieco niekomfortowo na kolanach męża.
- Rozmowy z psychologiem. Ali więcej zabaw… - zaczął opowiadać jej o dinozaurach, o ciastowatym piasku, o tym co robiła i jak dobry wpływ miała na niego “dr Withers”. - Ja miałem rozmowy o sobie. Oni chcą by zrozumieć co dzieje się w łepku Aliego, aby łatwiej pomagać mu dojść do siebie. Przy okazji… ważne jest by wyeliminować problemy jakie mam ja. Lekarz powiedział, że Ali może wyczuwać to, że trzeba rozwiązać swoje by lepiej zająć się nim.
- A te rozmowy … to o co pytają? -
Miał wrażenie, że jej podejście niewiele się różniło od jego własnego. Podchodziła do tematu jak pies do jeża.
- Różne rzeczy - wykrzywił się. W każdym razie jak lekarz przegina, to można wybrać innego. Trochę zbyt pojechałem z jednym na ostatniej terapii. Jutro będę miał zatem innego. Podobno to ważne by się skalibrować. Kochanie, Ty też tego potrzebujesz. Wiesz, nie?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE: <Brak>
  • Wszystko w porządku kotek. Po prostu nie mogę rozmawiać. Zadzwonie później lub rano. Mam coś dla Ciebie
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: <Brak>
  • Ok, to czekam - uuuu niespodzianka! Taka jak myślę?
- Nie wiem, Luc. Wszystko dzieje się tak szybko, że tracę ogar. Ali jest najważniejszy. - Potarła oko zmęczonym gestem - Jak jemu to ma pomóc, to pójdę. Ale to chyba bez sensu dwie terapie różne robić…
- Załatwię to tak, że będzie jedna. Miałaś mieć w Highway, bez sensu by jeździć raz tu raz tu. W trójkę będziemy mieć rodzinną. Tam gdzie Ali. Ok?
- Ok -
stwierdziła bez emocji. Wtuliła twarz w szyję Luca i cicho sapnęła.
- Kira… to jest w Sunny Hill…
Zamarła i Luc mógł przysiąc przestała oddychać.
- Co? - wyszeptała ochryple.
- Będę tam z Tobą. Jest już po wszystkim. - Bał się poruszyć, szeptał jedynie uspokajająco.
- Czy Ciebie pojebało?! - Odsunęła się i zeszła z kolan
Zaczęła krążyć po salonie nerwowo.
- Ten… nie! - wybuchnęła. - Nie ma mowy!
- On nie żyje. Nie ma go. - Luc wciąż się nie ruszał ze zbolałą miną patrząc ku sypialni gdzie spał syn. - Kira, Ali…
- Lucifer! Proszę Cię, weź się ogarnij! Jak… jak możesz oczekiwać… -
Pokręciła głową. - Jak sam możesz myśleć o terapii tam? - Wsunęła dłonie we włosy odciągając je do tyłu i odgięła lekko głowę, nadal spacerując tam i z powrotem.
- Usiądź. Opowiem Ci na spokojnie. - Odsunął się by zrobić jej miejsce. W tym jej stanie wolał unikać bliskości. - Bo są dwa ważne powody.
- Nie chcę siadać. Mów. - Zacisnęła dłonie ze sobą po czym wsunęła w kieszonki spódniczki.
- Po pierwsze: Maire Whiters. To jedna z lepszych specjalistów na świecie. Postepy z Alim ma wręcz fenomenalne. Zaraża małego dobrym nastrojem, jest uosobieniem dobroci. Al odżywa, nie będzie lepszego psychologa dla niego. Weź pod uwagę, że w ogóle odpada nam ze ⅔ lekarzy. Bo w tym zawodzie większosc to mężczyźni… Ona przejęła albo przejmie CEO fundacji. ON… prawie ją zabił. Pomagała w rozpracowaniu go. Fundacja jest teraz czysta. Drugi powód… - Luc spojrzał na Kirę uważniej. - Rozmawiałem z rzeźnikiem gdy go ujęli, zanim zginął. Mówił mi… że nie ważne co mu zrobią., że Ty nigdy nie wyjdziesz ze strachu. Zaśmiałem mu się w twarz, bo cię znam. Jesteś silna jak mało kto. Damy radę. Jak Ali spadł z kucyka… wiesz o co mi chodzi. Będę tam z Tobą. Musisz zwalczać strach. Będziemy tam z Tobą obaj.
- Pomyślę o tym jutro. Nie chcę teraz. Jestem zmęczona. Chcę spać.
- Zapierała się przed podjęciem ostatecznej decyzji.
- Dobrze. Ja i Ali jutro jedziemy. Nie będziesz chciała, nie zmuszę Cię kochanie. To musi być Twoja decyzja. Ja też się położę. Przyniesiesz mi termokoc? Powinien być w sypialni, nie chcę wchodzić by małego nie niepokoić jakby się przebudził.
- Nie, chodź. Chcę być obok. Nie chcę spać sama
- poprosiła. Rzeczywiście wyglądała na zmęczoną. Wyciągnęłą dłoń wyczekująco.
- A Alisteir…?
- Śpi obok. Jak zwykle w Welli… -
stwierdziła zdziwiona.
- Wiem… - Wstał chwytając jej dłoń. - Chodziło mi bardziej czy nie będzie nerwowy jak będę tak blisko.
- Będę spać pośrodku. Miedzy moimi facetami -
mówiła krótko, jakby tylko na mini-zdaniach mogła się skoncentrować.

Pociągnęła nReportera do sypialni, rozebrała i przebrała do podkoszulka. Wsunęła do łóżka obok synka i spojrzała wyczekująco na męża.
- Chodź… - Trzymała kołdrę wciąż uchyloną.
Wiedział, że robi źle, ale inaczej mogła by poczuć się odrzucona.
Pożałował, że nie pociągnął reportu dłużej, rżnąć skurwiela przez kilka tygodni było by mało.
Podszedł i wsunął się pod kołdrę. Objął ją lekko i przymknął oczy.
Ona nie chciała lekko. Wtuliła się ciasno, na łyżeczkę, splotła stopy ze stopami Luca i zacisnęła jego dłoń na jednej ze swoich piersi. Dłonią pogładziła malca po główce i zamknęła oczy z westchnieniem, które kojarzyło się z sapnięciem szczeniaka.
- Luc… jednego jestem pewna… kocham was obojgu.
- Ja też, was oboje. -
Przymknął oczy przytulając ją. Też chciał pogłaskać Aliego po łepku, ale zbyt się bał. - Śpij spokojnie.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-06-2016 o 16:48.
Leoncoeur jest offline