Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2016, 21:13   #59
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob szybko zareagował na faux pas członka załogi Richarda.
- Rób to, co ja - rzucił, po czym skłonił się mieszkańcowi Xanou, zgodnie z protokołem pochylając się o około trzydzieści stopni.

Dla inżyniera, w sumie prostego człowieka było to zupełne nowum. Jakby nie będąc pewnym tych ruchów, wykonał oszczędny ukłon.
- おはようございます*. ごめんなさい** - powiedział historyk, z szacunkiem utrzymując pozycję przez około pięć sekund. Następnie wyprostował się.
* [Ohayō gozaimasu - grzeczna forma Dzień dobry używanego rano.]
** [Gomen nasai - Naprawdę bardzo mi przykro (bardzo uprzejma forma).]

- Nigdy ich nie dotykaj - zwrócił się do Malfloya, czym podjął nieumiejętnie rozpoczęty temat:
- Sumimasen. Iryōhinten wa, doko desu ka?
[Przepraszam. Gdzie znajduje się sklep odzieżowy?]

Robotnik przez chwilę spoglądał na Jacoba, a następnie wskazał uliczkę między dwoma najbliższymi budynkami. Ciągnęła się daleko, zaś równolegle doń postawiono całą mnogość zamykanych straganów.

- Odaijini - rzekł łagodniej, odwracając się przez plecy.
[Uważaj na siebie.]

Cooper wiedział że na Xanou doceniano człowieka dopiero, kiedy zadał choć minimalny trud poznania lokalnego języka. Początkowe zachowanie mężczyzny nie wynikało więc z niegrzeczności, a nadanym kulturowo protokole.
- Arigatō gozaimasu - odparł Jacob.
[Bardzo dziękuję.]

Było jeszcze coś, co musiał zrobić nim wyruszą dalej. Ferat nie dorównywał mu wiedza historyczną, lecz nie znaczyło to, iż wszystko wiedział lepiej. Nie Starr nieszczególnie interesował się nowymi technologiami uznając je za niezwykle nudne, niezaspokajające potrzebę zagadek, jakie stawiała teraźniejszości przeszłość.
Niemniej ostatnimi czasy ów pogląd nieco się zmienił. W szczególności, że takie dane mogły okazać się niezwykle przydatne w bardzo nieodległej przyszłości.

Podszedł do swego druha:
- Opowiedz mi o tym wszystkim. Może czegoś nie wiem - rzekł do kolegi po fachu również przyglądając się temu, na co miał oko Lucjusz.

Ferat stał oparty o barierkę oddzielającą molo od akwenu. Trochę się uspokoił. Uważnie lustrował okolicę.
- Skubańcy są dobrzy. Wiele z ich technologii wykorzystuje prawdziwe lasery. Czujesz to? Żadne mechaniczne tryby, tylko wiązki energii. Ale jest lepsza historia. Podobno potrafią budować takie duże roboty. Nie wiem jak je nazywają, lecz można do nich wejść, a nawet użyć jako broni. Mówię ci stary, że jak w końcu dojdzie do wojny z Hanzą to wygra ten, kto pierwszy wykupi stąd sprzęt.

- To interesujące. Powiedz mi coś więcej o tych robotach. I broniach laserowych, naturalnie. Zacznij od broni laserowej, jeśli możesz. Interesuje mnie wszystko, co wiesz, bo może się to przydać w najbliższej przyszłości. Jak to wygląda, sposób przeładowania, amunicja czy dowolne uwagi w stylu “nie kładź tam paluchów, bo ci rękę urwie”. Wiesz, ogólne wady i zalety - poprosił Starr, w którego głowie kwitł nowy pomysł.

Usiedli na portowej ławce. Otaczały ich stada mew, skrzecząc donośnie nad głowami. Jacob wiedział że pytał odpowiedniego człowieka. Lucjusz może i nie był najzręczniejszym ani najodważniejszym kompanem. Ale jako skrajny ścisłowiec posiadał zainteresowania które bywały cenne. Oddani badacze mieli swoje hermetyczne bakcyle. Dla szarych ludzi były zabawne, albo narażały się na ostracyzm. Dotyczyły opowieści rysunkowych, sensacyjnych nowelek penny dreadful, modelarstwa czy budowy broni właśnie. Nie były to z pewnością atrybuty przyciągające płeć przeciwną, lecz rzeczy czasem przydatne.

- Jak zapewne wiesz broń laserowa i plazmowa działają podobnie - zaczął Ferat - Laser ma mniejszą wiązkę i jest bardziej precyzyjny, dzięki czemu można go wykorzystać jako narzędzie. Na przykład do przecinania metalu. Albo napisania na ścianie ratusza że gubernator to stara kutwa - zaśmiał się, jednak nie widząc reakcji ze strony towarzysza, wrócił do perory - To nowa zabawka, wynaleziona właśnie tutaj. O prototypach mówiono piętnaście lat temu, a kompletne egzemplarze istnieją na rynku od dekady. Broń nie posiada magazynku w klasycznym tego słowa znaczeniu. Po wyczerpaniu energii z baterii, wyciąga się ją na suwnicy i wkłada nową, naładowaną. Nie wiem czy będzie tak w przypadku twojej broni. Jak mówiłem moja wiedza jest czysto podręcznikowa. Niebezpieczeństwa? Są, jeszcze jak. Każda instrukcja mówi, aby trzymać nawet najlżejsza broń dwoma rękami. Jedna na kolbie, druga dzierży lufę. Zarówno laser jak i plazma nie mają dużego odrzutu, wciąż jednak wystarczy że choć odrobinę zadrży ci ręka, a w najlepszym przypadku stracisz palce. Powinieneś też unikać dotykania tego miejsca, gdzie w normalnych pistoletach jest iglica. Szybko się nagrzewa. No i nie wypuszczaj wiązki dłużej niż dwie sekundy. Ten sam powód.

- A jak sprawa ma się z tymi robotami? Wiesz na jakiej zasadzie działają i jak się ich używa? - być może dane te uda się w jakiś sposób wykorzystać w rozmowie z Mushakarim lub jako karta atutowa w kryzysowej sytuacji.

- Żółtki używają ich w faktoriach. Pierwotnie miały po prostu dźwigać metalowe sztaby. Wygląda to tak, że do środka wchodzi pilot i przyczepiają mu do kończyn elastyczne wysięgniki. Mają za zadanie przesyłać informacje o jego ruchach i kopiować je za pomocą odnóży robota.

Obok przeszło dwóch mężczyzn ze szkicami w dłoniach. Pokazywali sobie rzut techniczny, lecz będąc tuż obok wyraźnie zmienili temat. Starr wyłapał słowo “obcy”, wypowiedziane co najmniej z rezerwą. Powstrzymał się od zgrzytnięcia zębami. Potrzebowali nowych strojów, by nie rzucać się tak bardzo w oczy.
- Mówiłeś, że mogą stanowić broń. W jakim sensie?

- Podobno samo Corvus zleciło stworzenie projektów tego typu maszyn, które byłyby przydatne na polu bojowym. Mają być uposażane w działka. Nie takie jak okręcie rzecz jasna. Potrafią jednak wyrządzić krzywdę. No i skurczysyny są bardzo wytrzymałe. Zasuniesz do takiego z garłacza, a ten zwyczajnie po tobie przejdzie.

- Z pewnością takie konstrukty mają wady i zalety. Masz jakieś informacje o tym?

Ferat uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Z pewnością tak ubrany będziesz zwracać uwagę na wieczornym balu. A tak na serio to chodząca konserwa. Co można powiedzieć więcej? Potrzeba rakiety żeby cię rozwalić. Minus jest taki, że robot jest cholernie powolny. Nie nadaje się do pościgu ani ucieczki.

- Orientujesz się gdzie można dostać takie urządzenia? - zapytał Cooper. Zdobycie takiego sprzętu nieszczególnie interesowało historyka i mitologa, choć i taką wiedzą by nie pogardził. Interesowały go raczej fakty usytuowane dookoła źródeł nowoczesnej technologii. Mówiły one czasem zdecydowanie więcej niż same sprzęty były warte.

- Tego nie wiem. Obstawiałbym jednostki wojskowe. Corvus z pewnością naciska na inżynierów, aby opracowywali maszyny pod kątem ofensywnym. Wschód zawsze lubił się zbroić i prężyć muskuły.

Jacob milczał przez chwilę zastanawiając się.
- Przyszła mi do głowy jedna rzecz… Te konstrukty są metalowe, prawda? - spojrzał z ukosa na swego kompana. Gołym okiem widać było, że coś knuje i nawet tego nie ukrywał.

- Tak, są zrobione z metalu. Choć między płytami pancerza posiadają sprężyste fragmenty materiału.

- Jak są duże i jak jest z zakresem ich ruchów? - zapytał jeszcze Ferata.

- Najmniejsze modele mają ponad dwa metry. Rekordem jest coś koło dziesięciu. Ale wiesz, to szybko rozwijająca się technologia. W laboratoriach mogą już pracować nad czymś, z czego istnienia możemy sobie nie zdawać sprawy.

W umyśle historyka już zaczęło się tworzyć wyobrażenie tych tworów.


Zaczęło się ono obracać we wszystkich płaszczyznach, by finalnie znieruchomieć i rozłożyć na części ukazując cechy konstrukcyjne. Każdy element opatrzony był odchodzącą linią z opisem.
Wiele było znaków zapytania, zaś za autentyczność wyobrażenia nie dałby nawet złamanego dukata, ale to się nie liczyło w obecnej chwili. Równie dobrze mógłby sobie wyobrazić nagą Margareth... czy Maggie... Nie ważne. Tylko ten wizerunek psułby imersję, byłby kamieniem w kołach zębatych.
Nie ważne, że wygląd sprzętu mógł się różnić. Ważne, że pasował Jacobowi i nie wytrącał go.

Istotnych było kilka cech. Wysokość. Waga. Ruchomość stawów. Materiał, z którego były zrobione. Sposób przenoszenia ruchów człowieka na maszynę, choćby przybliżony.
Na boku pojawiało się kilka uwag sugerujących słabe punkty.

Kompan Jacoba nagle strzelił palcami.
- Zaraz. Ty stary draniu! Co właściwie kombinujesz?

Ten natomiast uśmiechnął się enigmatycznie.
- Na to za wcześnie. Muszę sprawę jeszcze przemyśleć, bo ryzyko jest dość spore. W każdym razie... Dzięki. Przygotuj się, niedługo ruszamy - poklepał Ferata po ramieniu i odszedł w kierunku szlachcianki.

Przez ten cały czas zajmował się rzeczami poważnymi. Czas się rozerwać. Choćby przez krótką chwilę, gdy pozostali byli dość zajęci. Poza tym morale zespołu było ważną kwestią. Zbieżność interesów.

- Jak się trzymasz? - zapytał siadając obok kobiety, zaś ona nieśmiało odsunęła się, robiąc mu miejsce.

- Sporo się działo ostatnio, nieprawdaż? Te wszystkie podróże, eksplozje, ataki - uśmiechnął się lekko i oparł plecami o chłodny metal ściany.

- Szczerze? - spojrzała na niego, a Jacob przez chwilę zauważył jak zwiększają się jej źrenice - Trudno się w tym wszystkim pozbierać. Wiem że nasza rodzina nie miała najlepszej famy, ale teraz już chyba nie mamy szans. Ojciec chciał dla nas innej przyszłości.

Westchnęła ciężko. Próbowała być twarda i stłumić żal, na co nie pozwalało jej drżące ciało.

- Widzisz... - objął pocieszająco Eloizę.
- … to wszystko zależy jak przedstawi się fakty. Rzeczywistość może wyglądać znacznie lepiej niż się wydaje. Wiesz dlaczego jestem historykiem i mitologiem? Bo to to samo. Często jest tak, że pewien Kretyn przekazał Imbecylowi to, co zrozumiał z tego, co widział. Czyli prawie nic ciekawego. Imbecyl zrozumiał jeszcze mniej i dopasował do swojego niedorozwiniętego pojmowania, a potem zapisał tak, że Głupek przekręcił wszystko w drugą stronę. To wygląda tak, jakbyś miała ułożyć pewien obrazek z puzzli dysponując przemieszanymi elementami kilku grafik. I w zasadzie masz pewność, że spora część elementów układanki przepadła w rozmaitych okolicznościach. Większość uczy się historii na zasadzie przyjmowania na wiarę tego, co jest napisane. Nie konfrontują tego ze źródłami czy innymi przekładami. Nie zastanawiają się co mogło się wydarzyć w rzeczywistości i dlaczego. Mało kto bierze poprawkę na uprzedzenia autorów, mnogość subiektywnych opinii, ograniczone pojmowanie ludzkich umysłów czy po prostu ordynarne, bezczelne przekłamania. Dlaczego? Ponieważ to trudne. Wymaga zagłębienia się w temat, wiedzy oraz umiejętności logicznego myślenia. Większość osób twierdzi, że generał Leon Bo’Naparty został zaatakowany na przylądku Galgafar. Ponoć popłynął tam po kukurydzę. Wiedziałaś jednak, że niespełna miesiąc wcześniej przybyła do niego pokaźna dostawa zboża? Miałem nawet w rękach kwit odbioru towaru z datą i podpisem jego zastępcy, Achimoj Turama. Po co zatem miał jechać w czasie wojny po kukurydzę, gdy miał pełno zboża? Z resztą po co miał płynąć tam osobiście? Żeby sprawdzić czy nie nadgniła? Bujda. Bo’Naparty zaatakował Galgafar, ale obrońcy zbyt mocno się stawiali i musiał się wycofać. Kronikarze chcieli zatrzeć niepowodzenie w ofensywie, by wzbudzić wściekłość ludu. Jakże to tak? Nasi popłynęli po jedzenie, a zostali zdradziecko zaatakowani! Oto siła propagandy. Poza tym, podobno Leon był niski, co wie każdy. Błąd. Wszystko wywodzi się z faktu, iż to przeciwnicy Leona mierzyli go po śmierci. Zapisali wzrost w stopach, których długość była większa niż długość stopy w kraju Małego Kaprala. Stąd mit niskiego wzrostu. Zwykła pomyłka kilku idiotów, a potem propaganda w celu zdyskredytowania generała - rzekł i spojrzał na dziewczynę.

Dziewczyna zamrugała szybko, jakby speszona. Z pewnością nie posiadała nawet ćwierci wiedzy historycznej, jaką dysponował Jacob. Nie wiedziała kim jest Bo’Naparty, choć zapewne kojarzyła przytyki co do jego wzrostu. Mogła również słyszeć o przypadkach kilku mniej zdrowych na umyśle, jacy przedstawiali się jako jego inkarnacja. Ale to nie miało znaczenia. Eloiza rozumiała sens całej tyrady, gdyż na jej drobnych ustach wykwitł nieśmiały uśmiech. Potrzebowała teraz właśnie kogoś takiego, osoby która by ją uspokoiła i metodycznie wytłumaczyła sytuację w której znalazła się jej rodzina. Dosłownie lub za pomocą metafory, nie miało to znaczenia.

- Tym, nieco przydługim wstępem chciałem pokazać, że opinia ludzi zależy od tego jak wydarzenia zostaną odebrane i przekazane. W miejscach sprzymierzonych Bo’Naparty to bohater, zaś w pozostałych zbrodniarz. A wszyscy operują na, mniej więcej, tych samych faktach - uśmiechnął się do kobiety, po czym podjął dalej:
- Ja widzę tu doskonałą okazję do tego, by wybić rodzinę ponad pozostałe.

- Nie kryję że te słowa podnoszą na duchu. Ale wszystko wskazuje że będzie inaczej. Pozostaliśmy bez środków w obcym nam miejscu. Moi pozostali bracia zapewne już dawno się poddali. Richard jest uparty, ale i on ma swoje granice. Jeśli naprawdę sądzisz że nasza sytuacja wiąże się z jakąś szansą, wskaż ją proszę. Podaj mi w realny scenariusz w który mogłabym uwierzyć.

Przełknęła ślinę. Starała się być twarda tak jak mogła. Nie mogła jednak ukryć wrażliwej natury.
- Przekonaj mnie że będzie dobrze. Proszę.

Historyk uśmiechnął się lekko.
- Jeśli chcesz powrotu do tego, co było natychmiast, to fakt, szanse są zerowe. W tej chwili jesteśmy częścią wielkiej gry odbywającej się na trzech płaszczyznach. Pierwsza to konflikt na linii Hanzy i Wolnych Miast. Obecnie jeszcze, można powiedzieć, bez agresji militarnej. Druga to konflikt ukryty, czyli Orion kontra Corvus. Jeśli Orion zacznie walczyć między sobą, to Corvus zaczeka aż się wykrwawią, a zwycięskiego pobije. Trzeci, znacznie bardziej istotny to linia Zarażonych i Black Cross. W pierwszych dwóch każdy wynik jest wygrany. Ostatni jest nieco bardziej problematyczny, ponieważ albo nam się uda, albo mamy problem. Jeśli nam się uda, to doprowadzę wszystko do miejsca, które zaplanowałem. Jeśli nam się nie uda to… - wzruszył ramionami.

- ... to moim zdaniem wszystko straci znaczenie - rzekł nieco ciszej.
Szlachcianka westchnęła ciężko. To, że stali gdzieś na płaszczyźnie łączącej trzy konflikty nie napawało jej nadzieją. Ale zaczynała coś rozumieć, a wiedza sama w sobie potrafiła trochę uspokoić.

- Chcesz zatem powiedzieć, że wschód czeka aż Orion sam zacznie się gryźć? Jak hycel obserwujący dwa wściekłe psy?
Przygryzła wargę. Nawet ona, z dość naiwnym jeszcze postrzeganiem świata wiedziała że Hanza i Wolne Miasta to nie “ci źli i dobrzy”. Sprawy były o wiele bardziej skomplikowane i nachodził nań szereg różnorakich interesów.

Tymczasem Jacob znów podjął swój wątek.
- W każdym razie pierwsze dwa konflikty są silnie skorelowane ze sobą. Trzeci nieco mniej, choć rzutuje silnie na wszystko. To tutaj przykładam największe siły i nie zajmowałem się pozostałymi dwoma. Odnajdę się wszędzie. Pomyślmy. Załóżmy, ze jest pewna rodzina, która nieco podupada. Domyślam się, że stoi ona po stronie Wolnych Miast - zmrużył oczy w zamyśleniu.

- Zagranie a’la Partowiecki pasowałoby do poparcia Corvus. Piękne zagranie. Tutaj można by było zastosować pochodną zagrania Czaczeckiego. To znaczy, aplikując do sytuacji przykładowej rodziny, wykorzystałbym pomoc przychylnego historyka przedstawionego jako pracownik rodziny. Zorganizowałbym spotkanie wierchuszki obu frakcji, a następnie historyk wytłumaczyłby obecną sytuację w polityce globalnej w oparciu o dane historyczne. Tak się składa, że Corvus jest boleśnie powtarzalne, zaś ich apetyt na ekspansję nie słabnie od dawna. Przedstawiłbym im dane i odprawił do domów z wyznaczoną datą kolejnego spotkania. Niech myślą. Pewni nie będą, ale dostrzegą zagrożenie, ziarno niepewności zostanie zasiane. Zaczną wykorzystywać swoje siatki informacyjne, by potwierdzić lub obalić twierdzenia. Oczywiście zostaną one potwierdzone. Wtedy przybędą, żeby posłuchać co wiesz. Nic ich to nie kosztuje. A nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Jeśli manewr ten by się udał, to owa rodzina nagle zyska na znaczeniu. Oczywiście to tylko jedna z opcji, nie uwzględniająca wpływu trzeciego konfliktu - oparł się nieco wygodniej.

Trawiła informacje, przyglądając się bacznie Jacobowi. Czuł, że imponuje jej wiedza oraz zmysł taktyczny historyka.
- Nie jestem pewna czy do końca zrozumiałam. Ale brzmi to na sensowne rozwiązanie. Chyba tak działa polityka, jeśli się dobrze zastanowić. Mówić tym dziadom na stołkach to, w co chcemy aby uwierzyli. Pytanie tylko czy mamy jeszcze taką siłę przebicia.

Zamilkła na chwilę. Podejmowała jakąś decyzję.
- Myślisz że mógłbyś wystąpić w takim charakterze? I wcisnąć paru gogusiom kit dla naszego dobra? Zakładając że potrafisz tak przemawiać, w co nie mam podstaw wątpić. Tylko widzisz. Naszym rodem rządzą moi bracia. Cezar stracił wpływy, Robert wstąpił do zakonu. Najwięcej do powiedzenia ma Richard. Dlatego chciałam go odnaleźć. I właśnie w tym rzecz. Posiada silny charakter. Wątpię aby pozwolił komukolwiek aż tak ingerować w politykę rodziny.

Spojrzała na Jacoba. Mimo wszystko ta rozmowa trochę ją ostudziła.
- A Black Cross? Jakie z nimi mamy szanse?

- Wiesz, nigdy nie lubiłem polityki. Jest zbyt przewidywalna i do bólu nudna. Nie ma tam miejsca na tajemnice i zagadki. Nic stymulującego umysł. Dlatego nie będę rozpaczał, jeśli twój brat postanowi działać po swojemu. Jeśli dojdzie do momentu, z którego zaczynaliśmy, to będę miał przed sobą wiele lat ciekawej pracy. Niemniej chciałaś usłyszeć możliwość, więc przedstawiłem jedną z nich. Jest ich więcej - mrugnął do rozmówczyni.

Chyba zadowoliło to Eloizę. Skinęła na Jacoba, a nawet wymusiła lekki uśmiech.
- Jak się domyślasz o polityce wiem jeszcze mniej od ciebie. Czasem odnoszę wrażenie że przez to wszyscy mają mnie trochę za trzpiotkę. Ale ja widzę więcej niż sądzą.

Nagle dotarło do niej, że zaczyna się zwierzać. Spuściła wzrok i odchrząknęła, dając znać aby Jacob kontynuował.
- A na zniszczenie Black Cross mamy większe szanse niż ktokolwiek przed nami. Przynajmniej w naszej części historii. Tylko nie jestem pewien czy chcę ich zniszczyć… Nie pytaj o powód. Nie znam go. To jedna z myśli, która po prostu się pojawia, produkt pracy podświadomości - wzruszył lekko ramionami.
Umilkli. Puenta zdawała się wyczerpywać temat. Przynajmniej w tej chwili.

- Poczekaj razem ze wszystkimi, zaraz wracam - odezwał się w końcu Cooper decydując się na zakończenie krótkiej rozrywki. Będzie miał jeszcze na to czas. Przynajmniej miał taką nadzieję.

- Powiedz reszcie, że musimy kupić sobie nowe ubrania. Teraz możemy równie dobrze strzelać petardami, a chcemy być możliwie najmniej widoczni. Sklepy są w tamtym kierunku i tam też mnie znajdziecie - rzekł do inżyniera, zarzucając sobie torbę na ramię. Sam podszedł do reszty załogi znajdującej się przy szalupie.

- Pora na zakupy. Chodźcie za mną - mrugnął do wszystkich i pewnie ruszył przed siebie we wskazanym przez xanoańczyka kierunku. Musieli wybrać coś, co będzie niedrogie i pozwoli wtopić się w tłum K’Tshi.

Wąska droga ciągnęła się między dwoma ścianami budynków. Po obu stronach rozstawiono mnogość punktów z rozmaitymi przedmiotami codziennego użytku. Na samym środku biegły żelazne tory. Co kwadrans przejeżdżał tędy towarowy wagon, a sprzedawcy na szybko zbierali swoje manatki. Kiedy ów znikał za zakrętem, z niesamowitą zręcznością rozkładali stragany z powrotem.
Krawcową była zasuszona kobieta, prowadząca kram na końcu zatłoczonej ulicy. Prócz ubrań sprzedawała również srebrne bransoletki oraz inne dodatki. Do jej towarów należały jednak głównie luźne szaty oraz kimona. Zachowywały one prosty, minimalistyczny styl. Wszystkie nosiły lekki zapach ziół oraz przypraw, zapewne mający źródło w sąsiednich sklepikach. Za dziesięć dukatów Jacob zakupił dla siebie płaszcz haori, plisowane spodnie hakama oraz sandały zori. Teraz choć trochę przypominał tutejszych, natomiast nie nazwałby odzienia najbardziej wygodnym. Materiał gryzł go i ocierał skórę.
Jego stary strój nie nadawał się już do użytku. Za te elementy garderoby które dało się jeszcze sprzedać, otrzymał sześć monet.
  • Płaszcz haori [0,4] (5 dukatów)
  • Spodnie hakama [0,3] (3 dukaty)
  • Sandały zori [0,1] (2 dukaty)

Skłonił się z uprzejmym uśmiechem i podziękowaniem na ustach, po czym zapytał:
- Czy wie pani może gdzie mogę znaleźć mężczyznę zwącego się Mushakari?

Handlarz wyglądał na zdziwionego. Trudno było powiedzieć czy dlatego że obcy dobrze znał jego mowę lub samo pytanie go zaskoczyło.
- K’Tshi. Azuma chiku oyōkai.
[Wschodnia dzielnica przemysłowa.]


Cooper poprosił jeszcze o sakkę, ponownie uprzejmie pokłonił się, podziękował i zwrócił do pozostałych.
- Idę zobaczyć jak wygląda K’Tshi z zewnątrz. Znajdę też optymalny sposób przedostania się tam. Zaczekajcie na mnie w porcie - powiedział Jacob ekipie.

- Może chciałabyś mi towarzyszyć? - zapytał Eloizę.

Czuł że po ostatniej rozmowie trochę się do siebie zbliżyli. Przeczucie go nie myliło. Dziewczyna skinęła głową i podeszła bliżej dając Jacobowi znać, aby wziął ją pod rękę.

Cooper natomiast przyjął rękę kobiety zastanawiając się czy kobieta zdaje sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła. Gdy oddalili się nieco w kierunku miasta odezwał się z nic nie wyrażającym uśmiechem podobnym do tych widzianych na twarzach rodowitych mieszkańców Xanou.
- Zdecydowałaś się na bardzo śmiały gest w tym kraju. Widzisz, w tej chwili ogłaszamy światu, że jesteśmy małżeństwem. W tym kraju kontakt fizyczny jest w złym guście. Nawet bliscy przyjaciele nie są wylewni, ponieważ dobrze znają swoje uczucia względem siebie. Kontakt fizyczny na linii kobieta - mężczyzna jest jeszcze bardziej delikatny. Tak tylko mówię, byśmy oboje mogli przyjąć właściwą w tej sytuacji rolę.

Najpierw próbowała się wyswobodzić. Zaraz zrozumiała że mogłoby to zostać poczytane jako niegrzeczność wobec Jacoba. Chyba że skojarzenie wcale jej nie onieśmieliło, a zwykła przyzwoitość kazała temu zaprzeczyć. Póki co, Cooper dostrzegł jak dziewczyna się zarumieniła.
- U nas temu gestowi towarzyszy niezobowiązujący spacer. I tego będę się trzymać.

Wybuchła śmiechem. Całkiem otwarcie. Po tych wszystkich perypetiach, w obcym kraju, podczas zwykłej schadzki… jej urok wciąż nie gasł.
- Zatem, Jacob-san. Gdzie właściwie idziemy?

Starr natomiast nie zmienił wyrazy twarzy, choć zdawało się, że w uśmiechu tkwi więcej radości.
- W naszej, nieco bardziej ekspresyjnej kulturze to nie niezwykłego, ale teraz jesteśmy aktorami na scenie miejsca, w którym każdy gest coś symbolizuje.

Od razu pojęła aluzję, puściła ramię historyka. Tym razem wyraźnie się z tym ociągała.
Wyglądało na to, że nie odstawała od wyświechtanej maksymy mówiącej że kobieta jest zmienna. Radość zastąpiło teraz zakłopotanie. Eloiza wygładziła fałdy swojej bluzki i skromnie zniżyła wzrok.

Odwrócił do niej głowę pozwalając sobie na nieco bardziej wylewny uśmiech.
- O nie, nie, teraz to już tak łatwo się nie wywiniesz, moja sceniczna żono. Przedstawienie trwa! - zachichotał cicho, ponownie oferując własne ramię z szelmowskim mrugnięciem.

- Może teraz mi się odechciało? - Eloiza złapała się za boki, udając urazę.

Prędko dogoniła jednak uczonego i ponownie go ujęła.
- Chciałem cię tylko poinformować jak się sytuacja ma, żebyś mogła grać adekwatnie do roli. I żebyś nie zdziwiła się jakbym przedstawił cię jako małżonkę - w jego oczach błysnęły psotne iskry, po czym, jakby niechętnie, przywdział bezwyrazowy uśmiech mieszkańca Xanou.

- Panie Cooper. Proszę sobie tylko nie wyobrażać zbyt wiele - odbiła piłeczkę, zaśmiewając się ponownie i odganiając z czoła niesforny pukiel.

- Pytałaś gdzie idziemy. Musimy rzucić okiem na K’Tshi oraz sposoby na dostanie się do miasta. Zobaczymy je jako pierwsi z naszej gromadki - ostatnie zdanie wypowiedział parodią konspiracyjnego szeptu.

Okazało się, że tory które widzieli przy improwizowanym targowisku prowadziły na lokalną stację kolejową. Stąd można było ruszyć w różne różne strony Xanou. Oczywiście istniała również linia do stacji K’Tshi.
Jak dowiedzieli się w informacji podróż miała trwać kilka godzin. Zważywszy że powinni przecież wrócić do towarzyszy, droga trwałaby zbyt długo. Na razie zmuszeni byli poznać stolicę poprzez tablicę informacyjną. Na słupie znajdowała się wywieszka opisująca miejsca warte zobaczenia na wyspie w kilku językach.



K’Tshi, perła technologii. Przyleć do nas i rozwijaj swój interes już dziś!

Największe, latające miasto na świecie szczyci się prężnie rozwijającą infrastrukturą, gdzie każdy przedsiębiorca znajdzie swoje miejsce. To tutaj codziennie powstają nowe technologie, które będą dyktować warunki na rynku przez lata. Odwiedź mnogość dystryktów: od zajmujących się prostym przemysłem po dzielnice światowej sławy inżynierów. Zobacz pracownię “szalonego naukowca” Musharakiego; miastowe obserwatorium, z którego ujrzysz nawet ziemie Corvus, a także ośrodek nowoczesnej robotyki.

Nie trać czasu, czas poznać nowe możliwości jakie daje ci K’Tshi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 10-10-2016 o 21:28.
Alaron Elessedil jest offline