Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2013, 18:20   #1
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
[Wampir: Maskarada][18+] Cena wiedzy.

W blasku zachodzącego słońca do nabrzeża przy Green Park podchodził kolejny jacht. Trójka młodych mężczyzn w jaskrawych kombinezonach sprawnie przycumowała jednostkę pomiędzy innymi. Po kilku chwilach dołączyły do nich dwie kobiety, i cała piątką udała się na górny pokład, aby usiąść razem po raz ostatni przed oddaniem wyczarterowanego jachtu.

Po niecałej godzinie zjawił się przedstawiciel właściciela i odebrał jacht. "Holender" czekał na nową załogę.
[MEDIA]http://www.charterworld.com/news/wp-content/uploads/2013/09/Nordhavn-120-superyacht-Aurora-in-Vancouver-Canada-665x493.jpg[/MEDIA]
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 03-11-2013, 21:45   #2
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Louis siedział spokojnie w samochodzie, udało mu się złapać stopa. Prosto z San Francisco do Vancouver. Szczęśliwie jego dobroczyńca spieszył się i miał zamiar jechać całą noc, dodatkowo łamiąc wszelkie ograniczenia prękości. Gadało się całkiem miło (przynajmniej dla jednej ze stron). Jakiś rasta-murzyn non-stop gadał o tym z kim to on nie palił trawki. Louisowi nie przeszkadzało jego paplanie, ani dym. Gorzej znosił to Rob. Biały szczur biegający po ramieniu wampira był widocznie pobudzony. Jakby MJ działała również na niego. Czerwone oczy wpatrywały się z Louisa, a łeb przekrzywiał się co chwila.
- Rob, do cholery… uspokój się... - powiedział delikatnie już zdenerwowany spokrewniony.
Szczur zbiegł z ramienia na spodnie i tam zaczął po prostu siedzieć jakby chciał wpatrywać się w zapierającą dech w piersiach wycieraczkę samochodową.
- Ziooom! Zajebisty ten futrzak. Wytresowany jak chuj… Jakby wiedział co do niego powiedziałeś. - odezwał się czarnoskóry dredziarz widząc jak Rob grzecznie posłuchał Louisa.
- Mam go od dawna. Bardzo grzeczna z niego bestia. - powiedział Louis głaszcząc jego maleństwo po białej główce. Szczur jedynie obrócił się i machał ogonem chłoszcząc kolano swojego pana.

Mijały kolejne godziny. Czarny gdakał dalej jak baby na targu. Sięgnął po kolejnego skręta nie próbując częstować swojego towarzysza. Louis udawał, że śpi. Nie miał zamiaru wysłuchiwać gadania tego popaprańca. Błędem było trzymanie oczu zamkniętych i myślenie o czymś innym, niż to co dzieje się wokół. Murzyn stwierdził, że pasowałoby tutaj nieco popachnić, bo jakby gliniarze, którzych mijali dwie godziny temu poczuli zapach Maryśki to mógłyby być problemy. Sięgnął po dezodorant i popryskał wszystko wokół. Następnie zapalił skręta i … buchnął ogień.
- Skurwysynu! - wrzasnął Louis wyskakując razem z Robem i drzwiami z auta. Na szczęście był opanowany. Ogień nie buchnął w jego twarz. Gorzej z czarnym. Po kilku minutach oklepywania się po mordzie wyskoczył w końcu z samochodu. Louis jednak stał i nic sobie z tego nie robił. Po prostu patrzył jak wryty. Wróciły wspomnienia sprzed lat.
- Boooliiii! - wołał rastafarianin wijąc się po poboczu.
Jedyne co mógł zrobić to jedno…
Wampir zbliżył się do leżącego i powiedział:
- Złap mnie za rękę i wstawaj.
Jak zakomendował tak czarny zrobił. Gdy tylko Louis szarpnął by podnieść swojego towarzysza do góry przyłożył też usta do jego nadgarstka. Wbił kły w żyłę i zaczął pić krew. Ból chyba minął. Nastąpiła czysta ekstaza. W sumie był nieco głodny. Obustronna korzyść. Za tę przysługę Louis stwierdził, że może pożyczyć sobie samochód na te kilkadziesiąt kilometrów. Odstawił czarnucha przy najbliższym McDonalds i pojechał do miasta.

Kolejną noc Louis spędził na ubieraniu się. Któryś genialny człowiek, albo i nieczłowiek wymyślił całodobowe sklepy. Kilka biznesowych ciuszków z kolorowymi wzorkami idealnie pasowały w gust Louisa i jego porytej psychiki. Korzystając z przebieralni zaczesał się elegancko i zaczął rozmawiać z Robem na temat swojego wyglądu. Szczur twierdził, że nowa kreacja była paskudna, nie poznawał go. Zawsze chodził w jakiś zużytych szmatach, a teraz jakoś … wzięło mu się na elegancję. W dodatku tandetną.
Pół godziny później ekspedientka wyprosiła wampira z przymierzalni, bo jak to określiła… “Lustro nie służy tam do głoszenia przemówień, a do przeglądania się z nim a… na miłość boską! Szczur!
Rob chyba nie bardzo przypadł do gustu tej niemiłej kobiecie. Gdy tylko zapłacili za ciuchy zostali wyproszeni ze sklepu. Louis jeszcze raz musiał przejrzeć się w czymkolwiek. Stanął przed wystawą sklepową i podziwiał swoje odbicie.


Mina ekspedientki, która zauważyła ponownie znajomą twarz wyrażała jedynie zaniepokojenie. Louis poszedł sprzed sklepu zanim przyjechała policja.

Gdy już dotarł do doków sięgnął do torby po marker i notes. Wypisał dużymi literami na kartce trzy słowa: “RETARDS VICES QUIT”. W końcu to miało być jakieś tam hasło.
 
__________________
Sanity if for the weak.

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 04-11-2013 o 06:12.
Aeshadiv jest offline  
Stary 04-11-2013, 09:58   #3
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Spojrzała mętnie na granatowe kielichy astrowców, ale jakoś niespecjalnie miała ochotę by dopatrywać w nich głębszego symbolizmu – czy to w liczbie i kolorze, czy też w samych roślinach. Może dlatego poszła na łatwiznę, przypominając sobie definicję chrześcijańską: całość, stabilność determinacja. Nawet ilość się zgadzała. Ha! Z nutką kpiny zaśmiała się i pokręciła rudą głową. Równie dobrze mogli kupić jej paczkę fig w pobliskim supermarkecie. Odsunęła się od biurka i sięgnęła po wazon stojący przy oknie. Stał pusty od dawien dawna, ale teraz mógł się w końcu na coś przydać. Napełniła plastikowe naczynie chłodną wodą. Dwukrotnie. Za pierwszym razem chciała po prostu usunąć warstwę kurzu, która powstała na dnie i sprawić by ciecz była mniej mętna. Ot, przesadny pedantyzm i drobiazgowość. Spojrzała krytycznie na stworzoną kompozycję. Intensywny i wesoły kicz bijący od dzwonków jakoś marnie komponował się z wnętrzem gabinetu. Tak jakby kwiaty chciały jej przekazać, że nie pasują do tego sterylnego miejsca. Nie pasują do niej. Chwilę myślała czy nie zanieść ich do recepcji, ale pocieszna gadatliwość rezydującej tam Amy natychmiast stworzyłaby całą masę teorii dotyczących nieistniejących romansów i sekretnych adoratorów. Na krótszą metę byłoby to zabawne. Ale na dłuższą już mniej. Ona i ten diabelski bukiet byli więc skazani na wspólne męczarnie.

