Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2019, 14:37   #331
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Góry Miecza
Kopalnia Phandelver
16 Marpenoth

Torikha obudziła się zziębnięta, zesztywniała i z kupą śniegu na plecach i głowie, gdyż w nocy koc zapadł się pod ciężarem białej czapy. Ku zaskoczeniu Melune gruba warstwa nieco izolowała ją od ogólnego zimna. Za to woda w bukłaku zamarzła na kość, podobnie jak zapasy w plecaku i wszystko co tylko mogło. Zbroja… brrrr! Ale magiczne ognisko paliło się aż miło, choć sądząc po wysokości słońca czar pewnie zaraz się skończy. Śnieżyca ustała i las znów był piękny, biały i przyjemny. Nawet jakieś ptaki popiskiwały na drzewach, wydziobując nasiona z szyszek. Kapłanka wyciągnęła dłonie do ognia, a potem zmusiła się do wstania i wykonania serii wymachów i podskoków, by rozruszać zgrabiałe ciało. Gdyby nie ten magiczny węgielek zamarzłaby na śmierć, tego była pewna. Ale by miał Marduk używanie!! Sama myśl o tym motywowała do niezamarzania.

Tori rozłożyła położyła przy ogniu bukłak i kilka pasków mięsa, po czym rozejrzała dookoła. W oddali wypatrzyła jakieś dymy; poniżej zobaczyła też przesiekę prowadzącą do kopalni. Wyglądało na to, że przebyła może pół drogi, chodząc głównie w kółko i pod górkę. Dziewczyna westchnęła nad własną głupotą. Pokonała Oko i drowa, a uciekła w śnieżycę przed zwykłym pijakiem. Ech…

Ciche pyknięcie oznajmiło zgon magicznego ogniska. Tori wytrzepała koc ze śniegu, zebrała swoje rzeczy i pogryzając pasek wołowiny ruszyła szlakiem w stronę kopalni. Bez sensu było zawracać do gospody, a koniem i tak przez śnieg by nie przejechała. Po długiej, mozolnej wędrówce dotarła wreszcie do kopalni. Odgruzowane oryginalne wejście prezentowało się całkiem okazale, a po wykończeniu będzie z pewnością jeszcze lepiej. Póki co wszystko wokół było zasypane śniegiem; tylko z przyklejonej do wzgórza wiaty docierało ciche rżenie koni. Tori z radością odkryła tam jorisowego konia, lecz krasnoludzki strażnik, który pojawił się za nią znienacka rozwiał nadzieję półelfki. Koń był, ale pana Panicza od kilku dni w kopalni nie było. Była za to Turmalina, którą Tori wyściskała jakby jej rok nie widziała. Rockseekerowie przyjęli ją również przychylnie. Z braku lepszego pomysłu kapłanka mogła tu poczekać na powrót ukochanego.




Zagłębiając się w plątaninę korytarzy Torikha przypomniała sobie ich pierwsze zejście do kopalni. Jak zastali zwykłą dziurę w ziemi, jakich wiele mijali po drodze. Nietrudno ją było przeoczyć. Śliskie zejście, zasypaną odnogę i naturalną grotę kończącą się urwiskiem, z którego spuszczała się na linie z duszą na ramieniu. Teraz odgruzowane oryginalne wejście do kopalni prezentowało się całkiem okazale, a po wykończeniu będzie z pewnością jeszcze lepiej. Cały gruz, kamienie i inne śmieci z wejścia oraz kopalni złożono na kupie nieopodal. Jak objaśniła Turmalina Rockseekerowie planowali zbudować z nich oraz drewna umocnienia, a może nawet i basztę, by stworzyć z kopalni niezdobytą twierdzę. Geomantka uderzyła w wiszący przy wejściu dzwon, aż echo poszło, mieszając się z wydobywającym się właśnie z wnętrza kopalni hukiem. Tori podskoczyła przestraszona, a krasnoludzica roześmiała się z satysfakcją.
- Jak się dłużej pomieszka to nawet nie słychać tego huku.

Zeszły niżej, a Tori rozglądała się po uprzątniętej kopalni, tym razem podziwiając krasnoludzką robotę, a nie szukając potworów, które mogą spaść jej na głowę. Główne korytarze były wysokie na jakieś trzy metry, podłoga gładziutka, a drzwi na odmianę raczej niskie i szerokie, odpowiednie na krasnoludzkie rozmiary. Komnaty w których pracowano były wyższe, tak ze sześć metrów w górę, elegancko wyżłobione. Nie mówiąc o usianych stalaktytami i stalagmitami naturalnych jaskiniach, jak ta przy huczącym jeziorze. Co dwie minuty woda wzbierała w towarzyszącej kakofonii podziemnych grzmotów, a następnie minutę opadała powoli. Różnica poziomów była imponująca. Całe dziesięć stóp. Za nią znajdowała się kolejna, niedostępna już jaskinia, co Turmi wiedziała dzięki wyprawie Trzewiczka. Obie kobiety zatrzymały się w miejscu gdzie drużyna pochowała szczątki Yarli wraz z głową drowa w ramach trofeum. Grób został zawalony kamienną płytą na której 14 Elesiasa Turmi wyryła pieczołowicie napis:

Tu leży Yarla Ognistowłosa
Postrach zielonoskórych
Oddała życie walcząc o dziedzictwo swojej rasy
Bez Ciebie nie udało by się.

- Jak mi wujo wyjść z kopalni nie da to jej w końcu choć posąg wyrzeźbię… - mruknęła Turmi i pociągnęła Torikhę dalej. Wspomnienia nie ożywią poległej krasnoludzicy, a hołd oddały jej już dawno.

Tori i Turmalina przespacerowały się po kopalni z braku lepszego zajęcia. Usunięto już wszystkie pozostałości po starych i nowszych walkach, zniszczone meble i nieprzydatne resztki starej kuźni, miechów i rynien. Zniszczone lub spróchniałe stemple wymieniono na nowe. Odgruzowano nawet kaplicę Dumathoina, choć potrzeba było dużo czasu, złota i zręcznego kamieniarza by doprowadził do dawnej świetności trzymetrowy posąg krasnoluda siedzącego na tronie. Lub by wykuł nowy. Jednak leżące u kamiennych stóp dary świadczyły o tym, że tak czy siak górnicy oddają swojemu bogu cześć.
- Póki nie ruszy wydobycie niewiele da się z tym zrobić - rzekła Turmi jakby czytając w myślach Torikhi. - Wujaszkowie nie mają gotowizny ani na to, ani na uruchomienie kuźni. Wujo Gundren mówi, że najważniejsze bezpieczeństwo, kilofy i robotnicy, a reszta sama w końcu przyjdzie. Nawet mi się z grzybami rozprawić nie dał - westchnęła naburmuszona, mając na myśli jaskinię pełną trujących grzybów i mchów.
Z kaplicy zeszły po kamiennych schodach do komory z drugim jeziorem. Na brzegu, omywane przez ciemną wodę leżały pokruszone skorupy tutejszych odmian ostryg, krabów lub ślimaków. Z jaskini wypływał też strumień; teraz pluskał powoli, ale kiedyś nurt musiał być silniejszy gdyż wymył spory korytarz wgłąb góry, wystarczający by zmieścił się w nim dorosły człowiek. Czuć było rozkładem i rybami, toteż kobiety opuściły ją czym predzej.

Mniejsze sale przysposobiono na sypialnie dla górników, a wielką komorę pośrodku kopalni na wspólną salę. Kowalskie palenisko przerobiono tymczasowo na kuchenny piec, choć ani górnicy, ani Turmalina nie wykazywali talentu w zakresie gotowania. Wszędzie pachniało wilgocią, świeżym drewnem i dymem z lamp i pochodni.

Znaleziony przez górników okrąg portal był częściowo zamurowany; zresztą Tori i tak nie miała pomysłu co by mogła z nim zrobić. Jeszcze by jakieś Oko znów wyszło... Minęły piękną Gwiezdną Kawernę, z sufitem usianym plamkami migoczących minerałów. Kuźnia Czarów nic się nie zmieniła. Na podwyższeniu na środku stał kociołek, czy też koksownik, w którym tańczył i trzaskał zimny, zielonkawy płomień. Tu krasnoludy nic nie robiły skupiając się na uruchomieniu wydobycia oraz zwykłej kuźni. A nie… Tori podeszła do kupy desek i zwojów i podniosła jeden z nich.
- Trzewiczkowy sklepik tu miał być i pracownia, zanim się z wujaszkiem nie popsztykali - rzekła geomantka wskazując na pozrywane szyldy i ogłoszenia. - Też miał pomysł, żeby górników do wyprawy najmować, mnie mógł spytać…

Melune bardziej interesowała wyprawa Jorisa, ale geomantka nie miała wiele do powiedzenia ponad to, co Joris napisał w ptasim liściku. Myśliwy wpadł na trop półelfa Orlina - więc pewnie i agathowego lustra - niezbyt świeży, ale rokujący. Wziął trzech tutejszych wykidajłów i ruszył w góry. Dwa czy trzy dni drogi mieli zrobić, jakoś tak. W jedną stronę. I coś o ruinach mówili. Oraz o niedźwiedziu. Z niezainteresowanej trzewiczkowo-zenobiową obietnicą Turmaliny ciężko było wyciągnąć spójne konkrety. W każdym razie kapłanka liczyła, że ukochany niedługo wróci.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-01-2019 o 16:06.
Sayane jest offline