Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2016, 15:45   #32
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Lugo



Nora Nody i Sashy w Chell, wieczór
Słowa staruszki zaskoczyły go
- Jak to uratować? Jaką robotę?
- Dogadaliśmy deala z szefem -
cmokała Śmierdziuszka - ty pomożesz jemu, on pomoże nam. - Rozciągnęła upaćkane usta w bezzębnym uśmiechu.
- Oni tam potrzebują takich jak Ty. No i da to szanse na sprawdzenie strażnic - dodała Sasha wyskrobująca resztki z opakowania.
- Co będę musiał zrobić? - spytał ostrożnie. - I kim jest ten szef. To ten Lugo?
- Normalne rzeczy -
mruknęła Śmierdziuszka kiwając potakująco głową. - Lugo Cię wprowadzi w szczegóły.
- Coś mi tu śmierdzi. I tym razem to nie… -
urwał i machnął lekko ręką. - Kiedy tam mamy się zjawić?
- Co śmierdzi? Ty pomagasz jemu, on nam. Przy okazji możesz obserwować i planować. -
Śmierdziuszka była mocno oburzona. - Jutro rano. - Rzuciła słoiczkiem w stronę Sashy, która z trudem go złapała. Pojemnik pożonglował przez chwilę w powietrzu.
- Daj sprawdzę opatrunek - mruknęła, gdy w końcu odstawiła go na ziemię. - Dobrze już? Lepiej? - dopytywała podsuwając się z wolna.
- Chyba łapie mnie gorączka.
- Pokaż. -
Podsunęła się i przyłożyła usta do czoła Heena. Chwilę je potrzymała wyczuwając temperaturę ciała. - Ni. - stwierdziła kategorycznie. - Głodny jesteś jeszcze? - zajęta opatrunkiem skupiła się jedynie na badaniu żebra.
- A tu da się być w ogóle najedzonym? W Chell? - zapytał ale raczej retorycznie, bo nie czekając na odpowiedź podjął znowu: - Ile dni minęło gdyście mnie znalazły i… jaki to był dzień?
Sasha tylko wzruszyła ramionami.
- A to ważne? Jak jesteś to Ci dam jeszcze jedną torebkę - wymruczała ledwo poruszając ustami, by nie słyszała ich Śmierdziuszka.
Uśmiechnął się lekko do dziewczyny.
- Dla mnie bardzo. Chcę ustalić ile czasu minęło od pewnego wydarzenia. - Dyskretnie pokręcił głową w odpowiedzi na drugie pytanie.
- Unieś ręce - nakazała i zabrała się znowu do owijania Luca ciasno kawałkiem przepoconej już szmaty. Kucając lekko kiwała głową jakby coś licząc w myślach. - Jakieś cztery dni odkąd Cię znalazłyśmy. - Dokończyła obwiązywanie.
- A ten dzień w którym mnie znalazłyście, to jaki był? Chodzi mi o datę - zapytał zdziwiony lekko upływającym czasem. Widać gorączka mocno nim potargała.
- Nie wiem jaka data. Ale nie mogłeś leżeć długo. Nie byłeś całkiem wychłodzony przecież. Może jakieś 3 godziny tam byłeś. Może więcej… A czemu to tak Cię ciekawi? Spieszysz się gdzieś? - Uśmiechnęła się odgarniając z wychodzonej buzi strzechę posklejanych włosów.
- Chcę ustalić ile czasu ze mną coś robili. Poblokowali mi cyberwszczepy… - urwał wspominając co działo się pierwszej nocy. - No prawie wszystkie. Nie wiecie tu jaki jest dzień, miesiąc, rok? - dodał lekko wstrząśnięty. Chyba źle ocenił z początku poziom barbarzyństwa i zezwierzęcenia Chell.
Dziewczyna pokręciła łebkiem.
- Wiemy, że w określone dni zrzucają paki. Reszta na co? - wzruszyła ramionami. Dumała przez chwilę. - Ale daty są na opakowaniach. Tylko są różne. Pomogą?
- Pokaż jakąś… z najnowszych.

Dziewczyna ruszyła ku tajemnej szafie, na co natychmiast ze swojego leża wynurzyła się staruszka przyglądając bacznie. A przynajmniej próbując.
- Nic, nic, on tylko chce datę… - uprzedziła pytanie Sasha.
- Datę? Na co ci data, śliczny?
- Chcę ustalić ile mnie trzymali nim tu trafiłem.