Zabębniła piórem kulkowym w grafik i przerzuciła trzy z kartek. Lekturę otrzymanej broszury zdecydowała się odłożyć na potem. Tego dnia została jej już tylko dwójka pacjentów. Za około piętnaście minut miała pojawić się pani Meyers, ze swoim skundlonym labradorem. Dino – imię może i mało wyszukane, ale zwierzak był bystry i majestatyczny. Prawdziwy pies, w przeciwieństwie do tych zminiaturyzowanych szczotek do podłóg, często wystających celebrytkom z torebek. Brak rodowodu mało obchodził właścicielkę i jej męża, którzy kochali go jak swoje własne dziecko. A może nawet bardziej, bo ich siedemnastoletnia córka uciekła ponoć do koleżanki i nie chciała utrzymywać z nimi kontaktów. Druga w kolejce była Luna, syjamska kocica licząca sobie już prawie dwanaście lat. Zaawansowany wiek odcisnął na niej swoje piętno. Była markotna, regularnie spadała z parapetu, chowanie pazurów sprawiało jej problem. Właściciel, uniwersytecki profesor o rosyjskim nazwisku na którym dało się połamać język, zabierał ją do przychodni coraz częściej. Naiwnie liczył na to, że weterynarzom uda się w jakiś cudowny sposób zatrzymać bieg czasu. Jak na razie szło całkiem nieźle.

Dzwonek nad drzwiami zaczął wygrywać utwór, który czasy swojej świetności przechodził blisko dwadzieścia lat temu. Przy tym jawił się jako monotonny i przygnębiający. Pynchon już kilkakrotnie prosiła żeby go zmienić. Zgodziłaby się na cokolwiek, ale Amy była osobą dość upartą, a przy tym nierozerwalnie związaną z epoką prezydencji Reagana. Przynajmniej sama tak twierdziła, mimo, że na oczy jej nie widziała. Starając się nie baczyć na dźwięki syntezatora, rudowłosa odłożyła swoją rozpiskę na bok. Łapiąc za biały kitel wyszła z gabinetu, żeby przywitać się z labradorem i jego panią.



***

- Jeszcze raz chciałem podziękować. Odkąd zrezygnowaliśmy ze sklepowej karmy i przerzuciliśmy się na gotowanego kurczaka, przestała wymiotować. Teraz jest taka żywa, pełna energii!- łysy mężczyzna już trzeci raz potrząsnął dłoń pani weterynarz. Brzmiał jak podstarzały spec od reklamy, ale miał w sobie znacznie więcej siły niż mogła sugerować jego wątła sylwetka. Kobiecy nadgarstek powoli zaczynał czuć się zagrożony. Sztuczny uśmiech szklanych zębów Todorova dość dokładnie imitował jej własny, ten mieszający ze sobą uczynność i zakłopotanie. Nie czuła względem profesora politowania, bardziej skrępowanie z powodu niemal dziękczynnych modłów pod własnym adresem. Korzystając z okazji uwolniła rękę i chowając ją za plecami, skrycie zaczęła masować obolałe palce.
- To żaden problem, cieszę się, że pomogłam. Tylko proszę pamiętać żeby regularnie ją wyczesywać. Koty w tym wieku gubią bardzo wiele włosów, ich odkładanie się na żołądku może być bardziej kłopotliwe niż tłusta karma. Aha, no i dawać przepisane witaminy, to podstawa – możliwość skrycia się za zawodową litanią powitała z ulgą, podobnie jak to, że jego wdzięczność została zastąpiona przez uważne lustrowanie recepty. W końcu pokiwał mądrze głową i sięgnął do kieszeni, wyjmując z niej portfel. Jakby na to czekając, siedząca w różowym kojcu Luna apatycznie zamiauczała. Odgłos brzmiał jak wyrok.
- Panie Todorov, pamięta pan, że płaci się w recepcji?- zapytała, tak naprawdę doskonale wiedząc dokąd zmierza ta scena i doświadczając kolejnego już dzisiaj ataku zażenowania.
- Kiedy to naprawdę niesamowite co pani dla niej zrobiła i ja nie wiem jakbym bez…
- Nie ma mowy, nie wezmę centa więcej niż napisano w naszym cenniku.

Wymienili spojrzenia. Przez moment mężczyzna wyglądał jakby nie zamierzał odpuścić, ale coś w jej oczach powiedziało mu, że i tak nie przyjmie od niego pieniędzy. W końcu spasował.
- Dusza człowiek z pani! Dusza człowiek. Ale jeszcze wymyślę jakiś sposób żeby się odwdzięczyć. Czy nie będzie problemu żeby umówić się na wizytę za dwa tygodnie?
- Śmiało. Na dniach wyjeżdżam, ale do tego czasu powinnam już być z powrotem –
oczywiście zakładając, że los będzie jej dopisywał. Ale na ten ostatnio nie mogła narzekać.
- W takim razie do zobaczenia. No i życzę bezpiecznej podróży.
- Do widzenia, panie Todorov.
– na te słowa mężczyzna ukłonił się w staromodny sposób, całkowicie obalający tezę jakoby dobre maniery umarły w Dallas, pod koniec 1963 roku. Ujął kraciaste pudełeczko ze swoją pociechą i opuścił gabinet. Ruby odmachała im obydwu dłonią, jak ostatnia trzpiotka. Potem runęła na krzesło i skryła twarz między palcami. Po pokoju rozszedł się stłumiony jęk. Zastygła tak na trochę. Bezruch był przyjemny. Potem, przez szparę rzuciła okiem na zegarek. Późno. Przysłana razem z kwiatami broszura wciąż tkwiła na stole. Nie zamierzała przeczytać się sama…
***

Minęła prawie doba. Pynchon siedziała na ławce obok niewielkiego parkingu, kilkanaście kroków od wejścia do kliniki. Obok niej, na ziemi, spoczywała para bagaży – niewielki plecak podróżny Nike oraz trzykrotnie roślejsza waliza. Kanciasta, staromodna i wykonana ze skóry jakiegoś biednego, hodowlanego zwierzęcia. Wystarczająco obszerna żeby upchnąć w niej wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Oraz kilka mniej potrzebnych, przez co musiała się nieźle namęczyć, żeby zatargać ją aż tutaj. Patrząc lekkodusznie na atramentowe niebo, czekała aż zjawi się po nią umówiony kontakt. Wyglądała trochę jak wczasowiczka wyprawiająca się w końcu na wymarzony wyjazd i… tak też się czuła. Możliwość zostawienia pracy daleko w tyle i śmignięcia w nieznane wydawała się naznaczona widmem przygody. Tym odczuwalnym tylko przez małe dzieciaki, które są jeszcze zbyt niewinne (naiwne?) by zdawać sobie sprawę z potencjalnych zagrożeń, czy konsekwencji. Nie martwiła się tym co może się wydarzyć, bo i nie widziała ku temu potrzeby. Z potencjalnymi problemami upora się na bieżąco. Skrycie interesowała ją za to osoba jej towarzysza podróży. Zastanawiała się, jaki on będzie? Z wyglądu? Z charakteru? Czy kultywuje styl mrocznego płaszczowca? A może pojawi się w garniturze i koszuli o złotych spinkach, jako awatar typowego yuppie z Wall Street? W nagłym zmieszaniu przygryzła wargę. Nie, chyba nie powinna tak szufladkować ludzi, prawda? Nawet jeżeli żadne z nich nie było już do końca człowiekiem...
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 04-11-2013, 12:51   #4
 
Rikudou's Avatar
 
Reputacja: 1 Rikudou nie jest za bardzo znany
Vittorio cały dzień spędził chroniąc się przed promieniami słońca w budynku dworca kolejowego. Wiedział gdzie chce dotrzeć, jednakże nie chciał ryzykować dziennej podróży pociągiem. Oczywiście mógł wybrać sobie samotny przedział lub też wyprosić niechcianych podróżników za pomocą perswazji , jednakże zrezygnował z tego rozwiązania. Spokrewniony mógł wybrać o wiele spokojniejszy sposób podróży. Miał bowiem mnóstwo wolnego czasu po wykonaniu ostatniego zadania. Rozsiadając się wygodnie w poczekalni odciął swój umysł od gwaru panującego w budynku i wyciągnął swój niewielki notesik, z którym nigdy się nie rozstawał. Niewielka książeczka pokryta była całkowicie czarną skórą, a na przodzie wyszyto „złotymi” nićmi napis: „Czystka”.


Vittorio przewertował najpierw wszystkie kartki podziwiając swoje dzieło, a następnie powrócił do ostatniej strony, na której widniał tusz. Było tam wiele przekreślonych imion, ale ostatnie z nich pozostawało nadal bez skazy.
- Czas zakończyć wszystkie sprawy i w końcu zająć się nowym zleceniem na poważnie. – Wymamrotał pod nosem i uśmiechnął się z wyrazem dumy na twarzy. Następnie wyjął pióro z kieszeni i przekreślił również ostatnie nazwisko. „Dobrze, że po przyjęciu tej propozycji i nie wpisywałem tu nowych imion”.
Noc… w końcu nastała noc. Wtedy właśnie Vittorio mógł odetchnąć świeżym powietrzem, na którym tak często przebywał, gdy oddawał się swemu hobby. Prócz niego na peronie przebywała również para elegancko ubranych ludzi. Vittorio z obserwacji wywnioskował, że było to małżeństwo lub kochankowie, ponieważ bardzo się do siebie kleili. To było właśnie to, piękna i elegancka blondynka z długimi włosami. Vittorio stracił kontakt z rzeczywistością i przez najbliższe kilkanaście minut wpatrywał się kobietę. W końcu jednak jego zachowanie zostało zauważone i wampir zrozumiał, jak bardzo pożądliwie musi wyglądać jego twarz i oczy. Otrząsnął się i schował za filar, ale tak aby przez niewielką szczelinę w słupie mógł podglądać blondynkę. „Mmm… jaka ona musi być smakowita, ostatnio takiej krwi skosztowałem miesiąc temu. Rzadko spotykam blondynki jednocześnie z arystokratycznej rodziny. Chyba nie mam do nich szczęścia… Ale ten facet… Nie mogę złamać swoich zasad. Nie w takim miejscu.” Vittorio wstrząsnął głową i w tym samym momencie usłyszał gwizd i pociąg, którym miał podróżować wjechał na peron. – Masz szczęście kobieto, że pociąg wjechał na peron. – Powiedział i wsiadł do wagonu najbardziej oddalonego od tego do którego wsiadła blondynka. Przeszukał wagon w poszukiwaniu wolnego przedziału, a następnie usadowił się wygodnie na wybranym przez siebie miejscu. „Nie ma to jak pociągi utrzymane w starym stylu. Podróż takimi starociami daje wiele do myślenia.”

***

Podróż trwała kilka godzin i szczęściem było, że zakończyła się jeszcze na długo przed świtem. Vittorio, aby skorzystać z tego faktu skorzystał z pobliskich taksówek i udał się na umówione wcześniej miejsce. „Mam nadzieję, że nie dotrę tam jako ostatni. Jakoś nie uśmiecha mi się fakt, że wszyscy będą mi się przyglądać fałszywie i nieufnie. Ciekawe ilu z nich okaże się niegodnymi…” Vittorio oblizał wargi „Niech lepiej uważają na siebie, bo Vittorio nadchodzi by zapanować nad tym całym cyrkiem”. W blasku księżyca widać było, że wampir uśmiecha się z wyrazem wielkiego zadowolenia.
Po kilkunastu minutach podróży samochód zaparkował w centrum portu. Vittorio rzucił mu kilka drobnych na przednie siedzenie i wysiadł z wozu. Jak zawsze ubrany był w elegancki czarny garnitur i idealnie wypastowane buty. Do tego wszystkiego pod garniturem założoną miał czarną jak noc koszule, a do niej specjalnie dobrany śnieżnobiały krawat, który wspaniale kontrastował z całą resztą. Na samym początku rozejrzał się jak zwykle po okolicy i obrał idealny dla niego kierunek. Po pokonaniu kilkunastu kroków, ukrył swoją obecność w cieniu rzucanym przez jeden z kontenerów. Miejsce dobrał tak, aby mógł w swobodny sposób przyglądać się statkom, które przycumowane były do brzegu.
 
__________________
"Jedynie wiatr jest w stanie podtrzymać płomień i wzmocnić go."
"Ludzie boją się i nienawidzą tych, których nie rozumieją."

Ostatnio edytowane przez Rikudou : 04-11-2013 o 13:08.
Rikudou jest offline  
Stary 04-11-2013, 14:03   #5
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Ciemny pokój. Znacznie poniżej granicy oświetlenia w której śmiertelny jest w stanie widzieć. Mężczyzna. Siedzi na krześle przy starym metalowym biurku. W dłoni obraca pasek papieru. Po chwili wkłada go do woreczka strunowego i dokładnie zamyka. Odkłada na biurko nie poświęcając mu więcej uwagi. Wraca do pracy. Jego twarz oświetla blady blask sączący się z ekranu.

***

Wieczór. Tuż po zachodzie słońca. Wielka hala wypełniona tłumami ludzi i towarami wszelakimi. Od owoców po twarde prochy, choć do tych ostatnich trzeba było umieć dotrzeć. Konrad nie umiał i co ważniejsze, nie chciał. Przybył tu z innego powodu. Chińska elektronika. Jego prywatny raj. Na takim bazarku mógł dostać niemal wszystko, od tandetnych tamagochi po wysokiej klasy sprzęt, wielokrotnie przewyższający osiągami ten z renomowanych salonów. Tym razem potrzebował komponentów. Tanie zegarki, kondensatory, baterie. Pieniądze przechodziły z reki do ręki. Żadnej płatności elektronicznej. Transakcje całkowicie nie do wykrycia. Prawie.

***

Noc. Kolejny kurier. Magnezja. Przejrzał spis, nie musiał tego robić, pamiętał wszystko ale przyzwyczajenie jak mawiają drugą naturą. Ostrożnie z najwyższą uwagą ją zabezpieczył. Kolejna walizka była niemal pełna. Zostały tylko drobiazgi ale je spakuje tuż przed wyjazdem. Jeszcze tylko jedna rzecz. Popatrzył w lustro na swe nienaturalnie blade oblicze. Pożywienie.

Ze stolika przy drzwiach zabrał klucze do mieszkania, telefon i portfel. Rzeczy bez których śmiertelny nie istnieje. Jego spojrzenie spoczęło na pistolecie ciągle znajdującym się na warsztacie. Sławny głównie dzięki filmom Desert Eagle. Broń ciężka, zawodna, pociski do niej kosztują majątek. Miała tylko dwie zalety. Moc i możliwość użycia w niej szczególnej amunicji. Po kilku modyfikacjach ciężar broni spadł o dziesięć procent, odgłos i rozbłysk wystrzału znacznie się zmniejszyły. Dalej jednak była to broń bardziej nadająca się do polowania na niedźwiedzie niż walk ulicznych. I dobrze. Palce Konrada czule pieściły zmodyfikowany nabój .50 AE. Jedno z dzieł jego nieżycia, wspaniała kosa dla Ponurego Żniwiarza. Ale całość nie jest jeszcze gotowa. I nie będzie jeszcze przez kilka nocy.
Wychodząc upewnił się, że drzwi są dobrze zamknięte. Kilkakrotnie sprawdził dokumenty, pieniądze, klucze. Wszystko upchnął do tylnych kieszeni czarnych jeansów.

Przy barze siedział mężczyzna. Na oko trzydziestolatek. Przerzucał między palcami srebrną półdolarówkę. Pił kolejnego drinka. Sam. Najwyraźniej nie miał dziś szczęścia.
Odwrócił się czując na karku spojrzenie atrakcyjnej kobiety. Przyglądała mu się przez chwilę. Uśmiechnęła zachęcająco po czym skierowała się w kierunku wyjścia. Nie mógł przegapić takiej okazji. Ruszył za nią.
Spotkali się w zaułku za lokalem. Nie rozmawiali. Oboje wiedzieli po co tu przyszli. Złapał dłonią jej pierś. Ona tymczasem wodziła ustami po jego szyi. Nie zauważył nawet kiedy zatopiła w nim kły. Czuł za to wszechogarniające spazmy rozkoszy. Alkohol wzmocnił ekstazę wampirzego pocałunku. Osunął się nieprzytomny na ziemię. Kobieta ułożyła go wygodnie na workach ze śmieciami. Rano będzie miał ogromnego kaca. Podniosła monetę.

Konrad wracał do mieszkania zadowolony, krew rozgrzewała, dodawała sił. Noc wydawała się jaśniejsza. Bezwiednie przerzucał między palcami srebrną półdolarówkę.
 

Ostatnio edytowane przez Googolplex : 04-11-2013 o 14:12.
Googolplex jest offline  
Stary 05-11-2013, 00:28   #6
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś

Wieczór w Irlandzkiej dzielnicy Bostonu był jak zwykle ponury, miasto pełne było przytłaczającego dymu z kominów i spalin, Murphy spoglądał z okna swojego mieszkania w oczekiwaniu na taksówkę, która miała zawieźć go na lotnisko, nie lubił czekać, ale lubił pieniądze jakie otrzymał w zaliczce za wykonanie zadania, które praktycznie nie wymagało żadnego wysiłku, co może być trudnego w zorganizowaniu przenosin jakiejś kliniki dla zwierząt. Jego przemyślenia przerwał dźwięk domofonu.
-Taksówka już czeka panie McManus - rozległo sie w słuchawce. Na ciemny t-shirt narzucił płaszcz, ubrał ciemne okulary i zabrał plecak podróżny
"Oby nie było żadnego opóźnienia" pomyślał. nie lubił czekać

-Lot Virgin America 357 z Bostonu do San Francisco zbliża się do lądowania, noc jest ciepła i pogodna, prosimy zapiąć pasy- głos dobiegający z głośników wyrwał Murphy'ego z zamyślenia, rozejrzał się po samolocie, w którym zaspani ludzie zaczęli przygotowywać się do lądowania, on sam zapiął pasy i usadowił się wygodnie w fotelu w oczekiwaniu na delikatne szarpnięcie towarzyszące zetknięciu się samolotu z płytą lotniska.

Terminal pełny był zabieganych ludzi, każdy gdzieś biegł i spieszył się, ten pośpiech sprawiał że wyczulone zmysły Malkavianina zostały zaatakowane przez natłok bijących ludzkich serc, musiał skupić się żeby oddzielić nieistotne dźwięki otoczenia od tych, które były dla niego istotne. Rozejrzał się i... Nie zobaczył żadnego komitetu powitalnego
"hojni to może i są" pomyślał "ale klasy to za grosz, liczyłem że ktoś mnie odbierze z lotniska, no trudno, na taksówkę jeszcze mnie stać" stwierdził zaglądając do portfela
Wyszedł przed główne drzwi terminala, ulica zalana była żółtym światłem latarni. Wziął głęboki oddech, powietrze było zupełnie inne niż na wschodnim wybrzeżu, cieplejsze i nie tak wilgotne, nie dało sie w nim wyczuć wszechobecnej w bostonie stęchlizny. Cały rząd taksówek jakby czekał specjalnie na niego przed lotniskiem.
-Najpierw do hotelu, chciałbym sie odświeżyć po podróży-zagaił wsiadając-zdam sie na pana przy wyborze, to moja pierwsza wizyta w tym mieście. Potem jeśli pan poczeka udamy się do kliniki weterynaryjnej przy Long Beach Avenue

Podróż przez zakorkowane miasto zajęła mu pare chwil, i do kliniki dotarł koło północy, skierował swoje kroki do wejścia lecz jego uwagę przykuła kobieta siedząca na ławce nieopodal numeru 38.
-pani doktor jak sadze- zapytał, a uzyskawszy twierdzącą odpowiedź kontynuował -uidq tes ervsatirs, takie zdaje sie jest hasło. Murphy McManus, niezmiernie mi miło -powiedział z uśmiechem. Po wymianie uprzejmości spojrzał na bagaże Ruby -To wszystko?-spytał-sądząc po zaliczce jaką dostałem na pani przenosiny myślałem że będziemy przenosić klinikę razem ze wszystkimi sprzętami, ale to tym lepiej. Dzisiejszej nocy możemy się zabawić, licze że pokażesz mi miasto-zawiesił głos-Bo mogę się zwracać po imieniu? A jutro wynajmiemy jakiś wygodny samochód i pojedziemy do Kanady, nie chciałbym zostać zaskoczony przez świt będąc ograniczony przestrzenią samolotu, Sama rozumiesz-Gadał mając wrażenie że ją zanudza -pozwolisz że wezmę twoje bagaże, znasz jakiś przytulny hotel?
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 05-11-2013, 16:22   #7
 
Mimir's Avatar
 
Reputacja: 1 Mimir nie jest za bardzo znany
Siwy, na oko siedemdziesięcioletni mężczyzna stał w kolejce na lotnisku w Sofii zaopatrzony w dokumenty swojego serdecznego, niestety już świętej pamięci, przyjaciela, który, tak się złożyło, wyglądał kropka w kropkę jak on. "Najwyższy czas na zmianę klimatu - już nawet obiekty nr 54 i 86 zaczęły się wypalać. Ciekawe, jaką nową naukę przyniesie przyszłość" - pomyślał.
-Następny! - kobieta przy bramce.
Nikolai podszedł, położył na taśmie plecak i laskę i przeszedł przez bramkę.

Niedługo potem siedział już w fotelu przy oknie i wyciągał książkę z plecaka. Najwyższy czas nadrobić nieco zaległości.
Już po chwili zagłębił się w lekturze. Niestety, obok niego usiadła wyjątkowo nieprzyjemna osoba. Ten irytujący gatunek ludzi, którzy usiłują nawiązać przyjazny kontakt ze współtowarzyszami podróży, nie zważając na wyraźny brak chęci ze strony takowych.
-Czy byłbyś tak miły i się wreszcie zamknął? - spytał Nikolai, przerywając towarzyszowi prowadzony po bułgarsku wywód na temat jego pierwszego lotu do stanów.
-Skąd w panu tyle złości? Właśnie wybieramy się do kraju wielkich możliwości!
-Rozmowa z tobą wnosi mniej do mojego życia niż ta książka, więc proszę mi nie przeszkadzać.
Ten, zmieszany, wreszcie umilkł. Na chwilę.
-"chirurgia czaszkowo-twarzowa"; brzmi jak trudna książka - spróbował ponownie towarzysz.
-Niestety, nie wystarczająco. Mengele wiedział więcej sześćdziesiąt lat temu.
-Mengele?
-Udam, że nie usłyszałem pytania. A teraz grzecznie proszę - nie przeszkadzaj mi już więcej.

"San Francisco - to takie amerykańskie. Nazwać miasto grzechu po świętym. Prawie mu współczuję. A teraz do taksówki i do jakiegoś hotelu - trzeba gdzieś zmarnować godziny dnia. Tak na marginesie - zanotować na po powrocie - trzeba coś wymyślić na temat pożytkowania czasu dziennego. Można by pracować dwukrotnie szybciej."

Jadąc ulicami San Francisco Nikolai przyglądał się wracającym do domu imprezowiczom oraz wałęsającym się tu i ówdzie podstarzałym hipisom, którzy nigdy nie opuścili swojej mekki i dalej próbowali szerzyć swoje ideały wśród lekko zataczającej się mijającej ich młodzieży.

Taksówka zatrzymała się, co wyrwało Nikolaia z zadumy.
-"Hotel Mansion" - krzyknął stary czarnoskóry kierowca taksówki.
Nikolai spojrzał przez okno na sypiącą się elewację czegoś, co kierowca nazwał hotelem. "Idealnie" - pomyślał.
-30 dolarów - zażądał kierowca.
Bułgar cisnął zwitkiem pieniędzy przez okienko i od razu wyszedł, czekając tylko na bagaż.

Hotel wyglądał, jakby przeżywał lata swojej świetności w czasach gorączki złota. Nikolai podszedł do recepcji, zadzwonił antycznym dzwoneczkiem i w mgnieniu oka pojawił się chudy, blady, lekko uśmiechnięty jegomość w starym, za dużym garniturze i dźwięcznym, chłopięcym głosem zapytał:
-Czym mogę szanownemu panu służyć?
Nikolai uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:
-Potrzebuję pokoju na jedną dobę. Najlepiej od strony północnej albo w ogóle bez okien, bo jestem zmęczony i chcę się wyspać.
Portier zaświergotał radośnie, po czym szybko zdjął klucz z haczyka, w ułamku sekundy znalazł się za Nikolaiem, trzymając jego bagaż i powiedział:
-Proszę za mną, sir.

Portier zatrzymał się w końcu przy jednym z pokoi, otwarł drzwi, wniósł bagaż do środka i wręczył klucz Nikolaiowi. Gdy portier minął próg, Nikolai powiedział głośno -i proszę mi nie przeszkadzać - wręczając człowiekowi pięć dolarów.
Bułgar nie zwrócił nawet uwagi na starą, pożółkłą od dymu papierosowego tapetę. Rzucił bagaż obok pojedynczego, przykrytego brązowym pledem łóżka i udał się pod długo oczekiwany prysznic a następnie ułożył się w niezbyt wygodnym łóżku i poszedł spać.

Następnego wieczoru, gdy wyszedł już z pokoju, przystanął przy portierni, położył na ladzie klucz z pokoju oraz 15 dolarów i rzucił do portiera:
-Proszę mi zamówić taksówkę.
Szczebioczący portier przyjął zapłatę, odwiesił kluczyk, chwycił za telefon, wybełkotał do słuchawki parę słów, odwrócił się oraz swoim piskliwym głosikiem zapytał:
-Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić?
Nikolai uśmiechnął się szyderczo.

Posadził nieprzytomnego portiera w rogu oraz otarł chusteczką resztki krwi z brody. Wyszedł na zewnątrz, gdzie czekała już taksówka. Skierował ją pod podany mu adres.

Nikolaiowi powiedziano, że ma spodziewać się laboratorium, więc kamienica, która ukazała się jego oczom wydała mu się... niewłaściwa. Jednakże wysiadł z taksówki, podszedł do drzwi i zadzwonił.
 

Ostatnio edytowane przez Mimir : 05-11-2013 o 17:24.
Mimir jest offline  
Stary 11-11-2013, 00:48   #8
 
Aeshadiv's Avatar
 
Reputacja: 1 Aeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputacjęAeshadiv ma wspaniałą reputację
Louis stanął przed wejściem. Długie nadbrzeże, z kilka pomostami i kilkudziesięcioma łodziami, które kołysząc się przywitały wampira. Kilka większych jachtów, które tam cumowały wyglądały jak wybijający się z tego tłumu fani, machający masztami w stronę Luciana. Przez jakiś moment wampir miał nawet ochotę im pomachać, ale zdał sobie sprawę, że to nic nie da. W dalszym ciągu były to łodzie, a nie ludzie, czy inni spokrewnieni. Wiatr i nieprzyjemnie wyglądające chmury odstraszyły spacerowiczów. Jednak statki ciągle tam były, tak jak to było zaplanowane, podobnie jak spotkanie krwiopijców. Przechadzając się tak wzdłuż doków w końcu Louis natknął się na jach z numerem 42 i nazwą 'Holender'. Sprawiał wrażenie, tego fana, który chce niemal uściskać swojego idola idącego po scenie, jaką był pomost. No nie mógł mu odmówić... Jego okien paliło się światło, niczym oczy, które właśnie zapłonęły nadzieją, ujrzawszy zbliżającego się Louisa.

Wampir rozejrzał się kilka razy dookoła siebie w poszukiwaniu kogokolwiek. Żadna inna mniej lub bardziej żyjąca istota nie wałęsała się po okolicy. To spowodowało, że wizja nagle zniknęła. Wróciła rzeczywistość. Maszty nie były już ramionami wyciągniętymi w jego stronę, były po prostu masztami. Zagrywszy nieco wargi w geście rozczarowania, Louis wyciągnął kartkę i pisak. Po chwili na jego papierowej tabliczce pojawił się koślawy napis: RETARDS VISES QUIT. Dumny ze swojego dzieła wszedł na pokład trzymając hasło przed sobą.

Po molo ktoś jednak zaczął chodzić. Dwójka patrolujących policjatów przyjrzała się dokładnie Louisowi. Wampir momentalnie schował kartkę, aby nie wzięłi słowa "Retards za bardzo do siebie. Ukłonił się im grzecznie i po prostu kontynuował to co robił. Ktoś na pewno był pod pokładem. W końcu światło kosztuje, a szkoda marnować energię. Nie chcąc jednak wparować do jakiejś kajuty, gdzie na przykład jakiś marynarz mógł sobie zapomnieć o umówionym spotkaniu i rozkosznie zabawiać się z panienką, Louis postanowił dać dyskretnie o sobie znać. Jego brązowe buty, które (jak na jego gust pasowały do białego garniutura, oraz białego szczura) od spodu miały sporą podeszwę, wydawały dość głośny dźwięk przy uderzeniu o deski pokładu. Po kilku minutach takiego 'stepowania' wampir podszedł do burty. Oparł się o poręcz i zamknął oczy. Przez krótką chwilę znów tam był. Ponownie widział tłum wiwatujący na jego cześć. Machający rękami, jak do jakiegoś papieża czy innego ważnego człowieka. Dźwięk kroków na schodach pod pokładem szybko wyrwał go z tego pięknego snu.

W kierunku Louisa szedł jakiś człowiek. Ubrany raczej roboczo, w średnim wieku. Brakowało mu jedynie powoli siwiejącej brody i fajki w ustach, a wyglądałby jak marynarz z kreskówek. Niezbyt zadowolony zwrócił się do Louisa.

-Nie można było się umówić na normalne godziny? - jego głos nie brzmiał przyjemnie. Chyba jednak jakaś urocza dama była pod pokładem i na dodatek speszyła się słysząc kroki wampira.

- Pracujemy do późna. - odpowiedział Louis szczerząc zęby i kilka razy potrząsając kartką. Na jego twarzy powoli zaczynało malować się zakłopotanie. Durnowaty uśmieszek i błądzenie oczami idealnie odzwierciedlało to co czuł.

Marynarz zapalił latarkę. Poświecił nieco po kartce, którą Louis trzymał w rękach. Podniósł brew i zdziwiony powiedział:

-W porządku. Oddaję klucze i idę spać do siebie. - obrócił się plecami do wampira i zaczął iść powoli do środka.

- Dobranoc! Yyy… zaraz! Jestem pierwszy?! Czy ktoś już dotarł wcześniej? - po chwili odezwał się wampir zaskoczony. Najwyraźniej zaraz znów zostanie ze swoimi fanami. Oj nie będzie się nudził, nie będzie.

-Pierwszy. Czekaj, wezmę klucze z środka i cię wpuszczę. Kimniesz sobie w koji- powiedział nie obracając się nawet. Jedynie machnął ręką nakazując podążanie za nim.

- Uwaga na głowę - wskazał na niski kant drzwi kiedy wchodził do środka

- Aye aye Captain! Dajcie mi jedynie klucz i powiedzcie gdzie i co, a ja sobie jeszcze popodziwiam niebo. Taki ze mnie.. hmm… romantyk. - odparł Louis odgrywając teatralne, totalnie przesadzone westchnięcie.

Mężczyzna jedynie prychnął rozbawiony i schował się do środka. Po minucie wrócił z teczką i kluczami w ręce.

-Dokumenty...- wręczył wszystkie przedmioty -... i klucze. Byłoby miło, gdybyście zostawili za sobą nieco większy porządek niż te dzieciaki w zeszłym tygodniu. Bo potem to ja muszę to sprzątać - popatrzył na sufit jakby przypominał sobie ostatnie dwa dni roboty. Sprzątania butelek, wymiocin, zużytych prezerwatyw...

- Z tego co się orientuję, to wszyscy umówieni tutaj są niepijący. Nie będzie żadnych imprez, ani innych podobnych.

-Zawsze to parę niespodzianek mniej. Dobrej nocy.- podał rękę w geście pożegnania i skierował się w stronę pomostu.

Wampir odwzajemnił uścisk dłoni i po chwili obrócił się aby wypatrywać pozostałych. Gdy tylko jednak kapitan zszedł z pola widzenia, to wampir skierował się pod pokład i tam wywalił zawartość teczki na łóżko.
Nuda. Trzeba było jednak wrócić do fanów. W teczce były jedynie mapa zatoki, kopie aktów własności statku, pozwoleń na poruszanie się w tym rejonie, zgoda na przekroczenie granicy, umowa wynajęcia miejsca na nabrzeżu w Prince Rupert, ubezpieczenie itd. Nic specjalnego, ale ciężko byłoby wypłynąć bez nich.

Cisnąwszy teczkę gdzieś na łóżko i Louis wziął Roba na ramię. Wymienił ze swoim przyjacielem parę zdań. Gdyby w tym momencie oberwowałby go jakiś pracownik szpitala psychiatrycznego, to pewnie następne godziny spędziłby w kaftanie. Futrzak jedynie coś popiszczał, coś powęszył i zamilkł. Następnie wampir wyszedł na pokład i ponownie stanął na dziobie.

- Nah… myślałem, że będzie tam coś ciekawszego. Nuda tutaj, nie sądzisz? Też masz wrażenie, że te statki... nas witają?

- Pi pi pi!




* * *


Vittorio spędził jakiś czas pozostając w cieniu kontenera. Jego wzrok wędrował po jachtach w poszukiwaniu tego właściwego i oznaki jakiejś egzystencji. Nie miał zbyt dużo wskazówek odnośnie łajby, którą miał odbyć podróż, ale liczył na szczęście i tym razem również się do niego uśmiechnęło. - No więc czas sprawdzić ten jacht. Nie mam innego wyjścia. Opis w miarę pasuje i tylko przy nim coś się dzieje. - Vittorio wyprostował się, poprawił garnitur i pomaszerował w stronę obranego celu. Dzięki swoim obserwacją miał pewność, że kogoś tam spotka.
Widziałeś schodzącego z pokładu jednego z jachtów człowieka. Odległość i słabe oświetlenie uniemożliwiły ci zobaczenie go dokładniej, ale widziałeś że na pokładzie została jeszcze jedna osoba. Jedyna widoczna na statkach była przez chwilę widoczna w świetle otwartych drzwi.
Vittorio w końcu dotarł do burty jachtu i stanął w miejscu przy którym została opuszczona kładka. [i]-No to czas zacząć zabawę i sprawdzić czy czasem nie będę miał doczynienia z bandą pseudo-wampirów. Ha…[/i Wampir parsknął i pomaszerował z ogromną pewnością siebie. Każdy krok zbliżał go do pokładu i najprawdopodobniej do konfrontacji z pierwszym towarzyszem podróży. Kiedy w końcu jego stopa poczuła poziomo ustawioną podłogę wykonał kilka ruchów głową, aby rozejrzeć się po pogładzie i nagle przestał się ruszać skupiając jednocześnie swoje spojrzenie na istocie stojącej na dziobie statku. “Ha… widze mamy pierwszego. No to będę miał zajęcie nim zjawi się reszta. Hmm… meloman nam się trafił.”Vittorio zrobił kolejne kilka kroków i oparł się o jedną z burt. Cały czas nie spuszczał wzroku z obecnej na statku postaci i czekał aż ten drugi wykona jakiś ruch.
Louis kołysał się w rytm melodii jaką sobie nucił. Po chwili obrócił się na pięcie i zrobił zakłopotaną minę. Przyjrzał się mężczyźnie, który stał niedaleko niego i gdy tylko dotarło do niego, że to właśnie może być jedna z TYCH osób podniósł kartkę i pomachał nią w stronę nieznajomego. Na kartce widniał napis: RETARDS VISES QUIT. <pisz pisz>
Vittorio nie wiedział co dokładnie sygnalizuje mu nieznajomy. Po kilkunastu sekundach wymachiwanie dziwnym napisem, przez obcego mężczyznę, zaczęło go irytować. Wampir zacisnął zęby, wyprostował się i zdecydowanie ruszył w stronę dziobu z mocno ściskając zęby. Kiedy zbliżył się wystarczająco blisko przemowił: - Co ma oznaczać ten napis? Co chcesz nim zdziałać? Vittorio cały czas trzymał się na baczności i w gotowości do obrony w razie potrzeby.
Malkavianin nie bardzo wiedział, czemu nieznajomy przyjął taką bojową postawę. Nucenie i uśmieszek ustały. Przyjrzał się mężczyźnie, przestał machać kartką, a następnie zdziwiony powiedział:
- No… hasło… nasze hasło!
(z racji nieobecności gracza pozwoliłem sobie popchnąć sprawę nieco do przodu.)
-I z tego powodu chcesz koniecznie zdradzić je całemu światu, tak? Wspaniale. Jestem zachwycony Twoim zrozumieniem idei haseł.-przewrócił oczami.
- Ale… no hasło to ma każdy inne przecież. Chyba, że jesteś aż tak zdolny jak ja i wymyśliłeś sobie takie samo. Jak tak to gratuluję. Jesteś zdolny jak sam Louis.
-Możemy sobie darować wygłupy? Przekaż to co masz do przekazania i pożegnamy się w względnym spokoju-
- Yy… no to mów. Dużo tego? Czy przekazać w sensie masz jakąś paczkę?
-Ty jakąś masz. Dla mnie- wskazał dłonią na paczkę dokumentów którą trzymasz w ręce. Kamienna mina. Ciężko zgadnąć czy mówi prawdę czy kpi ci w żywe oczy.
- Ajjj… przesłyszałem się. Wybacz. Skąd mam wiedzieć, że daję to dobrej osobie? - powiedział Louis obracając kartę z hasłem do siebie.
-Mam ci powtórzyć co masz tam napisane? Czy może przestawić szybko kilka liter? Jesteś tragicznym konspiratorem.- wyciągnął rękę po teczkę. ojcowski ton?.
- Aaa… no to chyba jednak ty to ty… - mówię podając pakunek.
-Dziękuję. Będziesz tak miły i schowasz tą kartkę? Zanim ktoś zrobi zdjęcie. I opublikuje.- zajrzał do środka
 
__________________
Sanity if for the weak.

Ostatnio edytowane przez Aeshadiv : 29-11-2013 o 12:43.
Aeshadiv jest offline  
Stary 11-11-2013, 10:05   #9
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Kiedy naprzeciw niej stanął jakiś mężczyzna, Ruby uniosła zamyśloną głowę. Zlustrowała go od stóp do głów. Jej zielone oczy były przy tym uważne i dociekliwe, dobrze radziły sobie ze skrywaniem obumierających właśnie oczekiwań. Aha! A jednak płaszczowiec! Odezwała się ta masochistyczna część psychiki, która była złośliwa nawet dla niej samej. Dziewczyna mimo wszystko wstała żeby uścisnąć mu dłoń i wysiliła się nawet na uśmiech. Murphy był od niej wyższy o całą głowę, filigranową rączkę mógłby połamać na dwoje, gdyby mocniej ścisnął. Jej sylwetka wyglądała tak, jakby miał ją zaraz porwać silniejszy podmuch wiatru. Czy trafił w ogóle na właściwą osobę? Sprawiała wrażenie takiej młodej. Ta naznaczona piegami twarz bardziej niż do gabinetu weterynaryjnego nadawałaby się raczej na karton z mlekiem - taki opatrzony ponurym przypisem WIDZIAŁEŚ MNIE? ZADZWOŃ. Ale to spojrzenie nie należało już do naiwnej małolaty. Czy też zwłok, które znajduje się porzucone na drodze stanowej.
- Vir est qui adest - odpowiedziała mu na powitanie, wybierając chyba najbardziej arogancką wersję tego akronimu jaką tylko mogła - Ruby Pynchon. Również miło mi poznać.
Szybko przeszli na “Ty”. Przez jakiś czas wsłuchiwała się w to, co miał jej do powiedzenia. Wzmiankę o relokacji kliniki powitała z nieskrywanym zdziwieniem, ale i z odrobiną rozbawienia.
- To dobrze, że zapłacono Ci z góry, Murphy. Jestem jedyną częścią tej kliniki, która gdzieś się wybiera. Ale bez obaw, wszystko co potrzebne mam tutaj - jakby na potwierdzenie tych słów, trzykrotnie poklepała wielgachną walizę. Wstępne (negatywne) wrażenia uległy zmianie i Pynchon zaczynała się przekonywać do rozmówcy. Miał przyjemne usposobienie, bardziej ludzkie niż reszta tych gości w skórach, z którymi regularnie wchodziła w interakcje. Za to wzmianką o rozrywce poważnie ją zaskoczył! Uniknięcie “rybki” wymagało od Ruby nie lada wysiłku. Co ona mogła zasugerować komuś takiemu? Jej rozeznanie w klubach nocnych było zerowe, a idea ciekawie spędzonego wieczora krążyła wokół kilku rozdziałów dobrej książki i Jo Stafford śpiewającej w tle. Skoncentrowała się więc na zapytaniu o hotele.
- Może Powell? Trzygwiazdkowy, niedaleko, ma przystępną cenę. Jak jest w środku nie wiem, zwykle korzystam z własnego mieszkania, rozumiesz - wypaliła, trochę lekkomyślnie.


Chłód, który płynął ze słowami Ruby niemalże powalił McManusa, dopiero po chwili dostrzegł zagubienie na twarzy drobnej wampirzycy, a w jej wypowiedzi pojawiło się trochę ciepła. Miał wrażenie, że nie do końca takiej “obstawy” się spodziewała.
”No trudno, nie możemy zadowolić całego świata, ważne żeby godnie wypełniać swoją misję” - pomyślał i sięgnął, żeby pomóc z jej bagażami. Skierował swoje kroki do taksówki, którą tu przyjechał, dobrze że dostał słuszne wynagrodzenie, bo za te całe oczekiwanie taksiarza zapłaci chyba majątek. Ale trudno, cudze pieniądze wydaje się najłatwiej.
- Proszę wieźć pod adres jaki poda ta urocza dama - zwrócił się do taksówkarza - Rozumiem że bagaże zostawimy u ciebie, a potem skoczymy się trochę rozerwać? Nie mówię, że jestem jakimś zwierzem imprezowym, i sądząc po twojej minie ty też nie. Ale nie powiesz mi że nie macie żadnej irlandzkiej knajpy w tym mieście? - spytał delikatnym tonem, żeby nie przestraszyć trwożnej dziewczyny - Mam nadzieję, że nie czujesz się zaatakowana przeze mnie? Nie chce cię urazić w żaden sposób, a myślę że jak skoczymy na piwo, łatwiej będzie nam się dogadać. Mam rację?


Ich nastawienie względem siebie było tak ostrożne, że niemal komiczne. On, przesadnie czujny żeby jej nie zranić. Ona, tak nieobeznana ze światem nieformalnych relacji międzyludzkich, że równie dobrze mogłaby starać się pojąć każdą z odmian artystycznej filozofii Neobaroku.
- Zaatakowana? Nie. Onieśmielona? Może odrobinkę. Chyba dlatego, że wszystko to jest dla mnie takie nowe - dodała, jakby chcąc usprawiedliwić swój brak towarzyskiego obycia.


Wsiadła do taksówki, pozwalając żeby Murphy zajął się jej pakunkami. Co jak co, ale jakoś nie miała teraz ochoty na kultywowanie obrazu silnej i niezależnej kobiety. Dalsze antagonizowanie kogoś tak poczciwego też niczemu by nie służyło. Przerwała rozmyślenia, bo zapach papierosowego dymu ukąsił ją w nozdrza jak wąż. Siwe pręgi. Taksówkarz nie szanował swojego zdrowia. Cudze było dla niego warte jeszcze mniej. Ruby kaszlnęła.
- Dobra, dobra! Już gaszę... - zapobiegawczo zarzęził Włoch, najwyraźniej przeczuwając, że zanosi się na kazanie kolejnej zdrowotnej dewotki. Cygaro zasyczało, zagłębiając się w pozostałościach swoich braci, dokładnie w momencie w którym McManus wsiadł do samochodu. Po czym Pynchon natychmiast pożałowała, że chwilę wcześniej nie ugryzła się w język. Głupia, głupia, głupia! Po co właściwie wspomniała mu o mieszkaniu? Nie mogła go przecież tam zabrać!
- Hotel Powell na... Cyril Magnin St. – pośród ciszy, jej słowa były jak strzał z bicza. Kierowca nie posiadał minimalnego poziomu zainteresowania, który pozwoliłby mu zwrócić uwagę na rozbieżność zdań u dwójki młodych ludzi. Nacisnął tylko coś przy taksometrze i ruszył. Ona natomiast czuła, że musi szybko przełamać ciszę, zanim ta stanie się nie do zniesienia.
- Do irlandzkiego baru... zawsze to nowe doświadczenie. Czy ich atmosfera jest aż tak specyficzna jak mówią? - to nazwisko i rysy. Chyba kierowała nim tęsknota za domowymi stronami... momencik. Wypić piwo? Znaczy, że Murphy mógł spożywać alkohol? Że ten normalnie na niego oddziaływał? Nietypowe...
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri
Highlander jest offline  
Stary 16-11-2013, 14:00   #10
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Noc była młoda jeszcze kiedy w oknach mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy rozsunęły się zasłony. W końcu po całym dniu jego lokator dawał znaki życia. Usiadł wygodnie przy biurku tak aby móc dostrzec wszystko co działo się za oknem. Czekał. Ciszę nocy przerwał natrętny dzwonek. Konrad otrząsnął się z zamyślenia i skierował w stronę drzwi.

- Moge w czymś pomóc?- Zapytał widząc przed sobą mężczyznę z gęstą brodą. ”Czy to mógł być on?”

-Witam, nazywam się - sugestywne trzy sekundy pauzy - dr Steve Tisquaris. Powiadomiono mnie, że mam pomóc niejakiemu Konradowi w przeprowadzce.

-Zapraszam.
Odsunął się aby wpuścić gościa do swego mieszkania. Mieszkania które wyglądało jakby nikt nigdy tu nie mieszkał, tak na prawdę nie mieszkał. Co najwyżej pracował. Nagie ściany, tylko bielone, brakowało podstawowych mebli, w pokoju było jedno krzesło i znajdowało się przy biurku. Zresztą równie praktycznym co niewygodnym, stał na nim laptop sugerując, że gospodarz właśnie oderwał się od pracy.
- Proszę wybaczyć brak wygód, przeprowadziłem się niedawno. Dysponuje pan transportem?- Mówił z silnym niemieckim akcentem.

-Na razie przyjechałem taksówką. Transport można załatwić w ciągu jednego wieczoru. Co jest do wzięcia?

konrad wskazał gościowi spakowane trzy dość dużych rozmiarów walizki, choć może należało je nazwać małymi kontenerami. Każda miała niemal półtora metra wysokości i podobną długość szerokie zaś były na prawie metr. Pokryte srebrnym tworzywem wygladały na dość wytrzymałe.

- Nie są zbyt poręczne, i taksówka może nie wystarczyć. Będzie jeszcze jeden neseser ale jego wezmę ze sobą.- Zawahał się chwilę. -Niektóre z tych rzeczy mogą wzbudzić zainteresowanie celników, brał pan to pod uwagę doktorze? A właściwie to jakiej specjalizacji jest pan doktorem?

-Tak właściwie, to jestem profesorem medycyny z Uniwersytetu Lwowskiego. Nazywam się Nikolai. Poprzednie imię i nazwisko były hasłem - ponoć mieliśmy używać jakichś anagramów.

- Hmm, tak rzeczywiście. - Podrapał się po głowie z zakłopotania. Ludzki gest, jeszcze nie wykorzeniony przez krew Kaina w jego arteriach. - Czasami trudno mi się skupić na czymś innym niż moja praca. Mam nadzieję, że nie sprawi to panu kłopotu. - Po chwili jakby sobie o czymś przypomniał. - Czy ja się panu przedstawiłem?

-Niestety nie.

- Konrad Ericsson. Żadnych powiązań z firmą. - Zaakcentował ostatnie słowo tak iż dla nikogo nie mogło być wątpliwości jaką firmę ma na myśli. Wyprostował się podczas tych słów jak struna, jakby zaraz miał salutować.

-Rozumiem. Co transportujemy? Musimy liczyć się z tym, że celnicy będą chcieli to wiedzieć.

- Myślę, że problemem jest nie co a w jakim towarzystwie. Każda z tych rzeczy sama w sobie jest nieszkodliwa, jednak razem mogą wzbudzać podejrzenia. - Wskazał pierwszą z walizek. - Tu na przykład są moje narzędzia, nic szczególnego. W następnej wyposażenie laboratorium chemicznego, też drobiazg. W ostatniej niewielki zapas potrzebnych mi do prac materiałów. Sam pan rozumie, każda z tych walizek osobno nie wzbudza podejrzeń ale razem już tak, niestety. - Przyglądał się rozmówcy ze szczerym i nieskrywanym zainteresowaniem, niczym badacz obserwujący szczura w labiryncie.

-Niestety, nijak nie mogę się z Panem zgodzić. To może wzbudzać podejrzenia. Przynajmniej druga i trzecia.

- Tak pan sądzi? - Zapytał odrobinę przejęty oświadczeniem brodacza. - Ale z pewnością uda się to przetransportować bez większych problemów prawda? W końcu dlatego pana tu przysłano.

-Przysłano mnie do pomocy, a nie do wyręczenia Pana. Ale tak, myślę, że nie powinno być problemów. Najlepiej byłoby podać się za Kanadyjczyków. Swoich zwykle tak dokładnie się nie sprawdza.

- Myślę, że to dało by się zrobić. jednak nie w ciągu jednej nocy.

-Poza tym, warto dołączyć te rzeczy do większego transportu. Albo trzech.

- To rozwiązanie jest prawdopodobnie skuteczne..- Zamyślił się nie chcąc prowokować ewentualnego gniewu rozmówcy. - Jednak zajmie sporo czasu zorganizowanie wszystkiego. Obawiam się, że nie możemy sobie na to pozwolić przyjacielu. - Nieoczekiwanie zmienił sposób w jaki zwracał się do Nikolaia.

-Tak naprawdę, to w dokumenty i odpowiedni wygląd można się zaopatrzyć nawet niedaleko samej granicy. Zamówienie trzech osobnych firm przewozowych nie jest żadnym problemem. Jeśli masz wizę, to możemy pominąć kwestię kanadyjskich dokumentów.

- To może zadziałać. Oczywiście posiadam wizę. - O ile nikt nie będzie dokładniej badał faktu, że została wydana na nazwisko “nieżyjącego” od ponad czterech dekad człowieka. Ale to była Ameryka, tu nikt tak wielkiej uwagi Europie nie poświęcał.- Masz jakieś propozycje odnośnie firm które powinniśmy wynająć?

-Najlepiej te duże, znane. UPS, DHL? Im z natury bardziej się ufa.

- Tak, zajmę się zamówieniem kuriera od razu. - Chwilę się zamyślił. - A może lepiej odwiedzić ich siedzibę i osobiście nadać przesyłkę?

-Jeśli nie chcesz, żeby znali adres, to w sumie ok.

- Myślałem raczej o czasie. Kurier nie dotrze tu w nocy, w każdym razie nie dzisiejszej nocy. Co spowolniło by nas o jedną może dwie doby. Taka niepunktualność może być źle widziana przez pracodawcę. - Konrad naprawdę się przejmował tą kwestią i było to po nim doskonale widać. - Być może można będzie nadać przesyłki bezpośrednio i wyruszyć jeszcze dzisiejszego wieczoru.

-Skoro nalegasz. Pojedźmy tą taksówką najpierw do siedzib, potem na stację kolejową. A teraz, mógłbyś sprawdzić adresy?

- Oczywiście.- Odparł zasiadając przed klawiaturą. Hmmm, nieoczekiwanie mam dobrą wiadomość. Za godzinę przybędzie kurier, nie musimy nigdzie się ruszać. Ameryka ma jednak pozytywne strony. - Dodał wyraźnie zadowolony i nawet trochę rozbawiony swym mało wyszukanym i raczej kiepskim żartem.

-Dobre strony? Nawet w Bułgarii były całodobowe.

- Naprawdę?- Szczere zaskoczenie malowało się teraz na obliczu wampira. - Nie korzystałem z ich usług tak często. No ale mamy teraz chwilę aby w spokoju porozmawiać, może opowie mi pan coś o sobie? Aha i taksówkę można by na razie odwołać, nie potrzebna strata funduszy. - Znów zmienił sposób zwracania się do swego gościa.

-Być może masz rację. Zaraz wracam. - po czym poszedł do taksówkarza, zapłacił mu i odwołał.

Konrad pozostał sam w mieszkaniu - laboratorium. Idealny moment aby odebrać maila o którym upierdliwie przypominała mrugająca ikonka.

Cytat:
Vancouver, Green Dock 42, jacht “Holender”. Z całą pewnością nawet w skromnej ładowni jachtu znajdziesz miejsce, która wystarczy ci na rozlokowanie podstawowego wyposażenia.
Wszystkie hasła rozpoznawcze grupy są anagramami “ui dqt eservsat irs”. 6 osób. Upewnij się, że nie macie intruza. Hołdowanie prawu gościnności innym razem.
Mam nadzieję że towarzysz dotrze. Podróż samowtór zawsze była bezpieczniejsza.
Z wyrazami szacunku,
W.

PS: Antagonizowanie lokalnych wampirów utrudni wam pracę.
A więc to tam miał się udać. Cała ta konspiracja sprawiała, że Konrad czuł iż wszystko jest zorganizowane profesjonalnie. W każdym razie na takie wyglądało.
Wygasił ekran kiedy usłyszał kroki pod drzwiami, Nikolai wracał.

- Czym się zajmujesz? - zapytał po powrocie.

W odpowiedzi Konrad zaprowadził Nikolaia do biurka. Gdzie pod bawełniana ściereczką leżały części rozmontowanej broni. Pistolet dużego kalibru, nosił ślady ręcznego, niezwykle dokładnego przerabiania. Z pewnością był już teraz o wiele lepszą bronią niż egzemplarze produkowane seryjnie.
- W tej chwili, tym. - Pozwolił aby gość nacieszył oczy do woli.

[i]-Rozumiem. Ja osobiście nie jestem zwolennikiem broni. Zbyt dużo jej widziałem na wojnach. Wolę zajmować się biologią. Wampiry, ludzie, inne zwierzęta.

- Zapewniam, że nie takiej. Choć jeszcze nie jest skończony, będzie arcydziełem rusznikarstwa. Bronią śmiertelnie skuteczną wobec każdego zagrożenia.

-Każdego? Ja w Bułgarii miałem mały problem z wilkołakami. Masz coś na nich?

- Oczywiście. Proszę zwrócić uwagę na kaliber tej broni.- Zaprezentował rozmówcy jeden ze specjalnych pocisków. - Powlekany teflonem, z ładunkiem eksplodującym wewnątrz ciała. Proszę mi wierzyć kolego, ta broń powstrzyma każdego.- Z dumą stwierdził gospodarz.

-Rzeczywiście, istnieje taka szansa. Chociaż pamiętam jednego skurwiela, którego to by nie zatrzymało na dłużej niż parę chwil.

- Chętnie bym sprawdził jak sprawdzają się w praktyce.

-Może kiedyś zabiorę Cię na polowanie na grubego zwierza… A teraz - nasz cel prawdopodobnie ma gargulca. Małe armaty się przydadzą.

- Polowanie? Szczerze mówiąc nie mam specjalnie ochot narażać się tak bardzo. Myślałem raczej o kontrolowanym eksperymencie w laboratorium.- Sprecyzował. Zaś zza okna dobiegł dźwięk podjeżdżającego samochodu. Doskonale słyszany albowiem o tej porze w okolicy panował niewielki ruch.

Kurier odebrał rzeczy Konrada nie stwarzając dodatkowych problemów. Formularze wypełnili szybko i sprawnie, zapłata została przelana na konto firmy i po niespełna czterdziestu minutach obaj mężczyźni siedzieli już w taksówce. Konrad zatrzymał niewielki neseser, skórzany, czarny, elegancki. Prezent od jednego z wcześniejszych pracodawców. Niepozorna walizeczka w istocie była najlepszym dostępnym pancerzem dla komputera Konrada. A w nim miał on dane ze wszystkich swoich badań i prac. Nie dziwiło więc, że wolał jej nie spuszczać z oka choćby na chwilę.
 
Googolplex jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172