Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2016, 20:49   #17
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Car Party



Los Feliz na Brooklinie, okolice południa
Czas wlekł się niemiłosiernie.
Kwadrans.
Pół godziny.
Godzinę…
Nikt się, nie pojawił. No może poza powiadomieniem o przychodzącej wiadomości.
Solos nie miał większej nadziei na to, że chłoptaś wyjdzie. Zdziwił się jednak, że wystawiając się w takim miejscu, ni dostał wizyty jakichś kolesi od Nico. Widocznie takowych nie miał.
Wyjmując Cityhuntera odebrał wiadomość-ghost przekierowaną na jego skrzynkę co ustawił sobie na koncie Aliego.
Cytat:
@Dorothy
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <Brak>
Czesc D.,
Tu Ali, ja.
Kiedy pokażesz mi ten moduł?
Mój tata poszedł gdzieś, to możemy dzisiaj?
To pisałem ja.
Ali
To było urocze. Młody rwał własnie miłą nastolatkę ‘na moduły’, gdy tata szwendał się w śmieciach za barem dla gejów. Luc uznał, że gdzieś popełnił błąd w wychowaniu.
Swoim.
Wystrzelił kilka razy w zamek tylnych drzwi do Los Feliz po czym rąbnął w nie aby otworzyć na przebój.
W ciele rozległ się znajomy wizg i pomruk odpalanego sandevistana.
…a w uszach ogłuszający dźwięk alarmu.

Wąski korytarzyk zapełnił się biegającymi, rozwrzeszczanymi męskimi hostesami, drobiącymi na obcasach i ładujących się w panice do pokoików umieszczonych po prawej i lewej stronie przejścia. Krótki hall zaplecza ukazał w tle gości również rzucających się to pod stoły, to do ucieczki. A Luc pruł ostrzeliwując sufit i górne rejony ścian. Tak by przypadkiem kogo nie trafić, ale rozpętać pandemonium.
Alarm wył uparcie, pod sufitem migała czerwona lampa.
A z sali ruszyły szybko dwa boty, uzbrajając się po drodze..
Jeden z nich wydał z siebie metalicznie brzmiące ostrzeżenie:
- Rzuć broń inaczej otworzymy ogień.
Drugi szedł na wprost Luca nie przejmując się rozbieganymi ludźmi. Solos wystrzelał cały magazynek, lecz broni nie rzucił.
Rzucił siebie.
W bok
Nie miał zamiaru konfrontować się z roboochroną. Niby modele starszej generacji, ale ryzyko było zawsze. Głupio byłoby otrzymać choćby postrzał w tak bezsensownej sytuacji i w takim miejscu. Jedynie dzięki swojemu przyjacielowi, Sanowi, zawdzięczał brak kolejnej dziury na swoim ciele. Boty taktycznie pruły krótkimi seriami odcinając niejako drogę ucieczki inną niż wybrana przez reportera.
Ważne było, że Nico dostał wiadomość: “schizol nie żartuje”. Na ile pozwalała boląca noga puścił się ku ulicy na którą wysypywali się z lokalu ludzie w panicznej ucieczce z ostrzeliwanego od tyłu gaybaru. Broń schował i pochylając głowę skierował się do wozu. Popychany, potrącany, wymijany przez mało godnie wyglądające hostessy dopadł samochodu. Wsiadając rozejrzał się, ale Barmana nie było w tłumie uciekających gości i obsługi.
Za to była kolejna wiadomość- ghost:
Cytat:
@AlisteirVDHeeN
Od: Dorothy
Temat: RE: <brak>
Hej Ali,
Możemy dzisiaj o 16. Przyjechać do Ciebie, skoro Taty nie ma? Może skontaktuj się z nim i spytaj, czy możesz. Wtedy wpadne ja, albo przyjadę po Ciebie jeśli się zgodzi.
Pa,
D.
Sprzęgł się z wozem ruszając powoli by nie potrącić nikogo z uciekających gości. Po kilku chwilach kolejna wiadomość, tym razem adresowana do samego reportera.
Cytat:
@LVDHeeN
Od: AlisteirVDHeeN
Temat: <brak>
Tu ja. Ali. Mogę spotkać D. dzisiaj? Ma pokazać mi coś. Przyjedzie po mnie popołudniu.
Odpisz.
Ja, Ali.”
Jadąc ulicą pomiędzy biegającymi mężczyznami w takich strojach, że co bardziej fanatyczni hetero by oślepli, pochylił się i otworzył drzwi. Obok biegł jakis czarnoskóry typ w stylizacji neo’80. Holoopaska, zmiennobarwne getry...
“Ja pierdolę…” pomyślał.
Cytat:
@AlisteirVDHeeN
OD: LVDHeeN
Możesz, ale wolałbym, aby nigdzie Cię nie zabierała, chyba że Mazz zechce z Tobą jechać.
I Pozdrów D.
Trzym sie BigAl
Przechylił się otwierając drugie drzwi.
- Wskakuj na miłość boską, bo tu wszystkich odstrzelą! - zachęcił biegnącego obok samochodu uciekiniera, który pochylił się i zajrzał do wnętrza auta, pilnie się rozglądając. Uznał najwyraźniej sytuację za bezpieczną i wskoczył na fotel lśniąc od pokrywającego jego ciało “wróżkowego pyłku”. Rozsypywał właśnie drobinki po tapicerce.
- Z nieba mi spadłeś, ślicznoto - zadudnił ciepłym głosem. - Co to za dzień dzisiaj pechowy to naprawdę już nie mogę. - Wzniósł dłonie do góry, prując resztką cekinów. Odkleił sztuczne rzęsy z powieki. - Co ty tu robisz? Władowałeś się w niezły cyrk.
- Ot przelotem. Gruba akcja. I czemu tak pechowy dzień? Coś się stało, skarbeńku. Oprócz tego?
- Ach, kłótnia z wynajmującym mieszkanie, przypalona koszula i brak ciepłej wody -
zaśmiał się nagle - wiesz, dzień świstaka.
Solos roześmiał się również wpasowując się w motyw rozładowania atmosfery.
„Wróżek” zmierzył Luca wzrokiem wzdychając głęboko.
- Wyrzuć mnie na następnych światłach, kochany.
- A propos dnia świstaka. Znasz Callme? Laytera?
- Ach kto go nie zna. To taki pysiaczek kochany -
zaćwierkał murzyn wskazując miejsce do wysiadki.
Luc zatrzymał i zblokował drzwi.
- Kiedy go ostatnio widziałeś? - spytał wyjmując Cithyhuntera. Zwolnił magazynek i sięgnął do schowka po świeży.
Dzień Świstaka zbladł.
- Co… o coo…. Chodzi? - zająknął się unosząc powoli dłonie do góry. - Nie chcę ża… żadnych… pro...oblemów.
- Nie cierpię czyścić samochodów. Aleeee… -
Odwrócił się do pasażera i uśmiechnął radośnie. Magazynek wszedł na swoje miejsce. Luc przeładował. - Mam autobota co czyści! - szepnął konfidencjonalnie. - Kiedy go widziałeś, co wiesz o jego zniknięciu?
- Nie wiem… wiem.. Kie..edy. Kil..ka dni temu… -
Murzyn zaczął się mocno pocić, kropelki zrosiły mu czoło i zaczęły zbierać się nad górną wargą. Temperatura w aucie też jakby wzrosła. - Nie wieeeem nic więcej! - Zezował na lufę gnata.
- Masz ładne kolana wiesz? - Luc zaczął jedno pieścić.
Lufą ciężkiego pistoletu.
- Naprawdę nie wiem nic więcej!!! - Ton zmienił się z ciepłego w piskliwy wibrujący dyszkancik. Zaczął wpadać w histerię. - Nie wiem nic. Był ale potem przestał bywać. Zauważa...żam takie kwestie, booo kolorowy klieeent. - Zasłonił dłońmi kolana i zacisnął nogi.
Przez chwilę miał zamiar puścić maila Mazz: “Gej hostessa jest ze mną w aucie i kurczowo zaciska nogi. Co ze mną jest nie tak”.
- Ale ja nie twierdzę, że coś wiesz skarbeńku. - Luc udał zaskoczenie. Toćnął lufą w rękę osłaniająca kolano. - Mówię, że ładne. Na razie. Operacja plastyczna 12 mm i sytuacja może ulec zmianie. - Wyszczerzył się radośnie. - A Nico dobrze znasz?
- Nico? Którego? -
Ciemnoskóry pasażer próbował odgonić spluwę Luca. Wyglądał jakby zaraz miał wykitować. Ciężko dyszał i obficie się pocił, drżąc
- Barmana.
- Mały, zadziera nosa i uważa się za pępek świata. Nie znam go bliżej…
- Nie musisz. Pójdziesz tam jeszcze dziś i go znajdziesz. Powiesz, że kumpel Callmee nie żartował, choć Nico już to chyba wie. Powiesz mu, że nie napisze do mnie by się skontaktować: operacja plastyczna 12mm. Nie przekażesz wiadomości: operacja plastyczna 12mm. Zapamiętasz adres kontaktowy?