Sasha wróciła z dwoma opakowaniami: keebli i mamałygi.
- O tu… - Pokazała Lucowi podsuwając lampkę.
Na oko Heena, opakowania były przedatowane o co najmniej sześć miesięcy….
- Taaa, to nam nie pomoże. Zsyłają tu przeterminowane żarcie - pokręcił głową. - No nic, może ktoś inny jest świadom daty. Prowadź Sasha do tego gnojka.
- Ale teraz? -
Dziewczyna się nieco przestraszyła. - Kazał nam przyjść rano. - Sasha nie wyglądała na chętną i obróciła się do Śmierdziuszki po poradę.
- Teraz tam lepiej nie iść… daleko… ja nie dam rady…
- Dobrze, toteż wyśpijmy się i pójdziemy jutro.




Nora Nody i Sashy w Chell, przedpołudnie
Kolejne godziny spędzone w zaduchu i braku prywatności przyniosły Lucowi niespokojne sny. Majaki wypełniające jego płytki sen wspomnieniami nie dawały wypoczywać. W efekcie, co chwilę wybijał się z drzemki. Nie pomagało przy tym ciągniecie w żołądku i uporczywa myśl o papierosie. Od kilku dni nie miał fajka w ustach,ilezby dał za choćby jednego macha...
Obie kobiety spały jak zabite, Sasha czasem kopiąc się z niewidzialnym wrogiem, staruszka zaś puszczając gazy. Miał wrażenie, że gdy w końcu zasnął, natychmiast obudziła go kolorowooka.
- Ej, już czas. - Zatrzęsła ramieniem na wpół siedzącego reportera. Ułożenie się na plecach nie wchodziło w rachubę. Jedynie półsiad zapewniał brak kaszlu a co za tym bólu. - Pomogę. Powoli. - Podsunęła się bliżej zakładając ramię Heena na swoje chudziutkie ramiona. - Na trzy, tak?
- Ja sam. Musze próbować inaczej to będzie znaczyło, że ze mnie dupa a nie na roboty dla Lugo. - Mrugnął i spróbował wstać. Zakuło, przeklął, ale z grymasem podniósł się. - Kurwa, królestwo za dr Kingstone i Highway…
- Za co? - dopytywała zakołtuniona przyglądając się wysiłkom z lekko zmarszczonymi brwiami.
Nie wyjaśnił. Opowieści o poziomie medycznym opieki na jego polisie mogły dziewczyną wstrząsnąć.

Gdy ruszyli i szli już kil;ka minut Luc zdał sobie sprawę, że tworzą doprawdy rozkosznie zabawną ekipę:
Śmierdząca i połamana niemalże wpół staruszka, kuśtykająca o lasce
Chudzina, którą mocniejszy nowojorski wiatr mógłby porwać i unieść.
I on… posykujący i wlokący się równie pospiesznie co liderka ich małej grupki.

Drogę oświecała staruszka, kolebiąc na boki latarką.
Drugi raz tym razem już na bardziej trzeźwo Luc mógł podziwiać dojście do leża kobiet. Tunel tak różny od tunelu jaki podziwiał z Eve. Zaśmiecony, zawalający się, cuchnący odstraszająco odbijał ich kroki i szurania w dwójnasób.
Niewtajemniczeni mogliby się przestraszyć, bo scena doskonale nadawałaby się do wszelkiego rodzaju horrorów.

Wlekli się przez spory czas, Luc czasem potykał się nie widząc przeszkód i nie znając terenu. Sasha łapała go by podtrzymać. Blade światło latarki pomrugiwało chybotliwie rzucając ich przerośnięte cienie na otaczające mury. Heen przechodząc rozpoznał miejsce w którym się obudził rabowany przez hieny.
I w końcu… pojawiło się światło na samym końcu tunelu. Dosłownie.
- No to… trzy oddechy i ruszamy - zakomenderowała Śmierdziuszka. Luc jednak wolał nie brać zbyt głębokich haustów powietrza w jej towarzystwie.

