Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2016, 23:56   #18
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Fireburger



Mieszkanie Mazz w Bronx, wczesne popołudnie
Rozmyślał o dzisiejszej akcji w Brooklyn. Powiedzieć, że nie był z siebie dumny to jak nie powiedzieć nic..
Na rympał.
Brak klasy.
Brak stylu.
Zastraszanie biednego gnojka….
Robił tak czasem. Ba często. Ale w reportach.
By zabijać.
O Calmee naprawdę się martwił.
Wcisnął przycisk powiadomienia o wizycie.. Ruda mogła być “przeszczęśliwa” z tego powodu.
Nikt jednak nie odpowiedział, najwyraźniej radosna dwójka nie wróciła jeszcze od Mo.

Sklął się w myślach.
Odruchowo założył, że wymiana maili małego z D. oznaczała, że już wrócili, a przecież Mo też miała terminal. Przeciągnął dłonią po twarzy, ale wszedł do środka by się choć przebrać. Wciąż czuł sztynk mieszaniny woni zza baru kochasia Callmee.

Wychodząc po odświeżeniu się puścił wiadomość Mazz.
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: <brak>
Jak jesteście jeszcze u Mo to jadę do Was.
Zjechał na dół i poszedł do samochodu by jechać do warsztatu
Cytat:
@LVDHeeN
Od: RedHotChilliSolo
Temat: RE: <brak>
Poszliśmy już. Mo poszła się zdrzemnąć. Ali głodny. Jesteśmy w Wegeburgery u Sumiyo. Wpadasz?
Cytat:
@RedHotChilliSolo
Od: LVDHeeN
Temat: RE:RE: <brak>
Mam chwile wolnego, brykam.
Zakręcił się samochodem na podjeździe i wypruł naprzód.
Czuł, że żył.


Jadąc zadzwonił do Eve.
- Luc, coś się stało? - spytała z lekkim niepokojem w głosie.
- Tak, ale nie wiem co i gdzie, nie śledzę wiadomości zbyt nachalnie, Ozz.
- Enzi -
roześmiała się prawie. Prawie, by zaraz nadać głosowi odcienia reprymendy. - To o co chodzi?
- Myślałem o tym co mówiłaś… Muszę wyjechać, coś załatwić. Tydzień, dwa? Kilka dni? Nie wiem… Mały zostanie u moich przyjaciół, wspaniali ludzie, żadna tam rodzina zastępcza. Tylko terapie… chcę by chodził. Oni mogą nie mieć możliwości wozić go do SH.
- Aha? -
Słuchała uważnie. - I wpadłeś na pomysł, że…?
- Wpadłem na to, że nawet jeżeli macie opcję wiezienia pacjenta, za opłatą. On… mógłby nie czuć się wtedy dobrze. Ciebie lubi. Ale jak to problem to mów od razu, wiem że masz sajgon.
- Dobrze rozumiem, że chcesz żebym jeździła do niego na wizyty domowe?
- Nie. Piasek i dinozaurowy teatrzyk rządzi. Ufam ci, starczy byś po prostu Ty po niego jechała i odwoziła. Po terapii.
Przez chwilę nic nie mówiła, po czym usłyszał westchnięcie.
- Dobrze. Ale ustalmy jedno. Robię to dla Aliego, nie dla Ciebie. I będą to najwcześniejsze zajęcia bym mogła uniknąć korków rano. Daj mi adres.
- Jasne Ozz. To tylko na wszelki wypadek. Mo i Dave mogą nie zawsze mieć możliwość, postaram się by dowozili go kiedy się da. Inaczej… -
urwał. Po krótkiej chwili kontynuował: - Po prostu inaczej może będzie trzeba zawiesić terapie. Więc tak. Dla niego. Wiesz że mówi? Konstruuje zdania?
- To świetnie! -
Ucieszyła się. - Co powiedział?
- Ma kumpelę, komunikuje się z nią przez mail. Dałem mu zestaw synchro głos na tekst. Dziś mi wysłał wiadomość, czy może się z nią spotkać -
Luc roześmiał się. - Do mikrofonu, ale mówi.
- Świetnie. Dobrze, że mi o tym powiedziałeś. To dobry krok ale trzeba uważać, żeby go w nim nie utrwalić. Tak czy siak. Cieszę się. -
Radość w jej głosie nie była udawana. - Ale w to, że wyjeżdżasz obecnie nie mogę uwierzyć, Enzi.
- Muszę. Zresztą sama mówiłaś… by dać mu czas u jakiejś normalnej rodziny. Mają warsztat samochodowy, a on wariuje na punkcie techniki. Samochody, części, moduły komputerowe… Skupi się na czymś, ja wrócę jak najszybciej.
- Mam wrażenie, że próbujesz od niego uciec. Może się mylę. Boisz się go? -
spytała nagle. - Chociaż nie. Nie byłbyś tak dumny jak brzmisz, gdy opowiadasz o jego osiągnięciach. Boisz się, że to on odtrąci Ciebie? O to chodzi?
- Tak. -
Odpowiedział krótko. - I Ciężko mi o niego walczyć, Eve. Ale nie rezygnuję. Nie zrezygnuję. Wyjazd nie związany z tym wcale.
- Pamiętaj, że to sześciolatek. Nie myśli takimi standardami jak dorosły. To co Ty możesz odbierać jako odtrącenie, nie musi nim być. To może być symptom czegoś innego.
- Syndrom głodu żelków? Myślę, że trochę to rozumiem, Ozz. Chyba sprytny czasem ze mnie toster. Czeka mnie ciężka rozmowa. Z nim. Jak nie zrozumie to nigdzie nie pojadę, bo to nie będzie warte by… wiesz.
- Tej rozmowy nie przeprowadzaj w żadnym specjalnym miejscu. Nie organizuj nic wyjątkowego. Może stracić zaufanie, uznać, że próbowałeś go przekupić. I tak. Przygotuj się na walkę. I jak potrzebujesz pogadać, to dzwoń. Wysłucham.
- Nic specjalnego? Czyli dzisiejsza pizza odpada? -
zażartował. - Zrobię kanapki by było niewymyślnie. - Zaraz zmienił ton. - Zrobię tak, by było dobrze. Dziękuję Ci, Maire.
Ponowne westchnienie.
- Eve, Evangeline. Zrób. Pa, tosterze.
- Eve, Evangeline, Ozz, Ozzy, Maire. -
Uśmiechnął się do siebie. - Jedna osoba. - Rozłączył się.


”Sumiyo Veganburgers” w Jersey, wczesne popołudnie
Wegeburgery u Sumiyo nie były dużą knajpką, ale dość słynną w nNY. Przynajmniej w niektórych kręgach. W środku były zaledwie 4 małe stoiliki, non-stop okupowane przez łaknących przysmaków wegelovers. Tradycja rodzinna prowadzenia jadłodajni wywodziła się z obwoźnych wózków z bezmięsnymi łakociami. Gdy patriarcha rodziny a ojciec obecnego “Sumiyo” przeszedł na zasłużoną emeryturę, wózek został zastąpiony mini-knajpką. Tradycyjny, surowy, japoński wystrój: białe ściany, wiecznie uśmiechnięte, machające łapkami maneki-neko, holo-akwarium z miniaturami złotych karpi, czarne stoliki i krzesła, współgrały z równie mini wersjami właścicieli.
Sumiyo, jego żona oraz córka tyrali zazwyczaj na dwie zmiany. Zawsze uśmiechnięci, enigmatycznie witali nowych i powracających klientów, serwując jedynie potrawy z warzyw sezonowych. Jedynym ukłonem w kierunku “szaleństwa” były piękne lampiony podwieszane pod sufitem i na całym wystawowym oknie przybytku. Lampy były autorstwa córki pana Sumiyo, a każde z nich zawierało japońskie błogosławieństwo. Kto raz wieczorową porą przeszedł obok tej knajpki, nigdy nie zapominał widoku płonących w ciemności lamp z cieniutkiego papieru z wykaligrafowanymi katakamą dobrymi życzeniami. Stali bywalcy wiedzieli, że młoda Sumiyo-san, wymienia lampiony co tydzień, gdy stare się przepalają.
Obecnie jednak były wygaszone. A w środku, w samym kąciku siedzieli Ruda i majtający nóżkami Ali, pożerający wegeburgera XXL. Upaprane łapki i buźka świadczyły o tym, że chłopca dopadł “głodek”.
Potworna buła jaką starał się pochłonąć maluch, wywołał uśmiech na twarzy Lucifera. Podszedł do nich po drodze kiwając głową córce właściciela. Pogłaskał Aliego po głowie i starł mu z nosa trochę ketchupu, po czym pochylił się do Mazz całując ją.
- Mocne. Jutro cały nNY będzie o tym gadać, a gazety i serwisy info wezmą temat na full. Pół dnia byliście na mieście sami i nikt nie zginął. - Solos udał zawahanie. - Bo nie… prawda?
Mały oblizał się wyciągając jęzorek ile tylko dał radę. Czknął i pociągnął napoju aloesowego. Pokręcił przecząco łepetyną i podsunął ojcu kawałek burgera. Na czubku palca wskazującego.
Starał się bardzo nie patrzeć na Rudą, która również usiłowała skupiać się na zupełnie czymś innym.
- Nieeee… nie zginał. Mieliśmy dzisiaj ubaw. - Zwinęła szeleszczący papierek opakowania. - Chcesz coś, czy to - kiwnęła głową w stronę wysuniętego paluszka z paćką burgerową - ci wystarczy? - Wyszczerzyła się.
- Nie starczy - pochylił się i pochłonął kawałek dany mu przez syna - głodny jestem ostro.
Usiadł naprzeciw nich na co Sumiyo-san podała mu tackę z podobnym burgerem jakiego wcinał Ali i napojem plus fryty z batatów. Uniósł brwi, ale nie pytał, podziękował jedynie z uśmiechem i spojrzał to na jedno to na drugie.
- Co nawywijaliście? - zagaił zanim wgryzł się w bułę. Patrzył przy tym na Rudą, która siedziała z niewinną minką. Podobną do minki Alisteira.



