Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-04-2013, 23:16   #1
 
Irregular's Avatar
 
Reputacja: 1 Irregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputacjęIrregular ma wspaniałą reputację
[oWoD] Zagubieni w XXI wieku

18:05, 2.08.2010, Budapeszt, Węgry
- Siądź, moja droga - powiedział Caesannius. Dwudziesty trzeci, jeśli chodzi o ścisłość, ale na co dzień przecież nie używa się numerów...
Flavia usiadła.
- Jak zapewne wiesz, niedawno odnaleźliśmy pozostawione przez naszych szlachetnych poprzedników zapisy dotyczące dawnych eksperymentów - oświadczył bez dalszych wstępów. - Jeden z bardziej interesujących został zainicjowany przez jakiegoś wampira i dotyczył, uważaj, przeniesienia kilku osób w przyszłość.
- Jakich osób?
- Jakichś tam wampirów - zbagatelizował Caesannius. - Nieważne. W każdym razie eksperyment powiódł się, choć był z pożałowania godny sposób nieprecyzyjny. Obiekty przeniesiono także w przestrzeni, nie tylko w czasie. Zresztą, sam czas jest wyznaczony...
- Na kiedy dokładnie?
- Na dzień trzynasty sierpnia tego roku. Godzina po zmierzchu.
- A co z przestrzenią?
- Rosyjska ruletka - rozłożył ręce bezradnym gestem, ale na widok jej zmartwionej miny parsknął śmiechem. - Moja droga Flavio, nie mieli pojęcia, gdzie, u licha, wylądują te pijawki. Ale nasze wzory wskazują na jedno z trzech miejsc, rozrzuconych, niestety, po całej kuli ziemskiej. I tu wchodzi twoja rola - musimy znaleźć obiekty eksperymentu i przeprowadzić, oczywiście, odpowiednie badania... Jednym z tych miejsc jest miasto w Rosji, na Syberii. Nazywa się Czelabińsk. A ty jesteś Rosjanką, tak? No więc pojedziesz do Czelabińska. I znajdziesz obiekty, lub dasz znać, że tam ich nie będzie.
Flavia wypytywała jeszcze o wiele szczegółów praktycznych. Irytowało ją beztroskie podejście Caesanniusa, który, jak się zdaje, myślał, że to nieszczęsne rosyjskie pochodzenie predysponuje ją do poszukiwań na dalekiej Syberii. Temu to było fajnie - sam sobie wyznaczył zadanie sprawdzenia Florydy. Saufeius miał jeszcze lepiej - siedział w RPA. Na tej Syberii Anna Bestużewa - gdyż tak brzmiało prawdziwe nazwisko Flavii - zamarznie nawet w sierpniu!

21:18, 10.08.2010, Bhisho, Republika Południowej Afryki
Saufeius ziewnął. Za parę dni weźmie się do właściwej roboty, teraz nie mógł znaleźć tutaj nic. Ale Caesannius uparł się, nie wierzył średniowiecznym ani własnym wyliczeniom, kazał codziennie, od piątej rano, sprawdzać całe miasto... i wskutek tego godzinami, nieraz i do północy, łaził po wąskich uliczkach Bhisho. Nagle usłyszał za sobą jakiś głos:
- Robert Halsschmerdze?
- Halsschmerze... - poprawił odruchowo, zanim nie przerwał mu nagły ból z tyłu głowy. I nagła ciemność...

Godzina po zapadnięciu zmierzchu, 13.08.2010, Tallahassee, Floryda
W piwnicy pod niewielkim domem nieopodal Tennessee Street leżały, jedna obok drugiej, starannie zamknięte trumny. Dokładnie osiem. Równiutki rządek niemal całkowicie wypełniał niezbyt duże pomieszczenie (a na pewno nie dosyć duże, aby w nim trzymać takie trumny), lecz przy drzwiach zmieścił się jeszcze maleńki stolik. Na stoliku leżał zapisany staranną minuskułą arkusz pergaminu, krzesiwo i lampka oliwna - magowie nie byli pewni, czy wampiry umieją czytać w ciemnościach. Jak by na to nie patrzeć, nawet jeśli Laideur miał to całe zdarzenie za wyrafinowaną do granic możliwości zemstę, dla magów był to głównie naukowy eksperyment i woleli zwiększyć szanse przeżycia obiektów, aby zdobyte dane ocalały i przedostały się jakoś do potomnych.
A w czasie, który zużyto na przyglądanie się pomieszczeniu, w trumnach siedem wampirów zaczęło się wybudzać z letargu. Co zaskakujące, nie były jeszcze jakoś bardzo głodne...
 
__________________
Mole książkowe są zagrożone. Chrońmy ich naturalne ostoje! (biblioteki!)

Wkurzyłam kogoś? Coś pomyliłam? Sorry, ale biblioholik na odwyku to jeden wielki kłębek nerwów. Wybaczcie.
Irregular jest offline  
Stary 07-04-2013, 01:06   #2
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wieko pierwszej trumny odchyliło się skrzypiąc i z trzaskiem runęło na podłogę. Wokół starej pokrywy zatańczyły sporej wielkości obłoczki kurzu. Młody mężczyzna przywołał się chwiejnie do pozycji siedzącej i przymrużonymi oczyma rozejrzał po pomieszczeniu. Białe plamy majaczyły na obrzeżach jego wizji. Miał spore problemy ze skupieniem wzroku w jednym punkcie… ale mimo tych przeszkadzajek niemal od razu mógł stwierdzić, że izba nie przypominała jego dotychczasowego schronienia. Była niewystarczająco… pretensjonalna i próżna. Dodatkowo, bolała go głowa. Potylica dudniła i rezonowała jakby właśnie dostał nią obuchem. Właściwie to… nie mógł oszacować jak się tutaj znalazł. Pamiętał tylko jakieś zakapturzone sylwetki, bluźniercze gesty… a potem jego świadomość dała nura w czarne głębiny. Z lekkim przestrachem otworzył ślepia szerzej i odruchowo złapał się za klatkę piersiową. Nie. Nie otrzymał ciosu kołkiem, przecież to głupota. Gdyby drewno przebiło jego serce, nie mógłby nawet kiwnąć pojedynczym palcem, nie mówiąc o tak energicznej pobudce wieczorową porą. Nie ofiarowano mu Ostatecznej Śmierci, ani nie zakołkowano. Nie mniej jednak, ktoś uprowadził go wbrew jego woli. Ale kto? Nikt z okolicznych krwiopijców nie miał przecież podstaw aby mu złorzeczyć, a od innych istot nadnaturalnych trzymał się jak mógł najdalej.

Jean-Luc całkowicie zamienił poziom na pion i przekroczył próg swojej trumny. Och! Ojej. Przesłonił usta, chcąc ukryć chwilowe zdziwienie i zakłopotanie, bowiem dopiero w tym momencie jego uwagę przykuły pozostałe pojemniki na zwłoki. Sześć? Siedem? Aż tyle? Czy one też skrywały porwanych Kainitów, którzy nie mieli bladego pojęcia dlaczego spotkał ich ten wątpliwy zaszczyt? No i tożsamość sprawcy wciąż nie dawała mu spokoju. Chociaż tamci zakapturzeni napastnicy z całkowitą pewnością byli śmiertelnikami - pamiętał, że zranił jednego nożem do polowania. Zapach świeżej, dopiero co przelanej krwi był niemożliwy do pomylenia z jakimkolwiek innym. Pięknie wykonane narzędzie ofiarowane mu przez tego nowopoznanego Gangrela okazało się pomocne podczas obrony, ale nie mogło mierzyć się z mocą bluźnierczych inkantacji. Magowie? Nieco o nich słyszał. Przede wszystkim, że zdroworozsądkowy wampir powinien ich unikać jak ognia, jeżeli ceni sobie swoją egzystencję. Ale jaki mieliby cel w porywaniu synów i cór Kaina? Mędrkował i mędrkował, ale nie mógł dostrzec rozwiązania tej zagadki. A to oznaczało, że układanka jest niekompletna. Może pozostali więźniowie będą w stanie pomóc mu w odszukaniu brakującego elementu. Lub większej ich ilości.

Jednak zanim Marco zabrał się za opukiwanie pokryw i rozbudzanie rozespanych pobratymców, dokładnie sprawdził swój ubiór i wyposażenie. Jego granatowa tunika nie nosiła śladów walki, ale prawy rękaw płaszcza był widocznie naderwany, wymagając usług dobrego krawca. Na spodniach Bellerose zauważył dwie chaotyczne smugi zbrązowiałego karmazynu. Ugh. Zapewne trysnęły z rany, którą zadał jednemu z zakapturzonych agresorów. Podeszwy jego butów łowieckich pokrywało zaschnięte błoto. Gdyby teraz zobaczył go Ojciec, spaliłby się ze wstydu. Jean-Luc aż wzdrygnął się na myśl o ognistej tyradzie jaka padłaby z ust dawnego opiekuna. Na całe szczęście, ten został hen daleko, na francuskiej prowincji. Myśli te były z resztą całkiem idiotyczne! Powinien się cieszyć, że uszedł z życiem, a tymczasem on biadolił nad zrujnowanym odzieniem! Nonsens! Z głuchym westchnieniem ulgi odnotował, że przynajmniej nie został okradziony. Smukłe palce wciąż zdobiły cenne pierścienie, a na szyi spoczywał złoty medalion ofiarowany mu przez matkę. W połowie pełen mieszek uspokajająco ciążył w połaciach tuniki. Może jeśli znajdzie w pobliżu jakąś tawernę, będzie w stanie wypytać szynkarza o kilka rzeczy. A ci zawsze są bardziej rozmowni i skorzy do pomocy gdy człowiek rzuci na stół parę miedziaków. Niedowierzanie po raz kolejny przyćmiło jego twarz kiedy zrobił kilka kroków po pomieszczeniu. Odczuwał znajomy nacisk na kostkę. Nie znaleźli więc ostrza, które skrywał w bucie. Doskonale. Jeśli zakapturzone postaci pojawią się po raz kolejny, będzie miał chociaż jakiś oręż by godnie stawić opór. Te wszystkie elementy pozwoliły mu na dwa założenia. Po pierwsze, porywacze nie działali w celach rabunkowych. Gdyby było inaczej, odcięto by mu palce, a po sakiewce pozostałoby jedynie wspomnienie. Po drugie, śpieszyli się, bo nie obszukali nawet swojego więźnia aby upewnić się, że nie ma dodatkowej broni. Jakże nierozważnie z ich strony…

Jean-Luc usłyszał nieśmiały ruch w jednej z wciąż zamkniętych trumien. Właśnie budziła się kolejna ofiara. Zdając sobie sprawę z faktu, że osoba w środku może być równie zdezorientowana co on (jak i znacznie bardziej porywcza), postanowił dać jej nieco przestrzeni i poczekać, aż oswobodzi się samodzielnie. Przygładził połacie swojej błękitnej szaty, przeczesał krucze włosy i wysilił się na najbardziej życzliwy i potulny uśmiech jaki tylko mógł wykrzesać w tej nader nietypowej sytuacji.
 
