Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2018, 14:23   #292
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
O poszukiwaczach złota, klątw i półelfów (koniecznie z blizną)

- Hej tam ludzie! - Myśliwy zawołał do poszukiwaczy i zbliżył się do nich powoli prowadząc za ogłowie Panicza. Ruda zeskoczyła mu z ramienia i fiknęła w kierunku strumienia, skacząc i kręcąc się po wystających z wody głazach jak fryga.
- Pozdrowienia z Phandalin. Zbiór udany? Będziem wracać nie za długo, to może bym co wykupił od was? Na drodze byście przyoszczędzili.
Widząc zbliżających się ludzi zbieracze wyprostowali się, zerkając podejrzliwie. Jednak w miarę jak Joris mówił rozluźnili się nieco.
- Jak bogowie dadzą - odparł jeden.
- Może i byśmy przyoszczędzili, a może nie… - rzekł drugi po chwili. - Zajdźcie wieczorem do gospody to obaczymy co i jak.
- Gospody? Tu w dolinie? - zdziwił się myśliwy. Z tego co pamiętał nieopodal wejścia do góry było trochę chat i jaskiń, ale o gospodzie mowy nie było. Ale to było “wtedy” - No proszę, znaczy i ruch większy… Zajdę więc to pogadamy przy czymś mocniejszym. A zda się, bo choć koniec lata dopiero, to góra jakoś mocniej chłodem wieje… Do zobaczenia!
Mężczyźni pomachali im na pożegnanie, rozbawieni “końcem lata”, które tu, w górach często dość płynnie przechodziło w zimę.


Osada Górnicza rosła jak wilczek na świeżej sarninie co Joris uznał za dobry omen. Nowi ludzie to zawsze nowe możliwości. Nowe historie. Nowe rozwiązania. Nie wyobrażał sobie bogowie wiedzą jakiego miasta, ale jako chłopak ze wsi wiedział, że w kupie siła i kupy nikt nie ruszy. Może i Gundren zadowolony z tych ludzi nie będzie, ale i do jego krasnoludzkiego łba powinno dotrzeć, że z nimi będzie tu bardziej bezpieczny niż bez nich.

Podszedł do chaty szumnie ozwanej przez prospektorów gospodą i poklepał drewniane bale, z których ją zbudowano. Świeżo ociosane drewno miało okropniście przyjemny zapach. Przyjemniejszy niż trociny. Bardziej żywiczy. Przyjrzał się też jak je zbity i jak łączyły się z bierzmem i powałą. Choć to już z ciekawością, jako że czekało go podobne wyzwanie budowlane. Pokręcił jednak po chwili głową nie dość zadowolony. Konstrukcja była z mocnych bali, ale sama w sobie może długo nie wytrzymać. Znaczy zimę może i owszem, ale jak się Turmi tu na kogo wkurzy, to już może różnie być…

Przekroczył próg, przepuszczając w nagłym przypływie szarmancji, Turmalinę i celem nabycia jakiegoś zaprawionego czymś rozgrzewającym piwa, skierował w stronę szynkwasu.
- Uczysz się Piryt, uczysz, pogratulować - mruknęła cicho Turmi.
- Powitać, panie karczmarzu. Dwa piwa będą i… coś dla wymagającej niewiasty, co by dobrze trzepało - przywitał oberżystę - Niezłą chałupkę postawiliście. Od dawnaście otwarci?
- Powitać, powitać, a będzie już chwila, czy dwie
- właściciel bezimiennej gospody uśmiechnął się szeroko. Joris nie mógł nie zauważyć, że głównie na widok Turmaliny. Czy powodem była jej płeć, czy rasa mógł tylko domniemywać, ale zagadka szybko się rozwiązała. Joris z Trzewiczkiem dostali garniec cienkiego piwa, mocno zalatującego drożdżami i wyraźnie świeżo warzonego, zaś geomantka kubek prawdziwej krasnoludzkiej gorzałki. Widać właściciel cenił sobie brodatą klientelę i w sumie trudno było mu się dziwić.

Sama gospoda wewnątrz prezentowała się podobnie jak na zewnątrz - stoły zbite z bali i słabo oheblowanych desek, duży kominek, w którym źle położona glina przepuszczała dym tu i ówdzie, lada leżąca na dużych beczkach, a za nią niewielki regał mieszący ubogi wybór innych niż piwo i bimber trunków. Przy stołach kilku chłopa łypiących podejrzliwie na nowoprzybyłych, bo nie wiadomo - handlarze to czy konkurencja? Z tyłu dwoje drzwi; jedne ani chybi do kuchni, sądząc po zapachach, drugie pewnie do wspólnej sali sypialnej. Sufitu nie było; ściany płynnie przechodziły w dach. Może to i dobrze, bo duchota byłaby straszna. Na belkach powieszono kilka łojowych lamp, ale większość blasku szła od ognia. Malutkie, zakryte rybimi pęcherzami okna prawie nie przepuszczały światła; teraz i tak zakryte już okiennicami.
- Jeść co chcecie? W interesach czy do roboty? Na sprzedaż co macie? - karczmarz stał obok stołu, który zajęła trójka podróżnych, wyraźnie zainteresowany.
- A gnoma białowłosego żeście nie widzieli? - zapytał Stimy, nieufnie wąchając zawartość kufla.
- Gnoma to nie, do kopalni krasnoludy idą raczej. No chyba że z gór zszedł, czasem jacy podróżni od tamtej strony przyłażą, choć nie tera, jak już śniegiem pachnie - odparł karczmarz.
- Ani w interesach ani za robotą - ozwał się Joris wychyliwszy duszkiem pół kubasa cienkusza i z lubością zlizując pianę z ust - Pannę Hammerstorm, znaczy krewniaczkę pana Gundrena w bezpieczeństwie przyprowadziliśmy. Bo ostatnio w tarapaty popadła na drodze do was samojedna. Ale jak co sami na sprzedaż macie, lub czego Wam konkretnie potrzeba to też możemy pogadać, bo wżdy mi droga nazad do Phandalin wiedzie. Ale tym czasem jeść byście co dali… czym to tak pachnie?
Wciągnął badawczo nosem powietrze. Mówią, że prawdziwemu smoczemu wojownikowi wystarcza za pożywienie jedna jagódka i spokój wszechświata, ale myśliwy mimo daru druida był jakoś głodny…
- Aaaaa, to panna jest siostrzenicą Rockseekerow?! - karczmarz uradował się tak, jakby to pokrewieństwo spłynęło chwałą na całą gospodę. - Powitać, powitać! - z kieszenie fartucha wyjął niedużą flaszkę i dopełnił gorzałką kubek Turmaliny. - Ale jakieś to tarapaty, panna wygląda na całą i zdrową, a u nas spokój, tylko po gorzałce chłopy się leją, ale to wiadomo. Jakby nie te suchoty i inne dychawice, co z mroźnym wiatrem z gór przyszły niby przybłędy jakie, to by się nam dobrze wiodło.
- Ano właśnie w temacie suchot i przybłędów… Pierwej suchot może... Kapłanka zdaje się do Was zjechała. Suchoty tylko, czy… czy co jeszcze Wam doskwiera? - Joris sam się trochę zdziwił gdy poczuł dziwne napięcie we własnym pytaniu. Kamyczek usunęli to i zaraza ustać powinna. Ale czy napewno?
- Tak tak, jasna panna Garaele na tyłach jest, w sypialnej izbie wyznaczyć kazała dla chorych miejsce. Jak trzcina wiotka, ale jak się do roboty weźmie… - karczmarz zacmokał z uznaniem i wyraźnym respektem. - Zdrowe chłopy po domach nocować poszły, a tu tylko chorzy zostali. Wietrzyć każe, myć, prać… Jeno ziołami tam pachnie. Ale dychają ludzie, jeszcze się nikomu nie pogorszyło odkąd przyjechała. Trochę marudzą, że pracować nie mogą, ale i tak lada dzień się za zimno zrobi na grzebanie w wodzie i co wtedy? Część do miasta pojedzie, a reszta… Jak ich do kopalni Rockseekerowie nie wezmą, żeby drewno na stemple obrabiali to chyba interes na zimę trza będzie zamknąć - smutno westchnął mężczyzna. Wyraźnie lubił sobie pogadać; pewnie obsługując mrukliwych prospektorów nie miał ku temu wiele okazji.
- Ano letko nie ma… - Joris postukał przez chwilę palcami o pusty już kufel, po czym spojrzał na Trzewiczka, czy ten słucha, czy myślami gdzie indziej. Krosty i mór ostatnio zesłał wulkan Hotenow… Teraz suchoty z Gór Miecza... Po czym popchnął kufelek karczmarzowi sygnalizując dalsze pragnienie i ciągnął dalej.
- A co się przybłędów tyczy… nie zjeżdżały tu aby jakie dziwolągi? Pstrokato ubrane, ciemna skóra i takie co widać, że nie tutejsze?
- Że te, elfy ciemne? E nie, żem słyszał że takiego ubili kiedyś w kopalni, ale potem żaden się nie pojawiał na powierzchni, a żeby w kopalni to też nie słyszałem
- gospodarz dosiadł się do Jorisa, przewidując widać dłuższą gadaninę, Albo rozbolały go od stania nogi. Dolał piwa i kontynuował. - Tak to same ludzie porządne i krasnoludy oczywiście też - skinął uprzejmie do geomantki. - Większość przez Phandalin ciągnie, toście ich pewnie widzieli. Ale jak ogarną jakie tu warunki, że każdy sobie i urobek niewielki jak się na tyle luda podzieli, to zwykle wracają, pola obrabiać i świnie paść. No i teraz to wiadomo, na wiosnę się pewnie ruszy, nowy narybek i roztopy z gór kamienie przyniosą… - rozmarzył się na myśl o przyszłych zyskach. Patrząc na ilość mieszkańców Osady to pewnie wiele nie zarabiał.
- [i]Czasem kto z gór schodzi, traperzy zwykle, skóry znoszą, albo sprzęt chcą dokupić, ale wiele to tu na składzie nie trzymam, to u Barthena zamawiam jak kto chce, albo jak z kopalni do miasta jadą to listę daję. Dobrze, że piśmienni są. A tak to hm… [i]- mężczyzna zamyślił się chwilę. - Z dziwolągów to raz tu taki jeden się zjawił, elf czy półelf, z całym szacunkiem dla panienki kapłanki oczywiście - zerknął na drzwi do sypialni. - Wesolutki jak szczygiełek, tu zagadał, tam pomóc chciał, bajki różne ze świata opowiadał. Niby jak myśliwy wyglądał, nawet ptaszysko tresowane miał; z gór zszedł to waidomo, że se poradzić umie, nie żaden tam bawidamek, i nawet bliznę na ryju miał, ale… No wiecie, jak tu każdy sobie, mało kto gębę przez cały dzień otworzy, to ten odstawał jak bażant w kurniku. Pomagiera młodego miał, ale coś z nim nie tak było, w nocy krzyczał przez sen; raz to nawet stołki i buty pod powałą latać zaczęły… Zaraz na następny dzień się ciu ćwit zebrali i w lasy poszli - zacmokał zniesmaczony.
- … a czy to nie nasz stary znajomy? - wyrwany z zamyślenia Trzewiczek zwrócił się do Jorisa. Poczuł, że serce zabiło mu szybciej na myśl o możliwości odnalezienia lustra. - ...nie mój znaczy się, ale miło byłoby go poznać. Dawno to było? Wiecie panie karczmarz, ten dzień jak wyruszył w las.
- Em…. no dokładnie to wam nie powiem, wiecie, tu każdy dzień jednaki
- zafrasował się rozmówca. - Nie jakoś dawno, już się zimno robiło. Hm… Czekajcie… Na pewno później jak święto plonów było, potem albo przedtem jakoś traperzy tego porzuconego muła czy wałacha znaleźli… to on go chyba kupił od razu razem z rzeczami jakimiś… Hm… Z dekadzień może, może mniej… - karczmarz był wyraźnie zmartwiony, że nie może pomóc. - Ale wiecie, tu wielu szlaków przez góry nie ma, to jak przez Phandalin nie poszedł, ani do kopalni nie zajrzał to ten… Wytropić go chyba się da, mało padało ostatnio, a i samojeden nie szedł.
- Zmęczona jestem
- zamarudziła Turmalina najwyraźniej niewiele słuchając rozmów toczących się przy stole - Chyba pójdę się z wujem zobaczyć, na pewno ma gdzieś tam wygodną sofę do rozprostowania nóg.
- Do kopalni kawał, ćma już idzie. Panience jakieś lepsiejsze posłanie znajdziemy, za kotarką nawet, tam gdzie pani jasna Garaele sypia jak się zgodzi. Krewniaczce Rockseekerów przecie nie będziemy żałować
- karczmarz zerwał się jak oparzony. Widać zresztą że noc szła, bo gospoda szybko się zapełniała. Zeszli prospektorzy widziani nad rzeką i paru innych, ciekawie zerkających na nowych gości i nawołujących gospodarza. Mężczyzna przez chwilę nie wiedział jak się rozczworzyć, aż w końcu machnął tamtym ręką, że zaraz podejdzie i sapnął do Turmaliny: Już pani kapłance znać dam, że goście z Phandalin zjechali - i popędził na tyły.
- Pójdę z Tobą gospodarzu - ozwał się Joris trochę nieobecnym głosem. Ważył w głowie to co zasłyszał i nie był pewien co czynić. Gdyby mógł skorzystałby z obu ścieżek jakie pokazywał los. Ale płynący nieubłaganie czas nie podzielał jego dobrej myśli. Mogło się okazać, że stawiając i na półelfa i na Shavriego nie zdołałby osiągnąć żadnego celu… W myślach machnął na to ręką. Pomyślę o tym jutro. - Też mi do kapłanki pilno.
- Oczywiście, tędy
- zaaferowany karczmarz machnął na niego ręką i zniknął za drzwiami.