Pierwszy kęsik przeszedł gładko. Kolejny z każdym przeżuciem zaczynał rozpalać istne inferno w ustach Heena. Paliło, piekło w wargi, wyżerało wnętrze ust i wywoływało ból gardła. Hamburger wylądował na tacce, solos desperacko sięgnął po napój z aloesów. Przynajmniej miał nadzieję, bo równie dobrze to mogła być kolejna niespodzianka. Ale piekło jakie rozpalało mu usta sprawiło, że było mu już wszystko jedno. Wypił duszkiem wszystko i spojrzał przez łzy na dwoje dowcipnisiów z mieszaniną złości, ale i rozbawienia.
Mazz i Ali przybili pod stołem piąteczkę.
- Mówiłam Ci, że nie wytrzyma… - wyszeptała teatralnie Ruda, gdy solos próbował złapać oddech i opanować nagły, niekontrolowany ślinotok. Napój z aloesu nie pomógł.
Ali uniósł upaćkaną łapkę i Sumiyo-san podała kolejną tackę.
- Ok? - Podsunął ku ojcu zapakowanego nowego burgera, oraz pucharek lodów i jogurt sojowy. Uśmiechnął się przy tym szeroko.
- Oj zemszczę się… - Luc wziął jogurt i gasił pożar dalej. Nie umknęło mu jedno krótkie słowo dzieciaka. W klatce piersiowej coś mu tąpnęło, ale nic nie dawał po sobie poznać. - Jak będziecie spali, zobaczycie - dodał z uśmiechem odrywając się od kubka.
Ruda i Ali wymienili znaczące spojrzenia i szturchańce łokciami.
- A co u Ciebie, ropuszku? - spytała słodko Mazz, ocierając zapomnianą łezkę z policzka Luca.
- Niewiele załatwiłem, trochę nawywijałem. Ale ok. - Sięgnął po drugiego z burgerów, lecz zanim ugryzł potoczył po obojgu nieufnym spojrzeniem i otworzył bułkę pedantycznie sprawdzając zawartość z kamienną twarzą.
Ruda i Ali parsknęli śmiechem.
- Jak z tą D.? Dalej chcesz jechać? - zwrócił się do malca, który żując kolejny kawał bułeczki pokiwał głową zdecydowanie. Oczka mu błysnęły.
Ruda się uśmiechnęła.
- U Mo też podziałał, nasz mały artycha. Gdzie to się mieści w takim małym łebku, hm?
Ali chciał prychnąć w odpowiedzi, ale wypluł jedynie nieco lepkich okruszków.
- A nawywijałeś dobrze? - Ruda spojrzała znowu z uśmiechem gładząc małego po plecach.
- Pamiętasz ten sklep w Naga? - wyszczerzył się.
Wpadli tam w czasie wojny i sterroryzowali bronią sklep w którym zakupy robił ich przewodnik po dżungli. Facet dzień wcześniej po złości poprowadził ich najgorsza drogą na zwiad linii Militechu, za co wywieźli go do dżungli i związanego wsadzili w kopiec mrówek. Wspomnienia sprawiły, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. Rudzielec wyglądał za to jak królieczek złapany w światło reflektorów. Ewidentnie chciała więcej szczegółów ale hamowała ciekawość ze względu na małego.
- Umawiałeś się jakoś z tą dziewczyną? - spytał Alisteira nie kończąc wyjaśnień.
Więcej ghost-message nie dostał, więc mały raczej nic konkretnego nie ustalił. Potwierdził to też kręcąc główką.
- Wyszliśmy od Mo jakiś czas temu. Włóczyliśmy się po mieście trochę - wyjaśniła Mazz. - Planujemy wrócić do domu teraz i ździebko odpocząć przed spotkaniem z D.
- Ok. O 18:20 ląduje mój brat. Musze go odebrać, coś mówił bym skrzyknął koleżanki. Zamierzam go zawieźć do domu opieki seniorów. Do tego czasu jestem wolny.
- Aha to wróćmy do zamku, oglądniemy jakiś film, Ali umówi się z D. i będzie wiadomo co dalej. Pasi, młody? -
spojrzała na Heena jr.
Młodemu pasowało. Dojadł burgera do połowy, wytarł łapki i z błogim wyrazem pysia opadł na oparcie. Druga połówka została odsunięta w kierunku Taty.
- Nie smakuje? Mam tu lepszego… - w kierunku Aliego wysunął burgera jakiego dostał w pierwszym rzucie.
Synek roześmiał się na głos, zwijając się na siedzeniu.
- Trzeba uważać na niego - Mazz szepnęła po kryjomu do malca, ten odpowiedział jej przykładając paluszek do buzi.
- To zbieramy się. - zawyrokował Heen dając znać córce Sumyo, żeby zapakować na wynos. Wszystko.
Nie wyłączając pułapki.
- Już zapłacone. - Japonka dorzuciła po lizaku dla każdego z nich. Z przepraszającym, ale i kryjącym rozbawienie uśmiechem podała torbę z paczuszkami Lucowi. Ali władował lizaka od razu do buzi.
- A to co? Dla brata? - spytała Mazz.
- Tak. Waham się tylko czyjego…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline