Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2015, 17:22   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Łańcuszek decyzji [18+]

"Understand death? Sure. That was when the monsters got you."

Stephen King. Salem’s Lot



April Blackburn znała to miejsce dobrze… Było wszak jej domem, znała uliczki, znała lasy, znała ludzi. Wiscasset w stanie Maine ofiarowało kilka rozrywek w czasie wakacyjnym, ale poza nim… było spokojne.
Kiedyś tego spokoju April nie cierpiała, dlatego opuściła miasto. Teraz była już w stanie ów spokój docenić. Teraz, kiedy powróciła do domu by uciec od koszmarów wielkiego miasta. Tych pojawiających się w jej wspomnieniach, tych powiązanych z jej życiem, tych powracających w snach. Od nich wszystkich… oraz by dać Avie, swej córce prawdziwe dzieciństwo. Narzędzia używane w dawnej robocie, trafiły do domowego sejfu. Pamiątki niezwiązane z jej zmarłym mężem, do kartonowych pudeł. April nie chciała by któraś z ciekawskich sąsiadek je zobaczyła… ostatnie czego April potrzebowała to niewygodnych pytań związanych z jej przeszłością. Z niej bowiem zwierzyła się tylko matce. Aida Franklin była mądrą kobietą i wspaniałą matką, April mogła się jej zwierzyć… z prawie wszystkiego. To i tak więcej niż mogła powiedzieć innym osobom. No i Aida znała się na ziołolecznictwie, także na ziołach pozwalających odpędzić koszmary dręczące córkę.
April była już tu cztery miesiące, więc zdążyła się już zadomowić, a także odnowić stare znajomości. A także nawiązać kilka nowych. Ava… nie zniosła przeprowadzki za dobrze. Wiscasset było dla niej rozrośniętą wsią nie wartą uwagi. Wychowana w wielkim mieście czuła się źle tutaj… z dala od cywilizacji. Ale przynajmniej nauczyła się wstawać rano, co jednak było winą strategicznego umiejscowienia jej sypialni. Był to pomysł Aidy zresztą. O dziwo… babcia Franklin lepiej sobie radziła z Avą niż jej rodzona matka. Z drugiej jednak strony, nastoletnia Ava bardzo przypominała jej córkę z czasów młodości.


Rodzinny dom April mógł się poszczycić spory ogrodem warzywno ziołowym. Niemalże mała plantacja porośnięta była roślinami, z których niewiele było ozdobnymi. Kiedy jeszcze żył ojciec April ten ogródek był zadbany i stanowił dumę rodziny Franklinów. Ale Henry Franklin już nie żył, a Aida nie miała już dość sił, by sama zająć się tym ogrodem. Przez co spora jego większość uległa zapuszczeniu. April dla zabicia czasu zajęła się porządkowaniem, przypominając sobie czasy, gdy pomagała w tym ojcu.
To były miłe wspomnienia.

Wkrótce jednak dotarła do problemu, z którym uporać się nie było łatwo. Olbrzymie wybujałe krzewy, o stwardniałych łodygach i gałązkach. Te wymagały wykarczowania toporkiem. Ciężka robota… Męska robota. Wymagająca czystej siły i dużej wytrwałości.
Przyglądając się owym chaszczom Aida zapaliła papierosa,


zerkając to na nie, to na stojącą obok córkę. I wyraziła myśl.- Może… poprosiłbyś kogoś, do ich wytrzebienia? Jestem pewna że Sean Junior dałby się namówić, albo Eddie. Mimo wszystko ten ogródek potrzebuje męskiej dłoni.


Matka April zajmowała się zielarstwem i ziołolecznictwem w szerokim tego słowa znaczeniu. Na półkach jej sklepiku stały w równych rzędach słoiki z różnymi ziołami.

[MEDIA]http://gb.fotolibra.com/images/previews/602324-jars-containing-herbs-in-health-food-store.jpeg[/MEDIA]

Nie były to jednak zioła, jakich szukają spragnieni wakacyjnych przygód nastolatkowie, toteż nawet w sezonie sklep Aidy nie przeżywał oblężenia. Niemniej wyrobił sobie renomę wśród miejscowych i miała stałą choć niezbyt liczną klientelę. Zresztą, zyski z niego były dla Aidy jedynie dodatkiem do emerytury, a jego prowadzenie sposobem na nudę. Dla samej April… cóż, potrzebowała spokoju w swym obecnym życiu i ucieczki od problemów. A dobrym sposobem na zabicie nudy była.


Hannah Richmonde i jej… problemy z których się zwierzała przyjaciółce. Zwłaszcza gdy Aida była na zapleczu sklepiku, tak jak teraz.
- Co sądzisz o… wejściu od tyłu?- zapytała cicho i konspiracyjnym tonem. Po czym zaczęła tłumaczyć.- Dzieci to skarb, ale co za dużo to niezdrowo. Trójka którą urodziłam już mi wystarczy, więc pomyślałam… bo Peter w lateksie wygląda zabawnie, a poza to nie to… a oralne zabawy, jakoś nie dają mi takiej satysfakcji. Więc zastanawiam się czy nie spróbować… czegoś… wiesz… bardziej pikantnego. Ale trochę się boję.
April nie zdążyła udzielić przyjaciółce życiowej rady, bo do sklepiku weszła kobieta. Dobrze zresztą znana w tym mieście kobieta. Bo sama


Diana Spencer, burmistrz Wiscasset dźwigająca naręcze rulonów.
-Zastałam Aidę? A może ty April możesz mi pomóc?- zapytała rozkładając rulony na sklepowej ladzie.- Liczyłam na to, że zawiesicie jeden tu w sklepie i parę w okolicy domu. A skoro ty tu też jesteś Hannah, to może weźmiesz parę ze sobą i zrobisz podobnie. Oszczędzisz mi jazdy do was.
- A co to są?
- zapytała Richmonde z ciekawością w glosie.
- Ogłoszenia oczywiście. Oraz terminarz atrakcji… zbliża się wszak czas dorocznego festynu na zakończenie lata. Będą różne konkursy i zabawy organizowane, oraz wielka potańcówka na połączonych ze sobą łodziach.- rzekła z entuzjazmem Diana. Trochę fałszywym entuzjazmem, tak jak trochę fałszywym był fakt, że Diana sama roznosiła plakaty ogłoszeniowe. Z drugiej strony za rok były wybory burmistrza, więc pani Spencer z pewnością chciała przypomnieć o sobie wyborcom.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 20-04-2015, 00:02   #2
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Kamera! Muzyka! Akcja!

Poranna kawa była ważnym elementem codzienności April, niemal rytuałem. To był ten magiczny kwadrans dla niej i tylko dla niej. No może dla kogoś jeszcze… ale to było bardzo dawno temu.

Tak więc w ten piękny sierpniowy poranek siedziała na ganku popijając kawę ze swojego ulubionego kubka. Był wczesny poranek, dość ciepły, jak na tę porę roku, pewnie jeden z ostatnich takich w tym roku. Normalni ludzie w wielkich miastach o tej porze albo jeszcze smacznie spali, albo już pędzili do pracy. W każdym razie na pewno nie wyciągali nóg na balustradzie okalającej ganek i nie wsłuchiwali się w ptasie trele. Ale April miała to szczęście (zabawnie było myśleć o tym jak o szczęściu), że była bezrobotna i raczej nie zanosiło się na to, by szybko miało się to zmienić. To znaczy oczywiście nie siedziała całymi dniami przed telewizorem, miała wiele obowiązków związanych z pielęgnacją ogrodu i pomocą w sklepie. Nie mniej jednak wielu ludzi nie nazwałoby tego pracą zarobkową.


Pani Bluckburn spojrzała na zegarek, zostało jej jeszcze całe boskie 10 minut, zanim obudzi się Ava i rozpęta się piekło. Nie żeby kobieta jakoś specjalnie poczuwała się w obowiązku do uczestnictwa w porannych przygotowaniach swej latorośli. Była raczej z tych matek, które wyznawały zasadę, ze 15-letnie pannisko już nie potrzebuje niańki i samo przygotuje sobie śniadanie i wyjmie z szafy czyste ubrania. Nie mniej jednak Ava przygotowująca się do szkoły, była niczym tornado, a jak wiadomo, w okolicach tornada raczej trudno o spokój. Była jak tornado tym bardziej, że musiała wstać wcześnie, chociaż był środek wakacji. No ale zmiana szkoły i związane z tym zajęcia wyrównawcze to nie przelewki...


- Nie czekajcie na mnie z obiadem - rzuciła Ava jednocześnie przeżuwając ostatnie kęsy kanapki.

April darowała sobie uwagę, że nie mówi się z pełnymi ustami. W sumie nie mogła się dziwić młodej. Gdyby to ona zaspała kwadrans, a kolejne dwa spędziła w łazience, też by nie miała czasu na spokojne przeżucie śniadanie. Właściwie co ta smarkula tam robiła tyle czasu? Ileż można myć zęby i rozczesywać włosy? Bystre oko matki zlustrowało młodociane lico. Jednak wobec braku jednoznacznych dowodów na nadużycie kosmetyków, matula darowała sobie również uwagę o pindrzeniu się przed lustrem.

- Nie czekajcie na mnie, bo… - odparła za to , wyraźnie domagają się czegoś więcej niż suchej informacji o okołoobiadowej absencji.
- Szkoła robi jakiś projekt w związku z festynem na zakończenie lata. Panna Ling szukała chętnych, zgłosiłyśmy się razem z Emily. Dzisiaj jest spotkanie organizacyjne… - udzielanie wyjaśnień przychodziło pannie Blackburn z wyjątkowym trudem. Wzdychała przy tym tak intensywnie, jak by co najmniej cały ogródek sama jedna przekopywała.

[media]https://latimesherocomplex.files.wordpress.com/2015/01/melissa-benoist-1.jpg[/media]

April skomentowała całość jedynie zdawkowym “mhm”, po czym wróciła do swoich spraw nie chcąc narażać swej jedynaczki na katorgę dalszych tłumaczeń, a przy okazji na zachłyśnięcie się kanapką z szynką. Ava chyba nie doceniła łaski, jaką okazała jej matka, gdyż kolejny raz westchnęła, jeszcze ciężej i bardziej teatralnie niż poprzednio, po czym szybko sprzątnęła po sobie i tyle ją było widać.




April westchnęła ciężko, niemal równie ciężko i równie teatralnie, jak jej córka dzisiejszego poranka. Gdyby tylko mogła, zapaliłaby papierosa. Ale nie mogła, rzuciła całe wieku temu, gdy tylko dowiedziała się, że jest w ciąży. Od tego czasu jakoś jej nie ciągnęło. No dobrze,ciągnęło, gdy była bardzo zdenerwowana, ale wolała uniknąć kazań swej matki, swoją drogą nałogowej palaczki i hipokrytki w jednym. Tak więc zapalić nie mogła. A szkoda, bo choć człowiek od wieków starał się okiełznać naturę, to jednak tego dnia natura, w postaci kilku wybujałych krzaczorów, dokumentnie skopała jej tyłek.

- Może… poprosiłabyś kogoś, do ich wytrzebienia? Jestem pewna że Sean Junior dałby się namówić, albo Eddie. - Matka wyrosła jak spod ziemi. W jej przypadku wcale nie było to takie niemożliwe. April z trudem opanowała okrzyk zaskoczenia.
- Nie ma takiej opcji. - odparła krótko.
- A to niby czemu? - Aida wyraźnie nie dawała za wygraną.
- Mogłabym poprosić Eddy’ego, ale tego nie zrobię, bo wiem jak to się skończy. On tu będzie paradował z toporem bez koszulki, a Ava nagle odkryje w sobie głęboko skrywaną miłość do ogrodnictwa.
- Na dobre by jej to wyszło - pani Franklin zaciągnęła się głęboko, po czym wypuściła ustami obłoki siwego dymu.
- Mamo, ja cię proszę… - April powoli traciła cierpliwość - Co jej na dobre wyjdzie? Gapienie się pół dnia, na chłopaka, który mógłby być jej ojcem?

Zapadła chwila ciszy, Aida znów się zaciągnęła, a jej córka przez chwilę krótszą niż mgnienie oka myślała, że dyskusja się skończyła i, że to ona wygrała. Jak bardzo się myliła, przekonała się dosłownie chwilę później.

- Nie przesadzaj. Zresztą to zupełnie normalne. Ava jest w wieku, w którym przechodzi się pierwsze fascynacje odmiennością męskiego ciała. To odwieczny krąg życia.
- No ja bym jednak wolała, żeby ten odwieczny krąg życia zostawił moje dziecko w spokoju jeszcze na kilka lat. Zresztą, nie przypominam sobie, żebyś tak zachwalała ten odwieczny krąg życia, jak to ja byłam w takim wieku, że przechodziłam pierwsze fascynacje odmiennością męskiego ciała. - April uśmiechnęła się przypominając sobie co ciekawsze momenty z owej fascynacji.
- Bo ty za szybko przeszłaś od czysto teoretycznej fascynacji do praktycznego pogłębiania swej wiedzy - Aida również się uśmiechnęła, chyba również przypomniała sobie tamte zdarzenia.
- No właśnie, a że Ava ma temperament po mamusi, to chyba zgodzisz się ze mną, że jednak mam podstawy by się martwić…
- No dobrze, zostawmy Edwarda. A czemu nie poprosisz Sean’a? - matka odpuściła Eda, to już połowa sukcesu. Teraz czekała je tylko równie długa rozmowa na temat Watsona i już były w domu.

- Nie mam ochoty dawać mu powodu do tego złośliwego, niemal triumfalnego uśmiechu. - W nagłym przypływie złości April mimowolnie zaczęła łamać trzymaną w dłoni gałązkę. Przestała, gdy tylko zdała sobie z tego sprawę.
- Przez twoją dumę w życiu nie uporządkujemy tego ogrodu - Aida westchnęła ciężko nad trudnym charakterem swej córki. Westchnęła jeszcze ciężej, gdy uświadomiła sobie, że tamta na pewno nie odziedziczyła go po skromnym i ugodowym Henry’m.
- Chcesz, to go poproś, ale mnie do tego nie mieszaj. Ja na pewno nie dam mu tej satysfakcji.



[media]http://i.huffpost.com/gen/1334382/images/o-TALKING-MOUTH-facebook.jpg[/media]

Relacje z alkowy państwa Richmonde były nawet zabawne. To znaczy sposób w jaki prezentowała je Hannah. Tym bardziej, że April niejednokrotnie gubiła się w związkach przyczynowo-skutkowych. Na przykład teraz, gdy jej przyjaciółka najwyraźniej uznała “wejście od tyłu” za lepszą metodę antykoncepcyjną niż podwiązanie jajników choćby. Ale zanim pani Blackburn zdążyła wyjaśnić tę kwestię, do sklepu weszła burmistrz Spencer i poruszanie tematu pożycia Richmondów stało się niemożliwe.

Pani burmistrz miała ze sobą plakaty informujące o nadchodzącym festynie. Tym samym festynie, o przygotowaniach do którego wspominała dzisiaj Ava. To nieco uwiarygodniało historię dziewczyny, ale tylko nieco. April dalej nie do końca chciało się wierzyć, że jej dziecię z własnej nieprzymuszonej woli zgłosiło się do tego przedsięwzięcia. To znaczy nie chciało jej się wierzyć, że młoda zrobiła to zupełnie bezinteresownie. Za tym musiał się coś kryć. Ba! Kryło się na pewno, tylko ona - matka jeszcze tego nie rozwikłała.

Kobieta chcąc jak najszybciej spławić miłościwie im panujacą burmistrz, zgodziła się pomóc. Dla podkreślenia swych dobrych intencji wzięła nawet jeden z plakatów i taśmę klejącą i z marszu zawiesiła go w okienniej witrynie. Również Hannah od pogadanek z panią polityk wolała chyba roztrząsanie łóżkowej nudy, bowiem także przystała na propozycję. Wobec braku sprzeciwu Diana Spencer nie miała innego wyjścia, jak podziękować i wrócić tam, skąd ją przywiało, czyli do piekła najpewniej, jak to skomentowała Hannah, oczywiście po wyjściu urzędniczki.

April cisnęła zostawione przez Spencer plakaty obiecując sobie w duchu, że wróci do nich później. Jednocześnie doskonale wiedziała, że jest całkiem spora szansa, że nigdy tego nie zrobi. Mówi się trudno.

- Wracając do naszej rozmowy - odezwała się po chwili - Czemu właściwie, skoro nie chcesz mieć dzieci, nie podwiążesz się? Albo jeszcze lepiej, czemu nie zmusisz Patricka do tego. Jemu chyba bardziej niż tobie zależy na tym, by pozbyć się gumek
-Żebyś widziała minę, jak mu to proponowałam.- zaśmiała się Hannah i westchnęła.- Ale wiesz… sama nie wiem. Czy potem nie zechcę. Ja te Emily i Mathew podrosną, to… kto wie… Może skuszę się na kolejne? Nie chcę zasypywać za sobą mostów, a tym właśnie jest wazektomia, ale… mina jaką miał Patrick, gdy mu ją zaproponowałam, była bezcenna.
- Takie są chłopy, czerpać maksimum korzyści to proszę bardzo, że żeby wnieść odrobinę poświęcenia to już nie koniecznie -April zaśmiała się nad feministycznym wydźwiękiem swych słów - Ale wazektomia nie jest trwała, to znaczy nie musi być, można ją cofnąć, czasami natura sama to robi. To raz, a dwa… na co ty zamierzasz czekać? Caroline jest już dorosła, Emily i Mathew są już nastolatkami, bardziej nie podrosną
-To prawda… niemniej kusi spróbować nowych rzeczy i przeraża zarazem.- zachichotała cicho Hannah i wzruszyła ramionami.-Po prostu… trzeba sobie urozmaicać życie, a jeśli przy okazji uniknę kłopotów z kolejną ciążą niespodzianką, to strącę dwa ptaszki za jednym uderzeniem.
Spojrzała na April i spytała.-Czyli nie masz doświadczeń z takimi łóżkowymi zabawami?
- Szczerze powiedziawszy to ostatnio to ja w ogóle nie mam żadnego doświadczenia z jakimikolwiek łóżkowymi zabawami. Gdyby nie to, że dostaję okres, byłabym pewna, że moja macica i pochwa zupełnie uschły i zaniknęły od nieużywania
-No to trzeba będzie się ubrać wystrzałowo w któryś piątek i wybrać na łowy. - zaśmiała się Hannah.- Pójdziemy do “Cougar Bar” na noc karaoke, będziemy kusić absurdalnymi mini i wybierać ci przystojniaka… ja będę przyzwoitką, a ty tą niegrzeczną.
- Tak, pojedziemy do Cougar Bar i kogo tam spotkamy? Czterech z którymi ja kręciłam w liceum, czterech z którymi ty kręciłaś, ze dwóch psychopatów, ze trzech żonatych i nam się zwierzyna wyczerpie. - April wyszczerzyła równe białe zęby. - Powrót do rodzinnego miasteczka, w którym już dawno poderwałam wszystko, co mogłam poderwać, to nie był najlepszy pomysł.
-Trwa jeszcze sezon wakacyjny. Może trafimy na młode byczki, które prężą muskuły. I są jak czekoladki. Słodka jednorazowa konsumpcja.- rzekła ze śmiechem Hannah i wzruszyła ramionami.-Oczywiście jeśli nie przeszkadza ci branie przykładu z naszej pani burmistrz i młodziutkie ogiery w łóżku.
- To zależy… jednego takiego młodego byczka mam już za oknem, ślini się do niego moja córka. Twoja pewnie zresztą też, jako że są nierozłączne. Wolałabym jednak, żeby się moja córka nie śliniła do faceta, z którym sypiam.Chociaż w sumie - April zamyśliła się - w przypadku jednorazowej przygody mi to nie grozi jako że w życiu go nie pozna. Może w tym szaleństwie jest metoda? - kobieta ponownie zawiesiła głos jak by się nad tym zastanawiała.
- W najgorszym przypadku, posiedzimy i pogapimy się na młodzieniaszków w ciasnych t-shirtach i powspominamy beztroską młodość. No i będę miała powód by wcisnąć się w tą nieprzyzwoicie ciasną mini, którą sobie kupiłam ostatnio.- stwierdziła ze śmiechem Hannah.-Patrick jeszcze mnie w niej nie widział, ale jak sobie zasłuży to… powiem ci moja droga, że wyglądam w niej bardzo...

Nie dokończyła, bo nagle w drzwiach stanęła Aida. Hannah Richmonde najwyraźniej nie chciała kontynować radosnego plotkowania pod czujnym okiem pani Franklin, gdyż niebawem zmyła się pod pozorem powrotu do obowiązków, obiecując jednocześnie swej przyjaciółce, że niebawem wrócą do tej rozmowy.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:57.
echidna jest offline  
Stary 22-04-2015, 22:23   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Aida potrafiła budzić respekt. Co prawda nie u swojej córki, ale wśród mieszkańców miasta na pewno. April wątpiła, by pani burmistrz sobie tak śmiało poczynała w sklepie, gdyby Aida była u lady. Myśl o tym, że Diana czekała w samochodzie właśnie na okazję wejścia do sklepu, gdy akurat Aidy w nim nie będzie, budziła ironiczny uśmiech na obliczu pani Blackburn.
Tak… Aida budziła respekt, także u Hannah.
Gdy więc uśmiechnęła się lekko do Hannah i spytała.-Jakiś konkretny powód wizyty, czy też ploteczki?-
To pani Richmonde od razu spoważniała.
-Hmm… a coś byś polecała na wzmocnienie? Ostatnio…- zaczęła Hannah, ale Aida jej przerwała, by.-Na wzmocnienie czego? Kości, włosów, odporności, poprawienie krążenia?
- O to to to...krążenie.- wtrąciła Hannah.
-Mam mieszankę ruty i kwiatu kasztanowca… potrafi robić cuda w tych sprawach.- zamyśliła się Aida wędrując spojrzeniem po słoiczkach. Zakupiwszy ziołowy specyfik, Hannah pożegnała się z April i wyszła. A Aida mogła przestudiować obwieszczenie, które April umieszczała w oknie.
- Konkurs pływacki, konkurs strzelecki… te pewnie wygrać zamierza Harry Coppers. Mam nadzieję, że nie wpadnie na pomysł faszerowania się jakimiś witaminowymi mieszankami.- westchnęła czytając kolejne pozycje i zaczęła komentować.-Choć w wodzie to powinien mięć przynajmniej zdrową konkurencję w postaci Eddie’go Rossa. I żadnej w konkursie strzeleckim. Co my tu jeszcze mamy? Konkurs na najlepszy wypiek, miss rzeki Sheepscot, łowy na Wielką Stopę… ciekawe kto w tym roku będzie ganiał w futrzanym wdzianku? Festyn, potańcówka na koniec. Raczej nic nowego… A nie… jest coś… parada wodnych smoków, co to znów za dziwaczny pomysł?


- Cześć mamo…- w zestawie głośno-mówiącym zamontowanym w samochodzie rozległo się tradycyjne powitanie nastolatek. April wracała samochodem do domu. Sklep był już zamknięty, Aida udała się porozmawiać z jedną ze swych starych przyjaciółek która działała w radzie miasta, a April… po rozwieszeniu części plakatów wracała do domu, także by zrobić obiad dla swej córki. Niepotrzebnie jak się okazało. Ava poprosiła o zostanie na noc u państwa Richmonde. Wyglądało więc na to, że Ava planowała coś z Emily. Co dokładnie? Znając życie prędzej dowie się od Hannah niż od Avy.
Czy April miała się na to zgodzić? U Particka i Hannah nie musiała się bać o bezpieczeństwo swej córki. Byli odpowiedzialnymi rodzicami, nawet jeśli Hannah była nieco znudzoną kurą domową zaczytaną w harlequinach i marzącą o wspaniałej romantycznej przygodzie.
Nim podjęła decyzję minęła powoli stojący na poboczu samochód straży leśnej.


Nie był to byle jaki jeep, Rejestracja jaką miał oznaczała… Sean. Ona i Sean mieli za sobą przeszłość. Niezbyt poważną w sumie i nieskomplikowaną. Ale teraz?
April czuła to napięcie między nimi… wynikające z owej przeszłości, jak i z rogatych charakterów obojga. Może dlatego właśnie Aida zasugerowała Seana i Eddiego? Wiedząc, że córka nie zgodzi się na Edwarda właśnie?
To było w stylu wdowy Franklin. Gdzieś w głębi ducha Aida z pewnością widziała Seana i April na ślubnym kobiercu. I pewnie zabolało ją, jak bardzo życie wykpiło jej plany dotyczące życia jej jedynej córki.
Aida sugerowała, że zadzwoni do Seana w kwestii wykarczowania krzaków. Ale zapewne nie uczyni tego podczas rozmowy z przyjaciółką. April mogła więc zadecydować czy zostawić inicjatywę w rękach, czy też ją przejąć.


Wczesnym wieczorem zadzwoniła Hannah. Szczebiotliwym głosem pani Richmonde zaczęła opowiadać o planach na jutrzejszy wieczór i podboju “Cougar Bar”. Nie zapomniała o tym pomyśle… wprost przeciwnie, była coraz bardziej nim podekscytowana. April to nie dziwiło, wszak Hannah nigdy nie opuściła Wiscasset. Wyszła za mąż za miejscowego chłopaka. Założyła udaną rodzinę, urodziła kolejne dzieci poświęcając się macierzyństwie. Hannah miała udane spokojne życie… nudne.
Szukała więc podniet i ekscytacji… eksperymentując z własnym życiem łóżkowym, czytając harlequiny i… najwyraźniej wdając się w bezpieczną operę mydlaną poprzez romans swej przyjaciółki. Choć w tym przypadku “romans” był za dużym słowem. Hannah będąc wierną żoną nie mogła z czystym sumieniem podrywać innych mężczyzn, ale mogła wszak kibicować przyjaciółce w jej podrywach i obgadywać ich efekty. Nic dziwnego, że tak bardzo zależało jej na tym wypadzie do Cougar Bar. A czy zależało na tym April?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-04-2015 o 22:58. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 05-05-2015, 11:12   #4
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Festyn na zakończenie lata… odwieczna atrakcja Wiscasset. Jedna z nielicznych, prawdę powiedziawszy. Podczas gdy matka wyczytywała kolejne atrakcje i zastanawiała się, kto ma szansę na palmę pierwszeństwa w poszczególnych konkurencjach, April dała się ponieść wspomnieniom. Ileż to podniecających, ale wyjątkowo głupich rzeczy robiła za młodu podczas tego festynu. Ileż to razy wymykała się z domu pod pretekstem uczestnictwa w potańcówce, a tak naprawdę… cóż, robiła inne, nie mniej ekscytujące i przyjemne rzeczy. Jak na tak zapadłą dziurę, rodzinna miejscowość potrafiła zaoferować zaskakująco wiele atrakcji. Trzeba tylko było wiedzieć gdzie, jak i - przede wszystkim - z kim ich szukać.


Telefon od ukochanej córki. Matczyne serce zabiło szybciej w zachwycie. Czyżby jedyne dziecię, noszone pod sercem dziewięć miesięcy, a przez kolejnych sto osiemdziesiąt pielęgnowane niczym rzadki kwiat, z tęsknoty zapragnęło usłyszeć jej głos? April zaśmiała się pod nosem, po czym odebrała.

Jak łatwo się domyśleć, to nie tęsknota skłoniła latorośl do telefonu, lecz chłodna kalkualacja. Ava chciała spędzić noc u Richmonde’ów i prosiła o pozwolenie. Przynajmniej tyle dobrego, że młoda dalej czuła, że powinna pytać, a nie informować. Kobieta przez chwilę udawała, że faktycznie się zastanawia. Po prostu nie chciała zbyt łatwo dać się przekonać. W sumie nie miała nic przeciwko, bo i czemuż miałaby mieć? Skoro Hannah się zgodziła, to niech teraz cierpi mając pod dachem dwie rozgadane nastolatki. A dla April oznaczało to błogi spokój. Gdyby tak jeszcze udało jej się gdzieś wysłać matkę, poczułaby się niemal jak na studiach… tylko ona i butelka wina.

Kończąc rozmowę dostrzegła na poboczu zaparkowany samochód straży leśnej. Konkretnie pewien dobrze jej znany egzemplarz. W głowie od razu zabrzmiały słowa matki. Może faktycznie powinna poprosić o pomoc Seana? Zwolniła i zjechała na pobocze tak, by zrównać swoje auto z tamtym. Jak się jednak okazało, oficera Watsona nie było w środku. Pewnie poszedł w las załatwić jakieś ważne leśne sprawy. Tym sposobem dylemat moralny April rozwiązał się samoistnie. Los zdecydował za nią, nie poprosi go o pomoc. Ruszyła dalej.


Nie zrozumie, co znaczy cisza, ten, kto nie ma dzieci. April nie była może najlepszym uosobieniem archetypu matki, wszak dochowała się raptem jednego dziecka, a i tego nie odchowała jeszcze w zupełności. Nie mniej jednak swoje wiedziała. Wiedziała na przykład, że kiedy ktoś bliski oferuje ci, że zajmie się twoim dzieckiem, zabierze je do siebie na noc, należy z tej oferty skorzystać. Ba! Należy ten wieczór celebrować. Celebrowała zatem swoją chwilową wolność. Może nie z przytupem, bo pewnie dawna, studencka ona zapłakałaby gorzko nad obecną definicją imprezowania i wolności, ale jednak miała wszystko, czego potrzeba jej było do szczęścia: ciszę, spokój i butelkę wina. No dobrze, nie wszystko, ale o ostatni magiczny składnik szczęścia było jej trudno, choć podobno kobiety i tak mają łatwiej.

W każdym razie, gdy zadzwoniła Hannah, April siedziała na kanapie z winem w ręku i Salemem na podołku. By odebrać, musiała wstać zrzucając futrzaka z kolan. Kocur, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu spraw, zeskoczył, przeciągnął się ziewając, po czym spojrzał na swą właścicielkę wzrokiem psychopatycznego mordercy i jak gdyby nigdy nic odmaszerował załatwiać swoje kocie sprawy.

[media][/media]

April tymczasem zaczęła rozmowę. Hannah była strasznie podekscytowana wypadem do baru. Jak dziecko przed otwarciem prezentów na Boże Narodzenie. Chyba przyjaciółka nie dostrzegła subtelnego detalu, że pani Blackburn na tamtą chwilę jeszcze się nie zgodziła. Nie powiedziała co prawda twardego “nie”, ale nie powiedziała też “tak”. I trudno rozsądzić, czy to wrodzony dar przekonywania pani Richmonde, czy procenty, które zaczęły szumieć w głowie April, ale ta zgodziła się. Pytanie brzmiało, czy nie zacznie wkrótce tego żałować.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:57.
echidna jest offline  
Stary 08-05-2015, 22:16   #5
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zgodziła się… Bo i czemu miałaby się nie zgodzić. Hannah będzie szczęśliwa, April zaś zadowolona. I jeszcze te drinki za darmo od zauroczonych młodzików. Może nie była już materiał na nastoletnią królową balu, ale do diabła… w ciasnej krótkiej kieckę z dekoltem, nadal potrafiła u wielu mężczyzn wywołać opad szczęki. Tym bardziej więc będzie robiła furorę wśród pewnych siebie studentów żądnych wakacyjnej przygody. Bo w końcu… gorące mamuśki też są jedną z młodzieńczych fantazji, nieprawdaż? Na pewno będą mogły korzystać z zachwyconych spojrzeń w Cougar Bar, oraz drinków próbujących im zaimponować młodzików. A co będzie potem… cóż… April nie wiązały żadne małżeńskie przysięgi.
Takież to myśli przychodziły przy dobrym winie, podczas i po rozmowie z Hannah.


April cieszył fakt, że podekscytowana Hannah na siebie zorganizowanie opieki dla ich pociech. Przypuszczała, że zajmie się nimi mąż Hannah. I dobrze… Patrick bywał ciapowaty, niemniej był świetnym ojcem dla swoich dzieci i bardzo pobłażliwy wobec pomysłów żony. Pewnie dlatego się tak dobrze dogadywali. Z uśmiechem piła kolejną lampkę wina, wysłuchując ostatnich słów Hannah. Jutro wieczorem miał być ich dzień babskiego wypadu.


A dziś… przy butelce wina, mogła się rozleniwić i odpocząć zarówno od swej matki jak i córki. Dzisiaj mogła się odseparować od zmartwień, od kłopotów. Dzisiaj, było cicho, ciepło i spokojnie i… sennie?
Nie wiedziała, czy ton sen ją zmorzył, czy też to co pełzało w jej kierunku było realne. W hrabstwie Lincoln w stanie Maine nie żyły tak kolorowe węże...


… tym bardziej, że tylko ów wąż był ostry. Reszta pola widzenia rozmywała się. Czyżby to był sen?
Czymże więc był ów wąż… symbolem zdrady? Zatrutej atmosfery wokół April? Subtelnej kontroli nad Avą? Manipulacji? Fałszywego oskarżenia? Męskiej dłoni przesuwającej się po kobiecym ciele czy innej freudowskiej metafory?
A jeśli to nie był sen? Wtedy wąż był czymś wyjątkowym… Kolorowe stworzenie będące jedynym wyraźnym obiektem w polu widzenia, mogło się wiązać z Indianami. Co prawda Mohikanie unikali jak ognia okolic Wiscasset, ale.. ten waż mógł się łączyć z uzdrowicielskim mocami, jak węże w lasce Asklepiosa… a może... błyskawicę z którą Indianie łączyli węże… jak i z płodnością i namiętnością.
Gad spojrzał wprost na April i uśmiechnął… co przecież było niemożliwe. Gady się nie uśmiechają. Nie mają możliwości strojenia min. Ale ten uśmiechał, jakby czytał w myślach kobiety i czekał na ich werbalizację. Jakby… nie tylko mógł odpowiedzieć na jej pytania, aż wręcz czekał aż je zada.


Chyba przysnęła nieco, bo dopiero po chwili zorientowała się, że ktoś puka do drzwi jej domu. Głośno i spokojnie. Cierpliwie. Podeszła więc do frontowych drzwi domu i… zbaraniała na widok, który zastała.
Zdecydowanie za dużo wypiła, skoro każde kolejne zdarzenie jest coraz dziwniejsze. Mały Eddie Ross...


Od dawna już nie taki mały. I w dodatku z piłą ogrodową i szpadlem. I… cóż.. wzrok April wędrował po muskularnych udach, muskularnych ramionach i muskułach ukrytych pod obcisłą koszulką. Tak… Eddie zdecydowanie bardziej apetycznie prezentował się z bliska.
-Przepraszam, że tak wpadam niezapowiedziany.- rzekł z nieśmiałym uśmiechem.- Ale pani Franklin zadzwoniła do mnie z prośbą. Ponoć macie jakieś problemy w ogrodzie wymagające siły. Cóż… miałem trochę czasu, a lubię zarówno pomagać jak i wysiłek fizyczny.
Widząc, że April zaniemówiła na moment próbując otrząsnąć się z zaskoczenia i nie pożerać oczami sąsiada, sam też na moment zamilkł.- Mam nadzieję, że to nie problem… Aida… pani Franklin mówiła, że dzwoniła wpierw do Seana młodszego, ale.. on nie mógł, bo… zdarzył się w lesie jakiś poważny wypadek czy coś w tym rodzaju. Więc ja byłem drugim wyborem. Zupełnie nie wiem czemu, wszak mieszkam po sąsiedzku.-
Zerknął na wciąż milczącą April z miną smutnego psiaka.- Chyba nie narzucam się z pomocą?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-05-2015, 15:00   #6
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi stworzone wspólnie z abishai

Tego wieczoru April czuła się jak bohater dzieciństwa, konkretnie jak Kubuś Puchatek. Im bardziej bowiem zaglądała do butelki tym bardziej wina w niej nie było. Burgundowy trunek z wolna zaczynał szumieć jej w głowie, ciało odprężało się, umysł wyciszał.


Być może ta cisza i odprężenie sprawiły, że pstry wąż ani trochę nie wywołał w niej strachu, czy niepokoju, co najwyżej życzliwe zainteresowanie. A może zwyczajnie za dużo już w życiu widziała. W każdym razie pani Blackburn przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwowała pełzającego gada. Z początku nie zauważył on tego, lecz wreszcie ich spojrzenia się spotkały.

- Czyżbyś się zgubił? - zagadnęła April jak gdyby rozmowa z barwnym gadem była najnormalniejszą rzeczą pod słońcem.
- To zależy… szukam bezpiecznego miejsca. Czy to jest bezpieczny dom? Czy to jest dobra kryjówka? Czy tu są dobre sny? - wysyczał cicho wąż.

Powinna się spodziewać braku odpowiedzi. Powinna się czuć zaskoczona, gdy ową odpowiedź otrzymała. Powinna, a jednak tak się nie czuła. Czy to wino tak na nią działało, czy może wciąż żywe wspomnienia niezwykłych, niewyobrażalnych wręcz jakich była świadkiem i jakie całkowicie zmieniły jej zycie?
- Zależy kim jesteś i przed czym uciekasz… - wrodzony pragmatyzm podpowiadał kobiecie, że nie należy podejmować pochopnych decyzji. A już na pewno nie należy pochopnie zapraszać do domu gości nie z tego świata. Bo co do tego, że gość nie pochodzi “z tej strony lustra” nie było najmniejszych wątpliwości.
-Przed czymś, co zostało przyciągnięte tutaj. Przed czymś, co pożera i światło i mrok… przed czymś, co zacznie zbierać trofea. I przed jego łańcuchami, które trzymają go tutaj.- wypowiedź węża była enigmatyczna. Ale czego innego można się było spodziewać po kwintesencji zarówno mądrości jak i przewrotności. Węże nie zostały stworzone, by mówić wprost. Prawdę powiedziawszy, według większości ludzi nie zostały stworzone, by mówić cokolwiek.

- Dalej jednak nie powiedziałeś, kim jesteś - zauważyła. W tym świecie nie przedstawienie się było oznaką co najwyżej chamstwa. W tamtym mogło stanowić zapowiedź złych intencji. I może April zaczynała popadać w paranoję, ale wolała dmuchać na zimne.
-Jestem snem we w śnie. Jestem tym, co pożera koszmary, chyba, że koszmar jest więcej, niż tylko lękiem w sercu.- wyjaśnił wąż.-Wtedy ciemna norka wydaje się dobrym wyborem, nieprawdaż?
- Wyjaśniać tak, by nic nie stało się jasne, to chyba tylko węże tak potrafią - prychnęła kobieta. Zaczynała ją mierzwić enigmatyczność niecodziennego gościa.
- Tylko ludzie walczą ze swoją naturą… reszta się jej pokornie podporządkowuje.- zripostował wąż.
- Pokora nie zawsze jest dobrym wyjściem. Ale skończmy z tymi frazesami, bo do niczego nie prowadzą. Nie mówisz, kim jesteś, nie mówisz, czego chcesz. Więc po co tracisz mój czas?
- Ponieważ śniłaś dość długo, a ja widzę, że twój sen się kończy. Coś niedobrego zaczęło się w tym miasteczku. Coś, co wypchnęło mnie z mego siedliska. Coś, co zmieni wszystko… czarne chmury nadchodzą od strony lasu. Bądź gotowa stawić im czoła, lub uciekaj… jak ja.- odparł gad tonem pełnym strachu. Nie brzmiał już ironicznie, czy też przemądrzale. Jednego April była pewna. Czegoś się panicznie bał.

No i nie można było tak od razu? Kobieta westchnęła ciężko. Tak po prawdzie, to nie lubiła istot z tamtego świata, trudno się z nimi było dogadać osobie tak konkretnej i bezpośredniej jak ona.
- A więc uciekasz i szukasz schronienia. - cóż za oczywista oczywistość, no ale trudno. - Nie uważasz, że mój dom jest zbyt blisko lasu, by móc być bezpiecznym schronieniem?
-To logika śmiertelników, ale jest coś w twych słowach… może rzeczywiście poszukam bezpieczeństwa bliżej domeny potężniejszej istoty.- zgodził się z nią wąż i zwrócił łepek w kierunku rzeki.-Woda… dużo wody jest tam? Woda płynąca w jednym kierunku? Niczym wąż wijąca się między wzgórzami?
- To rzeka, płynąca woda, duże płynącej wody. A potem ocean, jeszcze więcej wody, ale słonej. - wyjaśniła pani Blackburn jak potrafiła najlepiej.
- Więc tam się udam… nad rzekę. - to zdecydowawszy kolorowy wąż zaczął pełznąć w kierunku cieku wodnego zostawiając April samą… przez jakiś czas przynajmniej.


Dzwonek do drzwi zwiastował kolejnego gościa, równie niespodziewanego, co poprzedni. Mniej barwnego, ale nie mniej przyjemnego w widoku. Eddie Ross, właściwie Edward, w końcu był już dorosłym mężczyzną, raptem 4 lata od niej młodszym. Ale lata traktowania go jak szczeniaka, właściwie szczeniaczka, słodkiego i pociesznego, takiego do przytulenia w długie smutne, samotne wieczory, zrobiły swoje. Nie potrafiła dostrzec w nim mężczyzny, choć przecież stał przed nią w całej swej okazałości.

- Więc mówisz, że moja matka prosiła cię o pomoc - zagadnęła April wpuszczając gościa. - Rozmawiałyśmy o tym rano, ale nie sądziłam, że tak szybko przejdzie do rzeczy - Kontynuowała prowadząc go w stronę ogrodu. - No nic, w każdym razie, miło, że znalazłeś dla nas czas
- Dla tak miłej sąsiadki zawsze.- rzekł żartobliwie Eddie i po chwili dodał wesoło podążając za April.-Wiesz że lubię pomagać i być użytecznym. Poza tym… Pomagam także przy tym Seanowi. Wygląda na to że coś wydarzyło się w lesie. Sean wspominał o agresywnym niedźwiedziu.

Agresywny niedźwiedź… Myśli kobiety w jednej chwili powróciły do rozmowy z wężem. Czy to o tym mówił gad, czy to było owo przerażające, pożerające światło i mrok zagrożenie, które czaiło się w lesie w jakiś niezwykły sposób przykute do tego miejsca, do tego miasta? April nie chciała teraz roztrząsać tej sprawy. Nie czas to i miejsce.

- Widziałam jego samochód na poboczu jadąc do domu. - kontynuowała niby od niechcenia, przechodząc przez salon w drodze na ganek - To było już jakiś czas temu. Nie sądziłam, że to może tyle potrwać. Naprawdę duży i agresywny musi być ten niedźwiedź.
- Z tym niedźwiedziem to chyba coś więcej jest na rzeczy… jakaś poważna spra… wow.- zamarł na widok przeciwników, z którym miał się zmierzyć.-Ten ogródek jest deczko zapuszczony i wymaga trochę roboty. Dobrze, że ja tu jestem.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo - zaśmiała się pani domu. - Gdyby było łatwo, sama bym sobie z tym poradziła.
- Powinienem wziąć siekierkę raczej. Ale i tak sobie poradzimy. Co zamierzasz tu posadzić, jak już to wytnę? - zapytał uruchamiając piłę spalinową.
- Nie zastanawiałam się nad tym - odparła odsuwając się o kilka kroków. - Będę się tym martwić, jak już będzie gdzie sadzić. A póki co może nie będę ci przeszkadzać - zasugerowała dając sobie tym samym sposobność do taktycznego odwrotu.
- Przynieś jakąś siekierkę, jeśli macie… przyda się…- dalszych słów już April nie dosłyszała, bowiem ryk piły łańcuchowej zagłuszył wszystko. Mężczyzna zabrał się za robotę. Szybko i wprawnie przecinał kolejne zdrewniałe gałęzie krzaków, napinając przy tym mięśnie. Widok ten był wyjątkowo przyjemny dla oczu, raz, że ciężko mu było odmówić zapału do pracy, a dwa, że od tego zapału niebawem Eddie cały się spocił, skutkiem czego jego podkoszulek wylądował na ziemi.

Znalezienie w garażu starej siekiery ojca nie stanowiło dla April większego problemu. Wbrew oczekiwaniom kobiety, nie widać na niej było śladów rdzy. Jak widać nie leżała odłogiem przez ostatnich 12 lat, lecz ktoś w miarę regularnie jej używał. Skoro Edward nie był pewny, czy pani Franklin posiada siekierę, znak, że to nie on. Wniosek nasuwał się sam. Sean Jr. był w tym domu częstszym gościem, niż April mogłaby się spodziewać. No chyba, że matka wypożyczała sprzęt jakiemuś innemu tajemniczemu mężczyźnie, ale w to córka tej ostatniej jakoś nie mogła uwierzyć.

Nie minęło zbyt wiele czasu, a kobieta wróciła do pracującego w pocie czoła strażaka niosąc siekierę. Zajęty pracą mężczyzna nie zauważył jej jednak, co ona skwapliwie wykorzystała. Wszak nikt jej nie mógł zabronić podziwiać silnych męskich ramion przy pracy, zwłaszcza jeśli paradowały w jej ogrodzie na wpół nago.

Edward, już mężczyzna, a jednak w jej świadomości dalej chłopiec. Zwłaszcza z tą piłą w rękach i malującym sie na twarzy zapałem małego chłopca bawiącego się wymarzoną kolejką. Zapał i urok małego chłopca, a jednak ciało już zupełnie męskie. April ani trochę nie dziwiła się swej córce, że ta kwitnie w oknie, gdy młody Ross ćwiczył w ogrodzie.

- Napijesz się czegoś? - zagadnęła kobieta, gdy Edward wreszcie wyłączył warczące diabelstwo i oderwał się od pracy.
- Jeśli to nie problem, to chętnie.- rzekł z uśmiechem mężczyzna ocierając pot z czoła i rozejrzał się. - Wiele miłych wspomnień mam z tym ogrodem, wiesz?
- Przyniosłam siekierę, jak prosiłeś. - dopiero teraz przypomniała sobie, że dalej dzierży w dłoni narzędzie. - Wolisz piwo, czy lemoniadę?
- Piwo… będzie chyba lepszym wyborem. Dziś akurat nie jestem na służbie. - rzekł Eddie odbierając narzędzie z jej rąk i lekko się czerwieniąc. - Zamierzasz… zamierzasz wybrać się na tańce na finał letniego festynu? Byłoby naprawdę miło, gdybyś się zjawiła.
- Zupełnie się nad tym nie zastanawiałam. - odparła całkowicie szczerze. - Pewnie Hannah mnie wyciągnie. Wariatka. - uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. - To ja może pójdę po to piwo. - nie czekając na reakcję strażaka ruszyła do domu.


- To jakież to miłe wspomnienia związane z tym ogrodem masz w pamięci? - zagadnęła, gdy wróciła po chwili niosąc w rękach dwie butelki złocistego trunku.
- Nasze zabawy… w chowanego. I jak graliśmy w siatkówkę i … jak popijaliśmy tu pierwsze piwo. - zaczął wspominać Eddie, karczując z pomocą siekierki i łopaty korzenie. Po czym sięgnął po piwo dodając z uśmiechem.- No i ...wypada się przyznać, że gapiłem się z okna jak opalałaś się na kocu w ogrodzie. Byłaś moją pierwszą młodzieńczą miłością. Mam nadzieję więc, że wybaczysz mi to… I nie widziałem cię toples. Przysięgam.

Mały Eddie… nieśmiały Eddie… niewinny Eddie… Już nie Eddie, lecz Edward i już nie taki niewinny… zapewne. April uśmiechnęła się po szelmowsku. Do swych myśli, ale i w odpowiedzi na wyznania Rossa.

- Widać kiepski był z ciebie podglądacz - skomentowała, po czym upiła spory łyk.
- Niestety.- potwierdził Edward ze śmiechem. Upił nieco piwa i dodał szybko.-Na szczęście… to miałem na myśli.

Wyraźnie zależało mu na tym, by April miała o nim dobre zdanie. Więc szybko zmienił temat.
-To jak pojawisz się na imprezie na koniec lata, to… zatańczymy? Już umiem.-rzekł żartobliwie przypominając jej tym wymówkę, jaką się wykpiła z jego propozycji złożonej lata temu. Gdy zaproponował, że on mógłby pójść z nią na bal maturalny, a ona powiedziała mu, że wszak nie umie tańczyć.
- No dobrze, wpiszę cię do mojego karneciku - zaśmiała się.
- Trzymam cię za słowo.- rzekł z uśmiechem popijając piwo i przyglądając się April. - Więc… ilu kawalerów przewidujesz w tym karneciku. Bo przecież nadal jesteś olśniewająca. Szczerze powiedziawszy, myślałem że Sean… że z nim się zjawisz.
- Nie mogę ci zdradzać takich tajemnic. Powiem za mało, uznasz, że coś musi być ze mną nie tak. Powiem za dużo, wyjdę na zbyt rozpustną. Co do Sean’a… na szczęście to już nie te czasy, by kobieta musiała się zjawiać na balu w towarzystwie mężczyzny. Zresztą czasy mamy takie, że o kawalera trudno. Sami wdowcy i rozwodnicy. Ty jeden się uchowałeś z tych sensownych. Zupełnie nie mam pojęcia, jakim cudem.
- Zawsze miałem słabość do kobiet starszych od siebie… a niewiele z nich jest urodziwych w Wiscasset.- wypaplał ze śmiechem strażak. Alkohol rzeczywiście rozwiązuje języki… czasami przynajmniej.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że żadna z tych urodziwych nie była zainteresowana. Raczej obstawiałabym, że to tobie nie w głowie ustatkowanie się. Kawalerskie życie musi być całkiem fajne. Zwłaszcza, jeśli jest się urodziwym kawalerem. - April też poczuła w głowie i języku moc piwa, a może bardziej wybuchowej mieszanki piwa i wcześniejszego wina.
- Przesadzasz… nie jestem aż tak urodziwy.- zaśmiał się Eddie wzruszając tymi swymi umięśnionymi ramionami.-Były jakieś dziewczyny po drodze… ale jakoś… pewnie szukam wyjątkowej osoby.

Upił nieco piwa.-A ty? Jakoś rzadko cię widuję poza ogrodem, sklepem… Nie bywasz za często w pubach, nawet w tych, do których planowaliśmy chodzić, gdy będziemy dorośli. A szkoda, bo… też jesteś… bardzo urodziwa.
- Ja.. - zawiesiła głos. - Ja przede wszystkim nie jestem panną. Mam dziecko i w ogóle... - znów zawiesiła głos. Przez chwilę chciała coś dodać, ale się rozmyśliła.
- Przepraszam… to było nieczułe z mojej strony.- zmartwił się i pochylił nieco głowę zawstydzony.-Po prostu… zapomniałem w tej chwili o twojej sytuacji. Bo… nie zmieniłaś się w ogóle przez te lata. Nadal jak na ciebie patrzę, to widzę tą gorącą laskę zza płotu, w której się podkochiwałem. Może to przez to piwo...gadam takie głupoty.
- A widzisz, gdybyś wtedy nie był takim kiepskim podglądaczem i gdybyś teraz dalej to robił, zauważyłbyś, że co nieco się jednak zmieniło - upiła łyk piwa i zaśmiała się, znów tak jakoś figlarnie.
- Na plus chyba… tak na oko, to twoja figura się przyjemnie zaokrągliła w najbardziej korzystnych miejscach.- odparł z uśmiechem Eddie przyglądając się ciału April i wzruszył ramionami znów dodając.-I tak… żałuję, że kiepski był ze mnie podglądacz.
- Cóż, błąd młodości, teraz za pewne byś go nie powtórzył. - w jej głosie dało się wyczuć swawolną nutę. - Nie tylko ja nabrałam korzystnych kształtów. Straż pożarna ci służy
- I ćwiczenia fizyczne, by utrzymać się w formie.- stwierdził dumnie Edward napinając biceps niczym kulturysta.-Ale po co oglądać, skoro możesz dotknąć… patrz jaki twardy. To jest... dotknij.
- Wierzę na słowo - odparła April i upiła spory łyk złocistego trunku.
- No… Mógłbym cię chwycić w ramiona i tak bez problemu przebiec z tobą całą główną ulicę.- Eddie puszył się swą siłą i krzepą, zupełnie jak paw rozkładający barwny ogon przed samiczką.
- Pewnie byś mógł, o ile bym ci na to pozwoliła - na twarzy kobiety zagościł łobuzerski uśmiech. - Nie takie ze mnie bezbronne dziewczę, które można ot tak, wedle własnego widzimisię chwycić w ramiona i nosić.
-Ale, ale…- Eddie zaciął się na moment zaskoczony jej słowami. Zaczerwienił się niczym burak zapewniając żarliwie.- Nigdy nie wziąłbym cię na ręce wbrew twej woli, April, ja bardzo cię szanuję, podglądam, podziwiam… nie podglądam! Spoglądam często na ciebie z szacunkiem i w ogóle… Nie potrafiłbym zrobić ci krzywdy. Więc nie musiałabyś się bronić przede mną.
- A kto cię tam wie, co ci w głowie siedzi. Niby taki grzeczny i miły chłopak, a pewnie nie jedno masz za uszami - zaśmiała się.
- To prawda i… nie będziesz się gniewać, jeśli będę szczery?- mruknął cicho Eddie.
- Nie będę.
- Odkąd wróciłaś do miasta…- Edward przybliżył się do April, jego dłonie drżące oparły się na biodrach kobiety.-... wróciły nie tylko wspomnienia. Wróciły także pragnienia i fantazje i… nadal jesteś najbardziej fascynującą i piękną, i godną pożądania, i… rozpalającą pragnienia, i…
Nachylał się w jej kierunku, coraz bliżej jej ust. A jego spojrzenie było gorączkowe, po trochu przez sytuację, po trochu przez wypity alkohol.
Odgłos nadjeżdżającego samochodu Aidy przerwał wypowiedź Edwarda. Cofnął się szybko i dodał żartobliwie.-Chyba za dużo wypiłem. Gadam głupoty… Nadal jednak liczę na ten taniec.

W odpowiedzi April jedynie się uśmiechnęła. A w duchu odetchnęła z ulgą. Jeden jedyny raz matka przyłapała ją in flagranti, a ona była za to wdzięczna Losowi.

- To mama, pójdę zobaczyć, czy nie trzeba jej pomóc - skłamała gładko pani ex detektyw. Aida wracała od znajomej, raczej nie miała ciężkich tobołów do noszenia, ale była to doskonała wymówka, by się ulotnić.
- Ja tymczasem zrobię tu porządek.- odparł ze smutnym uśmiechem i spojrzeniem zbitego pieska mężczyzna.

Po tych słowach April ruszyła do domu. Wchodząc z ogrodu do domu zastała matkę w przedpokoju odwieszającą płaszcz.
- Edward tu jest - rzuciła bez ceregeli młodsza z kobiet. - Widzę, że wzięłaś sprawy w swoje ręce
- Czy cię to dziwi? Należało działać, więc zadziałałam. Nie ma co się cackać z krzakami.- Aida wydawała się lekko rozkojarzona.-Mały Eddie się spisał? Sean nie mógł.
- Dalej się spisuje - odparła April przyłykając głośno ślinę na wspomnienie zdarzeń z ogrodu. Mały Eddie już nie był taki mały. - Do zmroku powinien skończyć. Słyszałam, że Sean walczy z jakimś niedźwiedziem - kontynuowała licząc na to, że matka zna szczegóły.
- Sean wspominał o niedźwiedziu… ale kłamał pewnie przy okazji. Widziałam radiowóz obok jego jeepa.- odparła Aida zamykając za sobą drzwi.- Pewnie więc mamy do czynienia z wypadkiem, albo czymś gorszym. Ty zaś wyglądasz nieswojo. Eddie ci się narzucał? Ten chłopak nadal wypatruje sobie oczy na tobie.
- To nie Eddie - skłamała gładko, nie miała ochoty dzielić się z matką takimi przeżyciami. - To dziwny gość, którego dzisiaj miałam - tu pokrótce zrelacjonowała pogawędkę z wężem. - Co o tym myślisz?
- Nie paliłaś żadnych ziółek, co? - stwierdziła Aida podejrzliwie przyglądając się April. Westchnęła głośno i wzruszyła ramionami. - Możliwe, że był to duchowy przewodnik mający ci coś przekazać, ale skoro nic nie paliłaś to… mało prawdopodobne. Możliwe, że to przypadek i węża przyciągnęła aura naszego domu. A już z pewnością warto by sprawdzić jego ostrzeżenia. Spróbuję jutro użyć kart do wywróżenia przyszłości.
- Coś mi mówi, że ma to wiele wspólnego z tym nagłym przypadkiem Sean’a.
- To trzeba będzie go ostrożnie wypytać.-wzruszyła ramionami Aida.-Zrobisz to? W końcu tym się zajmowałaś, gdy opuściłaś rodzinne gniazdo.
- Może przy okazji, jak znajdę dobry pretekst. - zgodziła się April. - Niestety krzaczorów w ogrodzie już wykorzystać nie będę mogła.
- W ogrodzie zawsze jest coś do zrobienia. Tylko czy ty będziesz chciała znów robić to, od czego uciekłaś?- spytała ostrożnie Aida przyglądając się swej córce.

Zamiast odpowiedzieć April uśmiechnęła się jedynie. Nie było sensu dyskutować na ten temat z matką. Miała powiedzieć, że chciała tu zostać? Przecież nie chciała. A że w chwili obecnej nie miała innego wyboru, to była zupełnie inna kwestia. W tej materii Aidę nie sposób było zadowolić. Nie rozumiała sposobu myślenia swej córki. Nie dostrzegała, że tamta może mieć zupełnie inną wizję siebie, aniżeli kontynuatorki “rodzinnego dziedzictwa”. Pani Franklin nie rozumiała tego przed laty i, mimo upływu owych lat, zdawała się w dalszym ciągu tego nie pojmować.




Słońce z wolna chyliło się już ku zachodowi. Wiscasset powoli zapadało w letarg. Nie było wszak metropolią, która nigdy nie zasypia. Edward kończył swoją pracę w ogrodzie. Raz, że nierozważnie machać siekierą po ciemnicy, dwa, że komary nie chciały współpracować i cięły w najlepsze, trzy, że natura, w postaci krzaków, tym razem uznała wyższość człowieka i poddała się brutalnej sile ręki dzierżącej siekierę. Nim piwo zaszumiało im w głowach, strażak zdążył wykarczować znaczną część zarośli. Reszta poddała mu się niebawem.

April w duchu cieszyła się, że Ross zdołał uporać się ze wszystkim w jeden wieczór. Nie to, żeby się specjalnie paliła do obsiewania karczowiska. Nie to także, żeby obecność muskularnego mężczyzny w ogrodzie była jej przykrą. Wręcz przeciwnie, choć nawet przed samą sobą nie chciała tego przyznać, zerkanie na pracującego strażaka sprawiło jej niekłamaną przyjemność. Niemniej jednak wolała nie kusić Losu i nie dopuszczać więcej do takich sytuacji, jak wtedy z nim sam na sam w ogrodzie.

Aida była wniebowzięta widząc efekty pracy młodego sąsiada. Już po skończonej robocie nakłaniała Edwarda do skorzystania z gościny i zostania na kolacji. Młody strażak wykpił się jednak ważnymi sprawami. W tonie jego głosu, w spojrzeniach jakie jej rzucał i w rumieńcu, jaki oblewał mu twarz, April widziała jednak, że ważne sprawy, o ile w ogóle istniały, nie były głównym powodem. Matka chyba tego nie dostrzegła, bowiem w końcu odpuściła. A może po prostu nie chciała widzieć i wiedzieć. W każdym razie, gdy tylko drzwi zamknęły się za bratankiem szeryfa, pani Franklin orzekła, że bezwzględnie muszą się za przysługę odwdzięczyć. Najlepiej już jutro, najlepiej plackiem z owocami no i oczywiście najlepiej, żeby to sama April go upiekła. Dla świętego spokoju pani ex detektyw nie powiedziała kategorycznego “NIE”, a jedynie pełne wątpliwości i niedomówień “MOŻE”. Liczyła na to, że jutrzejszy dzień przyniesie jej jakieś dobre usprawiedliwienie.

Kładąc się spać April myślała o wielu sprawach ważkich, ale i prozaicznych. O niezwykłej wizycie, która zwiastować miała niebezpieczeństwo, o córce, którą zapewne będzie musiała odebrać od znajomych, o wypadzie do baru, o który przy okazji zostanie nagabnięta, o ponętnym strażaku i jego na swój sposób uroczej niezdarności, o zdecydowanie zbyt pewnym siebie strażniku leśnym, którego jednak będzie musiała udobruchać, by powiedział jej to, co chciała wiedzieć, wreszcie o zbliżającym się festynie, co do którego miała przeczucie, że zapadnie w pamięć mieszkańców Wiscasset na długo.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:58.
echidna jest offline  
Stary 30-05-2015, 00:03   #7
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ranek zaczynał się w Wiscasset od wizyt: mleczarza i dzieciaka doręczającego gazety dorabiającego sobie w ten sposób do kieszonkowego. I tym razem od kaca, wspomnienia wczorajszego wieczoru.
Sytuacja wczoraj wymknęła się April spod kontroli, a co gorsza… dziś będzie musiała sobie poradzić z konsekwencjami wczorajszych zdarzeń.
Także z rozwiązaniem problemu w postaci placka z owocami. April nie paliła się do spełnienia obietnicy, ale Aida nalegała na tyle mocno, że nawet obiecała pomóc córce w jej pieczeniu. Pani Blackburn z domu Franklin nie była z tego powodu zadowolona, ale… może tak właśnie trzeba było zrobić? Od razu przeciąć ten wrzód i oczyścić atmosferę między nią a Eddie’m?
Przecież nie będą się unikać i czerwienić jak uczniaki przy każdym przypadkowym spotkaniu, prawda?
Może więc ciasto nie było najgorszym pomysłem? Na razie jednak był czas na poranną kawę i poranną gazetę “The Lincoln Journal”.


A w niej na przyjrzenie się artykułowi dotyczącemu wczorajszych wydarzeń. Wynikało z niego, że w lesie na nielegalnym obozowisku znaleziono zwłoki dwóch kobiet zmasakrowane przez niedźwiedzia. Artykuł był ogólny i nie pokazywał miejsca zbrodni. Jedyne zdjęcie jakie dotyczyło artykułu, pokazywało fotkę niedźwiedzi zaczerpniętą z internetu. Niewątpliwie miało to uspokoić turystów, którzy wszak tłumnie mieli przybyć na festyn kończący letni sezon. Stąd te ogólniki i brak krwistych szczegółów. Wszak miało to wyglądać na wypadek, ale czy nim było?… April pod skórą czuła, że coś jednak było nie tak. Nie wiedziała jeszcze, co.


Sklepik wymagał otwarcia, córka odebrania, o rozmowach do przeprowadzenia nawet nie wspominając. Rozmowy ze swą przyjaciółką Hannah i z Seanem. Każda z nich kłopotliwa na swój sposób. Nad nimi to zastanawiała się April jadąc do centrum miasta w którym znajdował się rodzinny sklep Fraklinów. A zatem i jej sklep, choć to jej matka zajmowała się nim głównie… zwłaszcza jeśli chodzi o zaopatrzenie.
Widok jaki April zastała na drodze, wyrwał ją z rozmyślań i sprawił że zamarła na moment z zaskoczenia. Bowiem w dokładnie w tym samym miejscu, gdzie wczoraj stał jeep Seana, obecnie rozkraczyło się inne auto. Klasyczna marka jakby powiedział jego właściciel. Klasyczny gruchot jakby powiedziała reszta miasta. Auto Matta Constantine.


Obok auta stał oczywiście jego właściciel Matt i próbował właśnie łapać stopa. Niewątpliwie powód dla którego Matt pojawił się w okolicy mógł być tylko jeden. Muzealnik zajrzał na obszar dokonanej wczoraj zbrodni. Bo z jakiego innego powodu miałby się pokazać w tej okolicy? Najbliższe kamienne kręgi były jakieś dziesięć kilometrów stąd.


Miasto nie żyło tym wypadkiem w lesie. Nie miało na to czasu. Kończył się sezon turystyczny i każdy chciał wykorzystać końcówkę lata w pełni. A turyści, cóż… kto obecnie z turystów czytał lokalne gazety? Na pewno nie studenci, którzy przyjechali tu dla rzeki, lasu i wakacyjnych romansów.
Zresztą same władze miasta nie nagłaśniały sytuacji.
Nie dziwiło to April, która obecnie zabrała się za otwarcie sklepu. Przez dwie godziny miała ów sklepik dla siebie, zanim Aida nie przyjedzie ze świeżymi ziołami zebranymi w ich ogródku. A potem… April wiedziała, gdzie znaleźć Seana. Zapewne był obecnie na posterunku policji składając obszerne wyjaśnienia, albo też budynku straży leśnej w Wiscasset pisząc raport. Jeśli bowiem to Sean odkrył ofiary owego wypadku z niedźwiedzicą to z pewnością nie miał wczoraj zbyt wiele czasu na załatwienie własnych spraw. Pozostało jednak obmyślić jak podejść Seana, ale to… też musiało poczekać.
Bowiem do sklepiku April wkroczyła Hannah z torbą pełną zakupów z butiku oraz z błyskiem w oczach. Niewątpliwie planowała już wspólny babski wypad pod wieczór, by pogapić się na studenckie mięsko i być może ułatwić April jakąś wakacyjną przygodę.


Aida miała kilka “zalet”. Jedną z nich było umiejętność postawienia na swoim. Placek dla Eddiego był już upieczony, a drugi piekł się w piekarniku. Aida bowiem wpadła na pomysł, by z przygotowania wypieku uczynić wspólne doświadczenie dla trzech pokoleń rodu Franklinów. Ava została przez Aidę przekupiona obietnicą upieczenia dwóch szarlotek. Jedną dla Eddiego, drugą dla niej samej.
Zaś tajemnicze przyprawy dodawane do ciasta nadały całemu pieczeniu nutkę mistycyzmu, co w połączeniu z sugestią, że chłopak poczęstowany przeznaczonym dla Avy ciastem może zwrócić na nią większą uwagę wystarczyło do przekonania dziewczyny do tego pomysłu.
April wiedziała że Aida opowiada swej wnuczce bajeczki, niemniej Ava wierzyła, że jej babcia posiada wiedzę tajemną. I to wystarczyło by ją przekonać do przygotowania “magicznego ciasta”, choćby z ciekawości.
I dlatego cała sytuacja z pieczeniem skończyła się tu… przed drzwiami Edwarda Rossa. Z April trzymającą naprawdę smacznie wyglądającą...


… i równie smakowicie pachnącą szarlotką. Pozostało ją tylko doręczyć, więc Blackburn zapukała i po chwili usłyszała w odpowiedzi. -Chwileczkę. Zaraz zejdę!
Eddie był w domu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-05-2015 o 19:40.
abishai jest offline  
Stary 24-06-2015, 13:08   #8
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi stworzone wspólnie z abishai

Ranek w wielu domach w Wiscasset zaczynał się tak samo, od suchości w gardle, światłowstrętu i potwornego bólu głowy. Tego, że i jej dom dołączy do tego mało zaszczytnego grona, April się nie spodziewała. Przynajmniej do wczorajszego wieczoru.

Co też ją podkusiło, żeby niewinny wieczorny kieliszek wina zamienić w całą butelkę przeplecioną dodatkowo piwem z Rossem? Przecież nie była już głupią nastoletnia sikną, która dostaje małpiego rozumu, gdy tylko wyrwie się spod czujnego oka rodziców i dorwie się do ich barku. Lata praktyki powinny były ją nauczyć, że pewnych rzeczy się ze sobą nie łączy, na przykład różnych rodzai alkoholu. No niestety, jak widać nie nauczyły, a może ta wiedza wyparowała jej z głowy pod wpływem zabójczej mieszanki alkoholu i feromonów. W każdym razie za błędy trzeba płacić, nawet szkolne.

W takich chwilach pani Blackburn zaczynała doceniać wiedzę, jaką mimo woli zdobyła przez lata asystowania matce-znachorce. Za młodu nie lubiła tego zajęcia, w sumie dalej tego nie znosiła, a jednak coraz częściej przekonywała się, jak bezcenną jest owa wiedza. Oczywiście prędzej dałaby się poćwiartować, niż powiedziała to matce i dała jej tak wielki oręż do ręki. No ale nikt jej nie mógł zabronić po cichu korzystać z dziedzictwa przodkiń do swych mniej lub bardziej niecnych działań. Stąd też, w przeciwieństwie do innych mieszkańców Wiscasset, których tego ranka dopadł zespół dnia wczorajszego, April miała w zanadrzu znany i sprawdzony sposób walki z tą ciężką chorobą.

Recepturę owego cudownego leku w mniejszym stopniu zawdzięczała wiedzy zdobytej od matki, w większym zaś swemu młodzieńczemu buntowi i duszy eksperymentatora, jaka się w niej odezwała za nastoletnich lat. Starczy powiedzieć, że nie było w domowym zielniku rośliny psychoaktywnej, której działania nie sprawdziła na sobie nastoletnia panna Franklin. Jej badania nie ograniczyły się jednak tylko do używek, a i odmienne stany świadomości z czasem jej się znudziły. Stąd właśnie zrodziło się kilka przepisów na mieszanki o różnych ciekawych właściwościach.

Napar był paskudny w smaku, ale wystarczył jeden jego kubek i długi gorący prysznic, by ból głowy zniknął i wróciła klarowność myśli. Dopiero wtedy kobieta zdecydowała się na swoją poranną kawę i gazetę. W sumie nie wyczytała z niej niczego odkrywczego. Atak niedźwiedzia w lesie, dwie ofiary. Mało szczegółów, dużo ogólników, właściwie nic nowego się nie dowiedziała w tej sprawie. W sumie nie dziwiła się, zbliżał się Festyn, ostatnia szansa dla okolicy na zarobek, nie należało niepokoić turystów. Wszak wypadki zdarzają się wszędzie, prawda?


Nieprzyjemne objawy minęły jak ręką odjął. Dopiero wtedy była, bo była, ale jednak policjantka, zdecydowała się zasiąść za kółkiem. Nie mogła przecież cały dzień wylegiwać się w domu, miała swoje obowiązki.

[media]http://4.bp.blogspot.com/_SWz3013N2As/SLjGg2EShzI/AAAAAAAAAOU/W1QHKAcxPSY/s1600/shut4+003.jpg[/media]

Od pół roku dzień w dzień pokonywała tę samą drogę ze znajdującego się na odludziu domu do centrum Wiscasset, gdzie mieścił się sklepik. Tę samą drogę pokonywała również przed laty, by dostać się do szkoły. Tę samą dosłownie i w przenośni, bowiem okolica niewiele zmieniła
się przez tych dwadzieścia lat z hakiem. Nawet nawierzchnia, sądząc z jej stan, była dokładnie ta sama co ćwierć wieku temu. Trudno się w sumie dziwić, dom państwa Franklin był mocno oddalony od drogi stanowej U.S. 1, głównej arterii nie tylko samego Wiscasset, ale całego południowego Maine. Remont dojazdówki nie był więc priorytetem w miejskiej kasie.

Tak więc April jechała mijając znajome drzewa, kamienie i zakręty. Droga, choć wydawać by się mogło, że opustoszała, wymarła niemal, żyła własnym życiem. Wczoraj zaskoczyła ją pozostawioną na poboczu terenówką straży leśnej, a dziś… dziś uszykowała prawdziwy rarytas, autostopowicza i to nie byle jakiego.

Rozklekotana furgonetka zjechała na pobocze. Nie mniej klasyczna, za to zdecydowanie bardziej działająca, niż auto już tam stojące. Szyba w drzwiach od strony pasażera opadła powoli.
- Kogóż to moje piękne oczy widzą. Matt Constantine we własnej osobie. - kobieta za kierownicą uśmiechnęła się szeroko. - Podrzucić cię gdzieś?
- Dzięki, April.. do miasta.- rzekł wsiadając mężczyzna.- A jak ci się wiedzie? Nie nudzi ci się w naszym małym miasteczku?
- Żartujesz chyba. Z nastolatką pod dachem i sklepem na głowie, pozbyłam się ze swego słownika słów takich jak bezczynność i nuda - szmer opon wykopujących się ze żwirowego pobocza nieznacznie zagłuszył jej wypowiedź, ale nie na tyle, by stała się niezrozumiała.
- Wybacze, ale… jakoś nie mogę sobie wyobrazić ciebie za ladą.- uśmiechnął się ironicznie dyrektor muzeum taksując postać kierowcy wzrokiem.- April ze szkoły, była kobietą stworzoną do… obstawiałem, że po swoim nagłym wyjeździe zaciągnęłaś się do wojska.
- Cóż, ja sobie ciebie nigdy nie wyobrażałam jako dyrektora placówki kulturalnej ganiającego po mieście ze skórzaną teczką i pod krawatem. Raczej obstawiałam, że po liceum założysz jakąś sektę wyznawców czegośtam. - szelmowski uśmiech nie opuszczał jej twarzy.
- Sektę też mam… prywatnie. Urządzamy noce z rozbieranym pokerkiem co piątek. Chcesz się zapisać?- zapytał szelmowsko mrugając okiem.-Bywa ekscytująco… Ta mieścina ma swoje tajemnice, wierz mi.
- Masz własną sektę i jak przedszkolak bawisz się w rozbieranego pokera, zamiast jak porządny sekciarz być bigamistą i odprawiać mroczne rytuały z uświęconym rytualnym seksem w tle? - pani ex-detektyw zacmokała z dezaprobatą uśmiechając się jednocześnie.
- Moja droga.. nie zapełnisz sobie łóżka wiernymi wyznawczyniami, od razu im mówiąc, że cały ten mroczny rytuał służy twojej satysfakcji. Od tego właśnie są stopnie wtajemniczenia.- zaśmiał się Matt i nachylił się by szepnąć cicho.-Najpierw jest rozbierany poker i lizaki na przynętę, a potem… rozbierana orgia i lodziki. A to wszystko podlane mistyczno-filozoficznym bullshitem.
-Lizaki? To ile te twoje wyznawczynie od pokera mają? Trzynaście lat?
- Są pełnoletnie… nie martw się.- zażartował historyk i dodał wesoło choć poważnym tonem.-Lizaki są oczywiście nasączone mistyczną mocą i jakimiś tajemniczymi ekstraktami. A przynajmniej… w to wierzą.
- To wyjaśnia, po co ci te mistyczne ziółka i grzybki ze sklepu mamy - April puściła do niego oko, jednak konieczność patrzenia na drogę uniemożliwiła jej śledzenia jego reakcji.
- Poniekąd, a… ty nie słyszałaś wczoraj lub przedwczoraj jakichś dziwnych hałasów w nocy?- mężczyzna zmienił nagle temat i spoważniał.
- Nie, a co, wyznawczyni ci zwiała w połowie rytuału? - z premedytacją zignorowała jego poważną minę. Lubiła takie przekomarzania i nie zamierzała z tego tak łatwo rezygnować.
- Nie.. po prostu… wiesz… jakiś niedźwiedź szaleje w okolicy. Zaś z moich rytuałów jeszcze żadna nie zwiała.- uniósł się męską dumą Constantine i wzruszył ramionami dodając.-Może powinienem cię na jakiś zabrać, jeśli oczywiście nie przeszkadza ci chodzenie nago przy wielkim guru.
- Jeśli mam być szczera, to coś mi się obiło o uszy. Sean Watson miał z nim podobno jakąś przeprawę wczoraj. Ale nie znam szczegółów. Tyle, co napisali w gazecie. A jak oboje dobrze wiemy, burmistrz Spencer nie dopuściłaby do opublikowania czegokolwiek godzącego w dobre imię miasta na chwilę przed Festynem. Więc nie sądzę, żeby to, co powypisywali w The Lincoln Journal, było przynajmniej zbliżone do prawdy. - pani Blackburn zwietrzyła okazję na dowiedzenie się czegoś więcej, więc darowała sobie dalsze złośliwości. Zamiast tego grzecznie podzieliła się swoją wiedzą. Raz, że tak naprawdę nie wiedziała nic, więc nikomu nie mogła tym zaszkodzić. Dwa, że jak podpowiadały jej lata doświadczenia w policji i na własnym detektywistycznym garnuszku, wymiana informacji jeszcze nikomu nie zaszkodziła. A April czuła, że na tej konkretnej wymianie może więcej zyskać niż stracić.
- Bo i nie jest. Nie ma w sumie nic wspólnego z prawdą.- rzucił mężczyzna pocierając kark.-Zabawne, jak wiele tutaj zwala się na wilki, albo niedźwiedzie. I jak rzadko przy tym urządza się na nie obławy. Może to i dobrze, jeśli brać pod uwagę… ale nie chcę cię zanudzać historiami o diable z New Jersey czy wielkiej stopie.
- No ale Wilka Stopa to chyba w Górach Skalistych żyje, a gdzie Góry Skaliste, a gdzie nasze małe przaśne Wiscasset. A i New Jersey jakieś 400 mil stąd, lekką ręką licząc. Trochę daleko jak na migrację mitycznych potworów. - odparła rzeczowo, wyjątkowo zgrabnie maskując rozbawienie.
- Rzecz w tym, że w tych lasach… widywano różne stwory. I nie były one tak milusińskie… sądząc z opisów. Oczywiście mogą owe opisy być przesadzone, ale lasy w okolicy są dość gęste, by mogły kryć jakąś żywą skamielinę z epoki lodowcowej.
- W głębokim jeziorze w północnej Szkocji też widywano różne rzeczy. I też jest ono dość głębokim, by mogło kryć żywą skamielinę. - zakpiła.
- Skoro tak twierdzisz… więc cóż, możesz uznać że niedźwiedź zabił te osoby.- Matt uśmiechnął się spoglądając na April, jak by był oświeconym mędrcem oceniającym, czy ona jest gotowa na jego nauki. Jak by wiedział więcej niż mówił.-To bardzo wygodne uzasadnienie wydarzeń z lasu.
- Zacząłeś ten temat tylko po to, żeby mnie nastraszyć demonicznym niby-niedźwiedziem, czy w jakimś konkretnym celu? - zapytała dość oschle, uznała bowiem, że dalsza dyskusja na temat istnienia sił nadprzyrodzonych z fanatykiem, jakim bez wątpienia był pan Contsantine, nie ma sensu. Zwłaszcza, że ona o ich istnieniu dobrze wiedziała, a on się tym tematem niezdrowo interesował.
- Bo mieszkasz niedaleko, bliżej lasu i ten cały… zielarski interes. Myślałam, że cię to zaciekawi... - zaczął tłumaczyć dyrektor muzeum, po czym przerwał zmieniając temat.-Wróciłaś już na dobre i złe, czy tylko zatrzymasz się u nas kilka lat?
- Czy na zawsze, to nie wiem, ale kto wie, może jutro dopadnie mnie demoniczny niedźwiedź i skończy się moja kariera na tym łez padole. - głos kobiety brzmiał poważnie, śmiertelnie poważnie. Ani trochę nie współgrało to z wesołymi ognikami w jej oczach. - Na pewno na jakiś czas.
- Więc pewnie masz już plany na Festyn?- zapytał niewinnym tonem Matt.
- Mam. Jak za starych, dobrych, młodzieńczych lat będę ukryć się gdzieś przed mamą i pić tanie wino w towarzystwie niegrzecznego chłopca - zaśmiała się. - No dobra, nie do końca jak za młodzieńczych lat, teraz będę się jeszcze ukrywać przed własnym dzieckiem. A ty? - April spojrzała na swego pasażera z ukosa. Czy jego zainteresowanie jej planami na Festyn było czymś podszyte, czy była to zwykła, grzeczna, koleżeńska ciekawość? Nie mogła tego rozstrzygnąć.
- Takie tam sprawy artystyczno-folklorystyczne. Moja dobra znajoma chciałaby wykorzystać muzeum do jakiś rozrywek powiązanych z dawną historią miasta. Zapewne z czasów purytańskich… taka wersja Salem na wesoło.Obgadujemy szczegóły.- wyjaśnił uśmiechając się.- Ale.. z pewnością wyrwę się na tańce pod koniec festynu, jeśli będzie kogo obłapiać na parkiecie. Poza tym… pewnie będę szukał chętnych do wciśnięcia się w stroje z epoki. Ale to jest jeszcze w planach dopiero.

[media]http://media-cdn.tripadvisor.com/media/photo-s/02/1f/56/d7/newkirk-inn.jpg[/media]

Tymczasem furgonetka minęła tablicę wyznaczają granicę miasta i pierwsze zabudowania. Z każdą chwilą zbliżali się do centrum.

- Już prawie jesteśmy. Gdzie dokładnie mam cię wysadzić? - zapytała kobieta za kółkiem.
- W centrum… mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Między innymi holowanie. - rzekł z uśmiechem Matt.- I dzięki za pomoc. Ma u ciebie dług, April.

Droga stanowa U.S. 1 przecinała miasto od południowego zachodu, by w ścisłym centrum skręcać na wschód i dalej, po przekroczeniu rzeki Sheepscot, wieść daleko daleko aż do granicy z Kanadą. O tej porze roku, to znaczy w sezonie turystycznym, pełna była ludzi, ich samochodów i tablic zachęcających turystów do wstąpienia do jednego ze sklepów z pamiątkami, czy knajpek celem zostawienia swych ciężko zarobionych pieniędzy ku uciesze miejscowych.


April nie miała ochoty pchać się w ten największy tłum i ścisłe centrum. Skręciła więc w jedną z bocznych uliczek i zaparkowała pod budynkiem biblioteki kończąc tym samym swą rolę szofera Matta. Dalej mężczyzna musiał sobie radzić sam. Daleko nie miał.

- No i jesteśmy - rzuciła raźno przekrzykując ryk silnika. Nie wyłączała go, gdyż zaraz miała ruszyć dalej, ku swoim sprawom. - Powodzenia z holowaniem no i z tym purytańskim teatrzykiem.
-Dzięki… jak się znów spotkamy, to ci opowiem o postępach!- krzyknął w odpowiedzi mężczyzna żegnając się energicznym ruchem ręki.

April stała na parkingu jeszcze dłuższą chwilę po tym, jak Matt Constanine zniknął za rogiem. Korciło ją, by wstąpić do biblioteki. Nie po to jednak, by wypożyczyć książkę, lecz by zamienić kilka słów z panią i władczynią tego miejsca, Susan Watson. Tak naprawdę nie liczyła na to, że Sean zwierzał się matce z przygód w pracy. Miał czterdziestkę na karku, był już na to zdecydowanie za stary. Nie mniej jednak wplątanie w całą sprawę pani Watson było jakimś sposobem na zaaranżowanie “przypadkowego” spotkania z jej synem. A przecież właśnie o to jej chodziło, o okazję do rozmowy z nim.

Rozklekotana furgonetka odjechała z przybibliotecznego parkingu. April nie lubiła wplątywać w swoje knowania osób trzecich, zwłaszcza tak sobie bliskich jak Susan. Skoro więc nie wykorzystała wszystkich możliwości, a jedynym przeciwskazaniem do załatwienia sprawy wprost, bez owijania w bawełnę, była jej własna niechęć do triumfującego uśmieszku na twarzy Seana, należało poszukać innej sposobności. Może Los już ją dla niej szykował...


Sklepik zielarski, z lekkim poślizgiem, ale jednak wreszcie został otworzony. April miała go dla siebie jeszcze przez dwie, długie i raczej dość nudne godziny, nim matka nazbiera w ogrodzie wystarczająco dużo ziół i będzie mogła ją zmienić.


Póki co sklep świecił pustkami. Klientela jakoś nie waliła drzwiami i oknami. Nie mniej jednak pani Blackburn nie zamierzała się nudzić, zabrała nawet ze sobą z domu książkę, którą miała zamiar wypełnić sobie oczekiwanie na potencjalnych klientów. Nie dane jej jednak było nawet otworzyć wysłużonego tomiszcza, bowiem ledwo skończyła poranne porządki, staromodny, pamiętający pewnie czasy Wielkiego Kryzysu dzwonek u drzwi swoim metalicznym jękiem powitał w ich skromnych progach Hannę Richmond.


Hannah objuczona była zakupami niczym wielbłąd w karawanie na pustyni. Nie przeszkadzało jej to jednak być w szampańskim humorze, co sugerowało, że w torbach próżno szukać składników na obiad, czy domowych środków czystości.

- Oho! Ktoś tu wraca ze spotkania anonimowych zakupoholików. - zaśmiała się April widząc przyjaciółkę.
- Trzeba umieć robić wrażenie na małolatach. -odparła tamta, po czym dodała z lisim uśmieszkiem.-Zrobimy z ciebie elegancką kusicielkę, taką że im szczęki opadną. W tym wieku wszystkie małolaty wyglądają jak lateksowe lale. Żadna konkurencja.
- Nic ze mnie robić nie będziemy. Zgodziłam się z tobą iść, by zaspokoić twoje chore żądze, ale nie zamierzam bawić się w żadne przebieranki.
- Nie gadaj… tylko przymierz.- Hannah wyciągnęła z torby pierwszą lepszą bluzkę w kolorze lazuru niezwykle obcisłą zapewne i z prowokacyjnym dekoltem.-Na duże ryby trzeba odpowiedniej przynęty.
- No ciekawa jestem, w którym kolorowym pisemku dla znudzonych kur domowych to wyczytałaś. Szkoda, że nie czytywałaś ich będąc panną na wydaniu. Może sama złowiłabyś wtedy grubą rybę i nie pakowała mnie w to.

Jeden rzut na bluzkę wystarczył, by April wyrobiła sobie o niej zdanie. Nie zamierzała jej nawet przymierzać, bo jeszcze nie daj boże Hannie by się spodobało i miałaby wielki problem, by się jej pozbyć. Zamiast tego zaczęła przeszukiwać torby w poszukiwaniu czegoś możliwie najmniej zdzirowatego. Szybko okazało się, że jest to skazane na porażkę.

- Zupełnie przypadkiem nie kupiłaś czegoś, w czym nie będę wyglądać jak Vivian Ward w służbowym uniformie? - mruknęła Blackburn z nadzieją w głosie.
- Przesadzasz… tutejszych studencików nie stać na Vivian Ward.- zaśmiała się Hannah, a April natrafiła na coś… na klasyczne czarne jeansy… bardzo ciasne i zwężające się drastycznie w dole. Stworzone by podkreślać pośladki uda i łydki.
- Mnie też nie, więc na jedno wychodzi - odparła pani ex-detektyw z szelmowskim uśmiechem. - A jak tam się nasze pociechy spisywały w nocy? Nie rozniosły ci domu za bardzo - kobieta postanowiła zmienić temat i uciąć dalszą dyskusję o tym jak powinna, a jak nie powinna się ubrać na wieczorne wyjście. Dzieci były do tego idealnym pretekstem.
- Och jak dwa diabełki. Na szczęście znasz mojego tygrysa. Ma rękę do dzieci i jakoś utrzymał je w ryzach. Są teraz w tym wieku buntu, ale nadal potrafią być jeszcze urocze.- zaczęła Hannah a potem niemal składała raport z wybryków ich pociech, okraszany komentarzami na temat kolejnych wyciąganych ubrań. Zdolność do wielotorowej dyskusji była przez nią opanowana do perfekcji i podniesiona do rangi sztuki.
- Jakoś nie mogę sobie Avy wyobrazić uroczą. Urocza to ona była jak miała… no nie wiem, z pięć lat. - zaśmiała się April.
- Nastolatki potrafią być urocze, gdy bardzo bardzo czegoś chcą.- odparła ze śmiechem pani Richmond.- A i potrafią się wygadać przypadkiem. Ponoć Eddie Ross wygląda bosko na porannych treningach?
- Ponoć - odpowiedziała enigmatycznie matka rozgadanej nastolatki.
- Pff… i nic mi nie powiedziałaś? Mogłybyśmy pośmiać wspólnie z jego kaloryferka.- rzekła Hannah nie zdając sobie sprawy z krępującej sytuacji, jaka była niedawno udziałem Rossa i April.
- Już widzę, jak byś się z niego śmiała. Śliniłabyś się do niego na spółkę z naszymi córkami. - odparła nieco złośliwie April.
- No i co… sądząc po twych słowach. Jest do czego się ślinić. Zresztą… Eddie jest kawalerem i ponoć nie miał żadnej dziewczyny na dłużej… Może jest… wiesz… krypto-gejem?
“Z całą pewnością nie” - pomyślała April, ale nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego odparła - Nie sądzę.
- Szkoda by go było na geja.- oceniła Hannah, po czym dodała cicho.- A skoro mówimy o ciachach. Ponoć Raul ma wrócić do miasta.
- Raul? - zagadnęła April, a pytanie to mogło wyrażać wszystko, od życzliwego zainteresowania tematem po całkowitą jego nieznajomość.
- Pamiętasz może tego kochanka naszej burmistrzyni, o którym tyle się mówi? Tego ogrodnika? - rzekła Hannah nachylając się cicho.- Nasza przywódczyni dziś rano była u fryzjera. Ani chybi jej latino lover wraca do miasta.
- A on się czasem nie nazywał Ramon? - upewniła się pani Blackburn.
- Rzeczywiście… Ramon.- zastanowiła się Hannah i wzruszyła ramionami.- Zresztą łatwo nie spamiętać jego imienia, gdy podczas rozmowy z nim, w myślach widzi się ich oboje spleconych ze sobą w namiętnym uścisku. W każdym razie, jak go spotkasz… zrozumiesz, czemu wdała się w ten romans.
- Też byś się pewnie wdała w taki romans, gdybyś była młodą wdówką, jak ona.
- Gdyby mój skarb był niewystarczający… to może, ale… nie narzekam. Póki co u mnie w łóżku iskrzy. Nie zdziwiłabym się, gdyby za jakiś czas… nie było kolejnego skarbu w drodze.- odparła z chichotem Hannah lekko się rumieniąc na twarzy.
- Ty to jak baba, zmieniasz zdanie co chwilę. Jeszcze wczoraj mówiłaś, że wystarczy ci dzieci na jakiś czas. Czyżby opieka nad Avą zmieniła to w zaledwie jedną noc? Jak ci za mało dzieci to ja ci chętnie swoje częściej podrzucę. - April zaśmiała się nie mogąc się nadziwić niezdecydowaniu przyjaciółki.
- Bo… Widzisz… czasami zapominamy o gumkach, a tabletek wolę nie brać, bo mi po nich waga się podnosi.- rzekła cicho Hannah czerwieniąc się.-Nie planuje kolejnego dziecka, ale… może być kolejna wpadka.
- Poprzedniej trójki też nie planowałaś - zauważyła April mimochodem.
- No właśnie.- Hannah spuszściła głowę, jak uczennica przyłapana na paleniu papierosów w szkolnej ubikacji. -Ta nasza… spontaniczność.

Dalsza dyskusja toczyła się tym samym torem. Hannah była skarbnicą miejscowych ploteczek o tym kto, z kim i dlaczego. Najwyraźniej nie wystarczyły jej kolorowe pisemka i ogień w jej własnej sypialni. Gdy wyczerpały jej się najświeższe plotki, wróciła do tematu wieczornego wyjścia i znów zaczęła nagabywać April do przymierzenia jednego ze świeżo kupionych fatałaszków. Pani Blackburn czuła, że nie jest w stanie bronić się w nieskończoność, stąd z wdzięcznością przyjęła posiłki w postaci Aidy, która nazbierawszy świeżych ziół, zawitała do swojego szamańskiego królestwa.

Matka zastapiła ją na posterunku, stąd April mogła się ulotnić. Nie oznaczało to jednak dla niej słodkiego lenistwa. Po opuszczeniu sklepu odebrała Avę, podrzucając przy okazji Hannę do domu, a potem razem z córką zrobiła zakupy, w tym na ciasto dla Rossa, o którym Aida ani myślała zapominać. Później razem z młodą zabrały się za porządki w domu, to znaczy Ava sprzątała, a April w tym czasie szykowała obiad.

Powrót Aidy ze sklepu i wspólny posiłek nie oznaczały końca pracy. Seniorka rodu wymyśliła sobie bowiem, że pieczenie dziękczynnego ciasta dla usłużnego strażaka jest wspaniała okazją do zacieśniania rodzinnych więzi. Stąd też wszystkie trzy krzątały się po kuchni, to znaczy Aida siedziała przy stole dyrygując, a April i Ava odwaliły całą robotę. Ale trzeba przyznać, że rezultat wart był wysiłku.


Drzwi wreszcie się otworzyły. Stał w nim Edward we własnej osobie, w stroju niemal adamowym. No może nie do końca, gdyż w biodrach przepasany był ręcznikiem kąpielowym. Nie mniej jednak z pewnością nie licząc ręcznika Ross prezentował jej się jak go Matka Natura stworzyła. A bez wątpienia tego dzieła Matka Natura wstydzić się nie musiała.

- Czyżbym ci przerwała jakąś namiętną schadzkę? - zagadnęła April lustrując gospodarza od stóp do głów nie bez własnej przyjemności.
- Eeee nie.. wybacz… eee.- Edward się zaczerwienił wpuszczając gościa do środka. - Tylko się szorowałem po akcji. Mały pożar, ale dymu było sporo. Chyba olcha tak dymiła.

Pozlepiane wodą włosy potwierdzały jego słowa. Trzeba przyznać, że czuprynę strażak miał zachwycającą. Niczym Dereck Sheperd z jednego z jej ulubionych seriali. Aż chciało się zanurzyć palce.

- Załóżmy, że ci wierzę - zaśmiała się mijając go w drzwiach. - Nie martw się, zaraz będziesz mógł wrócić do szorowania. Ja tylko na chwilę. Przyniosłam ci małe co nieco w podzięce za pomoc. - mówiąc to podniosła ciut wyżej trzymany w rękach placek. Tak na wszelki wypadek, żeby rozwiać wątpliwości co do istoty “małego co nieco”, gdyby ewentualnie jakieś zrodziły się pod tą boską czupryną.
- Ale nie trzeba było…- napiął muskuły prawej ręki prezentując je przed April. - Taka wycinka dobrze robi na krzepę. Zresztą… wyszło niezręcznie na koniec, więc ja powinienem przeprosić ciebie. A nie ty mi dziękować.
- No może, ale skoro już upiekłam, szkoda, żeby się zmarnowało. A i odrobina węglowodanów nie zaszkodzi takiemu dużemu i silnemu mężczyźnie jak ty.
- Może spróbujesz ze mną. To ciasto jest idealne dla dwojga.- zaproponował Eddie.
- Może innym razem. Jak mówiłam, ja tylko na chwilę, mam jeszcze parę spraw do załatwienia dziś - skłamała gładko kobieta. Wolała nie kusić Losu i nie prowokować więcej takich sytuacji jak wczoraj w ogrodzie.
- Szkoda… - Edward wyraźnie się tym zmartwił, wyglądał niczym małe szczeniątko.. smutne szczeniątko. Niemniej wstąpiła w niego nadzieja.-Może jutro dasz się zaprosić na kawę?
- No dobrze, wstąpię jutro na kawę. Kawy i pacierza nie odmawiam nigdy. - zażartowała kobieta uśmiechając się po szelmowsku. - A teraz naprawdę muszę lecieć.
- Jasne i wybacz że cię przyjąłem tak nieubrany.- choć to akurat był atut i pokusa tego spotkania. Jego rozgrzane ciało opływające kropelkami wody, działało pobudzająco na wyobraźnię. Tutaj też aż chciało się zaprząc ręce do działania.


Sprawy do załatwienia, którymi wykpiła się od kawy u Rossa w sumie nie były nawet takim dużym kłamstwem. Wszak była umówiona z Hanną na wieczór. Chociaż trudno jej było wybrać, która z tych dwóch opcji była lepsza, a właściwie - która była gorsza. Wieczór z przyjaciółką śliniącą się do wszystkich samców w okolicy, a wobec obrączki na palcu blokującej realizację jej fantazji o flircie z młodym, jurnym turystą, zmuszającą do tego ją samą? Czy kawa z przystojnym strażakiem, który też za pewne miał wiele ciekawych fantazji i też za pewne widział w ich realizacji miejsce dla April?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:59.
echidna jest offline  
Stary 28-06-2015, 23:21   #9
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ploteczki. Tych Hannah miała sporo. O tym, że małżeństwo Giotto ponoć swinguje… i nie chodziło tu o muzykę, tylko o intymne spędzenie czasu z drugą parką małżeńską. Sama pani Richmonde speszyła się na sugestię, że mogłaby z mężem poswingować… może nawet z rodziną Giotto. I dodała, że to nie dla niej. Miała jednak podejrzenia, kto mógłby to robić. Laura O’Calmour i jej mąż Philip Beaks. Laurę April znała jeszcze z czasów szkolnych i przez to bardziej niż uczestnictwo w klubie swingersów dziwiło ją, że Laura ma męża. W szkole ostentacyjnie interesowała się własną płcią.
A Hannah zmieniając temat opowiedziała o tym jak przyłapała Daisy Ling na rozmowie przez telefon w toalecie. I wywnioskowała z niej, że nie wszystkie wyjazdy weekendowe Daisy są związane z odwiedzaniem rodziców. Wedle teorii Hannah, nauczycielka Avy miała romans z kimś z Wiscasset, z kimś niewątpliwie żonatym.
Naciągana teoria, ale Hannah mocno w nią wierzyła, tak jak i w to że pani burmistrz zrobi wszystko by wygrać kolejne wybory.
- Zobaczysz… nie poznasz jej przez najbliższe tygodnie. Będzie najmilszą urzędniczką w całym Wiscasset.- rzekła Hannah ze śmiechem.- Więc jak masz sprawy do załatwienia w ratuszu, to… lepszy okres ci się nie zdarzy.
Niemniej wedle oceny Hannah obecna burmistrz przegra następne wybory. Niekoniecznie z Daisy Ling, ale na pewno z kimś. W przeciwieństwie do April, Hannah niespecjalnie przepadała za Dianą Spencer. Choć trudno było wycisnąć April z przyjaciółki powód tej niechęci. Ta bowiem szybko zmieniła temat rozmowy na Daisy i jej romanse. Kibicowała bowiem ewentualnemu związkowi Daisy i Matta Constantine., który jej zdaniem mógłby Mattta nieco “ucywilizować”.
-Dyrektor placówki historycznej nie powinien hasać po lasach jakby miał czternaście lat. To godzi w dobre imię miasta.- stwierdziła stanowczo Hannah, choć April sądziła, że kryją się za tym inne powody. Z pani Richmonde dało się bowiem wiele wyciągnąć poza słowami.
April wiedziała co gnębi jej przyjaciółkę. A był to brak silnych wrażeń w życiu. Hannah urodziła się, wychowała i ożeniła w Wiscasset wychodząc za miejscowego chłopaka i jej szkolną miłość, Patricka Richmonde. Jej życie było udane i pozbawione zarówno wysokich wzlotów jak i niskich upadków. Typowe zwyczajne życie, pełne drobnych radości i małych smutków. Ale też pozbawione jakichkolwiek silniejszych emocji. Pożycie małżeńskie było udane, robota prosta i przyjemna… więc nic dziwnego że łaknęła sensacji i przygody. I bojąc się samej podjąć ryzyko, przeżywała te emocje poprzez innych. I gdzieś w duchu Hannah zazdrościła April tego, że ta się odważyła wyruszyć poza Wiscasset, że miała życie pełne silnych emocji… Hannah zazdrościła przyjaciółce, ale też i bardzo jej współczuła śmierci męża. I choć jeszcze nie próbowała April swatać z nikim z Wiscasset, to kto wie czy nie spróbuje za rok, dwa, trzy lata. Na razie zaś po prostu chciała pomóc jej zapomnieć o tragedii i dlatego wyciągała ją na ów wieczór łowów.


Hannah zjawiła się punktualnie wraz z mężem.
A jej strój mówił… "ostra ze mnie kocica".


Hannah wszak zrobiła wszystko by wyeksponować swój największy atut. Czyli długie i zgrabne nogi. Aż dziw, że Patrick zamierzał tak puścić swą żonę. Z drugiej strony znając temperament Hannah i flegmatyczny charakter Patricka mężczyzna zapewne wolał, żeby żona się wyszalała w bardziej kontrolowany sposób. A April wszak mógł zaufać, że nie pozwoli swej przyjaciółce popaść w kłopoty. Poza tym Patrick był typem domatora i sąsiedzi z trudem wyciągali z jego domu do pubu. Nie czuł się za dobrze na imprezach odkąd został ojcem.
Tak A jego żona miała wszak na ten wypad do Cougar Bar trzy zabezpieczenia: obrączkę na palcu, gaz pieprzowy w torebce i odpowiedzialną przyjaciółkę u boku.
April… paradoksalnie zaś, żadnego zabezpieczenia... No prawie. Nadal nosiła obrączkę, podkreślającą jej status wdowy.

Tak więc po chwili przygotowań i negocjacji co do stroju Hannah i April wyruszyły na podbój Cougar Bar zostawiając Avę pod opieką jej babci.


Cougar Bar… Tutaj miejscowi mężczyźni nie zaglądali, zwłaszcza ci żonaci nie mieli tu czego szukać. I już ich połowice pilnowały. Zaś sam Cougar Bar poza sezonem był babskim barem. Sprzedawano tu drinki i piwa smakowe. Nie było bilardu i rzutek, za to było karaoke.
Cougar Bar był miejscem spotkań dziewczyn i kobiet w różnym wieku, punktem startowym i końcowym wielu wędrówek po sklepach. A wieczorami miejscem babskich pogaduszek przy drinkach z parasolką. Mężczyźni rzadko tu zaglądali poza sezonem.
Zaś w sezonie...


Do stałych bywalczyń dołączali przyjezdni. Studentki i studenci którzy przedkładali atmosferę Cougar Bar nad inne miejscowe bary. Dlatego też wieczorami bar był pełny zarówno dorosłych kobiet, jak i młodziutkich panienek.


I studentów oczywiście. W sezonie Cougar Bar nie był zamykany o północy. Zabawy trwały do białego rana.
Dbała o to właścicielka baru, Sarah Fallbridge.


Zarówno o dobrą atmosferę, jak i o stały dopływ drinków do klientów oraz spokój. W Cougar Bar nie zdarzały się bójki. Nigdy. Sarah prowadziła bar odkąd April sięgała pamięcią i znała się na utrzymaniu porządku. Oczywiście wtedy była młodsza i wielu się za nią oglądało. Teraz… pewnie też.
Lecz to akurat nie było problemem dla dwójki kobiet, które przekroczyły progi baru. April i Hannah choć były starsze od studentek, to były też bardziej eleganckie, przez co przyciągały wzrok studencików. I bardziej doświadczone… łakomy kąsek dla elity studenckiej, która tu przybywała. Windsurferów.
Hannah i April usiadły przy barze i obie, a zwłaszcza Hannah, zaczęły wypatrywać potencjalnych ofiar swych łowów. Same też były obiektem zainteresowania tutejszych samozwańczych samczyków alfa.
Sytuacja zmieniła się jednak, gdy do baru wkroczył prawdziwy samiec alfa.


Latynoska uroda, długie włosy… umięśniony tors i błysk w oku. Studentki wpatrywały się w niego jak w obrazek.
- I to jest właśnie osławione ciacho naszej burmistrz.- rzekła cicho Hannah.- Ramon… jakiś tam.
Na jego widok przez plecy April przebiegł dreszczyk.. dziwny dreszczyk. Nie ekscytacji tylko… nie potrafiła wyjaśnić sobie powodu tego dreszczu na plecach. I nie miała czasu na szukanie odpowiedzi.
Ramon przyszedł tylko odebrać zamówienie z baru, a wychodząc uśmiechnął się drapieżnie do pani Blackburn spoglądając wprost w jej oczy.
-Wraca do swej pani. Diana traktuje swego kochanka jak chłopca na posyłki.- skomentowała ten widoczek Hannah.
Tymczasem do baru weszła kolejna parka dwóch mężczyzn. Matt Constantine i kolejna znana April osoba. Miejscowy policjant Harry Coppers. Matt miał pod pachą kilka zrolowanych map. Obaj wyglądali podejrzanie… a Harry wyraźnie nie był zadowolony tym, gdzie ciągnął go Matt. Do owego stolika ukrytego w ciemnym kącie baru. Niewątpliwie zarezerwowanego wcześniej.
Tymczasem delikatny kuksaniec Hannah odwrócił uwagę od tej dwójki. Bowiem przynęty ich strojów chwyciły grubą rybę, która właśnie “płynęła” w ich kierunku.
-Mrrrau. -skomentowała ten widok Hannah.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-07-2015 o 19:24. Powód: poprawki od groma poprawek
abishai jest offline  
Stary 18-07-2015, 14:29   #10
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dialogi ukute wspólnie z abishai

April umiała i nawet lubiła się ubrać. Tyle tylko, że jej dotychczasowe życie nie obfitowało w okazje do paradowania w seksownych kieckach i szpilkach. Jako policjant nosiła mundur, będąc detektywem przedkładała męski styl: spodnie i koszule nad damskie fatałaszki. Powrót na stare śmieci niewiele zmienił w tej materii. T-shirt i dżinsy bardziej pasowały do machania łopatą w ogrodzie, czy miotłą w sklepiku. Poza tym pani Blackburn od dawna nie miała się dla kogo stroić.

Oczywiście kobiety wmawiają całemu światu,że stroją się dla samych siebie, by dobrze się czuć. I może nawet jest to prawda. Nic bowiem tak nie poprawia humoru, jak męskie spojrzenia omiatające odpowiednio podkreślone walory kobiecego ciała i zazdrość o owo zainteresowanie malująca się na twarzach innych kobiet. April nie miała jednak mężczyzny, w którym chciałaby podsycać pożądanie, nie miała też potrzeby walczyć z innymi kobietami o rozpalone spojrzenia potencjalnych adoratorów.

W garderobie w jej sypialni kurzyło się kilka kreacji, które nadawałyby się na wieczornego drinka z przyjaciółką. Daleko im było do ostatniego krzyku mody, prawdę powiedziawszy dla części z nich lata świetności przypadały na okres, kiedy Ava na chleb mówiła: "bep", a na muchy: "tapty". Były jednak dość klasyczne, więc nie było powodu, by się ich pozbywać. Tym bardziej, że - jak powiedział niedawno Edward Ross - figury April zazdrościć mogła nie jedna nastolatka, więc mimo upływu lat, sukienki dalej leżały jak ulał.

W końcu pani Blackburn wybrała kreację na ten wieczór. Klasycznie czarną sukienkę, z niezbyt wyzywającym dekoltem, za to z zalotnie przeźroczystą górą. Właściwie jedyną jej ozdobne stanowiły złote aplikacje i wykończenia. Do tego delikatny makijaż, niedbale upięte włosy odsłaniające kształtną szyję i kark i żadnej biżuterii.


Hannah miała z pewnością zupełnie inną, bardziej wyuzdaną wizję jej kreacji, nie mniej jednak wydawała się miło zaskoczona wyglądem przyjaciółki. Ava również piała z zachwytu zarówno śledząc przygotowania matki, jak i widząc ich imponujący efekt. Raz nawet w chwili zapomnienia nazwała ją “niezłą laską”. Nawet Aida była zadowolona. Nie okazywała tego za bardzo, nie komplementowała córki ograniczając się do zdawkowego “Ładnie”, nie mniej jednak April widziała w jej oczach te dziwne iskierki. Ostatni raz gościły one w oczach matki w dniu jej ślubu, a wcześniej - w wieczór balu maturalnego.


Cougar Bar… skojarzenie z pewnym serialem o “Mieście Kocic” nie było aż tak odległe. Z pozoru był to tylko jeden z wielu pubów, z tą jedną różnicą, że tutaj powietrze nie było gęste od papierosowego dymu, przetrawionego alkoholu i testosteronu. Tutaj setki kobiecych perfum mieszało się ze sobą tworząc niekiedy trudną do zniesienia kombinację. Tutaj, zamiast dziesiątek rodzajów piwa z całego świata można było zamówić drinka w dowolnym kolorze tęczy. Tutaj rządziły kobiety, kocice. Za najbardziej drapieżną i dziką z nich z pewnością uchodzić mogła właścicielka tego przybytku, Sarah Fallbridge. Knajpa prosperowała już w czasach, kiedy April piła swoje pierwsze piwo po kryjomu. Jak widać interes się kręcił, a tłum gości wskazywał na to, że nie prędko miało się to zmienić.

April pamiętała panią Fallbridge jako rycząca czterdziestkę, elegancką i zadbaną, świadomą swojej seksualności i bezlitośnie z owej świadomości korzystającą. Czas obszedł się z nią łaskawie. Oczywiście, pajęczyna zmarszczek zdobiła jej twarz i dekolt, a jednak nic nie wskazywało na to, by Sarah pragnęła za wszelką cenę spowolnić upływ czasu i zatuszować jego skutki. Nie było takiej potrzeby. Zestarzała się wyjątkowo ładnie, zdecydowanie ładniej niż Aida.


Pierwszy drink już zdążył zaszumieć w głowie April, gdy do baru zawitali Matt Constantine i Harry Coppers. W pierwszej chwili kobieta sądziła, że oni również przyszli tutaj na “podryw”, jednak tajemnicze mapy pod pachą dyrektora muzeum rozwiały wszelkie wątpliwości. Nim jednak pani Blackburn zdążyła się nad tym zastanowić, poczuła kuksańca od przyjaciółki i machinalnie powiodła wzrokiem we wskazanym kierunku.

- Mrrrau. -skomentowała Hannah zbliżającego się do nich mężczyznę, chłopaka właściwie,
- No ja cię proszę, Hannah! - prychnęła April. - Toż to dziecko jeszcze. Do boysbandu, na idola rozchichotanych nastolatek by się nadawał, a nie do łóżka dojrzałej kobiety.
- Ale właśnie po takie młode mięsko przyszłyśmy.- odparła cicho Hannah i wskazała na dwójkę mężczyzn rozmawiających ze sobą przy stole i mapach.-A nie dla wapniaków, takich jak tamci dwaj. Chyba, że… Matt wpadł ci w oko? Słyszałam, że widziano go jak wysiadał z twojego samochodu.
- No ciekawe, co by Patrick powiedział, gdyby wiedział, że przyszłaś tu “po młode mięsko”. - zaśmiała się April zbywając pytanie o podwózkę Matta.
- Po mięsko dla ciebie…- mruknęła Hannah cicho i upijając swego drinka z parasolką, spojrzała na młodzika, który zbliżał się powoli oceniając jakie wrażenie wywarł na obu paniach. - April przyszłaś się tu rozerwać. Nie każę ci od razu zdejmować majtek i wskakiwać mu do łóżka, ale spójrz na niego: jest młody, przystojny i pełen wigoru… Może i dzieciak, ale pełnoletni. Co ci szkodzi, najwyżej napijesz się paru drinków na jego koszt i posłuchasz paru komplementów na temat urody. To w końcu tylko zabawa.
- Czułabym się jak na randce z chłopakiem Avy, albo jeszcze lepiej, z własnym synem - zaśmiała się April. - Ale skoro jesteś taka żądna świeżego mięska, to się nie krępuj. To będzie nasza mała, słodka tajemnica - dodała zadziornie mrugając do przyjaciółki.
- Bo rzeczywiście pójdę…- wystawiła język Hannah i upiła nieco drinka, zerknęła na zbliżającego się młodzika dodając.-Ja bym mojej córce nie pozwoliła na takiego chłopaka. Niemniej… jeśli nie on, to kto? Przyszłyśmy właśnie dla takich studencików.
- Po pierwsze, Emily miała by z pewnością w głębokim poważaniu twoje pozwolenia, lub ich brak. Wspomnisz moje słowa, gdy pewnego dnia przyprowadzi do domu jakiegoś wytatuowanego, wykolczykowanego dziwoląga. Po drugie, to ty tu przyszłaś dla takich studencików. Ja przyszłam, żebyś nie zrobiła niczego głupiego. No ale idź, nie krępuj się, Patrick się nie dowie. No chyba, że tchórzysz - twarz April rozjaśnił szelmowski uśmiech. Była ciekawa, czy uda jej się sprowokować przyjaciółkę.
- Rozmawiacie o czymś ciekawym?- wtrącił nagle ów młodzik z uśmiechem młodego jelenia próbującego podbić harem pod nieobecność starego samca. Dumny i przesadnie pewny swoich walorów… wierzący, że żadna mu się nie oprze. Hannah zachichotała wesoło i z błyskiem w oku odparła.- O tobie… nie jesteśmy pewne, czy starczyłbyś na więcej niż raz. Bo widzisz… my lubimy… wyzwanie.
To mówiąc poufale objęła April w pasie i nachyliła się do niej cmokając swymi wargami ucho przyjaciółki, dodając przy tym szeptem.-Patrz i ucz się.

Chwilowa pieszczota języka na skórze płatku usznego April, była niewątpliwie… prowokacją skierowaną ku młodzieńcowi. Ten na chwilę stracił maskę pewnego siebie luzaka i szczęka mu opadła… dosłownie. Co prawda tylko o centymetr otwierając lekko jego usta. Ale zbaraniał na widok takiej poufałości dwóch kobiet.
- Jesteś pewien, że starczyłbyś dla nas dwóch?- zapytała prowokacyjnie Hannah lubieżnie oblizując usta.-Jesteśmy bardzo wymagające, prawda moja droga?.

W odpowiedzi April uśmiechnęła się jedynie. Przy bardzo dużej dozie dobrej woli można by nawet uznać ten uśmiech za zalotny. Jednak młodzieniec zszokowany tym co zobaczył, przede wszystkim starał się odzyskać swój obojętny wyraz twarzy i nadal zgrywać luzaka. Toteż taki detal mu umknął.
- Oczywiście. Jestem otwarty na nowe doświadczenia, co więc pijecie moje drogie?- wypowiedział te słowa na tyle luzacko, na ile zdołał, a Hannah nadal tuląc do siebie April, mruknęła. - Mam ochotę na coś szalonego… ale nie tutaj.
Wstała i sięgnęła do torebki, po czym wyjąwszy szminkę i napisała coś na barowej podstawce do piwa. Podeszła do młodzieńca i wsunęła mu ją do kieszeni.- Przynieś nam coś wystrzałowego pod ten adres, dobrze? Za godzinę się tam zjawimy i kto wie… może będziesz mógł liczyć na hojny napiwek.
- A co miałbym robić przez tę godzinę, moglibyśmy ją spędzić razem tutaj.- zaproponował młodzian.
- Ależ mój drogi.. jesteśmy mężatkami.- Hannah uniosła dłoń z obrączką i dodała z łobuzerskim tonem.-Mężowie co prawda na delegacji, ale nie zepsujemy sobie reputacji wychodząc w towarzystwie takiego przystojniaka, jak ty.

Pani Blackburn nie miała nic do dodania. Za to z zainteresowaniem obserwowała twarz nieznajomego ciekawa jego reakcji. I widziała uśmiech, szeroki … coraz szerszy. Widziała te błyszczące spojrzenie. Widziała żądzę przygody w jego oczach. Już niemal oczami wyobraźni widział się wśród kumpli, jak to opowiada, jak zaliczył dwie napalone mężatki, na raz.
- Macie rację.- rzekł z uśmiechem i odszedł, by po jakimś czasie dyskretnie wyjąć ów krążek i odczytać adres.
- I tak się wkręca napalonych frajerów.- Hannah podsumowała ten widok ze śmiechem i dodała poważniej -April, ja rozumiem, że przeszłaś tragedię i masz żałobę, ale… Ava też dorasta i w końcu wyfrunie z rodzinnego gniazda. Nie musisz od razu szukać sobie kandydata na męża, ale randki… to chyba niezły pomysł? Choćby dla zabicia czasu. Lepsze to niż samotne uprawianie ogródka.
- Zapomniałaś o rozwiązywaniu krzyżówek - kobieta wyszczerzyła równe białe zęby w uśmiechu. - Przeraża mnie wizja randkowania. Kiedy ostatni raz to robiłam, byłam o połowę młodsza. Swoją drogą, coś ty mu za adres podała?
- Posłałam go na molo jachtowe, pogapi się na łódki, pofantazjuje o nas obu. Ciekawe jak długo będzie cierpliwe czekał? - odparła z ironicznym uśmiechem Hannah. I spojrzała na rząd szklanych butelek po drugiej stronie baru. - A nie przeraża cię wizja bycia samą i… picia do lustra. Tak jak teraz? Popatrz na nas, jesteśmy jeszcze dość młode, całkiem gorące i czeka nas… starość. Ja mam przynajmniej męża, do którego się mogę przytulić, a ty? Chyba, że…
Spojrzała na April. - Czemu tak zbyłaś temat Matta? Czyżby jednak coś… zaiskrzyło między wami?
- Daleka jestem od samotnego picia do lustra. To raz. Dwa, żal mi kobiet, które uważają, że posiadanie faceta u boku jest sensem ich istnienia i warunkiem koniecznym bycia szczęśliwą i spełnioną. Trzy, lepsza dobra samotność niż kiepski związek. - April chciała coś jeszcze dodać, ale się powstrzymała. Sączenie jadu nikomu by się nie przysłużyło. - Przestań smęcić o tym jaka jestem biedna i samotna, bo odbierasz mi ochotę na jakiekolwiek romanse.
- Dobra… koniec smęcenia.- zaśmiała się Hannah i zamówiła kolejną kolejkę.

Wieczór mijał powoli, muzyka sączyła się z głośników, alkohol buzował w ich żyłach, a one były w coraz lepszym nastroju. Jeszcze kilkakrotnie zaczepiały ich jakieś studenciaki, ale za każdym razem Hannah wymyślała sposób, jak ich spławić tak, by nie czuli się spławieni. Ba! By odchodzili z poczuciem zwycięstwa. Aż dziw skąd ona brała te pomysły.


Gdy zamawiały kolejnego drinka, przysiadł się do nich jeszcze jeden adorator. Hannah chyba skończyły się pomysły, a może była już wystarczająco pijana, bowiem nie spławiła go po kilku zdaniach, lecz wydawała się zafascynowana rozmową. April postanowiła skorzystać z okazji i wymknąć się na dłuższą chwilę pod pozorem skorzystania z toalety. Zamiast jednak skierować swe kroki tam, gdzie nawet król chadzał piechotą, kobieta powędrowała kilka stolików dalej, do Matta i Harry’ego.

- No co tam, panowie. Jak idzie bałamucenie niewinnych studentek? - zagadnęła na przywitanie.

Matt i Harry, zajęci mapami i rozmową, nie zauważyli jak podchodzi. Były to mapy Wiscasset i okolic z zaznaczonymi czerwonymi punktami. Głos April wyrwał ich z cichej konwersacji. Zupełnie jakby była nauczycielką, która przyłapała ich na pogaduszkach podczas lekcji.
Matt uśmiechnął się wesoło - Kiepsko, kiepsko… jakoś unikają naszego stolika. Nie wiemy, czemu. - A Harry starał się szybko schować mapę.
- Co tam chowasz, szeryfie Coppers, przed zatroskaną obywatelką? - zaśmiała się. - Tajne plany wojskowe?
- Ależ skąd, to są zwykłe mapy. - stwierdził szybko Harry i zaśmiał się nerwowo. - Bawiliśmy się w gdybanie. -
- W okolicy od lat było wiele… ciekawych zdarzeń. - wyjaśnił Matt i odsunął dla April krzesło.- Szukamy korelacji między nimi. Taka zabawa.

Pani Blackburn zerknęła kontrolnie w stronę pozostawionej przy barze przyjaciółki, a widząc, że ta w najlepsze kontynuuje pogaduszki z przystojnym młodzieńcem, skorzystała z zaproszenia i przysiadła się.

- Niezłe sobie miejsce na te zabawy znaleźliście, nie ma co. - skomentowała zadziornie rozglądając się po barze pełnym radosnych rozmów. - I co, znaleźliście jakieś korelacje?
- Kręgi… Czasem układają się w kręgi.- wyjaśnił Harry ostrożnie nachylając się ku stolikowi jak by przekazywał tajemnicę wybrańcom.- Zbrodnie w okolicy są popełniane w nieregularnych cyklach i miejsca wtedy układają się w kręgi.-
- To bardziej takie spostrzeżenie, bo pomiędzy kolejnymi cyklami może upłynąć nawet dziesięć lat… więc to nie jest robota jednego człowieka. Zresztą…- zaśmiał się Matt wzruszając ramionami. - Niedźwiedzie bywają groźne w tej okolicy i pumy też…
- I polują na ludzi cyklicznie.- stwierdził sceptycznym tonem Harry.
- Przesadza… Prawda jest taka, że bierzemy pod uwagę wypadki… jeśli są dziwne. I napaści zwierząt, więc… jest to trochę naciągana teoria.- Matt próbował nieco złagodzić wydźwięk słów Harry’ego.
- Kto by pomyślał. Taka mała, zapadła mieścina na krańcu świata, a takie ciekawe rzeczy się tu dzieją - zakpiła kobieta. - No i jak panowie detektywowie przewidują? Gdzie i kiedy nastąpi następny atak? - ironia w jej głosie była namacalna, a jednak pod płaszczykiem kpiny kryła się prawdziwa ciekawość.
- No nie… - stwierdził Harry starając się ukryć frustrację, a Matt dodał z uśmiechem .- To taka zabawa bardziej, niż przewidywania. Pamiętasz sprawę Dusiciela, którą rozwiązał szeryf.. z czasów liceum?
Pamiętała. To było, gdy miała 13 lat. Dzieci pilnowane przez rodziców po szkole, atmosfera strachu. A potem ulga na twarzy matki, gdy już go złapano, mordercę, miejscowego fryzjera.
- Pamiętam - przyznała. - I co to ma do rzeczy?
- Jego sześć morderstw… uzupełnia krąg.- stwierdził Matt krótko.- Pozostałe to dwa wypadki i jeden atak pumy. Przypadek?
- Gdy jeden człowiek popełnia sześć zbrodni, trudno mówić o przypadku. - zakpiła April. - Pytanie, co leży w centrum tych kręgów.
- Kamienne kręgi… zawsze.- stwierdził Harry nie zaskoczony jej sceptycyzmem, a Matt wzruszył ramionami.- Mówiłem, że to takie gdybanie… zabawa w połącz kropki.
- Albo ta twoja sekta, to coś więcej niż zaciąganie panienek do łóżka - zaśmiała się puszczając do niego oko.
- Sekta?- zdziwił się Harry, a Matt nie tłumacząc mu rzekł ze śmiechem.- Wiesz… muszę przynajmniej zachować pozory, że nie chodzi o łóżko. W końcu trzeba dbać o PR.
- A propo dbania o PR, to ja się chyba zmyję. Nie chciałabym wam popsuć łowów swoją osobą - zaśmiała się. - Owocnych łowów, panowie - mówiąc to odwróciła się na pięcie z zamiarem powrotu do przyjaciółki i jej młodocianego adoratora.
Zanim zdążyła się całkiem oddalić, usłyszała za sobą skrzypienie krzesła. Matt położył dłoń na jej ramieniu zatrzymując ją na chwilę.- Byłbym… bardzo wdzięczny, gdybyś… nie rozpowiadała co robimy tu z Harrym, ok? Wiem, że to nic takiego szokującego, ale… Zachowasz dyskrecję?
- Popadasz w paranoję, Matt - odparła, bardziej z troską niż kpiną. - Uważaj, bo może się to dla ciebie źle skończyć. Ale niech ci będzie, będę milczeć jak grób. - uwagę, że nikogo tak naprawdę nie zainteresuje ich ganianie po chaszczach, zachowała dla siebie.
- Nie martw się… Tu bardziej chodzi o tą całą elitarność. Wiesz… tajemnicę, którą znasz tylko ty i niewiele osób.- uśmiechnął się Matt i zerknął na Harry’ego.-Poza tym, to trochę wstydliwa sprawa. To wszak nie jest odpowiednia zabawa dla dorosłych mężczyzn.-
Uśmiechnął się pytając.-Zostaniesz tu na tyle długo, bym postawił ci piwo, czy ulatniacie się już stąd razem z Hannah?
- Zobaczymy - odparła enigmatycznie. - Wszystko zależy od tego, jak długo będziesz romansował z szeryfem. A tak w ogóle, to jeśli już to drinka.
- Pewnie jeszcze chwilkę posiedzimy.- uśmiechnął się Matt zerkając na chmurnego Harry’ego.- A potem z chęcią ci postawię drinka. Nawet dwa, jeśli będziesz miała ochotę. W końcu poratowałaś mnie dziś rano. Powinienem się jakoś zrewanżować.

W odpowiedzi April uśmiechnęła się jedynie i wróciła do przyjaciółki. Absztyfikant Hannah jak widać wystarczająco mocno podłechtał jej ego, bowiem ulotnił się. Potwierdzeniem tego przypuszczenia był szeroki uśmiech na pełnych ustach pani Richmonde i radosny błysk w jej oku.

Dalsza część wieczoru minęła im na śmiechu i plotkach, a wreszcie śpiewie i tańcu. Jednym słowem, na zabawie. Pamiętając jednak swój poranek, April przystopowała w pewnym momencie i przerzuciła się na drinki bezalkoholowe. Ostatnią porcją alkoholu, jaką wypiłam była ta zasponsorowana przez Matta Constantine’a. Hannah nie omieszkała później skomentować tego poczęstunku upatrując w nim co najmniej oznak zainteresowania ze strony dyrektora muzeum.


Wchodząc do domu April czuła na sobie spojrzenie czujnych, miodowych oczu. Pora była już późno, a właściwie bardzo wczesna, bowiem północ minęła dawno temu. Tylko jeden domownik mógł nie spać o tej porze.Trudno powiedzieć, czy nie spał już, czy jeszcze.


Gdy stawiała kolejne kroki leniwy kocur lawirował przy jej kostkach. Najwyraźniej domagał się śniadania, a może kolacji, najpewniej jednego i drugiego na raz. Miauczał przy tym tak żałośnie, że można by pomyśleć, iż umiera z głodu. Można by, gdyby nie fałdka tłuszczu dyndająca mu między łapami.

Pani Blackburn zignorowała wygłodzonego zwierza i boso pomaszerowała na piętro. Zatrzymała się na chwilę obok łazienki, jednak tym razem łóżko wygrało z prysznicem. Mijając pokój córki stawiała ostrożnie kroki, by nie nadepnąć śpiącej pod drzwiami Rity. Aida stanowczo zabroniła Avie spania z psem. Nikt jednak nie mógł zabronić suce czatowania pod drzwiami swej pani.

Wreszcie osiągnęła cel podróży: wygodne, mięciutkie łóżko. Z ulgą zdjęła przesiąknięte aromatem zabawy ubranie i wślizgnęła się pod kołdrę. Zasypiając rozmyślała o odkryciach Matta i Harry’ego. Tajemnicze kamienne kręgi, których pochodzenia i przeznaczenia badacze nigdy nie wyjaśnili. Może i ona powinna się nimi zainteresować? Co prawda zbrodnie układające się w pierścienie mogły być tylko czystym przypadkiem. Ale przecież April coraz mniej wierzyła w czyste przypadki. A może nie chciała w nie wierzyć? Może wyimaginowanymi koincydencjami chciała karmić swoją duszę detektywa zamkniętą w klatce sielankowej mieściny na krańcu świata? Może to żądza zemsty kazała jej w każdym zdarzeniu widzieć trop, którego od miesięcy bezskutecznie szukała? Może. A może nie. Czas pokaże.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-11-2016 o 22:59.
echidna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172