Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-08-2011, 04:00   #1
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
[Wampir: Maskarada] Fala

Kobieta miarowo stukała smukłym, upierścienionym palcem w drewniany blat biurka, obserwując miotającego się po gabinecie, wysokiego i zdecydowanie zbyt chudego Tremere. Mężczyzna przerzucał kolejne sterty dokumentów, ignorując spadające na podłogę papierowe teczki i kolorowe segregatory. Gdyby oddychała, lub nie uważała, że takie ludzkie zachowanie jest poniżej jej godności, na pewno westchnęłaby.
- Karl, proszę cię, nie ma sensu po raz kolejny przebijać się przez te wszystkie papieprzyska. To, co było nam potrzebne już wiemy.
Wampir zatrzymał się gwałtownie, jakby w pół ruchu i przeniósł wzrok z trzymanej w ręku kartki z czerpanego papieru na kobietę.
Vanessa Polaris nie była na pewno klasyczną pięknością. Czy w ogóle była pięknością - to w zasadzie od tego pytania powinien zacząć każdy, kto pokusiłby się o napisanie rozprawy o jej urodzie. Nieco zaokrąglona, niewysoka i bardzo biała. Nie jasna, ale biała. Karlowi czasem przypominała pyzę na parze, taką, którą podano mu kiedyś, gdzieś na terenach Europy Wschodniej, a której i tak nie mógł spróbować. Tak samo było z Vanessą. Jednak kryło się w niej coś ujmującego i czarownego, przy czym jej magia nie miała nic wspólnego z tym, czego można by się spodziewać po Kainitach - nie była niczym demonicznym. Kiedy ktoś patrzył na te blade rzęsy i chłodne, błękitne oczy, widział raczej cząstkę anielskości. To pewnie to przyciągnęło do niej kogoś tak poszukującego sensu w wampirzym istnieniu, jak Richard. I to również dlatego tak bardzo jej nienawidził.
- Potrzebujemy każdej, najdrobniejszej informacji. Cokolwiek - odpowiedział cicho, przesuwając znów wzrokiem po drobnym, schludnym piśmie, które pokrywało kartkę.
- Przecież to i tak nie ma sensu. Właśnie został poinformowany o zaginięciach. Rozniesie cię na strzępy - mówiąc to, Vanessa wstała, odgarniając swoje idealne loki na plecy i podeszła do regału z książkami, jakby nie znała tytułów, które sama podkładała swojemu Księciu do czytania.
- Na strzępy? Nie sądzę. Wiedziałaś o wszystkim wcześniej ode mnie. I nie raczyłaś mu nic powiedzieć - usłyszała zza swoich pleców.
- Oskarżysz moją osobę, o zatajanie przed Księciem informacji?
- Oskarżać? Nie - Karl Haye, Senaszal Ottawy, powoli podszedł do wciąż stojącej pod dębowym regałem kobiety - Primogen nie kichnąłby bez wiedzy Księcia, wątpię aby którekolwiek z nich knuło coś za plecami Richarda, Ty jesteś jego niewinną ukochaną, głupią, niewiedzącą o niczym, nieszczególnie zainteresowaną polityką, ale ja... Ja jestem jego Seneszalem, może i wybranym przez Primogen, ale to on podsunął im moją kandydaturę, to nie oni wpadli nagle na taki pomysł. To ja będę tym, który będzie mu się tłumaczył, owszem, ale to ja znajdę również rozwiązanie - stanął tuż za nią, tak blisko, że poczuła jego zapach i oddech na swoim karku. Wiedziała, że zrobił to specjalnie. Oddech? To nie był tani horror klasy B i obcy oddech na szyi nie przyprawiał bohaterów o ciarki.
- Rozwiążesz? - odeszła spokojnie, w ogóle nie poruszona jego odgrywaniem.
- Oczywiście. Wiem świetnie, że sama chciałabyś to zrobić - zaakcentował słowo z sykiem - Głupia? Naiwna? Niezainteresowana polityką? Jesteś aż tak dobrą aktorką, czy cała ta zgraja nadskakujących sobie Kainitów jest aż tak głupia?
Vanessa poderwała głowę, z gniewiem wbijając spojrzenie w twarz Seneszala. Zmrużyła lekko oczy, żeby wreszcie roześmiać się.
- Primogen, który nie kichnie bez pozwolenia Ricka? Ciekawe. Spytam cię o to samo, za twoim pozwoleniem. To oni tak dobrze grają, czy ty jesteś tak głupi?
Nie pozwoliła mu odpowiedzieć na to pytanie, nie poczekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony, tylko wyszła, gwałtownie trzaskając drzwiami z gabinetu.

Dwie godziny później Vanessa siedziała w nieco mniej uczęszczanej części Elizjum, które było niepisaną salą oczekiwania do prywatnego spotkania z Księciem, na swoim stałym miejscu, pośród miękkich poduszek, puf i foteli w kwiatowe wzory, gdzie ciepło sztucznych świec mieszało się z surowością równo poustawianych drewninanych stolików. Nie mogłaby nazwać tej części ekskluzywną, mimo drogich perskich dywanów, które ozdabiały chłodną, marmurową posadzkę. Było tu jakby nieco przekombinowanie i tandetnie, jednak lubiła ten miks orientu ze współczesnością. Przesunęła delikatnie dłonią po chropowatej powierzchni swojego naszyjnika, to zawsze ją uspokajało. Gdyby była człowiekiem lub przyznawała się do tego, że czasem wciąż chciałaby nim być, zamówiłaby kubek gorącej czekolady. Gospodarz Elizjum, Andreas Marrast, rzecz oczywista Toreador, nawet nie spytałby po co, tylko natychmiast sprowadził to, na co miała ochotę, bez względu na porę. Mogłaby siedzieć z podkulonymi nogami, nie bacząc na suknię, zsuwając ze stóp baleriny, czując ciepło kubka w dłoniach i chłonąc przyjemny, wciąż pobudzający ją zapach czekolady. Może mogłaby też lekko zamoczyć usta w słodkości, nim jeszcze wystygnie i na wierzchu powstanie stężała skorupka.
Pozwalała myślom błądzić, obracała w głowie abstrakcyjne pomysły, nie zatrzymując się przy żadnym postanowieniu dłużej.
- Martwisz się. A to uczucie narasta z każdą kolejną godziną, prawda? - podniosła spojrzenie na wchodzącego w jej przestrzeń Seneszala.
- Po co znowu konfrontacja ze mną? - odprychnęła, nieco zirytowna.
- Wyszłaś tak szybko... Nie skończyliśmy z pomysłami, przecież wiesz - może pozwolił jej wcześniej podkreślić swój gniew i irytację, jednak teraz przyszedł czas na konkretne działania.
Zmierzył ją spojrzeniem, już po raz kolejny tego dnia. Była nieco przygaszona. Tym co zrobiła, czy tym, że nagle nie była na do końca pewnej pozycji?
Może zamierzał coś dodać, ale niemal zachłysnął się słowami, kiedy przez łukowate przejście energicznym krokiem wszedł Książę.
- Karl, za mną. Vanessa, zostań - rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu, przechodząc obok nich i otwierając masywne, dębowe drzwi, prowadzące do jego prywatnych pomieszczeń.
Niemal z idealnym wyczuciem czasu, kiedy tylko Ventrue i Tremere opuścili „poczekalnię”, przez przejście weszły kolejne dwie osoby.
- Josefie, witaj Anno - przywitała nowoprzybyłych Vanessa, lekko podnosząc się ze swojego fotela.




Anna Legrand

Anna wiedziała, że coś się dzieje. Przyjaciółka nie chciała jej nic powiedzieć, wymigiwała się, unikała Elizjum, co było sprzeczne z całą jej naturą. Unikała jej samej, choć Anna już dawno zauważyła, że starsza Toreadorka zwykle starała się mieć ją codzinnie, choć na parę godzin, tylko dla siebie.
Próby wydobycia powodu zmartwień Vanessy spełzały za każdym razem na niczym. Nie podobało jej się to. Lubiła wiedzieć co się dzieje i dzięki tak zażyłej znajomości, nigdy nie była od niczego odcinana, zawsze wiedziała wszystko i o wszystkich. Może byłaby poirytowana, gdyby miała mniej zajęć, ale ostatni tydzień lekko rozluźnionych kontaktów z Vanessą zaowocował niespodziewanym napływem weny, która mrowiła jej palce i niemal nie pozwalała zostawić płócien. Tego wieczoru pragnęła omówić z przyjaciółką kolejną wystawę w Elizjum. Tym razem nie jednego ze swoich ludzkich czy wampirzych podopiecznych, ale swoją, własną. Znów chciała ogrzewać się w blasku sławy. Owszem, zawsze była podziwiana i hołubiona, ale teraz miała ochotę poczuć wszystkie te adoracje i gwałtowne wybuchy uczuć ze zdwojoną mocą. Jeśli Vanessa nie miała ochoty rozmawiać o trapiących jej nie-życie problemach, nie będzie poruszać tego tematu, mogła tym razem zaproponować jej co najmniej jeden inny, znacznie bardziej interesujący. Anna więc pojawiła się tego wieczoru w Elizjum z postanowieniem, że skieruje myśli przyjaciółki na inny tor i nie pozwoli tak łatwo pozbyć się z towarzystwa.
Kiedy wymieniła wszystkie grzeczności z przebywającymi w wampirzym przybytku gośćmi, już wiedziała, że ukochana Księcia zaszczyciła monsieur Marrasta swoją obecnością. Z wrodzonym i zupełnie niezamierzonym wdziękiem udała się w stronę tej części Elizjum, którą Vanessa lubiła najbardziej. A gdy zobaczyła reakcję starszej Toreadorki na swój widok, odczuła lekką ulgę. Ten uśmiech wiele obiecywał, jednak było w nim coś niepokojącego.
- Witaj Anno - usłyszała, podchodząc do Vanessy Polaris i odpowiadając na powitanie, pozwoliła jej otoczyć się w talii ręką. Jasna, nawet jak na wampirzycę skóra, zdecydowanie odcinała się od czerni jej sukni. Anna powoli skierowała swoje stalowoszare spojrzenie na drugiego znajdującego się w pokoju osobnika.
- Szeryfie - skinęła krótko głową w drobnym geście szacunku. Nie zamierzała okazywać mu więcej uwagi, niż na to zasługiwał.
- Mademoiselle Legrand, to ulga widzieć kogoś, kto będzie potrafił odpowiednio zająć się naszą Vanessą - odpowiedział, przechodząc obok obu Toreadorek, nie zaszczyciwszy ich spojrzeniem - Ponieważ muszę udać się do swoich obowiązków, wierzę, iż pani towarzystwo zaabsorbuje uwagę Vanessy wystarczająco.
Nie czekając na jakąkolwiek rekację ze strony kobiet, Szeryf opuścił ich towarzystwo, wchodząc w drzwi prywatnych kwater Księcia.
Kiedy Ventrue wyszedł, Anna poczuła zupełną zmianę w aurze przyjaciółki. To co poczuła, znalazło potwierdzenie natychmiast w języku ciała Vanessy, która całą sobą wyrażała zdenerwowanie, rozdrażnienie i złość.
- Kochana, miałam nadzieję, że twoje problemy są już niebyłe, a widzę, że z nocy na noc jest coraz gorzej - powiedziała spokojnie, uwalniając się z coraz mocniej zaciskającego się wokół niej ramienia.
- Owszem. Jest znacznie gorzej Anno. Wybacz, ale nie możemy teraz o tym rozmawiać.
Lekkie uczucie poirytowania udzieliło się młodszej wampirzycy:
- Doprawdy? - Vanessa spojrzała uważnie na przyjaciółkę i pokręciła zasmucona głową.
- Annie, och Annie, powiem ci wszystko, ale nie mogę jeszcze teraz. Jutro... - starsza Toreadorka chciała kontynuować, jednak podszedł do nich przystojny ghul, na usługach Marrasta.
- Pani - skłonił głowę przed Anną - przesyłka od Księcia - poinformował, wręczając jej małe pudełko i kopertę.
Vanessa spojrzała na znajdujące się w rękach przyjaciółki przedmioty i uniosła brwi.
- Doprawdy, ciekawe.
- Książe życzył sobie, abyś zapoznała się z treścią listu na osobności, pani - dodał ghul, spoglądając na drugą kobietę. Ta prychnęła poirytowana i odwróciwszy się na pięcie, wyszła przez łukowate przejście.
Anna otworzyła pudełko, znajdując w nim klamrę do włosów.



Drewno, oksydowany metal i zielone kamienie. Zaintrygowana, otworzyła kopertę z czerpanego papieru i odczytała parę zdań, skreślonych schludnym pismem, na identycznej kartce:

Mademoiselle Legrand, ufam, że ten oto drobny prezent zrekompensuje Pani czas, który zamierzam Pani zająć. Ucierpią na tym fascynujące dzieła, tworzone Waszą ręką, jednak wierzę, że termin premiery owych obrazów, nie przesunie się zanadto. Proszę, o stawienie się jutrzejszej nocy, o północy, tu, w Elizjum.
Z wyrazami szacunku i głębokiego podziwu,
Richard James


Anna jeszcze raz przebiegła wzorkiem po krótkim liście i pokręciła głową. Skąd wiedział, że zamierza wystawić nowe obrazy? Skąd wiedział, że pochłoneło ją malowanie?
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 10-08-2011 o 10:31. Powód: kosmetyka
Crys jest offline  
Stary 10-08-2011, 04:26   #2
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Ciel Tranquillité

- Nasz Książe zachowuje się ostatnio zadziwiająco spokojnie, zauważyliście? - kiedy usłyszał tytuł „książe”, Ciel automatycznie odwrócił się w stronę rozmawiających ze sobą osobników. Było ich trzech. Mógł się założyć, że co najmniej jeden z nich był Brujahem. Wręcz klasycznym przedstawicielem tego klanu; masywny, ubrany w ciężkie, czarne buciory, pasującą do kompletu skórzaną, lekko podniszczoną kurtkę i zdobiącą przynajmniej jeden nadgarstek biżuterię, którą mógł kupić w sex shopie prosząc o „coś wielkiego, czarnego, skórzanego i nabijanego dużą ilością ćwieków”.
- Spokojnie? Bo co? Bo jego pierdolone cyngle mniej włóczą się po mieście? - odwarknął drugi, patrząc agresywnie na swojego rozmówcę.
Ciel zaciągnął się lekko papierosem. Cyngiel. Tak, cyngiel to dobre określenie. Brzmi lepiej, niż zwyczajny „spust”.
Kiedy trójka, która przyciągnęła jego uwagę, zniknęła w czeluściach baru, poszedł za nimi. Spelunka była wciąż pełna głośnych rozmów, krzyków i żałosnych pijackich bełkotów. To nie był jeden z pubów w Basse-Ville, gdzie około trzeciej uśmiechnięte kelnerki zamykały idealnie utrzymaną salę. To było klasyczne „smród, brud i ubóstwo”.
Trójka nie zauważyła tego, że wszedł za nimi, ani tego, że usiadł za cienkiem przepierzeniem między stolikami tak, aby świetnie słyszeć ich rozmowę. Łapczywie wyłapywał słowa, zapamiętywał nazwiska, pseudonimy i lokalizacje. Zaczął zastanawiać się, jak powinien zareagować. Szybko, gwałtownie, jeszcze dzisiaj, czym może poczekać, poznać..., ale jego rozmyślania i wydobywanie kolejnego papierosa z wymiętej paczki, przerwało piknięcie smsa. Niechętnie wyłuskał telefon z kieszeni, wiedząc, że Roy nie pisałby, nie mając pilnych informacji.
Karta od K. Oznaczone jako ważne. BL za pół h.
Zdziwiony uniósł brwi. Bezpośrednia wiadomość od NIEGO? Dobrze, skoro sobie tego życzył. Wstał od stolika i skierował się do wyjścia, obrzucając jeszcze raz podejrzaną grupę spojrzeniem. To może poczekać.

Pół godziny później przekraczał próg baru swojego... przyjaciela. Roy ruchem głowy wskazał mu górę. Mieszkanie, dobrze. Mieszkanie pasowało. Ciel wspiął się po drewnianych schodach i przekręcił klucz w zamku. Pchnął drzwi i gestem zaprosił Valkenhayna do środka.
Gangrel rozejrzał się pobieżnie po pomieszeniu i odwróciwszy się w stronę Brujaha, podał mu ładną kopertę z czerpanego papieru i małe pudełko.
- Od Księcia? - spytał Ciel, biorąc obydwa przedmioty od Roya.
- Tak. Przesłał ghulem - odpowiedział, wzruszając ramionami.
Brujah najpierw otworzył kopertę. Schludne pismo, było aż zanadto estetyczne:

Monsieur Tranquillite, mniemam iż zastaję Pana w dobrym zdrowiu, niezanadto zaabsorbowanego swoją nocną rutyną, którą niestety, będzie Pan zmuszony przerwać. W ramach drobnej rekompensaty za niedogodności przesyłam drobny prezent. Jednocześnie proszę o stawienie się jutrzejszej nocy, o północy, w Elizjum.
Z wyrazami szacunku,
KRJ


Ciel otworzył następnie małe pudełko. Po uniesieniu wieczka zobaczył srebrną, grawerowną zapalniczkę.



- Ciekawe, czy była droga - zainteresował się Roy, spoglądając mu przez ramię, biorąc przy okazji do ręki kartkę - Zamierzasz się wybrać? - spytał i nie czekając na odpowiedź, wyszedł z mieszkania Ciela.




Enma Auger


Enma z lubością zanurzyła twarz w bukiecie świeżutkich róż, które idealnie pasowały do koloru jej włosów. Nie, Richard nie był zły. Nie mogła powiedzieć, że zaregował na jej widok z radością, kiedy usłyszał czyją jest Córką, jednak nie wyrzucił jej, tylko zgodnie z założeniami jej Ojca, przyjął. I to nie tylko do wampirzego społeczeństwa Ottawy, ale do swojego własnego schronienia. Mimo to, nie widywała go zbyt często. Ani tej jego "uduchowionej" Torreadorki. Torradorzycy raczej. Enma parsknęła. Wylądowała znacznie lepiej, niż mogła się tego spodziewać. Przewrotny Los chyba postanowił spłatać jej figla i wymienić karty. Rozdanie za jej, nie tak odległych, człowieczych czasów nie było przyjemne. Tak samo zapowiadało się to, które otrzymała po Pocałunku, jednak teraz... Teraz chyba trafił jej się Joker.
Różowowłosa dziewczyna, pchnęła drzwi na korytarz i wyszła ze swojej sypialni, skrytej w podziemiach ogromnej posiadłości, której właścicielem niewątpliwie był Książe. Jej tymczasowy opiekun. Wbiegła po marmurowych schodach na parter, wyglądając przez okno na ogród. Rozświetlony niezliczoną ilością lamp basen, luksusowo urządzony taras, gdzie od czasu do czasu można było zauważyć dyskretnie przechodzących ochroniarzy, w lekkim oddaleniu widoczny czerwony dach domku dla gości, kiedyś nie potrafiła sobie nawet wyobrazić takich wnętrz i idealnie utrzymanych trawników, teraz w takich mieszkała i codziennie wieczorem, tuż po przebudzeniu się, mogła poczuć miękkość trawy i delikatnie oziębiające jej bose stopy krople rosy.

Rozsunęła szklane drzwi salonu i wyszła na zewnątrz. Siadła na ostatnim stopniu kolejnych marmurowych schodów, dotykając stopami trawy. Po chwili półleżała już, opierając się na łokciach i zadzierając głowę, aby ułatwić sobie wpatrywanie się w rozgwieżdżone niebo. Nie brakowałKo jej słońca. Dlaczego miałoby? Noc chroniła, dawała nowe życie, fascynowała i bawiła. Może. Może kiedyś zatęskni za błękitnym niebem. Kiedyś, jednak na pewno nie teraz.

Enma zerwała się szybko i zwinnie i wbiegła z powrotem do willi. Nie mogła się doczekać kolejnego posiłku z Księciem. Nie była głodna, ale takie wyszukane, kulturalne spożywanie krwi, i to najczęściej z dość chętnego śmiertelnika, bawiło ją. Co z tego, że potem o wszystkim zapominali? Przebijanie kłami cienkiej skóry i mięśni i smak krwi w ustach... na samą myśl westchnęła głęboko, przesuwając językiem po zębach. Nauka nie-życia okazała się być przyjemna i fascynująca, o ile miało się dobrego nauczyciela.
Rozmyślania młodej wampirzycy przerwał ruch po prawej stronie przestronnego salonu. Do pomieszczenia wszedł elegancko ubrany ghul. Tak, ghule, te już kojarzyła i wiedziała jak się je tworzy. Ludzie pojeni wampirzą krwią, zamieniani w wampirzych wasali, nieraz nie mniej mroczni niż ich seniorowie.
- Eustaquio, coś się stało? - spytała zachęcająco, zbliżającego się do niej mężczyzny.
- Panienko, jego książęca mość, przesyła prezent.
- Prezent? - zainteresowała się, niemal wyrywając swojemu rozmówcy mały pakunek i kopertę, szybko i gwatłownie otwierając obydwa przedmioty.

Mon petit bébé, prezent jak widzisz dobrany specjalnie dla Ciebie. Możesz przetestować przed jutrem. Ponieważ nie zobaczymy się już dzisiejszej nocy, proszę Cię o stawienie się jutro w Elizjum o północy. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.
Richard


Szczerze roześmiała się na widok zgrabnego opakowania, które wyjęła z pudełka.

 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 10-08-2011 o 04:31.
Crys jest offline  
Stary 10-08-2011, 04:28   #3
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Ondra Novak

- Nie, nie, proces trasmutacji przebiega za pomocą projekcji. PROJEKCJI! Bzdury. Same bzdury - podkreślił zdecydowanie Michał.
- A tynktura powinna być czerwona, nie biała. Obrazek też nieodpowiedni - dodał Edward.
- Widzę, nie musicie cały czas ślęczeć i wszystkiego komentować - spokojnie oznajmił Ondra, wertując kolejne kartki. Od godziny przeglądał księgę, którą znalazł w tutejszym antykwariacie, mając nadzieję, że jest prawdziwa. Jednak z kartki na kartkę przekonywał się, że to kolejny pseudomistyczny twór jakiegoś idioty. Bubel i to do tego kiepsko zrobiony. Duchy alchemików tylko potwierdziły jego przypuszczenia.
- W tym mieście ciężko znaleźć coś naprawdę wartościowego - rzucił Malkavianin.
- Ale zdarza się. Pamiętacie tę małą, niepozorną książęczkę, którą odkryliśmy dwa tygodnie temu?
- Nie, nie. Tą małą wartościową przysłano nam z Kontynentu, dwa tygodnie temu znaleźliśmy bełkot jakiegoś obrazoburcy, który mianował się krystalomantą. Krystalomantą, rozumiecie?!
- Z Europy. Kanada również jest na kontynencie. Powinieneś poprawić swoje słownictwo i wiadomości geograficzne - niemal machinalnie poprawił Ondra, zamykając z trzaskiem grube tomiszcze, zrywając przy tym spomiędzy kartek tuman kurzu.
Edward zamilkł, na pół oburzony. Ondra wolał, kiedy byli spokojni. Najczęściej wolał. Z drugiej strony perorowanie z - przyjaciółmi - jak pozwolił sobie ich nazywać, nierzadko było godną rozrywką. Szczególnie kiedy nie było Markety, nie musiał przejmować się tym, że jest sam. W zasadzie przecież nigdy nie był sam. Byli przyjaciółmi. Gdyby nie byli, nie manifestowaliby swojej obecności tak często, prawda? Była w tym logika. Edward i Michał lubili logikę. Nie wiedział, jak było z resztą.
Jakby na zawołanie, Michał spytał o Marketę.
- Poszła na miasto, nim wstałem - odpowiedział Malkavianin, z lekkim żalem podchodząc do tej pełniejszej półki z księgami. Nie lubił wyrzucać żadnych swoich zdobyczy, nawet tych wyjątkowo przekolorowanych. Dlatego Książę ofiarował mu dużo miejsca. Regały były mocne, dębowe, z szerokimi i grubymi półkami. Po prawej trzymał buble, po lewej te naprawdę wartościowe. Dziś do kolekcji prześmiewczej, która niestety przeważała, dołożył kolejną.
Któryś z jego duchów chyba zamierzał coś powiedzieć, wyczuł to, prawie instynktownie. Nim jednak myśli zostały ubrane w słowa, rozległ się donośny dzwonek do drzwi.
- Otworzę - zakomunikował Ondra, kierując się w stronę drzwi. Nie spytał kto stoi po drugiej stronie, tylko przekręcił zamek, zdjął łańcuch i przetarł palcem skomplikowany kredowy wzór, aby móc wpuścić do środka niespodziewanego gościa.
- List i paczka - lakoniecznie poinformował mężczyzna, nie podnosząc wzroku na Malkavianina - Proszę - oznajmił, jakby automatycznie i kiedy tylko Ondra odebrał przesyłkę, która była masywna i ciężka, odwrócił się na pięcie i energicznym krokiem odszedł.
- Duże - poinformował przyjaciół Malkavianin, otwierając jednak najpierw list:

Monsieur Novak,
mam nadzieję, że nie przerywam naglących badań, jednak jestem zmuszony prosić o Pana udział w pewnym spotkaniu w Elizjum. Jutro, o północy. Mniemam, iż nie zapomni Pan o tym nie tak odległym terminie. Na wszelki wypadek pozwolę sobie przysłać po Pana limuzynę. Zachęcam do skorzystania z niej, jednak jeśli preferuje Pan inny środek transportu, proszę dotrzeć na miejsce w dowolny sposób. Jako pewną zachętę do spotkania ze mną, przesyłam Panu ten drobiazg, odkryty przez moich ludzi w Toronto. Drugi tom przekażę na miejscu.
Z wyrazami szacunku,
Richard James, Książę


Ondra zdjął wieko z tajemniczego pudła. Z wnętrza wydobył ciężką, oprawną w starą skórę księgę, której okładkę ozdabiały misterne tłoczenia.



Jak na zawołanie wszystkie jego duchy ożywiły się.
- Eliphas Lévi Zahed - przeczytał na głos, po otwarciu tomiszcza, uśmiechając się szeroko do siebie i swoich przyjaciół.




James Scarlet


James siedział w ogródku kawiarni, z której miał świetny widok na tylne okna Elizjum. Wybrał stolik przy ścianie budyneczku, w którym znajdowała się kawiarnia, daleko od drzwi wejściowych, ale, aby bezpiecznie się ewakuować, wystarczyłoby przeskoczyć niewysoki parkan okalający uroczy ogródek. Usiadł plecami do ściany obłożonej czerwonym klinkierem niemal bezwiednie. Pewne reguły miał zakodowane tak głęboko, że nie musiał o nich myśleć.
Poprosił o białą kawę, której i tak nie mógł wypić, jednak jej zapach sprawiał mu niewielką przyjemność. Lustrował okolicę, zapamiętując kolejne fragmenty miasta. Robił tak już od kilku dni, szczególnie w tej okolicy. Wyglądał na turystę, od czasu do czasu nawet wyciągał aparat i robił zdjęcia. Te drukował potem w swoim schronieniu i rozlepiał po ścianie. To ułatwiało zapamiętywnie. Chciał znać to miasto, tak, jakby się w nim urodził i tu spędził wszystkie lata swojego nie-życia. Każdy zakamarek, najmniejszy brudny i ciemny zaułek. Nie lubił kiedy miasto kryło przed nim jakieś tajemnice.
Drgnął, kiedy poczuł lekki, ciepły wiatr na twarzy. Lubił takie wieczory. Niewiele było przyjemniejszych zjawisk natury od harmattanu, który szarpał jego ubraniem jeszcze dwie noce temu na przedmieściach Abudży. Taka słaba imitacja miała w sobie coś odprężającego. Wraz z tymi wspomnieniami, naszła go ochota, aby znów wziąć w objęcia jakąś smukłą Nigeryjkę i spróbować afrykańskiej krwi. Bezwiednym gestem ręki odgonił od siebie te myśli. Teraz nie miał czasu na wspominanie. A nie był istotą, która marzyła. Wiedział, że nie musi marzyć, bo dostanie dokładnie to, co będzie chciał. Jednak nie teraz, jeszcze nie.

Węch podpowiedział mu, że zbliża się ktoś, kto na pewno będzie szukał jego towarzystwa. Nie mylił się. Przy tym samym stoliku, przy którym siedział Assamita, usiadła wampirzyca. Prowokacyjnie ubrana, pachnąca zdecydowanie zbyt intensywnie, krzycząca całą sobą "podziwiajcie mnie!", "patrzcie na mnie!". James poruszył się niespokojnie. Nie przepadał za skupianiem uwagi na swojej osobie, a pojawienie się tej, zdecydowanie pociągającej istoty, niestety działało zupełnie odwrotnie.
- Czego chcesz - niemal warknął.
- ON - zaakcentowała, zaczynając - wie, że zostałeś tu przysłany, żeby robić mu problemy z powodu zaistniałej sytuacji. Wierzy jednak, że twój klan będzie mądrzejszy. Ma propozycję.
- Wysłuchanie jej nie koliduje z moimi zadaniami tutaj - oznajmił spokojnie.
- Znakomicie. Jesteś zaproszony tam - ruchem głowy wampirzyca wskazała okna Elizjum, na które jeszcze parę minut temu patrzył - jutrzejszej nocy. O północy wszystko się zacznie - James chciał odpowiedzieć, jednak jego rozmówczyni nie pozwoliła sobie przerwać - Nie jestem tu, aby z panem dyskutować, panie Scarlet. Oto mały prezent od Niego, na dobre rozpoczęcie tej współpracy - oznajmiła, przesuwając po stole pakunek oraz kopertę.
- Mniemam, iż jeszcze się spotkamy - dodała, podnosząc się kocim ruchem zza stolika. Nie zatrzymywał Kainitki. Nie potrzebował więcej informacji. Zainteresowany otworzył kopertę, w której znajdowała się mała, sztywna kartka, na której ktoś napisał "Elizjum, jutro o północy". Kiwnął głową, jakby sam do siebie, sięgając po paczkę.

 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 10-08-2011 o 14:14. Powód: kosmetyka
Crys jest offline  
Stary 10-08-2011, 04:28   #4
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Adrien Mills


Adrien przechadzał się powoli między śmiertelnikami. Tym razem nigdzie mu się nie spieszyło. Mógł rozkoszować się nocnym miastem, jego zapachami, faerią barw i dźwięków. Nie przeszkadzało mu, kiedy słodko pachnąca drobna blondynka wpadła na niego. Uśmiechnął się, nieco drapieżnie, przyjmując przeprosiny. Nie dał się złapać na jej spojrzenie i dość miło brzmiący chichot, dziś nie miał ochoty ani na vitea, ani na cielesne uciechy. Wczorajsza zabawa była wystarczająca.
Kiedy jednak na jego drodze stanęła istota w opiętej na szczupłym ciele czerwonej sukience, podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Kainitka. Nie oddychała, nie próbowała nawet udawać, że oddycha. Było w niej coś diabelskiego i demonicznego, a jednocześnie piorunująco pociągającego. Zmrużyła oczy i zmierzyła go taksującym spojrzeniem. Odpłacił jej tym samym, pozwalając sobie na dokładne zlustrowanie jej głębokiego dekoltu, smukłych nóg i nadzwyczaj kuszącego dołeczka w podbródku.
Zauważył, że jego zachowanie zyskało cichą aprobatę.
- Wiele o tobie słyszałam - oznajmiła, przysuwając się bliżej. Swoją skórzaną, czarną torebkę przewiesiła na drugie ramię i wzięła go pod rękę. Adrien drgnął. Próbowała się z nim bawić. Działać nie tyle swoim ciałem i urokiem, którego nie można było jej odmówić, ale dodawała do tego wszystkiego jakąś nadnaturalną szczyptę, której jeszcze nie potrafił wyłapać. Celowo rozluźnił mięśnie, wiedząc, że to poczuje. Za życia nie był kimś, kto łatwo daje się złapać w sidła kobiecie. Teraz nie był kimś, kto daje się złapać w jakiekolwiek sidła - Słynny Adrien Mills. Żałuję, że byłam nieobecna, kiedy pojawiłeś się w mieście - nie pytał, czekał. Pokręciła głową - Uparty, oczywiście. Nazywam się Angela. Angela Larkin. Mam nadzieję, że będziemy ze sobą ściśle współpracować - znowu poczuł to dziwne drgnięcie gdzieś na skraju swojego umysłu.
- Czym zasłużyłem sobie na taką uwagę - spytał cicho.
- Jesteś figurą legendarną. Przynajmniej tak przedstawił cię Książę - zauważył, że kiedy mówiła, gestykulowała wolną ręką. Jakby dyrygując niewidzialną orkiestrą - Mam nadzieję, że pozwolisz mi na rozkoszowanie się tym ciepłym wieczorem w twoim towarzystwie. Jutro już może nie być na to czasu - uśmiechnęła się do niego - Książę życzy sobie widzieć cię w Elizjum, jutro o północy. Szykuje coś w rodzaju małego party dla odpowiednich ludzi. Nawet wybrał już dla wszystkich prezenty. To bardzo w jego stylu - powiedziała, puszczając z niechęcią jego ramię i wyciągnąwszy z torebki niewielki pakunek, wręczyła go Adrienowi.
- W kopercie jest wymieniona jeszcze raz data i miejsce spotkania. A w pudełku... w pudełku jest twój prezent. Mówimy na to Prezent Strzeż Się - obserwowała ruchy Adriena, kiedy ten podnosił wieczko.
- Prezent Strzeż Się? - spytał, spoglądając na zawartość pudełka.





- Owszem. Dziś prezent, jutro kołek, pojutrze ostateczna śmierć... Strzeż się.




Lucas Sparkes

Lucas szybkim krokiem zmierzał do swojego mieszkania. Był zmęczony. To było oczywiste, że był zmęczony. W końcu wciąż wymagali od niego wykazywania się. Świecenia przykładem. Perfekcji. On też od siebie wymagał perfekcji. Bez niej wciąż byłby Śpiącym, który błądzi w mrokach tego świata, zupełnie nieświadomy mistycznej i magycznej rzeczywistości. Potrząsnął bezwiednie głową, jakby próbując odgonić niechciane myśli. Miał ochotę zupełnie po ludzku, jak najbardziej przeciętny śmiertelnik, przeczytać zwykłą beletrystykę do poduszki. Po wcześniejszej kąpieli. I szklance whiskey z lodem.

Mężczyzna pchnął lekko drzwi, które prowadziły do holu apartamentowca, w którym mieszkał.
- Dobry wieczór panie Sparkes - nim jeszcze go dojrzał, już usłyszał. Niezwykle irytujący nawyk jednego z portierów czasem naprawdę potrafił wyprowadzić go z równowagi. Lucas poczuł, jak zupełnie bez udziału jego woli, drgnął mu mięsień na policzku.
- Dobry wieczór Bob - odpowiedział, nie zaszczyciwszy chłopaka swoim spojrzeniem. Energicznie podszedł do winy i wcisnął guzik. Bardziej poczuł, niż zauważył, że Bob stanął za jego plecami. Pachniał dziwną mieszanką świeżych ziół i kotów. Dużej ilości kotów. Zapach nie był szczególnie nieprzyjemny, jednak na pewno był drugą rzeczą, która zniechęcała Lucasa do wchodzenia w jakiekolwiek interakcję z tym właśnie portierem.
- Przesyłkę mam.
Sparks powoli wciągnął nosem powietrze i z cichym świstem wypuścił ustami. Ostrożnie, dając sobie czas na stłumienie irytacji, odwrócił się w stronę młodszego mężczyzny. Ten, nie czekając na jakikolwiek gest, czy odpowiedź, wsadził Lucasowi w ręce mały, lekki pakuneczek i kopertę, na której zgrabnym, schludnym pismem, ktoś wykaligrafował "Lucas Brian Sparkes". Poznał. Poznał kopertę i pismo. Nim zdążył nad tym zapanować, poczuł rodzące się w dole brzucha podniecenie.
- Dzięki - rzucił bezwiednie portierowi, jeszcze gwałtowniej, kilkukrotnie wciskając guzik windy. I co z tego, że takie działanie nie przyspieszy jej przyjazdu, dawało tu przynajmniej poczucie, że COŚ robi, a nie stoi bezczynnie z tajemniczym pakunkiem w ręku.
Kiedy winda łaskawie zajechała na parter, Lucas niemal brutalnie przepchnął się między na wpół otwartymi drzwiami, wolną ręką szybko wduszając przycisk zamykania się metalowych odrzwi. Czuł intensywnie, jak wampirza paczuszka pali mu palce. Miał ochotę natychmiast rozerwać kopertę i potwierdzić swoje przypuszczenia. Zapraszali go. Musieli go znowu zapraszać. Kamery w windzie jednak ostudzały zapędy Sparksa. Wiedział, że Bob śledzi go z uwagą na ekranach, które oddalały się wraz z kolejnymi przejechanymi piętrami.

Tym razem Lucas zapanował nad swoimi emocjami i powoli wyszedł z windy. Przyłożył do czytnika swój palec. Linie papilarne mieszkańców były niezbędne do otwarcia drzwi do mieszkania na każdym piętrze tego nowoczesnego budynku.
Nie zdejmując nawet butów, przeszedł z korytarza do jadalnej części swojego apartamentu. Paczuszkę postawił na stole, a wziąwszy z drewnianej misy, która stała na stole, otwieracz do listów, jednym ruchem przeciął papier.

Monsieur Sparkes, z ogromną przyjemnością zapraszam Pana w nasze skromne progi. Oczekuję Pana obecności jutro, o północy w naszym rozpustnym i szalenie ciekawym przybytku. Późna pora podyktowana jest naszym trybem życia, jak łatwo się Panu domyślić, jednak niech ten skromny prezent-zabawka będzie drobną rekompensatą za tę niedogodność.
Do rychłego zobaczenia,
Richard James

Ps. Tak, to jest zielony awenturyn.





W istocie. Prezent był z zielonego awenturynu.
 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie

Ostatnio edytowane przez Crys : 13-08-2011 o 00:10. Powód: kosmetyka
Crys jest offline  
Stary 10-08-2011, 04:29   #5
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Charles Charpentier-Tisserand


Charles siedział w kącie jednej z największych sal Elizjum. Uwielbiał tu przychodzić. Uwielbiał tu przychodzić i przebywać. Przynajmniej wydawało mu się, że to właśnie mogłoby być uwielbienie. Uwielbienie i radość. I fascynacja. Pewnie tak.
Kainici. Społeczeństo, którego był częścią. Tajemnicze, mroczne, nierzadko przeżarte zepsuciem społeczeństwo, którego był częścią. BYŁ CZĘŚCIĄ. Tak mogłaby przecież wyglądać rozkosz. Kiedy siedział, rozparty wygodnie na miękkich poduszkach sofy, kiedy opierał łokieć na swoim kolanie i obserwował stojących, idących, siedzących, czy półleżących Kainitów, raczących się vitea z pysznych, kryształowych kieliszków, widział. Widział, że te stanie, chodzenie, siedzenie i półleżenie to była tylko półprawda. Najważniejsze były emocje. Gniew, namiętność, pasja, strach, obłęd. Mógłby pławić się całymi nocami w tych emocjach. Mógł. Czasem sobie na to pozwalał, kiedy tylko nie wzywała go praca.
A do tego zauważył, że swoim uśmiechem potrafił rozświetlić te blade twarze takim samym uśmiechem. Jednak był boleśnie świadom, że lustrzane odbicie jego uśmiechu było tu rzadkością. Prędzej spotykał czającą się w oczach zawiść, która przeplatana bywała strachem. O tak, nieświadomość zawsze była jego potężnym sojusznikiem. Nieświadomość reszty. On był siebie świadom. Wiedział kim był. Wiedział, jak nikt inny.

- Monsieur, Seneszal prosi na słówko - ghulica powiedziała to na tyle głośno, że wyrwała go ze swoich rozmyślań i na tyle głośno, że zwróciła uwagę wszystkich wokół. O, otóż to. Zazdrość i strach.
Charles uśmiechnął się rozbrajająco, wstając, a w zasadzie wydobywając się spomiędzy welurowych poduszek i powoli poszedł za kobietą. Ich spacer był krótki i kończył się w małym, elegancko urządzonym pokoju, który nieformalnie należał do Seneszala, który rzecz jasna czekał już na swojego gościa.
- Karl - pochylił głowę z szacunkiem przed swoim imiennikiem.
- Dziękuję za przybycie - odpowiedział Tremere, zachęcającym gestem zapraszając Charlesa do poczęstunku, który stał na srebrnej tacy na środku małego stolika.
- Znakomite - wyszeptał młodszy z mężczyzn, odsuwając kieliszek od ust. Odpowiedziało mu zagadkowe spojrzenie Seneszala.
- Z niewiadomych dla mnie przyczyn jesteś proszony o stawienie się jutro tu, w Elizjum, w pokojach książęcych o północy - powiedział szybko Haye, badając reakcję swojego rozmówcy.
Charles uśmiechnął się szeroko, kiwając energicznie głową.
- Poza tym Książę raczył cię zaszczycić pewnym drobiazgiem - dodał Tremere, podając Tisserandowi wąski pakunek.
Prezent od Księcia. Tak, to przeszło jego naśmielsze oczekiwania...








Safiri


Safiri siedział przy wąskim drewnianym stoliku, obserwując uważnie wirującą na scenie tancerkę. Była znakomita i utalentowana. To wiedział już po kilku pierwszych minutach jej występu. Młodość łącząc się z ekspresyjnością i siłą, dawała znakomity efekt. Wirowanie ustało, a dziewczyna wygięła się we wdzięcznym ruchu, prawie zapraszając go gestem na scenę. Miała tak bardzo roziskrzone spojrzenie, że mógłby przyrównać je do gwiaździstego nieba. Odbite światło z bransolet na jej rękach, przemknęło po opalonej twarzy tancerki. Tamburyn rozkołysał się kusząco, a lekkie stukanie opuszkami palców w membranę, dało efekt padającego deszczu, który zaczynał swoje wieczne, regularne obijanie się o mięsiste poszycie dżungli.
Była znakomitą imitacją. Wołaby widzieć prawdę, jednak to lekkie przekłamanie było dobre. Brakowało w jej oczach, obok gwiazd, wiedzy, którą nosiła społeczność, którą udawała cała ta kolorowa ferajna i której występ oglądał. Nieszkodliwa rozrywka miała przybliżać cygańską kulturę, jednak miast tego, przeinaczała. Chyba tylko dziewczyna miała w sobie najwięcej prawdy. Reszta ze swoimi kuglarskimi sztuczkami i kupionymi w sklepie muzycznym instrumentami sprawiała Kainie tylko przykrość.
Nim jednak Safiri zdążył podnieść się zza stolika, podeszła do niego drobna, młoda kobieta, kładąc tuż obok jego krzesła pękaty pakunek, a przed nim, obok szklanki wody, którą zamówił - kopertę. Nie zareagowała, kiedy papier zaczął chłonąć lekko rozlany płyn, który był pozostałością po poprzednich gościach, siedzących przy tym stoliku. On również. Spojrzał uważnie na kobietę, która uśmiechnęła się deliktanie.
- To wszystko od tego, który rządzi tą domeną - powiedziała, robiąc nieokreślony łuk ręką, jakby próbując ogarnąć wnętrze klubo-kawiarni.
- Dziękuję - odpowiedział, sięgając po kopertę i powoli i ostrożnie otwierając ją. Nie zwrócił już uwagi na ghulicę, która po wykonaniu swojego zadania, odeszła.
Wiadomość z karty, która znajdowała się wewnątrz koperty, lekko rozmazała się po zetknięciu atramentu z wodą. Jednak wciąż była czytelna:

Monsiuer Safiri,
mam nadzieję, że pobyt w Ottawie nie jest Panu nieprzyjemnym. Za to muszę przyznać, że zdecydowanie jest to istotne wydarzenie dla mnie samego, dlatego z ogromną przyjemnością pragnąłbym zaprosić Pana do Elizjum. Mam nadzieję, że jutrzejsza noc, jest jeszcze dla Pana wolna od zobowiązań, dlatego ośmielę się wyrazić życzenie, aby stawił się Pan w mych pokojach w Elizjum, o północy. Aby podkreślić radość, z którą goszczę Pana w mieście, do listu załączam pewien prezent. Żywię nadzieję, że zostanie on przez Pana przyjęty.
Z wyrazami szacunku,
Richard James, Książę


Safiri wolno schował kartkę do kieszeni swoich spodni, z zainteresowaniem pochylając się nad pakunkiem.


 
__________________
Ich will - ich will eure Phantasie
Ich will - ich will eure Energie
Crys jest offline  
Stary 10-08-2011, 13:11   #6
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Ciel spokojnie usiadł na łóżku oglądając dokładnie zapalniczkę.
Dostał wiadomość. Od księcia. Zaraz się jeszcze dowie że może wychodzić na spacer za dnia.
Oczywiście że muszę się tam pojawić.” Odpowiedział sobie w myślach na pytanie Roya. Mimo że był brujahem już dawno dostał swoją lekcję.
Zaciągnął się papierosem układając tok myśli.
Pominąłem coś? Nie, nawet nie było kiedy. Sabat zaczął sprawiać większe problemy? Nie. Oni są na tyle głośni że pół miasta by już o tym wiedziało. Ten typ trupów już tak miał, i nic nie sugerowało że przejrzy na oczy. A więc co? Camarilla zaczęła podrzynać siebie nawzajem od środka czy ktoś wszedł do miasta bez biletu a Książe ma luki w ochronie?
- connerie!
Wstał poirytowany i wykonał impulsywne kopnięcie w najbliższe pudło.
Francuski, język miłości. W nim nawet przekleństwa brzmiały elegancko.
swoją drogą, muszę tu wreszcie posprzątać”. Spostrzegł oglądając bałagan dookoła. Nie miał jednak teraz nie była na to odpowiednia pora. Schował list do kieszeni w kamizelce i wyszedł z pokoju.
RJ…książę powinien w końcu przestać używać swoich inicjałów. W końcu zaproszę go kiedyś do baru i poproszę o pokaz na syntezatorze…w sumie przydałby się jakiś DJ zamiast tej niedziałającej szafy grającej…staromodny bar z staromodnymi klientami.”

- Ey! Barman! Macie Vitae? – Zaczepił go ktoś.
- Wybacz, dzisiaj jestem niedostępny. – odrzekł wymijająco i opuścił budynek.
Barman? Jak się nudzi to i pomoże. Po prostu lubił to ubranie. Było eleganckie.
I podkreślało fakt że nienawidzi przemocy.

W pewnym momencie zatrzymał się na ulicy.
Noc wydawała mu się wręcz przesadnie spokojna gdy tylko opuścił bar.
Zdjął okulary przeciwsłoneczne i odpalił zapalniczkę. Nie lubił światła. Nawet to najsłabsze raniło go.
"Każdy 'super hero' powinien odpowiedzieć na wezwanie, czyż nie? Jak teraz pomyślę to tamtej nocy mówił do mnie jakbym był Malkavianem. Dwadzieścia lat odkąd ostatni raz widziałem tą dziwaczną twarz."
Zamknął zapalniczkę. Zdrowo bolała go już głowa od jej światła.
Szybkim ruchem założył z powrotem okulary i chowając prezent ruszył w noc.

***
Tereny pofabryczne na skraju miasta, wysypisko wszystkiego, dom nosferatu i bezdomnych.
Ciel dosyć często lądował tutaj na swój posiłek, choć mogło wydawać się to nieco dziwne że nigdy nie rozmawiał z żadnym nosferatu. Ot, kilka razy jakiegoś widział, ale na wymianie wzroku się kończyło.
Jego posiłek był czymś prostym. Po prostu zaszedł od tyłu gmerającego w jakiś krzakach dziada i cała zabawa trwała minutę. Choć musiał przyznać że smakoszem po śmierci zdecydowanie nie był.
Z fajką w ustach (którą wręcz musiał zapalić po każdym posiłku), wracał spokojnie do baru. Myśli ułożył dosyć szybko, co ma być to będzie, książę pewnie znowu szykuje jakąś większą akcję, albo camarilla zaczęła podrzynać się na wzajem. Gdyby nie fakt że życie poza miastem wydawało się dla Ciela zbyt męczące i niebezpieczne już dawno zmieniłby swoją rutynę miejską na życie gdziekolwiek gdzie inne społeczeństwa nie przesiadują. Po prostu każdy wybór był zły, ale te inne od camarilli...zwyczajnie gorsze.
- No tak, rutyna. – westchnął przypominając sobie że zostawił w barze trójkę panów z którymi zapewne miał do pogadania.

***
Zaraz po tym gdy wkroczył do baru złapał Valkenhayna za frak i zaprowadził na zaplecze.
- Spokojnie, Ciel, mamy jeszcze klientów.
- Przecież jestem spokojny. – odparł puszczając jego szyję. – Masz mi coś do powiedzenia?
Staruszek uśmiechnął się poprawiając swoje galowe ubranie, tak nie pasujące do standardów jego klanu. – Tak. Nie zrób sobie krzywdy, choć jeśli się zadrapiesz to daj znać, kupię ci plasterki z rysunkami zwierzątek.
- Eh...Nie żartów oczekiwałem.
- Oj, wybacz, wybacz. No ale cóż mam ci powiedzieć? – spytał z nutką ironii. – To książę chce z tobą rozmawiać. Cokolwiek ci powie, wtedy będziesz wiedział co się dzieje. Choć znając twoją pozycję nie będziesz nawet musiał podejmować żadnych decyzji, zwyczajnie rób co ci mówią. Przynajmniej przez te pierwsze dwieście lat, na oko w tyle dojrzejesz.
Oparł się o ścianę patrząc na staruszka który postanowił odejść.
- Chyba faktycznie szukam dziury w całym. Lepiej pójdę wcześniej spać.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 15-08-2011 o 12:35. Powód: Uzupełnienie
Fiath jest offline  
Stary 11-08-2011, 14:02   #7
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Wciąż nie bardzo mogła uwierzyć w to, co ją spotkało, wszystko było jak sen, miejscami nierealny, miejscami piękny, ale jednak jak sen. Nie raz łapała się na tym, że rozgląda się nerwowo w około w obawie, że wszystko to co ją otacza rozwieje się niczym mgła. Póki to jednak nie następowało delektowała się każdą chwilą. Nie mogła nadziwić się swemu szczęściu, z samego dna została wyniesiona niemal do raju. Zwiedzała Książęce posiadłości i korzystała z dostępnych na każdym kroku luksusów. Zdawała sobie sprawę, że to nie może trwać wiecznie, że musi poznać reguły rządzące jej nowym światem, ale nie było się do czego śpieszyć. Teraz była pora by podziwiać gwiazdy, leżeć na miękkiej trawie pięknych ogrodów i raczyć się krwią z Księciem. Póki jej nie skosztowała nie miała pojęcia, czym jest prawdziwa przyjemność. Za każdym razem, gdy o niej myślała nieświadomie oblizywała kły. Tutaj to było zupełnie co innego niż w Richmond, wciąż pamiętała tamtego pijaka, swoją pierwszą ofiarę.

Wielka szkoda, że nie zobaczy dziś Księcia, był niezwykle fascynującą osobą i dobrze czuła się w jego towarzystwie. Czasem zastanawiała się jak komicznie muszą wyglądać razem, on arystokrata pełną gębą, niemalże jak z jakiegoś czarno-białego filmu i ona współczesna dziewczyna z ulicy z różowymi włosami. Podrzuciła w dłoni pojemnik z farbą. Zachichotała wyobrażając sobie Księcia osobiście jak wchodzi do sklepu i kupuje tę farbę. Oczywiście to był tylko podszept jej wybujałej wyobraźni, dobrze wiedziała że Książę nie kupił farby sam tylko wysłał po nią jednego ze swych wiernych ghuli. „Hmm czy to miał być tylko taki żart, czy chciał mi dać coś do zrozumienia?”- przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że faktycznie kolor nieco już wyblakł. Ale na razie miała ochotę popływać, przebrała się więc w strój kąpielowy udała bezzwłocznie spełnić swoją zachciankę. Długo pływała w basenie, a potem leżała na dnie gapiąc się w zniekształcone przez wodę gwiazdy. Czasem fajnie jest nie oddychać. „Niechby tylko Milly to zobaczyła, ale by jej mina zrzedła.”- pomyślała z satysfakcją wyobrażając sobie wspomnianą Milly i to jak jej szczęka opada na widok jej nowego lokum. Było jej niemal szkoda, że znienawidzona przez nią dziewczyna z sąsiedztwa nigdy się o niczym nie dowie. „Ehhh ta Maskarada.”

***Następnej nocy***

Strumienie zabarwionej na różowo wody znikały w odpływie, gdy spłukiwała z włosów resztki farby. Kolor chwycił świetnie. Złapała za puszysty ręcznik i odcisnęła mokre włosy a potem chwyciła suszarkę. Nie trwało to długo. Wyszła z łazienki zastanawiając się, co by tu na siebie włożyć. Krótka plisowana spódniczka w szkocką kratkę, czarne rajstopy w siatkowy wzór, biały T-shirt z nadrukiem czaszki z irokezem i do tego białe adidasy. Wszystko kupione już tu w Ottawie za pieniądze z karty kredytowej, którą dostała od Księcia. O tak podobała się sobie, ciekawe czy jej styl spodobałby się Vanessie, miała nadzieję że nie. Nie wiedziała czemu, ale nie lubiła tej kobiety przywodzącej jej na myśl swoją pulchnością i białością skóry kulkę sera mozarella. Coś jednak mówiło jej, że spotka ją w Elizjum. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Księcia i dowie się po co ją zaprosił. Musiał mieć przecież jakiś powód i raczej nie chodziło o wspólną kolację. Wyszła wcześnie i tak nie miała zbyt wiele do roboty, a do „baru dla wampirów”, jak na własny użytek nazywała Elizjum, był spory kawałek. Spacer wśród niczego nie świadomych zwykłych ludzi był całkiem przyjemny. „Gdybyście tylko wiedzieli…” myślała sobie mijając kolejne osoby. I wtedy to usłyszała…

- Miaaaauu!- jakieś niewyraźne, jakby stłumione. Brzmiało bardzo żałośnie, mimo to nie zamierzała się zatrzymywać.
-MIIIAAAAuuu!- rozległo się ponownie, głośno i wyraźnie. Skręciła w boczną uliczkę i ruszyła w głąb. Rozpaczliwe wołanie powtarzało się raz po raz, ale nigdzie nie mogła dostrzec tego, który je wydawał. Rozejrzała się jeszcze raz dokładnie po zaułku. Nic oprócz kubłów na śmieci i jakichś porozwalanych kartonów.
-Kici kici gdzie jesteś? No pokaż się.- próbowała zachęcić zwierzątko, ale bezskuteczne. Wreszcie zrozumiała co się stało. Podeszła do jednego z kubłów i podniosła ciężkie wieko. Był tam, wciśnięty w kąt pomiędzy obierkami ziemniaków, szarobury skudlony kłębek.
-Chodź no do mnie za raz cię wyciągnę.-uśmiechnęła się do niego i wysunęła rękę żeby go złapać. Oczy kotka rozszerzyły się gwałtownie, grzbiet wygiął, sierść zjeżyła. Trochę to Enmę zdziwiło, zawsze miała dobry kontakt ze zwierzętami a zwłaszcza bezpańskimi kotami. – Nie bój się malutki, muszę cię na chwilkę złapać.- powiedziała i sięgnęła głębiej.
-Ałł!- krzyknęła kiedy kot warknął i ugryzł ją, wyciągnęła go gwałtownie i szybko upuściła. Momentalnie znikł jej z oczu pędząc jakby goniło go stado rottweilerów. „Nie rozumiem”- myślała Enma wyjmując z różowej torebki z nadrukiem Hello Kitty chusteczkę i wycierając zranioną dłoń. Potem polizała rankę. „To pewnie dlatego że nie żyję.”- nagle poczuła się jakaś taka samotna. Pomyślała o Felixie jej pluszowym kociaku, który czekał na nią w sypialni schowany pod łóżkiem. Ciągle wyrzucała sobie, że niepotrzebnie go zabrała i wstydziła się go komukolwiek pokazać, zwłaszcza Księciu. Teraz jednak zdecydowała, że zasłużył na lepsze traktowanie.
-Nie ma za co.- rzuciła jeszcze gniewnie w stronę zaułka i wróciła na ulicę. „Mam tylko nadzieję, że nie śmierdzę śmietnikiem.” Pomyślała zdegustowana i ruszyła w stronę Elizjum. Dotarła na miejsce jakieś pięć minut przed północą. Minęła poczekalnie i od razu skierowała się do pomieszczeń Księcia.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 11-08-2011 o 18:53.
Agape jest offline  
Stary 11-08-2011, 18:08   #8
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
Na twarzy dwudziestokilkuletniego mężczyzny pojawił się lekki uśmiech, gdy kobieta odeszła. Paczkę odłożył na krzesło obok. Miejsce to nie nadawało się by otworzyć jakikolwiek prezent od księcia. Na wszelki wypadek sprawdził jedynie jej wagę oraz lekko potrząsł zawartością. Brak dźwięków obijania się o ścianki oraz mała waga przedmiotu wskazywały na to, że nie był to „wybuchowy prezent”. Rozglądnął się dookoła. Nic się nie zmieniło. Kelnerka nadal kręciła się pomiędzy gośćmi, przechodnie spokojnie przechodzili, a na ulicy samochody poruszały się leniwie. Nikt na szczęście nie zwrócił uwagi na tę kobietę, a jeśli już to po chwili wrócił do swoich spraw. Wziął filiżankę z białą kawą i przysunął ją do ust. Nie mógł jej wypić, jednak jej intensywny zapach przywoływał przyjemne wspomnienia. Zwilżył trochę usta. Odłożywszy ją zrobił jeszcze parę zdjęć i poprosił o rachunek z wyraźnym brytyjskim akcentem. Poprawił mankiety i granatowy prosty krawat idealnie komponujący się z resztą czarnego garnituru. Spojrzał machinalnie na zegarek, a po otrzymaniu rachunku odliczył pieniądze dokładając 5 dolarów napiwku i ruszył w stronę parkingu znajdującego się za Elizjum.
James został tu przysłany nie bez powodu. Wysoka rada wraz z mistrzem i Silisią nie bez powodu wysłała go tu. Widocznie informacje, które dotarły do nich okazały się prawdziwe i usługi jednego z Rafiqów okażą się niedługo niezbędne. James spokojnie przyglądał się ulicy oraz parkowi po drugiej stronie ulicy. Mało miejsc ucieczki, park stanowi jak taką osłonę, jednakże niezbędny okazałby się środek transportu. Minął Hotel Lord Elgin.



Piękny budynek z dobrze usytuowanymi oknami na park,szczególnie jeśli trzeba byłoby wyeliminować kogoś znajdującego się w parku. Niestety zbyt duża liczba gapiów byłaby ogromną przeszkodą. Dodatkowo ofiara mogłaby łatwo uciec z linii strzału kryjąc się pomiędzy drzewami.



W końcu dotarł do parkingu na którym stała kilkuletnia już jasnozłota Honda Accord. Niezawodne auto, a to się chyba dla Jamesa liczyło najbardziej. Aby rzeczy były niezawodne. Oczywiście zgodnie z prawem Murphego należało brać pod uwagę, że coś pójdzie nie tak. Jednakże eliminacja niektórych elementów wadliwych planu jest możliwa. Wyciągnął kluczyki z marynarki i otworzył auto, kładąc paczkę na siedzeniu pasażera. Odpalił i ruszył w stronę Rue Bank.
- 28 – powiedział już głosem bez żadnego akcentu. Po kilku chwilach telefon reagujący na głos wybrał numer i słychać było kolejne sygnały w głośnikach auta. System głośnomówiący z bluetoothem znacznie ułatwia sprawę. Kiedy przejechał już most i znalazł się na drugiej stronie rzeki z głośników odpowiedział chrypliwy głos – Możesz wpadać. Wszystko załatwione.
Kilka minut później znalazł się pod Market Antiques, który o tej godzinie powinien być już zamknięty.



James wszedł jednak bez problemu, gdyż drzwi były otwarte. Ruszył w stronę zaplecza. Za drzwiami paliło się światło i poruszała się jakaś potężna postać. Assamita otworzył drzwi. Znajdował się tam wysok mężczyzna, mający powyżej 40 lat i niezbyt przejmujący się swym wyglądem. Stał obok walizek podróżnych.
- Wszystko w jak najlepszym stanie. Zmieniłem zamówienie na berety. Bardziej przyda Ci się typ 98 Centurion z amunicją parabellum – odrzekł właściciel – Mieszkanie masz załatwione na miesiąc. Jak potrzeba będzie to można na dłużej. To chyba wszystko. Zaraz zapakujemy to do auta.
-Dzięki Jack. Mam nadzieję, że to nie był zbyt duży kłopot. – wiedział, że dla niego to niewielki wysiłek, ale należało utrzymać kurtuazyjne formy, ludzką maskaradę – Poradzę sobie już z pakunkami.
Szybko zapakował torby do auta i ruszył do mieszkania. Było to niewielkie mieszkanie w spokojnej okolicy. Zasłonił wszelkie żaluzje i zasłony na okna. Pakunki zostawił w piwnicy. Otworzył prezent od Księcia, Venture, dawnego krzyżowca. Ironią losu okazało się, że to Hidżab. Symbol skromności i jeden z ważnych elementów islamu.

O synowie Adama! Niech was nie skusi szatan, jak wówczas gdy wyprowadził waszych rodziców z Ogrodu, zdejmując z nich ubiór, by im ukazać ich nagość. On przecież widzi was - on i jego plemię - tam, skąd wy ich nie widzicie. Oto My uczyniliśmy szatanów opiekunami tych, którzy nie wierzą! (7:27)
Koran

Książe, który na pewno brał udział w wyprawie na Almut w celu zniszczenia zakonu miał naprawdę subtelne poczucie humoru. Jak papier ścierny. Niestety nie on wybiera zleceniodawców.
Udał się do prowizorycznego biura. Na ścianach wisiały tablice korkowe ze zdjęciami miasta, ważnymi personami oraz tablicami połączeń powiązań. Na biurku leżała sterta gazet lokalnych. Zdjęcia wrzucił komputer i wydrukował je. Następnie przywiesił i rozsiadł się wygodnie na czarnym, skórzanym fotelu obrotowym. Przyglądał się im dokładnie zapamiętując każdy szczegół. Należało się przygotować odpowiednio do spotkania w Elizjum. Przed świtem udał się na spoczynek.
Wstał grubo po zastaniu nocy. Założył swój czarny garnitur, spinki i zegarek. Idealnie wszystko dopasował. Krawat wybrał specjalnie na tę okazję. Wziął również dwa tytanowe pióra. Około 22 ruszył w stronę Elizjum. Miał nadzieję poobserwować przybywających do rezydencji Andreasa Marrasta. Wszedł dziesięć minut przed północą. Nie lubił przebywać w towarzystwie członków innych klanów. Ciągle toczą djyhad, będący spadkiem po ich przodkach. Walczą o władzę spiskami, zabójstwami nawet w obrębie swojego klanu. Od kiedy tylko wszedł do Elizjum, porównywał wnętrze ze zdjęciami wykonanymi z zewnątrz, szukał wyjść ewakuacyjnych, obserwował ludzi i wampiry.

Kiedy tylko wszedł usadowił się jak najbliżej okien, tak by mieć większość osób znajdujących się w pomieszczeniu na oku. Z przyzwyczajenia nie ufał nawet ghulom służącym tutaj.
 

Ostatnio edytowane przez Gothomog : 11-08-2011 o 22:01.
Gothomog jest offline  
Stary 12-08-2011, 13:07   #9
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Wampir poprawił swoją skórzaną kurtkę i z wazą pod ramieniem ruszył w stronę wyjścia. Występ, choć całkowicie fałszywy pozwolił mu przynajmniej na jakiś czas się odprężyć. A dziewczyna przypomniała mu tą tancerkę z Fagaras w Transylwanii ... tą, która wiele nocy temu umilała mu czas podróży po Europie, która w czasie totalnego szaleństwa dawała sobie i innym chwilę zapomnienia, chwilę nieba w czymś co wydawało się być Armagedonem.

Noc wydawała się nad wyraz przyjemna. Oczy Safiriego skierowały się ku gwiazdom, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Minęło tyle lat, a niektóre rzeczy nadal pozostawały niezmienne. Nocne niebo zawsze miało jakiś niepowtarzalny urok. W gwiazdach i księżycu kryła się jakaś tajemnicza magia. Wiedział, że wielu z jego pobratymców tęskniło za promieniami słońca, czasami, po wielu latach kończyli swój żywot, gdy paliło ich ciało. Chcąc przetrwać należało pokochać noc, znaleźć sens w tej porze drapieżników. W innym wypadku prędzej czy później czekała ich ostateczna śmierć.

Wampir na chwilę związał swoje długie, blond włosy w kok, czarną bandaną z ludzką czaszką ogarnięta płomieniami. Był osobą zdecydowanie dobrze zbudowaną, wręcz wysportowaną. W przeciwieństwie do większości Kainitów, nie stał się blady. Jego skóra zachowała zdrowy, ludzki wygląd, a jedynie zimno w dotyku mogło skutkować pewnym niepokojem.

Wyglądał na osobę, która nie osiągnęła jeszcze trzydziestki. Uważny obserwator mógłby dać mu najwyżej 27 czy 28 lat. Oczywiście jeśli nie spojrzał w oczy. W nich kryła się jakaś tajemnica, dzikość ... może nawet pewien zwierzęcy magnetyzm.

Teraz odziany niczym rasowy motocyklista, stojąc przy pojeździe marki Harley-Davidson wyglądał naprawdę groźnie, a jednocześnie pociągająco. Wygląd Fat-Boya nie budził wątpliwości, że jego właściciel dużo podróżuje. Gangrel nachylił się nad maszyną, gdy do jego uszu dotarł dźwięk łamanej gałązki. Ktoś patrzący z boku mógłby porównać jego reakcję do zwierzęcia. Napiął się ... jakby gotowy do skoku odwracając się jednocześnie na pięcie. Potem nastąpiło odprężenie, mężczyzna który stał przed nim musiał być primogenem jego klanu. Całe jego doświadczenie i wiedza przemawiały za takim wnioskiem, a potem gdy drugi wampir odezwał się rozwiał wszelkie wątpliwości.

-Witaj Safiri. Jestem Riss. Primogen naszego klanu w tej domenie. Pozwól, że powitam ciebie w Ottawie. Doszły mnie słuchy, że od jakiegoś czasu mnie poszukujesz. -

Blondyn ukłonił się lekko -Miło mi poznać - odpowiedział spokojnie -Skoro usłyszałeś o moich poszukiwaniach, musiałeś mnie obserwować - w tym stwierdzeniu nie było krzty niechęci czy oskarżeń, było po prostu prostym stwierdzeniem faktu.

Drugi z Gangreli wzruszył ramionami -Słyszałem o tobie, obiły mi się o uszy, niektóre z twoich wyczynów ... wolałem mieć na ciebie oko ... zresztą robię to od praktycznie twojego przyjazdu tutaj -

Uśmiech nie zszedł z twarzy Safiriego, chociaż sam musiał przed sobą przyznać, że oznaczało to, iż Riss był naprawdę dobry. Oczywiście sam podróżnik nie był nadętym bufonem, który uważał się za eksperta od wykrywania pułapek i zasadzek, ale obiektywnie rzecz biorąc, wiedział, że nie łatwo jest go podejść.

-Cóż, wiesz zapewne jak to jest. Życie nomada ... zwłaszcza kogoś naszego pokroju nie jest łatwe. W nowym mieście zawsze warto dowiedzieć się czegoś ciekawego, przed udaniem się w bardziej ludne jego rejony. A miałem o tobie dobre przeczucie. Jak widać nie myliłem się, zjawiasz się akurat w momencie, w którym moja wizyta nabrała rumieńców - po tych słowach Safiri zajął się mocowaniem wazy do motoru. Była piękna. O ile mógł ocenić wykonana ręcznie, wiele wskazywało na plemię Luo ... co było o tyle ciekawe, że jego imię również pochodziło z tego plemienia ... to nakazywało zadać sobie pytanie ... ile wie książę tego miasta?

Drugi z wampirów milczał przyglądając się poczynaniom nowo przybyłego. Zapewne oczekiwał jakiś dalszych reakcji. W końcu doczekał się, z kieszeni spodni Safiri wyjął przemoczoną i zgiętą kartkę i wręczył ją rozmówcy. Ten przyglądał jej się chwilę, żeby zaraz oddać ją właścicielowi

-Co mógłbyś mi powiedzieć o tym tajemniczym spotkaniu?-

-Książę - gdy wampir wypowiadał to słowo ociekało wprost ironią i pogardą ... dla osoby czy stanowiska, trudno było stwierdzić -szuka zapewne rozwiązania pewnego nurtującą domenę problemu. Widzisz od pewnego czasu znikają młode wampiry i przyjezdni. Naszemu księciu tron pali się pod dupą, miota się jak kurczak z uciętą głową, więc zastosuje wszelkie możliwe środki, żeby rozwiązać ten problem -

-Rozumiem ... - odparł drugi z wampirów patrząc w twarz primogena

-Jest jeszcze coś, oczywiście te patałachy tego nie zauważyły ... cóż ślepcy ... od pewnego czasu w mieście znika wielu śmiertelników. Nie chodzi mi tu tylko o wyrzutki społeczeństwa. W ostatnim czasie zaginęła chociażby bardzo popularna agentka nieruchomości czy CEO jednej z firm komputerowych ... moim zdaniem może mieć to jakiś związek -

Safiri skinął głową, ta informacja była ważna, mogła się przydać w przyszłości. Jednakże teraz na usta cisnęło się inne pytanie

-Nie wydajesz się być fanem księcia czy Camarilli, dlaczego więc zostałeś?-

-Ktoś musiał - odpowiedź była prosta i rozbrajająca -Nie wszyscy nasi pobratymcy opuścili szeregi tej organizacji. Zostałem bo z tej pozycji mogę im pomóc, pilnować ich -

-To ... szlachetne - takie słowo wydawało się odpowiednie. Podróżnik zdał sobie sprawę, że osoba, która stała przed nim była obowiązkowa. Miał oczywiście całkowitą rację. Życie niezależnego wampira nie było usłane różami, nie wszyscy się do niego nadawali, a ci maluczcy potrzebowali pomocy osoby takiej jak Riss. Ciszę przerwała kolejna propozycja Primogena

-Posłuchaj, nie masz schronienia tutaj ... zapraszam do siebie -

Safiri uśmiechnął się słysząc tą propozycję -Cóż z zasady nie odmawiam gościny czy łóżka ... ale ... gdyby sytuacja była inna, ten list może oznaczać kłopoty, a ja nie nawykłem do narzucania moich kłopotów innym -

-To żaden problem, potrafię sobie radzić z kłopotami -

-Nie wątpię, ale każdy Wampir ma swoje kłopoty, ty dodatkowo niesiesz zapewne bagaż innych członków klanu należących do Camarilli, naprawdę czułbym się niewygodnie dodając jeszcze swój ciężar na twoje barki -

-To mój wybór -

-Nie, sam powiedziałeś, że książę szuka rozwiązania problemu zaginięć, jakbym się czuł gdybym sprowadził na twoje niebo, niewiadome niebezpieczeństwo czy jakiś siepaczy -

-Jak chcesz ... jeżeli mogę ci coś poradzić, to udaj się do baru Roya ... ale uważaj, facet jest przydupasem księcia -

-Nie wiem czy to mi odpowiada - odrzekł zgodnie z prawdą Safiri

-W takim razie mamy jeszcze jedną możliwość - odparł Riss odzyskując rezon -Niedaleko mojego nieba znajduje się pewna opuszczona posiadłość. Całkowicie rozebrana przez złodziei, zapuszczona i znajdująca się przy rozległych terenach zielonych. Na terenie tej posiadłości znajduje się domek ogrodnika. Już wiele lat temu został zaaklimatyzowany jako swego rodzaju squot, oczywiście do czasu ... gdy ja się nim zainteresowałem. Potrzebowałem domku dla gości, których nie chciałem wprowadzać do siebie, w miarę bezpiecznego schronienia. Jeżeli nie chcesz mieszkać ze mną udaj się przynajmniej tam ... jestem przekonany, że chatka przypadnie ci do gustu. Nie musisz się przejmować też nieproszonymi gośćmi czy służbami porządkowymi ... dbam o to, żeby teren był opuszczony ... skoro tylko tyle mogę dla ciebie zrobić, przyjmij ode mnie przynajmniej tą pomoc -

-Niech tak będzie - dwaj kainici rozeszli się więc, a Safiri otrzymał zestaw kluczy ... po drodze do posiadłości zatrzymał się przy 24 godzinnej poczcie. Tutaj pewna dobrze zamknięta paczka została wysłana do Europy. Nazwisko nadawcy było dłuższe niż jedno słowo ... już dawno nauczył się, że ludzie lubią rozmawiać z kimś, kto nie jest jak Cher ... ma nazwisko. Nie był zbieraczem, wolał wspomnienia od materialnych pamiątek, co nie znaczy, że ich nie miał. Sztuka ... na sztukę warto było popatrzeć po raz kolejny, przypomnieć sobie jej szczegóły. A w miejscu, które kiedyś mógł nazwać domem, znalazła schronienie jego kolekcja ... zawsze znajdzie się ktoś, kto o nią zadba ... a gdy tam wróci będzie miał gdzie ... i przy czym mieszkać.

Gdy po pewnych, krótkich zakupach dotarł do wskazanej posiadłości było już dobrze po pierwszej w nocy. Tak jak powiedział Riss posiadłość była zapuszczona, ale domek ogrodnika stał nadal ... niczym posąg świadczący o dawnej chwale. Klucze dały mu dostęp do środka domu. Motor został wprowadzony do niewielkiego garażu, łączącego w sobie jednocześnie funkcję schowka i magazynu. Drzwi garażowe zostały szybko zamknięte. Miłym akcentem i zaskoczeniem był pełny i działający przenośny agregat. Oznaczało to prąd ... cóż małe przyjemności.

Drzwi garażowe wydawały się ... mocne. Oczywiście na tyle o ile. Wylądowała na nich zakupiona duża kłódka, miało to dać trochę dodatkowego bezpieczeństwa dla tego schronienia. Metalowe drzwi bez okien były obite z zewnątrz starą dechą ... ciekawe posunięcie. Dużym przejściem ruszył w stronę innych pomieszczeń. Przy korytarzu, zaraz przy garażu znajdowała się mała łazienka z kabiną prysznicową. Ciepłą wodę zapewniał zainstalowany tutaj podgrzewacz wody.

Drzwi wejściowe znajdujące się trochę dalej, małym korytarzykiem służącym za miejsce do powieszenia swoich rzeczy, czy zostawienia butów, były nowe. Z zewnątrz obdrapane, pomalowane dziwną farbą i zniszczone. Zamki były jednak dobre i wytrzymałe, a po zamknięciu ich dodatkowo z wewnątrz nawet, ktoś uzbrojony w klucz nie mógłby ich otworzyć bez wyłamania ich.

Większość okien była zamurowana i dodatkowo zabita deskami. Trochę dalej od wejścia znajdował się aneks kuchenny i tutaj jedynie niewielką ilość światła wpuszczał mały lufcik ... raczej żeby odprowadzać dym niż zapewniać powietrze.

W niewielkim salonie stał mały stolik, radio, stara lampa, dwa fotele i kanapa ... która była naprawdę miłym akcentem. Po dłuższej chwili Safiri zorientował się, że jest ona więcej warta niż cały ten domek razem wzięty. Ktoś miał tutaj niezwykłe poczucie humoru. Powietrze zapewniało tutaj okno ... o tyle o ile z drugiej strony, było zabite dechami pozostawiając niewielkie szpary, wewnątrz zaś znajdowały się ciężkie zasłony, mające dodatkowo chronić pomieszczenie przed promieniami słonecznymi.

Przedostatnim pomieszczeniem była sypialnia. Całkowicie pozbawiona dostępu światła. Małe łóżko było dość wygodne, a szafka z lampką nocną zapewniały natychmiastowy dostęp do światła.

Natomiast ostatnie pomieszczenie wzbudziło głośny śmiech Gangrela. Była to stara spiżarka przemieniona na niewielką szafę wnękową. Pod narzuconą na podłogę skórą niedźwiedzią znajdowała się klapa, a pod nią zasypana dawna mała spiżarka. Był to ciekawy akcent i świadczył, kto najczęściej był gościem w tym domku. Dodatkowe zabezpieczenie na wypadek gdyby, ktoś nie przepadał za łóżkami. Tak wydawało się to być nadzwyczaj udanym miejscem ... domkiem, w którym mógłby spędzić dłuższy okres czasu, bowiem był po części dziki ... potrafił pokazać pazury.

Po zamknięciu domu Safiri ruszył na obchód posiadłości. Zniszczona ... wyrwano z niej wszystko, nawet podłogi ... las, który kiedyś znajdował się daleko od posiadłości zaczynał powoli, acz nieubłaganie odzyskiwać stracony kiedyś teren. Dzikość w mieście ... to mu pasowało.

Gdy po godzinie piątej pierwsze promienie świtu zaczęły pojawiać się na niebie, nucąc utwór "July Morning" udał się do schronienia ...

Po obudzeniu się następnej nocy dokonał paru prostych czynności, mających na celu zmycie z siebie drogi. Nie był człowiekiem, nie pocił się, nie musiał korzystać z wielu ... nieprzyjemnych funkcji ciała. Nadal pozostawał jednak brud. Nie chodziło o okazanie szacunku ... po prostu mogło to być odprężające. Kilka zakupionych podstawowych rzeczy wylądowało w szafkach, podobnie jak te, które w tej chwili niepotrzebnie obciążałyby mu motor.

W końcu około 22, zamknąwszy wszystko wyjechał na swoich motorze w kanadyjską noc.

Po zatrzymaniu się maszyna wylądowała na parkingu niedaleko Elizjum, a on sam w barze naprzeciwko tego miejsca ... ze szklanką zimnego piwa Molson ice. Wsłuchiwał się w muzykę płynącą z głośników. Chris Rea właśnie opowiadał jak znalazł się na drodze do piekła ... niestety jego Omega wskazywała, że nadszedł czas opuścić ten przybytek i udać się na spotkanie.

Przeszedł ulicę i nie zwracając na nikogo uwagi wszedł do Elizjum, zajmując jedno z miejsc w poczekalni ... cóż mógł sobie tutaj poobserwować resztę zaproszonych, bo był przekonany, że nie będzie jedynym, który ma dzisiaj spotkanie z Ventrem z wieży, z kości słoniowej. Najlepiej byłoby mieć to już za sobą ... cóż przynajmniej będzie mógł oficjalnie oznajmić swoje przybycie do tej domeny ... i jednej z tradycji organizacji miłośników sera stanie się zadość ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 16-08-2011, 21:36   #10
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Na widok zawartości paczki oczy Ondry roziskrzyły się, a na ustach pojawił się uśmiech. Uśmiech na widok, którego każdy normalny człowiek szybko przechodził na drugą stronę ulicy. Wampir machinalnie zamknął drzwi nawet nie trudząc się by sprawdzić zamki. Zszedł na dół, do sypialni, zasiadł w fotelu, a księgę położył przed sobą na biurku. Przez dłuższą chwilę oglądał ją tylko, nawet nie próbując skazić swym dotykiem. Zamknął oczy, zbliżył do niej twarz by z namaszczeniem wciągnąć zapach skóry, pigmentów i minionych dekad. Odra cmoknął z zadowoleniem. Autor tej księgi zmarł w roku, gdy on się narodził. W końcu w jego ręce wpadło coś wartego uwagi. Wiedział, że nie znajdzie tu żadnych zaklęć i rytuałów mimo to drżał z podniecenia, że zaraz otworzy tą księgę. Celebrował tą chwilę i odwlekał moment otwarcia księgi jak najdłużej. Muskał delikatnie skórę swymi wypielęgnowanymi dłońmi. Opuszkami wodził po tłoczonych literach tytułu. Sycił wszystkie swe zmysły i pewnie zabrakło by nocy, gdyby któryś z jego duchów nie warknął.

- Długo się będziesz tak masturbował – warknął zniecierpliwiony Edward Niektórzy chcieli by w końcu poczytać.

- Phh – fuknął zniesmaczony Malkawian, ale posłusznie otworzył księgę. Chwilę zabawił na stronie tytułowej, podziwiając exlibrys, ale zaraz kartkował dalej i już po chwili zatonął w lektorze. Dziwna to była lektura. Co chwila komentował coś na głos, raz sobie przytakiwał innym razem się nie zgadzał. Kilka razy toczył ze sobą zawzięty spór. Co przy ciekawszych fragmentach pilnie coś notował w wyjętym z szuflady notesie.

Gdyby w pokoju były okna, mógłby nad ranem zobaczyć aż pół słonecznej tarczy nad horyzontem gdy w końcu upadł bez czucia na łóżko. Ni to w pół śnie ni to letargu po głowie kołatały mu się różne myśli. Wszystkie inspirowane niedawną lekturą. Analizował niektóre teorię, porównywał ze swoją wiedzą. Weryfikował i starał się zapamiętać. Tak minął dzień i gdy jeszcze ostatnie promienie słońca gościły na niebie Odra siła woli zmusił się do pobudki. Nie nawykłe do takich ekscesów ciało buntowało się na początku lecz gorący prysznic zrobił swoje. Odra ubrał się i na powrót wrócił do pracy. Czytał i notował, notował i komentował. Nic innego nie zaprzątało mu myśli. Zapomniał, że miał zjawić się w Elizjum. Zapomniał, sprawdzić czy Marketa wróciła z imprezy i czy znowu nie przyprowadziła kogoś do domu. Wszystkie problemy wyblakły w cieniu tej lektury.

Gdzieś koło północy usłyszał pukanie do drzwi. Jego czułe zmysły wychwyciły ten dźwięk od razu, a umysł sklasyfikował go jako nieistotny. Po 10 minutach jednak hałas na górze urósł do rangi irytującego, mimo wszystko nie na tyle by przerwać czytanie. Po chwili jednak pukanie zamilkło, a do uszów wampira doszedł dźwięk otwieranych drzwi i tupotu kroków na górze.

- Pewnie włamywacz – obojętnie zakonotował by potem go wytropić i osuszyć. Ku jego zdziwieniu skrzypnęły drzwi i wkrótce na schodach pojawiła się jakaś postać.

- Cóż za impertynencja– syknął i obnażywszy kły ruszył na intruza.

- Monsieur Novak przysłał mnie książę – krzyknął mężczyzna, a wampir zamarł w pół kroku. Faktycznie rozpoznał dostawce wczorajszej paczki, który widząc, że był o krok od śmierci szybko tłumaczył się dalej.

- Książe przysłał po Pana limuzynę. Pamięta Pan? Spotkanie o północy? - dodał pośpiesznie widząc, że wampir dalej ma obnażone kły i wygląda jakby szykował się do skoku. Coś mu się nagle przypomniało, jakaś instrukcja udzielona przez swego Pana bo przez jego twarz przemknął grymas nadziei i ostatnie słowa wykrzyczał już prawie.

- Drugi tom! Książe kazał przypomnieć, że ma dla Pana drugi tom.

Malkawian od razu się opanował. Magiczne słowa uruchomiły jakąś zapadkę w jego umyśle i w jednej chwili wampir był gotów do wyjścia. Opuszczając pokój tęsknie zerknął na książkę lecz już po chwili, jadąc na miejsce spotkania myślał już o czym innym.

Tylko dzięki profesjonalizmowi kierowcy księcia udało mu się wejść do Elizjum równo z ostatnim uderzeniem zegara. Mimo, że Malkawian nie przywiązywał zbytniej uwagi do czasu, na jego ustach zagościł przepraszający uśmiech. Wszak niegrzecznie jest się spóźniać, chyba że na swój pogrzeb.
 
malkawiasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172