Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-09-2016, 02:14   #1
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
[Wampir] Moje własne dziecko [18+]

Moje własne

dziecko















...

Madam

Listopad 1931, Nowy Jork, Manhattan, 635 Park Avenue, sypialnia

Wracając do zmysłów Belle, poczuła dotyk dłoni na swoim nagim biodrze. Nie musiała się odwracać by wiedzieć, że to John. Czuła zapach jego wody kolońskiej w powietrzu, na aksamitnej pościeli a nawet na własnej skórze. Z takiej odległości czuła nawet zapach krwi przelewającej się w jego ciele.
- Oh Johny… - wymruczała przeciągając się. Prężąc swoje nieludzko ponętne ciało nadała mu kolorów życia. - gdybyś był z dwadzieścia lat młodszy, zjadła bym cię na śniadanie...
Mężczyzna objął płaski brzuch kobiety, muskając przy tym włoski na jej łonie, przekręcił ją na plecy.
- Nie ma takiej potrzeby Pani Brezing, śniadanie podajemy do łóżka. - zażartował i klasnął w dłonie, do sypialni weszła młodziutka służąca z której Belle lubiła ostatnio pijać.

Niespełna szesnastoletnie blond dziewczę, nie było oczywiście tego świadome. Gdy odzyska przytomność, przekonana będzie iż znowu dostała ataku padaczki na którą cierpi. W jej małej główce, została zabrana z sierocińca z litości.
Bogata Pani Brezing potrafiła wesprzeć cele charytatywne w tych ciężkich dla wszystkich czasach. Najbardziej urocze było to, że gdy dziewczyna budziła się po drzemce spowodowanej utratą krwi, zawsze wszystkich w koło przepraszała. Lily, bo tak się nazywała, była w domu Bele garderobianą. “Owieczka” wchodziła właśnie do sypialni “wadery”, myśląc o tym iż będzie pomagać swojej Pani w ubieraniu się. Belle czuła, że puls Johna przyśpiesza, wiedziała iż podnieca go obserwowanie jej, przy jedzeniu.
- Dobry wieczór proszę Pani. - Lily wciąż mówiła z dość plebejskim akcentem, ale Belle pracowała już nad tym. - Pani suknia na premierę jest już gotowa. - Uszyta specjalnie na tą okazję. Za parę godzin w Capitol Theatre odbędzie się premiera Frankenstein’a w reżyserii James’a Whale. Na pokazie nie zabraknie nowojorskiej śmietanki w tym kilku spokrewnionych. Betty Grable rzecz jasna, ale i Billy Hall a nawet jej “własna” Marie Brendt, eh ta młodzież...
Po filmie odbędzie się afterparty na którym pojawią się gwiazdy produkcji, między innymi Colin Clive.







...




Karl

Grudzień 1943, Karkonosze, Spokojna noc w Wielkich Niemczech
Karl wygramolił się z barłogu. Zerknął obok.

Aghatha ciągle jeszcze spała? wampir położył dłoń na jej nogę. chłodna… czy aby nie przesadził? powinien przestać objadać się przed snem… Karl szybko przewrócił, bezwolne, nagie ciało ghoulicy i przyłożył palce do jej szyi. Wciąż miała puls. Dobrze. Reinhardt przykrył swoją kochankę prześcieradłem i pogładził po włosach. Gdzieś w szafce powinien mieć jakąś czekoladę którą wygrał ostatnio w karty.
...
Karl ogarnął swój ubiór po czym wyszedł do pomieszczenia obok gdzie… czekali już na niego Frans i Emma w pozycji zasadniczej. Trójka oddała sobie saluty po czym wszyscy spoczęli z tym, że tylko Karl na krześle.
- Herr Sonderführer - zaczął Frans - Od kilku godzin oczekuje się od pana stawienia się w kostnicy.
- Dobrze, że nie ociągał się Pan z wstawaniem… - Wtrąciła Emma, aż za dobrze świadoma tego kto jeszcze znajduje się w łóżku przełożonego - zaczynało brakować nam pomysłów na zbywanie ludzi Hauptsturmführera. - Sytuacja musiała być naprawdę poważna skoro stojący na czele kompleksu Hauptsturmführer Wolfgang Oettingen we własnej osobie, przypomniał sobie o swoim ekscentrycznym Sonderführerze.
...
Podróż do kostnicy trwała kilkanaście minut. Po drodze Karl i towarzysząca mu dwójka ghuli minęli kilku strażników.
W samej kostnicy znajdowało się czworo ciał ułożonych na stalowych szpitalnych łóżkach.
- Zasadniczo chodzi o to, Herr Sonderführer - Frans pospieszył z wyjaśnieniami - że nie ma żadnych ran…
- ani żadnej krwi… - dodała Emma.
Poza swoim Sire, Karl nie spotkał jeszcze żadnego wampira. Przynajmniej nie osobiście. Wiedział na pewno o istnieniu dwóch innych. Jeden z nich rościł sobie prawa do Hirschberga i za pośrednictwem swojego ghula - tamtejszego księdza, dał wyraźnie do zrozumienia Karlowi, iż nie życzy sobie by ten polował mieście i jego okolicach.
O drugim dowiedział się gdy poznał na własnej skórze czym jet telepatia: Głos w jego głowie dał mu wtedy jasno do zrozumienia, że jeśli choćby znajdzie się w sąsiedztwie pewnego sudeckiego kompleksu zamkowego, dane mu będzie podziwiać wschód słońca...

- Pozostałej szóstki żołnierzy jeszcze nie odnaleziono. - Głos Fransa wyrwał wampira z rozmyslań.








...






Astrid

Luty 2016, Oslo, Karl Johans gate 27, drugie piętro
Astrd złapała się na tym, że myśli. Obecność świadomości była dowodem obudzenia się. Kobieta wybadała ręką swoją twarz. Oczy miała otwarte, jednak przed nimi malowała się jedynie czerń. Astrid po omacku odnalazła przewód od nocnej lampki, jak po nitce do kłębka doszukała się włącznika.
“pstryk”
Ciemność rozrzedziła się tysiącem odcieni szarości.

Kobieta chwyciła leżący przy lampce telefon, sprawdziła godzinę i apkę z pogodą. Oslo, 16:57, ciemno, bezchmurnie. Przeniosła spojrzenie w bok, obok niej leżała dziewczyna której sobie nie przypominała.

Kainitka niepewnie wysunęła dłoń by szturchnąć nieznajomą. Palce przeszły przez bezcielesną marę i zatrzymały się na jedwabnej pościeli.

Astrid wstała i przeszła do drugiego pokoju. Okna wciąż były zasłonięte grubą, ciężką zasłoną. Ile to roztoczy musiało na niej żyć? trudno było to na pewno oszacować, choć Astrid przypuszczała iż te małe domowe zwierzątka odpowiadały przynajmniej za połowę ciężaru materiału. Kobieta ostrożnie chwyciła za łańcuszek i pociągnęła go bardzo powoli, stary mechanizm skrzypiał okrutnie rozsuwając płachty na boki. Astrid mogła by oszczędzić swoim uszom tego koncertu, szarpiąc za łańcuszek zdecydowanym, szybkim ruchem, ale to zaowocowało by zasłoną dymną kurzu.

Oslo pulsowało zimnym, elektrycznym światłem.

Wampirzyca usłyszała telewizor w pomieszczeniu obok. Przeszła przez korytarz, mijając trzy dziewczyny stojące przy ścianie.

- Ludwiczku? - Astrid zawołała swojego ghula - masz jakiś gości? - jej apartament wydawał się dzisiaj wyjątkowo tłoczny... Z pokoju obok słychać było odgłosy gwałtownego podrywania się z kanapy i rozsypywania się czegoś na dywan.
- Nie, nie Proszę Pani, to tylko telewizor. - odpowiedział znany jej głos ghula. Moment później sam Ludwik otworzył przed Astrid drzwi i skłonił głowę.
- Pani Astrid, piękną mamy noc tego wieczoru dzisiaj, nieprawdaż? - nie czekając na odpowiedź ustąpił drogi swojej właścicielce - Czy życzy sobie Pani coś do picia? a może napuścić wodę do wanny? - Astrid wyczuła od mężczyzny delikatną woń whisky oraz diablo intensywny
zapach wody kolońskiej… tej prawdziwej, z Kolonii. Kainitka wiedziała, że stary Ludwiczek źle zniósł ostatnie stresujące dni, kiedy to jego Pan, ojciec Astrid, został zniszczony przez…
No właśnie.
Ludwik zdążył wyłączyć telewizor zanim kobieta weszła do salonu. Na sofie stała miska z popcornem, który rozsypany był też na podłodze.
Gdzieś tam, kilka pięter niżej w zimnym lochu budziło się właśnie zapewne childe Astrid.
Kobieta przymknęła oczy i przypomniała sobie jak syn wyglądał gdy widziała go po raz ostatni wczoraj.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 11-09-2016 o 23:43.
Amon jest offline  
Stary 10-09-2016, 11:37   #2
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Madame przysiadła w salonie i z przyjemnością odpaliła papieros umocowany na długiej szklanej lufce. Uwielbiała ten moment gdy na chwilę w jej ciele budziła się ta dziwna drobinka emocji… panika. Tak samo jak dotyk drogiego materiału na swojej skórze, skórze pod którą pulsowała świeżo wypita krew. Sięgnęła po gazetę, którą przyniosła jej Doris. Przesuwając wzorkiem po wiadomościach wysłuchiwała sprawozdania swojej zastępczyni. Uśmiechnęła się widząc informacje o premierze. Szykowała się kolejna niewyobrażalnie nudna noc.

Johny ogolony na gładko, pachnący nową dawką wody kolońskiej, wrócił do jej pokoi. Miał na sobie jeden z garniturów, który mu kupiła. - Jedziemy?

Belle zgasiła papieros i wstała z fotela. Doris szybko podbiegła by upewnić się, że sukni i fryzurze nic się nie stało. - Skoro już się wyszykowałeś.


Johny chwycił jej futro, przygotowane przez jedną z garderobianych i narzucił ostrożnie na przykryte suknią ramiona. - Nie mam armii garderobianych. - Znów powrócił ten żartobliwy ton, a zaraz po nim jego wzrok przeniósł się w stronę garderoby gdzie Lily spała na szezlongu. Widząc, że Doris skończyła kontrolę, użyczył Madame ramienia.