Wyszli na światło dziennie i w tym momencie stały się dwie rzeczy:
Heen niemal zachłysnął się powietrzem czystym powietrzem a jego mózg ponownie zarejestrował potworny, roztaczający się wokół ich trójki smród. Poranne słońce poraziło jego oczy, które błyskawicznie zaszły łzami.
Mrugając zaczął się rozglądać.
Pierwszym słowem jakie przyszło mu do głowy było: “wysypisko”. Hałdy zapadniętych konstrukcji metalowych, zero zieleni, palące światło dnia i brak jakiegokolwiek ruchu wokół. W dali stał jakby osztalunek mostu, czy też może jakiejś wielkiej bramy. W dali widać było zbiornik jakim dawniej przewożono paliwo. Teraz leżał on rzucony jak niechciana zabawka. Cała droga i przestrzeń przed nimi usłane były jakimiś resztkami, których ludzie, czy też istoty ludziom podobne nie wykorzystały. Heen rozglądając się dostrzegł nawet kawałek skrzydła czy może sterownika - części jaka nasunęła mu skojarzenie z pojazdami kosmicznymi.



We lekko drgającym powietrzu poranka Luc spojrzał za palcem Sashy.
- Tam - dziewczyna wskazywała wysoką wieżę - strażnica.
- Idziecie ze mną, czy spotkamy się gdzieś jak będę stamtąd wracał? -
solos spytał patrząc na budowlę czy tez raczej konstrukcję widoczną ponad wysypiskiem.
- Idziemy, idziemy - zaskrzeczała starowinka i zaczęła gramolić się poprzez zaśmieconą ziemię.
- Ostrożnie! - rzuciła Sasha nie wiadomo do kogo: opiekunki czy Heena.
Cała droga i wysiłek jaki jego wciąż obolałe ciało musiało podjąć zaczął się odbijać plamami potu na ciuchach i sapaniu.
- Niedaleko. Dasz radę. - Sasha była małomówna ale starała się go wesprzeć w wysiłkach.
posuwając się z wolna do przodu w kierunku Strażnicy. Luc wyczuwał, że przestali być sami. Kilka razy miał wrażenie, że dostrzegł postaci przyglądające się im z ukrycia.
Napięcie w postawie kolorowookiej tylko go utwierdziło w tym przekonaniu.
Im bliżej strażnicy tym więcej i jawniej pojawiające się postaci. Ostatecznie jakieś 500 metrów przed wieżyczką po obu ich stronach pojawiło się kilku okutanych szmatami mężczyzn, eskortujących całą trójkę po bokach.

Straznica Lugo w Chell, wczesne popołudnie
Przed samą wieżą stało dwóch uzbrojonych wartowników.
W rękach mieli kawałki drewna oklejone taśmami, z nabitymi kawałkami szkła i gwoździ. Nie wyglądali na mięśniaków, byli raczej wyżyłowani, postronki mięśni wyraźnie zarysowane pod skórą ramion. Twarze dwóch z nich okrywały szmaty, trzeci miał twarz podziurawioną licznymi zagłębieniami o nieco innym kolorze niż pozostały odcień skóry. Na czole i nad wargami miał liczne ropnie.
- Kogoż tu widzimy? - uśmiechnął się szeroko ukazując dumnie brak górnego uzębienia, mierząc szczególnie Sashę oblepiającym spojrzeniem.
- Suń się, parszywcze, mamy spotkanie z Lugo - skrzeknęła Śmierdziuszka ironicznie.
- A ten to kto?
- Pomocnik. Nowy. Dla Lugo -
wyjaśniła cicho dziewczyna, która w świetle dnia wydawała się jeszcze młodsza niż w ciemnościach tunelu.
Lucifer na razie nie odzywał się spoglądając jedynie ciekawie na obszarpańców. Stojąc w ciszy nie chciał gestem ni słowem wyjść zbyt buńczucznie lub zbyt spolegliwie. Z tą bandą nigdy nie było nic wiadomo.

