Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2015, 23:55   #1
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
[Wampir: Maskarada] Krew pachnie jak orchidea [18+]





Purpura
(Preludium do sesji)


- Terrence!

Pomieszczenie przeszył wściekły ton mężczyzny, który właśnie wkroczył do sporego pokoju służącego jednocześnie za pracownię, jak i bibliotekę. Owy pokój urządzony był bez przepychu i mógł się zdawać istnieć tylko po to, aby jego właściciel posiadał własne, skryte miejsce, gdzie będzie mógł oddać się lekturze... czym prawdopodobnie był. Ten konkretny kainita, który śmiał naruszyć spokój wiedział dokładnie co czyni i na ile mu wolno sobie pozwolić względem odwiedzanej osoby.

Jednak teraz, kiedy wszystko ulegało zmianie...

Wywołany przez gościa młodszy wampir przymknął oczy, po czym uniósł głowę znad lektury odkładając ostrożnie księgę na zdobione motywami roślinnymi, dębowe, stare już biurko. Bez pośpiechu acz też bez zbędnego ociągania uniósł się z wysokiego fotela obserwując uważnie trochę starszego od siebie kainitę.

- Nie taka była umowa. - gość przymrużył oczy przeszywając spojrzeniem swego gospodarza.

- Nie takie były zasady, Everardzie - ton Terrence'a był opanowany, choć czuć w nim było twardą powagę - Będziesz zaprzeczał, ale dobrze wiesz, że je złamałeś.

- Wszystko zniszczysz. - syknął Everard lodowato - Wszystko, na co się pracowało z takim trudem, a kiedy to zrobisz, nic już nie stanie między twoim istnieniem a wolą Quincey'a. Postawi cię w obliczu światła dnia.

- Twoja troska jest ujmująca. - odparł Terrence zabierając księgę z biurka i kładąc ją na jej zwyczajowe miejsce w gablocie zastawionej wieloma jej podobnymi - Nigdy więcej. - dodał po chwili ciszy patrząc głęboko w oczy swemu rozmówcy - Zgasiłeś iskierkę zaufania zanim od niej zapłonąłem. Dziękuję ci za to. - to powiedziawszy podszedł do innego regału i zdjął z niego oprawiony w skórę tom, po czym zasiadł ponownie w fotelu.

- Potrzebujesz mnie. - warknął Everard - Potrzebujesz!

Terrence spojrzał jeszcze raz na drugiego wampira i wykonał gest, który mógłby zostać uznany za po prostu przyjazny dzięki pewnej delikatności, gdyby nie był tak upiorny w swej prostocie.

Uśmiechnął się.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-11-2015 o 02:37.
Zell jest offline  
Stary 21-11-2015, 01:37   #2
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji



Królestwo ambicji
PROLOG



Noce w Portsmouth były długie i dość zimne, jednakże o śniegu w tym roku nie było nawet co marzyć. Temperatura była bliska zeru, ale nie przekraczała tej granicy, a jedyne opady przynosiły uciążliwy, na wpół zamarznięty deszcz. Wedle prognoz pogody, tym właśnie powinien przywitać mieszkańców tego miasta Nowy Rok.

Sam Nowy Rok był widoczny na każdym kroku, wraz z pozostawionymi za witrynami sklepowymi ozdobami bożonarodzeniowymi. Śmiertelni, jak zwykle w pośpiechu, przygotowywali się do nadejścia tego dnia w roku, w którym krew znacznej większości naznaczona będzie smakiem alkoholu… i innych używek; w którym nocne niebo rozbłyśnie fajerwerkami i będzie trzeba uważać na rzucających wszędzie petardy, niepomnych na ryzyko jakie poprzez nieuwagę mogą stanowić dla innych… a w tym i dla siebie.

Już następnej nocy szaleństwo ogarnie ulice Portsmouth, wielkie obliczanie, wielkie nadzieje i milion postanowień, które mało kto ma zamiar spełnić, a jeszcze mniejszej grupie się to faktycznie uda.

A swoje szaleństwo będę mieli też ci, których czas pośród żywych dobiegł końca, a rozpoczęło się nowe istnienie; tyle że to szaleństwo będzie miało inną naturę.


Ian Stilwell, Brook Godfrey



[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/3/30/Newport_St_James'_Street_at_night.JPG[/media]


Brook by poirytowany, a ten stan nie wróżył niczego dobrego dla Brujaha. Jak ten sprzedawca śmiał w ogóle tak postąpić? Wyrzucić go ze sklepu na jakiej podstawie? Czy wyglądał źle? Czy może miał niemiły dla ucha tego człowieka akcent? Kiedy zapytał dlaczego, po prostu dlaczego, mężczyzna nie chce mu sprzedać alkoholu ten się wymigiwał, wił w swoich zeznaniach jak piskorz, aż w końcu stwierdził, że musi już zamknąć sklep i prawie na siłę wypchnął wampira ze sklepu bez jego ulubionego Whiskey - czegoś, co na całe szczęście i po śmierci pozostało mu dane.

To by jeszcze wytrzymał, gdyby wcześniej nie nie usłyszane, kiedy odchodził już, słowa sprzedawcy:

- Cholerni chuligani, za grosz szacunku, za grosz...

Chuligani.... On mu już pokaże chuligana. Zadarł z niewłaściwą osobą.

Wracając z domu z dwoma kolorowymi sprayami wiedział, że przynajmniej to da mu tyle satysfakcji, aby upuścić trochę własnej irytacji.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Noce Iana toczyły się bardzo leniwie, zupełnie jakby czas oblepiło coś gęstego i niekoniecznie ładnego… zupełnie jak i ostatnie wydarzenia w jego życiu po życiu, które okazało się być skrzywionym obrazem, w którym żyły demony.

Wszystko na próżno!

"Patrolowanie" nocami swojego rewiru, jak nazywał kilka przecznic od swojego nowego domu przy Brougham niedaleko Uniwersytetu Portsmouth, pozwalało mu oczyścić myśli i zebrać je do działania, aby móc w myślach analizować powiązania z pozostawionej w mieszkaniu korkowej tablicy. Było to idealne ćwiczenie umysłowe, jak i przydatna aktywność. Musiał wszak zrozumieć…

Syczący dźwięk rozległ się na ulicy, którą właśnie Ian zmierzał, aby powrócić do swojego domu; dźwięk, który rozpozna wszędzie - dźwięk sprayu. Wampir westchnął cicho. Czas leci do przodu, a ludzie się nie zmieniają i nigdy nie zmienią…

Wyszedł kawałek dalej, aby zobaczyć mężczyznę stojącego tyłem do niego, mającego na sobie skórzany trencz i jeansowe spodnie. Z tej perspektywy Ian mógł określić jedynie, że człowiek ma krótkie, ciemne włosy, oraz dość odstające uszy, które najpewniej zapewniły mu jakiś przydomek wśród swoich, z jakąkolwiek on grupką młodych-gniewnych nie zadawał się. W ręku trzymał spray, którym znaczył szybę sklepu monopolowego nieoględnymi określaniami skierowanymi najpewniej do sprzedawcy.

Akt wandalizmu… Życie po śmierci czy przed nim - niektóre sprawy pozostają takie same.

Do tej pory delikatnie spadający deszcz zaczął wzmagać na sile.



Soledad Ruiz



[media]http://www.public-domain-photos.com/free-stock-photos-4-big/objects/wall-lamp-light.jpg[/media]


- Zbliża się Nowy Rok.

Soledad w pierwszym momencie nie zarejestrowała stwierdzenia Samuela pochłonięta własnymi myślami, które były ostatnio nieustannie zajęte. W końcu jednak, gdy Gangrel powtórzył zdanie trochę nieobecnym wzrokiem spojrzała na niego próbując zrozumieć co miał na myśli.

Samuel faktycznie załatwił jej miejsce, w którym mogła się skryć przed światłem słonecznym i nie tylko; miejsce, które może nie mogła nazywać swoim, ale było najbliżej tego określenia. Nie mogła także zbytnio narzekać na warunki, chociaż mieszkanie z dala od centrum do luksusów nie należało… ale może i tak było lepiej? Posiadało jednak wszystko, co do nie-życia było konieczne, a co najważniejsze - względne bezpieczeństwo, czyli to, co dla Soldedad jawiło się najważniejszą zaletą.

Ale chyba najistotniejsze było, że miała po swojej stronie Samuela.

Ciężko jej było określić powód takiego odczucia, ale czuła się lepiej w jego obecności - pewnie dlatego, że miała dość duże przekonanie, iż ten Gangrel nie pozwoli zrobić jej krzywdy… a przynajmniej miała taką szczerą nadzieję.

- Zbliża się Nowy Rok.- powtórzył Samuel, który przyszedł odwiedzić wampirzycę w jej skromnym mieszkanku - Powinnaś się zająć dopełnieniem Tradycji.

Soledad wiedziała o czym mówi Samuel. Tradycja Gościnności… Przybyła do nowej Domeny, więc jej obowiązkiem było przedstawić się rządzącemu nią, czego jeszcze nie zrobiła. Nie skontaktowała się nawet z Szeryfem w tej sprawie, a i sama była niepewna, co do Księcia. Niemniej musiało stać się zadość prawom, a ona o tym wiedziała najlepiej. Wolałaby uniknąć tego przykrego obowiązku, ale miała wrażenie, że nie skończy się tylko na spotkaniu z Szeryfem…

- Kiedy masz zamiar spotkać się z Księciem? - Gangrel zapytał wprost, ale widać było, że coś chodzi mu po głowie.

Za oknem bębnił wzmagający się deszcz o parapet.



Alice McGee

[media]http://galerialu.pl/_var/gfx/6f8e6ffa202c684eb7f7c9f5654b9f55_35177.jpg[/media]

Minęło wciąż niewiele czasu, bo ledwie miesiąc, jak w pośpiechu postawił nogę w Portsmouth wraz z Lisą i Chrisem. Na razie nie udało się tamtej dwójce załatwić tymczasowe schronienie. Wynajęli niewielki domek na obrzeżach centrum, w którym szybko się zadomowili. Początkowo McGee nie wiedział nawet czy zaraz nie będą musieli się znowu przenosić, ale najwyraźniej takiej potrzeby nie było… w tym momencie. To ciągnęło jednak za sobą pewne wymogi.

Tradycja.

Nie wiedział co sądzić o zbliżającym się, choć wciąż nieustalonym z nikim, spotkaniu z Księciem Portsmouth. Prawdę mówiąc większość czasu trzymał się wraz ze swoimi ghulami na uboczu, woląc nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, ale w końcu będzie musiał się ujawnić. Nie chciał też, aby jego zwlekanie związane raczej z niepewnością pozostania tutaj, zostało źle odebrane, bo to pociągnęłoby za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Nie, nie mógł do tego dopuścić.

Musiał zebrać się w sobie.

Nadchodzi.

Znajdował się poza domem, sam, kiedy usłyszał wyszeptane ostrzeżenie. Alice nie wiedział co nadchodzi i czemu, ale zwykł jej ufać. Szczególnie jej. Niemniej to nie była pora na nadchodzenie kogokolwiek. Alice szybko posadził i oparł o ścianę chłopaka, który miał pecha wpaść nocą na głodnego wampira. Młody zaczepił go o papierosa, ale na pewno nie sądził, że tak się zakończy jego nagabywanie nieznajomych. Obudzi się trochę obolały po spędzeniu nocy na ulicy, ale nic mu nie będzie. Nawet ułożył go w wejściu do klatki schodowej pobliskiej kamienicy, aby biedaczek nie przemókł na wzmagającym się deszczu. Wystarczy tylko odejść w swoją stronę…

...nie zdążył.

Przy wyjściu z uliczki, do której Alice zmierzał stał około dwudziestokilkuletni mężczyzna o obliczu, które skojarzyło się McGee z drapieżnym kotem… a może to te zielone oczy takie czyniły wrażenie?

- Szukaliśmy cię. - odezwał się nieznajomy i przechylił głowę obserwując Alice'a tym świdrującym wejrzeniem zielonych oczu… albo raczej... ślepi?



Mohini Patel


[media]http://www.scenoplus.com/revel/img/salles/flirt/flirt-1.jpg[/media]


Naiwnych się nie sieje. Jakimś sposobem oni się rodzą.

Mohini patrzyła z nutą samozadowolenia na kasztanowłosego mężczyznę, którego właśnie ograła w karty ze wszystkiego, co akurat zabrał ze sobą z domu. Z tego, co dowiedziała się jeszcze przed felerną dla swego przeciwnika grą, nazywał się James i chciał spędzić zwycięsko koniec roku, a miał jakieś nadprzyrodzone przeczucie, że tak się właśnie stanie. Z drugiej strony inni partycypanci gry w pokera, jeżeli mieli podobne przeczucie również się oszukali, ale kto mógł wiedzieć, że trafili na taką osobę, jaką była Ravnoska?

Nie wszyscy jednak przyjmują porażki z godnością.

- Zadowolona jesteś z siebie? - warknął James, kiedy zastąpił jej drogę do wyjścia z kasyna - Nie zarobiłaś wystarczająco, to musiałaś się jeszcze na mnie pożywić, żmijo?

Kategorycznie nie wszyscy, a i określenie było ironiczne w swej prostocie.

- Chyba wystarczy tego. - za dwójką rozległ się trochę poirytowany głos innego mężczyzny - Przegrałeś, pogódź się z tym i nie męcz już pani.

Kiedy Ravnoska odwróciła się zobaczyła wysokiego bruneta o przyjemnym spojrzeniu piwnych oczu wpatrującego się w Jamesa z nutą irytacji. Mohini zmarszczyła brwi. Kim on był? Z tego, co go zdołała zapamiętać podczas gry, wraz z kilkoma gapiami przyglądał się całej rozgrywce, a kobieta miała dziwne odczucie, że szczególnie przyglądał się jej. Podziwiał jej kunszt w grze w pokera czy może po prostu wpadła mu w oko?

-Panu więc już podziękujemy. - dodał nieznajomy.

James wyglądał jakby miał zamiar się jeszcze kłócić, ale po dłuższym namyśle i kalkulacji swego czasu poniechał ten próżny trud. Wzburzony machnął ręką i mruknąwszy mało przyjemne określenie w skierowane w stronę Mohini i tego, który zdecydował się stanąć w jej obronie, pokonany oraz pozbawiony pieniędzy opuścił kasyno.

- Zawsze się tacy znajdą i to nie jedni, jak sądzę. - odezwał się na oko trzydziestoletni mężczyzna - Rozpadało się, może panią gdzieś podwieźć? - zapytał, po czym dodał ciszej - Nazywam się Connor Crawford i sądzę, że powinniśmy porozmawiać.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 24-11-2015, 11:56   #3
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
O tak! Więcej, więcej kasy! Ravnoska dzisiejszej nocy bawiła się znakomicie. Wszak niedługo Nowy Rok, trzeba było uzbierać pieniędzy na nowe ciuszki i… ewentualne mieszkanie w nowym mieście. Dobrego humoru nie popsuł jej nawet spłukany typek, który postanowił wyżyć swoją frustrację na jej osobie. Mężczyźni… słabi, naiwni i szowinistyczni. Można ująć, że prawie przywykła do takiego typu, a przynajmniej… najchętniej takich zabijała.
Niemniej noc była jeszcze młoda i nie przestawała zaskakiwać wampirzycy. Czujnym spojrzeniem, czarnych jak noc, oczu, Mohini zlustrowała tajemniczego wybawiciela. Kobieta nie była do końca pewna zamiarów owego rycerza w srebrnej zbroi. Chciał ją poderwać, okraść czy może…
- Doprawdy? Mamy o czym rozmawiać? - spytała sceptycznie swoim melodyjnym głosikiem o mocnym hinduskim akcencie.
- Uważam, że faktycznie mamy, a jest to kwestia nie lubiącą odwlekania, a mogącą być w gruncie rzeczy bardzo przyjemna. Powiedz mi, pani, lubisz Nowy Rok?
Niezadowolona ściągnęła usta w dzióbek. Wprawdzie nie miała nic przeciwko męskiemu towarzystwu, ale wolała sytuacje, kiedy to ona wybierała z kim chce rozmawiać.
- Ach… przepraszam… - uśmiechnęła się wesoło - … Mohini jestem. Mohini Patel. - czy wyciągnęła rękę na przywitanie? Oczywiście, że nie. Wiedziała, że biali lubili tak przełamywać pierwsze lody w zanjomości, ale ona lubowała się w swojej własnej, tradycyjnej kulturze.
- Nowy Rok ma w sobie coś ujmującego… podobnie jak narodziny czy śmierć. - odparła przyjaznym tonem.
- Taka tradycja, jak i wiele innych, a my mamy jakąś chęć do ich spełniania… - powiedział, po czym dodał tak cicho, że tylko Mohini to usłyszała - A niektóre tradycje wręcz są jakby… święte.
...no i tak jak myślała. Książulek nasłał na nią swoich poganiaczy, kiedy ona nawet nie zdążyła zwiedzić głównych ulic miasta. Taka dola Ravnosa.
- Nie wiedziałam Panie Crawford, że jest Pan takim tradycjonalistą. - zaśmiała się wesoło, ruszając powoli w kierunku wyjścia.
- Tak się złożyło, droga pani. - stwierdził mężczyzna oferując ramię kobiecie - Ale wszyscy jesteśmy dalecy od tego, żeby ten nowy rok był nieprzyjemny.
- Are? Czyli jednak przeszło wam to przez myśl. - odparła żartobliwie, przez chwilę przyglądając się zapraszającemu gestowi. Rozbój… rozbój w biały dzień albo raczej czarną noc. Sodoma i Gomora i inne przypisy z Biblii, które nadawałaby się na dobry bollywoodzki film. - Czy mam rozumieć, że teraz dopełnimy tradycji? - Mohini oplotła się wokół ramienia towarzysza.
Crawford poczekał, aż wyjdą z kasyna, po czym kontynuował.
- Nie teraz, droga pani, do takich spotkań trzeba się wszak przygotować, prawda? Pytałem o Nowy Rok nie bez powodu. Sylwester. Czy przyjęłabyś na jeden zaproszenie?
“A czy mam jakiś wybór?” prychnęła w myślach, przewracając nieznacznie oczami.
- Jeśli zapewnicie mnie, że atmosfera nie będzie drętwa, to czemu nie… wolałabym jednak uniknąć stypy w tak radosną noc…
Crawford uśmiechnął się półgębkiem jakby z żartu.
- Proszę się o to nie martwić.
Wampirzyca szła przez chwilę lekko zamyślona. Wprawdzie, jeszcze nie pogoniono ją bandą rozwścieczonych Brujah jak to miało miejsce pare tygodni temu, w miasteczku, którego nazwy już nie pamietała, ale… nie wiązała także większych nadziei z Portsmoutch. Prawdopodobnie, gdy tylko przyjdzie na owe sylwestrowe spotkanie, dowie się, że ma zabierać dupę w troki, albo nie zostanie z niej nawet mokra plama.
- Gdzie i o której... - Mohini zebrało się na bardziej rzeczowy ton - ...odbywa się przyjęcie? - dodała nieco milej, reflektując się.
- Zacznie się ono około ósmej po południu w Wieżowcu Gunwharf mieszczącym się na Nabrzeżu Gunwarf. W środku już będą osoby, które poprowadzą.
- Okej. - Mohini wzruszyła ramionami odsuwając się od przymusowego partnera. Nie widziała sensu w dalszej rozmowie. Formalności, zwane przez niektórych tradycją, były dla niej istną mordęgą, a towarzyszące im niepewność i strach, sprawiały, że w głowie pojawiały się dziwne, natrętne myśli, nie dające się w żaden sposób przegonić. Jedyne czego teraz chciała to skryć się w bezpiecznym miejscu, gdzie przebunkruje pozostały jej czas do Sylwestra.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 25-11-2015, 01:00   #4
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Soledad Ruiz aka Artemis Royo

Soledad jak zwykle ucieszyła się z odwiedzin Samuela. Jego obecność od pierwszego spotkania działała na nią jak balsam. Bała się do tego przyznać sama przed sobą i dlatego utrzymywała niejaki dystans między nimi. Widziała jednak, że Samuel nic sobie z niego nie robi. Czuła się jednak nieco mniej jak małe zagubione dziecko, gdy mogła się postroszyć. Po jego wizytach zawsze sama siebie strofowała za taką dziecinadę. Tego wieczoru postanowiła przestać z tą zabawą. W końcu jest dorosła... od całkiem dłuższego czasu. Te przemyślenia przerwał spokojny głos Samuela:
-Zbliża się Nowy Rok. Powinnaś się zająć dopełnieniem Tradycji. Kiedy masz zamiar spotkać się z Księciem?
-A mogę nigdy? - westchnęła zadając retoryczne pytanie. - Pewnie już niedługo. Ale ciągle próbuję się przekonać do planu udawania jednej z Twojego klanu.
Rozłożyła ręce i spojrzała krytycznie w swoje odbicie w lustrze wbudowanym w drzwi szafy. Spojrzała na nią poważna, niewysoka, młoda kobieta o drobnej budowie. Dobrej jakości buty na niewielkiej platformie dodawały jej wzrostu. Czarne, skórzane obcisłe spodnie, jedwabna czarna koszula - z kołnierzykiem zapiętym po szyję ale za to bez rękawów - wpuszczona w nie z jednej strony z wystudiowaną niedbałością. Był to jej podświadomy ukłon do luzackiego, ulicznego stylu do jakiego przywykła za ludzkiego życia. Włosy upięte w spory kok, dyskretny makijaż. Urodzinowy pierścień z grawerunkiem jaki dostała od Raula. Kilka delikatnych bransolet. Odbicie w jej mniemaniu nie mówiło “jestem Gangrelem”. Popatrzyła w oczy Samuela, odbijające się również w lustrze.
- Czy ja wyglądam na Gangrela? - widząc zamyślone spojrzenie Samuela odwróciła
się do niego nagle zaalarmowana: - Coś się stało? - spytała z niepokojem.
- Pamiętaj, że jesteś młoda. - odparł wymijająco Samuel - I nie, nic się nie stało. Wpadł mi do głowy po prostu niedorzeczny pomysł, którego nie udałoby się wprowadzić w życie.
- To znaczy jaki pomysł? - Sol dopytywała się ze zmarszczonymi brwiami.
- Zastanawiałem się czy nie dobrze byłoby jeszcze w tym roku udać się do Księcia, ale jako że dziś na to za późno, to musiałabyś to zrobić jutro. Poroniony pomysł, nikt cię na przyjęcie nie zaprosi.
- Staram się być dyskretna jak tylko mogę, więc raczej nie mają powodów podejrzewać, że jestem w mieście czy jego okolicy. Nie dałam okazji do zapraszania mnie gdziekolwiek, Samuelu. Co powinnam wiedzieć o Księciu? - odwróciła się twarzą do Gangrela, skupienie widoczne na jej obliczu.
- A wiesz już o nim cokolwiek? - zapytał Gangrel.
- Oprócz tego, że jest z klanu Tremere, nic więcej. - skrzywiła się niezadowolona. - Oprócz tego, powinnam się czegoś jeszcze obawiać?
- Obawiać mogłabyś się jeżeli byś zwlekała za długo ze spełnieniem Tradycji Gościnności. Nasz Książę nazywa się Terrence Seymour i faktycznie jest Tremere. Miałaś już z nimi do czynienia? Z tego co pamiętam, bo raz się z nim widziałem, jest rzeczowy. Nie jest typem okrutnika, nie to, co jego poprzednik, ale zważając kogo strącił z tronu bardzo dobrze umie o siebie zadbać i potrafi być stanowczy w walce.
Soledad skrzywiła się:
- Na walce się nie znam, młodzi Gangrele mogą się nie znać? Nie miałam do tej pory możliwości współpracy z tym klanem. Ale mój stwórca i mentor owszem. - wampirzyca starała się brzmieć rzeczowo i klinicznie, niczym rasowy prawnik, jakim w końcu była. - Gdzie powinnam się udać?- uniosła zdecydowanie podbródek.
- Aby spotkać się z Księciem czy aby stać się pełnoprawnym Gangrelem?
Sol nieco oklapła:
- Nie ułatwiasz, co? Poprawna kolejność to zostać Gangrelem by potem nie musieć kłamać księciu? - uśmiechnęła się krzywo. - Jak Ventrue zostaje Gangrelem? - dodała nieco naiwnie, podejrzewając jakiś spory podstęp.
- W dużej mierze kłamiąc. - stwierdził Samuel - Bo nie mówimy tutaj chyba o treningach i niedozwolonych zabawach, prawda?
- Niedozwolonych zabawach? - przez chwilę nie rozumiała - Mówisz o… więzach krwi, tak? Nie, nie mówimy o tym, Samuelu. - potrząsnęła głową. - Myślisz, że książę uwierzy w moją opowiastkę? Może lepiej ją przetrenujmy? - Soledad ponownie sięgnęła do swojego prawniczego wychowania.
- Jeżeli sądzisz, że tak będzie najlepiej. - skinął głową Gangrel - Co więc zamierzasz mu powiedzieć, kiedy zapyta cię o Klan?
Soledad zamknęła szafę i stanęła przed Samuelem w rozluźnionej pozie. Splotła dłonie za plecami, przyjmując otwartą pozycję, pamiętała o mowie ciała.
- Nazywam się Artemis Royo, klanu Gangrel, przybyłam z Delaware. Pragnę prosić o zezwolenie na pobyt w twej domenie, mości książę - skłoniła głowę z szacunkiem i wyciągnęła dłoń imitując gest całowania pierścienia. - I jak?
- Trochę zbyt spinasz się na oficjalność. - stwierdził z uśmiechem Samuel - Ja aż taki poprawny nie umiałem być.
- To może tak: - Sol skłoniła krótko głową wciąż w rozluźnionej postawie - Artemis Royo, klan Gangrel z Delaware. - zaczęła i utknęła. Skrzywiła się. Nieoficjalne słowa jakoś nie chciałby napłynąć. Otrzepała się i spróbowała jeszcze raz: Artemis Royo z klanu Bestii z Delaware. Proszę o zezwolnie pobytu w domenie, książę. - spojrzała na Samuela. - Lepiej?
- Lepiej. -pochwalił ją starszy Gangrel - A teraz powiedz dlaczego chcesz się zatrzymać akurat w Portsmouth?
- Zostałam wysłana przez tamtejszy klan na nauki do Samuela Wadema. W między czasie mogę wspomóc wspólnotę swoimi umiejętnościami. Cholera! - sama złapała się na oficjalnych tonach - Moi współklanowcy wysłali mnie na szkolenie do Samuela Wadema. W zamian za pozwolenie, mogę pomóc tutejszym nieumarłym w kwestiach związanych z bezpieczeństwem, programowaniem, hakowaniem. - spojrzała na Samuela oczekując jego opinii.
- Cóż to za szkolenie?
Sol specjalnie dodała nieco skrzywioną minę:
- Umiejętności przeżycia poza dużymi miastami, poznanie bliżej swojej bestii, nauka mocy. - dorzuciła wzruszenie ramion i przestapiła nonszalancko, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i wypychając nieco biodro w czymś co wedle jej mniemania miało przypominać postawę buntowniczą a przez to zgodną z jej “klanem”.
Gangrel pokiwał głową.
- Dobrze, tylko taka rada – w razie czego nie próbuj przekolorować, bo... a w sumie najwyżej rozśmieszysz Księcia. - zaśmiał się Samuel, po czym dodał – Przepraszam, nie będzie tak źle.
Przynajmniej nie dodał „Mam nadzieję”.
-Mówisz o umiejętnościach czy pozie? - Sol poczuła się nieco zdezorientowana - To
zgłoszę się do Szeryfa 1 stycznia. Gdzie mogę go znaleźć? No i czy Ty też się pojawisz, żeby potwierdzić moje słowa czy nie?
- O pozie. - odparł Gangrel - Kręci się po całym Portsmouth, jeżeli można to tak powiedzieć, ale najłatwiej pytać o niego w Elizjum. Mogę nawet go z tobą umówić, jeżeli chcesz.
- Dobrze, jeśli to nie sprawi Ci kłopotu. - kiwnęła głową Sol, przyjmując krytykę. - Do czasu spotkania pozostanę tutaj. Jak nazywa się Szeryf? Z jakiego jest klanu? A Ty wybierasz się na bal?
- Kelsey Arkwright, jest moim współklanowcem. - odparł Gangrel - Na bal? Wyobrażasz sobie mnie na balu? - uśmiechnął się Samuel.
- No cóż, gdyby ubrać Cię w dobrej jakości garnitur lub smoking, przyciąć włosy i ogolić… - Sol wzięła pytanie Samuela poważnie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Gangrel z niej żartuje. - Ach… - uśmiechnęła się i potrząsnęła głową - przepraszam. Chyba najtrudniej będzie przekonać innych Gangreli do tego, że dzielę wasz klan. Ale dobrze, jeśli możesz nas umówić, to chętnie skorzystam z oferty. A jakie masz plany na jutro? - spojrzała ponownie wampirowi w twarz. - Może… wpadniesz? Porozmawiamy na temat Twoich potrzeb prawnych.
- Ty wolisz uniknąć spotkania z Księciem, ja wolę unikać spotkania z moimi potrzebami prawnymi. - wyszczerzył się Gangrel - Tak czy inaczej daj mi z godzinę, może dwie, a pójdę teraz do Elizjum i sprawdzę czy nie ma tam Arkwrighta... i ewentualnie rozmówię się z nim.
- No dobrze, ale im szybciej zaczniemy pracować nad kłopotami prawnymi, tym szybciej je rozwiążemy. Czy mam Cię postawić pod ścianą tak jak Ty mnie z tradycją? - zaśmiała się Soledad - Zadzwonisz czy wrócisz?
- Jeżeli nie zajmie mi to za długo to wrócę. - odparł mężczyzna - Dobrze?
- Dobrze - kiwnęła głową z poważną miną tak typową dla niej - Będę czekać. - przez chwilę zawahała się jeszcze na chwilę, jakby chciała coś dodać ale zrezygnowała. - Samuel… dziękuję Ci. - uśmiechnęła się - za … wszystko - zrobiła nieokreślony ruch ręką.
- Nie musisz. - wyszczerzył się Gangrel.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jak Samuel obiecywał, tak zrobił. Po około dwóch godzinach do mieszkanka Soledad powrócił Gangrel w nieokreślonym nastroju. Już od progu odezwał się do "młodej Gangrelki":
- Zaczynam robić się zazdrosny, Soledad.
- To znaczy? I nie Soledad, Artemis.
- Artemis, tak. - uśmiechnął się pod nosem - Widzisz, spotkałem Szeryfa i przekazałem mu sprawę. - zaczął, ale urwał po tym stwierdzeniu.
Soledad podeszła bliżej mężczyzny obserwując mowę jego ciała.
- Przekazałeś sprawę i …? - bił od niej spokój. Ten rodzaj spokoju, który jest narzucany ogromnym wysiłkiem siły woli.
- Lubisz przyjęcia sylwestrowe? - zapytał niewinnie Gangrel.
- Lubię, zazwyczaj. Ale mówiłeś, że nie zostałabym zaproszona. Czemu to się zmieniło? - rzuciła mu ostre spojrzenie.
- Nie wiem. - odparł rozbrajająco szczerze Samuel - Znaczy, przedstawiłem sprawę, a kiedy Kelsey usłyszał, że chodzi o dopełnienie Tradycji Gościnności od razu zaproponował dzień jutrzejszy i przyjęcie organizowane przez Księcia. - rozłożył bezradnie ręce.
- No dobrze, ale… nie mam żadnej kreacji. - ze stresu to była pierwsza rzecz jaka przyszła jej do głowy, bo zapakowała jedynie kilka par spodni i bluzek. - Mam iść w spodniach skórzanych? To nie urazi księcia?
- Na pewno przydałoby się coś, czego nie nosisz na codzień… Jakieś lepsze spodnie i bluzka przynajmniej, rozumiesz, odświętne.
Soledad otworzyła szafę pokazując jej zawartość:
- Mam takie i takie - pokazała kolejną doskonałej jakości parę skórzanych spodni z lekkim pobłyskiem - oraz takie - wskazała na atłasowe czarne spodnie. - Może czerwona jedwabna bluzka? Mam też jedną parę pantofli na wysokim obcasie - pokazując buty ułożone równiutko w szafie - ale Gangrel w szpilkach?
- Naprawdę to wszystko zabrałaś? - spojrzał zaskoczony Samuel - Co do szpilek, to zawsze możesz udawać, że jest ci w nich szczególnie źle - zaśmiał się - ale możesz zawsze wziąć do innego. Bluzka i spodnie brzmią dobrze. Przyjęcie rozpocznie się około ósmej wieczorem jutro, więc na sprawunki na ma co już liczyć.
Soledad pokiwała głową:
- Nooooo, tak, to są rzeczy na podróż. - pokiwała głową - Dobrze. Czyli widzimy się tutaj
około 1 tak? Przynieś wszystkie papiery i maile, czy co tam masz w związku ze swoją sprawą. - powiedziała prawniczym tonem, nawykłym do posłuchu.
- Najpierw kwestia przyjęcia. Jak załatwisz sprawy z Księciem wtedy zajmiemy się moją - odparł wymijająco Gangrel - Pamiętaj tylko. Około ósmej wieczorem, Wieżowiec Gunwharf. Mieści się on na wybrzeżu o tej samej nazwie.
- Dobrze, będę pamiętać. Mam się powołać na nazwisko szeryfa, tak?
- Tak będzie najlepiej. Mają tam już mieć osoby, które poprowadzą.
- Ok. Zadzwonię przed wyjściem z balu i spotkamy się tutaj - naciskała na Samuela. Nie chciała mu dać okazji do wymówki.
- Dobrze, już dobrze. Jesteś straszliwie uparta.
- Nie chcesz poznać moich wad - mrugnęła do mężczyzny.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 25-11-2015 o 10:12.
corax jest offline  
Stary 25-11-2015, 01:06   #5
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Zawsze miała rację.

Zaiste nadszedł.

Alice odsunął się od chłopaka na którym się pożywiał i z mieszaniną przerażenia oraz złości charakterystycznej dla szczurów zagonionych w kąt - uważniej przypatrzył się zielonookiemu.
Ukradkiem zerknął do tyłu choć nie sądził aby prześladowca pozwolił mu na ucieczkę.
- Trochę wam to zajęło - odpowiedział lekko rozdygotanym głosem.
Zerknął na szyję nieznajomego wypatrując krucyfiksu.
- Ashton nie kazał nawet pozdrowić zanim przejdziesz do tego co nieuniknione? To byłoby niegrzeczne, prawda Deryl? Po tym wszystkim co razem z nim przeszliśmy…
- Prawda Alice. - Zgodził się Deryl ustami Alice. - Ale nie spodziewaj się zbyt wiele po cynglu takiego gbura jak Ashton.
Stał bez ruchu, wciąż żeglował na obrzeżach paniki lecz nie zatracał się w niej.
Wciąż - choćby w teorii - mógł spróbować uciec.
Zielonooki przechylił głowę w bok obserwując Alice'a.
- Aston? - zapytał, ale zaraz porzucił temat - Nie przychodzę z woli żadnego Astona.

Zdziwienie jakie przez chwilę malowało się na twarzy Malkaviana przeszło w falę ulgi, wampir wręcz mimowolnie rozluźnił się.
- Wybacz, Panie… My się chyba nie znamy? - Uśmiechnął się lekko i niepewnie. - Nie wiedzialem, że szuka mnie ktoś oprócz tego, którego (proszę mi wierzyć) nie chciałbym widzieć jako mojego znalazcę.
- Jestem Kelsey Arkwright - nazwisko wydawało się zostać bardziej wywarczane niżeli wypowiedziane - i przybywam w interesie tego, komu winnyś spotkanie na wzgląd gościnności, skoro już przybyłeś do tego miejsca.
- Ach, prawa. - Alice kiwnął lekko głową do reszty dochodząc do wysublimowanego spokoju. - Alice McGee. Miło mi Mr Arkwright. Tym bardziej się cieszę, że dane mi jest poznać kogoś… znającego szacownego gospodarza tego miasta.
Alice zrobił kilka powolnych kroków w kierunku Kelseya.
- Od pewnego czasu zastanawiam się jak mógłbym pokłonić się tutejszemu seniorowi nie mając tu kontaktów mogących skierować mnie do niego.
- W takim razie będziesz miał okazję, panie McGee. Mamy nadzieję, że nie ustaliłeś już czasu na jutrzejszy Sylwester?
- Nie, nie ustaliłem. Ten czas lubię spędzać z osobami mi bliskimi. Zamierzałem tedy spędzic go w domu, z mymi dziećmi.
- W takim razie nie sprawi kłopotu fakt, że w tej chwili przekazuję zaproszenie na przyjęcie sylwestrowe organizowane przez twego gospodarza?
- Nie Mr Arkwright, co więcej: czuję się zaszczycony. - Na twarzy Alice pojawiła się ulga, twarz rozjaśnił niewielki uśmiech. - Jeżeli mogę jednak spytać… Jaki on jest? Gospodarz tego miasta, nie będzie w tym czasie jaki do tej pory spędziłem w Portsmouth wypatrywał obrażającej go zwłoki? Nie było to wszak mym zamiarem.
- Wątpię, aby wypatrywał, jest dość… wyrozumiały. Tak, to dobre słowo. - uśmiechnął się do siebie.
- Gdzie zatem mam się udać jutrzejszego wieczora Mr Arkwright?
- Odbędzie się to w Wieżowcu Gunwharf, na Wybrzeżu o tej samej nazwie. Łatwo znaleźć. Zaczną się inni schodzić około ósmej wieczorem.
Malkavian skinął głową.
- To pułapka. - wycedził Deryl.
- To potrzeba ojcze. - Alice nie był przekonany.
Jeszcze raz uważnym wzrokiem obrzucił Kelseya. Jeżeli Łowcy wysyłali takich na wabienie w pułapkę, to pułapki nie były potrzebne.
- Będę o czasie Mr Arkwright - byłbym zobowiązany gdyby do tego czasu przekazał pan wyrazy szacunku. - Zrobił ruch jakby chciał się odwrócić, lecz na razie ukłonił się tylko lekko.
Arkwright skinął głową.
- Będziemy oczekiwać. - rzucił, po czym wykonał trochę sztywny, nieznaczny ukłon i ruszył w stronę, z której przybył.
Malkavian odwrócił się spoglądając na chłopaka na którym się pożywił.
Ot ten jutro nie będzie miał raczej szampańskiego sylwestra. Ale zył.

Wampir nieśpiesznym krokiem odszedł w stronę domu mamrocąc pod nosem.

Czy chcesz, bym poszedł o żebranym chlebie?
Czy chcesz, bym podłą i zbrodniczą ręką
Rozbijał ludzi na wielkim gościńcu?
Bo co mam zrobić, gdy tego nie zrobię?
A tego nie chcę, cokolwiek mnie czeka;
Lecz wolę raczej smutną paść ofiarą
Krwi mej wyrodnej i krwawego brata.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-11-2015 o 01:22.
Leoncoeur jest offline  
Stary 27-11-2015, 00:49   #6
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Sykowi gazu z puszek służących wandalowi do zdewastowania frontu sklepu odpowiedział podwójny dźwięk zamykanego na pilota samochodu o przyciemnionych szybach, zaparkowanego budynek dalej po drugiej stronie ulicy. Rzecz do przesłyszenia, nawet o tej porze. Mężczyzna, który zamknął samochód pilotem przeszedł na drugą stronę, przestępując przez plamę światła rzucaną na chodnik przy jezdni przez staromiejską latarnię widać było pod połami beżowego prochowca spodnie od garnituru, i również garnitur z krwistoczerwonym krawatem bez fasonu na białej koszuli. Ubiór i uczesanie z przedziałkiem jasnobrązowych włosów wyglądającego może na przedsiębiorce niższego sortu lub jakiegoś urzędnika były może nie ekskluzywne, ale szykowne, ale postawa, krok czy spojrzenie wydawały się nie pasować do takiej pierwszej oceny wizerunku.

Przy akompaniamencie kroków obcasa na chodniku podszedł blisko drzwi sklepu, na froncie których powstawało nowe dzieło sztuki. Zerknął na nie przelotnie i przeniósł wzrok na Brooka.
- Ładny płaszcz. - rzucił Ian do nieznajomego, wpatrując się w niego intensywnie, dłonie chowając w kieszeniach własnego.
Brook spokojnie zerknął na nowo przybyłego, obejrzał go od góry do dołu, po czym wrócił do pracy.
- Dzięki. Ładny garniak i płaszcz.
- Potrzebuje pan pomocy? - zagaił niezobowiązująco Ian, zerkając na moment na powstające dzieło.
- Nie, wydaję mi się, że jestem w stanie utrzymać puszkę w ręce, ale dzięki za ofertę. - Brook spokojnie przyjrzał się jak mu idzie - Masz zamiar mnie powstrzymać?
- Nie wiem, to nie mój sklep. Ale może warto odpuścić i nacieszyć się wieczorem. - elegancki mężczyzna powiedział nonszalancko, ale jego spojrzenie zdradzało mniej luźne podejście.
- Wybacz, ale ten palant tutaj zalazł mi za skórę za bardzo. Więc jeżeli nie masz zamiaru mi przeszkadzać, ani pomagać to podziwiaj widok, albo spadaj.
- Nie jest pan za stary na takie bzdury?
- Hej albo to, albo wyrywam mu drzwi z framugi. Teraz przynajmniej jestem konstruktywny.
- W porządku. - westchnął Ian, wyjmując z kieszeni i rozkładając odznakę policyjną - Proszę o dokumenty.
- Jesteś na służbie glino?
- Jestem na patrolu i jedyne co w tej chwili mogę to interwencje takie jak ta. - Ian złożył odznakę, chowając do kieszeni - Dokumenty proszę. Dzieło będzie musiało poczekać na lepsze czasy.
- Napić się człowiekowi nie dadzą, teraz jeszcze wyżyć się nie wolno. Jestem pewny, że w Stanach daliby mi spokój. - Brook spokojnie zaczął klepać się po kieszeniach - O cholera stary… wiesz zapomniałem dokumentów. Poczekasz tu, a ja skoczę po nie do domu?
- Mam jeszcze parę stałych punktów do objechania, ale mogę podrzucić pana na komisariat. - uprzejmie i z kamienną miną odpowiedział stróż prawa - To nie potrwa długo, a potem nawet podrzucimy do domu po wylegitymowaniu. I pobraniu odcisków. Proszę tędy. - wskazał ręką samochód po drugiej stronie ulicy.

Kiedy obaj odwrócili się w stronę samochodu zobaczyli niskiego czarnowłosego mężczyznę stojącego nieopodal auta, opierającego się o ścianę budynku i przyglądającego dwójce. Widząc, że zwrócili na niego uwagę uśmiechnął się półgębkiem i odezwał:
- To nie będzie konieczne.
Z jakiegoś powodu stróż prawa wydawał się bardzo zaskoczony. Nie poruszył się, ale oczy raz zmrużone na nieznajomym zaczęły badać całą okolicę, jak gdyby spodziewał się że ten nie jest sam i obawiał się go z jakiegoś powodu. Z jakiegoś też powodu zdawał się wykluczać aby mógł to być pomocnik czy czujka Brooka.
- Mogę w czymś panu pomóc? - zapytał służbiście podejrzanego nieznajomego, wychodząc o krok przed nieomal zatrzymanego grafficiarza.
Brook w tym momencie odłożył na ziemię puszkę speju i również spojrzał na nowo przybyłego. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wsadzić gliniarza do najbliżeszego kosza na śmieci, aby tam spędził nockę.
- Twierdzę, że nie będzie konieczne zabieranie nigdzie tego pana. - stwierdził nieznajomy - Bo jak sądzę nikt w tym towarzystwie nie chciałby tracić nocy dla dnia.
Brook spojrzał na policjanta i na nowo przybyłego.
- A ojciec mi mówił, że maskarada tylko i wyłącznie pomaga…
Policjant w niemożliwy do pomylenia sposób odwrócił się spojrzeć na Brooka na słowo “Maskarada”. Jego twarz była niemożliwa do odczytania, ale po oczach widać było, że z powodu nieznajomego był gotów szykować się do walki, ale słowa padające z ust wandala po prostu go zaskoczyły. Odsunął się o krok.
- Oczywiście. Wiesz kto to jest? - zapytał, niewątpliwie mając na myśli zawile omijającego temat przybysza - I odsuń się od mojego samochodu, jeśli łaska. - rzucił stanowczo w stronę tego, który zaskoczył ich obydwu.
Nieznajomy tylko uniósł dłonie w ręce poddania się i z tym samym wyrazem twarzy odsunął się trochę od samochodu… Trochę.
- Czego chcesz? - rzeczowo zapytał Ian, podchodząc ospale, ewidentnie do samochodu, od przeciwnej strony jeżeli musiał by nie zbliżać się do czarnowłosego. Obejrzał się raz tylko na wcześniej zatrzymanego wandala w trenczu.
Wandal w trenczu natomiast przyjrzał się jeszcze raz swemu dziełu, stwierdził, że wystarczy jego twórczej ekspresji na jedną noc, podniósł swoje puszki spreju i również spojrzał na nowo przybyłego. Podejrzewał, że będą pytania czemu molestuje śmiertelnych a nie wita się z księciem.
- Jestem tylko posłańcem dobrej woli. Pozwólcie, że zapytam - jakie macie plany na spędzenie Sylwestra?
Ian zatrzymał się przy swoim samochodzie, od strony pasażera. Na zadane pytanie spojrzał na Brooka.
Brook spojrzał na Iana i pokręcił oczami.
- Upić się w trzy dupy i kąpać się nago w lokalnej fontannie. - wypowiedział z sarkazmem - Nie mam większych planów. Poznać miasto może, znaleźć jakiś miły klub i złapać coś ciepłego na ząb? Nie jestem typem, który cieszy się kolorowymi, głośnymi eksplozjami.
- Bo sądzę, że mam lepszą ofertę. - stwierdził nieznajomy - Na spędzenie Sylwestra w lepszej atmosferze. I dopełnienia jednocześnie pewnych obowiązków, jakich nakazuje gościnność.
Funkcjonariusz wyciągnął z kieszeni prochowca srebrną papierośnicę. Otworzył ją, wyjął jednego papierosa i pojemnik wrócił do kieszeni zastąpiony zapalniczką.
- Kontynuuj. - poprosił, gdy w cieniu samochodu na chwilę pojawił się żarzący pomarańczowy punkt na końcu papierosa.
- Jesteście zaproszeni na przyjęcie sylwestrowe u tego, u którego gościcie. Wtedy będzie można też omówić sprawy, które jeszcze nie zostały załatwione.
Brook przez chwilę miał wyraz twarzy mówiący, że nie ma zbytnio pojęcia o czym gada nowo przybyły. Po tej chwili jednak najwyraźniej odpowiednie trybiki zaskoczyły i kiwnął głową.
- A ty dla naszego gospodarza jesteś… kim, że przekazujesz nam to zaproszenie?
- Nazywam się Kendall Radclyffe. Wykonuję wolę waszego gospodarza, jak i robię to od dawna.
- Sprawy… czy jakiekolwiek sprawy poza dopełnieniem Tradycji? - zapytał Ian, z milisekundą wahania w głosie, choć niewidocznego po twarzy.
Z delikatnym hukiem puszki wylądowały w pobliskim koszu na śmieci.
- Więc jesteś jego szeryfem?
- Bynajmniej. - mężczyzna odparł w kierunku Brujaha i zwrócił się do Iana - Dopełnienie Tradycji jest najważniejsze, ale nie trzeba się obawiać tego.
Brook podrapał się po głowie.
- Ech, a chciałem z tym poczekać do nowego roku. Wiadomo książe pewnie ma sporo na głowie w związku z sylwestrem i tak dalej.
- Rozumiem, że we właściwym miejscu i we właściwym czasie poznamy szczegóły. - stróż prawa ujął papieros w lewą dłoń, wypuszczając nieco dymu - Jeżeli przekazałby pan te szczegóły, i jest to jedyny powód… pańskiej wizyty, byłbym zobowiązany.
- Jutro około ósmej wieczorem, w Wieżowcu Gunwharf rozpocznie się przyjęcie sylwestrowe. - odparł krótko mężczyzna.
- W Spinnakerze… - zawahał się Ian, myśląc o charakterystycznym wysokościowcu - Będę tam. - odparł w końcu przenosząc wzrok na chwilę na Brooka nim wrócił do tego, który zaskoczył ich obydwu - Zgaduję też, że nie obowiązują zaproszenia, tylko lista gości…?
- Nie, nie w Spinnakerze. 1 Gunwharf, Wschodni Plac. To drugi co do wysokości wieżowiec w Portmouth, zaraz po Spinnakerze. - poprawił Kendall - Tak, obowiązuje lista gości.
- Z ciekawości zapytam jakież to atrakcje przewiduje przyjęcie? - Brook zaczął rozglądać się czy widać stąd ten wieżowiec.
- Podejrzewam, że jedną z atrakcji będzie na pewno samo dopełnienie Tradycji, czyż nie? Resztę pozostawmy w gestii Księcia i w niedopowiedzeniu. - spojrzał po obu wampirach - Czy czegoś jeszcze chcielibyście się dowiedzieć?
- Spotkamy się tam, panie Radclyffe? - Ian zgasił papierosa i odszedł na dwa kroki by go wyrzucić do pobliskiego śmietnika. Dłonie schował do kieszeni rozpiętego prochowca.
- Jak najbardziej, spotkamy się, będę na miejscu.
- Więc zgaduję, że to by było wszystko. Dziękujemy… za przekazanie zaproszenia. - ostrożnie odparł policjant. Po chwili wahania zapytał jeszcze:
- Potrzeba gdzieś podwieść? Któregokolwiek z was? - obrócił się na poły do Brooka, na poły do graffiti będącego jego dziełem.
- Ja sobie dam radę. Susan chciała odwiedzić port. - mówiąc "Susan" wskazał kciukiem na graffiti - Ale dzięki za ofertę. Spotkamy się na imprezie.
Ian skinął głową, przenosząc spojrzenie na Radclyffe’a.
- Dziękuję, ale nie trzeba. Mam jeszcze sprawy do załatwienia przed jutrem. - skłonił się lekko obu mężczyznom - Będziemy oczekiwać.
- Do jutra więc… - sceptycznie skinął głową funkcjonariusz, ale zatrzymał się spojrzeniem na Brooku. - Łatwiej będzie się nam obu żyło jeśli “Susan” nie będzie tu gdy zajadę patrolem za trzy godziny. Może z półgodzinnym opóźnieniem.
Przycisk z pilota w płaszczu z piknięciem otworzył drzwi samochodu, Ian wyminął Radclyffe’a by wsiąść.
Brook spojrzał na ściąnę pomalowaną graffiti.
- Twoja wola oficerze. Ale co mam z nią zrobić jak już ją wyrwę?
Ian spojrzał tylko Brookowi w oczy sugerując, że nie żartuje. Nie była to groźba, ale jasne że o drobnostkę oba wampiry mogą popaść w konflikt i oficer zrzuca na autora ustąpienie. Wsiadł do samochodu zapalając światła i silnik, by odjechać.
Brook westchnął, spojrzał na Susan.
- Sorry mała, ale nas złapali. Może następnym razem. - ruszył z powrotem do domu po szmatę, wodę i biały sprej na wypadek, gdyby dwie pierwsze nie poskutkowały.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 27-11-2015, 03:10   #7
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Żelki.
Niczym sens istnienia.

Isabell rozpieszczała Lisę jak tylko mogła, mała żarła żelatynę mrużąc oczka i odgryzając misiom główki. "Uzależnienie" byłoby złym określeniem, nawet "Nałóg"... nie, to było jak piątkowy kufel Guinnessa w "Backass Pub" dla lubiącego ten lokal Irlandczka z Dublina. Świat się nie zawali - ale przecież odpuścić nie można.

Już w Glasgow stało się to pewną tradycją.
Alice przygotowywał żelatynę stojąc w kuchni, a Lisa i Chris opowiadali mu rzeczy. Różne.
Chris, zahukany chłopak, którego matka po śmierci ojca bała się wypuszczać nawet do szkoły. Lisa, nie mająca nad sobą (w kluczowych latach) ojcowskiej ręki dziewczyna pozująca na skrzyżowanie wampa z lolitą, trzy razy wyrzucana ze szkół w Glasgow. Zasadniczo to ona opowiadała, Chris siedział wpatrzony w Smartfona. Czasem tylko coś wtrącał.
Było późno, ale te nastolatki nie potrzebowały tyle snu co rówieśnicy. Codzienne picie krwi kainity dawało im siłę.

- ... powiedziała, że jak znów przyjdę do szkoły w spódniczce przed kolano, to wezwie ciebie. Wyzywała od kurew.
- Nie masz spodni? - Alice zamieszał gęstą breję.
- Nie o to chodzi! Ona jest jakaś popieprzona! - Nastolatka naburmuszyła się.
- Jest. - zgodził się Chris, choć zrobił to jedynie machinalnie, więcej go obchodziło polubienie czegoś na Instagramie, co też uczynił.
Alice aż się odwrócił zaskoczony. Zgodność rodzeństwa nie była częsta.
- Mhm. - zgodził się. - I co z tym zrobimy? Wyrzucą cię ze szkoły, będzie trzeba szukać następnej...
- Przecież i tak mówiłeś, że zimą wylatujemy do Paryża, że tam nas nie znajdą.
- Wszędzie nas znajdą idiotko. - Chris do siostry potrafił zwrócić się ostrzej. Z rówieśnikami było gorzej. "ej! Kacza mordo!" - "drepdrepdrep - byle dalej"
- Możliwe, że nie polecimy. Nawiązałem kontakt z księciem. - Alice miał głos niczym wyprany z emocji.
Zapadła cisza.
- To coś zmienia? - Chris oderwał się od komórki.
- Nie wiadomo - odrzekł Chris.
- Ale może, wiele - podsunął Deryl.
- Ooooooo jest i "dziadek"... - Lisa obróciła oczyma i przejechała ręką po twarzy. Tego Facepalmu nie powstydziłby się nawet Patrick Stewart.
- Nie jestem dla ciebie dziadkiem dziwko - odparował Deryl ustami Alice.
- Ale będziesz gnoju. - Lisa zmrużyła oczy. - A wtedy, nocą pójdę do tej nauczycielki i...
- Lisa na miłość bosk...- Chris ugryzł się w język i odruchowo spojrzał na ojca. - Weź ty się zamknij.
- ... do ostatniej kropli krwi, nie odpuszczę gnidzie i...

- Lii-sssa... - w kuchni zrobiło się chłodniej.

- Wystarczy! - warknął Alice odwracając się ku dzieciom.
Lisa się zamknęła.
Wampir wrócił do mieszania gęstej gumowatej brei.
- Na przyjęcie sylwestrowe jestem zaproszony do księcia. - odezwał się po chwili. - Zobaczymy co z tego wyjdzie.
- Będziesz prosił o ochronę? - Chris oderwał się od komórki.
- Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Ghule-nastolatki spojrzały po sobie.
- Czyli chata wolna jutro? - Ostrożnie spytała dziewczyna.
- Tak.
Chris jęknął, chciał spędzić ten wieczór w spokoju.
Lisa wykonała gest triumfu i sięgnęła po komórkę. Zaczęła już nawet pisać sms-a.
- Ale nie planujcie nic. - Alice jeszcze raz zamieszał w rondlu.
Odwinął rękaw koszuli i sięgnął po nóż.
- Wieczorem zdecyduję czy pójdziecie ze mną.
- Do Elizjum? - Chris aż się zakrztusił.
- Tak, nie wiem tylko czy dyshonorem będzie nie wzięcie was gdy będę prosił o uznanie waszego statusu, czy też wzięcie gdy zaproszony jestem tylko ja. Zdecyduję wieczorem. - Lisa wkurzona rzuciła telefon na stół.
- Albo poprosić by uwolnił swego nowego sługę od problemu jego ghuli. - zakpił Deryl.
Lisa pokazała ojcu środkowy palec, choć tak naprawdę nie pokazywała go ojcu.

- Jeszcze nie wiem - Tym razem głos należał do Alice. - Przygotujcie się na wszelki wypadek.

Chris zebrał się od stołu i skierował się ku swojemu pokojowi. Lisa uczyniła to samo.
Wampir rozciął przegub, krew zaczęła spływać do żelatyny barwiąc ją na czerwono.
Przez długą chwilę wciąż mieszał, aż breja uzyskała jednolity kolor.

Sięgnął po formy.
Isa robiła Lisie żelki w kształcie misiów, ale stara forma została w Glasgow.
Tu w Portsmouth znalazł w wyprzedaży pohalloweenowej foremki z kształtami nagrobków, duchów i kruków.
Zaczął lać gorącą zabarwioną na czerwono masę rozmyślając o jutrzejszej nocy.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-11-2015 o 03:19.
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-11-2015, 02:28   #8
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG: Królestwo ambicji

Wszyscy

Sylwester!

Dzień 31 grudnia 2014 roku był ogarnięty szaleństwem, które dopada ludzi w tym samym terminie w każdy rok; tym samym, niezmiennym oczekiwaniem i odliczaniem sekund upływających niczym opadające miarowo krople wody w klepsydrze, dzielących od przejścia w nowy, na pewno lepszy od poprzedniego, rok. Mniej trosk, mniej bólu i żalu - tak jawił się kolejny rok. Zawsze pokładano w takim nowe nadzieje i nowe plany zostawały wymyślone, bo do ich spełnienia była długa droga.

Mieszkańcy śpieszyli przygotować wszystko na powitanie nowego roku. Kreacje, jedzenie i picie, zwoływanie przyjaciół, zawiązywanie nowych znajomości, często zupełnie przypadkowych, wybieranie miejsca na przywitanie tego "nowonarodzonego czasu" - wszystko to wymagało czasu, którego wszak było coraz mniej!

Już za kilka godzin Portsmouth podda się całkowitej gorączce, która podsycana fajerwerkami, głośną muzyką oraz alkoholem szybko osiągnie swe apogeum, aby palić się tak długo, na jak długo wystarczy sił. Na razie ulice mieniły się barwami niezdjętych bożonarodzeniowych ozdób, jak i tych świeżych, noworocznych, tak że dzień zdawał się podglądać noc, jednak to dopiero, kiedy niebo zostanie przeszyte niezliczonymi rozbłyskami sztucznych ogni można będzie się poczuć, jakby to nastał nie sylwester, a dzień walki słońca z księżycem.

Centrum oraz główne place zostały przygotowane na przyjęcie własnych gości, których tłum zaleje ulice. Każda z dużych przestrzeni niezagospodarowanych w inny sposób już niedługo stanie się żywym, ludzkim rojem, obsiadającym wokół ustawione telebimy oraz sceny gwarantujące głośną muzykę oraz komentarze prezenterów i zaproszonych specjalnych gości. Wszystkie wieżowce były oświetlone dodatkową na tą okazję, a najbardziej z nich wyróżniał się Spinnaker nie tylko swą budową, ale także jasnością i kolorem niebieskich świateł.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie padał ten uporczywy lodowaty deszcz, który jakby tylko szukał sposobu, aby osiąść na ciepłej skórze. W dzień wydawało się, że noc przejdzie bez opadów, ale już po zmroku te nadzieje prysły. Woda leniwie, bo nie ulewnie na całe szczęście, spadała z nagromadzonych nad Portsmouth chmur, rozpryskując się z chlupotem o kałuże i zraszając wszystko na swej drodze i spływając po coraz bardziej przemocznych ludziach.

Ale noc przecież będzie zbyt gorąca, aby się tym przejmować, prawda?




Noc 31 grudnia 2014 roku była ogarnięta szaleństwem, którego śmiertelni nie rozumieli i o którego istnieniu nie mogli nawet marzyć we snach.

Czy raczej w koszmarach.

Skupiska ludzi niekoniecznie oznaczały łatwy łów. Skupiska ludzi niekoniecznie oznaczały wymuszone cierpienie głodu, tylko wszystko stawało się bardziej… delikatną kwestią.

W świecie okrytym zasłoną mroków nocy ten czas również był pracowity dla niektórych, tym bardziej, im wyżej znajdowali się oni w hierarchii istot, które nie chodzą już pod światłem słońca… a czasem także i dla tych, którzy ledwo trzymali się pierwszego szczebla. Większy status oznaczał wszak nie tylko wzrost przywilejów, o czym tak wielu śmiało zapomnieć i przypłacało to istnieniem.

A niektórzy po prostu nie mieli tak naprawdę wyboru.

Wszyscy zaproszeni tego Sylwestra przygotowywali się na przyjęcie zorganizowane przez Księcia Portsmouth, ale czy każdy czuł się z tym komfortowo? Czy każdy mógł mieć pewność, co czeka go w momencie przejścia w rok 2015?

Czy ktokolwiek mógł mieć pewność?

Sylwester…



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 30-11-2015 o 03:07.
Zell jest offline  
Stary 30-11-2015, 20:12   #9
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Kobieca dłoń wyłączyła wyciszony do tej pory telewizor, wyświetlający relacje z przygotowań do zabawy sywestrowej.
Delikatny dotyk na ekranie smartphone’a… w słuchawkach pierwsze dźwięki ulubionego kawałka Matthew.

We chase misprinted lies
We face the path of time

Schyłek kolejnego roku. – ubrana jedynie w elegancką, czarną bieliznę Sol przysiadła na krześle, zarządzając sama sobie 5 minut przerwy od ciągłego powtarzania w głowie tych samych fraz i nakładania czwartej wersji makijażu. Założyła z gracją nogę na nogę i kontynuowała pisanie:
Za oknami rozpoczyna się szaleństwo... a ja mam wrażenie, że to zupełnie inny świat. Jakby z każdym mijającym rokiem, oddzielała mnie od niego coraz grubsza szybą...

And yet I fight
And yet I fight
This battle all alone
No one to cry to
No place to call home

Słowa piosenki wywołały słodko-gorzki uśmiech na twarzy młodej Eiren, w zamyśleniu nagryzającej lekko czubek drogiego wiecznego pióra z wygrawerowanym napisem „Nil excusandum - nil excipiendum”. Myślała o swych sprzymierzeńcach pozostawionych w Nowym Świecie. Martwiła się o nich. Martwiła się o siebie.
Co przyniesie rok następny? Czy uda mi się odzyskać utracony honor? Czy kiedykolwiek będę w stanie ... – pióro zawisło nad papierem pamiętnika. Wampirzyca zamarła bez ruchu, zdając sobie sprawę jak bardzo chce odzyskać utracony status w klanie.

…My gift of self is raped
My privacy is raked…

Jak bardzo chce oczyścić swe imię. Jak bardzo znowu chce współpracować z gerousią i przyczyniać się do wzmacniania klanu. Odkrycie to za życia zaparłoby jej dech, zaś obecnie... wywołało jedynie dodatkową falę smutku.

Obawiam się dzisiejszego przyjęcia, bo nie wiem czego się spodziewać po tutejszej Rodzinie. Dawno nie byłam na oficjalnym spotkaniu. Mimo pozornie spokojnej postawy Samuela, nadal nie jestem w pełni przekonana do planu. Ale, najważniejsze to się dobrze „sprzedać”. Cała reszta... wyjdzie w praniu... chyba.

And yet I find
And yet I find
Repeating in my head
If I can't be my own
I'd feel better dead…

Wciąż ze słuchawkami w uszach i ciężkim sercem, Sol podeszła do szafy. Ukryła pamiętnik okręcony kilkukrotnie kolorowymi troczkami, a następnie wyciągnęła czarne, skórzane spodnie i krwiście czerwoną, mocno dopasowaną bluzeczkę. Dołożyła do całości wysokie szpilki z czerwoną podeszwą. Poprawiła luźno rozpuszczone włosy opadające grubymi lokami na ramiona. Sprawdziła jeszcze raz makijaż i narzuciła sztuczne futro z ogromnym kapturem, kryjącym twarz przed całym światem.
Biżuteria, zegarek, torebka – wszystko było od dawna gotowe. Nie pozostało nic innego jak zejść do oczekującej przed domem taksówki.
 
corax jest offline  
Stary 30-11-2015, 21:30   #10
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Kubek był umyty i odstawiony na suszarkę, Chris był bardzo skrupulatny w utrzymywaniu pedantycznego porządku. Zwykł podgrzewać krew pozostawioną mu przez Alice'a w lodówce i dodawać przyprawy, po czym siorbać vitae nad gazetą, niczym poranną kawę. Było to zdecydowanie mniej upierdliwe niż zabawy z żelatyną.

Na lodówce zobaczył pozostawioną przez siebie kartkę. Któreś z nastolatków przyczepiło ją tam magnesem, dopisali się jednak oboje.

Zdecydowałem, że najlepiej będzie jak po prostu będziecie w pobliżu. Na wypadek, gdyby książę chciał was zobaczyć gdy będę przedstawiał swe prośby.

Liczcie się jednak z tym, że może się to nie zdarzyć. "Bar 38" w Gunwharf Quays jest obok, mają Free Entry na ostatnią noc w roku. Sugeruję przedzwonić i zaryzykować, może uda wam się zarezerwować jeszcze stolik za ciężkie pieniądze? Możecie wziąć znajomych, na mój koszt. Abyście się nie nudzili.

Kupcie na mieście jakiś upominek, jaki mógłbym podarować księciu. Pamiętajcie, że sklepy dziś zamykane są wcześnie.

Zobaczymy się wieczorem, przed wyjściem.

P.S. Lisa, nie. Nie możecie dojechać taksówką z domówki. Sprawa jest zamknięta.


OK.

No nieeeee, co jest nie tak w dojechaniu taxi?!
;(
Ja załatwię prezent, mam nawet pomyyyysł!
>:-))))

Było jeszcze przed 16:00, dzieci nie wróciły jeszcze z miasta, toteż Alice miał trochę czasu by przygotować się w spokoju.
* * *
Skryty pod parasolem idąc w deszczu rozmyślał nad tym co zrobi jak Pani Lowell faktycznie wezwie go do szkoły Lisy. Papiery dotyczące jego tożsamości były w porządku tylko tyle-o ile. Wystawione na swojego własnego dalekiego kuzyna, co tłumaczyło bardziej trefne dokumenty nadające prawną opiekę nad rodzeństwem. Jeżeli jednak dziewczyna poleci ze szkoły... cóż, umieszczanie jej w kolejnej, mogą zacząć grzebać. Alice zanotował potrzebę poważnej rozmowy z córką.

Już przy centrum handlowym Waltrose Southsea zdał sobie sprawę z błędu jaki popełnił wypuszczając się na miasto. Tak jak się spodziewał salon fryzjerski był czynny, wszak dla takich zakładów dzień sylwestrowy to były żniwa. Niestety wnet okazało się, że w niczym to nie pomoże, bo zapisy na ten dzień wstrzymano już kilka dni temu. Aura nie nastrajała do szukania innego miejsca, gdzie mógłby ogarnąć co-nieco swą fizjonomię, zdecydował się wrócić do domu.
- Czemu Mr. Arkwright nie zaczepił mnie kilka dni wcześniej... - zastanowił się na głos.
- Spytaj go sam. Albo księcia - odpowiedział Deryl.
- Ani wybrać odpowiedni prezent, ani się przygotować.
- Lepiej wzbudzić litość niż błyszczeć.
- Tu chodzi o okazanie szacunku.
- Pieprzenie.
Pogrążony w rozmyślaniach i rozmowie dopiero teraz zauważył, że idzie wciąż Marmion Road zamiast skręcić w Richmond w celu nadłożenia drogi naokoło...
Zza załomu budynków wyłaniała się już lekko oświetlona bryła St. Jude Church.
Wampir rozejrzał się odruchowo.
Pozornie ze spokojem przystanął i obrócił się, wyglądało to jakby czegoś zapomniał.
- Kiedyś zgubisz nas wszystkich - głos Deryla był cichy i pełen wyrzutu.
- Daj mi spokój!
- Słucham? - obok kainity rozległ się niski głos.
Alice odwrócił się, jakiś człowiek w garniturze patrzył na niego lekko zaskoczony.
- Przepraszam, nie do pana.
- Wcześnie zacząłeś kolego jak o tej porze już ze sobą rozmawiasz. - Nieznajomy uśmiechnął się mrugając nieznacznie. Stał przy otwartych drzwiach samochodu. - A przy okazji, mógłbym prosić o pomoc? Zgubiłem soczewkę w samochodzie, mógłby pan pomóc zerkając od strony pasażera? Ni w ząb nic nie widzę.
Wampir uśmiechnął się lekko, czasem nie trzeba było nawet polować, śmiertelnicy sami pchali się w zęby. Obaj skuleni na siedzeniach poniżej poziomu szyby, ... szukający soczewki. Myśli przelatywały mu przez głowę, nie czuł głodu ale przecież utracił część vitae na rzecz dzieci.
- Jasn... - Jego wzrok zatrzymał się na wizerunku świętego Krzysztofa przymocowanego nad prędkościomierzem.
"Pułapka?"

Zaczął się cofać, po czym odszedł śpiesznym krokiem ledwo powstrzymując się od biegu.
- No co jest?!... Wariat! - ścigał go głos nieznajomego.

* * *

- Jestem już - Chris oparł się o framugę patrząc jak Alice czyści czarny smoking. Śnieżnobiała koszula wisiała na drzwiach, obok zarzucona była stylowa muszka.
- Mhm, a Lisa?
- Puściła mi sms, że spotkamy się w Bar 38 - rzucił chłopak schylając się po buty. Ocenił je krytycznym okiem i sięgnął po pastę i szczotkę. - Wzięła jak to napisała "swoją kreację" ze sobą jak wychodziła, podobno prezent już ma, namawia znajomych na imprezę na mieście.
Alice kiwnął tylko głową. Czy też na znak, że zaakceptował, czy też w niemym podziękowaniu synowi w sprawie pomocy z butami.
- Ubierz się dobrze. Jakby książę chciał was zobaczyć...
- Wiem, wiem, przygotowałem wszystko jeszcze z rana.
* * *
Bar 38 - Gunwharf Quays
Po wyjściu z autobusu przebiegli szybko aby jak najmniej wystawić się na działanie deszczu, wszak parasol, czarny wełniany płaszcz i biały szal chronił kreację wampira, to nie chciał on wystawiać się zbyt długo na niekorzystną aurę.
Lisa ze znajomymi siedzieli przy stoliku radośnie o czymś dyskutując. przed dziewczyną stał pakunek budzący w Alice zaciekawienie i ulgę. Nie skrewiła. Starsze o 2-3 lata towarzystwo ghulicy przywitało się z "krewnym-opiekunem" nastolatki i jej bratem. Lisa obracała się wśród starszych co pozwalało jej szaleć po klubach, ochroniarze mniej ostrożnie podchodzili wtedy do podrobionego prawa jazdy dziewczyny wskazującego jej pełnoletność, choć z pozoru na to nie wyglądała. W gronie rówieśników już by to nie przeszło. Mocny makijaż i odważna choć całkiem stylowa czerwona suknia też dodawały jej trochę wieku.
- Będziesz zachwycony! - jako, że udało jej się namówić towarzystwo na wypad w miasto, po złym humorze nie pozostał u niej najmniejszy ślad.
- Dziękuj... - zaczął ale urwał, gdy dziewczyna uniosła pokrywę pudła.
Na podstawie spoczywała szklana kula wypełniona wodą, a w niej spłoszona klubowym hałasem wibrującym w wodzie pływała...
- Złota rybka? - Kainita wpatrywał się tępo w mini akwarium z gatunku tych jakie czasem stoją na biurkach młodszych dzieci.
- Jest prześliczna, prezent z klasą.
- Złota, rybka?
- Wybierałyśmy razem, wszystkie uznałyśmy że to wspaniały prezent. Wiesz, dla kogoś kto ma wszystko każdy upominek zahaczałyby o tandetę i banał. A rybka to jest to!
- Mam mu dać złota rybkę... - Alice zamyślił się. - Hm.... a może to i niegłupie. - Uśmiechnął się do siebie wciąż błądząc gdzieś myślami.
Nakrył opakowanie i wziął ostrożnie pakunek.
- Czekajcie na telefon, jakbym nie dzwonił to wpadnę do was jak skończymy... "firmową imprezę" - dodał na użytek śmiertelnych towarzyszy Lisy.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-12-2015 o 08:36.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172