Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2012, 20:06   #1
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
[oWoD] Pocałunek Kanaloa

John Kaewe

Klub Hualani o tej porze dnia, lub raczej nocy, pełen był ludzi. Było kilu serwerów, którzy jeszcze kilka godzin temu dawali popis swych umiejętności na falach, a teraz sączyli drinki otoczeni przez wianuszek kobiet. Byli odziani w skóry, brodaci Harleyowcy, którzy - jak John zdążył się dowiedzieć poprzedniego wieczoru - przylecieli z kontynenty, by na swych cackach przemierzyć szosy Hawajów. Urlopowa przygoda, czy coś w ten deseń. Było również kilku muzyków, którzy w kącie sali swoje spontaniczne pobrzękiwania usiłowali przekuć w wspólną melodię. Słowem, towarzystwo było barwne, zresztą jak zawsze w tym miejscu.


Dym papierosowy unosił się w powietrzu sprawiając, iż odległe zakamarki sali były ledwo widoczne, jak przez mgłę. Dopite przed chwilą piwo dało o sobie znać, toteż John przeprosił na chwilę swych towarzyszy, by udać się do przybytku ulgi. Gdy lawirował między stolikami, jego wzrok po raz kolejny przykuła jedna z dziewczyn, której walory kilka minut wcześniej były tematem ożywionej dyskusji, jaką toczył z kolegami.

Minął jej stolik i podążył dalej nie zbaczając z kursu. Jeszcze przez chwilę czuł na sobie spojrzenie jej oczu niczym dwa bezdenne jeziora, po czym zniknął za zakrętem niewielkiego korytarzyka.

Kilka chwil później, gotowy na kolejnych kilka piw, opuścił męską toaletę. Mijając drzwi prowadzące na zaplecze mimowolnie pochwycił strzępki rozmowy. Przystanął, nie do końca świadomie, wcale nie mając w planach podsłuchiwania.

- Muszę dziś wcześniej wyjść - zabrzmiał roztrzęsiony kobiecy głos, w którym słuchać było echo łez. Znał tę kobietę, to była ładna, ciemnowłosa kelnerka tutejszego pubu, której imienia w chwili obecnej nie mógł sobie przypomnieć, choć gotów był przysiąc, że je poznał.
- Coś się stało? - odparł inny głos, tym razem męski, pełen troski. Tą osobą również znał, był to Trevor, właściciel pubu.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu muszę iść - ucięła kobieta i choć próbowała być przekonywująca, doskonale słychać było, że coś się jednak stało. - Odpracuję to, ale teraz muszę.
- Leilani, dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Powiedz mi, co się stało. Może będę potrafił ci pomóc. - w głosie Trevora słychać było troskę
- Mój syn jest w szpitalu - mruknęła kelnerka płaczliwie.

John, zaalarmowany odgłosami kroków ruszył dalej nie chcąc zostać przyłapanym na podsłuchiwaniu. Zdążył odejść zaledwie na kilka kroków, gdy usłyszał za sobą skrzypienie otwieranych drzwi. Po chwili zrównała się z nim ta ładniutka kelnerka, Leilani. Mijając go otarła łzę z policzka, by zaraz potem odejść szybkim krokiem i zniknąć za zakrętem.

Aidan Ives

Klub Mystique od jakiegoś czasu cieszył się mianem najmodniejszego klubu w całym Honolulu. Może to za sprawą bliskości sławnej plaży Waikiki, może przez wzgląd na paletę serwowanych drinków, a może dzięki kuso odzianym barmankom i DJ, który bez wątpienia był na bieżąco z najnowszymi trendami w muzyce rozrywkowej.


Jaki by nie był powód tego sukcesu, fakt pozostawał faktem, Mystique cieszyło się uznaniem zarówno miejscowych jak i przyjezdnych klubowiczów. Pewnie właśnie dlatego wejściówki były horrendalnie drogie, co wcale nie przeszkadzało, by lokal pękał w szwach. Podobnie, pewnie właśnie dlatego Nathan wybrał to miejsce, by zebrać materiały do swego reportażu na temat bogatych bywalców klubów.

Aidan siedział sącząc piwo, z daleka obserwując Nathana, który właśnie zagadywał kolejne dziewczę, by wysłuchać jej opinii na temat klubu. Młodemu dziennikarzowi nie sposób było odmówić uroku osobistego, toteż nie mogło dziwić, że dziewczyny tak chętnie z nim rozmawiały. W końcu, dla nich, był to kolejny przystojniak, z którym mogły poflirtować. To, jak było naprawdę, pewnie nawet nie przeszło im przez myśl.

Ives, gdyby tylko się postarał, pewnie też znalazłby jakieś damskie towarzystwo, bo i jemu niczego raczej nie brakowało. Problem jednak polegał na tym, że jakoś niespecjalnie mu na owym towarzystwie zależało, z wielu względów.

Opróżnił kufel, uśmiechnął się do Nathana, który rzucił mu ukradkowe spojrzenie, po czym wstał od stolika i podążył do baru po kolejną porcję złocistego trunku. Mijająca zatłoczony parkiet kątem oka dostrzegł pewne zamieszanie niedaleko wejścia do toalet. Zbici w grupki ludzie żywo o czymś rozmawiali zerkając w kierunku toalet.

Aidan był przekonany, że chodzi o to, o co zwykle w takich sytuacjach: ktoś przeholował z alkoholem i - jak to kiedyś poetycko określił jeden z jego znajomych - modlił się do białego Buddy. Jakież było jego zdziwienia, gdy po kilku chwilach, jeszcze zanim zdążył dopchać się do baru i zamówić kolejne piwo, muzyka nagle ucichła, a DJ, przy akompaniamencie gwizdów niezadowolonych gości, grobowym tonem poprosił o zachowanie spokoju i pozostanie na swych miejscach.

Jeszcze zanim obsługa lokalu zaczęła cokolwiek wyjaśniać, pocztą pantoflową rozniosły się wieści iż w męskiej toalecie znaleziono grupkę nieprzytomnych dzieciaków. Nie do końca wiadomo było, czy jedynie straciły przytomność, czy już zmarły, ani co właściwie doprowadziło ich do takiego stanu. Oczywiście, jeszcze zanim zjawiła się policja, goście już mieli kilka swoich teorii, w których dominowały narkotyki, pigułki gwałtu, alkohol i porachunki mafijne. Niezależnie jednak od tego, jak było naprawdę, jedno było pewne, męska toaleta stała się twierdzą nie do zdobycia, a do damskiej jak zwykle była długaśna kolejka.

Kilkadziesiąt minut później w lokalu zjawiła się policja. Funkcjonariusze rozpełźli się po całym lokalu w poszukiwaniu śladów zbrodni, toalety zostały ogrodzone policyjną taśmą, zaczęły się również przesłuchania, które - sądząc po ilości obecnych w klubie gości - nie miały się zakończyć zbyt szybko.

Ryozo Sakamoto

Tego wieczoru “Japoński miecz” jak zwykle pełen był ludzi. Gwar rozmów toczonych po japońsku mieszał się z tymi po angielsku gdzieniegdzie okraszonymi hawajskimi wstawkami pokroju “aloha”. Całość tworzyła trudną do ogarnięcia kakofonię sylab i zdań.


Ryozo siedział przy barze, popijając kolejną szklankę Umeshu z tonikiem rozmawiał z Yoshim. Właściwie bardziej odpowiadał na pytania starego Japończyka, niż toczył z nim pogawędkę, jako że tego wieczoru nastroju do dyskusji nie miał. Może winę za to ponosiła napięta atmosfera, jaka towarzyszyła jego dzisiejszemu spotkaniu z Kasumi, może coraz głośniejsze plotki o zmianach kadrowych w hawajskim oddziale Toyoty i zbliżająca się podobno wielkimi krokami, a mimo to wciąż bliżej nieokreślona kontrola, jaka miała nawiedzić ten oddział z polecenia władz w Tokio. Najprawdopodobniej jednak wpływ na parszywe samopoczucie mężczyzny miały oba te czynniki.

Policyjne syreny rozległy się już jakiś czas temu, jednak ich źródło było na tyle daleko, że z początku nie wzbudziło to większej sensacji. Sytuacja zmieniła się, gdy kilka radiowozów na sygnale przemknęło ulicą tuż przez japońską knajpą. Od razu też stało się jasne, że grupka Azjatów siedząca przy oknie jest w Honolulu jedynie przejazdem. Gdy tylko radiowozu zaczęły się zbliżać, wyciągnęli aparaty, by z błyskiem flesza uwiecznić moment przejazdu zdobywając tym samym niezapomnianą pamiątkę z wakacji.

Sakamoto uśmiechnął się pod nosem na ten widok, po czym dopił jednego drinka i zamówił kolejnego. Po chwili wszystko wróciło do normy.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 09-10-2012 o 14:30.
echidna jest offline  
Stary 02-10-2012, 00:42   #2
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Aoatea Mathews

Aoatea opuściła salę rozpraw. Nie mogła zaliczyć tego do swoich zwycięstw, ale i porażką to to nie było. Sędzia odroczył rozprawę na prośbę pozwanego. Ale pani mecenas dobrze wiedziała, że to tylko gra na zwłokę. Cokolwiek bowiem nie wymyśliliby prawnicy pozwanego, to i tak ona wygra ten proces. Chociaż przyjemnie byłoby zakończyć to już dziś, nie miała jednak obiekcji gdy sędzia Ross ogłaszał odroczenie.
Pani Mathews pożegnała się ze swoim klientem. To była jej ostatnia rozprawa tego dnia. Ale lepiej się upewnić. Usiadła na ławce przy ścianie. Z przepastnej aktówki wyciągnęła terminarz. Nie dane było jej jednak zajrzeć do niego. Drzwi do sąsiedniej sali rozpraw otworzyły się z hukiem. Wyszła z nich wzburzona kobieta.
- To ma być wasza pomoc? - Wykrzyczała do sali. Być może Aoatea zajęłaby się swoimi sprawami gdyby nie nazwisko które usłyszała.
- Pani Keoua. - Męski głos zwrócił się do wzburzonej kobiety. - Bardzo proszę.
Pani mecenas podniosła głowę by zobaczyć cóż tam się takiego dzieje.
Z sali wyszedł mecenas Reitsberg, znali się z widzenia i to on usiłował uspokoić klientkę.
- Pani Keoua, naprawdę tak będzie lepiej dla pani, pani syna...
- Dla mojego syna? - Przerwała mu wściekła Mele Keoua.
Aoatea znała ją. Kiedyś występowała w jej imieniu broniąc jej przed pewną firmę, która chciała wyrzucić wdowę z trójką dzieci z zajmowanego mieszkania. Mele Keoua była biedną wdową, która kiedyś potrzebowała pomocy Aoatei Mathws, a teraz krzyczała na, prawdopodobnie, swojego adwokata i wymyślała mu od najgorszych.
- Pani Keoua to naprawdę najlepsze wyjście. - Ten głos należał do Kalae Paopao.
- Obiecała pani man pomóc. - Z wyrzutem zwróciła się do pani prokurator rozsierdzona kobieta. - A tym czasem posłaliście moje syna do wiezienia.
- To klinika odwykowa, nie więzienie. - Wtrącił się mecenas Reisberg.
- Pan miał być jego adwokatem, bronić go. A tym czasem bez zająknięcia zgodził się pan na zamkniecie go.
- Dla jego dobra. - Starszy mężczyzna spokojnie tłumaczył klientce.
- Dla jego dobra?? Dla jego dobra?? - Ale nawet spokojny głos mężczyzny nie uspokajał pani Keoua. - Możecie sobie wsadzić to wasze “dla jego dobra”. - Rozżalona kobieta rzuciła jeszcze kilkoma wyzwiskami w prawników i odeszła.
Mecenas Reitsberg i prokurator Paopao stali jeszcze chwilę patrząc za zbiegającą po schodach złorzeczącą im kobietą. Później podali sobie ręce i każde ruszyło w swoją stronę.
Kalae Paopao dostrzegła przyglądającej się całej scence Aoatei. Trochę zawstydzona młoda Garou spuściła wzrok w swój notes.
- Widziałam cię. - Melodyjny głos Paopao zabrzmiał teraz nad młodszą kuzynką. - Nie ukryjesz się.
Aoatea podniosła głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Ludzie tak reagują tutaj. - Usiadła koło niej Kalae.
- Masz na myśli panią Keoua??
- Znasz ją?? - Pani prokurator była lekko zaskoczona.
- Tak. - Przytaknęła młodsza kobieta. - Broniłam jej kiedyś. Co się właściwie stało?? Jeżeli można zapytać??
Kalae westchnęła głęboko.
- Posłaliśmy jej starszego syna na odwyk. To lepsze niż więzienie. Ale ona i tak uznała, że to zamach na jej rodzinę. Nie dociera do niej, że wyhodowała sobie w domu młodocianego bandytę. Wierzy bardziej synowi, niż faktom.
Mecenas Mathews starała sobie przypomnieć ile lat może mieć straszy z synów pani Keoua.
- On ma z piętnaście lat.
- Czternaście. A już ma na koncie kradzieże. A teraz aresztowano go za posiadanie. W zasadzie to policja została wezwana do awanturującego się młodego człowieka. Okazało się, że jest pod wpływem i do tego miał przy sobie kilka działek. Niestety, nie chciał nam wyjawić skąd ma to świństwo. Pocałunek Kanaloa. - Paopao sama odpowiedziała na pytanie które nie padło. - Coraz więcej tego jest na ulicach.
Aoatea pokręciła głową z dezaprobatą.
- Tak, wiem. - Pani prokurator miała dokładnie takie same odczucia. - Ale jak na razie nie możemy namierzyć źródła. Muszę już iść. - Kalae podniosła się z ławki. - Do zobaczenia.

Aoatea Mathews wiedziała, że jej kuzynka ma rację. Że Honolulu, w zasadzie całe Oahu, a być może i całe Hawaje, są zalewane nowym, silnie uzależniającym narkotykiem. Władze udają, że coś z tym robią a i tak to świństwo trafia na ulice i zbiera swoje żniwo.

Samuel Kahua

Duchy mają chyba bardzo przewrotny charakter, a przynajmniej te, z którymi Samuel miał do czynienia. Bo jak inaczej wyjaśnić jego ostanie sny.
A śnił od kilku dni jedno i to samo. Śnił o betonowej pustyni pokrywającej niczym parch ciało Gai. Wszystko było szare. Nie było zieleni traw ni drzew. Nie było błękitu nieba czy bieli szczytów. A po środku martwego miasta słychać było cichuteńkie zawodzenie szczenięcia. On je słyszał, ale nie był w stanie go lokalizować. Mury odbijały echem ów dźwięk. Próbował węszyć, ale czuł tylko smród rozkładu. Co noc to samo. Co noc penetrował kolejne zakamarki betelowej pustyni, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. A zawodzenie stawało się coraz słabsze i słabsze.
Kahau zdał sobie sprawę, że owe sny ma od kiedy aresztował kilku gówniarzy za zakłócanie porządku. Był pewien, że byli naćpani, ale nim zdążył kogokolwiek przekonać o swoich podejrzeniach ktoś wpłacił za wyrostków kaucję i tyle ich widział.

A może to nie duchy mają przewrotny charakter, tylko ktoś go tam na górze nie lubi bardzo? I utrudnia mu życie, jak tylko może? Bo przecież jak wytłumaczyć fakt, że to on został wysłany do zgłoszenia o nieprzytomnych nastolatkach w Mystique, coś tam wprawdzie przebąkiwano o trupach, ale czy aby an pewno?
Pędząc na sygnale w parną hawajską noc Samuel Kahua mógł trochę porozmyślać o przewrotnej naturze pewnych istot.
Stojący przy wjeździe na parking posterunkowy kiwnął mu na przywitanie.
- Co macie? - Samuel spytał tak dla formalności.
- Dwa trupy i czwórka nieprzytomnych, odwieziona już od szpitala.
I poprowadził Hawajczyka do środka. Od razu uderzyła młodego Garou mieszanka zapachów, dym papierosowy, pot, perfumy i kilak innych zapachów. Mieszanka potrafiąca zwalić z nóg dla kogoś o tak czułym węchu. Ale na szczęście postawny funkcjonariusz zdążył się przyzwyczaić do smrodu miasta.
Poprowadzono go do toalety.
Dwa ciała były już przekryte i kręcił się przy nich patolog. Samuel go znał. Doktor Blackwell, policyjny patolog z dużym doświadczeniem.
Samuel poszedł do niego. Mężczyźni przywitali się.
- Ci dwaj przedawkowali, najprawdopodobniej Pocałunek Kanaloa, ale to jeszcze musi potwierdzić labolatorium.
Hawajczyk nie miał jednak wątpliwości, że Blackwell się nie myli.
- To znaleźliśmy przy nich. - Policjant, który go tu przyprowadził, pokazał mu woreczek z błękitnym proszkiem. - Całkiem sporo tego mieli przy sobie.
- A co z pozostałymi? - Kahua począł się dopytywać.
- Zabrali ich do szpitala. - Odparł mundurowy.
- Sądząc z ilości pustych torebek, raczej się nie obudzą już. - Doktor wypowiedział raczej oczywistą prawdę. - A jeżeli nawet, to będą warzywkami do końca życia.
- Tu są ich rzeczy. - Posterunkowy wskazał na kilak plecaków leżących pod ścianom. - A tu ich dokumenty.
Samule podszedł do nich, założył wyciagnięte z tylnej kieszeni rękawiczki. Wziął pierwszy z brzegu portfel. Typowo młodzieżowy, z materiału w kolorze khaki, ze stalowym łańcuchem. Przejrzał zawartość, wyciągnął prawo jazdy. Zdjęcie jakby znajome, ale nie był pewien.
Podobnie postąpił z pozostałymi. Rozpoznał co najmniej dwóch wyrostków. Ale będzie musiał to jeszcze sprawdzić.

Skończywszy przeglądanie dokumentów i zawartości plecaków Samuel Kahua zajrzał do sali, w której goście klubu byli już przesłuchiwani przez służby mundurowe. Roboty na perę godzin, pomyślał kwaśno.
- Zabrać ich. - Zarządził.
Nim zabrano ciała, raz jeszcze przyjrzał się im uważnie, teraz był pewien. Jednego z tych chłopaków zgarnął kilka dni temu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 02-10-2012 o 20:19.
Efcia jest offline  
Stary 12-10-2012, 22:17   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dwunasta na zegarze. Na biurku piętrzą się papiery, podobną zawartość pokazuje ekran komputera. Raporty, statystki sprzedaży, oceny wpływu nowych reklam na klientelę.
Sprawozdanie z całego tygodnia. Było tego dużo i pewnie znów nie zdąży tego przejrzeć do końca dnia pracy.
Ryozo nienawidził piątków z tego powodu. A Riku-sama znów siedziała cicho, niewidoczna także dla niego. Nie chciała mu przeszkadzać w pracy.
Ryozo przesunął palcami po oprawce okularów przeglądając kolejne raporty i notując swe uwagi do nich w komputerze. Sytuacja w firmie była napięta, co zresztą było też widać po pracownikach. Plotki na temat kłopotów w firmie matce, przekładały się na brzmiące złowieszcze słowa zmiany kadrowe, co zazwyczaj oznaczało zwolnienia.
Toyota mogła ciąć koszty, zwalniając część pracowników i zamykając część salonów na wyspach. A Ryozo mogła przypaść niewdzięczna rola sędziego i kata.
Lub dołączyć do grona bezrobotnych... W to jednak Japończyk wątpił.
Znalazł się wszak na Hawajach nieprzypadkowo. Kolejne uderzenia w klawiaturę, potem ruch myszki i sprawdzanie poczty elektronicznej.
Nie znalazł w niej tego czego szukał, nie było żadnej przesyłki od Mikiego.
Fundacja się jeszcze nie odezwała. Co znaczyło, że nadal siedzi na Hawajach. Bo w końcu to fundacja go umieściła tutaj.
Mieli dość wpływów w firmie, by zatrzymać go na tym stołku bez względu na wyniki.
Chyba, że zmienili zdanie.
Ale brak kontaktu od Mikiego świadczył o czymś innym.
Godziny powoli mijały i w końcu Ryozo przyszło się zbierać do domu. Z robotą znów nie zdążył, więc część weekendu będzie musiał na nią poświęcić.
Ale nie resztę dnia...

Wpierw dom by się przebrać i zjeść coś na szybko, potem “Samurajski Miecz” i pilne spotkanie...

Ryozo siedział w barze.
Nie liczył ile już dziś tego wypił. Wpatrywał się znużonym spojrzeniem w kieliszek wypełniony


alkoholem i nie tylko. Czekał, zastanawiał się. Nie wiedział co mają oznaczać ruchawki w centrali i jak wpłyną na jego życie. Nie wiedział jak to życie ukształtuje się mu teraz.
Czuł jak istotne wątki jego istnienia wymykają mu się z dłoni. I jeszcze nie zdecydował czy zacisnąć dłoń i nie pozwolić im umknąć, czy też patrzeć jak znikają.
Kasumi zrobiła wrażenie na wszystkich bywalcach tego baru, swoim wyglądem. To trochę zdziwiło Ryozo. Owszem, nie można jej było odmówić urody.
Śliczna twarz, zgrabna figura i wszelkie atuty jakimi matka natura może obdarzyć kobietę... były ani za duże, ani za małe.


Kasumi wyróżniała się strojem i fryzurą. Choć sukienka nie miała odważnego dekoltu to była dość krótka tuż za kolano i obcisła, podkreślając tym jej zgrabną figurę.
Figlarnie ułożone włosy dodawały jej uroku i wprawiały w zdziwienie. Takie okazjonalne spotkania były wszak rutyną dla nich obojga. I jak dotąd Kasumi nigdy się na nie, niespecjalnie stroiła.
Wszak nie musiała. Była piękną kobietą i Ryozo był dumny że klejnotem jego małżeństwa.

Początek rozmowy zaczął się normalnie. Przywitanie, kilka komplementów dla jej urody.
Zaczęła się toczyć spokojna niezobowiązująca rozmowa o wszystkim i o niczym.
A jednak instynktownie Ryozo czuł, że coś się kryje za tym jej nowym wizerunkiem.
Kasumi siedziała na przeciwko niego i wpatrywała się w niego tymi swoimi ciemnymi oczami. Ona dużo na pewno nie wypiła. Od dłuższego czasu sączyła ciągle tego jednego drinka, chyba bardziej by mu dotrzymać jakiegoś towarzystwa niż by pić. Co jakiś czas nuciła sobie melodie, które leciały w barze. I przy niektórych uśmiechała się sama do siebie. Ryozo wiedział, dlaczego się uśmiecha. Kojarzył je, z ich wspólnej historii, a Kasumi była niepoprawną romantyczką. Czasami pan Sakamoto miał wrażenie, że żona uśmiecha się do niego. Że go kokietuje?
Ryozo uśmiechnął do swej żony, wspominając wspólne romantyczne chwile? Ile ich było?
Niewiele... Oboje dobrze wiedzieli, że nie mieli za sobą gorącego romansu. Ale przecież dobrze im się żyło razem. Mimo wszystko... Kiedyś tak myślał i w głębi serca nadal tak uważał.
- Wydajesz się być dzisiaj szczególnie radosna, Kasumi-chan. Coś miłego dziś ci przydarzyło?- spytał bo miał wrażenie, że ona tylko czeka by móc podzielić się z nim jakąś szczególnie radosną wieścią.
- Ryozo-kun. - Zaczęła, ale jednocześnie spuściła oczy uśmiechając się przy tym lekko. - Dostałam propozycję... pracy... tu w Honolulu... - Wzięła głęboki oddech.
-To... niespodziewane... i...- Ryozo zamilkł przytłoczony i zaskoczony jej słowami. Propozycja nowej pracy? A co ze starą pracą? Spojrzał na Kasumi szukając słów, którymi mógłby jej odpowiedź. Spoglądał na nią i widział radość na jej twarzy. Więc sam uśmiechnął się i rzekł.- To chyba dobra wiadomość, tak ? Jakie to stanowisko ? Jaki zakres obowiązków?
- Będę wspólnikiem w biurze projektowym. - Była cała rozpromieniona. - Już złożyłam wypowiedzenie w Tokio. - Nieśmiało położyła swoją dłoń na jego. - Będę mogła... to dla mnie szansa... dla nas. - Dodała już ciszej.
- Dla nas?- uśmiechnął się kładąc swą dłoń na jej dłoni. Dwa słowa, a tak wiele mogą zmienić. Gdzieś za sobą słyszał cichy dziewczęcy szept Riku-sama, swego awatara.-Idź na całość.
Ryozo spojrzał w oczy swej żony i rzekł z uśmiechem.- No to opowiedz o tej firmie w której będziesz pracowała? Widziałaś już jej siedzibę i swoje nowe biurko?
Pani Sakamoto chyba na to czekała. Pociągnęła odrobinę swojego kolorowego drinka przez rurkę.
- Biurka nie widziałam, musimy je dopiero kupić. - Zaśmiała się z własnego żartu. - Widziałam biuro. W dobrej dzielnicy. To biznes mojej przyjaciółki. Ona potrzebuje wspólnika, a ja będę miała okazję robić to co zawsze chciałam. No risk, no fun!! - Rzuciła wyświechtanym frazesem. - Czas iść do przodu i rozwijać się.
- Znajdziesz przy tej pracy czas na malowanie pejzaży ? Bycie wspólnikiem i zarządzanie to kupa roboty... papierkowej roboty.- rzekł Ryozo wspominając swoją rolę w firmie i cały ten sprawo-zdaniowy cyrk.
- Czyżbyś chciał mnie od tego odwieść, anta?? - Ten błysk w jej oku.
-Nie. Nie...- zaczął gorączkowo zaprzeczać Ryozo.- Naprawdę cieszę się twoim szczęściem Kasumi-chan. Tylko...- westchnął z lekkim uśmiechem.- Dyrektorskie fotel nie jest wcale taki wygodny, jak się z pozoru zdaje.
- Ja nie chcę siedzieć na tym dyrektorskim fotelu. Wiesz dobrze, że w Toyocie mogłabym jeszcze awansować. Ja chcę się w życiu realizować. - Ostanie słowo wypowiedziała bardzo powoli i jakby ze smutkiem.
-Rozumiem to... jeśli uważasz, że w ten sposób się zrealizujesz.- uśmiechnął się ciepło Ryozo.- Wiesz, że zawsze cię wesprę Kasumi-chan. Może powinniśmy jakoś uczcić twoją nową drogę życia. Kolacja, albo... Na co miałabyś ochotę?
Westchnęła głęboko, a po chwili dodała, kolacja to dobry pomysł. Może coś nietypowego?? - Zaczęła się zastanawiać.- Może spróbowalibyśmy jakiejś egzotycznej kuchni??
-Nie jestem dobrze zorientowany.- mruknął do siebie Ryozo, po czy rzekł głośniej do barmana.- Yoshi znasz w okolicy jakąś dobrą knajpkę?
- A moja nie jest dobra? - Zapytał jakby z wyrzutem starszy Japończyk.
-Knajpka z kuchnią egzotyczną, meksykańską może. Ale taka z tych lepszych i droższych.- rzekł w odpowiedzi Ryozo.
- Los Banditos. - Uśmiechnął się pan Kobu. - Polecam, naprawdę.
-Co powiesz na odwiedzenie tych bandytów Kasumi-chan?- rzekł z uśmiechem Ryozo.
- Dam się porwać. - Zachichotała cicho.
Może tego im brakowało. Całej tej otoczki związanej ze sprawami toczącymi się przed ślubem. W Japonii nie mieli na to czasu, tam życie toczy się szybko. A praca. Praca staje się życiem.

Knajpka Los Banditos okazała się nie tak droga i nie tak ekskluzywna jak przypuszczał Ryozo.
Była jednak przytulna i miała swój niepowtarzalny klimat.


I o tej porze dnia nie była zbytnio zatłoczona. Ryozo wybrał stolik dla nich obojga i obyczajem zachodnim podsunął jej krzesło gdy siadała. A gdy już usiedli, zapytał z ciekawością w głosie.- Z kim właściwie chcesz otworzyć tą firmę Kasumi-chan?
- Z Aukele Kaewe. Poznałam ją tu w Honolulu, to młoda i ambitna dziewczyna. - Kasumi uśmiechnęła ucieszyła się, że mąż tak się o nią troszczy.
Kaewe... Kaewe... Ryozo nie kojarzył tego imienia. Wydawało mu się, że ten interes jest bardzo ryzykowny. Ale też wiedział, że Kasumi go nie posłucha jeśli jej zabroni. Zresztą gdy w coś się angażowała całym sercem, to nigdy nie słuchała czyichś rad.
- Ryozo-kun, nie musisz się martwić.
-Kto powiedział, że się martwię.- odparł szybko Ryozo przyłapany na rozmyślaniach.
- Widzę to w twoich oczach. - Odparła. Ona naprawdę go kokietowała.
-Ja... wcale się...- speszył się Ryozo wytrącony z równowagi. Kasumi potrafiła przejrzeć jego maski. Zawsze.- Nie możesz mnie winić, że się martwię. W końcu jesteś...- nie dopowiedział. Nie potrafił dopowiedzieć. Nie potrafił określić, nie potrafił uzewnętrznić swych uczuć. A może tylko się bał to uczynić?
-Więcej odwagi Ryozo-kun.”-szeptał cichy kobiecy głosik kibicując mu.
- Jesteśmy?? - Podchwyciła jego żona.
-Jesteśmy małżeństwem. -mruknął bardzo cicho Ryozo. W zasadzie zachowanie żony przywoływało pewne wspomnienia, przyjemne wspomnienia. Zresztą nie było nigdy między nimi cichych dni. Po prostu praca w Tokio nie dawała im zbyt wielu chwil, poza kolacją, śniadaniem... Tylko wtedy dłużej się widzieli.

Przyszedł kelner z kartą dań i przez chwilę państwo Sakamoto milczeli wędrując spojrzeniem po kolejnych daniach. W zasadzie kuchnia meksykańska była dla nich nowością. Na Hawajach jedli albo przygotowane przez siebie posiłki, albo kuchnię wietnamsko-chińską, albo..amerykańsko-włoskie potrawy typu hot-dog, hamburger i pizza.
Ostatecznie oboje zamówili coś co uznali, że może być smaczne.
A przy posiłku pan Sakamoto podjął ponownie rozmowę.
- A jak tam twoje hobby ? Znalazłaś nowe plenery? -spytał mimochodem Ryozo pomiędzy posiłkami.
- O’ahu jest pełne przepięknych miejsc. - Odparła. - Takich dzikich. Tylko usiąść i malować. Ale na to trzeba mieć czas. - Westchnęła.
- Teraz będziesz pewnie miała więcej okazji do jazdy. Bo będziecie chyba tu oferować usługi?- spytał ostrożnie o interesy... przyszłe interesy jego żony.
- I to jest właśnie piękne w tym wszystkim. Będę pracowała tutaj. Będę miała więcej czasu. - Rzekła radośnie.
-Namalowałaś coś ostatnio? Pamiętam jak byłaś dumna ze swego ostatniego obra...- zamilkł przypominając sobie zaproszenie w sprawach biznesowych jednego z ważnych szych Toyoty na kolację. I jego kpiny z jej dzieła, które oboje musieli w milczeniu znosić. Było to dla niej szczególnie bolesne. Ale cóż mogli poradzić, że ów Japończyk bardziej cenił tradycyjną sztukę japońską od tej wzorowanej na europejskich wzorach.
Pani Sakamoto lekko poblakła, ona też najwyraźniej sobie to przypomniała. Szybko wzięła do ręki kieliszek z winem, które zamówili i upiła trochę.
- Zaczęłam... - Odchrząknęła lekko starając się ukryć drżenie głosu. Wzięła jeszcze jeden łyk. - Zaczęłam, znalazłam takie piękny kawałek plaży. Powinieneś to zobaczyć. Lazur wody. Biały piasek. Przepiękny widok. - Rozmarzyła się.
-Nie wątpię. Zawsze lubiłaś takie miejsca.-rzekł Ryozo wspominając dawne czasy.
- To mi się podoba w Ameryce. Oni mają tak dużo czasu wolnego i potrafią go miło spędzać. - Wino chyba podziałało na Japonkę. Policzki jej się zarumieniły.
-Nie wiem czy Hawaje są Ameryką. Moi pracownicy mają na ten temat różne zdania. - Ryozo wspomniał rozmowy z pracy.- Ale na pewno jest to urokliwe miejsce choć... Okinawa też jest ładna.
- Anta, tu jest jak w raju. Musisz tylko wyjść z biura i rozejrzeć się po okolicy. Tej dalszej niż miasto.
-Ostatnio... raczej praca mnie dociśnie do ziemi.- odparł w odpowiedzi Ryozo.
Kasumi Sakamoto westchnęła tylko ciężko, ale nie ciągnęła dalej tematu.
- A u ciebie w pracy wszystko dobrze. - Spytała po krótkiej chwili milczenia.
-Iye. Nie jest zbyt różowo. Chodzą plotki o reorganizacji w oddziale hawajskim. - odparł Ryozo wpatrując się w kieliszek pełen tequili.Nie żeby specjalnie lubił pracować w swym zawodzie, ale... przywykł już do swego garnituru i dziwnie czułby się bez niego.
- Nie masz się co martwić. - Żona starała się go pocieszyć. - Jesteś świetny w tym co robisz. Ty to wiesz, oni to wiedzą inaczej nie wysłaliby cię tutaj. - Mówiła to z takim przekonaniem i pewnością.
-Oni...- Ryozo uśmiechnął się kwaśno przypominając sobie drugi problem ich związku. Tajemnice jakie miał przez Kasumi. Sekrety których nie mógł jej zdradzić. Uśmiechnął się mówiąc.- Nie martwię się tym, że mnie zwolnią. Po prostu ta cała sytuacja niepewności jest... irytująca. Nie wiadomo co centrala planuje.
Po czym zmienił temat na bardziej przyjemniejszy. Zaczęli wspominać wspólne chwile, które spędzili razem. I na tych wspomnieniach zeszła im cała butelka trunku.

Z restauracji ruszyli taksówką. Siedzieli razem, wtuleni w siebie nawzajem i milczeli. Nie chcieli zniszczyć tej chwili niepotrzebnym słowem. Dojechali do jej domu. Ryozo odprowadził ją do drzwi i wtedy Kasumi pocałowała go w policzek. Nie spodziewał się tego. Objął ją instynktownie ramieniem, przyciągnął do siebie... Spoglądał w jej oczy tak ją trzymając, ale zabrakło mu odwagi by ją pocałować. Zresztą nie pierwszy raz. Ich małżeństwo nie było budowane na gwałtownym uczuciu, ich pożycie małżeńskie było bardziej pełne czułości i delikatności niż porywów namiętności.
Nie potrafił zmienić swej natury w ciągu jednego dnia. Nawet tequila tu nie pomagała.
-Śpij... dobrze. Kasumi-chan.- wyszeptał tylko.
Chwile się wahała, ale tylko chwilę. Później na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Ty też Ryozo-kun. - Odsunęła się od niego.
Po czym pożegnali się zgodnie z japońskim obyczajem, każde z nich z własnymi rozterkami w sercu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-10-2012, 22:13   #4
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
John udał, że nie widzi łez przechodzącej obok niego dziewczyny i powoli ruszył w stronę swego stolika. Nie słyszał, by Leilani miała syna, ale, prawdę mówiąc, nigdy się nie interesował personelem "Hualani", przynajmniej nie na tyle, by zajmować się ich życiem osobistym. Poza tym... nie był lekarzem, nic nie potrafiłby pomóc.

- Aukai - John zatrzymał się na moment przy barze. - Koktail ananasowy, dobrze?


- Wstrząśnięty, nie mieszany, jak zawsze? - uśmiechnął się barman. - Zaraz będzie.
- I usiądź z nami na chwilkę - zaproponował John. - Znasz tę wyspę co najmniej tak samo dobrze, jak ja.
Aukai pokręcił głową.
- Nie teraz - powiedział. - Leilani gdzieś pobiegła, więc będę mieć więcej pracy. Ale zobaczę, co da się zrobić.


Dyskusja przy stoliku trwała.
Oahu nie była zbyt wielka, ale dało się tu pojeździć. Było tu parę dróg, na których można było poszaleć, parę ciekawych miejsc do odwiedzenia, parę plaż, na których można było swobodnie popływać. W ruch poszły mapy, tudzież wspomnienia osobiste.

- Taniec hula? Taki bardziej autentyczny, a nie dla turystów? - upewnił się John. - Z tym może być trudno. Przynajmniej na Oahu. Za dużo cywilizacji. - Uśmiechnął się. - Ale w Laie jest takie jedno miejsce... “Aloha Club”. Warto odwiedzić.
- Odwiedzimy - zapewnił go Roger, dwumetrowy blondyn, urodą przypominający Wikinga. - Jest tam gdzieś w pobliżu jakaś plaża, żeby się można poopalać bez zbędnego tłoku? - spytał.
- Znajdzie się - zapewnił go John. - Ci jednak, co pragną ciszy i spokoju, biorą jacht i jadą na Ni’ihau czy Lehua, lub szukają czegoś jeszcze mniejszego i bardziej bezludnego.
- Ci, co pragną ciszy i spokoju, nie jeżdżą harleyami - roześmiała się Lea, drobna brunetka, jedna z szóstki przybyłych na Oahu harleyowców.
- Nawet my lubimy niekiedy zrzucić skórę i popluskać się w falach oceanu - równie żartobliwym tonem dorzuciła Madison, blondynka, podobnej postury co jej przedmówczyni.
- Ale powiedzcie mi jeszcze, co to jest za historia z tym całym Pocałunkiem? - Roger zmienił nagle temat. Wyciągnął z kieszeni gazetę i położył na stole. - Kupiłem raptem trzy gazety, żeby się przekonać, co się tu dzieje ciekawego, a w każdej o tym trąbią.
- Nie chwal się tak głośno tym, że umiesz czytać - powiedziała na pozór poważnym tonem Lea. - Psujesz nam opinię. Co z tym jest? - zwróciła się do “tubylców”. - Serio to coś poważnego?
Przez moment panowało milczenie.
- To takie tutejsze świństwo. Narkotyk powodujący totalny odlot, wprost w zaświaty - wyjaśniła Alice, podobnie jak John i Aukai należąca do hawajskiego oddziału klubu Harley Owners Group. - Kanaloa, nie wiem, czy wiecie, to tutejszy dawny bóg zaświatów i magii - mówiła dalej. - Obecnie uznawany jest za boga zła i śmierci. Tak więc lepiej nie dajcie się namówić na nic mocniejszego, niż trawka - zasugerował.
- Wyrośliśmy już z tego - oświadczył Roger.
- Właśnie - przytaknęli niemal równocześnie Tony i Sam.
- Więc co z tą plażą? - Lea wróciła do poprzedniego tematu.
- W połowie między Kahuku a Laie trzeba zjechać z Kamehameha Highway nad morze - zaczął wyjaśniać John.

Dwie godziny (i trzy koktaile anansowe, tudzież porcję lau lau) później w drzwiach “Hualani” stanęła zgrabna brunetka o typowej dla Haitańczyków urodzie.


Sposób, w jaki przywitała się z Johnem, wywołał aplauz i żartobliwe docinki ze strony licznie zgromadzonych w knajpce gości, jednak ani Kiana, ani John nie przejęli się tym zbytnio. Tego typu “komentarze” w wykonaniu klientów knajpki były na porządku dziennym.
Kiana wymieniła kilka pozdrowień ze znajomymi, a potem podeszła do stołu harleyowców.
- Panie, panowie - oznajmiła, po wymianie powitań - porywam Johna.
Wymieniony rozłożył na pozór bezradnie ręce.
- Cóż, siła wyższa - powiedział z uśmiechem świadczącym o tym, że nie ma nic przeciwko porywaniu. - Alice i Aukai z pewnością mnie zastąpią.
Razem wyszli z knajpki i skierowali się na parking, gdzie wśród innych motorów czekał Harley-Davidson Johna.

- Zjesz coś? - spytała Kiana wychodząc spod prysznica.
Strój dziewczyny, składający się jedynie z kwiecistego pareo, zachęcał do nieco innej konsumpcji, ale John tylko się uśmiechnął, ograniczając się do spojrzeń.
- I nie oblizuj się tak - dodała.
- Ja?? - John był uosobieniem niewinności.
- Co powiesz na poke? - spytała sprawdziwszy zawartość lodówki.
- Z przyjemnością ci pomogę - odparł.

Kolacja we dwoje. Dobry początek wieczoru. A może, biorąc pod uwagę porę dnia, trzeba by powiedzieć - nocy.

Delikatne pikanie, wydobywające się z głośnika Mac’a, wyrwało Johna ze snu.
- Która godzina? - Głos Kiany był zdecydowanie senny. - Czy to czasem nie sobota? - Dziewczyna ziewnęła.
- Dzień dobry. Jakiś mail - odparł John tłumiąc ziewnięcie. - Od jakiegoś dobrego znajomego zapewne. Inaczej Moani by go nie przepuściła.
- Czy ty jej zbytnio nie przeciążasz? - uśmiechnęła się Kiana. - Tyle ma obowiązków, a ty jeszcze jej każesz sprawdzać pocztę. Dzień dobry, Moani! - podniosła nieco głos.
- Dzień dobry, Moani - powtórzył po niej John.
- Dzień dobry, Kiano. - Łagodny kontralt jakby spłynął z sufitu. Aż trudno było uwierzyć, że to symulacja komputerowa. - Jest siódma pięć. Dzień dobry, John.
- Moani, wyświetl mail na monitorze - polecił John.
Stojący na biurku monitor nagle się rozjaśnił.

- Za godzinę muszę być w pracy - powiedział John, po zapoznaniu się z treścią wiadomości. - Starczy czasu na prysznic i jakąś grzankę. W instytucie stracę jakieś dwie godziny. Zaczekasz na mnie? - spytał wstając.
Kiana pokręciła głową.
- Od czasu do czasu muszę pomieszkać u siebie. - Uśmiechnęła się. - Ktoś musi podlać kwiatki. Prysznic i grzanki - powiadasz? - Wysunęła się spod koca.

Poranny prysznic zazwyczaj pomysłem jest dobrym, tyle tylko, że ten nieco się... przeciągnął. Na grzanki już nie starczyło czasu. Przynajmniej John nie zdążył nic zjeść.
- Podrzucić ci kilka kanapek do pracy? - spytała Kiana.
- Nie, dam sobie radę - odparł John.
- No to do zobaczenia w klubie. Tylko się nie spóźnij. Za bardzo.
- Ja??
Wychodząc słyszał jeszcze, jak Kiana prosi Moani o podniesienie żaluzji.

Ranek był piękny i zapowiadał równie ładny dzień. Co, nie da się ukryć, było dla Hawajów dość typowym zjawiskiem, szczególnie o tej porze roku. Wierny stalowy rumak Johna jak zwykle nie zawiódł i John nie miał zbyt wielkich problemów w zjawieniu się na czas w budynku instytutu.
- Hej, Peter - powitał swego współpracownika. - I jak tam nasze podstawy do stworzenia Skynetu?
- Idziemy stale do przodu - odparł Peter. - Mamy już nawet małe Terminatorki. - Wskazał na stojącego na biurku robocika. Ten, mający wbudowane receptory ruchu, natychmiast zareagował na gest.
- Gdzie jest Sara Connor? - spytał, unosząc dłoń uzbrojoną w laserowy pistolet i wycelował go w Johna. - Mów lub giń!
- Operacja anulowana, T-800 - powiedział Peter i czerwone oczka robocika przygasły. - Chciałem ci pokazać pierwsze efekt działania naszego Malarza - mówił dalej Peter. - I wiesz... mam wrażenie, że jesteśmy na dobrej drodze.
“Malarz”, wbrew nazwie, nie służył do malowania portretów, martwych natur, pejzaży czy ścian. Program miał, w swym założeniu, na podstawie serii zdjęć “wydobyć” na światło dzienne charakter modela.
- A na kim go testowałeś? - spytał zaciekawiony John.
- A czyich fotografii jest zawsze najwięcej? W różnych pozach i sytuacjach?
- Ani chybi jakiś polityk, artysta lub modelka - odparł John. - Ale najlepiej, gdyby to był ktoś, kto nas nie zna i nie będzie mieć szansy, by nas dopaść, gdy się okaże, że obraz pokaże nie taki typ charakteru, jaki oficjalnie owa osobistość prezentuje.
- Hmmm... Może i masz rację... - odparł Peter z namysłem. - Niektórzy mają wysokie mniemanie o sobie i są absolutnie pozbawieni poczucia humoru.
- Tak jak ja - uśmiechnął się John i dumnie zadarł nosa.
- Wiem, wiem - odparł szybko Peter. - Nawet bym nie śmiał zaproponować twojej szanownej osoby.

Mniej więcej dwie godziny później obraz był gotowy.
Czy ‘oryginał’ byłby zachwycony, widząc chciwość w oczach i niechęć do świata w zaciśniętych ustach? Na szczęście był daleko, a ani Peter, ani John nie zamierzali wysyłać mu prezentu z okazji zbliżających się sześćdziesiątych urodzin.

- Pełen sukces. - John z uznaniem pokiwał głową. - Ozłocą nas, czy zawiśniemy szybko i wysoko?
- Jeśli znam życie, to to drugie - odparł Peter. - Ale najwyżej wywalą nas na zbity pysk. - Uśmiechnął się. - Trzeba będzie mimo wszystko się tym pochwalić.
- Z wieńcem na skroni będzie ci do twarzy - stwierdził John. - A jak idzie nauka brydża? - spytał.
Peter skrzywił się.
- Guzik z pętelką - odparł. - Pół nocy nad tym siedziałem, ale zmiany, które chcieliśmy wprowadzić, niewiele dały.
- Wynika z tego, że Moravec ma aż za dużo racji. - John nie wyglądał na zachwyconego. - No nic. Zamykamy sklepik. Ja mam spotkanie, a ty... - spojrzał na swego nieco sfatygowanego współpracownika. - Idź spać. Odwieźć cię?
- Zadzwonię po Lisę - odparł Peter. - Do zobaczenia w poniedziałek.
- Znikaj. Ja tu wszystko powyłączam - powiedział John. - Do poniedziałku.


“Hui Nalu Canoe Club” był instytucją otwartą tylko dla członków. Ewentualnie dla osób przez tych członków wprowadzonych. To, że Kiana była członkinią klubu, stanowiło całkiem przyjemny, acz niekonieczny dodatek do ich znajomości. Dzięki temu, w takim dniu jak sobota czy niedziela, można było znaleźć kawałek w miarę wolnej plaży czy wody bez wyjeżdżania poza miasto.

- Pan Kaewe. - Portier uprzejmie skinął głową. - Pani Uilani czeka w Sali Błękitnej.
- Dziękuję. - John skinął głową i ruszył na poszukiwania Kiany.

- Skorzystamy z fali? - spytała Kiana. - Są świetne warunki.
- Maniaczka - uśmiechnął się John. - Trenujesz do kolejnych zawodów? Jedno mistrzostwo ci nie starcza?
- I jedno drugie miejsce, pamiętaj o tym - dodała Kiana, dumnie unosząc głowę. - Nie, nie. Tym razem dla samej przyjemności surfowania.
- W gruncie rzeczy wiedziałem, że nie przychodzimy tu dla ładnego piasku czy samej przyjemności spotkania się - odparł John. - Niech ci będzie. Dla ciebie wszystko.
- Och, wzruszyłam się... Jeszcze trochę i zemdleję z wrażenia. - Kiana przewróciła oczami.
- Z przyjemnością cię ocucę, kochanie ty moje - zapewnił ją John.
- Taaa... I z pewnością będziesz mieć paru rywali do metody usta-usta - westchnęła symulując rozmarzenie. - A nuż któryś cię ubiegnie? - Ząbki Kiany błysnęły olśniewającą bielą w czarującym uśmiechu. - Wdzięczność ocalonej kobiety nie zna granic... - Mrugnęła kokieteryjnie po czym nagle wybuchnęła tłumionym śmiechem. - Nie, jednak zrezygnuję z takiej formy wyrażania emocji.


Woda była wspaniała. Fale również. I chociaż John nie mógłby rywalizować z Kianą pod względem umiejętności, to udało mu się nie ulec zbyt często morskim falom. Raptem jedna wywrotka, to tyle co nic.

- Miałaś rację. - John oparł się o stojącą na piasku deskę. Przeniósł wzrok z fal na Kianę. - Z przyjemnością sobie odświeżyłem niektóre umiejętności. - Z wdzięcznością skinął głową. W ramach wyrażania wdzięczności zapraszam cię na obiad. Wolisz jakieś danie klubowe tutaj, specjał dnia w “Hualani” czy coś upieczonego przy domowym ognisku?



W końcu zdecydowali się na piknik, a na miejsce wybrali sobie Opae'ula Reservoir.
Oczywiście można by rzec, że nie trzeba szukać zbiorników wodnych, gdy pod ręką jest cały ocean, ale przyjemnie było niekiedy posłuchać szumu drzew i śpiewu ptaków zamiast szumu fal i nawoływania mew.
John delikatnym pstryknięciem strącił mrówkę, spacerującą po leżącej na trawie dłoni Kiany. Dziewczyna zdawała się drzemać, nie zwracając uwagi na to, że słońce dawno minęło zenit powoli acz systematycznie zaczynało się chylić ku zachodowi.
- Hej, śpiąca królewno... - John cmoknął Kianę w czubek kształtnego nosa. - Pobudka.
- Nie śpię - mruknęła dziewczyna. - Rozmyślam.
- ??? - Milczenie Johna było dość wymowne.
Kiana otworzyła jedno oko i spojrzała na swego milczącego w tej chwili rozmówcę.
- Nie wolno myśleć? - spytała. - Nie jestem blondynką z kiepskich dowcipów. - Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu.
- Lubię brunetki - oświadczył John. - A szczególnie jedną. I na szczęście nie należy do tych, których czoła nigdy nie skaziła żadna myśli.
Kiara pokazała mu język.
- Co robisz w przyszłą niedzielę? - spytała.
- Na Wielką Pele! Nad tym sie zastanawiałaś?
- No co? Nie wolno snuć dalekosiężnych planów?
- Bez względu na to, co knujesz - zapewnił ją John - możesz na mnie liczyć. A teraz chodź. Zapraszam cię na kolację.
- Domową? - spytała Kiana. - Jak wczoraj?
Ujęła podaną sobie dłoń, potem wstała.
- O nie. - John pokręcił głową. - Do najlepszej niemal restauracji na wyspie.
- Niemal?
- Ponoć nie przepadasz za sushi. - Uśmiechnął się. - Co powiesz na tradycyjne hawajskie potrawy serwowane w “Orchids”?
- To jedziemy, jedziemy! - Nie czekając, aż John zwinie resztki ich piknikowego obozowiska Kiana ruszyła w stronę stojącego na uboczu jeepa.


Jedzenie w “Orchids” było wspaniałe, podobnie jak i widoki, roztaczające się z okien.
Jako że jednak wszystko się kończy, a szczególnie sprawy sprawiające przyjemności, tak też i ten wieczór musiał się prędzej czy później skończyć.
- Przejdziemy się kawałek? - spytała Kiana. - Mały spacerek, by stracić trochę z tych przepysznych kalorii?


Krocząc powoli przez pełne życia (mimo nocnej pory) miasto dotarli w końcu na Huali Street, gdzie Kiana mieszkała wraz ze swoją współlokatorką.
- A zatem do jutra, skarbie - powiedział John, gdy wreszcie skończyli się żegnać.
- Do jutra. Pa.
Kiana obróciła się i ruszyła w stronę wejścia do budynku. John poczekał, aż w oknie zapłonie światło, a dziewczyna pomacha mu na pożegnanie. Przesłał je całusa, co Kiana skwitowała uśmiechem, a potem ruszył w stronę domu.


Drzwi otworzyły się, ledwo położył dłoń na czytniku linii papilarnych. Światło w korytarzu zapaliło się automatycznie.
- Dobry wieczór, Moani - powiedział, zamykając drzwi.
- Dobry wieczór, John - odpowiedział damski, ciepły głos.
- Jacyś goście, maile? - spytał, przebierając się w domowe rzeczy.
- Nikt nie przyszedł. W poczcie sam spam. - Moani była zedydowanie lakoniczna.
- Włącz mi proszę KGMB - powiedział.
Usiadł w wygodnym fotelu, gotów zapoznać się ze wszystkimi nieszczęściami, jakie spadły na miasto i wyspę w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin.

Było już po północy, gdy wyłączył telewizor i ruszył pod prysznic.

- Dobranoc, Moani - powiedział, kładąc się spać. - Obudź mnie o szóstej.
- Dobranoc, John - padła odpowiedź. - Nie zapomnę.
- Zgaś, proszę, światło.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-10-2012, 14:13   #5
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Wyszła z budynku sądu federalnego im. Księcia Jonaha Kuhio zamyślona, przez sekundę oślepiło ją słońce jakby ktoś pacnął ją delikatnie w czoło mówiąc „Hej obudź się i popatrz dookoła.”. Przystanęła na chwilę oddychając głęboko, zdecydowanie wolała Honolulu od Nowego Yorku. Nie chodziło nawet o klimat, zadrżała na wspomnienie zim na uniwersytecie i w samym mieście, tylko o zagęszczenie. W Nowym Yorku ulice niemal cały dzień toną w cieniu wielkich budynków, tu zaś ciężko było wypatrzyć coś większego niż trzy piętra. ~ I chwała za to duchom przodków. ~ pomyślała skręcając w prawo na parking. Czuła jak opada z niej zbroja „twardej i wrednej pani prawnik”, wielu znajomych nie poznawało jej na Sali rozpraw, dosłownie. Pewna koleżanka z roku stwierdziła, że „kiedy Otti wchodzi do sądu zmienia się jak Dr Jekyll.” I coś w tym było, była świadoma jak zmienia się jej wyraz twarzy, postawa, nawet głos, zdawała sobie także sprawę, że zmieniał się także jej charakter kiedy zabierała się za swoje „Prawnicze voodoo”. Ale jej to nie przeszkadzało Chris uwielbiał oba jej wcielenia. Złapała się na rozmyślaniu jak bardzo podobałaby mu się tutejsza pogoda. ~ Pewnie jęczałby, że mu za gorąco. ~ parsknęła mentalnym śmiechem do swych myśli otwierając drzwi samochodu. Brakowało jej go, bogowie jakże jej go brakowało, brakowało jej jego herbaty różanej którą przynosił gdy kuli razem do egzaminów. Jego uśmiechu gdy leżeli na kanapie w ich małym mieszkaniu, tych chwil kiedy patrzyła jak śpi. Jadąc czuła łzy na policzkach, na szczęście nie spowodowała wypadku, po pół godzinnej jeździe skręciła w stronę domu, otarła łzy nim wyszła z samochodu, gdy otwarła drzwi poczuła zapach czegoś smakowitego dolatujący z kuchni. Kaitlin pewnie znowu eksperymentowała z lokalnymi potrawami, Aoatea ciągle zdumiewała się jak jej teściowa była w stanie tak szybko i niemalże bez trudu dostosować się do nowego otoczenia.
- Mama! - usłyszała gdzieś z ogrodu, po czym do domu wpadł jej synek skacząc w jej ramiona i zaplatając nogi jak mały miś koala.
- No jestem. - powiedziała z uśmiechem tulącemu się do niech chłopczykowi i sama też go przytuliła.
- Opowiadaj jak ci minął dzień?

Idąc z malcem na ręku do kuchni słuchała jego opowiadań o dniu spędzonym w wśród małych skautów. Synek opowiadał jej poważnym głosem o wielkiej wyprawie do lasu gdzie widzieli rodzinę walabii i jak można rozpoznać czy dana roślina to czasem nie trujący bluszcz. Pomysł by małego dzikusa wysłać do skautów był autorstwa Kaitlin która aż klasnęła z radości gdy dowiedziała się że w okolicy jest obóz. Aoatea miała wiele wątpliwości ale jak na razie wyglądało to nieźle, tym bardziej, że w grupie Tamatiego było jeszcze kilku chłopców z rodzin Garou albo ich krewniaków. Zresztą sam instruktor także był krewniakiem, stąd właśnie tak wiele wycieczek do lasu. Jej synek wpasował się idealnie w grupę, niezły wyczyn jak na blondyna z niebieskimi oczkami w grupie brunetów o ciemnej karnacji. Wprawdzie jako jedyny nie umiał pływać, i dopiero zaczynał się tego uczyć ale był prawdziwym asem we wspinaniu się na cokolwiek i w lot chwytał różne umiejętności potrzebne małym skautom. Po kilku bójkach dorobił się także paru przyjaciół „najlepsiejszych” jak sam ich określał. Co dziwne oni też uważali go za najlepszego kumpla i odwiedzali się nawzajem regularnie, kompletnie nie pamiętając już całego zdarzenia ale cóż, faceci, nawet tacy mali byli po prostu dziwni w ten sposób.

W kuchni czekał ją kolejny rozczulający widok, Airini z włosami związanymi hustką i w fartuszku z podobizną Hello kitty pracowicie pomagała swojej babci w tworzeniu obiadu. ~ W życiu bym nie uwierzyła że coś takiego może się zdarzyć w prawdziwym świecie, wyglądają jak z reklamy proszku do pieczenia albo innych kulinariów. ~ uśmiechnęła się do swych myśli. ~ Może wypadałoby małej także znaleźć jakieś zajęcie spoza zestawu „mała gosposia”? ~ zastanowiła się ~ W końcu może kiedyś zechcieć wyjść z kuchni. Ale z drugiej strony po co zmuszać na siłę? Będzie chciała to się jej załatwi college albo i uniwerek. A nie będzie chciała to zostawi fundusz na kuchnię marzeń albo dla swoich dzieci. Cichą myszką i tak nie będzie, nie po mnie i Chrisie, Kaitlin też nie nazwałabym potulną. ~
- Jak wam mija dzień? - spytała wchodząc i na razie porzucając myśli o kształtowaniu przyszłości swych pociech.
- Mama! -krzyknęła Airini biegnąc do swej mamy aby zająć miejsce na jej wolnym ramieniu.
- Hej słoneczko, widzę, że dzielnie coś tu z babcią tworzycie? - spytała. Mała puściła ją na chwilę by kiwnąć blond główką i powiedzieć.
- Babcia robi pieczeń a ja ciasteczka! - z dumą odpowiedziała mała kucharka. Wprawdzie masa na tupperwareowej stolnicy przypominała raczej jasnożółty glut niż ciasteczka no ale ktoś musiał zagnieść ciasto a jak lepiej odwrócić uwagę małej pięciolatki od gorącego piecyka niż dając jej odpowiedzialne zadanie? Przez następne pół godziny siedziała sobie na stołeczku popijając herbatę rozmawiając na luźne tematy z Kaitlin i obserwując jak Airini i Tamati kłócącą się czy ciasteczka powinny być z cynamonem czy kruche z cukrem, osobiście miała nadzieję na owsiane z rodzynkami ale kolor masy się nie zgadzał. Oczywiście po chwili oboje domagali się by to ona zadecydowała, święcie wierząc, że decyzja będzie po ich myśli. Aoatea stwierdziła, że przecież nie ma chyba problemu ze zrobieniem jednej połowy tak a drugiej tak. Kaitlin natomiast stwierdziła że ponieważ robią babeczki cała rozprawa jest unieważniona i wszyscy mają natychmiast wracać na swoje miejsca bo nie dostaną ani obiadu ani deseru.
~ No i od razu widać kto jest Alfą w naszym stadku. ~ pomyślała wesoło pani prawnik zdolna rozdzierać auta na strzępy, grzecznie popijając herbatkę z uśmiechem i miną totalnego niewiniątka. Nota bene identyczne miny miało jej potomstwo kontynuujące wspólne zagniatanie ciasta w totalnej zgodzie i harmonii, dokładnie tak jak przez ostatnie pół godziny i nikt nie udowodniłby że było inaczej, ooo nie proszę pani. ~ Niesamowite, już umieją zastosować zasadę domniemanej niewinności. Pewnie nawet mają w razie czego gotowe zeznania i linię obrony opartą na Wielkich-Mokrych-Oczkach. Oj będę miała wesołą starość z tą dwójką łotrzątek jeśli nic mnie wcześniej nie zagryzie. ~
- A tobie córeczko jak poszło dziś w sądzie? - spytała Kaitlin kończąc puree z ziemniaków.
- Sędzia odroczył rozprawę, ale mam ich na widelcu, a tak apropos widelca… - w tym momencie dźwięczne „Ping!” dochodzące z piekarnika obwieściło koniec oczekiwania. Dzieciaki w momencie umyły ręce i, nim jeszcze obie kobiety zdążyły ułożyć potrawy na stole, oboje czekali już ze sztućcami w rękach i wilczym głodem w oczach. Wyglądali jak dwie małe piranie które widziała w jednej z kreskówek w telewizji. Nie mogła nie parsknąć śmiechem, a gdy wyjaśniła Kaitlin powód ta również się roześmiała, dzieciaki zaś zignorowały dziwaczne zachowanie dorosłych i zajęły się obiadem, bo jak wiadomo obiad to poważna sprawa. No nie?

Obiad był świetny, nie chodziło nawet o smak potraw, jakimś cudem będąc razem tworzyli jakby osobny świat. Siedząc przy stole śmiejąc się z leśnych przygód Tamatiego i słuchając jak Airini rozbijała jajka czy opowiadając drobne zdarzenia jakie miały miejsce w kancelarii czuła, że byli rodziną i nie potrafiła się smucić. Christopher gdyby żył, siedziałby teraz z nimi, nie ważne gdzie by mieszkali, chciałaby aby tu był, ale smutek po prostu nie miał do niej dostępu w tym kręgu kochających serc.
Gdy siedziała z Kaitlin na werandzie, przebrana w luźne domowe ciuchy, popijając mrożoną herbatę i patrząc na rezerwat Round top czuła się odprężona jak po dobrym masażu.

- Zdajesz sobie sprawę jak jestem ci wdzięczna za opiekę nad maluchami, sama nie poradziłabym sobie z ich wychowaniem i kancelarią. - powiedziała to swojej teściowej.
- Bzdura, moja droga. - stwierdziła starsza kobieta. - Jak wy to teraz mówicie? „Jesteś lepsza w te klocki niż myślisz?” Choć zgodzę się, że w kuchni jesteś totalną amatorką, nawet mój ś.p. Harlod gotował lepiej niż ty skarbie. Ale uwierz mi kiedy mówię, że gdybyś nie zabrała mnie ze sobą pewnie bym nie wytrzymała w tym pustym domu. I druga sprawa, kochana poza zajmowaniem się domem ja tak naprawdę niewiele więcej potrafię, nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak ty radzisz sobie z całym tym domem wariatów który nazywasz kancelarią. Właściwie to ja powinnam być wdzięczna tobie, że zabrałaś mnie z Nowego Yorku, kocham to miasto ale w moim wieku zima jest łatwiejsza do zniesienia na Hawajach. No i tylu tutaj przystojnych półnagich mężczyzn…
- Mamo, no wiesz… - zaczęła Aoatea
- A spróbuj tylko powiedzieć „w twoim wieku” to pójdziesz spać bez kolacji młoda damo. - ucięła ze śmiechem jej teściowa, grożąc palcem.
- Miałam na myśli tylko to, że wszystkie sąsiadki umrą z zazdrości jak im poderwiesz najlepszych facetów. - gładko dokończyła młoda Garou.
- Nieźle się wybroniłaś. - parsknęła starsza z kobiet.
- Taki zawód.- stwierdziła młodsza wzruszając z uśmiechem ramionami ramionami.
- Prawda, a propos zawodu jak wygląda jutrzejszy dzień?
- Jak zwykły dzień w biurze, jeśli nic się nie posypie to wrócę jak zwykle.

Wieczorem gdy dzieciaki już spały, umyte i najedzone pojechała do klubu „Shape” by dać się sponiewierać i samej sponiewierać kilku innych uczestników kursu Krav magi. Co by nie mówić, spodobało jej się, wysiłek fizyczny świetnie odwracał uwagę od smutnych myśli i pozwalał odsapnąć mózgowi ostro wykorzystywanemu w czasie pracy. Dawało jej to także pewne poczucie spełnienia, świadomość własnej siły i wartości, no i regularny łomot, jak mówił jej brat, zapobiegał obrastaniu w zbędne kilogramy. Co przy jej głównie siedzącym trybie pracy i mistrzostwu Kaitlin w gotowaniu niechybnie by ją czekało.
Gdy wróciła do domu wyciągnęła swojego glocka z skrzynki na broń, do której klucz miała tylko ona i Kaitlin, i zajęła się jego czyszczeniem i oliwieniem, następnego wieczoru miała wizytę na strzelnicy. Robiła to w salonie gdyż Kaitlin zabroniła wnoszenia smaru do swego świętego przybytku. Strzelanie było kolejnym pomysłem jej nadopiekuńczego brata z zespołem „mucho macho man” choć i ten rodzaj „rozrywki”, o dziwo, przypadł jej do gustu mimo konieczności długiego prysznica nim przestała czuć zapach prochu. Było coś niesamowitego w strzelaniu z ostrej amunicji, jakby śmierć przysiadła na ręku i czekała aż się ją pośle gdzieś w przestrzeń. Nie żeby chciała kogoś zabić lub zranić, po prostu mieszanka szacunku, strachu i mocy gdy posługiwała się pistoletem naprawdę odurzała lepiej niż porządny drink. Z tą myślą złożyła z powrotem pistolet upewniając się po raz setny że jest rozładowany, sprawdziła czy oba magazynki są na miejscu i czy liczba naboi zgadza się z zapamiętaną, po czym włożyła go do skrzynki i zamknęła. Bardzo się bała trzymać w domu broń, ale dzieciaki i tak nie miały czasu myszkować gdy były z Kaitlin. Tym niemniej nim schowała skrzynkę upewniła się dwa razy, że dobrze ją zamknęła. Poszła spać tęskniąc za niebieskookim blondynem który na studiach zawrócił jej w głowie i który obdarzył ją całym szczęściem jakiego mogłaby pragnąć. ~Gdybyś tylko był tutaj…~ pomyślała odpływając w sen.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 15-10-2012, 15:20   #6
 
Pietro's Avatar
 
Reputacja: 1 Pietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodzePietro jest na bardzo dobrej drodze
Powiedzieć, że należał do osób twardo stąpających po ziemi mogło wydać się sporym niedopowiedzeniem z uwagi na to kim w istocie był. Na co dzień obcował z rzeczami, które normalni ludzie mają za wytwór zbyt wybujałej wyobraźni. Nawet jednak on starał się zachować dystans, kiedy przychodziło do wszelkiego rodzaju wizji. Wielu starałoby się odnaleźć tu jakiś związek między dziwnymi snami, które dręczyły go od kilku dni i tym, że ścieżki jego oraz tych chłopców znów się przecięły. Jego umysł ogarnęło zwątpienie, ale to z jakiegoś powodu malało. W Honolulu działo się coś niedobrego i co gorsza mogło być to tylko zapowiedzią prawdziwej katastrofy. Może zaniepokoiło to same duchy, które postanowiły mu dopomóc, a jeśli tak to kim był by ową pomoc odrzucać?

Na razie wolał jednak skupić się na tym co było mu znane - dokładnej policyjnej pracy. Chciał potwierdzić swoje przypuszczenia zanim wysnuje jakiekolwiek wnioski. Musiał dojść do prawdy, tego był pewien, a skoro nie było miejsca na najmniejszy błąd, musi zacząć od solidnych podstaw.


Wędrował między miejscem zbrodni, a salą gdzie nadal przesłuchiwano pozostałych klientów lokalu. Jak w każdy piątkowy wieczór tego typu miejsca pękają w szwach, w normalnych warunkach mogło okazać się to pomocne, ale w tym konkretnym nie liczył na wiele. Może ktoś zobaczył jak wchodzili do toalety, może ktoś nawet z nimi pogadał, może przy odrobinie szczęścia dzięki zeznaniom uda im się dorwać jakiegoś dilera. Szkoda tylko, że przy tej ilości towaru, który zalał wyspy, nie był to nawet wierzchołek góry lodowej. Miał ochotę splunąć. Mystique cieszyło się opinią miejsca zabaw dla tutejszej elity. Widać nawet dodatkowe zera na koncie bankowym nie uchronią człowieka przed śmiercią w śmierdzącym szczynami kiblu.

Minęła ponad godzina nim na miejscu pojawił się Makaio. Partner od razu odszukał Samuela, który stojąc na uboczu obserwował twarze odpytywanych przez zebranych funkcjonariuszy ludzi. Uścisnęli sobie dłoń, po czym młody śledczy sięgnął po swój notes. Przez chwilę studiował notatki, by wreszcie się odezwać.

- Mam coś co powinno cię zaskoczyć ...
- Już ich aresztowaliśmy - Kahua wtrącił w pół zdania.

Twarz jego rozmówcy przykrył wyraz szczerego zdziwienia. Ten szybko jednak zniknął. Jako detektyw nie mógł pozwolić sobie na tak ostentacyjne okazywanie emocji, a przynajmniej tego uczył go Samuel. Jak do tej pory nigdy nie udało mu się tak naprawdę zaskoczyć bardziej doświadczonego kolegi. Nic więc dziwnego, że minę pod tytułem "oczywiście, że o tym wiedziałeś" miał wypracowaną do perfekcji.

- Zgadza się, dokładnie trzech - Akamu Kamano, Robert Koch i Jerry Smith, ostatni niestety nie przeżył, dwóch pozostałych znajduje się w śpiączce. Skontaktowałem się już z lekarzami, w razie zmiany ich stanu natychmiast zostaniemy poinformowani.
- Dobra robota.

Kiedy skończył mówić poczuł jak tysiące myśli bombardują jego umysł. Szczególnie zaś jedna - ta dotycząca serii snów dręczących go przez kilka ostatnich nocy. Czy naprawdę miał wędrować przez pełne zepsucia miasto, kierując się tylko i wyłączenie ledwie słyszalnym skowytem? Zdecydowanie trafna metafora na opisanie całego śledztwa mającego za zadanie wyeliminować nowy niebezpieczny narkotyk, który skaził jego własny dom śmiercią i zepsuciem. W sercu Garou zwątpienie nie było częstym gościem, a nawet jeśli, tak jak w tej krótkiej chwili, szybko zostało wypierane przez zdecydowanie i niebywałą determinację.

- Przejrzysz jeszcze raz dokładnie dokumenty z poprzedniego zatrzymania. Potem przeprowadź pełen wywiad środowiskowy dotyczący wszystkich znalezionych w tej toalecie i wszystkich osób z miejsca poprzedniego zatrzymania. Chce wiedzieć z kim się zadają, gdzie przebywają, co lubią robić.
- Jasna sprawa, potrzebujesz czegoś jeszcze?

W odpowiedzi Samuel pokiwał tylko przecząco głową. Jego myśli powędrowały do miejsca, które było poza zasięgiem kogokolwiek. Mógł zastanawiać się nad tym setki razy, ale i tak nie kończyło się to niczym poza przypuszczeniami. Skąd wziął się ten nowy narkotyk, kto jest w stanie produkować go na taką skalę i nie pozostawiać po sobie żadnego śladu? Nawet pomimo niezbyt długiej znajomości Makaio doskonale zdawał sobie sprawę co oznacza to nieobecne spojrzenie partnera. Dlatego po prostu ruszył wykonać polecenie. Minął jakiś kwadrans nim Samuel wrócił do świata żywych. Pierwszą czynnością było chwycenie za telefon. Kilka stopniowo coraz bardziej irytujących sygnałów i w końcu w jego uchu rozbrzmiał melodyjny kobiecy głos.

- Tak, słucham?
- Z tej strony Samuel. Będzie mi potrzebny raport i wszystkie dodatkowe dokumenty związane z niedawnym zatrzymaniem, nazwiska Kamano, Koch, Smith. Lada chwila ktoś powinien się po nie zgłosić.

W słuchawce wyraźnie dało się usłyszeć przeciągłe westchnięcie. Ostatecznie kto lubił tego typu rozmowy telefoniczne? Samuel nie miał jednak w zwyczaju owijać w bawełnę, toteż wolał od razu przejść do wydawania poleceń.

- Jak rozumiem to ciebie wezwano do tego całego zamieszania w Mystique, masa ludzi wciąż o tym gada.
- Dziękuję Katherine, mam u ciebie dług - wypalił dość nieoczekiwanie, po czym wdusił czerwoną słuchawkę.

Oczami wyobraźni wyraźnie widział jej minę. Nie był to przyjemny widok. Znacznie jednak lepszy od tego, który ujrzał kiedy znajoma woń zmusiła go do obrócenia głowy. Ten zapach rozpoznałby wszędzie i w normalnych warunkach wolałby trzymać się od jego źródła na sporą odległość. Na to niestety było już za późno.


- Poważnie? W tym mieście nie ma już innych śledczych?
- Też miło mi cię widzieć Tani. Muszę przyznać, że jestem zaskoczony. Od kiedy zajmujecie się dilerką w byle klubie?

Minęło sporo czasu od ich ostatniego spotkania i Samuel kilkukrotnie złapał się nawet na rozmyślaniu jak będzie wyglądało kolejne. Zabawne jak wszystkie całkowicie różniły się od siebie. Elementem wspólnym był tylko sposób w jaki się kończyły i w tej krótkiej chwili był niemal pewien, że tym razem nie będzie inaczej.

- Bardzo zabawne, mogłabym spytać o to samo - umilkła i przez kilka uderzeń serca przyglądała się stojącemu obok mężczyźnie. - Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawę jak wielkie gówno spadło nam na głowę prawda? Przedawkowanie w miejscu takim jak to oznacza wielkie kłopoty. Zupełnie jakby już nie obrywało nam się po dupie za każdym razem kiedy chociażby słyszy się o tym nowym śmieciu.
- Pocałunku Kanaloa.
- Cokolwiek. Jesteś pewien, że nikt z twoich nie wie nic na ten temat?

To pytanie musiało paść i jak za każdym razem Samuel wolał uciąć rozmowę zanim straci nad nią kontrolę. Posłał więc Tani jedno spojrzenie, to szczególnie które było w stanie rozwiązywać języki nawet najtwardszym bandytom. Więcej nie musiał robić. W zasadzie było tak jakby jej słowa były tylko niezbyt przyjemnym wspomnieniem.

- Domyślam się, że przejmujesz sprawę? - Wtrącił chcąc przerwać chwilę niezręcznej ciszy.
- O dziwo nie, jadąc tu dostałam telefon od komisarza. Brawo, właśnie zostałeś włączony do śledztwa. Ten cały narkotyk, pocałunek, czy inna gówniana nazwa, którą wszyscy wycierają sobie mordę, wymknął się spod kontroli. Skoro sprawą zaczynają interesować się media, do akcji musi wkroczyć superglina - posłała mu jeden ze swoich zadziornych uśmiechów.
- Odnośnie dziennikarzy - szepnął zauważając rozkładające się już na zewnątrz ekipy chcące sfilmować całe zajście.
- Do boju wielkoludzie - Tani nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę przesłuchiwanych klubowiczów.

Samuel wyszedł natomiast na spotkanie szukającym sensacji reporterom. Nie był zachwycony ale mogło być gorzej. W chwili obecnej i tak nie miał żadnych informacji, którymi mógłby podzielić się z mediami. Zasłanianie się dobrem śledztwa, tudzież nadal prowadzonymi badaniami opanował do perfekcji. W połączeniu z tak charakterystycznymi dla niego lakonicznymi wypowiedziami, sprawiało to też że nie stracił nawet pełnego kwadransa. Niedługo po nim zdał sobie sprawę, że nie miał czego szukać na miejscu. Przesłuchania jeszcze trochę potrwają, ale skoro nie został do tej pory zaczepiony, bezpiecznie mógł założyć że nie pojawił się nikt kto odstawałby od profilu standardowego klubowicza. Ostatni raz ogarnął wzrokiem wszystkie postacie krzątające się po Mystique stanowiącym miejsce zbrodni i cicho westchnął. Nienawidził tego typu spraw. To nie było morderstwo, a nawet jeśli trudno oskarżyć brak wyobraźni i zwyczajną ludzką głupotę. Laboratorium prawdopodobnie jutro z samego rana zaszczyci go telefonem informując o rzeczach, których był doskonale świadom i bez konieczności marnowania czasu techników.

Wsiadł do samochodu z zamiarem odjechania do domu. Wolał dobrze się wyspać przed weekendem, który tak szczelnie wypełni mu praca. Przekręcił kluczyk wywołując natychmiastową reakcję silnika. Niemal w tym samym momencie po raz kolejny jego myśli samoistnie powędrowały ku dziwnym snom nawiedzającym go od kilku ostatnich nocy. Siedział tak w bezruchu próbując raz jeszcze znaleźć powód i prawdziwe znaczenie tego osobliwego zjawiska. Pozostawiony w tym stanie osobliwej bezradności zdobył się tylko na wzruszenie ramionami i ruszył …

… do szpitala gdzie zawieziono nieprzytomnych chłopców. Nie wiedział na co liczy, nagłe przebudzenie? Może na spotkanie z ich rodzicami i przyjaciółmi, którzy w jakiś sposób dowiedzieli się o tragedii. Wszystko było lepsze niż powrót do domu, ostatecznie przecież i tak nie zmrużyłby oka.
 

Ostatnio edytowane przez Pietro : 21-10-2012 o 18:23. Powód: Problemy z grafikami.
Pietro jest offline  
Stary 15-10-2012, 23:07   #7
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
There is magic within
There is magic without
Follow me and you'll learn
Just what life's all about.

* * *


Głośny, wysoki dźwięk przerwał ciszę panującą w jednym z domów na przedmieściach Honolulu. Aidan jęknął cicho, po omacku szukając budzika i wyłączył go. Przeklinając światło słoneczne wdzierające się do pokoju, przewrócił się na bok i zasłonił twarz poduszką, chcąc chociaż na kilka minut uciec z powrotem w objęcia Morfeusza. Przegrał jednak walkę ze swym wewnętrznym zegarem, który protestował przeciwko lenistwu i poganiał Kanadyjczyka do zwleczenia się z łóżka. Poza tym, Nathan chrapał jak lokomotywa i nie szło przy nim spać.

Aidan odwrócił się w jego stronę i zlustrował go dokładnie. Poprzedniej nocy, którą zaklasyfikował jako totalną porażkę, wrócili do domu oddzielnie. Policjanci, wezwani do "Mystique", z jakichś nieznanych blondynowi powodów zdecydowali się porządnie przemaglować Nathana i za nic w świecie nie chcieli go wypuścić razem z Aidanem. Nie pomogły groźby czy próby flirtu z tą, czy inną funkcjonariuszką. Nawet fakt, że Ives nie mógł prowadzić i wrócić do domu bez swojego towarzysza, został pominięty; ot, zwyczajnie kazali mu zadzwonić po taksówkę. A to, że zboczenie zawodowe Nate'a się wtrąciło i zamiast odpowiedziami odpowiadał pytaniami, wcale sprawy nie poprawiło.

Tak też Kanadyjczyk był zmuszony wrócić do domu sam, tłukąc się taksówką. Kiedy drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nim, ruszył prosto do łazienki, by doprowadzić się jako tako do porządku. Podczas wieczornej toalety jego głowę zaprzątały wydarzenia w "Mystique" i czy miały jakiś związek ze śmiercią jednej z Przebudzonych. Odkąd dowiedział się o śmierci Arveson, nie mógł pozbyć się przeczucia, że niebawem coś huknie. Kolejne spokojne dni wcale go nie uspokajały, ba!, robił się coraz bardziej nerwowy. Nie chciał wierzyć, by śmierć Przebudzonej przeszła bez echa. Być może dlatego właśnie zgodził się na propozycję Nathana i wybrał się z nim do tego cholernie drogiego klubu. Potrzebował odskoczni od rzeczywistości.

Teraz jednak pluł sobie w brodę, żałując tej decyzji. Był świadkiem czyjejś śmierci i fakt ten wcale nie napawał go optymizmem. Nie zamierzał jednak jak na razie zbytnio nad tym rozmyślać. Musiał niebawem zwlec się z łóżka, by odbyć rutynę dnia wolnego od pracy, o czym przypomniała mu kolejna seria głośnych, irytujących dźwięków dobiegająca ze strony stolika nocnego. Nathan jedynie wymruczał coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok, kiedy Aidan wyłączył budzik po raz drugi. Nie pamiętał nawet, kiedy jego chłopak wrócił do domu, ale to, że spał w ubraniu i butach świadczyło, że bardzo późno.

Aidan przeciągnął się i wstał z łóżka, kierując się w stronę łazienki. Zegarek wskazywał 9:30, więc miał jeszcze pół godziny na rozbudzenie się i doprowadzenie do porządku. Wziął szybki prysznic, ubrał się i ruszył do kuchni, chwytając po drodze komórkę i klucze. Po porannej kawie opuścił mieszkanie, odpalił samochód i ruszył w stronę centrum.

* * *


Brunch z Kate był swego rodzaju tradycją. Przynajmniej raz w tygodniu spotykali się w małej kawiarence w centrum Honololu, dokładnie o 10:45. Zawsze zamawiali to samo: Aidan zwykłą kanapkę i mocną kawę, Kate natomiast - rogalika i latté. Innym prawdopodobnie znudziłaby się taka monotonia w spotkaniach, jednak rodzeństwo zawsze znajdowało jakiś ciekawy temat rozmowy, który pozwalał im na zabicie czasu.

- I jak podobało ci się "Mystique"? - Spytała się Kate.

- Dobrze wiesz. - Odparł Aidan, lekko zirytowany. - Mogłabyś nauczyć swoich kolegów po fachu jakichś manier. Musiałem tłuc się do domu taksówką, bo zdecydowali się zatrzymać Nathana.

- Will do. - Rzuciła krótko jego siostra, uśmiechając się.

Siedzieli chwilę w milczeniu, zapełniając się swoim jedzeniem i popijając kawę. Ciszę przerwała komórka dziewczyny, sygnalizująca nową wiadomość.

- Myślałam, że kiedy ta cała Arveson kopnęła w kalendarz, wszystko się uspokoi. - Odezwała się, wystukując szybko odpowiedź. - Ale nie, muszę siedzieć na tej pieprzonej komendzie i szukać informacji.

- Przekwalifikuj się. Zacznij pracować w terenie. - Uśmiechnął się Aidan. - Mniej papierków, więcej wrażeń.

- I miałabym zrezygnować z modnych ubrań i szpilek na rzecz munduru? - Udała, że zastanawia się nad odpowiedzią. - Nie ma mowy.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/tumblr_mbxrwees8V1qetpq0o6_250.gif[/MEDIA]

Reszta wolnego czasu, jaki im pozostał, minęła na rozmowie o mało ważnych rzeczach. Wymienili się nowymi plotkami bądź nowinkami, Aidan zdał obszerną relację na temat ostatniej nocy, a Kate obiecała wkrótce spotkać się z nim i Nathanem.

Gdy już zapłacili, przytulili się na pożegnanie i ruszyli w swoje strony.

* * *


Zajechał pod ośrodek wschodnich sztuk walki Colstona około południa. Jazda samochodem była monotonna, drogę do businessu swego mentora przebywał przynajmniej raz dziennie i znał wszystkie elementy otoczenia na pamięć. Nic więc dziwnego, że uwagę skupił na huczącym radiu, nadającym odmóżdżającą papkę uchodzącą w dzisiejszych czasach za muzykę, przerywaną okazjonalnymi programami czy wieściami o ważnych wydarzeniach w kraju i za granicą.

Za takowe wydarzenia uchodziło chociażby to, co zdarzyło się poprzedniego wieczora w "Mystique". Wszystkie gazety i programy telewizyjne informowały o nowych ofiarach tego gówna, Pocałunku Kanaloa czy jak go tam zwał. Aidan nie rozumiał, jak można truć się takimi świństwami; zanieczyszczać swoje ciało i umysł. On sam do świętych nie należał, ale od takowych używek trzymał się z daleka. Były one wysoko na czarnej liście towarzyszącej jego rygorystycznemu programowi treningowemu, jak również stały w sprzeczności z jego filozofią życiową.

Ośrodek, jak zazwyczaj o tej porze, świecił pustkami. Jedynie gdzieniegdzie przewinęła się jakaś osoba, również mająca obsesję na punkcie wyciskania z siebie siódmych potów, jak Aidan. Kanadyjczyk lubił to miejsce; było ono istnym sanktuarium, chroniącym od codziennego zgiełku i pośpiechu. Jego atmosfera przypominała jeden z tych tybetańskich klasztorów, jakie widzi się w filmach. Tutaj zawsze było łatwiej się skupić i pracować dzięki aurze, którą niemalże można było wyczuć. Aidan sądził kiedyś, że jedynie zdaje mu się, że ośrodek aż huczy osobowością Colstona, jednak mylił się co do tego. Dopiero gdy nauczył się o pozostawianiu swego własnego śladu na przedmiotach bądź miejscach wiedział, dlaczego biznes Lucasa jest taki, a nie inny.

"Powinieneś coś zrobić," odezwał się jego Awatar, kopiujący ruchy jego i Colstona z precyzją, której Aidan mógł mu tylko pozazdrościć. "Użyć swych talentów. Giną niewinni ludzie, nie stój bezczynnie."

"Jestem tylko recepcjonistą," odparł Przebudzony, przechodząc płynnie w kolejną figurę. "Nie śledczym, czy jakimś innym agentem, ale nawet ja wiem, że bez jakichkolwiek poszlak nic się nie zdziała."

Przerwali rozmowę na krótką chwilę, kiedy Lucas odezwał się, by wytknąć mu błędy. Aidan momentalnie stanął pewniej na nogach i zaczął powtarzać figurę, trzymając w pamięci uwagi swego mentora. Hawajczyk rzadko kiedy prowadził rozwlekłe rozmowy, woląc bardziej skoncentrować się na pracy mięśni. Blondynowi wcale to nie przeszkadzało; potrafił docenić ciszę. Poza tym, w ośrodku, jego Awatar robił się naprawdę rozmowny.

"Znajdź więc poszlaki," odezwał się teraz. "Pomedytuj nad tym, może coś do ciebie przyjdzie."

"Mogę również zwyczajnie zasnąć," odparł kąśliwie Aidan. Czasami jego sny pełne były informacji czy wskazówek na ten, czy inny temat. Nigdy jednak nie były one jasne; zawsze pogmatwane i enigmatyczne. Musiał wszystko dopasowywać sam.

"Czegokolwiek nie zrobisz," zaczął Awatar. "I tak, prędzej czy później, będziesz częścią tej afery."

Aidan skrzywił cię lekko na ów zapewnienie; nie lubił wtrącać się w takie sprawy. Jeśli jednak historia mogła być tu jakąś wskazówką, to niebawem nie będzie miał wyboru. Jego Awatar nigdy się nie mylił.

* * *


Mieszkanie wypełnione było zapachem kadzideł, których dym wolno krążył w zamkniętym pomieszczeniu i wdzierał się w nozdrza. Aidan wziął głęboki wdech i pozwolił owym wstęgom tańczyć w jego płucach. Ubrany jedynie w biały podkoszulek i szare dresy, siedząc na podłodze, próbował wykorzystać czas do powrotu Nathana na medytację.

Szło mu, jak na razie, marnie. Ilekroć próbował oczyścić umysł ze wszelkich myśli i osiągnąć swego rodzaju wyższy stan, coś wypełzało na powierzchnię. Raz było to martwe ciało Arveson, drugi raz scena z "Mystique". Również rozmowa z Awatarem wcześniej tego dnia nie dawała mu spokoju i zaprzątała myśli.

W końcu dał sobie spokój z próbowaniem i wstał, gasząc kadzidła i otwierając okna. Następnie ruszył w stronę łazienki, by zmyć z siebie ich zapach. Nathan niedługo powinien być w domu i, biorąc pod uwagę jego niechęć do takich słodkich aromatów, lepiej było się ich pozbyć.

Niebawem Aidan stał w kuchni, szykując skromną kolację i, mimo usilnych prób, myśląc o tej całej sprawie z Pocałunkiem Kanaloa. Nie dawała mu spokoju i jeśli szybko się nie rozwiąże, pewnie zacznie spędzać mu sen z powiek. W końcu, przeklinając samego siebie, chwycił za telefon i wystukał szybką wiadomość do Kate.

"Des nouvelles du Baiser de Kanaloa? Xx."

Po czym położył telefon na blacie, nie oczekując odpowiedzi do co najmniej poranka.

Podskoczył, gdy czyjeś ręce owinęły się wokół jego brzucha i rozluźnił się, rozpoznając znajomy zapach.

- Nie słyszałem, kiedy wróciłeś. - Odezwał się, odkładając nóż i odwracając się w stronę Nathana.

Odpowiedział mu jedynie uśmiech i Nate pochylił się do przodu, w stronę Aidana. Ten natychmiast ruszył mu na spotkanie i niebawem byli już w drodze do sypialni, zapominając o kolacji i wszystkim innym. Po wczorajszym dniu obydwoje naprawdę, ale to naprawdę, potrzebowali ucieczki od stresu i bliskości. A na to mieli znany, wypróbowany sposób...
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 16-10-2012 o 01:51. Powód: Format tekstu.
Aro jest offline  
Stary 18-10-2012, 14:39   #8
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
John Kaewe

Wylegiwanie się na plaży, serfowanie i znowu wylegiwanie się na plaży. Ewentualnie przejażdżka na Harleyu czy też kolacja, inne posiłki zresztą też, w miłym towarzystwie. Sobotnio-niedzielny plan dnia. Gdyby tak cały tydzień mógł się składać tylko z sobót i niedziel. To dziecięce marzenie czasami nasuwa się i dorosłym. Zwłaszcza gdy w poniedziałkowy ranek trzeba zebrać się do pracy. Nawet takiej, którą się lubi.
Jeszcze chwila wylegiwania się w łóżku. Resztki snów schodzące z powiek. A może to była jawa? Czasami trudno takie rzeczy określić.
Szybki prysznic. Poranna toaleta. John krytycznie przyjrzał się swojej twarzy. Zarost trzebaby skrócić. I włosy trochę przeczesać. Niektóre posady mają to do siebie, że trzeba wyglądać jak człowiek. Co nie zmienia faktu, że część zajmujących takie stanowiska ludzi niewiele robi sobie z tych niepisanych praw.
Głównie mężczyźni, a w zasadzie tylko oni niewiele sobie z tego robią. To zadziwiające jak na podstawie wyglądu pracownika akademickiego można określić jego stan cywilny i to z zadziwiająca precyzją.
Patrząc na takiego jednego czy drugiego, człowiek od razu wie, że ów osobnik jest samotny, a po wieku można sobie odpowiedzieć czy jeszcze nie znalazł połowicy, czy już go ona opuściła. Na wydziale John miał kilku takich kolegów, co to nieprzymierzając mogliby za kloszardów uchodzić.
Na szczęście pan Kaewe do nich się nie zaliczał. Czy wpływ na to miała obecność w jego życiu Kiany? Raczej nie. Ala poniekąd wpływa to na chęć mężczyzny by schludnym być.
Ostanie pociągnięcie golarki i zarost trzy-dniowy, tak przynajmniej chwali się producent na opakowaniu, pojawił się na twarzy Johna. Jeszcze chwila pracy nad niesfornym kosmkiem i można wyjść do pracy.

John Keoni Kaewe odpalił swoją maszynę. Dodał gazu, by móc usłyszeć jej brzmienie. Starsza pani, jego sąsiadka, pokręciła z dezaprobatą głową.
- Dzień dobry pani Cramer. - Rzucił John do sąsiadki i ruszył w drogę do pracy.
Nie usłyszał już “Ach, ta dzisiejsza młodzież!” rzuconego przez starszą panią w odpowiedzi na przywitanie.
Kilkanaście minut później Eteryta zaparkował swoją maszynę na parkingu przy kampusie. Oczywiście nie uszły jego uwadze zachwycone spojrzenia studentek, łącznie z maślanymi oczkami, jak i zazdrosne spojrzenia studentów. Nie miał jednak czasu i ochoty roztrząsać natury tych spojrzeń. Śpieszył się na wykład.
Przekazywanie wiedzy młodym pokoleniom. Wielki przywilej jaki spotyka nauczycieli, jak to zwykł był mawiać jeden z jego profesorów. Zwłaszcza o ósmej rano. Gdy połowa sali jest pusta, a druga przysypia. Naprawdę wielki przywilej. Po dwóch godzinach było po wszystkim. Można było zająć się trochę pracą naukową. W między czasie wypadły jeszcze konsultacje dla studentów, na które i tak mało kto, jeżeli w ogóle, przychodził. A później przy egzaminach będzie biadolenie, że nie rozumie się tego czy tamtego.
Na dziesięć minut przed końcem tego czasu dla studentów wpadł jeszcze kolega by omówić pewne sprawy zawodowe i tak zleciało z półtorej godziny. W międzyczasie komórka Johna zabrzęczała ogłaszając przyjście esemesa.
Przeczytał go dopiero po wyjściu swojego rozmówce. To Kiana, zapraszała go na wspólny wieczór. Będzie film, popcorn …
Dla odmiany można tak spędzić wieczór. Kaewe po opuszczeniu uczelni kupił jakieś dobre wino i ruszył do swoje dziewczyny. W drzwiach minął się z jej współlokatorką, więc będą dziś sami, uśmiechną się do swoich myśli.
Kiana Uilani wpuściła go do mieszkania. Na ławie stała już miska uprażonego popcornu, dwie butelki pepsi. Gdy dziewczyna zobaczyła butelkę wina w rękach Eteryty uśmiechnęła się do niego szeroko, pacnęła ręką po ramieniu i rzekła
- Ty niedobry. Chcesz mnie upić.
- I niecnie wykorzystać. - Mówiąc to pocałował ją czule zamykając jednocześnie nogą drzwi do jej mieszkania.
Kiedy się od niej oderwał postawił butelkę wina obok tych z napojami bezalkoholowymi.
- To co dziś wyświetlają? - Rzucił okiem na repertuar , który wybrała.
“Ojciec Chrzestny”, “Goryle we mgle”.
- Albo coś na wesoło. - Pokazała okładki od “Shreka” i “Madagaskaru”.
- Całkiem nieźle. - W jego kieszeni rozległo się burczenie telefonu, zignorował je.
Kiana podała mu otwieracza, sama zaś sięgnęła po kieliszki. John nalał do nich szkarłatnego płynu.
- To wino z RPA, sprzedawca polecał. - Podał jej kieliszek. Telefon znowu się odezwał.
- To? - Kiana wskazała na filmy.
- To może na wesoło. - Sprawdził w międzyczasie kto do niego dzwonił. Dwa razy Colin Addison.
Jego partnerka wrzuciła płytę do odtwarzacza i już po chwili w głośnikach rozległo się

“Somebody once told me the world is gonna roll me
I ain't the sharpest tool in the shed
She was looking kind of dumb with her finger and her thumb
In the shape of an "L" on her forehead “*

- O nie, nie, nie. - Ratowniczka chwyciła za telefon. - Komórki wyłącza się w kinie.
John grzecznie odłożył aparat na ławę, usiadł koło dziewczyny. Miskę z popcornem postawił sobie na kolanach. Ręką objął Kianę i zaczęli oglądać przygody sympatycznego ogra.

Telefon odezwał się jeszcze ze dwa razy. Ratowniczka tylko wymownie popatrzyła na niego.
Mniej więcej w połowie dziewczyna zatrzymała film.
- Przerwa techniczna . - I wyszła. John czuł, że on też potrzebuje tej przerwy. Wino było nawet smaczne, ale strasznie moczopędne.
Telefon odezwał się po raz kolejny. I po raz kolejny był to Colin.



Aoatea Mathews

- Praca, dom, praca, dom. Nie możesz tak żyć. Jesteś młoda. - Słowa ojca długo jeszcze dźwięczały jej w uszach.
Ahurei Makena wygłosił swój pogląd na niedzielnym obiedzie. Tak przy wszystkich. Dobrze, że matka zareagowała szybko, gdyż inaczej nie obyłoby się bez karczemnej awantury.
Aoatea dała wyraźnie do zrozumienia rodzinie i otoczeniu, że nie chce mieszania się w jej życie. Ale do ojca jakoś to nie docierało. Co jakiś czas podejmował temat ponownego zamążpójścia. I zawsze dostawał tę samą odpowiedź, która i tak do niego nie docierała. Tak było i tym razem.
Ale przecież nie mogła, nawet chyba nie chciała, zaprzestać kontaktów z rodzicami, chociażby ze względu na dzieci. Pomimo swoich wad Ahurei był wspaniałym dziadkiem. Dzieci go kochały, a on je. Był czulszy dla wnuków niż dla dzieci. Na dużo więcej im pozwalał.
- Człowiek ma wnuki by je rozpieszczać. - Powtarzał jej. - A gdy już ma ich dosyć, oddaje je rodzicom.
Dźwięk stawianej tacy z kawą przywrócił Aoatae do rzeczwistości. Raz jeszcze przyjrzała się dwójce, która przed nią siedziała. On, trzydziestokilkuletni mężczyna o długich, ciemnych włosach, obecnie splecionych w warkocza. Przedstawił się jako Peter Hogg. Nie było w nim nic, co mogłoby wskazywać na domieszkę tubylczej krwi, poza ciemnymi włosami i karnacją. Ona, w podobnym wieku, Kalani Hogg. W jej żyłach z pewnością płynęła hawajska krew. Kobieta była w zaawansowanej ciąży.
Jak pani Mathews zdążyła się już dowiedzieć, przyszli do niej, ponieważ słyszeli, że ona może im pomóc. Mieli piątkę dzieci, szóste w drodze. Nie pracowali. A właśnie zostali bez dachu nad głową. Jego ojciec sprzedał zajmowany przez syna i synową z rodzinom dom. Dom prawnie należał do ojca pana Hogga.
Sprawa dodatkowo skomplikowała się ze względu na brak stałego zatrudnienia i sporą gromadkę dzieci.
- Żyjemy z tego co mąż upoluje. - Ciągnęła kobieta. - Mamy też ogródek. Dzieci nie chodzą głodne, brudne. Ale teraz... - Głos jej się załamał.
- Kazali nam się wyprowadzić do końca miesiąca. - Pan Hogg przemówił. - Ale nie bardzo mamy dokąd. Moglibyśmy zamieszkać u mojej teściowej.
- Ale tam nie ma miejsca dla dzieci. - Dodała przez łzy jego żona. - A wtedy opieka społeczna będzie miała podstawy do odebrania nam dzieci.
Młoda Garou przyglądała się ,z jaką czułością mężczyzna obejmuje żonę. Jak stara się ją pocieszyć. Naprawdę wzruszająca scena. Aotea potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie natrętnego owada.
Koniec końców zgodziła się pomóc. Umówili się na kolejne spotkanie. Reszty formalności dopełniła jej asystentka.
Tego dnia pani Mathews nie miała żadnej rozprawy. Ale miała kilka umówionych spotkań z klientami. Jeden z nich nieszczególnie przypadł młodej wilkołak do gustu. Sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego. Jak inni przyszedł prosić ją o pomoc. Ot sprawa jak wiele innych. Partner go oszukał i teraz on chciał dochodzić sprawiedliwości.
Kilka lat temu, razem ze swoim dobrym znajomym pan Quinn założył stację benzynową. Dobrze to prosperowało. On dbał o interes, gdyż jego partner dużo podróżował. Ale jakieś pół roku temu z konta zniknęły wszystkie pieniądze, a stacja paliw zbankrutowała. Partner pana Quinna nie odzywa się do niego, a on został z długami.
Ten otyły jegomość nie zanudzał jej opowieściami o rodzinie i dzieciach, które nie ma czym nakarmić. W zasadzie nic nie mówił o rodzinie.
Ponieważ Aotea trochę się już spieszyła zgodziła się spotakć z Quinne w innym terminie. Dziś jeszcze czekało ją zebranie w szkole Tamatiego.
Nawet bez problemu udało jej się znaleźć miejsce parkingowe. Ale i tak jako ostatnia weszła do klasy. Wszyscy inni rodzice już siedzieli.
Było to jedno z tych spotkań rodziców z nauczycielką, gdzie omawiano bieżące sprawy. W zasadzie mogłaby je sobie darować, ale nie chciała. Chciała wiedzieć co się dzieje w szkole. Czy dzieci mają problemy. Na szczęście nic z tych rzeczy. Pani Keyser, wychowaczyni jej syna, przedstawiła rodzicom kilka propozycji wyjazdów klasowych, z których trzeba było wybrać jeden, może dwa. Oczywiście rozgorzała ostra dyskusja, gdzie dzieci jechać powinny. Jak w takich sprawach, każdy niemalże rodzic miał jakieś ale. I tym to sposobem zebranie przeciągnęło się. Na szczęście udało się osiągnąć porozumienie zadowalające wszystkie strony. Później jeszcze pani Keyser chciała prozomawiać z kilkoma rodzicami, na szczęście nie wymieniła wśród nich Aotei, toteż pani prawnik mogła wrócić do domu.

Młoda Garou była w połowie drogi miedzy szkołą a domem gdy odezwała się jej komórka. Na wyświetlaczu pojawiło się : ojciec.

Aidan Ives

Poniedziałkowy poranek był słoneczny i ciepły. Tyle dobrze. Ale był to ranek i był to poniedziałek, dzień niezbyt lubiany przez wszystkich, gdyż trzeba iść do pracy po dwóch dniach wolnego. Ale cóż, z czegoś trzeba opłacić rachunki.
Ives nie miał jednak najmniejszych problemów z dotarciem do pracy punktualnie, ba był nawet przed czasem.
W toalecie dla presonelu zaczepiła do Grace, korpulentna brunetka. Pracowała w klinice od niedawna i poza tym, że była straszną plotkarą i nic co się zdarzyło w pracy nie uszło jej uwadze, była bardzo miłą osobą i do tego chętnie pomagała innym.
- Słyszałeś, że w nocy zeszło dwóch pacjentów? - Odezwała się do kolegi szeptem.
- Nie. - Odparł młody mag, bo jakże miał słyszeć, skoro dopiero co przyszedł do pracy.
- Doktor Billey musiała stwierdzić ich zgon. O czwartej rano ją ściągnęli.
Drzwi do toalety otworzyły się. Grace zamilkła. Stanął w nich Simon Gnidikin, mężczyzna o niezbyt przyjaznej twarzy, odpowiedzialny za bezpieczeństwo w kilnice. Omiótł pomieszczenie spojrzeniem. Dłużej zatrzymał się na ich twarzach.
- Dzień dobry państwu. - Rzucił z tym swoim charakterystycznym silnym akcentem. I udał się za potrzebą.
- Obślizgły wąż. - Rzuciła jeszcze ciszej bruntetka. - Miłej pracy. - I wyszła czym prędzej z toalety.
W zasadzie, to Ives nawet ucieszył się, że Gnidikin wszedł, gdyż inaczej jego koleżanka zapewne podzieliłaby się z nim szczegółami, nie koniecznie prawdziwymi, których on i tak nie chciał znać.
Młody mag umył ręce, poprawił włosy i ruszył na swoje stanowisko pracy. Oczywiście toaleta dla pracowników nie mogła znajdować się blisko recepcji, gdzie on pracował, dlatego też musiał przejść przez sporą część kliniki.
- Doktor Billey, pani zajmie się leczeniem ich, a ja całą resztą. - Doszedł do uszu Ivesa podniesiony głos Mirimanoffa, kolejnego z pracowników kliniki, których nikt nie chciałby spotkać w ciemnym zaułku.
- Panie Mirimanoff, trzeba przeprowadzić sekcję zwłok tych pacjentów. - Pani doktor też mówiła dość głośno.
- Nie, nie trzeba. Rodziny sobie tego nie życzą. - Uciął krótko dyrektor.
Aidan przyspieszył kroku. Jakoś nie miał szczególnie ochoty podsłuchiwać, o co wykłóca się pani doktor z panem dyrektorem.
Gdy doszedł do swojego stanowiska pracy, czekał na niego już stos papierów do przejrzenia.
Posegregowanie poczty. Jakieś papiery do wypełnienia. W miedzy czasie ktoś przyszedł na odwiedziny, trzeba było powiadomić odpowiednie osoby. Rutyna.
Jedna z pielęgniarek przyniosła listę nowych pacjentów i rozpiskę gdzie leżą. Ives tylko tak rzucił okiem. Nie miał nawet czasu dokładniej jej się przyjrzeć, gdyż pojawił się kurier i trzeba było odebrać przesyłkę. Ale gdy tylko złożył swój podpis na tym elektronicznym cacku, co to zwykły papier teraz zastąpiło, wrócił do owej listy nowoprzyjętych. Tym razem dokładniej ją studiując. Victor Jones. Nie pomylił się. To nazwisko rzeczywiście było na liście. Nazwisko, które znał bardzo dobrze. Aidan włożył palec za kołnierzyk koszuli i pociągnął go nieco gdyż nagle jakby zrobiło mu się duszno. Pociągnął raz jeszcze, przełknął ślinę.
- Dzień dobry. - Z zamyślenia wyrwał go męski głos. Ives podniósł wzrok i ujrzał nad sobą ratownika medycznego. - Przywieźliśmy pacjentów. - Mężczyzna trzymał w ręku plik zwiniętych w rulon różnokolorowych kartek
Ives przez chwile nie wiedział co powiedzieć, myślami był gdzie indziej, ale po chwili przypomniał sobie gdzie jest i na czym polega jego praca. Podniósł słuchawkę telefonu.
- Chwileczkę. - Zwrócił się do swojego rozmówcy wybierając jednocześnie odpowiedni numer telefonu.
Po dwóch syganałach odezwał się kobiecy głos. - Doktor Billey, słucham.
- Pani doktor, przywieźli nowych pacjentów z... - Wymownie spojrzał na ratownika.
- Z Queen's Medical Center. - Powiedział szybko sanitariusz.
- Z Queen's Medical Center. - Powtórzył za nim Ives.
- Już idę. Niech zaczekają. - Doktor Judy Billey odłożyła słuchawkę.
- Proszę poczekać. Pani doktor zaraz przyjdzie. - Młody mag uprzjemie poinformował ratownika.
Ten w odpowiedzi kiwnął głową, stuknął o blat trzymanymi dokumentami i odsunął się kawałek, by zrobić miejsce młodej kobiecie.
- Dzień dobry. - Ives dobrze znał ten rodzaj głosu, taki ściszony, trochę niepewny. To na pewno rodzina jakiegoś pacjenta, żona najpewniej.



Szkoda jej trochę. Jak na kobietę była naprawdę atrakcyjna. Ładne dziewczyny lecą na niegrzecznych chłopców, powiedziała kiedyś jego siostra. I chyba miała rację.
- Miałam się tu zgłosić, żeby dopełnić formalności w związku z przyjęciem mojego syna.

Kanadyjczyk przez chwilę popatrzył ze zdziwieniem na kobietę. Ona miała nie więcej niż trzydzieści lat. To już dzieci biorą to świństwo? Przeleciało mu przez głowę. Ale ręce automatycznie wystukały numer do pana dyrektora Mirimanoffa.

Doktor Billey pojawiła się jako pierwsza. Zabrała się za studiowanie papierów, które wręczył jej sanitariusz. Chwilę później pojawił się również pan dyrektor i zabrał petentkę do swojego gabinetu.
Pani doktor chwilę jeszcze rozmawiała z ratownikiem, później wyszła z nim na zewnątrz. Wrócili po kilku minutach z dwoma pacjentami. Obaj byli nieprzytomni i podłączeni do aparatury.
Lekarka podpisała jakieś dokumenty i zostawiła je Ivesowi, a sama poszła z pacjentami.
Po jakiejś pół godzinie w klinice pojawiło się dwóch policjantów. Wyciągnęli odznaki. Nawet się przedstawili, detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali.





Obaj musieli być rdzennymi mieszkańcami tej wyspy. Nie chodzi tylko o nazwiska, ale i o typ urody. Chcieli “porozmawiać” z pewnymi pacjentami.
Ives otrzymał błogosławieństwo szefa i przykaz by pomóc stróżom prawa najlepiej jak potrafi.
- Akamu Kamano i Helen Stark. - Funkcjonariusz Huali wyczytał nazwiska.
Ives sprawdził w rejestrze.
- Tak, Helen Stark jest u nas. Ale nie mamy żadnego Kamano.
- Jak to nie macie? - Młodszy z policjantów zdenerwował się lekko. - Przecież przywieźli ich do was z Queen's Medical Center.
- Przyjęliśmy dzisiaj dwójkę pacjentów od nich.
- Helen Stark i Akamu Kamano. - Funkcjonariusz Huali powtórzył oba nazwiska.
- Helen Stark i Akamu Hokorii. - Poprawił go Ives.
- Jest pan pewien? - Wtrącił się starszy z policjantów.
- Tak, jestem tego pewien.
- To musi być ta dwójka. - Detektyw rzucił do swojego partnera. - Idziemy.
Aidan podał numery pokoi, wytłumaczył jak tam dojść.

Później zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie, przyjechały rodziny zmarłych pacjentów. A koło Aidana pojawiła się Grace, niby miała tu coś ważnego do roboty.
- Tacy młodzi. - Zaczęła komentować. gdy pracownicy domu pogrzebowego wywozili zwłoki. - A zauważyłeś, że zawsze zjawia się ta sama firma pogrzebowa?
Na horyzoncie pojawiła się doktor Billey.
- Zaraz się zacznie. - Grace za żadne skarby nie chciała przepuścić tej scenki. - Patrz na Mirimanoffa, jak stara się nie dopuścić Billey do rodzin zmarłych. Coś tu się święci, ja to wiem.
Rzeczywiście pan dyrektor jakoś tak starał się odseparować pogrążone w żałobie rodziny od pani doktor.
A gdy tylko Mirimanoff odwrócił głowę w ich stronę Grace chwyciła jakąś czystą kartkę panieru i rzucając
- Dzięki, tego szukałam. - Szybko zniknęła w korytarzu.
Tuż przed końcem pracy zadzwoniła siostra Aidana, Katherine.
- Cześć braciszku. - Usłyszał na przywitanie, ale głos siostry był jakiś dziwny. - Czy możemy się dziś spotkać?

Samuel Kahua

Z samego rana czekały na Samuela Kahua raporty na biurku. Od koronera. Badania labolatoryjne
Policjant przejrzał je szybko. W zasadzie potwierdziło się to, co przypuszczali wszyscy. Pocałunek Kanaloa.
- Sąd wydał pozwolenie na przeniesienie dzieciaków z Mystique do kliniki odwykowej. - Jego partner rzucił mu na biurko urzędowy papier. - A popatrz ile my musimy czekać na jakieś nakazy przeszukań.
Tu Makaio miał rację. Był poniedziałkowy ranek, a oni mieli już u siebie owo postanowienie. Ktoś się bardzo, ale to bardzo postarał.
Kahua przeczytał orzeczenie.
- Ale tu są tylko dwa nazwiska. - Wskazał na papier.
- Jedno z czwórki zmarło w niedzielę rano, okazało się też, że jego dokumenty są podrobione. Sprawdzamy kim on był naprawdę. Bo na pewno nie Robert Koch.
- Czyli w klinice są teraz Kamano i Stark? - Młody wilkołak zapytał bardziej retorycznie. - A co z czwartym dzieciakiem?
- A tak, Kim Au, jego rodzice nie wyrazili zgody na przeniesienie syna do kliniki odwykowej. Nadal leży w Queen's Medical Center. I nadal nie odzyskał przytomności.

Chwilę później na dywanik wezwała ich szefowa. W zasadzie była to bardziej taka pogadanka, że mają się postarać, bo góra ją naciska i takie tam. Czyli nic nowego. Ale chodziło o to, żeby widzieli kto tu rządzi i gdzie jest ich miejsce.

W drodze do Queen's Medical Center Samuel zapoznawał się z dokumentacją. Jeszcze raz przeglądał trzy kartoteki, które dla niego z archiwum wyciągnęła pani Ives. Znowu w oczy rzuciłam mu się nazwa kancelarii prawnej, która zajęła się młodymi ludźmi po aresztowaniu. Von Neumann & Partners. Bardzo dobra i bardzo droga kancelaria. Skąd te dzieciaki stać było na usługi kogoś takiego?

W szpitalu poprowadzono ich do sali, na której leżał Kim Au. Oprócz nieprzytomnego pacjenta i starszego mężczyzny, z pewnością ojca, był tam jeszcze lekarz.
- Proszę pożegnać się z synem. - Lekarz zwrócił się do mężczyzny. - To pomaga, proszę mi wierzyć. Ma pan tyle czasu ile potrzeba. - I wyszedł, a w zasadzie wpadł na policjantów. - A panowie do kogo?
- Detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali. - Makaio ich przedstawił i obaj pokazali odznaki.
- Teraz nie jest najlepszy moment. - Lekarz ruchem ręki zaprosił ich by poszli za nim.
Gdy odeszli kawałek zaczął tłumaczyć.
- Jestem doktor Pell. - Przedsawił się. - Przyjmowałem na oddział te dzieci. A tego tu - Wskazał na salę którą przed chwilą opuścił. - będziemy odłączali. Mózg obumarł. Przykra sprawa. Dlatego to nie jest najlepszy moment na rozmowę z rodziną.
- A pozostała dwójka? - Samule zapytał.
- Już ich zabrali. Mieli dużo więcej szczęścia niż ich kolega.
- Już? - Makaio Huali nie krył zaskoczenia.
- Wprawdzie było to ryzykowne, ale rodzice nalegali. - Odparł doktor Pell.
- Dziękujemy panu. - Młody Garou uścisnął rękę lekarzowi. - Odezwiemy się jeszcze. Do widzenia.
Huali też się pożegnał.
Naprawdę szybko przenieśli te dzieciaki. A teraz oni muszą jeździć po całym mieście, żeby móc pozałatwiać różne sprawy.

Klinika Odwykowa, głosił wielki szyld nad wejściem do budynku. Obaj funkcjonariusze wiedzieli, że był tu kiedyś luksusowy hotel, ale splajtował. A teraz przerobiono go na klinikę. Odnowiono wszystko. Naprawdę pięknie tu było. Białe tynki. Zielone dachy. Zadbany ogród. Naprawdę pięknie.
W recepcji przywitał ich młody chłopak.



- Dzień dobry. W czym mogę pomóc. - Zapytał uprzejmie.
- Detektyw Kahua i funkcjonariusz Huali. - Tym razem to Samuel ich przedstawił. - Chcielibyśmy porozmawiać z pacjentami, których do was przywieziono dzisiaj.
- Proszę chwileczkę poczekać. - Rzekł młody człowiek, a następnie gdzieś zadzwonił. Po chwili rozmowy, chyba z szefostwem, ponownie się do niech zwrócił. - O kogo chodzi??
- Akamu Kamano i Helen Stark. - Huali wyczytał nazwiska.
Recepcjonista sprawdził w rejestrze.
- Tak, Helen Stark jest u nas. Ale nie mamy żadnego Kamano.
- Jak to nie macie? - Młodszy z policjantów zdenerwował się lekko. - Przecież przywieźli ich do was z Queen's Medical Center.
- Przyjęliśmy dzisiaj dwójkę pacjentów od nich.
- Helen Stark i Akamu Kamano. - Funkcjonariusz Huali powtórzył oba nazwiska.
- Helen Stark i Akamu Hokorii. - Poprawił go młody człowiek.
- Jest pan pewien? - Wtrącił się Samuel.
- Tak, jestem tego pewien.
- To musi być ta dwójka. - Detektyw rzucił do swojego partnera. - Idziemy.
Pan na recepcji podał numery pokoi, wytłumaczył jak tam dojść.
Szli czystymi korytarzami wyłożonymi wykładzinami i gdyby nie to, że co chwilę mijał ich ktoś w fartuchu lekarza lub uniformie pielęgniarza, to mogliby pomyśleć, że są w hotelu.
Znalazłszy odpowiedni numer pokoju, weszli do niego, nawet nie pukając. Jakież było ich zdziwienie, gdy zastali tam młoda kobietę siedzącą u wezgłowia łóżka, na którym spoczywał podłączony do aparatury młody człowiek.
Kobieta odwróciła się w ich stronę wyraźnie zdziwiona.



Ryozo Sakamoto

W czasie przerwy na lunch Ryozo Sakamoto stał się mimowolnym świadkiem rozmowy toczonej przez dwie amerykańskie kobiety, a tyczącej się mężczyzn.
- Nie uwierzysz Talula. - Japończyk znał z widzenia kobietę wypowiadającą te słowa, ale nie kojarzył jej imienia. - Raul zaprosił mnie na kolację wczoraj.
- Tak? - Zdziwienie Taluli Fredriksen było olbrzymie i szczere. - I co? I co?
- Powiedział, żebym się jakoś fajnie ubrała, bo on coś specjalnego zorganizował. Film. Kolacja we dwoje. No spełnienie marzeń.
- Kochana? Raul i romantyczna kolacja? - Sekretarka Sakamoto była bardzo sceptyczna.
- Widzisz jaka ja naiwna jestem. Ale... Ubrałam tę nową sukienkę. Poszłam do fryzjera. rozumiesz, zainwestowałam w siebie. Przychodzą, a tam na stole sześciopak piwa i pizza. To była ta jego kolacja we dwoje.
- A film? - Talula Fredriksen nie skometowała poprzedniego zdania koleżanki.
- Wypożyczył, całą serię o Rockym. Bo według niego to super film. Zamiast zabrać mnie do kina i nawet ten cholerny popcorn kupić to on coś takiego odstawia. Albo wieczorem na plażę żebyśmy pojechali.
Pan Sakamoto mógł usłyszeć jaki według przedstawicielek cywilizacji zachodu powinien być mężczyzna. I jakże różny to był obraz od typowego japońskiego mężczyzny.
Przypomniał sobie rozmowę ze swoim kolegą. Firma wysłała go do Europy. Pojechał tam z żoną. Aby wesprzeć skromny budżet domowy, żona zaczęła pracować jako sprzątaczka. I po roku od niego odeszła, wytykając mu przy okazji, że jej pracodawca jest dla niej bardziej uprzejmy. Że jej drzwi otwiera. Kłania się pierwszy. A on nawet w domu nie pomaga. Cywilizacja Zachodu zmieniała bardzo patrzenie na świat. Czy i jego żonę zmieniła?
Te rozmyślania przerwało nadejście ważnej informacji z centrali. Szefostwo z Tokio chce z nim porozmawiać. Telekonfernecję szykują. Chcą nie chcąc musiał zostać dłużej. Jak zwykle zresztą.
Oczywiście zabronił asystentce sobie przeszkadzać i przygotował się na najgorsze. Telekonferencja z Tokio nie wróżyła nic dobrego.
Po serii powitań i formalnych pozdrowień jego rozmówcy przeszli do rzeczy. A jego komórka odezwała się. Na szczęście tylko on słyszał jak brzęczy.
Szefostwo wyraziło swój podziw dla jego pracy. A to nowość.
Telefon odezwał się ponownie.
Następnie zaczęto omawiać strategię na przyszłość.
W tym czasie jego telefon odzywał się regularnie chyba co pięć minut.
Młody mag w duchu modlił się, żeby po drugiej stronie oceanu nikt nie zorientował się, że zapomniał wyłączyć telefonu. Nie śmiał sięgnąć po mały, płaski przedmiot teraz, gdy przemawiali dyrektorzy kolejnych szczebli nie szczędzaąc mu pochwał. Oczywiście wspomniano też o nadchodzącej wizytacji. Ale wyrażono nadzieję, że to czysta formalność będzie.
Ryozo, można było powiedzieć, że był zadowolony z tej rozmowy. Zadowolenie centrali mogło oddalić wizję zwolnień. A co za tym idzie, on nie będzie musiał przekazywać złych wieści.
Po skończonej konferencji Japończyk mógł zobaczyć kto tak dobijał się do niego. To był James Aolani.
Chwilę później zapukała do niego jego asystentka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Nie, wejdź. Właśnie skończyliśmy.
- Pan Aolani dzwonił kilka razy i prosił o pilny kontakt.




*All Star - Smash Mouth
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 26-10-2012 o 11:45.
Efcia jest offline  
Stary 20-10-2012, 10:19   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Strasznie upierdliwy się ten Colin zrobił, pomyślał John, widząc z jakim uporem przyjaciel się do niego dobija. I to mimo wkomponowanej w telefon informacji, że właściciel jest zajęty.
Pokręcił głową i nacisnął klawisz oznaczony zieloną słuchawką.
- Colin? Pali się gdzieś? - spytał, gdy “po tamtej stronie” odezwał się Colin. - Jestem dość zajęty...
- Cześć, po pierwsze. - Przywitał się grzecznie policjant. - Uznałem, że chciałbyś wiedzieć, że twoja kuzynka, Aukele, jest w szpitalu.
- Domyślam się, że nie zartujesz, bo takie kawały nie były nigdy w twoim stylu - powiedział John. - Wypadek? Miała kraksę? - spytał.
W tym samym momencie do pokoju weszła Kiana.
- Aaaa... - Pogroziła pacem. - Miało być bez telefonów.
John pokręcił głową i położył palec na ustach. Gestem poprosił Kianę o podejście.
- Poczekaj chwilę. - Addison odezwał się, a potem John mógł usłyszeć kilka przekleństw i jak jego kolega każe zabrać pisnaków z okolicy. - Nie, to nie wypadek. A przynajmniej nie taki. Była niestety w restauracji, do której ktoś zgłosił się po haracz.
John zacisnął zęby.
- Który szpital - spytał. - Wpuszczą mnie?
Jeśli to była strzelanina, to policja mogła zrobić małą blokadę i goście nie mieliby dostępu.
- I jak się czuje? Wiesz coś?
- Waikiki Health Center. Widziałem jak wsiadała do karetki. Raczej nic poważnego. Muszę kończyć, mam tu trochę pracy.
- Dzięki, że powiedziałeś - odparł John. - Zadzwonię do ciebie później.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się. - I rozłączył się.

- Przejedziesz się ze mną? - John zwrócił się do Kiany. - Może będę potrzebować moralnego wsparcia. Aukele jest w szpitalu. Chyba nic poważnego, ale sama wiesz...
- Oczywiście. - Dziewczyna położyła mu rękę na ramieniu.
John wyszukał w pamięci iPhone’a odpowiedni numer.
- Lahaina Taxi - usłyszał po chwili. - Czym możemy służyć?
- Dobry wieczór. Poproszę taksówkę na Huali Street 83. Dziękuję - dodał po paru sekundach.
- Za trzy minuty będzie - powiedział do Kiany, która właśnie zaczynała się przebierać w coś bardziej odpowiedniego na wyjście z domu.
- Będzie musiał poczekać - stwierdziła dziewczyna.

Wbrew tej ‘groźbie’ już po kilku minutach siedzieli w taksówce i przebijali się przez zatłoczone ulice miasta.


John podał taksówkarzowi parę banknotów, a potem razem z Kianą ruszyli w stronę wejścia do szpitala.

Tłoku specjalnego nie było toteż dość szybko dotarli do okienka przy którym mogli zasięgnąć informacji. Siedząca tam kobieta w średnim wieku o krwistoczerwonych, krótkich włosach przywitała ich nawet miłym tonem.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedzieli równocześnie. - Podobno przywieziono tutaj moją kuzynkę...
- Nazwisko poproszę - powiedziała recepcjonistka, zanim John zdążył skończyć.
- Aukele Kaewe - powiedział. - Czy możemy się z nią zobaczyć?
Pani wystukała na klawiaturze coś, maszyna w odpowiedzi zatrzeszczała. Kobieta coś jeszcze wpisała i po chwili odwróciła się do Johna.
- Pokój trzysta dwadzieścia cztery na trzecim piętrze. Może pan ją zobaczyć.
- Dziękujemy bardzo. - John skinął głową i, z Kianą u boku, skierował się do drzwi windy.

Na trzecie piętro łatwo było trafić, chociaż na windę i tak musieli czekać, zanim łaskawie zjechała z piątego piętra. Za to potem było nieco gorzej
- GPS by się tu przydał - mruknął John, gdy po raz drugi okazało się, ze skręcili w zły korytarz.
- Tropiciel śladów by się przydał, albo przewodnik - zażartowała Kiana. - Przepraszam - zatrzymała przechodzącą obok pielęgniarkę. - Jak trafić do pokoju trzysta dwadzieścia cztery?
- Pewnie za prędko państwo skręciliście. - Pielęgniarka uśmiechnęła się. Widać nie byli pierwszymi, co tu pobłądzili. - Musicie państwo się cofnąć, przejść łącznikiem do budynku B i tam zaraz skręcić w lewo. Pierwszy korytarz.
- Dziękujemy bardzo - powiedziała Kiana, a John podziękował skinieniem głowy.

Pokój numer 324 okazał się być gabinetem zabiegowym na chirurgii. Przed drzwiami stało kilka krzeseł, na jednym z nich siedziała, z zabandażowaną głową, Aukele, wpatrująca się w drzwi gabinetu.
- Witaj, kochana kuzynko - powiedział John.
- Cześć, Aukele - dodała Kiana.
- John? - Aukele Kaewe odwróciła się zaskoczona. Na twarzy miała kilka zadrapań. - Kiana? Skąd się tutaj wzięliście??
- Całe miasto mówi o tobie, więc jak mógłbym nie sprawdzić, co się z tobą dzieje - zażartował John.
- Nie gadaj głupot. - Kiana trąciła Johna łokciem.
- Mam nadzieję, że nie zadzwoniłeś do ojca?? To tylko niegroźne skaleczenie. Nie chcę go martwić. - Uśmiechnęła się z trudem młoda pani architekt.
John pokręcił głową.
- Najpierw musiałem sprawdzić, co ci się stało, a dopiero potem podniósłbym alarm - powiedział. - Gdybyś leżała ciężko ranna, to co innego, ale tak, to możesz sama mu powiedzieć.
- Musisz tu jeszcze siedzieć - wtrąciła się Kiana - czy możemy cię zabrać?
- Ja tu muszę jeszcze poczekać na moją partnerkę. - Wskazała na salę, której wcześniej szukał John. - Ona tam jeszcze siedzi.
- W takim razie opowiedz, w coście się obie wpakowały - poprosił John.
Kiana usiadła obok Aukele, John przycupnął obok niej, na skraju krzesełka.
- My?? - Spytała udając wielce zaskoczoną. - W nic. Miałyśmy spotkanie biznesowe w “Japońskim Mieczu”. Wszystko było dobrze dopóki nie pojawiło się tych kilku gości. Od samego początku wyglądali mi bardzo podejrzanie.
- Maski na twarzach, wysoko postawione kołnierze? - zażartował John.
- Raczej wyglądali jak zawodowi bokserzy. Nie mieli masek.
- Nie pasowali do lokalu i do towarzystwa? - spytała Kiana. - Słonie w składzie porcelany?
- I jeszcze ten dziwny akcent. - Młoda kobieta wzruszyła ramionami. - Znalazłyśmy się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
- Dziwny akcent? A rysy twarzy? - zainteresował się John. - No dobra... I co było dalej? Bo od samego patrzenia nie dorobiłaś się ran. Nie dorobiłyście się - poprawił się.
- A, to. - Wskazała na bandaż. - Jakiś mężczyzna odepchnął mnie. Upadając uderzyłam się. Ale dzięki temu mam jeszcze głowę. To co ja mam to nic w porównaniu z tym co spotkało barmana czy tego drugiego... to ja mam lekkie zadrapania.
- Coś niezbyt fortunne spotkanie biznesowe - mruknął John. - Ale dobrze, że wyszłaś z tego cało. Pawie cało - poprawił się.
- Była strzelanina czy tylko bijatyka? - spytała Kiana. - Butelkami rzucali, jak w kiepskim filmie?
- Butelki to był najlżejszy kaliber. Żebyście widzieli tych facetów. Jak szafy trzydrzwiowe. Ten który im się postawił nie miał najmniejszych szans, chociaż sam też nie był mały.
- A mówili chociaż, czego chcą? - spytał John. - Czy też po prostu weszli i zaczęli awanturę z sobie tylko znanego powodu?
- Rozróba zaczęła się później, gdy barman kazał im się wynosić.
- Oj, niezbyt sympatyczne traktowanie gości - zażartowała Kiana. - Pewnie się poczuli bardzo dotknięci.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-10-2012, 15:03   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wszystko to przypominało wyreżyserowany spektakl. Telekonferencja była wszak nim. Improwizacją teatralną z rozpisaniem na rolę. Należało się dużo uśmiechać, acz nie za bardzo. Tryskać entuzjazmem, acz nie przesadnym. Okazywać wdzięczność za troskę centrali i podkreślać, że dobre wyniki były efektem pracy całego zespołu. I zwracać uwagę na przekaz ukryty między wierszami.
Ryozo dobrze to wiedział. To była w końcu kolejna jego telekonferencja z zarządem.
Przekaz zresztą był dość optymistyczny. Szefostwo było zadowolone z pracy Ryozo, co nie oznaczało że wyniki hawajskiego oddziału były imponujące. Bo nie były. Za to oznaczało to, że w innych miejscach jest jeszcze gorzej. Oznaczało też, że zwolnień na Hawajach nie będzie, a wizytacja ma tylko charakter formalności, którą trzeba odbębnić.
Czyli wszystko było dobrze. I po zakończeniu konferencji Ryozo mógł wreszcie odsapnąć i zrelaksować przy herbacie.
Ale... najpierw kwestia brzęczącego w kieszeni natręta.

Ryozo wystukał na komórce numer Aolaniego, zastanawiając się co też może od niego chcieć ów hawajski biznesmen. Jakkolwiek ich firmy łączyły pewne interesy, to jednak nie były to wielomilionowe kontrakty. I z tego co się orientował, nie było z nimi problemów.
Gdy uzyskał połączenie spytał się Hawajczyka uprzejmym tonem.- Dzień dobry James. Jak mija dzień?
Przekazując w ten sposób jemu inicjatywę w tej rozmowie.
- Dzień dobry Ryozo. - Odpowiedział ściszonym głosem. W tle słychać było jakieś podniesione głosy. - Twoja żona jest w szpitalu. Waikiki Health Center.
- Panie Aolani, proszę w tej chwili wyłączyć ten telefon. - Dało się słyszeć jakąś kobietę.
- Tak, oczywiście. - James Aolani odpowiedział potulnie. - Muszę kończyć. Wybacz. - Powiedział do Japończyka i zakończył połączenie.
Ryozo stał niczym słup soli, trzymając już wyłączoną komórkę przy uchu. Przez jego myśli przetaczała się burza, prawdziwe tornado myśli i uczuć.
Odłożył komórkę na biurko i wcisnął przycisk interkomu.- Panno Fredriksen, proszę zamówić taksówkę pod siedzibę firmy. Natychmiast.
-Coś się stało?- spytała zdziwiona zarówno pytaniem jak i tonem głosu kobieta. Ryozo był bowiem osobą punktualną, pracowitą i całkowicie przewidywalną. Przychodził do pracy o określonej porze i o podobnej wychodził. Podobnie sztywno i schematycznie miał zresztą ułożone życie osobiste. Można było wedle jego poczynań regulować zegarki.
-Nic związanego z firmą.- rzekł krótko Japończyk ucinając dalsze pytania.- Niemniej proszę zanotować, że biorę urlop do końca tego dnia i przez najbliższe …-przerwał licząc coś pod nosem.- Hmmmm... Na razie, przez najbliższe dwa dni. Ważne rozmowy proszę przekierowywać na mój prywatny numer. O resztę zadba Masaru-san.
-Powiadomić kiedy przyjedzie taksówka?- spytała w odpowiedzi Talula.
-Nie. To nie będzie konieczne. Już idę na parking.- stwierdził szybko Ryozo udając się w kierunku drzwi swego gabinetu. Co prawda na parkingu stała służbowa toyota, która należała do Ryozo, lecz Japończyk nie znał na tyle dobrze miasta by samemu szybko dojechać do szpitala.

Taksówka przybyła dość szybko, Ryozo wsiadł do środka pojazdu i usłyszał standardowe pytanie. -Dokąd?
- Do Waikiki Health Center, spieszy mi się.- odparł Japończyk szybko.
-Jak każdemu w dzisiejszych czasach.- odparła ze śmiechem kobieta za kierownicą. Po czym ruszyła, puszczając z kasety jakieś regge.


Podczas gdy hawajska taksówkarka przebijała się przez centrum miasta, Ryozo pogrążony w był w rozmyślaniach. Bowiem nie wiedział co się stało i jak do tego doszło?
Przecież Kasumi była w świetnym zdrowiu. I podczas wczorajszego spotkania nie zdradzała żadnych oznak choroby. A tu tak nagle... szpital?!
-Uspokój się Ryozo-kun.”-szeptał cichutki głos Riku.“-Na pewno to nic poważnego.”-
Wypadek. To musiał być wypadek drogowy, bo cóż innego. Może powinien zawiadomić jej rodzinę? Jeszcze nie. Przecież tak naprawdę nic nie wiedział. I ten właśnie fakt, doprowadzał go do furii.
I nawet ciche szepty Riku tu nie pomagały. Sakamoto potarł czoło zastanawiając się co może zrobić w tej sytuacji. I miał wrażenie, że niewiele. I to było naprawdę frustrujące, gdyż strach o Kasumi i bezsilność wyzwalały w nim spory gniew, który potrzebował znaleźć ujścia.
Choć to akurat nie było widoczne na jego obliczu, bardziej podobnym w tej chwili do pogrzebowej maski niż twarzy ludzkiej. Jako wychowany tradycyjnie Japończyk Ryozo maskował te silne emocje, które mogłyby narazić na szwank jego wizerunek w oczach innych.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172