Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2016, 15:49   #16
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Where's Callmee, Faggot??!



Ulice nNY, przedpołudnie
Po niecałej pół godzinie od wizyty w VR Luc otrzymał połączenie telefoniczne z numerem nieznanym. Nim odebrał użył standardowych zabezpieczeń.
- Witam, z tej strony Louisa Middtlon, dzwonię w imieniu pani Kiry. - Rzeczowy, niemalże sztuczny głos po drugiej stronie był w czysto informacyjnym, bezemocjonalnym tonie. - Czy rozmawiam z panem Heenem?
- Dzwoni Pani z kliniki w Highway?
- Nie, dzwonię z kliniki Deep Blue ze Stanton. - Głos zabrzmiał lekkim zaskoczeniem. - Romawiam z mężem pani Heen? - ponownie naciskała na identyfikację.
- Tak, o co chodzi?
- Pani Kira niestety nie jest w stanie w tej chwili rozmawiać, ale prosiła by pan nie przyjeżdżał w odwiedziny. - Chwila przerwy jaka nastąpiła sugerowała okienko na zadawanie pytań.
- Coś się stało?
- Nic konkretnego. Miała jeden epizod - zaakcentowała to słowo - ale w tej chwili jest spokojna i kontaktuje. W takich sytuacjach często zalecane jest przez lekarzy by kontakt z bliskimi został zawieszony na parę dni do odwołania. Tym razem jednak to sama pacjentka poprosiła...
- Ok, dziękuję za informację - przerwał jej solos. - Do usłyszenia. - Rozłączył się.
Wybrał numer do Callmee, ale jak zwykle ostatnio odbił się od poczty. Walnął pięścią w drzwi i klnąc szpetnie.




“Joe’s Smokin’ Hall” w Queens, przedpołudnie
Zniknięcie fixera już nawet nie tyle niepokoiło go, co budziło najgorsze scenariusze co też mogło się z nim stać. Skierował się do Whitestone w między czasie otrzymując wiadomość do Rudej:
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: Patrz i podziwiaj.
Załącznik: BadBoy
W środku wypicowanego mega-trucka, na XXL oponach, przystrzyżonej szoferce i z wielkim murzynem niedbale opartym o oponę z drugiej strony maski, siedział chyba Ali. Zza kierownicy widać było jedynie czubek blond łebka. Obraz się poruszył i truck przysiadł kilka razy na resorach, a ze środka dobiegł radosny rechot Aliego. Solos pokręcił głową z lekkim uśmiechem wjeżdżając w Cryders Lane. Zatrzymał samochód, wysiadł i zablokował go rozglądając się wkoło.



Nie bywał tu często, wolał Callmee łapać w jego mieszkaniu i interesy zawierać w bardziej prywatnych warunkach. Parę razy jednak gdy mocno mu się śpieszyło musiał przyjeżdżać w te okolice. Każdy Fixer prowadził swój biznes dwutorowo: rozległe i lokalne. W przypadku tych lokalnych interesów wydzielał sobie za porozumieniem z konkurencją coś w stylu domeny. To sąsiedztwo w Queens było właśnie takim nieoficjalnym królestwem Laytera. Najchętniej przesiadywał w “Joe’s Smokin’ Hall”.
Było to pierwsze miejsce, gdzie Lucifer miał nadzieję złapać choćby info o hermafrodycie.

O tej porze było tu jeszcze pustawo, ale sam fakt, że przed południem taki lokal był już otwarty, świadczył o tym, że to sroga imprezowania w stylu 24h open. Wysoko nad barem w siłowych sferach wyginały się tancerki. Ciężko było określić, czy żywe, czy robodoll, albo (najtańsza opcja) zaawansowane holo, choć wczesna pora z pewnością wykluczała to pierwsze. Siedząc pod ścianami, lub pod barem, albo leniwie przechadzając się po otwartej przestrzeni, rezydowało tu kilka prostytutek.
Albo hostess. Na pierwszy rzut oka ciężko było to rozróżnić.
Cała kolorystyka i wystrój tłumaczyły czemu Layter najchętniej przesiadywał tutaj gdy załatwiał interesy w swoim ‘petty kingdom’. Sztuczne bluszcze z kabli i wyrastające z nich różowe neonlampy przypominające penisy…
Tak. Jego styl.



