12/12
Artiom Drabkin - "Ani kroku do tyłu."
Gatunek: reportaż/wspomnienia wojenne z II WŚ.
Ilość str.: ok 230
Pierwsze wydanie: Wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2015
"Ani kroku... " ma podtyłuł - Wspomnienia żołnierzy walczących w batalionach karnych. Przynajmniej na okładce. Chodzi o bataliony karne Armii Czerwonej. Książka jest spisana jako reportaż przeprowadzony z ludźmi którzy służyli w takich karnych jednostkach. Reportaże przeprowadzono wiele lat po wojnie jak sądzę z opisów. Niemniej nadal jest to dla mnie pasjonująca lektura.
Każdy rozdział to opowieść jednego uczestnika. Zwykle zaczyna się od imienia, nazwiska i zdjęcia portretowego byłego sztrafnika czyli właśnie członka karnej jednostki.
Świetnie i bez upiększeń jest opisane, zwykłymi słowami, życie, relacje i realia nie tylko w karnych jednostkach ale i w Armii Czerwonej. Gdyby ktoś szukał materiałów np. do sesji w realiach Frontu Wschodniego, zwłaszcza z perspektywy czerwonoarmisty wówczas pewnie ta pozycja czytelnicza byłaby mu bardzo przydatna.
Co mnie zaskoczyło bo się niespodziewałem po tego typu jednostce, ale w tych jednostkach dało się przeżyć. Świadczy o tym choćby właśnie ta książka z relacjami tych którzy przeżyli. Relacje wewnątrz takiej jednostki, jak i relacje z sąsiednimi jednostkami regularnej Armii Czerwonej były o dziwo niezbyt odbiegające od tego co działo się powszechnie w Armii Czerwonej. Nawet wiadomość o "batalionach zaporowych" mnie zaskoczyła bo wbrew powszechnemu wizerunkowi nie stali z Maximem i Nagantem w dłoniach zaraz za plecami żołnierzy jednostek karnych i nie tylko a raczej gdzieś na drogach przyfrontowych wyłapując maruderów i dezerterów.
Za to do sztrafbatu (karny batalion lub sztrafrota - karna kompania) można było trafić z przyczyn najróżniejszych. Czasem przez zwykły, wojenny pech, pomyłkę, błąd, wykroczenie albo pijaństwo. Wspomnienia żałośnie obnażają jak mizerny jest taki ludzki okruch w starciu z wojną i jej machiną logistyczno - biurokratyczną.
- Co ciekawe do karnej jednostki można było się zgłosić samemu. Głównie jako oficer dowodzący taką jednostką bo płaca była podówjna (chyba) i liczono do emerytury też ponadstandardową wysługę lat w takiej jednostce. Więc bywało, że standardowi oficerowie zgłaszali się na ochotnika do dowodzenia taką jednostką. Może to trochę dziwić ale gdy zestawi się to z zadaniami i "gospodarką planową" wedle jakiej traktowano standarowe jenostki już tak dziwne to nie jest. Filozofia była mniej więcej taka: "Robimy prawie to samo, z takim samym ryzykiem ale tam płacą dwukrotnie lepiej."
- Też ciekawe jest, że wyroki skazujące na karną kompanie opisane w tej książcę nie były jakieś specjalnie długie. Zwykle 3 lub 6 m-cy. Mogło się przydarzyć, że cała służba w takim sztrafbacie upłynęła względnie spokojnie gdy front był dość stabilny. Inna sprawa była gdy ruszała któraś z radzieckich ofensyw. Wówczas nie tylko w karnych jednostkach robiło się gorąco. Ciekawe też jest opisany motyw zwolnienia ze służby w karnej jednostce prze terminem gdy ktoś został zraniony. Wówczas podpadało pod paragraf/zwyczaj "zmył krwią swoje winy" i traktowano zwykle jako przyczynę do wcześniejszego zwolnienia z karnej jednostki. Przy czym różnica przy wyrokach sądowych bywały ogromne. Jeśli komuś dawano wybór albo kilka lat (zwykle do 10 lat, tych z dłuższymi wyrokami chyba nie brano do takich jednostek) więzienia lub GUŁAGU a kilka miesięcy na froncie w karnej jednostce to wielu decydowało się na to drugie rozwiązanie.
I wyrwany z kontekstu fragment książki:
"Kto znalazł się w karnej kompanii? Było dwóch kursantów szkoły lotniczej, którzy poszli na samowołkę. Sierżant jakiejś kompanii, który zwinął dwa bochenki chleba dla domy, by nakarmić dzieci. Sanitaruszka z lazaretu któa do domu zabrała lekarstwo. Owszem kobiety też były. Były sanitariuszkami. Z jedną nawet się zaprzyjaźniłem.
Bardzo dużo było chłopaków którzy zwalniani byli z więzień. Bandytów nie było - tylko złodzieje, chuligani. Trzymali się razem w grupach. W kompanii było sześć plutonów w sile po około 50 - 60 ludzi. Razem było nas 320 ludzi. Dowódcy - dowódca kompanii, jego zastępca, dwóch zastępców do spraw politycznych, propagandzista, dowódcy plutonów - nie byli sztrafnikami. " - s. 142 - Wołkow Anatolij Iwanowicz.
---
Ocenia 8-9/10. Świetna książka dokumentalno - wojenna. Opowiedziana słowami jej uczestników. Opowiada historie z tej wojny od dalekiego zaplecza po wyprawy po schwytanie języka na teren wroga i zdobywanie przyczółków. Jak to wyglądało z perspektywy jej uczestników. Życie codzienne jak i "wielkie rzeczy". Dla kogoś zainteresowanego taką tematyką czy szykującego sesję w klimatach drugowojennej Armii Czerwonej no ta książka jest jak znalazł.