Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2022, 17:42   #134
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Po krótkim deliberowaniu, postanowiono rozbić obóz opodal. Jak się nieoczekiwanie okazało - to Khair okazał się być najbardziej wprawionym w przetrwaniu w dziczy awanturnikiem, który z wyjątkową wprawą pokazał reszcie, w jaki sposób można rozbić obóz. Nie było to bowiem takim łatwym zadaniem - żaden z członków drużyny nie miał namiotu, pozostawało więc zdać się na klecenie szałasów, znajdowanie dogodnych miejsc i kamuflowanie się w dziczy. Kapłanowi Sarenrae pomagali Wug i Katerina, którzy, choć nie prześcigali doświadczonego wysłannika bogini w tej wiedzy, swoje na szlaku przeżyli.

Minęła mniej więcej godzina, kiedy udało się znaleźć i oporządzić zagajnik w taki sposób, aby postój był bezpieczny.

Khair: Survival, krytyczny sukces - 29. Wug i Kat: 16, 17. Sukces.



~

Katerina, gładząc grzywę najętego konia, wybuchła śmiechem po raz wtóry słysząc, jak Doktor w jednym oddechu wyrzucił z siebie słowa “Lavena” i “samopoświęcenie” bez choćby cienia kpiny w głosie. Głowę obróciła tak prędko w stronę czarownicy, że cudem było to, że nic sobie nie naciągnęła w karku.
- Zaiste, Lavena Da’naei jest nie tylko ikoną stylu, ale też awatarem cnót wszelakich, z których samopoświęcenie i charytatywność to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Istna czempionka wartości i ideałów tego śmiesznego bożka z łbem ogara - zadeklamowała przesadnie, uderzając dłonią o dłoń w kpiarskim, powolnym aplauzie.
— Nie wiem nic o żadnym bożku, ale poza tym, to żadnych kłamstw nie stwierdzono — odcięła się błyskawicznie czaromiotka, szczerząc z perfidną dumą śnieżnobiałe zęby.

~


Miejsce na obóz było... adekwatne, biorąc pod uwagę okoliczności. Katerina co prawda nawykła już do miejskich wygód i luksusów, lecz dawne życie dzikiego dachowca nie odeszło zupełnie w niepamięć, prędko wysuwając się na pierwszy plan wraz z całym inwentarzem zapamiętanych nauk i nabytych trików surwiwalowych. Podstawy rozbijania obozu w głuszy wracały nader mgliście i mozolnie, szczęśliwie jednak - i zaskakująco - Sarenita okazał się być wprawny w tymże działaniu, choć do egzotycznie piaskowych domen Kwiatu Jutrzenki było nader daleko.

Gdy już obóz został w pełni rozbity, Bonheur pozwoliła sobie na chwilę podziwiania rękodzieła, z dłońmi na biodrach lustrując po raz ostatni prowizoryczne baldachimy, gałęziowo-liściaste szałasy i wydzielone miejsca do spania. Za plecami już rozpoczęto magiczne rekonwalescencje, muszkieterka kiwnęła głową z aprobatą sama do siebie i, przycupnąwszy na przytarganym z nieopodal pniaku, zaczęła raczyć się wydobytą z plecaka racją podróżną, czekając na swoją kolej. Obóz przeszedł wkrótce w leniwe piknikowanie w otoczeniu natury i można byłoby cały popas uznać za przyjemny, gdyby nie odległe niebezpieczeństwo kładące się cieniem niepokoju i pamięć o odwrocie, dalej rozlewająca się goryczą w ustach.

Katerina w końcu powstała ze swojego miejsca, przeciągając się wpierw z jękiem rozkoszy i spojrzała po towarzyszach. Dotąd tylko zerkała w jej stronę, ale teraz już jasne spojrzenie osiadło całym ciężarem na Lavenie.
- Panowie wybaczą, ale udam się na stronę. Nieopodal słyszałam chyba jakiś strumyk i rezerwuję sobie prawo pierwszeństwa. Kobiece sprawy, rozumiecie - retoryczne wybiegi nie pozostawiały miejsca na reakcję, Bonheur przemawiała prędko. - Panno Da’naei, czy udzieli mi pani zaszczytu swojego towarzystwa? Ten przywilej naprawdę ukoiłby mego ducha, dalej niespokojnego po otarciu się o Grobowisko Pharasmy.
Coś błysnęło w katerinowym spojrzeniu przy tejże petycji.
— Ależ oczywiście, moja droga! — odparła z teatralną układnością półelfka. — Nie godzi się ostawić cię samej po tym jak prawie pochłonął cię nurt Rzeki Dusz! Zwłaszcza że przy okazji ucieszę me oczy widokiem, o którym marzy niejeden mężczyzna…
Zawiesiła wymownie głos, po czym w porozumiewawczym stylu puściła do Galtanki oko.


~


Strumyk okazał się być ledwie akceptowalnym ciekiem, a i taka definicja była mocno przesadzona. Katerina jednak, wbrew swoim słowom, zignorowała wodę zupełnie, sadowiąc się zamiast tego na głazie. Chustkę, wydobytą zza pasa, rozłożyła starannie i wygładziła szybkimi ruchami. Odczekała, aż Lavena znajdzie sobie miejsce i zaczęła mówić, w międzyczasie wyciągając z upiętych włosów wsuwki, trzymające fryzurę z dala od twarzy, starannie układając je na lnianym materiale. Skromna elegancja stopniowo ustępowała miejsca prostocie, gdy kasztanowe kosmyki zaczęły opadać na ramiona.
- Moja droga, czy pamiętasz “Marynowane Ucho”? - Choć były same, Katerina przezornie sięgnęła po melodyjne nuty elfickiego. - Lokal bez standardów, gospodyni na bakier z podstawami gościnności, tunel w piwnicy. To ostatnie to jedyna rzecz, która rekompensuje wszystkie braki tegoż miejsca. Zwłaszcza że, jak mniemam, wylot w krypcie jest zaledwie paręnaście kroków od Kręgu Alsety i magicznych portali w dalekie, egzotyczne strony. Zaiste, kąsek niegodzien grubiaństwa, które gospodaruje w “Uchu”.
Katerina westchnęła teatralnie, machnięciem dłoni ucinając ten ambitniejszy tok rozumowania. Krok po kroku, ziarnko do ziarnka, cierpliwość popłacała.
- Jestem pewna, że przy powrocie do Rozgórza nasz kochany rycerz będzie czuł się zobowiązany poinformować odpowiednie służby o istnieniu tegoż tunelu - westchnęła po raz kolejny, tym razem nieco szczerzej. - Na naszą korzyść jest fakt, że Gardiana nie będzie miała realnej możliwości jego zawalenia bez ryzykowania naruszenia lokalnej geologii. Zapewne mordownia zostanie przejęta przez miasto, by trzymać pieczę nad tunelem. Tutaj, rzecz oczywista, tenże obowiązek możemy wziąć na siebie. Zasłużonym protektorom Rozgórza nie lza odmówić, nieprawdaż?
Muszkieterka skończyła rozplątywać włosy. Z cieniem konspiracyjnego uśmiechu nachyliła się w stronę Laveny.
- Jakby nie było, obecni właściciele gospodarują na pożyczonym czasie. Jak na razie o tunelu wiemy my i oni. Jako uczynne obywatelki powinniśmy chyba uświadomić tych dobrych ludzi, non? Oczywiście w charakterze zauszniczek Gardiany i Rady. W takich sytuacjach przedsiębiorcy i ludzie interesu są nader skłonni wysupływać złocisze z kieszeni, w ramach... “dotacji”.
Eufemizm wycyzelowała powoli i dokładnie, obłożyła emfazą.
- Żal byłoby przepuścić taką okazję, czyż nie, moja droga?
Lavena uśmiechnęła się tajemniczo. Bonheur nie mogła mieć pojęcia, że rozmawia z kobietą, która zaczynając jako sierota z lasu bez grosza przy duszy, dzięki przemytowi przeszła drogę od rynsztoka do salonów taldańskich elit. I że podobny pomysł świtał w głowie czarownicy, odkąd tylko ujrzała przejście do piwniczki „Marynowanego Ucha”.
— Zaiste kochana — przyznała towarzyszce. — Jednak każdy tunel ma dwa końce. Trzeba by wtajemniczyć orka... Przynajmniej częściowo.

- Jak najbardziej - przytaknęła muszkieterka. - Gdy już odkopiemy Krąg. Jestem pewna, że z kochanymi Kamyczkami będziemy w stanie dojść do korzystnego dla nas porozumienia, wszak z takiego układu i oni będą czerpać profity. Naszemu orczemu przyjacielowi nie można odmówić ambicji, jaką przejawił nie tak dawno temu, więc jeśli odpowiednio ubierzemy naszą propozycję i obwiążemy ją złotą wstążką, nie powinien nam odmówić. A i w plemieniu, choć prymitywne, nie brakuje zapewne oportunistów. Gdybyśmy jednak napotkały ich opór, cóż...
Zawiesiła na chwilę głos, dla efektu.
- Taldor, Galt - machnęła dłonią między czarownicą i samą sobą znacząco. - Pałacowe przewroty są w naszej krwi, moja droga. Plemienne? Brzmi jak przyjemny sposób na spędzenie popołudnia. Ale!, nie dzielmy skóry na...
Ugryzła się na chwilę w język, mimowolnie uśmiechając pod nosem.
- ...niedźwiedziu. Wybacz ten frazes - zaśmiała się, rozkładając ręce. - Tuszę więc, że mogę liczyć na twoje towarzystwo przy powrocie do “Marynowanego Ucha”? Dotacja nie zbierze się sama…
— Ależ nie śmiałabym żywić urazy z powodu tak błahego lapsusu! — taldańska galantka delikatnie zachichotała i machnęła nonszalancko urękawiczoną dłonią, jakby zbywała rzekomy problem. — Zwłaszcza ze strony nieszczęśniczki, która jeszcze niedawno zaliczyła najszybszy pocałunek z ziemią w historii Avistanu.
Po tym nieco uszczypliwym wyjaśnieniu dziewczyna odchrząknęła wytwornie, niczym wytrawna dworska oratorka, przechodząc do meritum.
— Twoje spojrzenie na sprawę i perspektywy, które snujesz, bliskie są moim… — zawiesiła głos, celowo dodając swej wypowiedzi szczyptę niepewności. — Toteż nie dostrzegam przeciwwskazań ku zawiązaniu pomyślnej współpracy. Zorganizowanie odpowiedniej siatki usługodawców i zapewnienie odpowiedniej przepustowości naszego sekretnego szlaku zajmie trochę czasu. Na szczęście doskonale się na tym znam. I zapewniam, że to niezwykle lukratywny interes.
Półelfka rozplotła smukłe nogi i podniosła się ze służącego jej za siedzisko kamienia, na którym wcześniej rozłożyła chusteczkę.
— Jednak to dopiero w dalszej perspektywie — dodała, rozciągając szyję. — Na razie możemy zebrać, jak to elegancko ujęłaś, „dotacje”.
Jej wzrok utkwił w skromnym strumieniu. Drobne zmarszczki przesuwały się niespiesznie po jego zwierciadlanej tafli.
— Katerino, wiesz, co jest najlepsze w wodzie? — niespodziewanie rzuciła filozoficzną dygresją.
- Nie od razu Opparę zbudowano - Bonheur przytaknęła czarownicy, zwijając chusteczkę na której składowała wsuwki i wsunęła skromny pakunek do kieszeni. Również wstała ze swojego miejsca, podążając za spojrzeniem rudowłosej. Brwi drgnęły w zaskoczeniu na nagłe pytanie o czymś zupełnie innym. Muszkieterka respons ważyła tylko przez chwilę. - Jeśli odpowiedź w jakikolwiek sposób odnosi się do tego wyświechtanego powiedzenia o kroplach i skałach, lojalnie uprzedzam, że stracę do ciebie cały nabyty szacunek.
— Chyba nie masz mnie za kogoś takiego, moja droga? — zapytała na wdechu Da’naei z ewidentnie żartobliwym i iście teatralnym oburzeniem dotykając swej piersi. — Jestem pragmatyczną realistką, której obca jest pasywność. Miałkie rozważania zostawiam filozofom, nieudacznikom, którzy wolą siedzieć bezczynnie i rozprawiać bełkotliwie o istocie rzeczy. Ja wolę ją pochwycić, miast raczyć się mglistym wyobrażeniem o niej. Poetyckość zaś zostawiam swoim adoratorom.
Młódka postąpiła kilka kroków, zatrzymując się na skraju strumienia.
— Odpowiedź brzmi… — zerknęła w krystalicznie czystą taflę, mierząc się ze swoim zwierciadlanym wzrokiem. — MOJE odbicie!
Stwierdzenie to skwitowała zarozumiałym uśmiechem. Katerina wybuchła salwą szczerego śmiechu.
- Ależ oczywiście - stwierdziła, kręcać rozbawiona głową. - Powinnyśmy jednak wrócić do naszych drogich kompanów, zanim Joresk znowu znajdzie coś ostrego, na co mógłby się nadziać.
— Rzeczywiście, czasami wręcz ciężko go upilnować — westchnęła wiśniowowłosa.
Wbrew swoim słowom jednak, Bonheur nie ruszyła się z miejsca, otwarcie taksując czarownicę od czubka rudej głowy, do czubków jej eleganckich butów. Dziwny uśmiech zakwitł na jej ustach.
- Jakbym patrzyła w krzywe zwierciadło - oznajmiła tajemniczo.
— Bez obrazy moja droga — grzecznie upomniała ją magicznie uzdolniona towarzyszka. — Ale nie schlebiasz sobie zbytnio? W końcu perfekcji nie da się skopiować.
Choć jej ton wydawał się żartobliwy, raczej nie ulegało wątpliwości, że dokładnie tak myślała.
- Bez obaw, moja droga, nie zamierzam robić ci konkurencji - Katerina zadeklamowała w odpowiedzi, z udawaną wyniosłością i zadzierając nosa, odrzucając włosy z prawego ramienia. - Jestem zbyt zajęta szlifowaniem własnej perfekcji.
Kąciki ust zadrgały jednak, zdradzając rozbawienie Bonheur. Muszkieterka zerknęła w kierunku obozowiska, a następnie znacząco na ziemię pod ich stopami, gdzie obie kobiety trwały uparcie, mimo słów o powrocie do towarzyszy. Nie mogła sobie odmówić jeszcze jednej - ostatniej na osobności - krotochwili.
- Laveno, jeśli grasz na zwłokę w oczekiwaniu aż ruszę pierwsza, abyś mogła podziwiać moje piękne plecy, to powinnaś wiedzieć, że cenię sobie bezpośredniość - Katerina puściła
półelfce oko. - Wystarczy tylko powiedzieć, moja droga!
— Bynajmniej — odparła szybko piromantka. — Plecy zmuszone dźwigać tak wielki umysł stanowią raczej godny pożałowania widok.
Uśmiechnęła się szeroko i kurtuazyjnym gestem wskazała drogę towarzyszce.
— Możesz przeto ruszać bez obaw.
Katerina wyjątkowo nie ripostowała, a tylko ruszyła się ze swojego miejsca z szerokim uśmiechem rozbawienia, splatając dłonie za plecami. Kolejne kroki stawiała uważnie i strategicznie, nie spuszczając oczu z Laveny i upewniając się, że pozostaje całkowicie zwrócona doń przodem. Muszkieterka zaczęła wycofywać się w stronę obozu.
- Nie chciałabym podrażnić twojego poczucia estetyki - rzuciła niewinnym tonem, gwoli wyjaśnienia.
— Schlebia mi to, ale mogłaś o tym pomyśleć, zanim założyłaś na siebie to okropieństwo — zareplikowała ruda czarownica. — Wygląda, jakby zaprojektowano je w Królestwie Mamucich Władców.

- Staram się wprowadzić trochę kosmopolityzmu w te dzikie, isgerskie strony. Nie tylko w bojach lubię trzymać się w awangardzie - Katerina okręciła się powoli w miejscu z rozłożonymi rękami, dając Lavenie okazję do dokładnego obejrzenia jej roboczego stroju w głęboko-ciemnych niebieskich barwach.
Podczas tej prezentacji na twarzy szmaragdowookiej zawitał przelotny uśmiech.
— Wiesz, mam trzy zasady... Swoim strojem łamiesz co najmniej dwie z nich — stwierdziła uszczypliwie.
Po chwili dodała jednak bardziej przyjaznym tonem.
— Uważam zarazem, że darzenie uznaniem swoich indywidualnych uzdolnień jest godnym podziwu atrybutem. Cenię też umiejętność formułowania celnej repliki, czy bon motu. Oświadczam przeto, że do tej pory zyskałaś z mej strony coś na kształt cienia estymy. Ten błogosławiony stan potrwa do momentu, gdy popełnisz fatalne faux-pas, lub gdy zwyczajnie wejdziesz mi w drogę… Ekhem. Teraz możesz się radować.
- Radość jak przy gilotynie - odparła muszkieterka lekkim tonem, imitując przepicie do czarownicy nieistniejącym kielichem w geście aprobaty, ale zaraz twarz jej spochmurniała. Wyblakłe plamy na skórze pancerza, pamiątka po kwasowym pocisku nekromantki, zwarzyły jej humor. Zazgrzytała zębami. - Wracajmy. Mam zemstę do uknucia.
Obróciła się na pięcie, wyjątkowo dając za wygraną i oddając zaszczyt ostatniego słowa towarzyszce.
— Masz na myśli swojego krawca? — rzuciła złośliwie Lavena w stronę oddalającej się towarzyszki.
Odpowiedział jej tylko śmiech muszkieterki i machnięcie dłonią.


~

Popas minął bez przygód. Choć słońce prażyło niemiłosiernie, korony drzew zapewniały osłonę, a powiew górskiego wiatru umilał postój. I odpędzał niedawne, złe wspomnienia.

Zagajnik, w którym popasali, znajdował się jakąś staję od traktu - trudno było powiedzieć, że ktokolwiek mógł jeszcze przejeżdżać z dawna już opuszczoną drogą do polany i strażnic w niej, już spalonych i zapewne zwęglonych, jednak ostrożności nigdy nie było dość. Tu drzewa i wysoka trawa zapewniały osłonę przed słońcem, a także - jeśli miałoby do tego dojść - nieproszonymi oczami, które być może szukały ich jeszcze w okolicy.

Godziny mijały, jednak nikt nie nadchodził. Paladyn i czarownica zajęli się opatrzeniem ran swoich i towarzyszy, a kiedy te już zostały wyleczone, pozostał odpoczynek, dzięki któremu rudowłosa magini i kapłan Sarenrae mogli z powrotem odzyskać swoje zaklęcia, których większość została utracona podczas potyczki.

Wug, kiedy tylko wyleczył się ze swoich poważnych ran za sprawą swoich towarzyszy, udał się z powrotem w stronę Czarciego Wzgórza, aby znaleźć Jednookiego. Venak chętnie został zluzowany ze swojej warty na rzecz orka, a Pib i Zarf nie oponowali, by ten przyłączył się do drużyny. W ten sposób, Wug, w towarzystwie Jednookiego, wrócił do obozu. Jednooki nie potrafił co prawda porozumiewać się składnym językiem, jednak parę słów - “chodź”, “zabij”, “pilnuj”, “uciekaj” i parę innych, prostych - poznał.

Małpolud orkowi zaprezentował też znalezisko, które wyciągnął ze starej zbrojowni w twierdzy: był to pęk noży do rzucania i parę toporków, które chyba były jego ulubioną bronią.

Po minięciu pierwszych paru godzin, zdecydowano się powrócić do Ścieżki Strażnika o świcie nazajutrz. Czekał ich nocleg pod gołym niebem, jednak, na szczęście, pogoda dopisywała.



~

Kiedy tylko krótka i upalna noc skończyła się, nastał świt. Szaruga poranka i chmury nadciągające ze wschodu zwiastowały nadchodzące deszcze - do tego jednak pozostało bardzo, bardzo dużo czasu.

Znając już drogę i orientując się mniej więcej, w jakiej odległości znajdowała się feralna fortyfikacja, w której niemal stracili życie, podróżnicy podeszli do Ścieżki Strażnika znacznie ostrożniej. Kiedy tylko znaleźli się w dystansie jednej stai od polany, konie zostawili opodal.

Byli teraz w borze. Od Ścieżki Strażnika dzieliło ich jakieś pięć, może dziesięć minut marszu.

Las był tak samo cichy, jak poprzednio.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 26-10-2022 o 15:02.
Santorine jest offline