Garaele nie wyglądała na specjalnie przejątą zarazą. Wręcz, jeśli można rzec, że Joris choć trochę znał się na kobietach, sprawiała wrażenie znudzonej. Sam jednak myśliwy o nic nie zagajał gdy w pobliżu kręcił się karczmarz, a sama elfka doglądała pokaszlujących mężczyzn. Nie chciał poruszać tematu przy uszach prospektorów, którym zima była wystarczającym wrogiem. Przywitał się więc grzecznie i czekał na moment gdy z Garaele znajdą się we względnej samotności.
- W Thundertree też się choróbsko rozpowszechniło, cioteczko. Te krosty i gorączka com mówił… pamiętacie? - rzucił cicho niby przyglądając się chorym - źródłem było coś z wulkanu. Coś co się niedawno… obudziło. Znaleźliśmy i wywieźliśmy, ale… Sam nie wiem. Może na zimne dmucham, ale rzeknijcie, czy czego w tych tutaj zachorowaniach dziwnego nie widzicie. Bo może nie tylko wulkan się wkurzył…
Kapłanka spojrzała na niego jakby nie rozumiejąc pytania, ale po chwili skinęła głową.
- O klątwę pytasz… Nie wydaję mi się. Chorują ci najbardziej do upałów nawykli, co za dużo w ostatnich chłodach siedzieli. A i objawy znamienne są.
Uśmiechnęła się nieoczekiwanie.
- Ale cieszę się, że nie tylko ja mam zdrowie tych durniów na sercu. Jakbym tu nie siedziała, to by zaraz jeden z drugim w regle poszli z gorzałką jeno na rozgrzanie. To i siedzę. I podwójnie cieszę się z tych odwiedzin. Powiedz jak moja Torikha się ma. I jak w Neverwinter.