Highlander jest offline  
Stary 07-04-2013, 15:07   #3
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
rok 1223, późne lato, Węgry, kilka dni przed przeniesieniem

-Wszystko gotowe? Już za długo trwają przygotowania. - niecierpliwość barda sięgała zenitu jednak jego towarzysz, opanowany gangrel nie dał się wyprowadzić z równowagi Trędowatemu. - Fenrir pójdzie z Tobą do magazynu. Przyniesiecie zamówienie i możemy wyruszać. - Starszy Zwierzak skinął na Fenrisulfra, a ten podążył za Nosferatu. Po chwili znikli za zaułkiem. Gangrel odwrócił się w porę by zauważyć ostrze japońskiego miecza mknące w jego kierunku. Jednak nawet zwierzęce odruchy nie były w stanie uciec przed żądną krwi stalą. Głowa potoczyła się z przytłumionym mlaskaniem po drewnianych balach pomostu.

-Jak daleko jeszcze? - Fenrisulfr zapytał ginącego raz za razem pośród cieni wampira. Pochodnie docierały do nozdrzy ostrym zapachem smoły. Jednak natura nieśmiertelnych pozwalała przez tą chwilę nie wdychać gryzącego dymu. Na dobrą sprawę oddech był jedynie potrzebny do rozmów.
- Już niedługo - szept dochodzący z obrzydliwych ust zniesmaczył go. - zaraz dostaniesz to na co zasługujesz - postać znikła w cieniu między światłem pochodni i już nie wyłoniła się ponownie. Rozbłysk światła zgasił iskierkę przytomności skalda.


Obudził się w trumnie, obwiązany kilkadziesiąt razy, ciasno, łańcuchem.
W usta wciśnięto mu dość głęboko knebel. Oddech nie był potrzebny wampirom do życia ale ten kawałek drewna, zmyślnie wciśnięty głęboko w gardło, skutecznie uniemożliwiał mu jakikolwiek krzyk. Jak zwykle w sytuacjach stresu, zgodnie z tym czego go nauczono, popuszczał Bestię powoli trzymając ja jednak na łańcuchu. Z krtani, poprzez wolne drogi oddechowe wydobył się cichy, rytmiczny pomruk. Nigdy nie oddawał się żądzy zabijania, gdy nie musiał. Ludowe pieśni, sławiące wielkie czyny dla potomnych, nigdy go nie zawodziły. W nich znajdował spokój.
Został on jednak skutecznie przerwany kołkiem, gdy dotknięta trądem ręka wbiła mu w serce.

Przeniesienie, kilka długich chwil do rytuału

Ze stanu półśmierci został wyrwany już w lochu. Nadal jego ciało krępował łańcuch, a usta zasłaniał knebel. Wieko trumny było otwarte, a kręcące się dookoła postacie nie zwracały na niego uwagi. Zaczął rzucać się na boki wzbudzając przy tym szczęk ogniw. Ktoś odwrócił się w jego stronę i podszedł spokojnym krokiem. Nos, wyczulony przez lata praktyk podpowiedział to, co w półmroku pochodni nie było dostrzegalne.

- Człowiek - Fenrisulfr rzucił przez struny głosowe jednak drewno przepuściło jedynie niesprecyzowany dźwięk.

- Tak, człowiek. Domyśliłem się po spojrzeniu jakim mnie obdarzyłeś. Niewielu potrafi to dostrzec w tym przybytku, podziwiam - bydło wyjęło zza pazuchy masywną pałkę - To środki ostrożności, nie wiemy jak zareagujecie będąc świadomi, a na pewno nie dacie się dobrowolnie, dlatego taki bolesny... - przez chwilę szukał słowa. Dziwne znaki na jego bransolecie dały do myślenia skrępowanemu tak samo jak liczba mnoga w jego stwierdzeniu - ..usypiacz. To dobre słowo - radość rozbłysła w oczach. Nagle jednak na twarzy wyskoczyło mu krótkie zamyślenie - Albo inaczej, to miało być sprawdzone nieco później ale myślę, że nie zaszkodzi spróbować teraz. - wyjął knebel z ust wampira i znikł mu z pola widzenia

- Wypuść mnie ty zabobonny, osrany trolowy zadzie! Zbliż się, a ci bebechy na płot pozawijam i będę obserwował jak kruki je dziobią gdy twe usta rozdzierają krzyki bólu! Będziesz się darł jeszcze głośniej niż Loki kąpany wężowym jadem! Nie uratuje cię nawet Wölwa gdyby ci miała przepowiedzieć dostatnie życie wśród rozchłestanych dziewek!

-Ciszej na wszystkich świętych tego świata - uderzenie pałki w nos odebrało chęć do dalszych krzyków wampirowi - Pij grzecznie albo wleję to w ciebie siłą, uwierz, że potrafię - Fenrir widział już podobne znaki, a raczej podobne ich ułożenie, całkiem podobne do tego które znajdowało się na bransolecie. Świadczyło o jednym, magii.

Z bukłaka prosto w jego gardło wlał się ciepły płyn. Krew. To jedno mógł przełknąć nie zwracając od razu, to jedno go żywiło i dawało siły przez ostatnie półwiecze. "Głupcy, niby magowie a nie mają pojęcia co może im zrobić ktoś z Rodziny zaraz po wypiciu vitae. Kończy się. Już niedługo wyswobodzenie i pozabijam wszystkich. Będzie z tego cudowna pieśń." Jednak wcale nie stało się to co zawsze. Nie poczuł nagłego przypływu energii. Nie poczuł, że mógłby przejść sto jarów z domem na plecach. Wręcz przeciwnie. Rozleniwienie dotknęło każdy jego zakamarek. Nie miał siły ani, co najdziwniejsze, ochoty by zrobić komuś krzywdę. Nawet pochodnia, do której pomimo swej Odporności jeszcze nie przywykł, nie wydawała mu się straszna. Płomienie cudownie tańczyły rzucając na zimne mury równie piękne błyski światła. Mógłby śpiewać o nich godzinami. Czemu wcześniej tego nie dostrzegał?

- Wyśmienicie - uśmiech wykwitł na twarzy maga. Był taki uprzejmy ,że nie można było nie odpowiedzieć tym samym.
Zdjęto mu łańcuchy i zamieniono na zwykły powróz. Nie oponował. Oddano mu jego zdobiony topór. Nie chciał go użyć, może o tym myślał ale przecież nie zrobi krzywdy komuś kto się do niego uśmiecha. Zamknięto go ponownie. Nie zmieniło to sytuacji. Potem już, poza ciemnością nie było nic. Tuż przed świtem jednak, co czuł codziennie bardzo wyraźnie, zbliżające się ostatnie chwile nocy, jego relaks zaczął znikać, trumna była zbyt ciasna by użyć oręża. Za mało czasu by walczyć pięściami. "Poczekamy do jutra" Z tym pomysłem zapadł w codzienny, trwający jedynie do zmierzchu stan śmierci.

"Bum" Pierwsza myśl wywołana przebudzeniem. Dźwięki ledwie przenikały przez grube dębowe deski. "Postarali się, ale to nic nie da" Z ust potokiem zaczęły się wydobywać staroislandzkie słowa tworząc długą i melodyjnie głęboką pieśń. Wołanie do Thora i Odyna o siły przed bitwą.
Jak zwykle poczuł ją całym ciałem. Naprężył się a dłonie powoli wydłużały się nabierając tradycyjnego kształtu szponów. Niczym u Garou. Powróz puścił. Nagłym ruchem skald wyrzucił z siebie pokłady agresji kończąc pieśń tradycyjnym okrzykiem. Trumna, z powodu nienaturalnej siły i wyćwiczenia rozpadła się na kawałki. A przynajmniej na tyle by zwinnym susem postać stłoczona w środku mogła zgrabnie stanąć na nogi gotowa do działania.
- Gdzie są ci, którzy mnie bez wyjaśnień zamknęli? Gdzie są ci, którym zawdzięczam ten uszczerbek na dobrym imieniu? Gdzie są ci, którzy podstępem pozbawili mnie możliwości obrony? Gdzie są, a jak obiecywałem ponawijam ich bebechy na płot dając ucztę krukom i wilkom! Sprawię, że ich śmierć opiewana będzie przez dekady w przy suto zastawionym stole Valhalli, a ich niesława przylgnie na całą wieczność do ich rodzin. - Oczy błąkały się od jednej postaci do drugiej szukając szybkich i konkretnych wyjaśnień.
Dopiero po chwili spoczęły na wystroju pomieszczenia i zabawnie zwisającej desce. Dłonie wróciły do normalnych rozmiarów, a oczy nabrały wyrazu pewnego zrozumienia.

-A więc o was mówił ten obleśny wróżbita - wampir przyjrzał się każdemu z obecnych oraz pozostałym trumnom - Wybaczcie mi bałagan. Zwę się Fenrirsulfr. - oparł się o dziwnie płaską ścianę. Nie mogąc się przemóc zaczął śledzić jej teksturę i dłonią podziwiać gładkość.

"Jakież techniki pozwoliły zbudować ten przybytek? Dziwnie wyglądają ci towarzysze, gdyby nie wzmianka tamtego człowieka to najpewniej rzuciłbym się na nich bez oporu. Pewnie teraz cholernie głupio wyglądam, no cóż mówi się trudno. Poczekam na rozwój sytuacji" Uwolnił się od deski i strząsnął kilka większych drzazg.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.

Ostatnio edytowane przez Smirrnov : 14-04-2013 o 14:27.
Smirrnov jest offline  
Stary 10-04-2013, 13:51   #4
 
Ustronie's Avatar
 
Reputacja: 1 Ustronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znanyUstronie wkrótce będzie znany
1223

Niewielka polana rozjaśniana blaskiem gwiazd i księżyca. Wokół rzadki las, z którego dobiegają odgłosy nocnej fauny. Na polanie klęczący mężczyzna z krótkim, zakrzywionym ostrzem w dłoni. Na jego brodatej twarzy gości wyraz skupienia gdy precyzyjnymi ruchami odcina bulwiaste łodygi i umieszcza je w skórzanej torbie zawieszonej u pasa. Mężczyzna pachnie tak dużą ilością rozmaitych ziół, że nawet czuły węch Brandra nie jest w stanie rozpoznać ich wszystkich. Wampir bezszelestnie okrąża polanę, upewniając się, że człowiek jest tutaj sam. Stając tuż za linią drzew, Brandr unosi włócznię do szybkiego, precyzyjnego zamachu. W niebo uderza krótki, gwałtownie urywający się krzyk.


2013

Szmer dobiegający z trumny leżącej tuż obok Jean-Luca ucichł. Uszy wampira zarejestrowały ciche poruszenie. Sekundę później zaciśnięta pięść przebiła wieko trumny na wylot, posyłając dookoła odłamki drewna. Ręka wyprężyła się i zniknęła w wybitym otworze. Druga pięść wybiła otwór tuż obok, i po kilku kolejnych ciosach, większa część wieka została strzaskana uwalniając ukrytą we wnętrzu postać. Potężnie zbudowany mężczyzna potoczył świecącymi krwawą czerwienią oczyma po wnętrzu, prześlizgując spojrzeniem po stojącym w kącie Jean-Lucu. Szczegóły twarzy i sylwetki ukrywał półmrok rzucany przez tańczący płomień, było w niej jednak coś niepokojąco niewłaściwego. Wampir w ciągu kilku sekund otaksował niewielkie wnętrze i wszystkie znajdujące się w nim elementy.

- Stoisz na drodze do wyjścia - rzucił chrapliwym, głębokim głosem w stronę Jean-Luca.


Z trumny leżącej najbardziej po prawej po jakimś czasie dało się słyszeć szczęk metalu o metal. Wieko poruszyło się, co dało kolejną symfonie zgrzytów i stuknięć. Gdy w końcu kawał drewna opadł ze środka trumny wyłonił sie powoli średniego wzrostu mężczyzna. Źródłem hałasu okazała się zbroja, w której temu jegomościowi dane było spędzić tę podróż. Dobre pół minuty rycerz przyglądał się pomieszczeniu, w którym byli. W końcu zdecydował się wstać i wyciągnąć resztę swojego dobytku. W jego dłoni po chwili znalazła się wąska, ale wysoka tarcza z symbolem czerwonego krzyża, jakim posługiwali się templariusze, a przy pasie miecz rycerski. Pod pachą trzymał hełm.

Dopiero gdy zbrojny zbliżył się do źródła światła można było dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. Długie włosy opadały na policzki, które mimo zarostu byly widocznie poparzone. Wyglądąło to okropnie, jakby ktoś wlał mu do ust płynne żelazo, a ten nie wytrzymując gorąca wypluł je prosto na swoją brodę. Cały czas milczał lustrując pomieszczenie wzrokiem.

Słysząc hałas dobiegający z trumny po prawej stronie zwinnym krokiem przykleił plecy do ściany naprzeciwko i wyszczerzył zęby w nerwowym grymasie. Jean-Luc dostrzegł wyraźnie to, co wcześniej wywołało nieokreślony niepokój. Zęby mężczyzny nie przypominały ludzkich. Wąskie, ostro zakończone bardziej przywodziły na myśl zęby leśnego drapieżnika.
Brandr uważnie obserwował templariusza nie wykonując żadnego ruchu. Z całej jego postawy emanowała gotowość do skoku, a patrzącym na niego towarzyszyło nieprzyjemne uczucie w okolicach gardła.


Templariusz zerknął po kilku sekundach na mężczyznę, który wydał mu się dzikusem. Zmierzył go wzrokiem zbliżając się o parę kroków. Przekręcił głowę nieco na bok, następnie obszedł nieznajomego jak wilk, który właśnie ogląda swoją bezbronną ofiarę.

Sekundę później zamknął oczy i spojrzał na pierwszego, który z nich się przebudził. Zmarszczył czoło i odezwał się jako pierwszy:

- Kim jesteście i skąd się tu wziąłem? - w jego głosie słychać było wyraźnie północno zachodni akcent.


- Brandr. Nie wiem. - odparł wampir nie spuszczając jarzących się oczu z templariusza, którego uznał za większe zagrożenie.


- Sir Richard Heldson. Syn Bernarda Heldsona. - przedstawił się krzyżowiec, zbliżając się do stolika, na którym leżał kawałek pergaminu. Podniósł świstek i ostrożnie przy lampie spróbował przeczytać co jest tam napisane.


- Nazywam się Jean-Luc Bellerose...- tu przerwał na chwilę, wykonując lekki ukłon w stronę dwójki Spokrewnionych, odpowiedni swojemu francuskiemu pochodzeniu.

- Z przykrością muszę powiedzieć, że wiem niewiele więcej niż wy, panowie. Wracając z wyprawy łowieckiej, zostałem napadnięty przez kilka postaci w opasłych szatach i kapturach. Kiedy doszedłem do siebie, znajdowałem się w tej oto trumnie.

Pomocnie wskazał dłonią na zajmowane do niedawna pudełko.

- Krępowanie kogokolwiek nie było moim zamysłem. Może pan oczywiście opuścić to miejsce kiedy tylko najdzie pana ochota. Zakładając rzecz jasna, że nie zostaliśmy w nim zamknięci.

Pokornie usunął się z drogi Brandra, zapewniając wampirowi o ostrym uzębieniu swobodny dostęp do drzwi. Sam był bardziej zaciekawiony pergaminem analizowanym przez Sir Heldsona, toteż przybliżył się do przedstawiciela rycerstwa, czekając aż ten zrelacjonuje im treść zapisu. Zaglądanie przez ramię nie wchodziło przecież w grę.


Każdy, nawet najbardziej głuchy osobnik w pomieszczeniu dosłyszałby pieśń dochodzącą z jednej z trumien. Niski głos przebijał się przez deski, a nieznane lub niezrozumiałe słowa docierały do uszu. Trzy rzeczy miały miejsce po gwałtownym zakończeniu pieśńi, która trwała dobrą chwilę. Okrzyk, trzask łamanych desek odrzucanych gdzie tylko można oraz zwinny wyskok brodatej i długowłosej postaci. Do jednej z dłoni, doczepiona deska zwisała przebita wydłużonymi nienaturalnie palcami zakończonym sporym pazurem każdy.

- Gdzie są ci, którzy mnie bez wyjaśnień zamknęli? Gdzie są ci, którym zawdzięczam ten uszczerbek na dobrym imieniu? Gdzie są ci, którzy podstępem pozbawili mnie możliwości obrony? Gdzie są, a jak obiecywałem ponawijam ich bebechy na płot dając ucztę krukom i wilkom! Sprawię, że ich śmierć opiewana będzie przez dekady w przy suto zastawionym stole Valhalli, a ich niesława przylgnie na całą wieczność do ich rodzin. - Oczy błąkały się od jednej postaci do drugiej szukając szybkich i konkretnych wyjaśnień. Dopiero po chwili spoczęły na wystroju pomieszczenia i zabawnie zwisającej desce. Dłonie wróciły do normalnych rozmiarów, a oczy nabrały wyrazu pewnego zrozumienia.

-A więc o was mówił ten obleśny wróżbita - wampir przyjrzał się każdemu z obecnych oraz pozostałym trumnom - Wybaczcie mi bałagan. Zwę się Fenrirsulfr. - oparł się o dziwnie płaską ścianę. Nie mogąc się przemóc zaczął śledzić jej teksturę i dłonią podziwiać gładkość. Rysy twarzy zniekształcane były płomieniem jednak każdy dostrzegał mniej lub bardziej twarz typowo północną pooraną kilkoma głębokimi bliznami i złamanym nosem. Skórzany ubiór ozdobiony był różnymi srebrnozłotymi splotami, a ramiona jak i łydki okryte grubowłosym futrem. Dawało to obraz czegoś na podobieństwo wyrośniętego półzwierzęcia, ale w zestawieniu z drobnymi kawałkami drewna osadzonymi na odzieniu stwarzało dość komiczny wygląd.


Brandr widząc, że wampiry zebrane w pomieszczeniu są równie jak on zdezorientowane i zirytowane odprężył się nieco. Tym bardziej, że droga do drzwi była wolna. Wysłuchał spokojnie francuza uśmiechając się w duchu na sugestię, że zamknięte drzwi mogłyby być jakimkolwiek problemem. Nim zdążył zabrać głos, rozległa się pieśń. Usta otwierajace się do wypowiedzi, rozszerzył się jeszcze bardziej oddając konfuzję, jaka ogarnęła Brandra. Przemowa skofundowała go jeszcze bardziej, tak, że zdołał wykrztusić jedynie

- Któż przyjmuje sobie imię po przeklętym Fenrisie?! - Obecność dziwnego śpiewaka sprawiała, że włosy na karku Brandra sterczały ostrzegawczo. Ubrany jak bogaty żeglarz, z twarzy zabijaka i moczymorda, a gada jak pijany skald. Widocznie jeden z tych słabujacych na umyśle Malkavian... Brandr postanowił nie wchodzić mu w drogę i trzymać się na uprzejmy dystans. Nigdy nie wiadomo na co może ktoś taki wpaść, lepiej więc nie prowokować.

Jean-Luc dostatnim odzieniem i wygadaniem sprawiał wrażenie młodego paniczyka albo zamożnego kupca. Przy takich lepiej nie gadać zbyt wiele, nie wiadomo jeszcze czy to nie jeden z takich, co to się potrafią obrazić za byle głupotę i narobić mnóstwa kłopotów. Templariusz zachowywał czujność, a po sposobie w jaki się poruszał widać było, że przywykł do walki. Tytuował się jak jakiś zachodni dworak, choć akcent wskazywał bardziej na Skandynawię. Również intrygująca postać. No, ale potrafi czytać, może więc będzie w stanie powiedzieć więcej o tym, co się tutaj właściwie dzieje. Na razie Brandr postanowił milczeć i słuchać. I obserwować trumny, zastanawiając się kto jeszcze z nich wyjdzie.
 
__________________
[pseudogłęboki cytat autora, którego nie czytałem żadnej pracy, mający sugerować mój wyrafinowany gust i intelektualizm]

Ostatnio edytowane przez Ustronie : 10-04-2013 o 21:12.
Ustronie jest offline  
Stary 10-04-2013, 18:43   #5
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Klasztor Santo Domingo de Silos, A.D. 1223, sierpniowa noc.

Świeca migotała lekko w wieczornej bryzie wpadającej przez uchylone skrzydło wąskiego okna. Opat Bonifatio skrzętnie wypełniał kartę manifestu, podkreślając co ważniejsze postulaty. Na wieczornej mszy zamierzał wygłosić mowę o czystości cielesnej i duchowej gdyż wielu braci ulegało chuci lub dopuszczali się innych grzechów plamiących duszę. Bonifatio wzdrygnął się nieco gdy chłodne palce spoczęły na jego skroni.

-Ah, Donna Francesca!

-Czyżbym wzbudzała w tobie aż taką trwogę seńor?

-Nie, nie skądże, bynajmniej Pani. To tylko odruch...

-Ponoć nerwowość ma związek z niespokojnym sumieniem bracie Bonifatio. - dodała z uśmiechem siadając w alkowie. Mrok zdał się zgęstnieć wokół jej postaci niczym ciemny całun zarzucony na obraz. W ciemności, na tle sylwetki kobiety tliły sie dwa płomyki, darząc opata upiornym spojrzeniem.

-Czyż to nie grzech pałać namiętnością do kobiety, będąc na tak znamienitym stanowisku, mi amado? - dodała, nie ukrywając uszczypliwości.

-Nie drocz się ze mną Pani. Zaiste potępioną ma dusza będzie po wsze czasy lecz to silniejsze niż wszelkie cnoty, którym mógłbym hołdować – przywarł do jej kolan spoglądając fanatycznym wzrokiem na obiekt swego pożądania.

Klasztor Santo Domingo de Silos był pod jej kontrolą. Opat oraz przeor niczym marionetki, zniewoleni pożądaniem, długoterminową ekspozycja na Dominację i kainicką krew, spełniali wszelkie jej prośby. Pozostali bracia pogrążyli się w rozpuście skrywanej za habitem i klasztornymi murami. Spędziła tu niemal trzy dekady. Odkąd zbudziła się w katakumbach klasztoru, panowała niepodzielnie nad umysłami i żądzami braci benedyktynów, tworząc ustronne gniazdo z dostatkiem vitae na wyciągnięcie szponów.

Klasztorne korytarze wypełniał mrok oraz zniekształcone pomruki wieczornych modlitw. Francesca poruszała się bezszelestnie, nawet jak na wampira. Każdemu jej krokowi towarzyszyły długie cienie, nieco okazalsze niż można by się tego spodziewać po skąpym oświetleniu ciasnego przejścia. Wąskie okna wpuszczały smugi księżycowego światła, sprawiając że sylwetka kobiety wyglądała niczym “umoczona” w czerni. Korytarz kończył się kamienną framugą, za którą wiły się w dół kręte schody prowadzące do refektarza. O tej porze krzątało się tam zawsze kilku benedyktynów sprzątających po wieczerzy. W żebrowanym sklepieniu hali, łopotały wiekowe pajęczyny, pobudzane wieczorną bryzą, wpadającą przez szeroko rozwarte dźwierza, nadając pomieszczeniu charakteru. Przestronna sala mieściła drewniane stoły i ławy, wciąż gdzie nie gdzie, zastawione glinianymi naczyniami. Po sali błąkali się trzej benedyktyni, leniwie ścierając ławy i zamiatając podłogę. Kobieta przystanęła u wejścia obserwując pracujących mężczyzn. Wyczekiwała odpowiedniego momentu aż uda jej się pochwycić wzrok któregoś z nich. Najbliższy z braci odwrócił się podczas zamiatania lecz wciąż spoglądał pod nogi. Dopiero gdy Francesca stuknęła paznokciem o kamienne obramowanie drzwi, mężczyzna podniósł zaskoczony wzrok. Ich spojrzenia spotkały się, wprowadzając zakonnika w chwilowe osłupienie. Napięcie momentalnie opadło i mnich już całkiem rozluźniony podreptał, reagując na przywołujący palec kobiety. Mężczyzna w średnim wieku, z pokaźną już łysiną nosił imię Sanzo. Zarówno on jak i kilu innych braci byli regularnie odwiedzani przez Francescę, w celach ... “gastronomicznych”. Oboje zniknęli w ciemnym otworze klatki schodowej. Po dłuższej chwili brat Sanzo, wyłonił się, nieco bledszy, spoglądając wokoło mętnym wzrokiem. Na jego twarzy malował się grymas błogiego zadowolenia, mieszającego się z cierpieniem. Z niewyjaśnionej przyczyny, “pocałunek” wampirzycy sprawiał ból ofierze. Musiała uważać by jej żywiciele nie krzyczeli podczas sangwinacji. Szczęściem, potrafiła szybko uspokoić ofiarę, wprawiając w błogi stan kojącymi słowami i kilkoma kroplami własnej krwi. Manipulacja ludzkimi umysłami przychodziła jej z łatwością. Słabsze umysły poddawały się najszybciej i tych właśnie szukała. Wśród zakonników był ich dostatek.

Pulsująca w żyłach świeża vitae, pobudziła jej zmysły niczym gorąca podkowa przytknięta do pleców. Korytarze i izby klasztoru wydawały się teraz małe, duszne i przytłaczające. Zapragnęła orzeźwiającej nocnej bryzy i światła księżyca. Otwartej przestrzeni. Woni nocnego powietrza i ziół porastających klasztorne zagony oraz okoliczne łąki. W kilku zgrabnych susach wymknęła się na zewnątrz. Miriady nocnych dźwięków i zapachów uderzyły niczym toskańskie wino, oszałamiając intensywnością. Trzymając się cieni, pokonała szybkim krokiem dziedziniec. Stara beczka “zakorzeniona” pod murem posłużyła za podest. Jeszcze tylko skok dzielił od upragnionej przestrzeni. Conocny rytuał wszedł jej w nawyk. Nie potrafiła wysiedzieć w izolacji zatęchłej budowli gdy w żyłach pulsowała świeżo spożyta krew. Jak co noc, pokonała kilka stajań by znaleźć się w odludnym gaiku nieopodal błyszczącego w księżycowym świetle jeziora. Wodne stworzenia wypełniały powietrze symfonią skrzeków, bulgotów i chlapnięć. Wampirze zmysły chwytały się wszelkich bodźców przyjemnie łaskocząc świadomość. Noc stała przed Francesca w pełnej krasie.
-Niemądrze zapuszczać się tak daleko od schronienia, pijawko. - głos zza pleców wprawił wampirzycę w osłupienie. Jakimże cudem nie usłyszała zbliżającego się człowieka. Zareagowała szybką paradą jednocześnie odwracając się w kierunku źródła dźwięku. Nagły błysk jasnego światła oświetlił na ułamek sekundy twarz mężczyzny, który odwiedził ją już wcześniej, ostrzegając o tym co się stanie gdy nie opuści klasztoru na dobre. Nim blask zdmuchnął jej świadomość, zdążyła przywołać jeszcze w pamięci imię jakim ów jegomość się posługiwał - Sergio, wasal Leidaura.

Z wolna wracająca przytomność niczym morski przypływ wdzierała się w rozdygotany umysł Franceski. Odruchowo wzdrygnęła się w geście obrony lecz natrafiła na przeszkodę. Wytężając rozkalibrowany wzrok mogła dostrzec jaśniejsze szczeliny nad sobą. Leżała w czymś na kształt skrzyni, lub trumny. Coraz wyraźniej słyszała odgłosy otoczenia. Z zewnątrz dobiegały trzaski i zgrzyty łamanego drewna, tak jak by ktoś chodził po połamanych deskach. Trzaskom towarzyszyły wściekłe tyrady, kogoś kto najprawdopodobniej znalazł się w podobnej do niej sytuacji. Drewniane wieko odskoczyło lekko pod naciskiem smukłych, bladych palców. W szczelinie widać było nerwowo błądzące ogniki, lustrujące otoczenie. W ciemnym pomieszczeniu majaczyły ludzkie postacie... nie, to nie byli ludzie. Żywi mieli inny zapach. Szybkim ruchem sięgnęła między uda. Szczęśliwie, napastnik nie był zainteresowany jej walorami. Jednak gdyby się skusił to zapewne odnalazł i odebrałby jej niewielki pozbawiony jelca sztylet, przytroczony skórzanymi paskami do uda. Ostrze mignęło w dłoni. Trzymając je ukryte powoli otworzyła szerzej wieko skrzyni, która zgodnie z podejrzeniami była trumną. W pomieszczeniu oprócz stolika zastawionego bibelotami stało kilka podobnych do siebie trumien. Na szczątkach jednej stał z kolei niezadowolony krzykacz, wygrażając nieznanemu wrogowi. Z natury nieufna kobieta szybko usunęła się pod ścianę, gdzie mrok sprzyjał w ukryciu. Nie łudziła się że pozostanie niezauważona, lecz potrzeba ukrycia weszła jej już w nawyk. Czekała na rozwój wydarzeń. Obecność rozsierdzonych i uzbrojonych wampirów, dziko rozglądających się po izbie nie sprzyjała przyjaznej atmosferze.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline  
Stary 12-04-2013, 10:29   #6
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Sir Heldson z łatwością odszyfrował czytelny tekst. Każda z liter była wyrysowana niezwykle starannie, wyraźnie obliczono ją na potrzeby ludzi, których specjalnością nie było czytanie. Z kolei treść stawiałaby włosy na głowie, o ile - oczywiście - któryś z wampirów byłby na tyle nieopanowany czy... ludzki, aby przestraszyć się zwykłego tekstu.

Szanowni członkowie wampirzej społeczności!

Macie oto ogromny zaszczyt brać udział w niezwykle cennym naukowo eksperymencie. Jako że nie przestrzegaliście w dostatecznie kulturalny sposób zasad obowiązujących na terenie tego wampira, jak mu tam... co mówisz? Laideur? Laideura. Nie czekaliśmy, aż zgłosicie się na ochotnika, tylko założyliśmy, że na własne życzenie ryzykujecie śmierć, letarg itp. Ten wampir ma paskudną rep... że co? Tego nie pisać? Nieważne.
Eksperyment miał na celu sprawdzenie popularnej teorii, jakoby za pomocą magii dało się przenieść obiekt eksperymentu (w tym przypadku was) w czasie i przestrzeni. Nie wiem, co w kwestii przestrzeni, ale dokładna data to idy sierpniowe Anno Domini 2013. Losowe sondowania przyszłości wykazały, że tu także występują wampiry, powinniście sobie jakoś dać radę.
Przynajmniej część z was powinna umieć czytać, przekażcie, proszę, treść reszcie, która nie potrafi. Postaraliśmy się dać wam chociaż część szans na przeżycie. W chwili, w której czytacie te słowa, mija godzina od zmierzchu. Macie całą noc na zorientowanie się w sytuacji i znalezienie kryjówki na dzień. To dość sporo. Ponadto, celowo zostawiliśmy wam całkiem dużą ilość osobistych przedmiotów, tak dla ułatwienia.
Mam jeszcze małą prośbę: spróbujcie znaleźć jakichś magów i przekazać im wyniki eksperymentu - wrażenia dotyczące wybudzania się z tego dość długiego letargu, stan zniszczenia trumien i takie tam. Niezmiernie poprawi to stan wiedzy naszych następców. Jeżeli będziecie tacy mili, znajdźcie konkretnie naszych następców - poznajcie ich po rzymskiej terminologii oraz imionach i numerach. Stosujemy symbol wilczycy i hasło ,,do ut des”. Sondowanie wykazało, że nie powinno się ono zmienić. Z góry dziękuję.
Mam nadzieję, że nie macie nam tego za złe. Pierwszą propozycją Laideura było spalenie was żywcem. Doceńcie naszą inicjatywę. Szanse przeżycia w nieznanej przyszłości są większe niż w szalejącym ogniu. Oczywiście, pomogło nam to w naszych badaniach, ale i tak możecie podziękować. To znaczy... moglibyście, gdyby nie dzieliło nas w chwili obecnej jakieś tysiąc lat.

Caesannius II

Postscriptum: Ty tam, w zbroi i z mieczem, możesz nam podziękować jeszcze bardziej szczególnie.
Zużyliśmy pół godziny na wciśnięcie do trumny twojej tarczy.


W czasie, w którym sir Richard odczytywał tekst, w ostatniej, ósmej trumnie, coś zaczęło się niemrawo poruszać. Łomotało w wieku skrzyni niczym żywy trup wygrzebujący się ze swojego miejsca pochówku. Zabawne skojarzenie, jak dla wampirów... Dźwięk stawał się natrętny, naglący. Czemu Kainita, który przebywał w środku, po prostu nie odemknął wieka? Otwierało się przecież wyjątkowo łatwo, a ten tylko łomotał i łomotał...

Pod postrictum na fragmencie pergaminu był jeszcze drobny dopisek innym charakterem pisma. Niewyraźny, ale dawał się odczytać bez większych problemów:

Większość z was ma szansę przetrwać, ale skutki uboczne eksperymentu mogą być nieprzewidywalne. Uważajcie na siebie. Strzeżcie się zapachu jaśminu. Oprócz wilczycy, donieście dwunastu sępom. Pytajcie o Volteiusa, nie wiem, drugiego czy trzeciego, zawsze któryś będzie. Oprócz wyników badania, magowie od wilczycy będą chcieli więcej. Unikajcie jastrzębia.

Życzliwa.


W ósmej trumnie ciągle coś łomotało.

Richard przeczytał całą korespondencję dwukrotnie. Na jego twarzy zagościł wyraz zażenowania. Rzucił pergamin na stół i powiedział:
- Ktoś robi sobie z nas kpiny. Według tego listu zostaliśmy przeniesieni w czasie o paręset lat i mamy się zgłaszać do magów, poniważ jesteśmy jakimś eksperymentem. Nie wiem, kto jest na tyle bezczelny, aby szlachetnie urodzonego traktować jak jakieś zwierzę w laboratorium alchemika. Wyjdźmy stąd i rozejrzyjmy się gdzie tak na prawdę jesteśmy. - powiedział krzyżowiec.Chwilę później spojrzał na ostatnią z trumien.
- Może ktoś pomoże temu komuś się wydostać?

- Niechże ja rzucę okiem na to plugawe pismo. Eghem...
To powiedziawszy, Francuz ujął w dłoń pergamin, a jego oczy zaczęły pochłaniać kolejne linijki tekstu. Skończył. Trzykrotnie zamrugał w bezgłośnym skonfundowaniu. Mimo to, Bellerose zdawał się mniej poruszony absurdalnością pojętej właśnie sytuacji. Zachował pełną powagę. Chociaż Sir Richard mógł niedowierzać w to, co wyjawił mu pergamin, Jean-Luc dobrze pamiętał wygląd oraz umiejętności osób, które go napadły. Wampirami nie byli napewno, do żartobliwych trefnisiów też wiele im brakowało. Jeśli nie liczyć treści tego listu, który faktycznie brzmiał jak jakaś kiepska komedia w wykonaniu wędrownych Cyganów. Co za próżność! Co za arogancja! Ignorancja! Brak szacunku dla innych ludzi! Co za... gdy tak o tym pomyśleć, irytacja Toreadora miała w sobie pewien ironiczny urok. Kipiące emocje trzymał jednak na wodzy.
- Szlachetny panie, obawiam się, że nie jest to żart. Ludzie, którzy mnie pojmali, faktycznie posługiwali się magią... i nie mówię tutaj bynajmniej o bluźnierczych sztuczkach Uzurpatorów. Może powinniśmy zaznajomić resztę naszych towarzyszy z pełną treścią tej korespondencji.

To powiedziawszy, ujął w dłoń pergamin i wyrecywoał jego pełną treść reszcie zebranych. Uznał to za smutną konieczność, gdyż nieco wątpił w pismiennosć niektórych ze swoich towarzyszy. Zwykle nie oceniał książek po okładce, ale te okoliczności wywarły na nim dość nieprzyjemną presję. Po chwili skończył recytację.Na całe szczęście nie trwała ona długo, w innym wypadku spaliłby się ze wstydu. Dopiero wtedy rzeczywistość uderzyła go z pełnym impetem. Przeniesiono ich niemal tysiąc lat w przyszłość.Stulecia mijające w mgnieniu oka. Przyjaciele i wrogowie odchodzący w objęcia Ostatecznej Śmierci. Zupełnie nieznany świat, który trzeba będzie poznawać od nowa. Zakładając oczywiście, że uda im się przeżyć w nim wystarczająco długo. Kruczowłosy wampir poczuł, że robi mu się słabo. Oparłszy się o jedną ze ścian, wypuścił z dłoni pergamin. Ten powoli opadł na podłogę, ruchem typowym dla jesiennych liści.
- Ja... tak. Oczywiście... pomóc komuś się wydostać. Natychmiast.
Po czymś takim, szok wydawał się zupełnie naturalną reakcją.
 
Highlander jest offline  
Stary 12-04-2013, 12:35   #7
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Gdy odzyskał przytomność od razu domyślił się gdzie się przebudził. Wprawdzie zwykł sypiać w lepszych warunkach, ale nie raz budził się w trumnie. Wyostrzył swe zmysły i badał otoczenie. Do jego uszu dobiegł znaczny hałas i od tej pory zdał się właśnie na zmysł słuchu. Przymknął nawet oczy by jeszcze bardziej wspomóc swoje uszy. Krótko mówiąc podsłuchiwał.

“Kainici. Bez wątpienia. Czyli chyba ci, o których mówił ten pokurcz”.

Na wspomnienie strażnika więziennego obnażył mimowolnie kły. Karzeł miał w zwyczaju drażnić się z więźniami ufny w siłę imienia swego Pana. Gabor jednak zapamiętał wszystkie obelgi i zamierzał odpłacić za nie z nawiązką. Teraz jednak opanował się szybko i palcami zbadał ścianę dzielącą go od wolności. Mógłby wybić ją jednym ciosem, ale było by to prostackie. Jak zwykł mawiać jego Ojciec. “Jeśli potrzebna jest brutalna siła. Użyj jej. Jeśli nie, używaj swej głowy.”

Skrzywił się na wspomnienie Ojca, przez którego w sumie się w to wplątał. Znalazł punkty, które stawiały największy opór i pchnął. Nie za mocno, ani za słabo. Tyle ile było trzeba. Wieko odskoczyło, a on zdążył je złapać. Usiadł. Wstał. Rozglądał się otrzepując ubranie. Zyskując na czasie. Zerknął do trumny i uśmiechnął się na prawdę radośnie. Pierwsza dobra nowina. Oddał mi moje sakwy.

"Gdybym je miał w więzieniu starł bym temu pokurczowi uśmiech z mordy.”

- Jestem Gabor Farkas. Syn...- zawahał się. W sumie chyba powinien zmienić swoje przyzwyczajenia. Zdaje się, że był banitą i jeszcze to do niego nie dotarło. Wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu i zaczął wyjmować swoje przedmioty. Miecz o wąskiej, ostrej głowni trafił z krótkim sykiem do pochwy. W jego ślad podążył sztylet. Zajrzał do sakwy i zadowolony skinął głową. Przerzucił ją przez lewe ramię i ruszył do wyjścia. Podniósł rzucony list i przeczytał go w zadumie. Pokręcił głową z nie dowierzaniem i schował pergamin.

- Idziemy? - spojrzał pytająco na towarzyszy - Mam ochotę na maga. Gówno mnie te brednie obchodzą. Nie jestem w nastroju do żartów. Złapmy jakiegoś czarodzieja i go przepytajmy. Wierzcie mi, umie wydusić z niego odpowiedzi. A potem - uśmiechnął się drapieżnie - Potem wytłumaczymy im dla czego nie igra się z Kainitami.
 
malkawiasz jest offline  
Stary 13-04-2013, 15:56   #8
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
"Och, ktoś się zna na mych rodzinnych stronach" pomyślał w staroislandzkim lustrując pozostałe osoby.

- A więc o tej próbie wspominał wróżbita - głowa wikinga pokiwała ze zrozumieniem.
Czuł, nadal czuł niedawne skażenie krwią. Nie wiedział co to było. Piwo i miód, gdy kilka razy miał okazję próbować vitae z jakiegoś pijaczyny, smakowało i działało inaczej. Nie, to nie było pijackie oświecenie, kiedy każdy z uśmiechem i pijący z tobą jest ci najdroższym przyjacielem a każdy gest obrażający kogokolwiek jest powodem do bitki. To co czuł było dalece inne. Relaks, tak, to jeszcze czuł. Percepcja, manualność i myślenie już wróciły do normy, ale echo w postaci spokoju na każde nowe doznanie wciąż się go trzymało. Wróżbici, nie Magowie, musieli coś nowego dodać. Dziwne, babcia Lagretha opowiadała mu o Magach, przerażających ludziach rzucających kule ogniste i posyłających gromy w przeciwników niczym sam Thor. Jednak opisy wiedźmy nijak się miały do tego co Fenrirsulfr widział na własne oczy. małego, niegroźnego i zmęczonego pracą staruszka. Na pewno to ta ich słabość odnośnie innych osób. Ale dokładnie o co chodziło tego już wiedźma babcia nie mogła mu przekazać.
Kołotanie w jednej z trumien, głośne i chaotyczne wyrwało go z chwili zamyślenia.

- Cóż, czy jest to prawda czy nie należy się stąd wydostać jak to szlachetny Templariusz wspomniał. Ciekaw jestem tego nowego świata, cóż za sytuacje i możliwości to odsłania! - skald dał się ponieść emocjom - Wyjdźmy więc naprzeciw tym czarom samej Hel i zdobądźmy chwałę o której nasi potomni śpiewać będą przez wieczność.

Wampir uwiązał do pasa sakwę, zarzucił na ramie oręż i zbliżył się do drzwi, które okazały się jednak zamknięte. Przystanął przy nich chwile zastanawiając się nad ich konstrukcją. Niewielkie i jakieś orientalne zawiasy, zupełnie inne od spotykanych w domostwach. Dziwna wydłużona ale stosunkowo niewielka klamka. Wrażenie lekkości i delikatności znikało jednak pod wyraźną teksturą dębowego drewna, którą ktoś umiejętnie wydobył pokrywając deski nieznanym Fenrirowi barwnikiem.

- Czy któryś tu obecnych zna się na złodziejskim kunszcie otwierania wszelkich zapadni by przedostać się do upragnionej wolności? - głęboki kolor tęczówek spojrzał po pozostałych ofiarach. Zieleń przemieszana z błękitem komponowała się w barwy morskiej toni. - Szkoda byłoby takie arcydzieło stolarskie niszczyć w drzazgi. Kto wie, może w sytuacjach nie do zniesienia zechcemy tu powrócić by spokojnie przetrwać czas do zmroku? - to powiedziawszy podszedł do Jean-Luca spoglądając na niego w sposób, który wyraźnie mówił “ Ty na pewno coś o takich zagadkach wiesz i umiesz je rozwiązać”
Przy okazji poklepał bladego (o ile można być bardziej blady niż się jest w nieśmiertelnej egzystencji krwiopijcy) dodając mu otuchy, tak jak to robiono na Północy. Jednak załamany wampir załamał się jeszcze bardziej ale już w dosłowny sposób o mało co nie lądując na zdziwionej z powodu klepnięcia twarzy. Po chwili jednak odzyskał równowagę i z determinacją w oczach zbliżył się do drzwi. Podczas jego majstrowania akcja zdecydowanie przyspieszyła.

- Podróże w czasie. Cóż to za absurdalny pomysł? Zamiast zwyczajnie wyrwać nam serca i spalić szczątki ten sukinsyn zadał sobie tyle trudu, aby wywrzeć zemstę w tak pokrętny sposób... - to Brandr równie gorącokrwisty co większość obecnych nie wytrzymał. Z wyraźną irytacją poderwał szarpnięciem wieko trzeszczącego pudła.

Nie widział jednak, albo nie przejmował się tym co wyłoniło się tuż za nim. To co ujrzał Skald przekroczyło wszelkie jego dotychczasowe wyobrażenia. Owszem, widział nie raz jak piękne Faerie zamieniają się w jednej chwili w małe maszynki rozszarpujące gardła, wiedział jednak jak ich unikać, jak rozmawiać i czym je odstraszać, wiejskie mądrości przodowały przy takich sytuacjach. Jednak to COŚ. Tak podobne i niepodobne do człowieka. Wiedział, że kiedyś coś podobnego ujrzał. Nie mógł tylko sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Skomlenie i warknięcia podczas rozszarpywania desek niczym papier były czysto zwierzęce.
"Wiem że to trudne ale rusz tą rzyć szybciej i otwieraj te odrzwia" rzucił w myśli do Jeana-Luca.

-...Musisz być szybka słodziutka.... - jakiś fragment dotarł do niego z mroków pokoju. - Skrzesajcie ognia. Zobaczymy czy to cholerstwo się go boi


"Świeca już się pali durniu. Ale chyba tylko ja mogę jej ze spokojem dotknąć" pomyślał skald zasłaniając ciałem majstrującego francuza. Nienaturalne kończyny stwora były niczym trollowe łapy z wszelkich opowieści o Jotunach. Jednak tylko to się zgadzało, reszta ciała była zbyt chuda, a twarz czy raczej pysk miał o wiele za dużo zębów. "Nos. Nos też się nie zgadza. To zdecydowanie nie jest krewny Jotunów." dalej analizował sytuację próbując odszukać w pamięci gdzie już spotkał podobne stworzenie.

-Z całym szacunkiem mości panie, niełatwo jest pracować, kiedy za moimi plecami znajduje się piekielny pomiot, którego najbardziej górnolotnym marzeniem jest chłeptać moją krew. - odpowiedział paniczyk na jakiś zarzut Templariusza.

Fenrir nie wiedział jaki bo nie skupiał się na rozmowach. Nie w takim momencie. Jednak nie mógł przeoczyć żarzącego się wzroku "wyswobodziciela" potworka. Kopniak i trzask desek zmusił go do jakiejkolwiek reakcji słownej.

- A podobno to nasz lud należy do gorącokrwistych - skomentował cicho skald na trzask łamanych desek - A wracając do naszego milusińskiego, wątpliwe jest by jego ucieczka na zewnątrz, gdziekolwiek się znajdujemy, pozostała niezauważona. Moglibyśmy go tu usmażyć, ale niestety drzwi już nie istnieją. Teraz pozostaje nam skrócić cierpienia owej kreaturze, czymkolwiek była wcześniej, mając nadzieję że to nie twór samych bogów. Lecz jeśli stworzona została jako próba dla nas, na pewno jej twórcy zapewnili chociażby wzmiankę dla swoich potomnych. Jej ucieczka więc nie wchodzi w grę. Albo ona albo my.

Duża, choć nie tak duża jak to normalnie bywa w przypadku wojowników Odyna, sylwetka stanęła w pobliżu Jeana-Luca z góry stwierdzając że ktoś z posturą i zachowaniem szlachcica mało zna się na współdziałaniu podczas wojaczki.


- Zostawmy to... żywe. Niech narozrabia, a im więcej tym lepiej. W liście pisało, że magowie będą nas szukać. Niech więc szukają, niech się tu pojawią, a wtedy to my urządzimy polowanie... - Brandr złowrogo zawiesił głos wyszczerzając się w drapieżnym uśmiechu.

- Ney. Nie wiemy gdzieśmy wylądowali. Jeśli to jakieś domostwo w samym środku większego z miast to każdy bałagan sprowadzi konsekwencje na nas i okolice. Nie wiemy również czy, o ile rzeczywiście jesteśmy w przyszłych czasach, zasady panujące w domenach zostały zmienione. Jakoś osobiście nie uśmiecha mi się widzieć przez najbliższe dni parszywej gęby księcia kimkolwiek by był. - skald nie spuszczał oka z kreatury rozpoznając dopiero teraz po charakterystycznym akcencie, że współmówca i on kąpali się w mroźnych wodach północy.
Nie zna jednak pozostałych towarzyszy, a na pewno nie pod kątem walk. Wiedział z zasłyszanych opowieści i doznał na własnej skórze niejeden raz podczas najazdów na Angielskie wybrzeża, że choć podobne, to jednak metody uśmiercania różnią się jeśli chodzi o inne krańce świata. Jak przebłysk wróciła do niego ujmująca opowieść towarzyszy Ojca o niespotykanym, dalekowschodnim łucznictwie podczas jazdy konnej. Tak samo tutaj, nie był pewien jaką taktyką dysponuje krzyżowiec i czy szlachcic nie będzie jedynie zawadą.

- Ty który siedzisz jeszcze w trumnie - krzyknął do słabego głosu spod wieka który stanowił dziwny kontrast z poprzednimi hałasami - Nie waż się teraz nawet ruszyć palcem. Choćby ci mrówki w rzyć wchodziły i podgryzały trzewia. Mamy niewielki i bardzo obrzydliwie wyglądający problem - wiking w napięciu czekał na jakąkolwiek reakcje Templariusza. Wszak pełna naoliwiona zbroja stanowiła zdecydowanie lepszą ochronę przed pazurami niż zwykła skóra pomimo że utwardzana w najbardziej witalnych punktach.

Jednak nie dane mu było się doczekać. Wyraźnie widział jak podczas rozmowy bestia, czymkolwiek była, z napięciem analizowała sytuację. Oczy, odbijające blask świecy, zdradzały jakąś wewnętrzną walkę. Niczym przerzucanie się argumentami za i przeciw. To oraz strzęp, niewielki ale zawsze, ubrań olśnił skalda. Widział już podobne stworzenia. Ojciec kilka tygodni po jego przedstawieniu przed umownym wodzem Domeny, kilka dni po Zgromadzeniu, pokazał mu jak kończy się utrata ścieżki. Jak kończy się poddaństwo szaleństwu i żądzy krwi. Wtedy, od tej prezentacji, tuż przed uśmierceniem nieszczęśnika, rozpoczęła się jego Droga. Skutek uboczny, kimkolwiek był wcześniej, poddał się Bestii. Uczony czy nie, choć wskazywały na to potłuczone szklane naczynia i odcień szat przebijający się spod brudu, stał się teraz zwykłą, bezsilną kreaturą. Przegrał, Fenrir zobaczył to w jego oczach sekundę przed tym nim rzucił się na podziwiającego jej "słodkość" wampira. Ten jednak nie dał się zaskoczyć i zręcznie wyminął stwora. Siłą rzeczy, góra mięśni, ścięgien, pazurów i zębów, zdziwiona czy nie, spadła na skalda. Liczył na wytrzymałość swej niewielkiej, bo zaledwie 50 centymetrowej tarczy, zarzuconej na plecach i wbił zimne żelazo toporka w szczęki stwora przylegając do niego ciałem by nie mogło użyć siły, a jedynie szarpać pazurami tył.
- Celuj w szyję! - krzyknął widząc gotowość do ciosu nowego wojownika którego imienia nie zapamiętał będąc zbyt skupionym na stworze.

Ragnaröek - Küss mich - YouTube
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.