Lucifer podszedł do baru i zamówił piwo, a gdy barmanka w stroju przypominającym ten Kiry z Clockwork nalewała mu je, taksując dziewczynę wzrokiem rzucił:
- Callmee pojawił się tu ostatnio?
- Kolejny - westchnęła teatralnie podając mu zamówienie.
- Sporo osób się nim interesuje? Wiem, interesy, ale ja nie w tej sprawie. Kiedy był?
- Parę dni temu - wzruszyła obojętnie ramionami - Nie prowadzimy tutaj jego sekretariatu…
- Jest tu ktoś kto częściej się z nim widywał? Kto może coś wiedzieć?
To nie była Kira. Ta dziewczyna założyła ręce na piersi spoglądając wyczekująco.
Luc sypnął kilka chipów na stół przekraczających sporo cenę piwa.
- Napiwek. Jest czy nie?
Płynnie zebrała chipy z baru i wskazała na stolik pod ścianą, nad którym szczęśliwym trafem nie wisiały penisowe ozdoby. Przy nim siedział niewielki typek z białymi dredami machając niedbale nogą założoną na nogę w obuwiu rodem z …. Luc nie wiedział skąd. I chyba nie chciał wiedzieć. Obcas i platforma buta były wielkie i obciążały chudą nogę kolesia jak kotwica.
- Jean-Luc… - mrukneła.
Solos kiwnął głową, wziął piwo i ruszył wolnym krokiem ku ‘dredziastemu’. Przystanąwszy obok wskazał na jedno z krzeseł przy stoliku.
- Można? - spytał przyglądając się ciekawie mężczyźnie.
Obawiał się, że gdy ten się odezwie usłyszy…
- Ależ skarbeńku… gdyby nawet mi sami aniołowie zabraniali, powiedziałbym, że można. - Chuderlaczek wyprężył się uwodzicielsko. Wyciągnął fajka z paczki i nadstawił się do Luca do zapalenia papieroska.
Heen usiadł, podstawił mu zapalniczkę, sobie odpalił również i upił łyk piwa. Patrzył przez jakiś czas na ludzi kręcących się przy barze.
- Z Callmee wszystko okey? - spytał nie odwracając spojrzenia na Jean-Luca.
Zagadnięty zaciągnął się i przez dym fajka, który zapewne miał mu dodać tajemniczosci, wpatrywał się w Heena.
- Nie widziałem go od paru dni. Ostatnio gdy tu był, wyglądał na lekko poddenerwowanego - w końcu wydukał wydymajac lekko wargi.
- Wiadomo gdzie i za czym sie kręcił? Co mogło nim wstrząsnąć? Mówił coś?
- O czego to on nie mówił. Za czym to się nie kręcił. Prawda jest taka, że naczytał się gazet i chciał się popisać po ostatniej wtopie. Podobno było mocno zaangażowany w pewno śledztwo. - Jean-Luc mrugnął okiem.
- Ostatniej wtopie?
- No tak. Jakiś miesiąc temu, a może dwa… - dreadman machnął dłonią i kobiecym gestem skiepował do popielniczki. - … ta sprawa z … - Pstrykał palcami próbując sobie przypomnieć. Chwilę to trwało.
- To Twój kumpel?
- Tak, bliski. Ale zawsze jestem otwarty na nowe znajomości, skarbeńku.
- Mój też. Ja tu nie w interesach, martwię się o niego. Chce go znaleźć mając nadzieje, że wszystko okey. Więc daj sobie spokój z tym Jean-Luc, ok? - sugestywnie kiwnął głowa na jego palce.
- Ale co Ci po starej sprawie Callmee?
- Fajnie było by ustalić coś, może to ma związek? Nie wiem.
Jean-Luc spojrzał nieco poważniej na reportera.
- Pomagał jakieś lasce w sprawie “zabójstwa” Scotta Burnetta. - Dreadoman zrobił w powietrzu znak cudzysłowu. - Tylko, że się okazało, że jego info nie miało pokrycia. Scott nie został zabity.
Koleś popatrzył na reportera znacząco.
- W sprawie tego śledztwa teraz… co zniknął, coś mówił? Jakiś punkt zaczepienia Jean? Miejsce, nazwisko? To może być ważne.
- Mmmmm…. - dredmen się zastanowił - nie mówił za wiele. Jedynie tylko, że duża sprawa i że uruchamia jakieś “niestandardowe” kontakty. Sprawdzałeś u jego chłopaka?
- Nie. Gdzie go znajdę?
- A co mi z tego przyjdzie, że dam Ci namiary? Zostanę sam, bez drinka i kasy na fajki… - Uśmiechnął się niewinnie.
Solos westchnął. Wyjął kilka chipów kładąc je na stole.
- Nie możemy do tego dopuścić, nie?
Jean-Luc pobawił się czipami układając je w stosik.
- Nazywa się Nico i pracuje za barem w Los Feliz w Brooklynie.
- Dzięki i trzymaj się. “Skarbeńku”.