Oświadczeniu Sashy towarzyszył radosny wybuch śmiechu całej trójki.
“Wrzodziec” podszedł bliżej i zaczął obchodzić nowoprzybyłych.
- Nie przenosicie nic niebezpiecznego? Z wami nigdy nic nie wiadomo - mruknął stając za plecami Heena i Sashy.
Dwójka kolejnych zbliżyła się również ale nie przesadnie.
- Sinter, ile razy to samo będziesz robić? - westchnęła Śmierdziuszka. - Robisz się nudny.
Dłonie mężczyzny zaczęły sprawdzać kolorowooką. Nie było to standardowe sprawdzanie, jakie Luc wydawał na lotniskach.
- Te gnojki zawsze cię macają Sasha? Zbyt ciency by kto im pozwolił z własnej woli? - zainteresował się solos spoglądając na dziewczynę i by mieć w polu widzenia i Sintera i tych dwóch.
Dziewczyna pokiwała w odpowiedzi, ale macanie mimo, że nie wyglądało jakby był to szczyt jej marzeń nie sprawił, żeby wszczęła awanturę. Przy Rudej "Wrzód" już by się dławił odłamkami własnego nosa.
- Co? - zainteresował się Sinter. - Co tam mamroczesz, parchu? - Nadstawił ucha jakby w żarcie nadsłuchiwania.
- Kończ lamusie, nie mamy całego dnia.
- Uważaj -
Sinter pstryknął palcami na swoich kolesi - żebyś zaraz nie stracił zębów. A może… zedrę Ci tę śliczną buźkę, laleczko. - Wrzód puścił Sashę i odwrócił już się cały ku Lucowi podsuwając swą zaropiała twarz do niego.
- A może puścisz mnie parchu do swojego szefa, bo chciał się ze mną widzieć - powiedział Luc i zainicjował Sandevistana.

Zaklął w myślach.

Zapomniał, że neuroprocesor został wyłączony. To było wręcz nieprawdopodobne jak ludzkość uzależniła się od cybertechnologii. Niby było to traktowane naturalnie, ale bez neurozłącza ani wiedzieć jaki dzień, godzina. Człowiek stawał się zwykłą kupą mięsa po tym jak przestawił swe funkcjonowanie na zespolenie ciała i maszyny. Dopiero teraz solos zrozumiał irracjonalny (wg niego) stan oporu niektórych wobec jakichkolwiek cyberwszczepów innych niż biotyczne. Jak jego dziadek. Staruszek przetrwał jedno uzależnienie ludzkości - od sieci. Na drugie się wypiął. Luc rzecz jasna nie, przez co teraz sytuację i poziom interakcji dostosował do podświadomej pewności, że z Sandym rozsmarowałby tę trójkę gołymi rekami zanim by zdążyli westchnąć. Ale Sandiego wszak nie miał. Wierny kumpel na offie patrzył tylko i chichotał wewnątrz układu nerwowego Heena czekając na wpierdol jaki właśnie miał nastąpić. Luc zastanowił się czy jakby dostał do ręki gnata to potrafiłby się przestawić na celowanie z użyciem muszki i szczerbinki.
- Co ja ci tu zrobię, albo co wy mi - powiedział spokojnie tonując głos i starając się zmanipulować skurwiela jego własnymi uczuciami jakie drzemały w oczach - nie wiadomo. Różnie może być. Ale co zrobi ci Lugo za to, żeś dał się sklepać na warcie, lub sklepałeś jego gościa... To chyba jest pewne. Nie?
- Puśćcie ich -
warknął paskudniś. Śmierdziuszka gderając pod nosem pokuśtykała do podnóża wieży. Sashka z lekkim westchnieniem ulgi ruszyła do przodu, gdy łapa Sintera spadła na jej kark.
- Jak skończy z wami Lugo, to nie spiesz się… - wyszeptał z wrednym uśmiechem przyglądając się Heenowi obok kołtuna dziewczyny.
Sasha tym razem miała dość. Zrobiła krok w tył i wywaliła mu z łokcia w żołądek. Była wyższa, lżejsza i działała z zaskoczenia. Sinter się zatchnął i zgiął w pół, klnąc na wdechu z wybałuszonymi oczami.
Dwójka strażników niemalże złożyła się ze śmiechu, a z góry dobiegło:
- Długo jeszcze? - Słowom towarzyszył przeraźliwy zgrzyt metalu o metal. W głębi wieży właśnie opadała prowizoryczna winda, którą najwidoczniej wciągane też zaopatrzenie. Oprócz niej na górę prowadziły schody, skrzypiące przy lekkich podmuchach wiatru.
Lucifer normalnie nie zaufałby tej windzie, ale schody wyglądały nie lepiej. Poza tym wciąż czuł ranę w nodze i kłucie w boku, toteż skierował się ku platformie z podczepionymi łańcuchami aby wraz ze Śmierdziuszką (nie wyobrażał sobie starowinki wchodzącej po schodach) wjechać wraz z nią. Przez chwilę pomyślał, że idąc na piechotę na kilka minut uwolniłby się od wyciskającego łzy z oczu smrodu… jednak kilka dni w norze obu lumpiar lekko przyzwyczaiły go do strasznego fetoru.
Albo tracił węch.
Obie wersje były możliwe.