Ostatnio edytowane przez Smirrnov : 14-04-2013 o 14:33.
Smirrnov jest offline  
Stary 13-04-2013, 21:21   #9
 
katai's Avatar
 
Reputacja: 1 katai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputacjękatai ma wspaniałą reputację
Francesca z zaciekawieniem obserwowała toczący się przed nią komedio-dramat. Część jej towarzyszy niedoli zdołała zawiązać już pierwsze znajomości inni wstawali dopiero z trumien lub błąkali się po izbie w poszukiwaniu jakielkolwiek wskazówki lub drogi wyjścia . Niektórzy badali otoczenie inni obmacywali pozostałe drewniane “kapsuły czasu”. Ten który zwał się Brandr, z tego co udało sie Francesce ustalić, z ostrożnością niedźwiedzia przy barci, zerwał wieko do tej pory zamkniętej trumny. Spodziewając się zapewne kolejnego dziecia nocy, jakimże zdumieniem odmalowało się jego lico gdy zamiast bladej, kudłatej lub szponiastej ludzkiej sylwetki, z pudła wydobył się syk i tumult. Stworzenie nie przypominało typowego przedstawiciela krwi Kaina. Owszem, Francesca słyszała o podobnych maszkarach, nigdy jednak nie widziała osobnika z krwi i kości. Szponiaste łapska i paszczęka najeżona kłami, nieco ostudziły odkrywczy zapał wojownika zmuszając go do taktycznego odwrotu w kierunku jedynej nadziei jaką stanowiły drzwi. Te same drzwi przy których z namaszczeniem majstrował fircyk, imieniem Jean-Luc. Skupieniu jego twarzy wtórowało napięcie palców skrzętnie manipulujących przy mechanizmie zamka. Kunszt włamywacza nie został jednak doceniony przez wycofującego się zapaleńca i tuż obok uwijających się dłoni wylądował soczysty kop. Materiał drzwi zajęczał, poddany takowej próbie. Sprostał jednak wyzwaniu i dopiero ponowne natarcie niecierpliwego jegomościa wtłoczyło, ku ewidentnemu rozczarowaniu Jean-Luc’a, nieszczęsne dżwi do widniejącego za nimi korytarza. Francesca wciąż trzymała się smolistch cieni, rozpraszanych jedynie światłem lichego kaganka. Zmieniła położenie delikatnie stąpając wzdłuż ściany, tak by jak najwięcej przestrzeni dzieliło ją i potwora. Po części chciała znaleźć się dalej, również od nader pomysłowych kompanów systematycznie dążących do rozbiórki lub spalenia ich już obecnie niezbyt pewnego schronienia.
 
__________________
"You have to climb the statue of the demon to be closer to God."
katai jest offline  
Stary 14-04-2013, 13:16   #10
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
- A więc o tej próbie wspominał wróżbita - głowa wikinga pokiwała ze zrozumieniem - Cóż, czy jest to prawda czy nie należy się stąd wydostać jak to szlachetny Templariusz wspomniał. Ciekaw jestem tego nowego świata, cóż za sytuacje i możliwości to odsłania! - skald dał się ponieść emocjom - Wyjdźmy więc naprzeciw tym czarom samej Hel i zdobądźmy chwałę o której nasi potomni śpiewać będą przez wieczność.

Wampir uwiązał do pasa sakwę, zarzuciła ramie oręż i zbliżył się do drzwi, które okazały się jednak zamknięte. Przystanął przy nich chwile zastanawiając się nad ich konstrukcją. Niewielkie i jakieś orientalne zawiasy, zupełnie inne od spotykanych w domostwach. Dziwna wydłużona ale stosunkowo niewielka klamka. Wrażenie lekkości i delikatności znikało jednak pod wyraźną teksturą dębowego drewna, którą ktoś umiejętnie wydobył pokrywając deski nieznanym Fenrirowi barwnikiem.

- Czy któryś tu obecnych zna się na złodziejskim kunszcie otwierania wszelkich zapadni by przedostać się do upragnionej wolności? - głęboki kolor tęczówek spojrzał po pozostałych ofiarach. Zieleń przemieszana z błękitem komponowała się w barwy morskiej toni. - Szkoda byłoby takie arcydzieło stolarskie niszczyć w drzazgi. Kto wie, może w sytuacjach nie do zniesienia zechcemy tu powrócić by spokojnie przetrwać czas do zmroku? - to powiedziawszy podszedł do Jean-Luca spoglądając na niego w sposób, który wyraźnie mówił “ Ty na pewno coś o takich zagadkach wiesz i umiesz je rozwiązać” Przy okazji poklepał bladego (o ile można być bardziej blady niż się jest w nieśmiertelnej egzystencji krwiopijcy) dodając mu otuchy, tak jak to robiono na Północy.

Z jednej z trumien dobiegło pukanie. Nie drapanie czy uderzenia sugerujące iż uwięziony próbuje wyrwać się na wolność niszcząc wszystko na swej drodze. Było to pukanie jakiego można się spodziewać po słudze który przybył obudzić jaśnie wielmożnego pana i wie, że pan po obudzeniu miewa humory. Rozległo się ponownie i jeszcze raz. Zupełnie jakby ktoś wewnątrz chciał zbadać czy nie zastawiono na niego jakiś sprytnych sideł. W końcu do uszu wampirów dotarł niepewny głos uwięzionego.
- Wybaczcie pytanie szlachetni panowie ale czy istnieje możliwość, że wyjście z tej bezpiecznej trumny skończy się dla mnie tragicznymi konsekwencjami? - Najwyraźniej uwięziony spodziewał się losu znacznie gorszego niż ten który go spotkał.

- Osiem trumien. Ten cały Lejdur nie radzi sobie z zawieraniem przyjaźni. - złowrogo zaśmiał się Brandr.
- Podróże w czasie. Cóż to za absurdalny pomysł? Zamiast zwyczajnie wyrwać nam serca i spalić szczątki ten sukinsyn zadał sobie tyle trudu, aby wywrzeć zemstę w tak pokrętny sposób... - Szamocząca się zawartość trumny zaczynała działać Brandrowi na nerwy. Bez słowa podszedł do niej i jednym, gwałtownym szarpnięciem ramion zerwał wieko, zostawiając niewielką szczelinę. Nie oglądając się na reakcję zamkniętego w środku wampira odwrócił się od trumny z zamiarem oparcia się o ścianę przy drzwiach i odczekania aż Jean-Luc dojdzie do siebie. Do tej pory gadał najwięcej i w miarę z sensem. Brandr uznał, że warto by posłuchać co jeszcze ma do powiedzenia. Niestety, nie dane mu było zrealizować tego zamiaru.

Patrząc na najbliższą przyszłość, Brandr nie postąpił zbyt rozsądnie, zostawiając trumnę otwartą.
Z pewnością słyszeli o tajemniczych Gargulcach, których używali Tremere do ochrony przed wrogami (a mieli ich naprawdę sporo, to trzeba przyznać). Nikt z nich jednak na pewno żadnego nie widział. Istota, która tkwiła w trumnie, była tak zniekształcona, zmieniona, a w tak paskudny sposób podobna do człowieka - jakieś wynaturzone nie wiadomo co, które rozpaczliwie drapało, usiłując do końca rozedrzeć zniszczone wieko trumny, wymachiwało nienaturalnie długimi kończynami, a ostre pazury rwały drewniane drzazgi jak... jak cienki pergamin. Tylko jakieś niezwykłe szczęście sprawiło, że ostre pazury nie rozdarły ciała wampira, który uwolnił monstrum z trumny - stworzenie zaplątało się w resztki wieka skrzyni i tylko musnęło ciało Kainity. Wydawało przy tym jakieś dziwne, skomlące dźwięki. To nie był wampir. A w każdym razie - już nim nie był.

A gdy istota rozwarła zniekształcone szczęki i odsłoniła niewiarygodnie długie kły, które z całą pewnością nie powinny były się zmieścić w żadnych normalnych ustach, suche drewno, w którym utknęła, zaczęło ustępować pod nienaturalną siłą potwora. Cóż... to się nazywa chyba ,,skutek uboczny eksperymentu”. Ów skutek uboczny był chyba głodny, a z braku żywego, ciepłego ciała człowieka gotowy był zadowolić się zimną krwią wampira...

A w międzyczasie serdeczne walnięcie Fenrisulfra lekko oszołomiło Francuza. Choć może ,,oszołomiło” to złe słowo. Ale i tak jedno z najlepiej się nadających do opisania stanu,w który wpada osoba znienacka pocieszona w ten sposób, o ile wcześniej nie stykała się z tą formą komunikacji.

Plecami do ściany oparty obserwował poczynania innych wampirów. Dopiero gdy ostatnia postać zaczęła wychylać się z trumny ruszył do przodu. Wychylił się by móc lepiej widzieć.

“Jakie piękne paskudztwo.” - pomyślał ukontentowany pomysłem twórcy tego czegoś. Zrzucił sakwę z ramienia, wyciągnął miecz i podchodząc obserwował stwora. Oglądał go jak eksponat w muzeum i mruczał do siebie pod nosem jakieś uwagi.

- No no no. Co mu tu mamy. Całkiem niezły zestaw szponów. Wart zapamiętania. Struktura kostna niczego sobie. Musisz być szybka słodziutka. Oj. Z zębami chyba nie wyszło. To musi boleć. Pewnie nie jesteś z tego powodu szczęśliwa - jedynie najbliżej stojący mogli rozróżnić słowa.

Mimo swej ciekawości nie zaniedbał ostrożności. Obserwował stwora nad ostrzem swego miecza. W międzyczasie drobnymi kroczkami udało mu się zając miejsce między Brandrem, a ścianą. W ten sposób sam miał osłonę i osłaniał drugiego wampira. Nagle coś mu się przypomniało. Nie spuszczając wzroku z potencjalnego celu rzucił przez ramię.

- Na stoliku jest lampka. Skrzesajcie ognia. Zobaczymy czy to cholerstwo się go boi.

Może ten przyjazny kuksaniec, który omal nie zwalił go z nóg, był właśnie tym czego młody panicz potrzebował, żeby się otrząsnąć. Po odzyskaniu równowagi i przywołaniu na swoje lica iluzorycznej ekspresji opanowania, Jean-Luc porozumiewawczo skinął głową na słowa “pocieszającego” go krwiopijcy i postąpił w stronę drzwi. Nie wiedział co prawda jak właściwie ów wojownik zgadł, że życie nauczyło go w młodości kilku złodziejskich sztuczek, ale pytania odnośnie nadzwyczajnej intuicji musiały poczekać. Prawa dłoń zagłębiła się w lewy rękaw płaszcza, wyjmując zeń dwa metalowe pręciki. Pierwszy z nich był niemal całkowicie prosty, jeśli zignorować pojedyncze zakrzywienie na końcu. Drugi posiadał znacznie więcej odkształceń i był kapkę krótszy. Francuz przykucnął przy drzwiach i zaczął zaznajamiać się z konstrukcją zamka. Przy odrobinie szczęścia, ten również został wyprodukowany w ich czasach.

Richard prychnął słysząc to co właśnie powiedział Gabor. Popatrzył na niego jak na totalnego głupca i rzekł:
- Sam baw się ogniem i to dopiero gdy wyjdziemy. Nie mam zamiaru ryzykować podpalenia czegoś w zamkniętym pomieszczeniu.
Następnie zbliżył się do osoby kombinującej przy drzwiach. Zerknął jak idą postępy nad rozpracowaniem zamka.
- Długo jeszcze ci to zajmie? - zapytał.
- Z całym szacunkiem mości panie, niełatwo jest pracować, kiedy za moimi plecami znajduje się piekielny pomiot, którego najbardziej górnolotnym marzeniem jest chłeptać moją krew. Zamek bez cienia wątpliwości pochodzi z naszych czasów. Mechanizm wymaga porządnego naoliwienia, ale nie posiada żadnych śladów rdzy. Co jest kolejnym dowodem na prawdziwość otrzymanej przez nas korespondencji. Jeśli tylko utrzymacie tego biesa na wodzy, wydostanę nas stąd w minutę, góra dwie. Proszę więc o chwilę cierpliwości...

Prawdę mówiąc, nie był w tym zbyt dobry, ale mało kto zwykł oczekiwać od szanującego się Toreadora absolutnego i niepodważalnego mistrzostwa we włamaniach. Co więcej, nie szczycił się tą umiejętnością, a przez ostatnie dziesięć lat swojej egzystencji nie był zmuszony jej używać. Czy następnie każą mu podkradać sakiewki ludziom na pobliskim targu? Bellerose prychnął pod nosem. Wytrych powoli, acz precyzyjnie wyczuwał odpowiednie zapadki...

Zawartość ósmej trumny zaniepokoiła Brandra. Ślepym losem deformacja trafiła tego akurat nieszczęśnika, choć równie dobrze każdy z pozostałych wampirów mógł skończyć w jego, lub jej, sytuacji. Brandr uważnie obserwował pękającą trumnę, gotów do uniku, gdyby jej zawartość postanowiła zaatakować. Słuchał jednocześnie rozmowy toczącej się przy drzwiach

- Nie mamy minuty - Warknął zwracając się w stronę jedynego wyjścia i zmuszając Vitae do żywszego krążenia w jego martwym ciele. Potężny kopniak trafił w drzwi milimetry od palców Jean-Luca, gmerających przy zamku. Drewno trzeszcząc pękło w kilku miejscach lecz same drzwi utrzymały się w zawiasach. Zirytowany wampir zrobił krok do tyłu i uderzając barkiem nareszcie roztrzaskał przeklęte drzwi, otwierając wszystkim drogę ku wolności.

- Widzicie jakie to było proste? Chodźmy stąd. Jestem niezmiernie ciekaw tego nowego, wspaniałego świata... - powiedział Richard jakby znudzony.

- A podobno to nasz lud należy do gorącokrwistych - skomentował cicho skald na trzask łamanych desek - A wracając do naszego milusińskiego, wątpliwe jest by jego ucieczka na zewnątrz, gdziekolwiek się znajdujemy, pozostała niezauważona. Moglibyśmy go tu usmażyć, ale niestety drzwi już nie istnieją. Teraz pozostaje nam skrócić cierpienia owej kreaturze, czymkolwiek była wcześniej, mając nadzieję że to nie twór samych bogów. Lecz jeśli stworzona została jako próba dla nas, na pewno jej twórcy zapewnili chociażby wzmiankę dla swoich potomnych. Jej ucieczka więc nie wchodzi w grę. Albo ona albo my.

Duża, choć nie tak duża jak to normalnie bywa w przypadku wojowników Odyna, sylwetka stanęła w pobliżu Jeana-Luca z góry stwierdzając że ktoś z posturą i zachowaniem szlachcica mało zna się na współdziałaniu podczas wojaczki.


- Zostawmy to... żywe. Niech narozrabia, a im więcej tym lepiej. W liście pisało, że magowie będą nas szukać. Niech więc szukają, niech się tu pojawią, a wtedy to my urządzimy polowanie... - Brandr złowrogo zawiesił głos wyszczerzając się w drapieżnym uśmiechu.

- Ney. Nie wiemy gdzieśmy wylądowali. Jeśli to jakieś domostwo w samym środku większego z miast to każdy bałagan sprowadzi konsekwencje na nas i okolice. Nie wiemy również czy, o ile rzeczywiście jesteśmy w przyszłych czasach, zasady panujące w domenach zostały zmienione. Jakoś osobiście nie uśmiecha mi się widzieć przez najbliższe dni parszywej gęby księcia kimkolwiek by był. - skald nie spuszczał oka z kreatury rozpoznając dopiero teraz po charakterystycznym akcencie, że współmówca i on kąpali się w mroźnych wodach północy. Nie zna jednak pozostałych towarzyszy, a na pewno nie pod kątem walk. Wiedział z zasłyszanych opowieści i doznał na własnej skórze niejeden raz podczas najazdów na Angielskie wybrzeża, że choć podobne, to jednak metody uśmiercania różnią się jeśli chodzi o inne krańce świata. Jak przebłysk wróciła do niego ujmująca opowieść towarzyszy Ojca o niespotykanym, dalekowschodnim łucznictwie podczas jazdy konnej. Tak samo tutaj, nie był pewien jaką taktyką dysponuje krzyżowiec i czy szlachcic nie będzie jedynie zawadą.

- Ty który siedzisz jeszcze w trumnie - krzyknął do słabego głosu spod wieka - nie waż się teraz nawet ruszyć palcem. Choćby ci mrówki w rzyć wchodziły i podgryzały trzewia. Mamy niewielki i bardzo obrzydliwie wyglądający problem - wiking w napięciu czekał na jakąkolwiek reakcje Templariusza. Wszak pełna naoliwiona zbroja stanowiła zdecydowanie lepszą ochronę przed pazurami niż zwykła skóra pomimo że utwardzana w najbardziej witalnych punktach.

Niewielki i bardzo obrzydliwy problem najwidoczniej wyczuł zainteresowanie, bo przycichł i skulił się wewnątrz resztek swojej trumny. Niezależnie od pierwszego wrażenia, nie mógł to być legendarny Gargulec. Raz, że nikt takiego by nie wciskał do trumny i nie wysyłał w przyszłość (chyba, że plotki, jakoby Laideur miał należeć do przeklętego potomstwa Malkava, były prawdziwe), dwa, że - gdy zamarł w bezruchu - widać było resztki ciemnego, prostego ubrania, a także kilkanaście trzymających się razem strzępów pergaminu i skóry oraz tłuczone szkło (szkło! Prawdziwe szkło!). Jeżeli magowie wcisnęli innym do trumny miecze, tarcze i tak dalej, to z pewnością wampir, który został w niej zamknięty z jakimiś buteleczkami czy innymi szklanymi naczynkami oraz starą księgą nie był typem wojownika. Bardziej uczonego. Kontrast pomiędzy tym, czym kiedyś było to rozbite szkło i strzępy, a paskudztwem, które czaiło się w resztkach skrzyni, sugerował, że pierwotny pasażer trumny wyglądał i zachowywał się nieco inaczej.

W międzyczasie rozwalone przez Brandra drzwi dosłownie wyleciały na korytarz. Korytarz ten, w odróżnieniu od pokoju, w którym tkwili, wyglądał bardzo dziwnie, tak jakby... nowocześnie? Ściany były pokryte gładką, gdzieniegdzie tylko odłażącą jasnobeżową farbą, a umieszczone po prawej stronie okna były zaskakująco duże jak na coś, w co wprawiono cienkie szyby. Albo ten dom należał do bogacza (co byłoby dziwne, zważywszy na brak obrazów, gobelinów, sreber i tym podobnych oznak zamożności), albo w tym nowym świecie szkło było dużo lepiej dostępne. Niestety, choć w czasach, które opuścili, takie szkło warte było fortunę, tu było osnute kurzem i pajęczynami. Kurz, wszechobecny kurz i trochę śmieci na podłodze, która nie była klepiskiem, tylko pokryto ją równymi klepkami, tworzącymi gładki parkiet. Przez brudne okna widać było noc, ale żadnych gwiazd - ich blask przyćmiła dziwna, żółtawa poświata, dobiegająca z zewnątrz. Żeby zobaczyć więcej, trzeba by opuścić bezpieczną piwnicę i przyjrzeć się bliżej.

Podczas gdy Brandr i już po raz drugi zaskoczony Jean-Luc kontemplowali korytarz, paskudne stworzenie z rozbitej trumny najwidoczniej podjęło decyzję. Skupiło się tak jakoś w sobie, wystawiło długie chyba na pięć cali kły i całym ciężarem rzuciło na najbliższego wampira. Los chciał, że to Gabor musiał zmierzyć się z dziwną istotą - to cholerstwo najwidoczniej było inteligentniejsze niż na to wyglądało, bo wybrało akurat ten moment, w którym Farkas obejrzał się na wyważone znienacka drzwi. Inteligentne, paskudne i silne... na całe szczęście nieszczęsne stworzenie nie było zbyt zwinne. Ruszało się szybko, ale nieskoordynowanie.


Nie spuszczał wzroku z kreatury nawet słysząc słowa Templariusza.
“Hm, warto zapamiętać. Boi się ognia. Nie dziwota zresztą, pospolita przypadłość naszego gatunku.” - przeszło mu przez myśl.
Oglądał stwora przed sobą z beznamiętnym wyrazem twarzy. Starał się używając swej wiedzy domyślić słabych i silnych stron przeciwnika. Nagle wojownik z lewej zniknął z jego pola widzenia, a z tyłu usłyszał trzask. Zdziwiony tą nagła rejterada w obliczu wroga popełnił błąd i zerknął przez ramię. Kreatura wybrała ten właśnie moment do ataku. Klnąc swoją głupotę i jednocześnie zauważając inteligencję stwora wykonał unik osłaniając się mieczem. Skoczył w bok i wykorzystując swoją szybkość ustawił się tak by kreatura atakując jego odsłoniła się przed resztą. Uniósł miecz gotów do ataku.

Luca nie miał zamiaru sprzeczać się z radą towarzysza niedoli. Każą zostać w trumnie to się z niej na krok nie ruszy. Wprawdzie nie miał pojęcia cóż to za problem mieli. “Może warto by chociaż jednym oczkiem spojrzeć.”

- Do diabła... - syknął Richard widząc co tu się dzieje. Złapał mocniej miecz, przygotował się do parowania tarczą. W zamiarze templariusza było wcisnąć to coś z powrotem do trumny i zatrzasnąć to tam. Zabijać go nie chciał. Spodobało mu się to coś. Pasowało do niego. Miło by było mieć w posiadaniu takiego pupila na swoim zamku w ojczystej Anglii. Problem leżał w tym, że rycerz nie miał pojęcia czy gargulec nie wyłamie desek.
 

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 14-04-2013 o 18:37.
Aeshadiv jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172