„Loz Feliz” na Brooklinie, okolice południa
Zajechawszy pod Los Feliz Luc rozejrzał sie po okolicy i skierował się w jedną z uliczek prostopadłych do Ludlow street, w celu wyjścia na tyły baru. Jeśli kiedykolwiek ktoś zastanawiał się, czy “mroczne zaułki” w holofilmach to tylko wymysł scenarzystów, tu znalazłby odpowiedź.
Pomimo wczesnej pory dnia wyjście z tyłu baru sprawiało nieprzyjemne wrażenie. Wąska jak na standardy nNY uliczka, pachniała moczem, seksem i zjełczałym jedzeniem. Śmietniki przelewały się, rozsypując śmieci wokół siebie. Kilka pudełek nawet ruszało się powoli, podrzucane od dołu swoim życiem wewnętrznym.
Do wyjścia prowadziło kilkanaście schodków na niewysokiej podmurówce, całej zamazianej wyuzdanymi grafitti. Brakowało jedynie ciemności i bzykającego nieregularnie, dogorywającego neonu by dopełnić obrazek rodem z nCat.
- Pięknie. Miejscówka z duszą - mruknął uważając, by nie nadepnąć na jedno z pudełek po żarciu. Kultura jaka tam właśnie egzystowała była już chyba bliska wynalezienia koła.
Pokręcił się chwilę, lecz nie zauważywszy nikogo wrócił do Ludlow i skierował się do wejścia Los Feliz. Przed wejściem stały dwa boty jako ochrona. Zwyczajne guardiany nawet nie profilowane na ludzki wygląd. Nie robiły za bramkarzy i zapewne ich główną funkcją była informacja: „lokal chroniony przez boty”, to zazwyczaj mocno ograniczało szanse na zadymę rozpętaną przez klienta. Solos jednak kojarzył te modele, może były i starszej generacji… ale potrafiły zdrowo połamać kończyny lub porządnie podziurawić, jak już przyszło co do czego.
- Cześć stary. - Solos przypalił papierosa i spojrzał prosto w mech-ryj. - Szukam Nico, wiesz gdzie go mogę znaleźć?
Roboochroniarz rzecz jasna nie odpowiedział.
- Dzięki. Strasznie mi pomogłeś.



Wszedł do środka rozglądając się po wnętrzu, do którego wszedł odsuwając ciężką, pluszową kotarę w kolorze burgunda.
Jeśli kiedykolwiek Heen miał wrażenie, że podczas odwiedzin Callmee paruje mu mózg, tutaj jego receptory przegrzały się momentalnie. Spowita w półmroku sala była wypełniona sztuczną mgłą. Podświetlone scenki, na których tańcowali obecnie holotancerze wypinający uwodzicielsko to co mieli najlepszego, były porozrzucane zupełnie bez ładu i składu.
Bar prześwietlały też stroboskopowe światła waląc odwiedzających po oczach. Ci, którzy chorowali na padaczkę szybko byli stąd wynoszeni.
Mimo parnego nastroju (czy właściciele rzeczywiście sępili na klimę czy klima specjalnie tak pracowała?) miejsce było dość dopakowane.
Męskie hostessy, w lateksowych kozakach, stringach lub krótkich spodenkach na równie gustownych lateksowych szelkach, roznosili drinki i zachęcali klientelę do kolejnych zamówień.
Wchodzącego reportera minął wysoki, gibki kelner, kręcący zadkiem, na obcasach. Ogolony na łyso, z ciemnym makijażem obrzucił go powłóczystym spojrzeniem. Mijając uśmiechnął się kącikiem ust.
- O kurwa… - wyrwało się Luciferowi. Zdjął okulary.
Nie ogarniał…
- Znasz Nico? - spytał mijające go skrzyżowanie Dwayne’a Johnsona z Lizą Minelli. Miał nikłe nadzieje na załatwienie tego szybko, bez pakowania się w ten festiwal mokrych snów fixera. Kelner zakręcił z powrotem na obcasie i przysunął się do reportera z uwodzicielskim uśmiechem. Górował nieco nad nim. Czuć było mix kosmetyków i olejków.
- Nico? Może znam… - skrócił dystans o ułamek centymetra - ale to raczej nie Twój typ. Może usiądziesz? A ja ...Cię obsłużę? - Zamrugał doczepianymi rzęsami.
- Oczywiście, że nie mój. Dlatego zapewne odszukam Cie, gdy skończę z nim gadać. - Przed oczyma stanęły mu różne możliwości obsługi. Zbladł lekko. - Skarbeńku.
Kelner przesunął wzrokiem w dół i w górę po reporterze z diabolicznym uśmieszkiem.
- Jeśli mnie sam nie odszukasz, ja znajdę Ciebie, mój piękny. A Nico, znajdziesz za barem. - Wskazał kierunek w głąb sali. - Czekam. - Puścił oko Lucowi i ruszył wyginając się i kręcąc pośladkami zalotnie.
“Za Barem”...
Źle zrozumiał Jean-Luca, co przysporzyło mu groźby poszukiwań przez tego zjeba.
Mimo to oddał uśmiech starając się na nie patrzeć na odchodzącego.

Podszedł do baru niby to jeszcze pewnym krokiem.
- Nico? - zwrócił się do typka nalewającego akurat piwo i leniwie konwersującego z klientem.
Zagadnięty rzucił uśmiech w stronę obsługiwanego właśnie zaczerwienionego, rudawego tłuścioszka i odwrócił się do Lucifera. Zza baru wystawała jedynie połowa jego ciała więc wyglądało to jakby był nago. Rozmarzone spojrzenie szarych oczu rzucone spod ciemnych brwi spoczęło taksująco na Lucu. Nico potarł szczękę palcami zgiętej do wewnątrz dłoni i … nawet się nie uśmiechnął. Ledwo leniwie uniósł kąciki ust a jego twarz nabrała wyrazu zainteresowania i zaciekawienia.
- Zależy kto pyta - zaczął kiepskim wstępem rodem z kiepskich kryminalnych seriali.
- Callmee mówi mi najczęściej Lucie, wole jednak Luc.
Twarz chłopaka zamieniła się w maskę.
- Co podać? - odparł sztywno.
- Szukam go, Nico.
- Ja nic nie wiem. - Chłopak ruszył w przeciwległą stronę baru.
- Nie interesuje mnie czy coś wiesz. - Solos podążył za nim po drugiej stronie kontuaru. - Chcę wiedzieć co się z nim dzieje, to kumpel, martwię się o niego. Chce go znaleźć. Nie mam zamiaru Ci go podbierać, to nie moja bajka. - Machnął ręką w stronę centrum lokalu zamaszystym gestem.
- Zostaw mnie w spokoju, bo wezwę ochronę - barman zgrzytnął zębami, zupełnie nie słuchając wywodu reportera. Przygotowywał drinka na kolejne zamówienie trzęsącymi się rękoma.
- Ok, zmiatam. - Heen kiwnął głową patrząc na trzęsiawkę jego rąk. Coś tu było nie tak. - Ale jeżeli ochroniarze nie odprowadzają Cię do domu 7 dni w tygodniu, to najwyżej powiesz mi parę rzeczy przez wybite zęby? - Założył okulary.
Pobladły Nico, odstawił drinka przed klientem i najwyraźniej wcisnął jakiś przycisk pod barem. Z gładkiej tafli wysunęła się błyskawicznie energetyczna ścianka. Zaciemniła momentalnie widok po drugiej stronie baru, zaś Luc mógł podziwiać swoje odbicie jak w lustrze weneckim. Z resztą nie tylko swoje. Za sobą zobaczył boty zmierzające ku niemu. Goście przy barze zamarli, co w sytuacji, gdy pozostała część baru zupełnie nie zwracała uwagi na wydarzenia, sprawiało nieco komediowe wrażenie.
Luc poprawił włosy korzystając z ‘lustra’.
- Będę za barem, “skarbeńku”. “Od tyłu”. Tam mnie znajdziesz. Inaczej, ja znajdę Ciebie. Pogadamy tak czy owak. - Odwrócił się do botów unosząc lekko ręce w uspokajającym geście. Dla mechochroniarzy uspokajającym o tyle, że były puste, z dala od ciała i statyczne. Skierował się do wyjścia by pójść na tyły Los Feliz.

Oparł sie o brudną ścianę i sprawdził cityhuntera przeładowując go. To samo zrobił z niewielkim pistoletem jaki miał wciśniety za pasek od spodni.
Włączył Wearmana jednocześnie wyostrzając słuch. Wbudowany cyberzestaw audio zaatakował go zaprogramowaną ścieżką utworów jakie najbardziej lubił, ale kanał drugi wychwytywał wszelkie odgłosy.
Chwila relaksu w centrum syfu.
Czekał.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-08-2016 o 16:12.
Leoncoeur jest offline