Nowy przyjaciel pokiwał głową szybko i wyjątkowo zgodnie.
- Tak, tak!
- Pamięć bywa zawodna, może zapomnisz? -
Luc stropił się lekko głaszcząc lufą “skarbeńka” po szyi.
Odsunał się z zamkniętymi ściśle oczami i zaciśniętymi ustami. Dyszał coraz ciężej. Pokręcił kurczowo głową.
- Przestań, przestań!! Dość. Nie zapomnę! - krzyk rozniósł sie po ciasnej przestrzeni auta.
- No i co tak wrzeszczysz? - Heen podał mu jeden z adresów mailowych bocznej skrzynki. Możliwie najprostszy. A potem puścił radio i zapalił papierosa.
Muzyka leciała, Luc stukał do rytmu gnatem o deskę rozdzielczą.
Mężczyzna powoli sięgnął ku drzwiom, próbując wymacać zamek i je otworzyć, były jednak zblokowane. Luc zanucił pod nosem kawałek tekstu lecącego z radia.


- O co.. o co chodzi? - wydukał prawie na bezdechu.
- Powiedziałeś, że zapamiętasz. Jeszcze dwie piosenki i sprawdzę. Lepiej byś pamiętał. - Luc uśmiechnął sie radośnie.
- Aa... - kompan reportera zaczął powoli hiperwentylować. Zamachał rękoma przy twarzy nabierając krótkich, urywanych oddechów i ledwo co wypuszczając powietrze z płuc.
- … - chciał coś wydusić ale dał rady.
Luc podkręcił klime, bo był daleki od tego by facet tu wykitował, ale sukcesywnie nucił pod nosem w rytm piosenek. W pewnym momencie wyłączył radio i spojrzał uważnie na murzyna.
- Adres? - warknął.

Chłopak podał adres.
Błędny.

- Myśmy się chyba nie zrozumieli… - Uśmiechy i wygłupy zniknęły z twarzy solosa. Zastąpił je wkurw. I zdecydowanie. Przyłożył mu lufę do skroni. - Mówiłeś, że zapamiętasz. Oszukałeś mnie?
- Nieeeeee… - wyjęczał - za...zapiszę sobie. Masz coś do ...pis...pisania?
Radosny, prawie wariacki uśmiech wrócił na twarz Heena.
Sięgnął wolna ręka do schowka w samochodzie.
Wyciągnął z niego stary, zeszłowieczny szwajcarski scyzoryk.
Podał go chłopakowi.
Uśmiech znów spełz mu z twarzy.
- Mam - powiedział twardym, grobowym wręcz głosem klepiąc lufą przedramię pasażera.
Chłopak nie wytrzymał. Zaczął łomotać panicznie w drzwi i okno zaparkowanego pojazdu. Wrzeszcząc przeraźliwie i szarpiąc za klamkę. Liczył, że zwróci na siebie uwagę przechodniów, a może nawet i patrolujących ulice dronów nNYPD.
Heen ruszył.
- Szkoda. - Pistolet wciąż wciskał w niego. - Chcesz dziś spać w Hudson? Nie ma problemu.
Stres sytuacji przerósł wytrzymałość kelnera. Zwiądł w fotelu bez czucia. Korzyść była jedna: przestał się drzeć.




Dzikie tereny nad Hudson, eczesne popołudnie
Zajechali w miejsce, gdzie nie tak dawno Luc ‘czyścił się’ po reporcie. Krzaki nad rzeką, nikogo w okolicy. Heen klepnął murzyna by go ocknąć.
- Opcje masz dwie. Ty sobie na przedramieniu i pokażesz to Nico, lub ja tobie na czole i dam w barze cynka gdzie znaleźć Twego trupa.
- Nie wiem co ty chcesz ode... ode mnie. Ledwo... znam...