Staruszka zastukała w sufit windy, gdy się załadowali i ….
Platforma uniosła się o centymetr.
Drugi.
Kolejny.
Naprężone łańcuchy najwidoczniej napędzane były ludzkimi mięśniami bo tempo ich nawijania było powolne i następowało skokami.
Po kolejnych dziesięciu minutach oglądania zbierającego się Sintera w końcu zostali wciągnięci na platformę. Na górze Strażnica prezentowała się nieco bardziej okazale. W jej organizacji na pewno maczał palce ktoś kto znał się na walkach i taktyce.
Z góry widać było pozostałe dwie strażnice i wysoki prosty mur otaczający Chell, za którym szerzyła się pustynia. Na horyzoncie zaś widać było zabudowę: wieżowce połyskujące kolorowo i metalicznie.

Znajdowała się też tu dość duża kanciapa stworzona z dwóch metalowych kontenerów. Przed nią stało dwóch strażników. Ci mieli staromodne rewolwery bębenkowe. Najwidoczniej to właśnie oni wciągali też windę nakręcając łańcuchy na bęben, teraz zablokowany. Było też cudo w tutejszym świecie: niewielkie działko, które Rudą przyprawiłoby o łzy radości.
Z kanciapy wychodził właśnie wysoki facet, ostrzyżony na zapałkę, w panterkach złechanych i wypłowiałych i czarnej koszulce bez rękawów.
Połowa jego twarzy wyglądała jakby spływała, nos niemal stopiony, kącik ust opadał pod napiętą skórą. Białe oko straszyło spod nieruchomych powiek. Na lewym ramieniu nosił też paskudną bliznę. Najwidoczniej miał do czynienia z kwasem, tudzież “coś” wybuchło mu w twarz.



- Jesteście. Już myślałem, że zmieniłaś zdanie - wychrypiał ruszając jedynie połową ust.
- A gdzie tam… tylko ciężko taki kawał drogi się pchać - zaśmiała się staruszka. - To on. - Wskazała na Heena.
Mężczyzna pokiwał palcem na Luca.
- Pokaż się no. - Na Sashę nie zwrócił uwagi, dziewczyna zaś odstąpiła nieco od reportera.
Był czas być lwem i był czas być lisem, tak przynajmniej ktoś kiedyś stwierdził, choć Luc nie miał zielonego pojęcia kto, kiedy i w jakim kontekście. Widać był też czas by być małpką, która ktoś chciał sobie pooglądać.
Zbliżył się tłumiąc w sobie chęć spytania czy ma się poobracać dla lepszego widoku. Bo byli ludzie tacy jak ten Wrzód na dole z którymi można było sobie jechać w pompkę ryzykując najwyżej lekki oklep ale mając wizje na szacunek za pokazanie jaj, a byli i tacy w przypadku których sam pomysł był szczytem kretyństwa i jaja można było definitywnie stracić.
Przystanął o dwa kroki od Lugo nie odzywając się, a ten uniósł lekko prawy kącik ust, przez co cała lewa strona twarzy lekko się napięła i podjechała w górę.
- Co umiesz? - Mierzył reportera leniwym spojrzeniem by w końcu zakleszyczyć je na twarzy Luca.
- Zabijać, sprawiać by inni robili to co chcę. - Spojrzał mu przez chwilę w oczy. - Więc chyba to co ty… Prywatne śledztwa też robiłem nim trafiłem tutaj - dodał nie patrząc już nigdzie konkretnie. Rozglądając się raczej.
- Jesteś ex-gliną? - zainteresował się Lugo z jakąś ponurą zaciętością.
- Nie. Te kurwy mnie tu wsadziły jak zacząłem węszyć wokół nich. Wokół pacyfikacji nCat.
Tutejszy lider pokiwał głową.
- Masz jakieś doświadczenie z survivalem? - Wciąż nie spuszczał spojrzenia z Heena.
- Tak w dżungli. Ale korzystałem z chipów pamięci jakie dawali nam na inwentarz. Sam z siebie, nie.
- Jakie masz wszczepy? Działają?
- Nie działają.
- Odwróć się tyłem -
nakazał Lugo.
“Czyli jednak małpka” - pomyślał solos ale choć z wahaniem to powoli okręcił się i spojrzał na Śmierdziuszkę oraz Sashkę, by z ich twarzy oceniać co robi “Śliczny”.
- Ok - mruknął szef, gdy z kanciapy doleciał kobiecy głos przetwarzany przez jakieś urządzenie komunikacyjne: “Hallo?”. Strażnik ruszył do środka by wrócić z urządzeniem, jakie pokazywał mu w dzieciństwie dziadek: krótkofalówką.
Śmierdziuszka zaś uśmiechała się jak miła starsza pani, Sasha błyskała oczami spod pozlepianej grzywki.
“Tak, jest zgoda” - zaskrzypiał głos.
A Lugo machnął dłonią.
- Ok. - klepnął Heena w ramię - Kwestia: dostaniesz warunkową fuchę. Sprawdzisz się, ok. Nie, zginiesz. Jasne?
Lucifer nie odpowiedział, kiwnął tylko głową.
- Potrzebuję kogoś ogarniętego do ochrony dla mojej córki. Jest odpowiedzialna za zaopatrzenie i zakwaterowanie. Jest tu grupka idiotów, którzy ostatnio zaczęli myśleć o przejęciu miejsca dla siebie. Ja nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie. Dostaniesz leki, żarcie i miejsce do spania. Fikniesz, zabraknie ci lojalności, znajdę kogoś innego. Wszystkie dodatkowe układy załatwiasz z moja córką. Ona jest twoim szefem. Rozumiesz?
Znów kiwnięcie, jak Ali.
- Przyślij transport - mruknął do krótkofalówki. - Zaczynasz natychmiast. Wydajcie im paczkę - ostatnie rzucił do strażników wskazując na kobiety. - Kolejną dostaniecie po tygodniu testowym. - Wskazał z kolei na Luca.
- Od Ciebie czy Nixx? - spytała Sasha.
Lugo spojrzał jedynie na dziewczynę, którą zasłoniła Śmierdziuszka z miną kota, jaki wychłeptał spodeczek śmietanki. - Dzięki, Lugo. Miło robić z tobą interesy.
- Mam kilka pytań i jedną prośbę -
odezwał się w końcu Luc. Czuł się jak towar, który właśnie przehandlowywano. Choć paradoksalnie nie miał z tym większego problemu.
Szefu odwrócił pokaleczoną twarz.
- Mów. - Krótko i na temat.
- Dzisiejsza data?
Lugo spojrzał na nadgarstek na którym pysznił się szeroki skórzany pas:
- Środa, 10:15, 17 października 2020.
- Kurw… -
aż się zatoczył. Jeżeli tu był cztery dni, to mieli go w łapach przez trzy. - Masz łączność z miastem? Radiową, sieciową, przez ludzi, jakąkolwiek?
- Nie - padła szybka i ostra odpowiedź.
- Ktoś w Chell ma?
- Nie.
- Kurwa mać!!! -
solos do tej pory spokojny nie wytrzymał. Wyglądał jakby miał czymś rzucić a w oku zapaliła mu się wściekłość. Śmierdziuszka mówiła o łączności w strażnicach, widocznie chodziło jej o krótkofalówki. Nimi faktycznie można było podetrzeć sobie… chyba że jakiś technik, zwiększenie mocy… zaczął kombinować, ale to nie był dobry moment.
- I prośba. Chcę mieć pozwolenie zrobić z Sinterem coś bardzo brzydkiego, jeżeli on lub któryś z jego podkomendnych cokolwiek zrobi im jak będą wracać - Wskazał na Śmierdzącą i Chudą.
- Pokonasz go, rób co chcesz - Lugo wzruszył ramionami.

Z oddali zaś zaczął narastać szum. Spoglądając w dół Luc dostrzegł niewielki, rozkraczony jak żaba łazik, który wzniecając kurz, pruł w kierunku Strażnicy.
Śmierdziuszka ruszyła z powrotem w stronę platformy windy. Sasha zaś podeszła do Luca i wcisnęła mu w dłoń paczkę protomaziaji.
- Powodzenia - uśmiechnęła się głównie oczami - odpal zippo Belzebuba.
- Wpadnę po was, jak będę stąd wychodził -
odpowiedział klepiąc chudzinę po ramieniu.
Skinęła głową ale raczej na zasadzie odruchu niż faktycznego przekonania. Odwróciła się i ruszyła za staruszką.
Z dołu zaś dobiegło:
- Szybciej księżniczki, nie mam całego dnia!
Lugo kiwnięciem głowy wskazał Heenowi schody.
- Mam Cię na oku - rzucił reporterowi na odchodne.
“A ja cię w dupie bezużyteczny pojebie” - pomyślał solos.
Nie powiedział jednak nic. Był rozgoryczony, bo od samego przybycia żył nadzieją kontaktu stąd z kimkolwiek. Edkiem, Halo… dosłownie kimkolwiek z zewnątrz. Pieprzone krótkofalówki krótkiego zasięgu.

Schodził po schodach tak wkurwiony, że prawie nie czuł bólu.
w końcu znalazł się na dole rozglądając się i przyglądając łazikowi oblepionemu przez trzech przystojniaków z parteru. Zagadując kierowcę łazika

Nie zwracali w ogóle uwagi ani windę, która właśnie dobijała połowy drogi, ani na reportera od którego biło wkurwienie.
- Ile jeszcze? - burknęła skośnooka mierząc Luca gniewnym spojrzeniem. Sinter odsunął się nieco od pojazdu.
- Tknij Sashkę palcem, a zajebie frajerze. Lugo mi pozwolił. - Luc zbliżył się do łazika powoli kierując się w stronę miejsca pasażera i czekając na reakcję Wrzoda.
- Spierdalaj Lalusiu. Będę chciał to tknę. Nie będziesz mi mówił co mogę a co nie, świerzbie! - Casanova ze śmietnika odsunął się już całkiem od łazika i wyprostował łapiąc mocniej za swoją nabijaną pałkę.
- Dasz mi dwie minuty? - Luc spojrzał na dziewczynę ze straszną blizną na twarzy. - Proszę.
- Nie mam na to czasu. -
Dziewczyna wyciągnęła z kabury rewolwer podobny do tego jakie mieli strażnicy na górze. - Wsiadaj pokiwała na Heena.
- Właśnie ta Pani uratowała Ci jaja. Ale wrócę. Jak okaże się że byłeś niegrzeczny - Luc zbliżył się do siedzenia - to zabiję. - Wsiadł do środka.
- Spierdalaj raz jeszcze mówię. - Sinter zaczął odsuwać się w kierunku windy z obrzydliwym uśmiechem. Położył dłoń na platformie, której niewiele brakowało do poziomu ziemi, może pół metra? - Specjalnie dla Ciebie zjebię ją tak, że nie wstanie przez tydzień. I ja i moi kumple. To moja obietnica - zarechotał.
Azjatka odpaliła silniczek łazika.
- Sinter, zamknij się bo się rzygać chce skunksie - rzuciła znudzonym głosem.
- Wkurwił mnie teraz… - powiedział Heen. - Ta uzbrojona ekipa to ludzie Lugo? - spytał wskazując coś mniej więcej na godzinie ósmej skośnookiej.
- Hmm? - nieco zaskoczona odwróciła głowę w kierunku, w którym wskazywał Heen. - Jaka ekipa? - spięła się odruchowo.
Nim skończyła mówić, Lucifer lewą dłonią chwycił ją za przegub i ucisnął kciukiem tak by rozluźnić chwyt na gnacie, a drugą wyciągnął rewolwer z dłoni. Wściekła próbowała walczyć z Heenem lecz jej szarpanie nie zdało się na wiele. Nie miała dobrej pozycji do wyrywania napastnikowi broni. Luc płynnym ruchem wycelował w Sintera, odciągnął kciukiem kurek i wypalił.
Sprawdzenie jak się strzela bez smartlinka okazało się szybsze niż zakładał i w królestwie Ćwieczka łatwiejsze niż się obawiał.
Zarejestrował wyraz zaskoczenia na ropiejącej twarzy Sintera odmalował się ułamek sekundy zanim Luc zwolnił pocisk. Jeszcze drgnął próbując zejść z linii ognia - za późno. Pocisk trafił go w kilka milimetrów od środka czoła. Zaskoczenie wypełniło powietrze, gdy ciało z łomotem opadło na ziemię. W tym samym momencie zatrzymała się też winda.
Obie stojące w niej kobiety otworzyły nieco usta w szoku.
Lucifer oddał broń kobiecie.

- Za kulkę jakoś oddam - mruknął puszczając jej przegub.
Sam był zaskoczony, chciał śmiecia jedynie postrzelić. Pokazać, że nie żartuje i wystraszyć. Brak smartlinków jak widać był ambiwalentnym problemem.

Trafiało się niby, ale nie tam gdzie trzeba.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-11-2016 o 00:40.
Leoncoeur jest offline