Mieszkanie Mazz w Bronx, późne popołudnie
Mazzy leżała w ciszy wtulona w Luca, rozkoszując się chwilowym freezem.
Dokładnie dwie minuty, po czym odwinęła się spod jego ramienia i klepnęła go w udo.
- Nie powinieneś się zbierać? - Zapaliła papierosa, zaciągnęła się i podała resztę reporterowi.
Też się zaciągnął się i oddał fajka.
- No skoro mnie wyrzucasz… - Wstał i zaczął się ubierać. - Spotkamy się pod Clock, czy jak?
- Gdzie Cię wyrzucam? - Obróciła się - Masz jakieś 20 minut na lotnisko… Tak spotkajmy się pod klubem. - Pokiwała łebkiem.
- 20 min…?! O kurwa.
W spodnie zasadniczo to już wskoczył. Zaczął ubierać się wariackim tempem. W międzyczasie pochylił się do Rudej by ja pocałować.
- Dobra kotek, to ja ten… - Zaczął zbierać swoje rzeczy ze stolika. - Koło dziewiątej? - Zgarnął też torbę papierową z niedojedzonymi burgerami.
- Tak. Aaaaa i Kyle tu będzie kiblował? - Drapiąc się po nastroszonych włosach, rozejrzała się po niejakim burdelu panującym w salonie. Ich rozbebeszonym, naprędce przygotowanym wyrku, i śladach bytności Aliego: paczkach po żelkach, zabawkach...
- Nie, u mnie w Concourse. Będzie miał wolną chatę. Pa. - Ostatnie właściwie powiedział już w drzwiach.
JFK Airport, późne popołudnie
Na lotnisko wpadł jak wariat rzucając okiem na bramkę z której mieli przychodzić pasażerowie z Sydney. Był spóźniony.
Znowu.
Po Amandę bo nie mógł oderwać się od Eve.
Po Kyle’a bo zapędził się z Mazz.
Zaczął się zastanawiać co by mu się podobnego przytrafiło, gdyby zaprosił nasteępnym razem Mayę lub Ozzy’ego.
Albo raczej z kim.
Rozglądał się wypatrując brata, lecz nie musiał tego robić zbyt bacznie.
Jeden z pierwszych wychodzących i wywołujący chichoty wśród tłumu był wielki kangur-pluszak.
- Z drogi! Z drogi piękne panie, mężni panowie! - dobiegało zza maskotki stłumione ostrzeżenie.
Kangur w pewnym momencie wpadł w szklane drzwi, odbił się nieco, zaklął siarczyście i powrócił na oryginalny tor.
- Luc! - Kangur rozglądał się obracając się wokół. - Luc, gdzie jesteś ty zapijaczona mendo? - ryczała zabawka, aż w końcu Kyle w półobrocie wyłowił brata, oczekującego na niego. Kangur niesiony w jego ramionach płynął majestatycznie wśród tłumu.
Solos parsknął śmiechem i wyszedł mu naprzeciw.
- W końcu operacja plastyczna poprawiająca szpetotę. Jest lepiej brat - rzucił zamykając go w objęciach. Jego i ...ogon kangura.
- To dla Ala. Ode mnie i rodziny. Wiesz kangur, bokser. - Rymsnął Luca w plecy aż zadudniło. - Pokaż się chuderlaku. - Odsunął się nieco oglądając reportera na wszystkie strony. - Schudłeś, zbrzydłeś i zaczynasz siwieć. Znaczy się jest zajebiście! - Uśmiechnął się wznosząc oczy ku niebu.
- Pół miasta zaczęło siwieć jak poszły ploty że przylatujesz. - Solos skierował brata ku wyjściu z lotniska. - Zarezerwowałem Ci klatkę w Central Park nZOO. Pingwiny trochę protestowały, ale żarcie trzy razy dziennie i podmyją Cie szlaufem jak wrócisz pijany. Będzie świetnie.
- To, że posiwiało to dobrze. Kilka milionów zramolałych staruchów mniej w konkurencji do tutejszych lasek. - Kyle poruszał jedną brwią. - A te pingwiny to jakieś twoje ten… znajome?
- Nie, zwykłe… - Luc udał zdziwienie. - Ale ploty mówią, że dymasz wszystko co na drzewo nie zmyka. A u nich na wybiegu, wiesz… drzew zero. Głodny po locie?
- No coś bym skubnął - przyznał brat z niewinnym wyrazem pysia. Luc rozpoznawał niektóre skrzywienia, były rodzinne, Ali też je miał. Kyle piastując kangura rozsiewał uśmiechy na prawo i lewo. Właśnie odwrócił się za jakąś laską z małą dziewczynką.
- Uuuu hot momma - mruknął pod nosem. - To jakie plany? - oderwał wzrok od kobiety i spojrzał na brata.
- Jedziemy do mojej miejscówki, tam pomieszkasz przed wylotem. Potem po Aliego i zawieźć go do kumpeli gdzie dziś zanocuje. A potem z grupką znajomych wyskok do nightclub. Zapowiada się grubo.
Wyszli z hali odlotów na parking, Luc pogmerał w papierowej torbie i wyjął nadgryzionego hamburgera, wysforował sie lekko przed Kyle’a, który miał zajęte ręce kangurem i bagażem. Wskazał swój samochód. - Ładuj.
Wojskowy worek wylądował na płycie parkingu, gdy Kyle zaczął upychać pluszaka, który z daleka wydawał się nieco bardziej... elastyczny. Teraz jak na złość boksował się ze starszym Heenem przy próbach upchnięcia go na tylnym siedzeniu.
- Weź no go pociągnij z drugiej strony - wysapał Kyle, ubijając ogon i jedną z tylnych nóg.
- To Twoja dziewczyna, wiesz, nie śmiem… - Luc świetnie się bawił widząc te starania.
- Luc, do kurwy nędzy. Pobawisz się później - mruknął zgryźliwie rozbawiony braciak. - Dajesz…
Wspólnym wysiłkiem zapakowali pluszaka i bagaż Kyle’a, choć nie obyło się przy tym bez lekkiego zasapania obu. Niewielki samochód Luca nie był przystosowany do wożenia kangurów.
W końcu zasiedli z przodu, solos podpiął się i rozpakował hamburgera od przeciwnej strony niż sam już go dziabnął.
- Trzymaj. Trochę już zimny, ale najlepsze w nNY. Poezja smaku.
Kyle przejął bułkę, powąchał
- Pachnie nieźle. Lepiej od keebli - mruknął i wziął potężnego gryza gdy Luc ruszył.
Przełknął ugryzioną porcję i wgryzł się w burgera kolejny raz.
- Naprafte topre! - wymruczał żując. - A cie Al sze szmieszczi? - Wskazał kciukiem na tyle siedzenie zajmowane przez kangura.
- Najpierw do mnie, zostawimy graty. - Lucifer patrzył na brata jak na wariata. Reakcji na wypalającą przełyk i podniebienie mieszankę: żadna.
- Witaj w nNY, Kyle.
Strawberry Avenue w Jersey, wczesny wieczór
Zostawili kangura i bagaż w apartamencie Lucifera, a ten poczekał trochę aż Kyle się odświeży po podróży. Posprzątał przy tym rzeczy Kiry i Aliego, oraz zabrał książeczkę. Tę książeczkę.
Gdy najstarszy z potomków Matta był gotowy pojechali do D.
Strawberry Avenue wcale nie wyglądało tak radośnie jak nazwa mogłaby wskazywać. Prędzej pasowałoby coś jak Broken toilet road albo I remember what you did last century…
Wysokie kamienice, często z okiennicami pozabijanymi na głucho, gdzieniegdzie wyłaniające się szkielety konstrukcji budynków w miejscach gdzie albo ściany runęły same z siebie, albo wojenki gangów pomogły im w tym. Ludzie na ulicy nie szli, lecz przemykali, skuleni, nie rozglądając się zbyt wiele na boki. Przy krawężnikach stały pordzewiałe truchła jakichś jednośladów, dawno rozebranych niemal na części. Towarzyszyły im samochody z powybijanymi oknami, pozbawione kół, silników, reflektorów i straszące powyginanymi karoseriami. Luc mijając niektóre z budynków rozpoznawał znaki pomniejszych gangów: znał niektóre całkiem dobrze.
Dom pod numerem 97 sprawiał wrażenie, że stoi na słowo honoru i przy większym wietrze, zostanie zdmuchnięty jak domek z kart. Obłupiająca się farba i odpadające elementy fasady sprawiały, że pierwsze wrażenie wymuszało chęć ochrony głowy. Dodatkowo lampa, która stała tuż tuż przed bramą, non stop błyskała posykując i pojękując z cicha.
Zaułek jaki wskazała D. nie wyglądał wcale lepiej. Kontenery z przelewającymi się śmieciami, jakieś stare pudła i metalowe beczki zasłaniały wejście przeciwpożarowe. Jakiś zwierzak spłoszony światłami i dźwiękiem silnika zwiał, pozostawiając po sobie rozciągnięte po ziemi resztki żarcia… chyba kebabu.
Ciężko było stwierdzić.
- Gdzie… - Kyle’a nieco zatkało - ...gdzieś Ty wysłał Aliego? - spojrzał na brata z wielkimi pytajnikami w oczach.
- Grunt by się dobrze bawił, nie? Jedna rzecz brat. Nie próbuj się do niego zbliżać jak sam nie spróbuje. Już z nim lepiej, ale wciąż boi się mężczyzn.
Solos wybrał numer D.
- Halo? - odebrała po drugim dzwonku. W tle słychać było dość głośną muzę.
- Jestem na Strawberry, Ali jeszcze nie zdemolował Ci mieszkania?
Kyle przysłuchując się przewrócił oczami.
- Nope. Włazisz?
- Yup, jestem z bratem.
- Brat wolę by został w aucie. Właź sam. Drzwi są odblokowane.
- Poczekaj tu chwilę i na litość boską zostaw szczury w spokoju. - Lucifer zwrócił sie do Kyle'a i otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka.
W środku okazało się, że wlazł do magazynu. Wyglądał na pusty ale nadal robił wrażenie. Mieszkanie Luca z Garfielda zmieściłoby się tutaj ze trzy razy.
Na podłodze błysnęły strzałki prowadzące do windy.
- Wjedź na pierwsze piętro - dobiegł go głos D. a w tle cichy chichocik synka.
- Ok. - Rozłączył się.
Był lekko uspokojony, śmiech małego sukinkota oznaczał, że z nim dobrze. Najwyżej planowali cos jak z Mazz w wegeburgerni. Rozglądając się czujnie powoli wszedł do windy i wjechał na pierwsze piętro.
Wprost z windy wyszedł na wielgachne open space służące najwyraźniej D. za pracownię.
Część z niego zajmowało olbrzymie biurko z kilkunastoma monitorami, hologramami, wyświetlaczami i bogowie raczyli wiedzieć czym jeszcze. Wszystko to… żyło. Wyświetlało jakieś dane, wzory, na hologramach obracały się modele ...czegoś… popiskiwało z cicha. Panował tu niejaki chłód, temperatura była zdecydowanie regulowana pod trzy wielkie szafy z serwerami. W tle stały regały zawalone książkami, papierowymi ich wersjami. D. otulona w swoją wielką bluzę i Ali w swojej dinozaurowej kufajce i kapturku na łebku własnie się odwracali od biurka jak dwójka spiskowców. Mały siedział na wielgachnym fotelu przerobionym ze starego fotela samolotowego.
W drugiej części hali było… złomowisko. Osiem wielkich stołów, o regulowanej wysokości zagracone było taką ilością części, że Mo i Dave oszaleliby ze szczęścia. Mimo, że wyglądało to z początku na chaos, panował tam pewien porządek. Artystyczny ale porządek.
Ali rozanielony właśnie zsuwał się z fotela i podbiegał do taty.
- Jest cały, jak obiecałam. - Uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna, a chłopiec wtulił się w nogę ojca.
- Robi wrażenie. - Luc rozglądał się po czymś co mogło być centrum dowodzenia sztabu generalnego kilku środkowoamerykańskich państewek. - Wybacz za sugestię… wiesz, te zbieranie na studia. Chcesz go uczyć częściej?
- Pewnie. To sprytny chłopak. - Skinęła głową D. uśmiechając się szerzej i ukazując słodkie dołeczki w policzkach.
Ali tymczasem ciągnął Luca w kierunku stołów cały nakręcony jak mały bączek - zabawka. Solos się tam zabrać patrząc z ciekawością co też szkrab chce mu pokazać.
- Fajnie D., dziękuję Ci. - Też uśmiechnął się do dziewczyny.
Ali podciągnął rękawki i sprawnie nałożył na koniuszki paluszków nakładki. Marszcząc brewki w skupieniu zaczął wyklikiwać komendy. Na stole na niewielkiej, wyglądającej na gumową podstawce leżało coś bezkształnego. Po pierwszych kilku kliknięciach chłopca, coś uniosło się nad podstawką i uformowało kulę.
Kilka kolejnych poruszeń paluszkami i w kuli zaczęły formować się rysy twarzyczki Aliego. Brwi, oczy, nosek, usta. Jeszcze kilka klików dłużej i główka synka obróciła się wokół swojej osi… i opadła zamieniając się z powrotem w bezkształtną masę.
- Ali, zły skrót - D., która w między czasie podeszła do nich, spokojnym tonem przypomniała chłopcu. Chłopiec smętnie skinął główką. - Następnym razem pamiętaj użyć C+127.
Ali spojrzał niepewnie na ojca, a ten kucnął i przytulił go.
- I tak jestem z Ciebie dumny. Musisz ćwiczyć, nic nie przychodzi łatwo, ot tak. Jesteś zdolny, kiedyś będziesz tak dobry jak D. No nie? - ostatnie skierował do dziewczyny przyglądającej im się.
- Pewnie. A jak przerobimy matmę i języki programowania to komendy będziesz miał w małym paluszku. - Mrugnęła do chłopca. - To co? Napiszesz, kiedy następnym razem masz czas? - D. rzuciła szybkie spojrzenie na Luca. Ali pokiwał łepetynką odpinając nakładki z palców.
- Wujek Kyle czeka na dole. Idziemy? Będziesz mógł wpadać kiedy tylko D. będzie chciała.
Chłopiec wtulił się w D. Nastolatka odwzajemniła uścisk.
- To sprawdzaj maile. Napiszę niedługo. Trzymajcie się. - Odprowadziła Heenów do windy.
- Trzymaj się D. - Położył jej rękę na ramieniu na pożegnanie i ze zdziwieniem zobaczył wypełzający na jej twarz rumieniec. Odwróciła wzrok. - Do zobaczenia.
Zjechali na dół i wyszli do zaułka, gdzie czekał Kyle.
- Przywitasz się z wujkiem? - Luc rzucił do syna.
Ali nieco roztrzepanym gestem pokiwał chyba nie do końca jarząc o co chodzi. Władował się na tyle siedzenie samochodu.
- Cześć, młody! Co słychać? - uśmiechnął się starszy brat Lucifera.
Ali pokiwał ponownie i uśmiechnął się błogo. Widać było, że wyglądał na lekko przeżutego. Kyle nie do końca wiedział co się dzieje. Spojrzał pytająco na Luca.
- Jedziemy do cioci Mo, przenocujesz tam dziś ok? Musze w nocy wujkowi pokazać parę… rzeczy.
Ali się naburmuszył i wzruszył ramionkami.
- Książeczkę wziąłem. - Luc uśmiechnął się.
Malec próbował dalej się boczyć ale książeczka niosła ze sobą zbyt wiele fajnych wspomnień. Ostatecznie się poddał i zwinął w kulkę na tylnym siedzeniu podkładając łapkę pod głowę. Zamknął oczka.
- No to jedziemy bo się starzejemy - mruknął Kyle.