Solos chwycił go wolną ręką za ucho i brutalnie ściągnął w dół, by nie zostało wyrwane chłopak z piskiem zniżył się również.
- Jeden z moich najbliższych kumpli zniknął gnoju. Jego chłopak nawet nie chce ze mną gadać, a coś wie. Czoło i prosektorium, czy przedramię i pójdziesz sam?
- Ja nie mam z tym nic wspólnego!!! -
Chłopak zaczął się szarpać w akcie desperacji. - Co ty się do mnie przyczepiłeś?! Zostaw mnie, zostaw mnie, zostaw mnie!!! - Nie bił się jak standardowy facet. Drapał i machał rękoma jak cepami próbując przy okazji się wyzwolić. Słowa Luca przestały do niego dochodzić. Dostał kolba w łeb, nie by go ogłuszyć czy zrobić krzywdę. By zabolało, oprzytomniło.
- Czoło, czy przedramię? - Heen warknął wyraźnie zniecierpliwiony.
- Żadno!!!!!!!!
- Okey. -
Solos znów wyszczerzył się radośnie. - Niech będzie moja strata. W schowku masz flamaster. Znajdziesz go w 3 sekundy?
Zasmarkany i zapłakany rzucił się do schowka by przeszukać jego zwartość. Wywalił wszystko na podłogę samochodu, sięgając po drobne skarby, o których posiadaniu solos zdążył już zapomnieć.
- Nie ma tu flamastra - stęknął grzebiąc w schowku i sięgając ku śmietnikowi na podłodze auta. Grzebał się w nim przez chwilę. W końcu z jękiem wyciągnął oczojebny purpurowy mazak. - Jest. - sapnął - Adres?
- A nie zmaże się? Trochę się pocisz… - Luc wydał się zatroskany.
- Sam sobie znajdź Nico w takim razie… - Chłopaczkowi zaczynało być wszystko jedno. Przestawał brać udział w zabawie Luca. Ten jednak nie miał zamiaru ot tak po prostu jej skończyć. Wiedział, że murzyn opowie o wszystkim, Nico miał być przerażony sama opowieścią.
- Zrobimy tak. Rozbierasz się i ciuchami się wycierasz, piszesz mój adres i spierdalasz do Nico mu go dać. Ma się skontaktować, albo pozna mój samochód. Pasi?
Kelner wytarł ramię o getry
- Daj ten adres - mruknął.
Luc podał. Chłopak napisał sobie go na ramieniu.
- Podwieźć Cie gdzieś? - spytał solos uprzejmie.
- Nie. - „Wróżek” szarpnął za klamkę by sprawdzić, czy drzwi auta są odblokowane. - Wypuść mnie!
- Jak dziś się nie odezwie, to jutro szukam was obu. -
Luc odblokował drzwi. - Uważaj na siebie, w Jersey nie przepadają za… no wiesz. - Mrugnął.
Murzyn nic nie odpowiedział. Wysiadł i otulił się ramionami, najwyraźniej czekając aż Luc odjedzie, ten jednak nie ruszał. Wybrał numer do Kyle’a. Kelner powoli powlókł się przed siebie chcąc wydostać się z mało przyjaznej okolicy. Powoli i ostrożnie stawiając kroki na wysokich obcasach, nie rozglądał się wokół.


Brat odebrał po czwartym sygnale.
W tle ryczała jakaś ultramodern techno muza.
- Luuuuuuc!!!! - wywrzeszczał radośnie przez opary ostrej imprezy.
- Nie jesteś w samolocie?
- Samolot za dwie godziny, brat! Żegnam się właśnie. -
Piski i ryki dobiegające w tle, świadczyły o tym, ze pożegnania trwają już jakiś czas.
- O której lądujesz?
- Jusz, jusz mówię… -
Kyle odganiał się od kogoś oferującego mu “miodnego misia”. - Lot trwa 4 godziny. Która tam teraz u was? - zabrzmiał nieco zmęczony - 12?
- Przed 13. Odbiorę Cie z lotniska, tylko muszę wiedzieć kiedy przylecą te pijane zwłoki.
- 18: 20 czasu lokalnego. Kupa czasu, brat. Możesz przygotować te wszystkie koleżanki na mój przyjazd…
- Jedna Ci się mocno spodoba, jak znajdujesz imię “Zuzu”?
- Zuzu? To jakiś skrót? -
bełkotnął wesoło Kyle.
- Lili, Mimi, Lulu, Zuzu? Serio kminisz takie akcje, czemu ktoś się tak nazywa? - Luc rozrechotał się patrząc przy tym na odchodzącego pasażera. - Ostra dziewczynka.
- Po prostu byłem ciekaw, wiesz, że tu imiona są specjaaaaaaaaaaaaaaalne czasami -
wymamrotał. - Dobra to ten. Czas na lotnisko. Widzimy się za chwilę. Przywieźć coś specjalnego?
- EnZi przywieź. Trzymaj się brat. -
Heen rozłączył się.
Zabrać Kyle’a do nCat by poznał ZuZu… to nie był głupi pomysł.
Rozrechotał się dziko i ruszył.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline