| Góry Miecza Kopalnia Phandelver 16 Marpenoth Torikha obudziła się zziębnięta, zesztywniała i z kupą śniegu na plecach i głowie, gdyż w nocy koc zapadł się pod ciężarem białej czapy. Ku zaskoczeniu Melune gruba warstwa nieco izolowała ją od ogólnego zimna. Za to woda w bukłaku zamarzła na kość, podobnie jak zapasy w plecaku i wszystko co tylko mogło. Zbroja… brrrr! Ale magiczne ognisko paliło się aż miło, choć sądząc po wysokości słońca czar pewnie zaraz się skończy. Śnieżyca ustała i las znów był piękny, biały i przyjemny. Nawet jakieś ptaki popiskiwały na drzewach, wydziobując nasiona z szyszek. Kapłanka wyciągnęła dłonie do ognia, a potem zmusiła się do wstania i wykonania serii wymachów i podskoków, by rozruszać zgrabiałe ciało. Gdyby nie ten magiczny węgielek zamarzłaby na śmierć, tego była pewna. Ale by miał Marduk używanie!! Sama myśl o tym motywowała do niezamarzania. Tori rozłożyła położyła przy ogniu bukłak i kilka pasków mięsa, po czym rozejrzała dookoła. W oddali wypatrzyła jakieś dymy; poniżej zobaczyła też przesiekę prowadzącą do kopalni. Wyglądało na to, że przebyła może pół drogi, chodząc głównie w kółko i pod górkę. Dziewczyna westchnęła nad własną głupotą. Pokonała Oko i drowa, a uciekła w śnieżycę przed zwykłym pijakiem. Ech… Ciche pyknięcie oznajmiło zgon magicznego ogniska. Tori wytrzepała koc ze śniegu, zebrała swoje rzeczy i pogryzając pasek wołowiny ruszyła szlakiem w stronę kopalni. Bez sensu było zawracać do gospody, a koniem i tak przez śnieg by nie przejechała. Po długiej, mozolnej wędrówce dotarła wreszcie do kopalni. Odgruzowane oryginalne wejście prezentowało się całkiem okazale, a po wykończeniu będzie z pewnością jeszcze lepiej. Póki co wszystko wokół było zasypane śniegiem; tylko z przyklejonej do wzgórza wiaty docierało ciche rżenie koni. Tori z radością odkryła tam jorisowego konia, lecz krasnoludzki strażnik, który pojawił się za nią znienacka rozwiał nadzieję półelfki. Koń był, ale pana Panicza od kilku dni w kopalni nie było. Była za to Turmalina, którą Tori wyściskała jakby jej rok nie widziała. Rockseekerowie przyjęli ją również przychylnie. Z braku lepszego pomysłu kapłanka mogła tu poczekać na powrót ukochanego. Zagłębiając się w plątaninę korytarzy Torikha przypomniała sobie ich pierwsze zejście do kopalni. Jak zastali zwykłą dziurę w ziemi, jakich wiele mijali po drodze. Nietrudno ją było przeoczyć. Śliskie zejście, zasypaną odnogę i naturalną grotę kończącą się urwiskiem, z którego spuszczała się na linie z duszą na ramieniu. Teraz odgruzowane oryginalne wejście do kopalni prezentowało się całkiem okazale, a po wykończeniu będzie z pewnością jeszcze lepiej. Cały gruz, kamienie i inne śmieci z wejścia oraz kopalni złożono na kupie nieopodal. Jak objaśniła Turmalina Rockseekerowie planowali zbudować z nich oraz drewna umocnienia, a może nawet i basztę, by stworzyć z kopalni niezdobytą twierdzę. Geomantka uderzyła w wiszący przy wejściu dzwon, aż echo poszło, mieszając się z wydobywającym się właśnie z wnętrza kopalni hukiem. Tori podskoczyła przestraszona, a krasnoludzica roześmiała się z satysfakcją. - Jak się dłużej pomieszka to nawet nie słychać tego huku. Zeszły niżej, a Tori rozglądała się po uprzątniętej kopalni, tym razem podziwiając krasnoludzką robotę, a nie szukając potworów, które mogą spaść jej na głowę. Główne korytarze były wysokie na jakieś trzy metry, podłoga gładziutka, a drzwi na odmianę raczej niskie i szerokie, odpowiednie na krasnoludzkie rozmiary. Komnaty w których pracowano były wyższe, tak ze sześć metrów w górę, elegancko wyżłobione. Nie mówiąc o usianych stalaktytami i stalagmitami naturalnych jaskiniach, jak ta przy huczącym jeziorze. Co dwie minuty woda wzbierała w towarzyszącej kakofonii podziemnych grzmotów, a następnie minutę opadała powoli. Różnica poziomów była imponująca. Całe dziesięć stóp. Za nią znajdowała się kolejna, niedostępna już jaskinia, co Turmi wiedziała dzięki wyprawie Trzewiczka. Obie kobiety zatrzymały się w miejscu gdzie drużyna pochowała szczątki Yarli wraz z głową drowa w ramach trofeum. Grób został zawalony kamienną płytą na której 14 Elesiasa Turmi wyryła pieczołowicie napis: Tu leży Yarla Ognistowłosa Postrach zielonoskórych Oddała życie walcząc o dziedzictwo swojej rasy Bez Ciebie nie udało by się. - Jak mi wujo wyjść z kopalni nie da to jej w końcu choć posąg wyrzeźbię… - mruknęła Turmi i pociągnęła Torikhę dalej. Wspomnienia nie ożywią poległej krasnoludzicy, a hołd oddały jej już dawno. Tori i Turmalina przespacerowały się po kopalni z braku lepszego zajęcia. Usunięto już wszystkie pozostałości po starych i nowszych walkach, zniszczone meble i nieprzydatne resztki starej kuźni, miechów i rynien. Zniszczone lub spróchniałe stemple wymieniono na nowe. Odgruzowano nawet kaplicę Dumathoina, choć potrzeba było dużo czasu, złota i zręcznego kamieniarza by doprowadził do dawnej świetności trzymetrowy posąg krasnoluda siedzącego na tronie. Lub by wykuł nowy. Jednak leżące u kamiennych stóp dary świadczyły o tym, że tak czy siak górnicy oddają swojemu bogu cześć. - Póki nie ruszy wydobycie niewiele da się z tym zrobić - rzekła Turmi jakby czytając w myślach Torikhi. - Wujaszkowie nie mają gotowizny ani na to, ani na uruchomienie kuźni. Wujo Gundren mówi, że najważniejsze bezpieczeństwo, kilofy i robotnicy, a reszta sama w końcu przyjdzie. Nawet mi się z grzybami rozprawić nie dał - westchnęła naburmuszona, mając na myśli jaskinię pełną trujących grzybów i mchów. Z kaplicy zeszły po kamiennych schodach do komory z drugim jeziorem. Na brzegu, omywane przez ciemną wodę leżały pokruszone skorupy tutejszych odmian ostryg, krabów lub ślimaków. Z jaskini wypływał też strumień; teraz pluskał powoli, ale kiedyś nurt musiał być silniejszy gdyż wymył spory korytarz wgłąb góry, wystarczający by zmieścił się w nim dorosły człowiek. Czuć było rozkładem i rybami, toteż kobiety opuściły ją czym predzej. Mniejsze sale przysposobiono na sypialnie dla górników, a wielką komorę pośrodku kopalni na wspólną salę. Kowalskie palenisko przerobiono tymczasowo na kuchenny piec, choć ani górnicy, ani Turmalina nie wykazywali talentu w zakresie gotowania. Wszędzie pachniało wilgocią, świeżym drewnem i dymem z lamp i pochodni. Znaleziony przez górników okrąg portal był częściowo zamurowany; zresztą Tori i tak nie miała pomysłu co by mogła z nim zrobić. Jeszcze by jakieś Oko znów wyszło... Minęły piękną Gwiezdną Kawernę, z sufitem usianym plamkami migoczących minerałów. Kuźnia Czarów nic się nie zmieniła. Na podwyższeniu na środku stał kociołek, czy też koksownik, w którym tańczył i trzaskał zimny, zielonkawy płomień. Tu krasnoludy nic nie robiły skupiając się na uruchomieniu wydobycia oraz zwykłej kuźni. A nie… Tori podeszła do kupy desek i zwojów i podniosła jeden z nich. - Trzewiczkowy sklepik tu miał być i pracownia, zanim się z wujaszkiem nie popsztykali - rzekła geomantka wskazując na pozrywane szyldy i ogłoszenia. - Też miał pomysł, żeby górników do wyprawy najmować, mnie mógł spytać… Melune bardziej interesowała wyprawa Jorisa, ale geomantka nie miała wiele do powiedzenia ponad to, co Joris napisał w ptasim liściku. Myśliwy wpadł na trop półelfa Orlina - więc pewnie i agathowego lustra - niezbyt świeży, ale rokujący. Wziął trzech tutejszych wykidajłów i ruszył w góry. Dwa czy trzy dni drogi mieli zrobić, jakoś tak. W jedną stronę. I coś o ruinach mówili. Oraz o niedźwiedziu. Z niezainteresowanej trzewiczkowo-zenobiową obietnicą Turmaliny ciężko było wyciągnąć spójne konkrety. W każdym razie kapłanka liczyła, że ukochany niedługo wróci.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-01-2019 o 16:06.
|