Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2016, 20:18   #20
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Hey Bro!



Mieszkanie Mazz w Bronx, późne popołudnie
Mazzy leżała w ciszy wtulona w Luca, rozkoszując się chwilowym freezem.
Dokładnie dwie minuty, po czym odwinęła się spod jego ramienia i klepnęła go w udo.
- Nie powinieneś się zbierać? - Zapaliła papierosa, zaciągnęła się i podała resztę reporterowi.
Też się zaciągnął się i oddał fajka.
- No skoro mnie wyrzucasz… - Wstał i zaczął się ubierać. - Spotkamy się pod Clock, czy jak?
- Gdzie Cię wyrzucam? -
Obróciła się - Masz jakieś 20 minut na lotnisko… Tak spotkajmy się pod klubem. - Pokiwała łebkiem.
- 20 min…?! O kurwa.
W spodnie zasadniczo to już wskoczył. Zaczął ubierać się wariackim tempem. W międzyczasie pochylił się do Rudej by ja pocałować.
- Dobra kotek, to ja ten… - Zaczął zbierać swoje rzeczy ze stolika. - Koło dziewiątej? - Zgarnął też torbę papierową z niedojedzonymi burgerami.
- Tak. Aaaaa i Kyle tu będzie kiblował? - Drapiąc się po nastroszonych włosach, rozejrzała się po niejakim burdelu panującym w salonie. Ich rozbebeszonym, naprędce przygotowanym wyrku, i śladach bytności Aliego: paczkach po żelkach, zabawkach...
- Nie, u mnie w Concourse. Będzie miał wolną chatę. Pa. - Ostatnie właściwie powiedział już w drzwiach.




JFK Airport, późne popołudnie
Na lotnisko wpadł jak wariat rzucając okiem na bramkę z której mieli przychodzić pasażerowie z Sydney. Był spóźniony.
Znowu.
Po Amandę bo nie mógł oderwać się od Eve.
Po Kyle’a bo zapędził się z Mazz.
Zaczął się zastanawiać co by mu się podobnego przytrafiło, gdyby zaprosił nasteępnym razem Mayę lub Ozzy’ego.

Albo raczej z kim.

Rozglądał się wypatrując brata, lecz nie musiał tego robić zbyt bacznie.
Jeden z pierwszych wychodzących i wywołujący chichoty wśród tłumu był wielki kangur-pluszak.
- Z drogi! Z drogi piękne panie, mężni panowie! - dobiegało zza maskotki stłumione ostrzeżenie.
Kangur w pewnym momencie wpadł w szklane drzwi, odbił się nieco, zaklął siarczyście i powrócił na oryginalny tor.
- Luc! - Kangur rozglądał się obracając się wokół. - Luc, gdzie jesteś ty zapijaczona mendo? - ryczała zabawka, aż w końcu Kyle w półobrocie wyłowił brata, oczekującego na niego. Kangur niesiony w jego ramionach płynął majestatycznie wśród tłumu.
Solos parsknął śmiechem i wyszedł mu naprzeciw.
- W końcu operacja plastyczna poprawiająca szpetotę. Jest lepiej brat - rzucił zamykając go w objęciach. Jego i ...ogon kangura.
- To dla Ala. Ode mnie i rodziny. Wiesz kangur, bokser. - Rymsnął Luca w plecy aż zadudniło. - Pokaż się chuderlaku. - Odsunął się nieco oglądając reportera na wszystkie strony. - Schudłeś, zbrzydłeś i zaczynasz siwieć. Znaczy się jest zajebiście! - Uśmiechnął się wznosząc oczy ku niebu.
- Pół miasta zaczęło siwieć jak poszły ploty że przylatujesz. - Solos skierował brata ku wyjściu z lotniska. - Zarezerwowałem Ci klatkę w Central Park nZOO. Pingwiny trochę protestowały, ale żarcie trzy razy dziennie i podmyją Cie szlaufem jak wrócisz pijany. Będzie świetnie.
- To, że posiwiało to dobrze. Kilka milionów zramolałych staruchów mniej w konkurencji do tutejszych lasek. -
Kyle poruszał jedną brwią. - A te pingwiny to jakieś twoje ten… znajome?
- Nie, zwykłe… -
Luc udał zdziwienie. - Ale ploty mówią, że dymasz wszystko co na drzewo nie zmyka. A u nich na wybiegu, wiesz… drzew zero. Głodny po locie?
- No coś bym skubnął -
przyznał brat z niewinnym wyrazem pysia. Luc rozpoznawał niektóre skrzywienia, były rodzinne, Ali też je miał. Kyle piastując kangura rozsiewał uśmiechy na prawo i lewo. Właśnie odwrócił się za jakąś laską z małą dziewczynką.
- Uuuu hot momma - mruknął pod nosem. - To jakie plany? - oderwał wzrok od kobiety i spojrzał na brata.
- Jedziemy do mojej miejscówki, tam pomieszkasz przed wylotem. Potem po Aliego i zawieźć go do kumpeli gdzie dziś zanocuje. A potem z grupką znajomych wyskok do nightclub. Zapowiada się grubo.

Wyszli z hali odlotów na parking, Luc pogmerał w papierowej torbie i wyjął nadgryzionego hamburgera, wysforował sie lekko przed Kyle’a, który miał zajęte ręce kangurem i bagażem. Wskazał swój samochód. - Ładuj.
Wojskowy worek wylądował na płycie parkingu, gdy Kyle zaczął upychać pluszaka, który z daleka wydawał się nieco bardziej... elastyczny. Teraz jak na złość boksował się ze starszym Heenem przy próbach upchnięcia go na tylnym siedzeniu.
- Weź no go pociągnij z drugiej strony - wysapał Kyle, ubijając ogon i jedną z tylnych nóg.
- To Twoja dziewczyna, wiesz, nie śmiem… - Luc świetnie się bawił widząc te starania.
- Luc, do kurwy nędzy. Pobawisz się później - mruknął zgryźliwie rozbawiony braciak. - Dajesz…
Wspólnym wysiłkiem zapakowali pluszaka i bagaż Kyle’a, choć nie obyło się przy tym bez lekkiego zasapania obu. Niewielki samochód Luca nie był przystosowany do wożenia kangurów.
W końcu zasiedli z przodu, solos podpiął się i rozpakował hamburgera od przeciwnej strony niż sam już go dziabnął.
- Trzymaj. Trochę już zimny, ale najlepsze w nNY. Poezja smaku.
Kyle przejął bułkę, powąchał
- Pachnie nieźle. Lepiej od keebli - mruknął i wziął potężnego gryza gdy Luc ruszył.
Przełknął ugryzioną porcję i wgryzł się w burgera kolejny raz.
- Naprafte topre! - wymruczał żując. - A cie Al sze szmieszczi? - Wskazał kciukiem na tyle siedzenie zajmowane przez kangura.
- Najpierw do mnie, zostawimy graty. - Lucifer patrzył na brata jak na wariata. Reakcji na wypalającą przełyk i podniebienie mieszankę: żadna.
- Witaj w nNY, Kyle.




Strawberry Avenue w Jersey, wczesny wieczór
Zostawili kangura i bagaż w apartamencie Lucifera, a ten poczekał trochę aż Kyle się odświeży po podróży. Posprzątał przy tym rzeczy Kiry i Aliego, oraz zabrał książeczkę. Tę książeczkę.
Gdy najstarszy z potomków Matta był gotowy pojechali do D.

Strawberry Avenue wcale nie wyglądało tak radośnie jak nazwa mogłaby wskazywać. Prędzej pasowałoby coś jak Broken toilet road albo I remember what you did last century…
Wysokie kamienice, często z okiennicami pozabijanymi na głucho, gdzieniegdzie wyłaniające się szkielety konstrukcji budynków w miejscach gdzie albo ściany runęły same z siebie, albo wojenki gangów pomogły im w tym. Ludzie na ulicy nie szli, lecz przemykali, skuleni, nie rozglądając się zbyt wiele na boki. Przy krawężnikach stały pordzewiałe truchła jakichś jednośladów, dawno rozebranych niemal na części. Towarzyszyły im samochody z powybijanymi oknami, pozbawione kół, silników, reflektorów i straszące powyginanymi karoseriami. Luc mijając niektóre z budynków rozpoznawał znaki pomniejszych gangów: znał niektóre całkiem dobrze.
Dom pod numerem 97 sprawiał wrażenie, że stoi na słowo honoru i przy większym wietrze, zostanie zdmuchnięty jak domek z kart. Obłupiająca się farba i odpadające elementy fasady sprawiały, że pierwsze wrażenie wymuszało chęć ochrony głowy. Dodatkowo lampa, która stała tuż tuż przed bramą, non stop błyskała posykując i pojękując z cicha.
Zaułek jaki wskazała D. nie wyglądał wcale lepiej. Kontenery z przelewającymi się śmieciami, jakieś stare pudła i metalowe beczki zasłaniały wejście przeciwpożarowe. Jakiś zwierzak spłoszony światłami i dźwiękiem silnika zwiał, pozostawiając po sobie rozciągnięte po ziemi resztki żarcia… chyba kebabu.
Ciężko było stwierdzić.
- Gdzie… - Kyle’a nieco zatkało - ...gdzieś Ty wysłał Aliego? - spojrzał na brata z wielkimi pytajnikami w oczach.
- Grunt by się dobrze bawił, nie? Jedna rzecz brat. Nie próbuj się do niego zbliżać jak sam nie spróbuje. Już z nim lepiej, ale wciąż boi się mężczyzn.

Solos wybrał numer D.
- Halo? - odebrała po drugim dzwonku. W tle słychać było dość głośną muzę.
- Jestem na Strawberry, Ali jeszcze nie zdemolował Ci mieszkania?
Kyle przysłuchując się przewrócił oczami.
- Nope. Włazisz?
- Yup, jestem z bratem.
- Brat wolę by został w aucie. Właź sam. Drzwi są odblokowane.
- Poczekaj tu chwilę i na litość boską zostaw szczury w spokoju. -
Lucifer zwrócił sie do Kyle'a i otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka.
W środku okazało się, że wlazł do magazynu. Wyglądał na pusty ale nadal robił wrażenie. Mieszkanie Luca z Garfielda zmieściłoby się tutaj ze trzy razy.
Na podłodze błysnęły strzałki prowadzące do windy.
- Wjedź na pierwsze piętro - dobiegł go głos D. a w tle cichy chichocik synka.
- Ok. - Rozłączył się.

Był lekko uspokojony, śmiech małego sukinkota oznaczał, że z nim dobrze. Najwyżej planowali cos jak z Mazz w wegeburgerni. Rozglądając się czujnie powoli wszedł do windy i wjechał na pierwsze piętro.
Wprost z windy wyszedł na wielgachne open space służące najwyraźniej D. za pracownię.




Część z niego zajmowało olbrzymie biurko z kilkunastoma monitorami, hologramami, wyświetlaczami i bogowie raczyli wiedzieć czym jeszcze. Wszystko to… żyło. Wyświetlało jakieś dane, wzory, na hologramach obracały się modele ...czegoś… popiskiwało z cicha. Panował tu niejaki chłód, temperatura była zdecydowanie regulowana pod trzy wielkie szafy z serwerami. W tle stały regały zawalone książkami, papierowymi ich wersjami. D. otulona w swoją wielką bluzę i Ali w swojej dinozaurowej kufajce i kapturku na łebku własnie się odwracali od biurka jak dwójka spiskowców. Mały siedział na wielgachnym fotelu przerobionym ze starego fotela samolotowego.
W drugiej części hali było… złomowisko. Osiem wielkich stołów, o regulowanej wysokości zagracone było taką ilością części, że Mo i Dave oszaleliby ze szczęścia. Mimo, że wyglądało to z początku na chaos, panował tam pewien porządek. Artystyczny ale porządek.
Ali rozanielony właśnie zsuwał się z fotela i podbiegał do taty.
- Jest cały, jak obiecałam. - Uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna, a chłopiec wtulił się w nogę ojca.
- Robi wrażenie. - Luc rozglądał się po czymś co mogło być centrum dowodzenia sztabu generalnego kilku środkowoamerykańskich państewek. - Wybacz za sugestię… wiesz, te zbieranie na studia. Chcesz go uczyć częściej?
- Pewnie. To sprytny chłopak. - Skinęła głową D. uśmiechając się szerzej i ukazując słodkie dołeczki w policzkach.
Ali tymczasem ciągnął Luca w kierunku stołów cały nakręcony jak mały bączek - zabawka. Solos się tam zabrać patrząc z ciekawością co też szkrab chce mu pokazać.
- Fajnie D., dziękuję Ci. - Też uśmiechnął się do dziewczyny.
Ali podciągnął rękawki i sprawnie nałożył na koniuszki paluszków nakładki. Marszcząc brewki w skupieniu zaczął wyklikiwać komendy. Na stole na niewielkiej, wyglądającej na gumową podstawce leżało coś bezkształnego. Po pierwszych kilku kliknięciach chłopca, coś uniosło się nad podstawką i uformowało kulę.
Kilka kolejnych poruszeń paluszkami i w kuli zaczęły formować się rysy twarzyczki Aliego. Brwi, oczy, nosek, usta. Jeszcze kilka klików dłużej i główka synka obróciła się wokół swojej osi… i opadła zamieniając się z powrotem w bezkształtną masę.
- Ali, zły skrót - D., która w między czasie podeszła do nich, spokojnym tonem przypomniała chłopcu. Chłopiec smętnie skinął główką. - Następnym razem pamiętaj użyć C+127.
Ali spojrzał niepewnie na ojca, a ten kucnął i przytulił go.
- I tak jestem z Ciebie dumny. Musisz ćwiczyć, nic nie przychodzi łatwo, ot tak. Jesteś zdolny, kiedyś będziesz tak dobry jak D. No nie? - ostatnie skierował do dziewczyny przyglądającej im się.
- Pewnie. A jak przerobimy matmę i języki programowania to komendy będziesz miał w małym paluszku. - Mrugnęła do chłopca. - To co? Napiszesz, kiedy następnym razem masz czas? - D. rzuciła szybkie spojrzenie na Luca. Ali pokiwał łepetynką odpinając nakładki z palców.
- Wujek Kyle czeka na dole. Idziemy? Będziesz mógł wpadać kiedy tylko D. będzie chciała.
Chłopiec wtulił się w D. Nastolatka odwzajemniła uścisk.
- To sprawdzaj maile. Napiszę niedługo. Trzymajcie się. - Odprowadziła Heenów do windy.
- Trzymaj się D. - Położył jej rękę na ramieniu na pożegnanie i ze zdziwieniem zobaczył wypełzający na jej twarz rumieniec. Odwróciła wzrok. - Do zobaczenia.

Zjechali na dół i wyszli do zaułka, gdzie czekał Kyle.
- Przywitasz się z wujkiem? - Luc rzucił do syna.
Ali nieco roztrzepanym gestem pokiwał chyba nie do końca jarząc o co chodzi. Władował się na tyle siedzenie samochodu.
- Cześć, młody! Co słychać? - uśmiechnął się starszy brat Lucifera.
Ali pokiwał ponownie i uśmiechnął się błogo. Widać było, że wyglądał na lekko przeżutego. Kyle nie do końca wiedział co się dzieje. Spojrzał pytająco na Luca.
- Jedziemy do cioci Mo, przenocujesz tam dziś ok? Musze w nocy wujkowi pokazać parę… rzeczy.
Ali się naburmuszył i wzruszył ramionkami.
- Książeczkę wziąłem. - Luc uśmiechnął się.
Malec próbował dalej się boczyć ale książeczka niosła ze sobą zbyt wiele fajnych wspomnień. Ostatecznie się poddał i zwinął w kulkę na tylnym siedzeniu podkładając łapkę pod głowę. Zamknął oczka.
- No to jedziemy bo się starzejemy - mruknął Kyle.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 05-03-2017 o 11:59.
Leoncoeur jest offline