No i zeszło się jeszcze trochę. Coś Jorisowi mówiło, że nie wszystko powinien mówić, ale ostatecznie postawił na szczerość. Przebieg ze spotkania z Przymierzem pewnie mógłby pójść lepiej jakby sam go nie spaprał. Ale i kapłanka Tymory miała tu trochę za uszami. On więc specjalnie się nie tłumaczył. A ona po prostu słuchała. Rozmowę zakończyli tym, że Joris zapytał, czy czego jej tu nie trzeba, a ona zapewnieniem, że jakby odkryła w kwestii choroby coś podejrzanego to zaraz po niego pośle. I rozeszli się.

W sali głównej Joris wypił jeszcze jedno piwo z prospektorami wypytując ich o plotki z okolicy i czy kogo dziwnego nie widzieli, a także co na sprzedaż mają…Z grubsza to samo co karczmarz mówili. Jeden półelfa wspomniał. Inny na drapieżniki ponarzekał, co wieczorami się blisko kręcą, zwabione kurami zakupionymi przez gospodarza. Krasnoludzkie porządki chwalili, bo i na drwa było zapotrzebowanie, i jak kopalnia ruszyła to w rzece jakby więcej kamieni się pokazało, choć to ostatnie mogło być trochę na wyrost. Ten i ów wspomniał, że na zimę może do Phandalin zjedzie skoro tam we dworze robota jest. Tu jak mrozy przyjdą i tak nic do roboty nie będzie.

Potem osiadł się do traperów i postawiwszy piwo zapowiedział, że druid prawdopodobnie zostaw ich w spokoju i wyniesie się do Thundertree i popytał, czy gdzie w okolicy nie widzieli dziwnej pary. Bliznowatego półelfa z małym drażliwym kompanem. Po chwili namysłu traperzy rozpoznali w Jorisie tego, który o konia i krasnoludzicę wypytywał. Widok Turmaliny bezpiecznie siedzącej przy sąsiednim stole poprawił im humory, zwłaszcza jak się dowiedzieli, że to rockseekerowa krewna.
- Ale ja żem to sprzedał wszystkie już rzeczy, co na mule były - wyznał nieco zawstydzony traper. - I muła też, temu półelfowi własnie. Zwłaszcza jakieś takie, co chyba magiczne były, ja się tam nie znam, ale chętnie brał patyki takie co w jukach były. To żem mu policzył za nie ze dwadzieścia sztuk złota sztuka, i - umyślcie sobie - wziął!
Jorisowi, który z grubsza orientował się już w cenach czarodziejskich cacek, łatwo było wyobrazić sobie taką cenę, a nawet dużo wyższą; nie chciał jednak psuć humoru myśliwego.

Od słowa do słowa traperzy dość dokładnie opisali w którą stronę podążyła dwójka obcych; młody myśliwy mógł podążać ścieżką nawet 2-3 dni bez obawy, że zgubi drogę. W kierunku Icespire Peak ponoć jakieś ruiny czy podziemia były, ale nie znali szczegółów. Raz tylko natknęli się na nie słysząc żałosne porykiwania niedźwiedzia, pod którym zapadła się stara podłoga i utknął głęboko między gruzami. Sami jednak nie eksplorowali odkrytej piwnicy, zadowalając się łatwo upolowanym misiem.
Bardziej niepokojące były jednak tropy orków lub innych stworzeń podobnej postury, które widywali w górach. Zapewne było kwestią czasu nim paskudy odkryją łatwe źródło jedzenia i złota jakim było tutejsze sioło oraz kopalnia. W końcu to orki zdobyły ją kilka wieków temu.

Gdy nie było już nic więcej do powiedzenia prócz przechwałek i pijackich opowieści Joris zgarnął znudzonego Stimiego i senną Turmalinę, po czym udał się do wskazanego przez karczmarza kąta, nieopodal miejsca gdzie spała Garaele. Luksusy to to nie były, ale mieli przynajmniej dach i ogień, którego nie trzeba było doglądać w nocy. Krasnoludzica otrzymała nawet do spania siennik - dość wyświechtany, ale jednak. Rankiem zaś mogli udać się do kopalni.
Co też uczynili. Choć w niezbyt dobrych nastrojach, bo jako i dnia poprzedniego Joris zerwał na równe nogi krasnoludzicę i niziołka z pierwszymi jak to mówią kurami i za nic miał brednie, że przecież to nawet środek nocy jeszcze nie jest.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline