15-11-2015, 23:55 | #1 |
Edgelord Reputacja: 1 | [Wampir: Maskarada] Krew pachnie jak orchidea [18+] Purpura (Preludium do sesji)
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 16-11-2015 o 02:37. |
21-11-2015, 01:37 | #2 |
Edgelord Reputacja: 1 | PROLOG: Królestwo ambicji Królestwo ambicji PROLOG Noce w Portsmouth były długie i dość zimne, jednakże o śniegu w tym roku nie było nawet co marzyć. Temperatura była bliska zeru, ale nie przekraczała tej granicy, a jedyne opady przynosiły uciążliwy, na wpół zamarznięty deszcz. Wedle prognoz pogody, tym właśnie powinien przywitać mieszkańców tego miasta Nowy Rok. Sam Nowy Rok był widoczny na każdym kroku, wraz z pozostawionymi za witrynami sklepowymi ozdobami bożonarodzeniowymi. Śmiertelni, jak zwykle w pośpiechu, przygotowywali się do nadejścia tego dnia w roku, w którym krew znacznej większości naznaczona będzie smakiem alkoholu… i innych używek; w którym nocne niebo rozbłyśnie fajerwerkami i będzie trzeba uważać na rzucających wszędzie petardy, niepomnych na ryzyko jakie poprzez nieuwagę mogą stanowić dla innych… a w tym i dla siebie. Już następnej nocy szaleństwo ogarnie ulice Portsmouth, wielkie obliczanie, wielkie nadzieje i milion postanowień, które mało kto ma zamiar spełnić, a jeszcze mniejszej grupie się to faktycznie uda. A swoje szaleństwo będę mieli też ci, których czas pośród żywych dobiegł końca, a rozpoczęło się nowe istnienie; tyle że to szaleństwo będzie miało inną naturę.
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
24-11-2015, 11:56 | #3 |
tajniacki blep Reputacja: 1 | O tak! Więcej, więcej kasy! Ravnoska dzisiejszej nocy bawiła się znakomicie. Wszak niedługo Nowy Rok, trzeba było uzbierać pieniędzy na nowe ciuszki i… ewentualne mieszkanie w nowym mieście. Dobrego humoru nie popsuł jej nawet spłukany typek, który postanowił wyżyć swoją frustrację na jej osobie. Mężczyźni… słabi, naiwni i szowinistyczni. Można ująć, że prawie przywykła do takiego typu, a przynajmniej… najchętniej takich zabijała. Niemniej noc była jeszcze młoda i nie przestawała zaskakiwać wampirzycy. Czujnym spojrzeniem, czarnych jak noc, oczu, Mohini zlustrowała tajemniczego wybawiciela. Kobieta nie była do końca pewna zamiarów owego rycerza w srebrnej zbroi. Chciał ją poderwać, okraść czy może… - Doprawdy? Mamy o czym rozmawiać? - spytała sceptycznie swoim melodyjnym głosikiem o mocnym hinduskim akcencie. - Uważam, że faktycznie mamy, a jest to kwestia nie lubiącą odwlekania, a mogącą być w gruncie rzeczy bardzo przyjemna. Powiedz mi, pani, lubisz Nowy Rok? Niezadowolona ściągnęła usta w dzióbek. Wprawdzie nie miała nic przeciwko męskiemu towarzystwu, ale wolała sytuacje, kiedy to ona wybierała z kim chce rozmawiać. - Ach… przepraszam… - uśmiechnęła się wesoło - … Mohini jestem. Mohini Patel. - czy wyciągnęła rękę na przywitanie? Oczywiście, że nie. Wiedziała, że biali lubili tak przełamywać pierwsze lody w zanjomości, ale ona lubowała się w swojej własnej, tradycyjnej kulturze. - Nowy Rok ma w sobie coś ujmującego… podobnie jak narodziny czy śmierć. - odparła przyjaznym tonem. - Taka tradycja, jak i wiele innych, a my mamy jakąś chęć do ich spełniania… - powiedział, po czym dodał tak cicho, że tylko Mohini to usłyszała - A niektóre tradycje wręcz są jakby… święte. ...no i tak jak myślała. Książulek nasłał na nią swoich poganiaczy, kiedy ona nawet nie zdążyła zwiedzić głównych ulic miasta. Taka dola Ravnosa. - Nie wiedziałam Panie Crawford, że jest Pan takim tradycjonalistą. - zaśmiała się wesoło, ruszając powoli w kierunku wyjścia. - Tak się złożyło, droga pani. - stwierdził mężczyzna oferując ramię kobiecie - Ale wszyscy jesteśmy dalecy od tego, żeby ten nowy rok był nieprzyjemny. - Are? Czyli jednak przeszło wam to przez myśl. - odparła żartobliwie, przez chwilę przyglądając się zapraszającemu gestowi. Rozbój… rozbój w biały dzień albo raczej czarną noc. Sodoma i Gomora i inne przypisy z Biblii, które nadawałaby się na dobry bollywoodzki film. - Czy mam rozumieć, że teraz dopełnimy tradycji? - Mohini oplotła się wokół ramienia towarzysza. Crawford poczekał, aż wyjdą z kasyna, po czym kontynuował. - Nie teraz, droga pani, do takich spotkań trzeba się wszak przygotować, prawda? Pytałem o Nowy Rok nie bez powodu. Sylwester. Czy przyjęłabyś na jeden zaproszenie? “A czy mam jakiś wybór?” prychnęła w myślach, przewracając nieznacznie oczami. - Jeśli zapewnicie mnie, że atmosfera nie będzie drętwa, to czemu nie… wolałabym jednak uniknąć stypy w tak radosną noc… Crawford uśmiechnął się półgębkiem jakby z żartu. - Proszę się o to nie martwić. Wampirzyca szła przez chwilę lekko zamyślona. Wprawdzie, jeszcze nie pogoniono ją bandą rozwścieczonych Brujah jak to miało miejsce pare tygodni temu, w miasteczku, którego nazwy już nie pamietała, ale… nie wiązała także większych nadziei z Portsmoutch. Prawdopodobnie, gdy tylko przyjdzie na owe sylwestrowe spotkanie, dowie się, że ma zabierać dupę w troki, albo nie zostanie z niej nawet mokra plama. - Gdzie i o której... - Mohini zebrało się na bardziej rzeczowy ton - ...odbywa się przyjęcie? - dodała nieco milej, reflektując się. - Zacznie się ono około ósmej po południu w Wieżowcu Gunwharf mieszczącym się na Nabrzeżu Gunwarf. W środku już będą osoby, które poprowadzą. - Okej. - Mohini wzruszyła ramionami odsuwając się od przymusowego partnera. Nie widziała sensu w dalszej rozmowie. Formalności, zwane przez niektórych tradycją, były dla niej istną mordęgą, a towarzyszące im niepewność i strach, sprawiały, że w głowie pojawiały się dziwne, natrętne myśli, nie dające się w żaden sposób przegonić. Jedyne czego teraz chciała to skryć się w bezpiecznym miejscu, gdzie przebunkruje pozostały jej czas do Sylwestra.
__________________ "Sacre bleu, what is this? How on earth, could I miss Such a sweet, little succulent crab" |
25-11-2015, 01:00 | #4 |
Krucza Reputacja: 1 | Soledad Ruiz aka Artemis Royo Soledad jak zwykle ucieszyła się z odwiedzin Samuela. Jego obecność od pierwszego spotkania działała na nią jak balsam. Bała się do tego przyznać sama przed sobą i dlatego utrzymywała niejaki dystans między nimi. Widziała jednak, że Samuel nic sobie z niego nie robi. Czuła się jednak nieco mniej jak małe zagubione dziecko, gdy mogła się postroszyć. Po jego wizytach zawsze sama siebie strofowała za taką dziecinadę. Tego wieczoru postanowiła przestać z tą zabawą. W końcu jest dorosła... od całkiem dłuższego czasu. Te przemyślenia przerwał spokojny głos Samuela: -Zbliża się Nowy Rok. Powinnaś się zająć dopełnieniem Tradycji. Kiedy masz zamiar spotkać się z Księciem? -A mogę nigdy? - westchnęła zadając retoryczne pytanie. - Pewnie już niedługo. Ale ciągle próbuję się przekonać do planu udawania jednej z Twojego klanu. Rozłożyła ręce i spojrzała krytycznie w swoje odbicie w lustrze wbudowanym w drzwi szafy. Spojrzała na nią poważna, niewysoka, młoda kobieta o drobnej budowie. Dobrej jakości buty na niewielkiej platformie dodawały jej wzrostu. Czarne, skórzane obcisłe spodnie, jedwabna czarna koszula - z kołnierzykiem zapiętym po szyję ale za to bez rękawów - wpuszczona w nie z jednej strony z wystudiowaną niedbałością. Był to jej podświadomy ukłon do luzackiego, ulicznego stylu do jakiego przywykła za ludzkiego życia. Włosy upięte w spory kok, dyskretny makijaż. Urodzinowy pierścień z grawerunkiem jaki dostała od Raula. Kilka delikatnych bransolet. Odbicie w jej mniemaniu nie mówiło “jestem Gangrelem”. Popatrzyła w oczy Samuela, odbijające się również w lustrze. - Czy ja wyglądam na Gangrela? - widząc zamyślone spojrzenie Samuela odwróciła się do niego nagle zaalarmowana: - Coś się stało? - spytała z niepokojem. - Pamiętaj, że jesteś młoda. - odparł wymijająco Samuel - I nie, nic się nie stało. Wpadł mi do głowy po prostu niedorzeczny pomysł, którego nie udałoby się wprowadzić w życie. - To znaczy jaki pomysł? - Sol dopytywała się ze zmarszczonymi brwiami. - Zastanawiałem się czy nie dobrze byłoby jeszcze w tym roku udać się do Księcia, ale jako że dziś na to za późno, to musiałabyś to zrobić jutro. Poroniony pomysł, nikt cię na przyjęcie nie zaprosi. - Staram się być dyskretna jak tylko mogę, więc raczej nie mają powodów podejrzewać, że jestem w mieście czy jego okolicy. Nie dałam okazji do zapraszania mnie gdziekolwiek, Samuelu. Co powinnam wiedzieć o Księciu? - odwróciła się twarzą do Gangrela, skupienie widoczne na jej obliczu. - A wiesz już o nim cokolwiek? - zapytał Gangrel. - Oprócz tego, że jest z klanu Tremere, nic więcej. - skrzywiła się niezadowolona. - Oprócz tego, powinnam się czegoś jeszcze obawiać? - Obawiać mogłabyś się jeżeli byś zwlekała za długo ze spełnieniem Tradycji Gościnności. Nasz Książę nazywa się Terrence Seymour i faktycznie jest Tremere. Miałaś już z nimi do czynienia? Z tego co pamiętam, bo raz się z nim widziałem, jest rzeczowy. Nie jest typem okrutnika, nie to, co jego poprzednik, ale zważając kogo strącił z tronu bardzo dobrze umie o siebie zadbać i potrafi być stanowczy w walce. Soledad skrzywiła się: - Na walce się nie znam, młodzi Gangrele mogą się nie znać? Nie miałam do tej pory możliwości współpracy z tym klanem. Ale mój stwórca i mentor owszem. - wampirzyca starała się brzmieć rzeczowo i klinicznie, niczym rasowy prawnik, jakim w końcu była. - Gdzie powinnam się udać?- uniosła zdecydowanie podbródek. - Aby spotkać się z Księciem czy aby stać się pełnoprawnym Gangrelem? Sol nieco oklapła: - Nie ułatwiasz, co? Poprawna kolejność to zostać Gangrelem by potem nie musieć kłamać księciu? - uśmiechnęła się krzywo. - Jak Ventrue zostaje Gangrelem? - dodała nieco naiwnie, podejrzewając jakiś spory podstęp. - W dużej mierze kłamiąc. - stwierdził Samuel - Bo nie mówimy tutaj chyba o treningach i niedozwolonych zabawach, prawda? - Niedozwolonych zabawach? - przez chwilę nie rozumiała - Mówisz o… więzach krwi, tak? Nie, nie mówimy o tym, Samuelu. - potrząsnęła głową. - Myślisz, że książę uwierzy w moją opowiastkę? Może lepiej ją przetrenujmy? - Soledad ponownie sięgnęła do swojego prawniczego wychowania. - Jeżeli sądzisz, że tak będzie najlepiej. - skinął głową Gangrel - Co więc zamierzasz mu powiedzieć, kiedy zapyta cię o Klan? Soledad zamknęła szafę i stanęła przed Samuelem w rozluźnionej pozie. Splotła dłonie za plecami, przyjmując otwartą pozycję, pamiętała o mowie ciała. - Nazywam się Artemis Royo, klanu Gangrel, przybyłam z Delaware. Pragnę prosić o zezwolenie na pobyt w twej domenie, mości książę - skłoniła głowę z szacunkiem i wyciągnęła dłoń imitując gest całowania pierścienia. - I jak? - Trochę zbyt spinasz się na oficjalność. - stwierdził z uśmiechem Samuel - Ja aż taki poprawny nie umiałem być. - To może tak: - Sol skłoniła krótko głową wciąż w rozluźnionej postawie - Artemis Royo, klan Gangrel z Delaware. - zaczęła i utknęła. Skrzywiła się. Nieoficjalne słowa jakoś nie chciałby napłynąć. Otrzepała się i spróbowała jeszcze raz: Artemis Royo z klanu Bestii z Delaware. Proszę o zezwolnie pobytu w domenie, książę. - spojrzała na Samuela. - Lepiej? - Lepiej. -pochwalił ją starszy Gangrel - A teraz powiedz dlaczego chcesz się zatrzymać akurat w Portsmouth? - Zostałam wysłana przez tamtejszy klan na nauki do Samuela Wadema. W między czasie mogę wspomóc wspólnotę swoimi umiejętnościami. Cholera! - sama złapała się na oficjalnych tonach - Moi współklanowcy wysłali mnie na szkolenie do Samuela Wadema. W zamian za pozwolenie, mogę pomóc tutejszym nieumarłym w kwestiach związanych z bezpieczeństwem, programowaniem, hakowaniem. - spojrzała na Samuela oczekując jego opinii. - Cóż to za szkolenie? Sol specjalnie dodała nieco skrzywioną minę: - Umiejętności przeżycia poza dużymi miastami, poznanie bliżej swojej bestii, nauka mocy. - dorzuciła wzruszenie ramion i przestapiła nonszalancko, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i wypychając nieco biodro w czymś co wedle jej mniemania miało przypominać postawę buntowniczą a przez to zgodną z jej “klanem”. Gangrel pokiwał głową. - Dobrze, tylko taka rada – w razie czego nie próbuj przekolorować, bo... a w sumie najwyżej rozśmieszysz Księcia. - zaśmiał się Samuel, po czym dodał – Przepraszam, nie będzie tak źle. Przynajmniej nie dodał „Mam nadzieję”. -Mówisz o umiejętnościach czy pozie? - Sol poczuła się nieco zdezorientowana - To zgłoszę się do Szeryfa 1 stycznia. Gdzie mogę go znaleźć? No i czy Ty też się pojawisz, żeby potwierdzić moje słowa czy nie? - O pozie. - odparł Gangrel - Kręci się po całym Portsmouth, jeżeli można to tak powiedzieć, ale najłatwiej pytać o niego w Elizjum. Mogę nawet go z tobą umówić, jeżeli chcesz. - Dobrze, jeśli to nie sprawi Ci kłopotu. - kiwnęła głową Sol, przyjmując krytykę. - Do czasu spotkania pozostanę tutaj. Jak nazywa się Szeryf? Z jakiego jest klanu? A Ty wybierasz się na bal? - Kelsey Arkwright, jest moim współklanowcem. - odparł Gangrel - Na bal? Wyobrażasz sobie mnie na balu? - uśmiechnął się Samuel. - No cóż, gdyby ubrać Cię w dobrej jakości garnitur lub smoking, przyciąć włosy i ogolić… - Sol wzięła pytanie Samuela poważnie. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Gangrel z niej żartuje. - Ach… - uśmiechnęła się i potrząsnęła głową - przepraszam. Chyba najtrudniej będzie przekonać innych Gangreli do tego, że dzielę wasz klan. Ale dobrze, jeśli możesz nas umówić, to chętnie skorzystam z oferty. A jakie masz plany na jutro? - spojrzała ponownie wampirowi w twarz. - Może… wpadniesz? Porozmawiamy na temat Twoich potrzeb prawnych. - Ty wolisz uniknąć spotkania z Księciem, ja wolę unikać spotkania z moimi potrzebami prawnymi. - wyszczerzył się Gangrel - Tak czy inaczej daj mi z godzinę, może dwie, a pójdę teraz do Elizjum i sprawdzę czy nie ma tam Arkwrighta... i ewentualnie rozmówię się z nim. - No dobrze, ale im szybciej zaczniemy pracować nad kłopotami prawnymi, tym szybciej je rozwiążemy. Czy mam Cię postawić pod ścianą tak jak Ty mnie z tradycją? - zaśmiała się Soledad - Zadzwonisz czy wrócisz? - Jeżeli nie zajmie mi to za długo to wrócę. - odparł mężczyzna - Dobrze? - Dobrze - kiwnęła głową z poważną miną tak typową dla niej - Będę czekać. - przez chwilę zawahała się jeszcze na chwilę, jakby chciała coś dodać ale zrezygnowała. - Samuel… dziękuję Ci. - uśmiechnęła się - za … wszystko - zrobiła nieokreślony ruch ręką. - Nie musisz. - wyszczerzył się Gangrel. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Jak Samuel obiecywał, tak zrobił. Po około dwóch godzinach do mieszkanka Soledad powrócił Gangrel w nieokreślonym nastroju. Już od progu odezwał się do "młodej Gangrelki": - Zaczynam robić się zazdrosny, Soledad. - To znaczy? I nie Soledad, Artemis. - Artemis, tak. - uśmiechnął się pod nosem - Widzisz, spotkałem Szeryfa i przekazałem mu sprawę. - zaczął, ale urwał po tym stwierdzeniu. Soledad podeszła bliżej mężczyzny obserwując mowę jego ciała. - Przekazałeś sprawę i …? - bił od niej spokój. Ten rodzaj spokoju, który jest narzucany ogromnym wysiłkiem siły woli. - Lubisz przyjęcia sylwestrowe? - zapytał niewinnie Gangrel. - Lubię, zazwyczaj. Ale mówiłeś, że nie zostałabym zaproszona. Czemu to się zmieniło? - rzuciła mu ostre spojrzenie. - Nie wiem. - odparł rozbrajająco szczerze Samuel - Znaczy, przedstawiłem sprawę, a kiedy Kelsey usłyszał, że chodzi o dopełnienie Tradycji Gościnności od razu zaproponował dzień jutrzejszy i przyjęcie organizowane przez Księcia. - rozłożył bezradnie ręce. - No dobrze, ale… nie mam żadnej kreacji. - ze stresu to była pierwsza rzecz jaka przyszła jej do głowy, bo zapakowała jedynie kilka par spodni i bluzek. - Mam iść w spodniach skórzanych? To nie urazi księcia? - Na pewno przydałoby się coś, czego nie nosisz na codzień… Jakieś lepsze spodnie i bluzka przynajmniej, rozumiesz, odświętne. Soledad otworzyła szafę pokazując jej zawartość: - Mam takie i takie - pokazała kolejną doskonałej jakości parę skórzanych spodni z lekkim pobłyskiem - oraz takie - wskazała na atłasowe czarne spodnie. - Może czerwona jedwabna bluzka? Mam też jedną parę pantofli na wysokim obcasie - pokazując buty ułożone równiutko w szafie - ale Gangrel w szpilkach? - Naprawdę to wszystko zabrałaś? - spojrzał zaskoczony Samuel - Co do szpilek, to zawsze możesz udawać, że jest ci w nich szczególnie źle - zaśmiał się - ale możesz zawsze wziąć do innego. Bluzka i spodnie brzmią dobrze. Przyjęcie rozpocznie się około ósmej wieczorem jutro, więc na sprawunki na ma co już liczyć. Soledad pokiwała głową: - Nooooo, tak, to są rzeczy na podróż. - pokiwała głową - Dobrze. Czyli widzimy się tutaj około 1 tak? Przynieś wszystkie papiery i maile, czy co tam masz w związku ze swoją sprawą. - powiedziała prawniczym tonem, nawykłym do posłuchu. - Najpierw kwestia przyjęcia. Jak załatwisz sprawy z Księciem wtedy zajmiemy się moją - odparł wymijająco Gangrel - Pamiętaj tylko. Około ósmej wieczorem, Wieżowiec Gunwharf. Mieści się on na wybrzeżu o tej samej nazwie. - Dobrze, będę pamiętać. Mam się powołać na nazwisko szeryfa, tak? - Tak będzie najlepiej. Mają tam już mieć osoby, które poprowadzą. - Ok. Zadzwonię przed wyjściem z balu i spotkamy się tutaj - naciskała na Samuela. Nie chciała mu dać okazji do wymówki. - Dobrze, już dobrze. Jesteś straszliwie uparta. - Nie chcesz poznać moich wad - mrugnęła do mężczyzny. Ostatnio edytowane przez corax : 25-11-2015 o 10:12. |
25-11-2015, 01:06 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-11-2015 o 01:22. |
27-11-2015, 00:49 | #6 |
Reputacja: 1 | Sykowi gazu z puszek służących wandalowi do zdewastowania frontu sklepu odpowiedział podwójny dźwięk zamykanego na pilota samochodu o przyciemnionych szybach, zaparkowanego budynek dalej po drugiej stronie ulicy. Rzecz do przesłyszenia, nawet o tej porze. Mężczyzna, który zamknął samochód pilotem przeszedł na drugą stronę, przestępując przez plamę światła rzucaną na chodnik przy jezdni przez staromiejską latarnię widać było pod połami beżowego prochowca spodnie od garnituru, i również garnitur z krwistoczerwonym krawatem bez fasonu na białej koszuli. Ubiór i uczesanie z przedziałkiem jasnobrązowych włosów wyglądającego może na przedsiębiorce niższego sortu lub jakiegoś urzędnika były może nie ekskluzywne, ale szykowne, ale postawa, krok czy spojrzenie wydawały się nie pasować do takiej pierwszej oceny wizerunku. Przy akompaniamencie kroków obcasa na chodniku podszedł blisko drzwi sklepu, na froncie których powstawało nowe dzieło sztuki. Zerknął na nie przelotnie i przeniósł wzrok na Brooka. - Ładny płaszcz. - rzucił Ian do nieznajomego, wpatrując się w niego intensywnie, dłonie chowając w kieszeniach własnego. Brook spokojnie zerknął na nowo przybyłego, obejrzał go od góry do dołu, po czym wrócił do pracy. - Dzięki. Ładny garniak i płaszcz. - Potrzebuje pan pomocy? - zagaił niezobowiązująco Ian, zerkając na moment na powstające dzieło. - Nie, wydaję mi się, że jestem w stanie utrzymać puszkę w ręce, ale dzięki za ofertę. - Brook spokojnie przyjrzał się jak mu idzie - Masz zamiar mnie powstrzymać? - Nie wiem, to nie mój sklep. Ale może warto odpuścić i nacieszyć się wieczorem. - elegancki mężczyzna powiedział nonszalancko, ale jego spojrzenie zdradzało mniej luźne podejście. - Wybacz, ale ten palant tutaj zalazł mi za skórę za bardzo. Więc jeżeli nie masz zamiaru mi przeszkadzać, ani pomagać to podziwiaj widok, albo spadaj. - Nie jest pan za stary na takie bzdury? - Hej albo to, albo wyrywam mu drzwi z framugi. Teraz przynajmniej jestem konstruktywny. - W porządku. - westchnął Ian, wyjmując z kieszeni i rozkładając odznakę policyjną - Proszę o dokumenty. - Jesteś na służbie glino? - Jestem na patrolu i jedyne co w tej chwili mogę to interwencje takie jak ta. - Ian złożył odznakę, chowając do kieszeni - Dokumenty proszę. Dzieło będzie musiało poczekać na lepsze czasy. - Napić się człowiekowi nie dadzą, teraz jeszcze wyżyć się nie wolno. Jestem pewny, że w Stanach daliby mi spokój. - Brook spokojnie zaczął klepać się po kieszeniach - O cholera stary… wiesz zapomniałem dokumentów. Poczekasz tu, a ja skoczę po nie do domu? - Mam jeszcze parę stałych punktów do objechania, ale mogę podrzucić pana na komisariat. - uprzejmie i z kamienną miną odpowiedział stróż prawa - To nie potrwa długo, a potem nawet podrzucimy do domu po wylegitymowaniu. I pobraniu odcisków. Proszę tędy. - wskazał ręką samochód po drugiej stronie ulicy. Kiedy obaj odwrócili się w stronę samochodu zobaczyli niskiego czarnowłosego mężczyznę stojącego nieopodal auta, opierającego się o ścianę budynku i przyglądającego dwójce. Widząc, że zwrócili na niego uwagę uśmiechnął się półgębkiem i odezwał: - To nie będzie konieczne. Z jakiegoś powodu stróż prawa wydawał się bardzo zaskoczony. Nie poruszył się, ale oczy raz zmrużone na nieznajomym zaczęły badać całą okolicę, jak gdyby spodziewał się że ten nie jest sam i obawiał się go z jakiegoś powodu. Z jakiegoś też powodu zdawał się wykluczać aby mógł to być pomocnik czy czujka Brooka. - Mogę w czymś panu pomóc? - zapytał służbiście podejrzanego nieznajomego, wychodząc o krok przed nieomal zatrzymanego grafficiarza. Brook w tym momencie odłożył na ziemię puszkę speju i również spojrzał na nowo przybyłego. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wsadzić gliniarza do najbliżeszego kosza na śmieci, aby tam spędził nockę. - Twierdzę, że nie będzie konieczne zabieranie nigdzie tego pana. - stwierdził nieznajomy - Bo jak sądzę nikt w tym towarzystwie nie chciałby tracić nocy dla dnia. Brook spojrzał na policjanta i na nowo przybyłego. - A ojciec mi mówił, że maskarada tylko i wyłącznie pomaga… Policjant w niemożliwy do pomylenia sposób odwrócił się spojrzeć na Brooka na słowo “Maskarada”. Jego twarz była niemożliwa do odczytania, ale po oczach widać było, że z powodu nieznajomego był gotów szykować się do walki, ale słowa padające z ust wandala po prostu go zaskoczyły. Odsunął się o krok. - Oczywiście. Wiesz kto to jest? - zapytał, niewątpliwie mając na myśli zawile omijającego temat przybysza - I odsuń się od mojego samochodu, jeśli łaska. - rzucił stanowczo w stronę tego, który zaskoczył ich obydwu. Nieznajomy tylko uniósł dłonie w ręce poddania się i z tym samym wyrazem twarzy odsunął się trochę od samochodu… Trochę. - Czego chcesz? - rzeczowo zapytał Ian, podchodząc ospale, ewidentnie do samochodu, od przeciwnej strony jeżeli musiał by nie zbliżać się do czarnowłosego. Obejrzał się raz tylko na wcześniej zatrzymanego wandala w trenczu. Wandal w trenczu natomiast przyjrzał się jeszcze raz swemu dziełu, stwierdził, że wystarczy jego twórczej ekspresji na jedną noc, podniósł swoje puszki spreju i również spojrzał na nowo przybyłego. Podejrzewał, że będą pytania czemu molestuje śmiertelnych a nie wita się z księciem. - Jestem tylko posłańcem dobrej woli. Pozwólcie, że zapytam - jakie macie plany na spędzenie Sylwestra? Ian zatrzymał się przy swoim samochodzie, od strony pasażera. Na zadane pytanie spojrzał na Brooka. Brook spojrzał na Iana i pokręcił oczami. - Upić się w trzy dupy i kąpać się nago w lokalnej fontannie. - wypowiedział z sarkazmem - Nie mam większych planów. Poznać miasto może, znaleźć jakiś miły klub i złapać coś ciepłego na ząb? Nie jestem typem, który cieszy się kolorowymi, głośnymi eksplozjami. - Bo sądzę, że mam lepszą ofertę. - stwierdził nieznajomy - Na spędzenie Sylwestra w lepszej atmosferze. I dopełnienia jednocześnie pewnych obowiązków, jakich nakazuje gościnność. Funkcjonariusz wyciągnął z kieszeni prochowca srebrną papierośnicę. Otworzył ją, wyjął jednego papierosa i pojemnik wrócił do kieszeni zastąpiony zapalniczką. - Kontynuuj. - poprosił, gdy w cieniu samochodu na chwilę pojawił się żarzący pomarańczowy punkt na końcu papierosa. - Jesteście zaproszeni na przyjęcie sylwestrowe u tego, u którego gościcie. Wtedy będzie można też omówić sprawy, które jeszcze nie zostały załatwione. Brook przez chwilę miał wyraz twarzy mówiący, że nie ma zbytnio pojęcia o czym gada nowo przybyły. Po tej chwili jednak najwyraźniej odpowiednie trybiki zaskoczyły i kiwnął głową. - A ty dla naszego gospodarza jesteś… kim, że przekazujesz nam to zaproszenie? - Nazywam się Kendall Radclyffe. Wykonuję wolę waszego gospodarza, jak i robię to od dawna. - Sprawy… czy jakiekolwiek sprawy poza dopełnieniem Tradycji? - zapytał Ian, z milisekundą wahania w głosie, choć niewidocznego po twarzy. Z delikatnym hukiem puszki wylądowały w pobliskim koszu na śmieci. - Więc jesteś jego szeryfem? - Bynajmniej. - mężczyzna odparł w kierunku Brujaha i zwrócił się do Iana - Dopełnienie Tradycji jest najważniejsze, ale nie trzeba się obawiać tego. Brook podrapał się po głowie. - Ech, a chciałem z tym poczekać do nowego roku. Wiadomo książe pewnie ma sporo na głowie w związku z sylwestrem i tak dalej. - Rozumiem, że we właściwym miejscu i we właściwym czasie poznamy szczegóły. - stróż prawa ujął papieros w lewą dłoń, wypuszczając nieco dymu - Jeżeli przekazałby pan te szczegóły, i jest to jedyny powód… pańskiej wizyty, byłbym zobowiązany. - Jutro około ósmej wieczorem, w Wieżowcu Gunwharf rozpocznie się przyjęcie sylwestrowe. - odparł krótko mężczyzna. - W Spinnakerze… - zawahał się Ian, myśląc o charakterystycznym wysokościowcu - Będę tam. - odparł w końcu przenosząc wzrok na chwilę na Brooka nim wrócił do tego, który zaskoczył ich obydwu - Zgaduję też, że nie obowiązują zaproszenia, tylko lista gości…? - Nie, nie w Spinnakerze. 1 Gunwharf, Wschodni Plac. To drugi co do wysokości wieżowiec w Portmouth, zaraz po Spinnakerze. - poprawił Kendall - Tak, obowiązuje lista gości. - Z ciekawości zapytam jakież to atrakcje przewiduje przyjęcie? - Brook zaczął rozglądać się czy widać stąd ten wieżowiec. - Podejrzewam, że jedną z atrakcji będzie na pewno samo dopełnienie Tradycji, czyż nie? Resztę pozostawmy w gestii Księcia i w niedopowiedzeniu. - spojrzał po obu wampirach - Czy czegoś jeszcze chcielibyście się dowiedzieć? - Spotkamy się tam, panie Radclyffe? - Ian zgasił papierosa i odszedł na dwa kroki by go wyrzucić do pobliskiego śmietnika. Dłonie schował do kieszeni rozpiętego prochowca. - Jak najbardziej, spotkamy się, będę na miejscu. - Więc zgaduję, że to by było wszystko. Dziękujemy… za przekazanie zaproszenia. - ostrożnie odparł policjant. Po chwili wahania zapytał jeszcze: - Potrzeba gdzieś podwieść? Któregokolwiek z was? - obrócił się na poły do Brooka, na poły do graffiti będącego jego dziełem. - Ja sobie dam radę. Susan chciała odwiedzić port. - mówiąc "Susan" wskazał kciukiem na graffiti - Ale dzięki za ofertę. Spotkamy się na imprezie. Ian skinął głową, przenosząc spojrzenie na Radclyffe’a. - Dziękuję, ale nie trzeba. Mam jeszcze sprawy do załatwienia przed jutrem. - skłonił się lekko obu mężczyznom - Będziemy oczekiwać. - Do jutra więc… - sceptycznie skinął głową funkcjonariusz, ale zatrzymał się spojrzeniem na Brooku. - Łatwiej będzie się nam obu żyło jeśli “Susan” nie będzie tu gdy zajadę patrolem za trzy godziny. Może z półgodzinnym opóźnieniem. Przycisk z pilota w płaszczu z piknięciem otworzył drzwi samochodu, Ian wyminął Radclyffe’a by wsiąść. Brook spojrzał na ściąnę pomalowaną graffiti. - Twoja wola oficerze. Ale co mam z nią zrobić jak już ją wyrwę? Ian spojrzał tylko Brookowi w oczy sugerując, że nie żartuje. Nie była to groźba, ale jasne że o drobnostkę oba wampiry mogą popaść w konflikt i oficer zrzuca na autora ustąpienie. Wsiadł do samochodu zapalając światła i silnik, by odjechać. Brook westchnął, spojrzał na Susan. - Sorry mała, ale nas złapali. Może następnym razem. - ruszył z powrotem do domu po szmatę, wodę i biały sprej na wypadek, gdyby dwie pierwsze nie poskutkowały.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
27-11-2015, 03:10 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-11-2015 o 03:19. |
30-11-2015, 02:28 | #8 |
Edgelord Reputacja: 1 | PROLOG: Królestwo ambicji
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 30-11-2015 o 03:07. |
30-11-2015, 20:12 | #9 |
Krucza Reputacja: 1 | Kobieca dłoń wyłączyła wyciszony do tej pory telewizor, wyświetlający relacje z przygotowań do zabawy sywestrowej. Delikatny dotyk na ekranie smartphone’a… w słuchawkach pierwsze dźwięki ulubionego kawałka Matthew. We chase misprinted lies We face the path of time Schyłek kolejnego roku. – ubrana jedynie w elegancką, czarną bieliznę Sol przysiadła na krześle, zarządzając sama sobie 5 minut przerwy od ciągłego powtarzania w głowie tych samych fraz i nakładania czwartej wersji makijażu. Założyła z gracją nogę na nogę i kontynuowała pisanie: Za oknami rozpoczyna się szaleństwo... a ja mam wrażenie, że to zupełnie inny świat. Jakby z każdym mijającym rokiem, oddzielała mnie od niego coraz grubsza szybą... And yet I fight And yet I fight This battle all alone No one to cry to No place to call home Słowa piosenki wywołały słodko-gorzki uśmiech na twarzy młodej Eiren, w zamyśleniu nagryzającej lekko czubek drogiego wiecznego pióra z wygrawerowanym napisem „Nil excusandum - nil excipiendum”. Myślała o swych sprzymierzeńcach pozostawionych w Nowym Świecie. Martwiła się o nich. Martwiła się o siebie. Co przyniesie rok następny? Czy uda mi się odzyskać utracony honor? Czy kiedykolwiek będę w stanie ... – pióro zawisło nad papierem pamiętnika. Wampirzyca zamarła bez ruchu, zdając sobie sprawę jak bardzo chce odzyskać utracony status w klanie. …My gift of self is raped My privacy is raked… Jak bardzo chce oczyścić swe imię. Jak bardzo znowu chce współpracować z gerousią i przyczyniać się do wzmacniania klanu. Odkrycie to za życia zaparłoby jej dech, zaś obecnie... wywołało jedynie dodatkową falę smutku. Obawiam się dzisiejszego przyjęcia, bo nie wiem czego się spodziewać po tutejszej Rodzinie. Dawno nie byłam na oficjalnym spotkaniu. Mimo pozornie spokojnej postawy Samuela, nadal nie jestem w pełni przekonana do planu. Ale, najważniejsze to się dobrze „sprzedać”. Cała reszta... wyjdzie w praniu... chyba. And yet I find And yet I find Repeating in my head If I can't be my own I'd feel better dead… Wciąż ze słuchawkami w uszach i ciężkim sercem, Sol podeszła do szafy. Ukryła pamiętnik okręcony kilkukrotnie kolorowymi troczkami, a następnie wyciągnęła czarne, skórzane spodnie i krwiście czerwoną, mocno dopasowaną bluzeczkę. Dołożyła do całości wysokie szpilki z czerwoną podeszwą. Poprawiła luźno rozpuszczone włosy opadające grubymi lokami na ramiona. Sprawdziła jeszcze raz makijaż i narzuciła sztuczne futro z ogromnym kapturem, kryjącym twarz przed całym światem. Biżuteria, zegarek, torebka – wszystko było od dawna gotowe. Nie pozostało nic innego jak zejść do oczekującej przed domem taksówki. |
30-11-2015, 21:30 | #10 |
Reputacja: 1 |
* * *
* * *
* * *
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-12-2015 o 08:36. |