Wampirzyca delikatnie oparła się o mężczyznę i dała się zaprowadzić do zaparkowanego na zewnątrz auta. Jeden z odźwiernych szybko otworzył drzwi pojazdu, tak by mogła zająć po stronie pasażera. Johny jak zwykle zajął miejsce przed kierownicą. Nie rozumiała tych urządzeń i bardzo cieszyła się, że zarówno Johny jak i Doris potrafili prowadzić tę machinę. Może nauka obsługi tego potwora wyrwałaby ją z tego znudzenia? Przymknęła oczy gdy przemierzali ulice Manhattanu. Tak to chyba znudzenie, ten stan gdy wszystko jest jak należy i zaczyna cię to irytować.


Johny wysadził ją przed Capitolem. Na premierę jak zwykle szła sama. Przed budynkiem zgromadziły się setki gapiów i reporterów. Szybkim krokiem przeszła rozwinięty dla gości dywan i znalazła się w zatłoczonej przestrzeni kina. Pozwoliła komuś z obsługi zdjąć z siebie futro i sięgnęła po papieros. Błyskawicznie znalazł się obok niej jakiś przeuroczy mężczyzna, który użyczył swojej zapalniczki, a tuż po nim jakiś kelner, który wręczył jej lampkę wina. ~Niech żyją czasy prohibicji dla ubogich.~ Madam nie zwracała uwagi na ich twarze, liczyli się goście i to też nie wszyscy. Pozwoliła mężczyźnie-zapalniczce zaprowadzić się na swoje miejsce, gdzie “ku swojemu zaskoczeniu” spotkała jednego z potentatów. Billy jak zwykle dobrze wykonał swoją robotę, doskonale wiedziała kto będzie i gdzie siedzi. Na pół godziny przed seansem rozpoczęły się rozmowy, które szybko z tematu filmu schodziły na biznes.

Gdy dzwonek obwieścił star zajęli swoje miejsca. James Whale stanął na wywyższeniu i jak to zwykle on zaczął swój długi wywód. Madam lubiła go, miał w sobie pasję, której ona pragnęła ostatnio nawet bardziej niż pieniędzy. Co do filmu…. ah musiała przyznać, ze udał się mu rewelacyjnie. Kino było jednym z tych wynalazków, bez których ciężko było jej sobie wyobrazić, te długie i potwornie nudne noce.

Po tych 81 minutach, podczas, których mogla na chwilkę odpłynąć, zapalono światła i rozległy się oklaski. Czas zacząć tę smakowitszą część nocy. Z uśmiechem przyjęła rękę podaną przez pana-potentata i dała się zaprowadzić do baru znajdującego się na terenie teatru.

Do lokalu wstęp mieli jedynie wybrani. Tacy na przykład jak pan-potentat William Horton i prowadzona przez niego Madam. Przy barze nie było co prawda alkoholu, ale między gośćmi zwinnie przemieszczał się kelner z kieliszkami, których woń nie pozostawiała złudzeń co do ich zawartości. W centrum grupki vipow stali aktorzy: Colin Clive, Mae Clarke, John Boles oraz Boris Karloff. Jedna samotna postać pozostawała przy barze. Mężczyzna z silnym europejskim akcentem dopytywał cynicznie barmana na temat rodzajów oranżady którą ten serwował. Madam zauważyła w pomieszczeniu Mary, Billego i Betty.

Wampirzyca powoli podeszła do baru, witając się z kilkoma osobami. Celowo pominęła młode wampirzątka, jeśli mają do niej interes niech podejdą. Słysząc dyskusję mężczyzny z barmanem uśmiechnęła się. Nie zaszkodzi trochę rozrywki na początek tej imprezy. Gdy tylko się zbliżyła barman podniósł na nią wzrok, ona jednak z zaciekawieniem obserowowała plecy europejczyka. - Czyżby był Pan nowy w mieście?

Mężczyzna odwrócił się bardzo powoli. Zmierzył wzrokiem mówiącą do niego Madam po czym wyciągnął z ust cygaro i podał je do tyłu barmanowi.


- Gdybym wiedział, że spotkam tu Panią, pojawił bym się wcześniej - odparł szczerząc się w drapieżnym uśmiechu. - Nie spuszczając oczu z rozmówczyni ujął jej dłoń i złożył na niej usta. - Dragosz Hohenzollern-Sigmaringen, Pani..? - spytał gdy się wyprostował.
Madam nie śpiesząc się sięgnęła do torebki i wyjęła z niej papieros. Z zaciekawieniem rozejrzała się po sali, montując go na lufce. - Dorothy Parker, ale wystarczy Madam. - Uśmiechnęła się do mężczyzny i sięgnęła po zapalniczkę. - Proszę nie winić biednego barmana, o to, że uczciwie wypełnia swoje obowiązki. - jej mina ewidentnie wskazywała na to, że nie przejmuje się losem “biednego” barmana.

Dragosz zaśmiał się.
- Winić? ależ skąd. Zaproponował bym Pani drinka, ale widzę że tu to raczej nie możliwe, a to co tu roznoszą trudno w ogóle nazwać alkoholem. Ale zaraz… Pani jest tutejsza? może zna Pani jakieś miejsce gdzie przybysz z za wielkiej wody mógłby nieco się zrelaksować?

Madam odpaliła papieros. - Panie Hohenzollern, to Nowy York, miasto rozpusty. Skręci Pan w dowolną uliczkę i gwarantuję, że trafi pan na jedną z dwóch rzeczy: gangsterów bądź miejsce gdzie będzie pan mógł się “zrelaksować”. - Przysiadła na jednym ze stołków stojących przy barze. - Czyżby było już Panu nudno na tym tak znamienitym przyjęciu?

- Mówi pani o tych “gangsterach”, moi przodkowie widzieli w wbijaniu ich na pal swój własny rodzaj rozrywki, dzisiaj po prostu do nich strzelamy, usuwamy chorobę z naszego społeczeństwa.

- Cóż w dzisiejszych czasach też jest to popularny rodzaj rozrywki. Szczególnie dla biednych mas czytających o tym strzelaniu w gazetach.

- Cóż, hasło: Cezarze, chleba i igrzysk chyba nigdy nie traci na popularności, ma Pani oczywiście rację.

Madame czuła jak ta rozmowa zaczyna ją bawić.

- Zaś to miejsce - Dragosz ogarnął spojrzeniem salę - jestem fanem kina grozy, szczególnie przypadła mi do gustu kreacja Beli Lugosiego, widziała Pani?

- Czyżby mówił Pan o sławnym Draculi?

Mężczyzna zaśmiał się
- Och proszę, mówi Pani jak prawdziwa poddana wuja Karola. A czy wie pani, że “Drakula” to dla nas bohater narodowy?

Tym razem to Madame roześmiała się. - U nas bohaterem narodowym jest na przykład Benjamin Franklin, a nie postać fikcyjna. Zdumiewa mnie jednak, że ktoś do kogo rodu należy sławny zamek Hohenzollermów, nazywa film Dracula kinem grozy.

- Och, widzę że interesuje się Pani starym światem. - Dragosz skłonił głowę - Wybaczy Pani, musiałem kierować się jakimś niemądrym stereotypem względem amerykanów. Rozumiem też teraz, iż żaden z tych kobiecych wrzasków w czasie seansu nie należał do Pani. Oczywiście, jeśli jednak życzyła by sobie pani męskiego ramienia, jestem do dyspozycji. Moim kolejnym grzechem nie tylko jako dżentelmena, ale i Rumuna, było przypuszczenie, że nie słyszała pani o Vladzie Tapeszu.

Wampirzyca przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Trochę niepokoiło ją jak temat zaczął lawirować obok wampirów. - Słyszałam o Palowniku, przyznaję też, że gdy zapowiadano premierę Draculi z przyjemnością dowiedziałam się więcej. - Celowo pominęła temat krzyków. - Krwawy szaleniec zwany Draculą. Czyżby interesowały Pana takie historie?

Dragosz był prawdziwym mitrzem w staniu bez żadnych rekwizytów, bez zaplatania rąk, czy przestępowania z nogi na nogę. Stał jak posąg i jak posąg dumnie. Wydawało się, iż mógł by tak godzinami.
- Ech “Palownik” - mężczyzna machnął lekceważąco dłonią - Ratował chrześcijaństwo przed islamskim barbarzyństwem, powinien też zająć się żydami, wtedy nie trzeba by tego było robić teraz.

- Jak dla mnie to ratował głównie swoje interesy. Widzę, też że chłonie Pan nowe poglądy polityczne, coraz to popularniejsze na kontynencie. - Madame nie odpowiadały te poglądy. Tak samo jak nie była fanem mordowania ludzi przez ludzi, głównie dla tego, że nie lubiła gdy ktoś pozbawia ją posiłków.

Mężczyzna spojrzał na Madam z podziwem.
- A ja widzę, Pani Parker, że jest pani co najmniej tak mądra jak piękna, naprawdę, chciałbym postawić pani drinka… A co do ratowania interesów to oczywiście znów ma pani rację, ale czy interesy władcy nie są interesami poddanych? - zapytał retorycznie. - Wie Pani, Nowy York to ogromne miasto, żyje tu ile? dwadzieścia milionów? za to wszystkich żydów w stanach jest może kilkaset tysięcy. A spójrzmy na przykład na taką… Polskę, tylko tam, musi być jakieś dwa miliony żydów. Pani Parker, problem żydostwa jest na kontynencie realny.

- Widzi Pan, nie wiem na ile problemem na kontynencie jest kto jest jakiego wyznania, z moją perspektywy liczy się tylko to ile ma pieniędzy i czy korzysta z nich w sposób przynoszący mi korzyści. - Dogasiła papierosa i z rozbawieniem obserwowała mężczyznę. - Zawsze uważałam, że osoby, które mają czas na rozmyślanie o “takich” problemach jak, kogo gdzie jest za dużo, mają przede wszystkim za dużo wolnego czasu.

- Otóż to, droga Pani, otóż to. czyż nie mówiłem, że gdyby nie Pani urocza osoba zanudził bym się tu na śmierć niemal tak samo jak przy zawieraniu kontraktów zbrojeniowych.

- Czyli jednak zajmuje się Pan czymś po za wizytami na premierach i badaniem struktury wyznaniowej na świecie?

Mężczyzna wyszczerzył się:
- Zaiste, można by mnie nawet nazwać, zawodowym uciekinierem dyplomatycznym. Spotykanie się z producentami broni staje się nudne po którymś tam razie. Zresztą delegacja może się tym zajmować i beze mnie.

- Więc uciekł Pan na ten mlekiem i miodem płynący kontynent?

- Nie Pani Parker, “uciekłem” z ambasady Królestwa Rumunii, jestem w Stanach służbowo.

- No cóż, widać wasza twierdza w stanach nie jest wystarczająco dobrze pilnowana, skoro wypuszczają z niej tak urocze osoby.

Dragosz mrugnął do kobiety.
- Jako patriota i przedstawiciel rządu powiem w obronie moich pracowników, że starają się jak mogą. To jak? “Pomoże” mi Pani w dalszej “ucieczce”? - zapytał zalotnie.

- Jeśli nie boi się Pan wsiąść do auta prowadzonego przez mojego szofera, może uda mi się pomóc.

- Muszę Panią ostrzec, - zaczął konspiratorsko - że posiadam wiele wad, jednak strach nie jest jedną z nich.

Madame podniosła się i nie dając mężczyźnie żadnego sygnału ruszyła w stronę wyjścia. Dragosz wyciągnął z kieszeni marynarki jakąś ilość banknotów i rzucił je na blat uszczęśliwiając barmana i dając mu temat na opowieść którą będzie powtarzał do końca życia. Następnie podążył za Madame. Gdy tylko podeszła do drzwi podbiegł do niej ktoś niosąc płaszcz. - Proszę wezwać mego szofera. - Grzecznie zaczekała, aż Dragosz pomoże jej założyć płaszcz.

Oczywiście pomógł jej z płaszczem jak na dżentelmena przystało. Gdy wyszli Johny już czekał na podjeździe. Widząc, że nie wychodzi sama przyjął wyprostował się i przyjął bardziej oficjalną postawę. Wiedział, że udadzą się do jej drugiego domu. Madame przytrzymała się obserwując go z zadowoleniem. Czuła bliskość Dragosza i już czuła, że dziś chętnie napije się starszej krwi. - Strach, Panie Hohenzollern, to coś co nie raz ratuje ludziom życie. - Uśmiechnęła się zalotnie do mężczyzny. - Zapraszam.

Dragosz miał manierę całkowitej ignorancji względem pomniejszych ludzi, jak pracownicy kina, czy szoferzy, toteż wydawało się, iż nawet nie spojrzał na Johna. Europejczyk mimo iż daleko od domu nie posiadał nawet cienia kompleksów, patrząc z boku, można by odnieść wrażenie, że wszystko i wszyscy należą do niego.
- Urocza Pani Parker - powiedział spokojnie - mężczyźni których ratuje strach, nie zasługują na życie. - uśmiechnął się i wszedł do auta.


Madame nie dała Johnowi żadnego sygnału. Spokojnie wyjechał na zatłoczone ulice Manhattanu. Dojazd na 57 West 58th Street zajął im kilka minut, przez które Belle z przyjemnością milczała. Bliskość mężczyzn sprawiała jej przyjemność i zamierzała z niej korzystać. Dragosz intrygował ją i kusił. Zastanawiała się jak szybko Marie przekaże informacje Michaeli i ile ma czasu by bliżej poznać tego tak “odważnego” mężczyznę. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Johny zaparkował na podjeździe i z budynku szybko podbiegł odźwierny, który otworzył drzwi Dragoszowi gdy Johny pomagał jej wysiąść.

- Może tutaj dostanie Pan coś mocniejszego. - Powoli ruszyła w stronę budynku i już odruchowo wjechała na czwarte piętro. Gdy tylko przekroczyli drzwi jej apartamentu, podbiegła służąca i zabrała od niej płaszcz. - Witam w moich skromnych progach. - Spokojnym krokiem przeszła przez hol wejściowy by znaleźć się w saloniku. Widząc, że Dragosz podąża za nią podeszła do barku i nalała whiskey do szklanki. Rozbawiona wyciągnęła szklankę w stronę mężczyzny. - Czy tego Pan szukał?

Dragosz nie był turystą, który miał w zwyczaju zachwycać się wszystkim do okoła. Jego twarz wydawała się maską której ruchy są uzależnione tylko i wyłącznie od jego świadomych wyborów. Nie wydawał się w jakikolwiek sposób reagować ani na ponętne niewiasty na parterze, ani na przepych apartamentów Madam. Jego twarz wyrażała zadowolenie, a oczy nieruchomo zakleszczały się na postaci kobiety.

- Doprawdy… pomyśleć, że Szekspir chciał by Ryszard oddawał królestwo za konia. Gdyby poczciwy Ryszard znalazł się w dwudziestomilionowym mieście, targował by się raczej o tą, “ognistą wodę” - zakończył wlewając w siebie zawartość kieliszka nie jak wodę ale jak powietrze.

Wampirzyca czuła jak jej humor poprawia się z każdą chwilą. Oparła się o barek i obserwowała jak trunek znika w ustach mężczyzny, jak pracuje jego grdyka, ciepłe pulsujące żyły zdawały się ją wołać. Chciała by jej pragnął by był gotów zrobić dla niej wszystko.

Prezencja 3 kropka Entrancement



Pozwoliła krwi rozpłynąć się po ciele i zabarwiła swój głos ciepłym tonem. - Jeśli zostaje Pan tu dłużej, zapraszam serdecznie na więcej tej ognistej wody.

Madam musiała przyznać, że to bardzo dobrze dla niej iż nie jest już śmiertelną kobietą. “Oczarowanie” osoby takiej jak jej europejski towarzysz, mogło nieść pewne gwałtowne konsekwencje. Mężczyzna patrzył na nią jak wilk patrzy na sarnę. Wilk? A może niedźwiedź? Czy inny tam rosomak, nieważne co tam w tych Karpatach mają. Dragosz nie był oczywiście jakimś prostakiem, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów w jej stronę, przynajmniej jeszcze tego nie robił. Jednak sama jego postawna sylwetka, zbliżająca się, powoli lecz miarowo, do drobnego kobiecego ciała, musiała by działać onieśmielająco na jakieś niewieście serce. Oczy Dragosza można by nazwać hipnotyzującymi... gdyby nie to, z czego mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że tym razem to on jest hipnotyzowany. Madam uśmiechnęła się w myślach.

- Pani, nalegam - mężczyzna zrobił krok niemal dotykając teraz swoją marynarką jej sukni - mów mi Dragosz. - uniósł w górę puste szkło i nie przestając wpatrywać się w oczy kobiety czekał aż ta ponownie je napełni.

Madame chwyciła szklankę i obróciła się tyłem do mężczyzny. - Niech wobec tego będzie Dragosz. - Nalewała trunek powoli niemal celebrując każdą kroplę.

Mężczyzna zachowując kontakt wzrokowy zniżył głowę sunąć nosem wzdłuż jej ramienia, jego nozdrza unosiły się gdy zaciągał się jej zapachem, to była żądza, pytanie: ciała czy mordu, a może dla rodaków Tapesza to było to samo?

Wampirzyca podsunęła mu szklankę niemal pod nos. Obracając się lekko w jego stronę delikatnie otarła się o ciało mężczyzny - Czy życzysz sobie coś do tego?

- Mhmm… - przytaknął mrucząc, przy czym w jego wykonaniu był to autentyczny pomruk, podobny do tego jaki wydaje zirytowany wielki pies. Wychylił, nie - wlał w siebie zawartość naczynia po czym… zgniótł je z trzaskiem jakby było wykonane z papieru. w jego wyciągniętej daleko od zasięgu Madam dłoni, szkło po prostu eksplodowało rozsypując się na tysiące malutkich kawałków, które niczym rosa opadły na parkiet. Istniała ogromna szansa, na skaleczenie, którą Dragosz całkowicie zignorował - los jednak najwidoczniej sprzyjał zuchwałym, gdyż Kainitka nie zwęszyła by ta gorąca karpacka krew wypływała gdzieś z tego okazu. Dragosz objął ramieniem talię kobiety i przyciągnął ją do siebie, drugą ręką odgarnął jej włosy z twarzy.
- Wybieram, ciebie.

Madame jednym ruchem rozwiązała mu krawat. - Ja wybieram sypialnię. - Ruchem głowy wskazała właściwy kierunek.


Madam poczuła jak ramiona mężczyzny wyrywają ją z władzy grawitacji i unoszą ku górze, mężczyzna kroczył przez apartament przy akompaniamęcie zgrzytającego pod jego butami szkła. Zatrzymał się przed samym łożem, postawił kobietę przed sobą i ujął jej twarz w swoje dłonie, obserwował ją pożądliwie jakby chciał ją zmiażdżyć samym ciężarem swojego głodu, po czym zsunął palce na ramiona kobiety i okrywający je materiał.

Madame sięgnęła do jego marynarki i tuż po tym jak ja rozpięła zabrała się za rozpinanie koszuli. Z zainteresowaniem obserwowała ciało wyłaniające się spod materiału. - Nie najgorzej jak na sprzedawcę. - Skupiła się na tej czynności całkowicie ignorując wzrok mężczyzny. Z guzików koszuli szybko przeszła do guzików spodni.

Dragosz pozwalał się rozbierać i nie starał się jakoś specjalnie pomagać w tej czynności. Bynajmniej nie dlatego iż był spokojny, było wręcz przeciwnie, Jego ciało tężało i tężało coraz bardziej a oddech przyśpieszał, Mężczyzna zdawał się stopować tylko po to by w końcu wybuchnąć. Jego ciało było za to zbyt doskonałe, ludzie nie powinni być tak proporcjonalni, coć z drugiej strony Rumuni należeli do romańskiej rodziny i posiadali nieraz klasyczną, śródziemnomorską urodę. Mimo wszystko miłym zaskoczeniem było, że ktoś tak temperamentny, jak mężczyzna który przed chwilą zgniótł w dłoni kryształową szklankę, nie posiada żadnych blizn.

Dragosz nieustannie skupiał uwagę na twarzy Madam, w bardzo onieśmielający, groźny wręcz sposób, w pewnym momencie bezceremonialnie chwycił jej brodę w swoją dłoń i przymusił kobietę do spojrzenia mu w oczy. Wtedy też jego usta spadły na nią z góry, tak jak drapieżny ptak spada na ofiarę i wpiły się w jej wargi.

Wampirzyca oddała pocałunek. przez chwilkę nawet zastanawiała się czy miałaby szanse z tym człowieczkiem. Jednym ruchem zsunęła z siebie sukienkę i naparła na mężczyznę całym ciałem. Nie był to ani najagresywniejszy mężczyzna w jej życiu, pewnie nie najprzystojniejszy, ale musiała przyznać, że było w nim coś fascynującego i teraz chciała się dowiedzieć co. Sięgnęła ręką do jego pośladków i delikatnie popchnęła ciało mężczyzny w swoja stronę.

Nawet nie stojąc tak blisko jak teraz, jasne było iż mężczyzna jest gotowy już od jakiegoś czasu, prawdopodobnie już od momentu zgniatania szklanki albo i wcześniej. I mimo całego tego napięcia Dragosz stopował się, zupełnie jakby bawił się… samym sobą. Jego dłonie chwyciły kobietę pod pośladki i uniosły na wysokość swojego pępka, spojrzał wtedy na górujce teraz ponad nim ciało Madam z zadowoleniem, po czym rzucił ją na łóżko.

Wampirzyca ucieszyła się, że jednak ma dosyć miękki materac, ale uderzenie o łóżko nawet ja lekko zaskoczyło. - Powinieneś delikatniej obchodzić się z kobietą. - Delikatnie potarła głowę, mimo iż nawet nie poczuła upadku.

Mężczyzna uśmiechnął się pierwszy raz od jakiegoś czasu. Bardzo powoli zaszedł ją od strony nóg. Chwycił w pewny uścisk jej kostkę i uniósł stopę na wysokość swojej twarzy. Drugą ręką chwycił krawędź materiału i przysunął kobietę bliżej razem z prześcieradłem, jego nos sunął po goleni wampirzycy aż do zgięcia w kolanie.
- Boisz się? - zapytał zaczepnie kąsając ją w to miejsce.

- Już obawiałam się, że straciłeś głos z wrażenia. - W jej głosie pojawiła się lekka ironia. - To co Dragosz… wykorzystasz te swoje ciałko?

Mężczyzna wpełzł na łóżko powoli. Z początku nie dotykał kobiety niczym innym niż wargami i zębami. Zachowywał się jak zwierz który obwąchuje ofiarę. Mogło by to być całkiem komiczne, gdyby dziki człowiek nie sprawiał iż wyglądało to całkiem poważnie. Jego dłonie spoczęły na brzuchu wampirzycy, dopiero gdy jego głowa utonęła między jej udami. Kiedy twarz znikła z widoku, palce przesuwały się po żebrach aż do piersi Madam. Trwało to czas jakiś.

Wampirzyca cieszyła się ciepłem jego ciała, pulsowaniem krwi pod jego napiętą skórą. Wsparła jedną z nóg na jego umięśnionym ramieniu i oparła się na przedramionach delikatnie podnosząc się na łóżku. Czuła, że zaczyna się niecierpliwić, kły świerzbiły pod wargą. Jej ciało napinało się w zapomniany już przez nią sposób. Ile to już lat od kiedy ktoś próbował się nad nią tak pastwić… - Dragosz. - Pozwoliła sobie na to by w jej głosie pojawiło się pragnienie, niemal smakowała każdą literę jego imienia. - Chodź tutaj.

Dragosz wyłonił się sponad jej kolan z rozczochraną czupryną, doprawdy wyglądał nawet bardziej nieludzko niż wcześniej. Spojrzał na nią z góry - chyba uwielbiał patrzeć na kogoś z góry i stanowczym ruchem rąk przewrócił ją w powietrzu na brzuch. Szarpnął za uda, wymuszając pozycję na czworaka. Wsunął swoją prawą dłoń pod nią i objął od dołu szyję kobiety tak, iż mogła oprzeć ciężar swojego ciała na jego ramieniu. Jego druga dłoń oparła się o jej pośladek. Madam czuła na swoim karku to zimne spojrzenie mężczyzny a chwilę później poczuła też w sobie jego ciepło.

Kobieta zamruczała z przyjemności. Musi go mieć. Tego napalonego europejskiego wilczka. Naparła na niego pośladkami opierając cały swój ciężar na jego ramieniu. A mówili, że posiłkiem nie należy się bawić na jej usta wypłynął szeroki uśmiech.

Dragosz chyba nieświadomie walczył dla przegranej sprawy: wkładał w kobietę tyle swojej własnej siły jakby starał się zabić, albo może zabić ją? Nie brutalnością bynajmniej, co raczej przemęczeniem. Trudno było ocenić jak dobra jest kondycja mężczyzny po pierwszych dwudziestu minutach, za to po kolejnych trzydziestu można było stwierdzić iż jest doprawdy, sportowa. Może w głowie Rumuna jego ciało było palem, a jego kochanka antycznym Turkiem? Wampirzyca roześmiała się na tą myśl co wywołało kolejny agresywny atak. Naprawdę, trudno by było dokładnie stwierdzić jakie to dzikie fantazje krew rozlewa po gorącym ciele przybysza z europy.

Gdy tylko po jakimś czasie zmienili pozycję, wampirzyca mocno objęła umięśnione ciało. Między kolejnymi ruchami nachyliła się do jego ucha. - Będziesz mój Dragosz - Poczuła jak mężczyzna wszedł w nią mocniej. Delikatnie pocałowała jego szyję, jakby całkowicie zaprzeczając całej tej agresji. Objął ją mocno niemal miażdżąc w swoich ramionach i wtedy wbiła kły w jego ciało. Czuła jak te niewyczerpalne siły zaczynają się topić. Czuła jak prawdziwa euforia rozlewa się po jej ciele i powoli przesłania wszystko co miało miejsce do tej pory. Krew Dragosza odpowiadała preferencjom starszej Venture. Co prawda z początku obawiała się jego wieku, ale najwyraźniej nie miał więcej niż jakieś dwadzieścia dwa, trzy lata, może Rumuni wyglądali po prostu poważniej? Ponadto w krwi tego mężczyzny było coś… smakowitego, Madam nie wiedziała za bardzo jak to nazwać. Był silny. ~Aż szkoda robić z niego wampira.~ Ta myśl zaskoczyła ją. Wysunęła kły i zalizała ranę gdy mężczyzna stracił przytomność. Delikatnie wysunęła się spod niego i przeczesała krótkie włosy Dragosza siadając obok. Czy na prawdę ta bestia mogłaby być jej childe?

Do pokoju wszedł Johny trzymając nową sukienkę dla niej. - Długo to trwało. - W jego głosie dała się wyczuć zazdrość.

- Jest silny. - Przyjęła pomoc przy zakładaniu sukni. - Gdy się obudzi niech służba przekaże mu, że może się tu jutro ze mną spotkać. Niech ktoś go odwiezie do ambasady. - Sprawnym krokiem opuściła sypialnię i sama narzuciła na siebie futro. Czuła jak rozpiera ją energia. - Jutro chcę wiedzieć o nim wszystko. Może robić problemy, więc w razie czego poproście chłopaków Salvatore by czuwali nad dziewczynami. Odwdzięczę mu się później.

Johny ruszył za nią i wyprzedził tuż przed samochodem by otworzyć drzwi. - Jakie masz wobec niego plany? - Usiadł za kierownicą i ruszył w stronę jej lokum.

- Wielkie. - Na chwilę powrócił do niej gorący seks, uderzająca pewność siebie śpiącego w jej budelu europejczyka. - Muszę go mieć Johny. Zastanów się jak spętać tą bestyjkę. - Po chwili zastanowienia dodała. - Wybierz też nowy set do whisky.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 10-09-2016 o 11:40.
Aiko jest offline  
Stary 10-09-2016, 22:09   #3
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Na wspomnienie o potomku Astrid skrzywiła się. Dni mijały, a on ciągle nie umiał pogodzić się z przemianą w wampira. Niby to kwestia indywidualna, ale naprawdę liczyła na to, że Łowcy Wampirów przyjdzie to szybciej. W końcu miał kontakt z bytami nadnaturalnymi już wcześniej.

Z dziwnych przyczyn jednak mężczyzna wciąż okazywał wściekłość. To prawda, że zadecydowała za niego, ale… przecież spodziewał się, że go zabije. A ona dała mu nowe życie. Czy nie powinien być wdzięczny?

[MEDIA]http://3.bp.blogspot.com/-YXEyABiM9OI/U6x1ncDuCrI/AAAAAAAANJE/sF8B-MLJ0nQ/s1600/EP02.jpg[/MEDIA]

To potwierdzało tezę Malkavianki, iż aby zostać Łowcą Wampirów należało spełniać głównie jeden warunek: być marudą do kwadratu.

Zresztą pozostali członkowie Koterii też nie wyglądali na zadowolonych z powodu decyzji Astrid, jeśli chodzi o wybór potomka. Tutaj jednak trudno się dziwić. Łowca zabił kilku znaczących Kainitów – w tym starszego rodu Malkavian, wieloimiennego ojca Astrid – nim został schwytany i przemieniony. Jako że żadne prawo nie zostało przy tym naruszone, a Astrid miała oficjalne przyzwolenie tymczasowego Księcia na stworzenie potomka – nikt nie mógł podważyć jej decyzji. Choć przezornie trzymała „dziecko” w Elizjum – na wypadek, gdyby kogoś korciło rozliczyć się z Łowcą za jego wcześniejsze działania. Teraz jednak miał zacząć nowe nie-życie jako dumny Kainita, wzrastając niczym kwiat u boku troskliwej ogrodniczki – matki.

Astrid Butter zmarszczyła piegowaty nosek. Musiała przyznać, że tak po prawdzie na razie jej potomek bardziej przypomina Rosiczkę niż piękny Kwiat, ale… popracuje nad tym. I to jeszcze dziś w nocy!

Kobieta poszła do łazienki, wzięła prysznic, a potem zaczęła robić się na bóstwo. W końcu mężczyźni mieli słabość do pięknych kobiet, a ona do brzydkich bynajmniej nie należała. Kiedy uznała, że osiągnęła właściwy efekt, naga przeszła do salonu.

Ludwik akurat kończył zbierać popcorn, który… znów upuścił na widok swojej pani. Uznała to za komplement.

[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/84/Alfred_Hitchcock_Extended_Interview.ogv/220px--Alfred_Hitchcock_Extended_Interview.ogv.jpg[/MEDIA]

- Mógłbyś wybrać dla mnie suknię na dzisiejszy wieczór? – zapytała, wodząc wzrokiem za małą dziewczynką, która bawiła się w salonie, przebiegając przez bujany fotel.
- O... oczywiście. – mężczyzna zostawił miskę i ruszył pospiesznie do garderoby Kainitki – Jaki rękaw?
- Bez rękawów, wydekoltowana.
- Jaki kolor?
- Hmmm… kremowy.
- Jest biała albo srebrna.
- No to biała. I zamów mi kremową.
- Dobrze, proszę pani.


Zachowując pokerową twarz, kamerdyner pomógł jej się ubrać, jednocześnie przypominając sobie o czymś.
- Pani, dzwonił pracownik pana Jokera. Podobno jakaś paczka czeka na Panią koło schodów.
- Och, to cudownie!
– ucieszyła się, choć jednocześnie poczuła ukłucie zawodu. Joker zwykle odwiedzał ją i sam przynosił paczki. Widać nadal musiał się boczyć o tego potomka…
- To bardzo duża paczka, ale podobno nie jest ciężka. – dodał kamerdyner, wracając do zbierania popcornu.
- Tak, wiem. To ja już zejdę na dół. Jak wyglądam?
- Bosko, droga pani. Wszystkie moje miłości przy pani bledną niczym gwiazdki przy słońcu.
- Och, jesteś taki szarmancki, Ludwiczku. Miłego wieczoru!
– rzuciła na odchodne.
- Miłego wieczoru, pani. – odparł, zerkając w kierunku butelki ze szkocką, jeszcze zanim Kainitka wyszła.

[MEDIA]http://forgottenflix.com/wp-content/uploads/2012/10/AlfredHitchcock.jpg[/MEDIA]

***

Wygodnie jest mieszkać 3 piętra nad Elizjum. Nie trzeba nawet zakładać płaszcz, wychodząc z mieszkania, by odwiedzić serce miejscowej Koterii!

[MEDIA]http://s2.ifotos.pl/img/miastopng_aheqwwp.png[/MEDIA]

Astrid chwyciła pod ramię wielką, nieporęczną paczkę i prawie podskakując, zeszła na parter budynku. Tutaj musiała przejść wąskim korytarzykiem do magazynu klubu bilardowego Jokera, dzięki któremu łatwo było zawsze wmieszać się w tłum osób wchodzących i wychodzących z lokalu. Potem prosto do biura zastępcy szefa i… ukrytymi schodami do Elizjum. Oczywiście, po drodze Malkavianka mijała nie tylko uwięzione w Umbrze duchy, ale też strażników, niemniej jako nowa „starsza” rodu Malkavian miała pełne prawo wchodzić do świętej strefy Kainitów, gdy tylko naszła ją ochota.

Panna Butter zagaiła jeszcze o bibliotekę, by pomachać zakopanemu w starych księgach Księciu Hubertowi na powitanie.

[MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/nosfekpng_aheqwss.png[/MEDIA]

Ten skinął jej głową, ale nie odmachał. Widać on też jeszcze troszkę się boczył. A przecież tylko spełniła jego wolę – przemieniła potomka!

Następnie kolejnymi schodkami ruszyła raźno do lochów, gdzie tymczasowo mieszkał jej kłopotliwy potomek. Wchodząc do środka tylko rzuciła okiem na jego – a jakże by inaczej – nieprzyjazną minę i wzięła się za rozpakowywanie pudła. Po chwili wyjęła ze środka ogromnego pluszaka – wielkości dorosłego człowieka i… jego mały, ledwo 20-cm. odpowiednik. Astrid usiadła na dużym miśku, jak na fotelu, a małego miśka rzuciła Łowcy.

- Dziś porozmawiamy o relacjach rodzica i dziecka. – powiedziała, spoglądając z uśmiechem na uwięzionego mężczyznę – Żeby było milej, zadbałam o atrybuty. Duży miś to rodzic, czyli ja, a mały, to dzieciaczek, czyli… ty. Prawda, ze słitaśnie?

[MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/emo2jpg_aheqwhe.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 11-09-2016, 02:06   #4
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu

Karl lekko zdezorientowanym spojrzeniem zmierzył Fransa.


- Aleeee…. - spojrzał na zwłoki z zaciekawieniem. - Nie znaleziono? A gdzież oni byli, Herr Rottenführer? A gdzie znaleziono tych? - przyjrzał się zwłokom z zaciekawieniem, szukając jakichkolwiek oznak bytności nadprzyrodzonych: kłów, zadrapań, czegokolwiek. Nawet najmniejsza oznaka była dla niego punktem zaczepienia. - Kto dowodził, Herr Frans? - zapytał swego ghoula, z zaciekawieniem dotykając nadgarstków ofiar i sprawdzając elastyczność żył.
Karl nie znalazł żadnych ran, jedynie nacięcia przeprowadzone przez woskowego lekarza.
- W lesie Her Sonderführer, jakieś osiem kilometrów na północ od placówki. Dowodził ten tutaj - Frans wskazał zwłoki obok.
Reinhardt podrapał się po brodzie w zadumie. Brak śladów był zastanawiający, ale nie tak bardzo jak te cięcia na piersiach… - A to skąd? - wskazał na ślady po sekcji.


- Nie odpowiadaj, sam zgadnę! To… pamiątka po ufo! - zaczął się histerycznie śmiać. Po chwili jednak spoważniał i rzekł. - Żartowałem. Herr Rottenführer, czego oczekuje ode mnie Hauptsturmführer Wolfgang Oetinngen?
Frans zaczął już otwierać usta ale kobieta była szybsza:
- Cudu - wypaliła - Powiedział iż skoro ma swojego prywatnego speca od spraw “nienormalnych” to niech ten rozwiąże tą sprawę.


Malkav zmierzył wzrokiem Emmę. Była taka ponętna… Aż miał ochotę wziąć ją na tym stole do sekcji. Potrząsnął głową, wyrzucając z niej te myśli. A przynajmniej odsuwając.
- Emmo, będziesz mi asystować. Przebierz się, a my z Fransem odwrócimy zwłoki. - zadyrygował, wsadzając dłoń w niedawno zszytego trupa. Poszukiwał wątroby.
Frans skrzywił się lekko ale bezdyskusyjnie wykonał polecenie przełożonego, jakkolwiek dziwaczne by ono nie było. Emma zlokalizowała szafkę z białymi fartuchami i ubrała jeden z nich.
Karl wyrwał wątrobę z ofiary z głośnym plaskiem. Uniósł ją niczym Makbet czaszkę i rzekł:
- Niektórzy powiadają, że z wątroby ofiary można wyczytać jej przeszłość… A ja tam lubię smażone wątróbki. - spojrzał na swych asystentów i ich głupie miny, po czym wybuchnął śmiechem. - Emmo, wyjmij wszystkie wątróbki i włóż do osobnych pojemników. Opisz nazwiskami. Zbadamy je pod kątem patologicznym, ale to później. Frans, zawiadom Hauptsturmführera, że sprawa jest rozpoczęta. Zbierz również oddział, wyruszymy z kolejnym zmrokiem, jak tylko określę jakieś konkrety. - zaczął wydawać rozkazy, jakby był na polu bitwy.
Jego podkomendni ruszyli w wir wykonywania rozkazów przekrzykując swoje “jawohl Herr Sonderführer”.
Gdy wątroby były już umieszczone w pojemnikach, a Frans opuścił pomieszczenie, Karl podszedł do Emmy powoli.
- Przyjrzyj się ciałom. Powiedz mi co widzisz. Szukaj wzoru, moja Emmo… Rób to, w czym jesteś dobra. - sączył jej szeptem do ucha.
Kobieta otarła czoło brzegiem rękawa.
- Herr Sonderführer, w ciałach nie ma krwi, nie ma żadnych ran wylotowych, jedyne co mi przychodzi do głowy to wyssanie krwi a potem zalizanie rany tak jak… Pan to robi.
- Dobrze! -
klasnął w dłonie, z uśmiechem jak dziecko. - A teraz powiedz mi, droga Emmo, kiedy ich wysłano i odnaleziono. I gdzie wtedy byłem? - Emma pokiwała głową:
- Patrol opuścił kompleks wczoraj o 10:21 wieczorem i miał wrócić o 01:30 dzisiaj rano. Trudno mi dokładnie określić pańską lokalizację, Herr Sonderführer, ale są zasadniczo dwie możliwości, mógł być Pan na Aghacie albo pod Aghatą…
Karl przewrócił oczyma niczym znudzony nastolatek.
- Och, moja droga… Nie bocz się już… - podszedł do niej i ujął jej twarz w dłonie. Złożył delikatny pocałunek na jej wargach. Zaczął bawić się zagubionym, rudym kosmykiem. - Takie założenie jest okrutne. I mylne. - posłał jej najcieplejszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć. Tak naprawdę, to był za Aghatą. Jego twarz po chwili spoważniała i dodał: - Wiem o istnieniu jednego wampira w tej okolicy. Spotkałem jego głos przy zamku… - zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć nazwę. - Tzschocha! Dopasuj to do naszego profilu geograficznego, kochana. Kobieta wysiliła się na uśmiech i zaczęła ścierać “mięsne” ślady jakimi “obdarzył” ją Karl.
- Jawohl Herr Sonderführer, choć Tzschocha to trochę daleko, będzie z trzydzieści kilometrów.
Karl zamyślił się głęboko, drapiąc się po brodzie. Zaczął obchodzić stoły z trupami.
- Dla kogoś z samochodem nie stanowiłoby to problemu. Jeśli zaś to nie on, wracamy do punktu wyjścia. Więcej dowiemy się z autopsji wątroby, może ów wampir zostawił jakiś charakterystyczny ślad… - zamyślił się. - Albo i nie. W każdym razie, muszę się skontaktować z tamtym Kainitą. - powiedział Malkav, zupełnie zapominając o ostrzeżeniu, jakie wtedy otrzymał. Zastanawiała go jedna rzecz. Wyssanie zwłok do sucha musiało nieźle upodlić takiego Spokrewnionego. A tylu? Co najmniej czterech… Stałby się zwierzęciem. - Emmo, mogłabyś podać mi pierwszą wątrobę? Dowódcy, poproszę. - gdy kobieta podała mu słój z organem, ten odkręcił go i wyjął narząd. Chirurgicznym ruchem przeciął go na pół. Gdy wypłynęła czarna krew pokręcił z niesmakiem głową. Chwycił jednak strzykawkę i nabrał trochę płynu do niej. Spojrzał przez ramię, czy Emma na niego nie spogląda i czy nikt nie znajduje się w zasięgu wzroku, po czym wypuścił sobie kroplę vitae na język.
Emma albo nie widziała, albo dobrze udawała, że nie widzi.
Malkav wyczuł odrobinę nikotyny w tym życiodajnym płynie, lecz nic poza tym. Wątroba wyglądała normalnie, nie wyczuwał żadnych większych zgrubień… I, och, znów pobrudził sobie mankiety munduru… Pokręcił głową, otwierając kolejny słoik i powtarzając procedurę. Podobnie jak u dowódcy wyczuł nikotynę w pozostałych wątrobach, jednak tutaj były jeszcze dodatkowe nutki… antydepresantów i konopi! A więc ich oddziały sobie popalają… To zawsze atut w ręce. Pokiwał głową i podszedł do zwłok dowódcy.
- Emmo, gdzie złożono ich ekwipunek? - powiedział, łapiąc głowę dowódcy i używając swych mocy.
Wampir skupił się na głowie denata, starał się dostrzec osoby jej bliskie. W pierwszej chwili uznał, że chyba się nie udało… dopiero kiedy wyostrzył wzrok zrozumiał, że to co przesłaniało jego myślom widok to… włosy. “- Oh Otto… tak...” - słyszał kobiecy głos, “Weronika...” - wysapał właściciel głowy i wizja się urwała.
- Więc nazywał się Otto… - mruknął. Otwarł jego powieki, palcami wydłubał jedno oko i spróbował ponownie. Emma chwyciła w dłoń karteczkę zaczepioną za palec u nogi denata.
- Dokładnie Herr Sonderführer - przytaknęła - Otto Skorzerny.
Wampir zaś skupił się na oku… tylko po to by w jego umyśle ukazała się twarz Skorzernego, jeszcze z okiem. Malkav potrząsnął głową i rzucił tym głupim okiem o ścianę. Padł na kolana i załkał cicho krwistymi łzami. - Wszystko na nic - szepnął.
Emma uklękła przy mężczyźnie i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Herr Sonderführer, czy mogę jakoś pomóc? - spytała z troską.
Mężczyzna otarł łzy rękawem, zachowując się niczym skaleczone dziecko. - Och, moja droga Emmo… - wyciągnął ramiona, chcąc się do niej przytulić. Emma obijęła przełożonego tak jak dobra pielęgniarka obejmuje kogoś kto właśnie wybudził się z narkozy i zrozumiał iż nie ma nóg, czy coś w tym stylu.
- Na pewno pan coś wymyśli Herr Sonderführer, proszę się nie poddawać - poklepywała jego plecy. Karl zaciągnął się zapachem jej włosów. Pachniała tak świeżo, tak… żywo. Zgłodniał od tego. Płacz ustał jak ręką odjął. Widząc jego krwawe łzy, ghoulica bez zastanowienia się przyległa do nich swoimi ustami, zaczęła żarłocznie lizać twarz mężczyzny zanim czerwień całkiem nie zniknęła, dopiero wtedy się zreflektowała, doprawdy, uzależnienie od jego krwi było totalne.
- Ja… ja najmocniej przepraszam Herr Sonderführer, naprawdę przepraszam… - speszona Emma chciała się podnieść.
Malkav wstał i objął kobietę w pasie, całując ją w usta. - Och, droga Emmo… Mam ochotę na odrobinę zabawy. Pobawisz się ze mną? - zapytał, bawiąc się jej włosami. - A po wszystkim pójdziemy na pożywną kolację. - uśmiechnął się do niej szarmancko. Kobieta wysiliła się na głupi uśmiech.
- Ttak, oczywiście - kobieta w odróżnieniu od Aghaty, nawet będąc związana krwią ze swoim właścicielem, nie wydawała się specjalnie chętna łóżkowych hulaszek, oczywiście nie potrafiła Karlowi odmówić, ale jedyna przyjemność jaką może przy tym odczuwała to ta z zadowolenia swojego pana.
- Chodźmy więc! - Malkav klasnął w dłonie z zadowoleniem, złapał asystentkę za rękę i powiódł do najbliższej wolnej sypialni.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...

Ostatnio edytowane przez Corrick : 11-09-2016 o 09:49.
Corrick jest offline  
Stary 12-09-2016, 20:10   #5
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Listopad 1931, Nowy Jork, Manhattan, 635 Park Avenue, salon


Siedząc w wygodnym fotelu i wdychając zapach czarnej kawy, którą popijał siedzący naprzeciw niej John, Madam słuchała raportu, dotyczącego smakołyka, jakim delektowała się zeszłej nocy.
- Gratuluję moja droga - mężczyzna odstawił filiżankę od ust i oparł ją o trzymany w dłoni talerzyk. - znalazłaś sobie prawdziwego księcia, pytanie tylko czy Królestwo Rumuni można nazwać bajką. Dragosz Hohenzollern w istocie spokrewniony jest z Rumuńskim Królem Karolem II co czyni go którymś tam w kolejce do tronu - John machnął ręką - czy jakoś tak. Przypłynął do Nowego Jorku osiem dni temu wraz z delegacją tamtejszego rządu, której nominalnie przewodzi. Rumuni chcą podpisać kontrakty zbrojeniowe. W przeciągu tego czasu “Młody książę” dał się już poznać jako osoba która nienawidzi pieniędzy: wydaje je w ogromnych ilościach… - John przełożył nogę i upił nieco kawy. - Nieźle namieszałaś mu w głowie czy gdzie indziej. Bardzo ciężko zniósł twoje zniknięcie - John wyciągnął rękę w uspokajającym geście i uśmiechnął się - nie robił oczywiście burd, ale zadawał masę pytań i wielce był nie w humorze gdy nie dostawał natychmiastowych odpowiedzi. No ale w końcu udało się go spławić. Przynajmniej na jakiś czas.. Rano ktoś zadzwonił na West 58th Street złożył rezerwację na wszystkie stoliki, po południu pojawił się sam Pan Hohenzollern i obwieścił, że to tylko dla niego. Lokal jest od paru godzin pusty, facet zapłacił za dania których nikt nawet nie ruszył. Kiedy dostał się do lokalu zapłacił też za wszystkie dziewczyny, kazał im zamknąć się w pokojach. W ogóle wyprosił wszystkich poza Doris, gra teraz w lotki i bilarda sam ze sobą.

Madame roześmiała się głośno lekko zaskakując tym Johna. Sama nie pamiętała kiedy zdarzyło się jej to po raz ostatni. Z oka spłynęła jej krwawa łza. Szybko zatrzymała ją palcem by nie uszkodziła makijażu. - Jest cudowny. - Dokładnie wylizała palec. Widząc poirytowaną minę swojego ghula szybko dodała. - Uwielbiam cię Johny ale sam widzisz. Ten wilczek jest rozbrajający. Do kiedy jaśnie Pan pozostaje w Stanach? I jak tam nasz światek, ktoś już zaczął polowanie na mego wilczka?

John odstawił filiżankę na talerzyk.
- Przynajmniej nie na Manhattanie… - powiedział wymownie. - Z tymi Rumunami jest coś dziwnego, wszyscy wyglądają na super poważnych. Planują tu zostać jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie. - John przeniósł wzrok na pudełko stojące obok, rozpakował je ukazując wampirzycy nowy kryształowy komplet. - Ale z tego co powiedziała mi Doris, Elizjum żywo komentuje podboje Starszej Venture.

- Jeśli mnie pamięć nie zawodzi w Rumuni grasował swego czasu pewien Tzimise. A nasz napalony wilczek wyrażał nim żywe zainteresowanie. - Madame kątem oka zerknęła na komplet do whisky. John jak zwykle wybrał rewelacyjnie. - Mam cichutką nadzieję, że wizyta Pana Hohenzollerma nie ma nic wspólnego z zasileniem Sabatu w broń. - Powoli podniosła się z fotela i rozprostowała garsonkę zamówioną u Chanel. - Zobaczmy co on nam powie.


John uniósł ręce w obronnym geście:
- To ty tu jesteś Stworzeniem Nocy kochana, jednak z tego co kojarzę te dziady z tamtej części europy raczej nie wspierają ani Sabatu, ani nikogo, tam chyba ciągle trwa średniowiecze.

Wampirzyca podeszła do mężczyzny i delikatnie przeczesała mu włosy tak by nie uszkodzić misternie ułożonej fryzury. - Jego krew była inna… - Powiedziała to bardziej do siebie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że wypowiedziała to na głos. Delikatnie przejechała po ramieniu Johna i ruszyła w stronę drzwi. - Chodźmy zanim szanowny książe zacznie z nudy tłuc mi kryształy.

John zaoferował Madam swoje ramię i razem opuścili apartament. Przed budynkiem otworzył jej drzwi, sam jak zwykle usiadł za kierownicą.


Belle rozsiadając się wygodnie w aucie spojrzała na profil swojego ghula. - Kto w Elizjum komentuje moje podboje?

- Twoi przyjaciele z kina rzecz jasna, ze starszych chyba tylko Taylor. Twierdzi, że za bardzo rzucasz sie w oczy.

- Zazdrosna różyczka. - W głosie Madame dała się wyczuć odrobina jadu, ale tylko dlatego, że nie starała się jej ukryć przez Johnem. Mężczyzna nie komentował, a skoro jego właścicielka była w dobrym humorze, on także się uśmiechał.

Auto dojechało przed “restaurację” na West 58th Street, John odprawił standardowy rytuał otwierania drzwi przed damą. Para weszła do bardzo pustego dzisiaj wnętrza. Po prawdzie Madam nigdy nie widziała tego miejsca tak pustego. Z oddali słychać było tubalny męski śmiech. Kiedy Madam dotarła do sali bilardowej, jej oczom ukazał się następujący obraz:
Doris, nieźle już pijana, stała pod ścianą i trzymała oburącz wiaderko do szampana. Z odległości całej sali Dragosz rzucał do niego bilami. Najzabawniejsze było to, że przeważnie trafiał.

Belle zaklaskała widząc jedno z trafień. - Cudownie… może powinnam pana zatrudnić jako atrakcję w tym lokalu? - Skinęła na Doris by ta odeszła.

Młody Hohenzollern momentalnie odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos Madam.
- Kobieto czemu mnie ranisz - niemal wysyczał - będziesz teraz nazywać mnie Panem, udawać, że mnie nie znasz? - oczy mężczyzny pałały jakimś nieszczęśliwym szaleństwem. Dragosz ruszył w kierunku wampirzycy, stojący obok John odruchowo wykonał krok w tył i zaczął sięgać do kieszeni w której jak Madam się domyślała, trzymał pistolet.

Wampirzyca podniosła rękę, dając znak swemu ghulowi by się powstrzymał. - Zostaw nas Johny, zajmij się Doris. - Odprowadziła swego ghula wzrokiem i dopiero wtedy spojrzała na Dragosza. Na jej twarzy nie było nawet cienia rozbawienia czy dobrego nastroju z którym tu przyjechała. - Dragosz… nie życzę sobie byś zwracał się do mnie per kobieto. Czy to jasne?

Mężczyzna zatrzymał się przed wampirzycą na tyle blisko iż mogła niemal słyszeć bicie jego serca. Odejście Johna zignorował podobnie jak i jego wcześniejszą obecność. Jego twarz przybrała doskonałą niemal maskę spokoju i uprzejmości.
- Wybacz, Kwiecie mojego istnienia, gdzie byłaś… całe moje życie?

- W miejscach podobnych do tego. - Madame pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. - A ty gdzie się podziewałeś nim dotarłeś do Stanów? - Wampirzyca przeszła obok mężczyzny i podeszła do wiaderka wypełnionego bilami. - Jakiś cyrk?
Dragosz uśmiechnął się szeroko. - Och Cyrk i to jaki, moja Pani, gdybyś zobaczyła sztuczki naszych cyganów, nigdy więcej nie marnowałabyś czasu na miejscowych oszustów.

Madame chwyciła wiaderko i na spokojnie podeszła do stołu bilardowego. Spokojnie wkładała kolejne bile do jednej z łez. - Za nic nie spodziewałabym się, że książe zażywa rozrywek wśród cyganów. Ale nie spodziewałam się też, że ród Hohencollernów będzie trwonić pieniądze na pozbawianie mnie przychodów. - Ostatnie słowo podkreśliła odstawiając wiaderko na stojące obok stołu bilardowego krzesło.

Dragosz machnął ręką zbywając temat cyganów chwycił dłoń Madam nad wyraz delikatnie. - Dochody? skarbie nie martw się o to, nie musisz nic robić, tylko bądź ze mną… proszę.

Wampirzyca uśmiechnęła się, gdyby była… 70 lat młodsza to byłoby takie rozczulające. - Rzucić to wszystko i być z tobą? Dragosz czy zdajesz sobie w ogóle sprawę kim jestem? - Delikatnie sięgnęła ręką do spodni mężczyzny i przejechała palcem w pobliżu jego członka. - Czy też, pewna część ciała nie pozwala ci się nad tym zastanowić?

Mężczyzna odgarnął jej włosy z policzka, przyglądał się jej teraz jak czemuś bardzo ładnemu i drogiemu. - Kim jesteś? poza morfiną mojej duszy? Jesteś kobietą, która lubi pieniądze, a ja je mam.

- Blisko ale nie wystarczająco, bo widzisz, ja lubię zdobywać pieniądze. - Powoli przejechała ręką po marynarce mężczyzny, niemal smakując dotyk drogiego materiału. Delikatnie poprawiła chustkę w poszetce by strącić na samym końcu jakiś nieistniejący pyłek z jego ramienia. - A znaczenie mają dla mnie, tylko osoby, które są w stanie mi w tym pomóc. Co ty na to Dragosz? - Znów smakowała każdą literę jego imienia, tak jak poprzedniej nocy.

Mężczyzna wciąż trzymał jej dłoń i gładził jej twarz, jego oczy zwęziły się, kalkulował coś. - Lubisz władzę - orzekł w końcu - to dobrze, jeśli tego chcesz, powiedz co ja mam zrobić.

- I zrobisz to, ot tak, mój wilczku? - Madame przysunęła się bliżej. - Odpowiesz na wszystkie pytania, jakie ci zadam nie zbywając ich ruchem dłonią lub tym swoim cudownym uśmiechem? Powiem ci byś padł przede mną na kolana i zrobisz to bez zająknięcia?

Mężczyzna westchnął i jakby posmutniał. - Dlaczego nie chcesz mnie traktować poważnie Piękna, czy nie widzisz, że jestem szczery?

- Traktuję cię śmiertelnie poważnie Dragosz i tylko dlatego nie wylądowałeś na bruku przed moim lokalem po tej akcji. - Jej głos przemienił się w szept. - Jednak przyznam, że mam kilka wad i jedną z nich jest zachłanność, a tak się jakoś złożyło, że chcę ciebie... całego. - Madame pozwoliła sobie na użycie odrobiny prezencji. Niemal smakowała każde wypowiedziane słowo. - Wiedzieć o tobie, wszystko i mieć wszystko co należy do ciebie.

Mężczyzna nie wytrzymał i pocałował kobietę w usta obejmując ją w talii. - Skarbie, już to masz.

Madame uśmiechnęła się i oparła przedramiona na ramionach mężczyzny. - Więc jeśli od jutra zamieszkasz ze mną i weźmiesz dwa dni wolnego od swojego “handlu bronią”, nie będzie to żaden problem? Jeśli tak, chętnie zaproszę cię do mojej sypialni na piętrze. Co ty na to?

Dragosz uśmiechnął się pobłażliwie na wzmiankę o swojej “domniemanej” działalności ale nie starał się korygować obiektu swoich westchnień. Zaciągnął się za to włosami kobiety. - A co zrobimy dzisiaj? - zupełnie jakby kwestia jutra była już zupełnie jasna i zamknięta.

Wampirzyca przygryzła dolną wargę. Pragnęła go, pragnęła tego szalonego mężczyzny. - Jeśli się zgadzasz… na co tylko masz ochotę Dragosz. - Powoli przyswajała w myślach swoje własne słowa. - Na co tylko masz ochotę.

W jednej chwili kobieta znalazła się w rękach Rumuna, półtorej metra nad ziemią.- Tylko… na ciebie.

Madame objęła Dragosza i pocałowała namiętnie. Dopiero po chwili gdy mężczyźnie zabrakło tchu, spojrzała mu w oczy. - Łóżko?… wybacz, tak bardzo lubię wygodę. - Przez jej pamięć szybko przebiegły wydarzenia poprzedniej nocy ~ I nie chcę być rzucana o stół do bilarda.~ Ta myśl przeleciał je przez głowę, ale czuła, że coś jest nie tak skoro już teraz obawia się swego przyszłego childe.

Mężczyzna wydał z siebie pomruk, który z racji całego kontekstu musiał świadczyć o zadowoleniu. Ruszył poprzez sale i korytarze, kiedy znalazł się naprzeciw windy, butem pieprznął w przycisk przywołujący dźwig. W samej windzie, oparł pośladki kobiety o poręcz i zamknął ją między ścianą a swoim torsem. Trzeba było przyznać, że był delikatny, jeśli zamierzał przytłoczyć czymś Madame, to swoimi emocjami, a nie ciężarem. Uniósł jej ręce do góry, pieszcząc jej szyję i twarz swoimi pocałunkami. Gdy winda dotarła do celu, Dragosz podłożył prawe przedramie pod pośladki Madam i trzymając ją blisko kroczył przez apartament z kobietą w jednej ręce. Wampirzyca wtuliła się w mężczyznę sprawiając, że jego twarz znalazła się miedzy jej piersiami. Krzesła, stoliki i wszystko inne co miało nieszczęście stać na jego drodze, musiało ustąpić pod kopniakami i podeszwami Hohenzolerna. Mężczyzna wydawał się wciąż w miarę spokojny, może po prostu szukał pretekstu by zabrać swoją wybrankę na zakupy... albo mieć nieograniczony wachlarz sprzętów do sprezentowania? Kiedy znaleźli się w końcu w sąsiedztwie łoża, mężczyzna obrócił się i padł na nie plecami, nie wypuszczając oczywiście z uchwytu swojej wybranki.

Madame roześmiała się. - No, no widzę poprawę. - Zsunęła z siebie marynarkę pozostając w jedwabnej, prześwitującej koszuli. Jak zwykle nie nałożyła na siebie bielizny. Położyła się na Dragoszu i pocałowała go ponownie.

Mężczyzna zachłannie odwzajemniał pocałunek, opierając dłoń o jego tors, wampirzyca czuła jak jego serce pompuje litry gorącej krwi w zastraszającym tępie. Z gardła Dragosza dochodziły basowe westchnienia, które brzmiały nieco jak pomruki zadowolonego wilczura.

Belle podniosła się stając nad mężczyzną. Przez chwilę obserwowała go z góry i te jego niesamowicie hipnotyzujące oczy, po czym zaczęła się rozbierać. Uważnie obserwowała mężczyznę, gdy kolejne części garderoby spadały na podłogę obok łóżka. Zatrzymała się stojąc nad nim całkowicie naga i czekając co zrobi jej wilczek. Madam znała już tą grę, mężczyzna stopował się, odmawiał sobie rzucenia się na nią, tak jakby zależało mu na autoeksplozji. Jego spojrzenie było niemal zimne w swoim wyrazie. Tylko jego zwierzęce oczy dziko podążały za każdym jej ruchem. Napawał się jej widokiem, a jedyny kontakt fizyczny na jaki sobie pozwalał, to gładzenie jej bioder - znów znacznie delikatniej niż można by się po nim spodziewać i zbyt delikatnie jak na jego chęci. W końcu spoglądał już tylko w jej oczy i powoli zdejmował swoje ubranie.

- Pragnę cię a ty pragniesz mnie… po co to wszystko. - Kobieta oparła się na swych przedramionach dbając o to by żaden z kawałków jej ciała nie dotknął mężczyzny. Ich nosy niemal się spotykały, jej piersi prawie ocierały się o jego dopiero co odsłoniętą klatkę piersiową. - Po co się opierasz Dragosz?

Mężczyzna uśmiechnął się podle: - Blisko… - zaczął parafrazować jej wcześniejszą wypowiedź oglądając jej smukłą szyję - ale ja nie tyle chcę cię mieć, - chwycił ją w nadgarstkach i rozciągając powoli jej ramiona na boki pozwolił jej poczuć swoją siłę, kobieta opadła na jego rozgrzane i twarde teraz ciało - nie tyle chcę cię zdobywać - teraz ściągnął jej ręce za pośladki i przymusił do usiądnięcia na nim okrakiem - co się tobą delektować. - puścił jej dłonie i chwycił ją w biodrach starając się usadzić ją w odpowiedni sposób.

Madame z przyjemnością pomogła mu wsuwając w siebie to upragnione ciepło, tą pulsującą, nabrzmiałą od krwi część jego ciała. Czując jak ja wypełnia wydała z siebie cichy pomruk. Powoli podniosła się i oparła wyswobodzonymi rękoma o Dragosza. - Tylko się nie przemęcz, tym delektowaniu się. - Na jej twarz wypłynął szczery uśmiech, jej ciało zadrżało od przyjemności. Powoli usiadła na mężczyźnie i położyła się na nim. Zdawać się mogło że usnęła jednak pozwoliła by jej mięśnie zacisnęły się na członku mężczyzny. - Zamierzam się tobą jeszcze troszkę pobawić.

Dragosz również mruczał, a raczej co było bardziej do niego podobne - warczał. Meżczyzna gdy tylko kobieta przejęła inicjatywę nie ponaglał jej ruchów, nie to by było za łatwe, cieszył jedynie swój wzrok i dłonie pięknem jej brzucha, piersi, szyi i warg. Jego własne oczy były zamglone, odpływały niemal. Kiedy kobieta opadła na niego jego dłoń odnalazła jej twarz. Znów, tak jak poprzedniej nocy, ujął ją w swoje silne palce i ustawił w nieruchomej pozycji przed swoim obliczem. - Na co więc czekasz skarbie? - wysapał po czym wymierzył jej pośladkom lekkiego, zabarwionego nutką szowinizmu klapsa.

Wampirzyca przesunęła się w górę pozwalając by tylko jego końcówka pozostała w niej. Jej piersi opierały się na szyi mężczyzny. - Powinieneś uważać, to narzędzie mojej pracy. - Chciała go zirytować, zmusić by stracił kontrolę. Powoli zacisnęła mięśnie czując jak jego ciepło rozpływa się po jej ciele. - Nie wiem jak inni klienci zniosą ślady na moim ciele.

Dragosz nie tylko nie krył się z tymi wszystkimi zwierzęcymi pomrukami i pozami. Przeciwnie otwierał się na nie, Kiedy człowiek uderzy się w głowę o futrynę, sparzy czy potknie, przeważnie przeklina, zwierzę warczy. Rumun czynił podobnie. Chwycił kobietę w pasie i jednym zdecydowanym, brutalnym wręcz ruchem sprawił iż teraz to on znajdował się nad nią. Spojrzał na wampirzycę z góry każącym wzrokiem niczym statua jakiegoś antycznego bóstwa. Madame uśmiechała się z miną która bardziej pasowałaby zwycięzcy maratonu niż osobie która wlaśnie jest karcona. Znów złapał w żelazny uścisk kostki wampirzyczy i rozkrzyżował sobie jej nogi na pełną szerokość. - Och nie przejmuj się mój święty demonie, zniosą to znacznie lepiej niż widok własnego mózgu na moich kostkach. - przygryzł ze wargę jakby chciał zatrzymać ukrop wściekłości wylewający się z niego na zewnątrz. - A narzędzia, cóż są po to by ich używać, nieprawdaż? - spytał pchając swoje biodra do przodu z ogromną, powstrzymywaną do tej pory siłą. Żywej kobiecie zaparłoby dech w piersi, żywej. Dragosz nie zamierzał dać jej nawet chwili, równej jednemu uderzeniu serca, na oswojenie się ze mianą tępa. Zarzucił jej nogi na swoje ramiona, wyszarpał jedną z poduszek i wcisnął ją pod jej pośladki. Jego ręce zacisnęły się po obu stronach kobiety na materacu, tak mocno, że po krótkim czasie Rumun rwał w nich sprężyny. Metal ciął jego ręce pozostawiając krwawe plamy.

Wampirzyca jęknęła od przyjemności, która rozlała się po jej ciele przez chwilę całkowicie poddała się ruchom mężczyzny czując tą niesamowitą satysfakcję z tego, że udało się jej wyprowadzić go z równowagi. Gdy euforia przygasła, roześmiała się. Był to głośny śmiech, który wstrząsnął jej ciałem. Uspokajając się sięgnęła do rąk Dragosza. - Uważaj na nie. - Jej oczy przeszywały mężczyznę na wylot. - Należą do mnie, pamiętasz? - Delikatnie oderwała je od materaca układając na swoich piersiach. Czuła jak ciepło jego krwi podnieca ją, jak pulsowanie jego krwi, w tych rozciętych dłoniach, w tym członku, który siedział w niej tak głęboko, sprawiało że jej ciało pulsowało, jej kły chciały się wysunąć, bestia w niej, od tak dawna uśpiona, chciała wyjść na zewnątrz. Delikatnie przesunęła jego ręce od swoich piersi, przez brzuch, aż do swojego łona, pozwalając by mężczyzna spojrzał na nią z góry. - Te dłonie należą do mnie, ty należysz do mnie i nie życzę sobie by jakiemukolwiek z tych elementów stała się krzywda. - Oderwała jego ręce od swojego ciała i przyciągnęła do swoich ust. Delikatnie zalizała rany. Jeszcze delikatniej pociągnęła mężczyznę w swoją stronę zmuszając by się na niej położył. Pozwoliła by więcej krwi rozplynęło się po jej ciele i znów użyła prezencji. - Dziś też muszę stąd uciec, ale pojawisz się tu jutro, a ja zagwarantuję, że cała moja noc będzie należała do ciebie. - Jej kolejne słowa były coraz cichsze by przerodzić się w szept, który mógł usłyszeć tylko on. Czuła jak poddaje się jej, jak jego wola słabnie. - Dragosz… mój cudowny wilczku. - Delikatnie przesunęła nosem po jego szyi i powoli wbiła kły w jego skórę. Miała tego unikać, nie chciała go za bardzo zmęczyć, ale... pragnęła tej krwi. Była naprawdę smaczna, tak samo jak ostatnim razem - zupełnie wyjątkowa. Wampirzyca pomyślała, że gdyby tylko napiła się więcej, mogłaby wreszcie zrozumieć dlaczego, jeszcze tylko trochę i… by go pewnie zabiła. Musi poczekać, przynajmniej do jutra.

John znalazł ją tym razem leżącą pod Dragoszem, wciąż z opartymi na jego ramionach nogami, delikatnie przeczesującą włosy śpiącego mężczyzny. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Ghul, widząc jej uśmiechniętą i zarumienioną, od świeżo wypitej krwi, twarz postanowił pozostawić tą sytuację bez komentarza. Toż wszystko mogli omówić potem... w domu.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 12-09-2016 o 20:45.
Aiko jest offline  
Stary 13-09-2016, 13:33   #6
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wojtek, bo tak mówiło o sobie childe Astrid, starał się jak mógł nie uśmiechnąć na widok misia.
- Och proszę… - zaczął tyradę w ubogim w przyimki niemieckim - komuś tutaj najwyraźniej nie brakuje poczucia swojej wartości prawda? Bo nie można tego na pewno powiedzieć o kimś, kto przez ostatnie noce przeżywał życie dwóch meneli, którym przyssał się do żył! - opadł na podłogę, usiadł i objął ramionami kolana.
- Czemu mnie tu trzymasz? - spytał spokojniej, gdy emocje go opuściły.
- A co byś zrobił, gdybym Cię wypuściła? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, poprawiając się na misiu. Mężczyzna wydął usta, zastanawiając się chwilę nad pytaniem.
- Najpierw wziąłbym prysznic?
- No, to by ci się przydało. Pytanie brzmi, gdzie ten prysznic zamierzasz wziąć?
- Mężczyzna nie spuszczał rozmówczyni z oczu.
- W łazience? z nogami na antypoślizgowej macie jeśli jest taka możliwość.
- Ale... jak się poślizgniesz, to przecież nic ci się nie stanie.
- Wojtek już chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i zaczął inaczej:
- A martwiłabyś się?
- Oczywiście. Jestem za Ciebie odpowiedzialna.
- przeczesała włosy - Wypuszczę cię, gdy uznam, że można ci zaufać. Znajdujemy się w Elizjum. Wiesz już, co to znaczy, prawda?
Wojtek pokiwał głową.
- To wiem już od jakiegoś czasu, wiem o wa… nas całkiem sporo, taką ma… miałem pracę, pamiętasz? - mężczyzna przeniósł przelotnie spojrzenie na kraty, były lekko skrzywione, nieco bardziej niż gdy Astrid go tu zamykała. - czy czekasz aż wyszarpię sobie drogę na zewnątrz? to jakaś gra?
- Jeśli mnie zaatakujesz umrzesz. Jeśli zaatakujesz kogokolwiek innego w Elizjum... też umrzesz. Ale przedtem można ci zrobić coś, czego nie dałoby się człowiekowi - torturować tak długo, aż każda kosteczka zostanie połamana.
- Malkavianka kontynuowała opis tonem lekkiej pogawędki - Wypuszczę cię. Pozwolę ci się wykąpać i... pójdziemy zapolować. Sam wybierzesz cel. Mówiąc krótko zaufam ci, jeśli ty zaufasz mi. Jesteśmy teraz razem w tym szambie. - odsłoniła równe ząbki w uśmiechu.
Mężczyzna westchnął - głupi nawyk którego kiedyś pewnie się pozbędzie.
- Zawsze uważałem, że wszyscy jesteś...my potworami. Ale teraz, jakoś się takim nie czuję, to znaczy chcę pić krew - na twarzy Wojtka mieszało się zakłopotanie z zniesmaczeniem - ale nie mam nagle jakiś morderczych myśli. - spojrzał na kobietę z.. nadzieją? - Chciałbym wierzyć, że masz podobnie, ale jeśli zobaczę w tobie potwora, przysięgam że cię zabiję, albo zginę próbując.
Astrid wstała z misia, poprawiła sukienkę i przeciągnęła się zmysłowo, prezentując wdzięki.
- Czyli nie powinnam pokazywać ci się zaraz po obudzeniu. - zachichotała, podchodząc do elektronicznego zamka więzienia.
Po chwili wahania, wpisała kod i... kraty, więżące Łowcę ustąpiły. Mężczyzna wstał i natychmiast opuścił klatkę, stanął przed kobietą, górował nad nią nieco.
- Dzięki, naprawdę. - powiedział, wciąż starał się nie patrzeć na wampirzycę ale widać było, że niechęć walczy w nim z ciekawością.
- To co teraz? zaprowadzisz mnie do łazienki? - spytał zupełnie normalnie i bez cienia cynizmu.
- Zapraszam do siebie. - powiedziała i ruszyła w drogę powrotną do apartamentu, nie przerywając przy tym paplania - Wykąpiesz się i zorganizujemy ci jakieś nowe ubranie. Ludwiczek może co prawda trochę krzywo patrzeć... - gdy zauważyła na twarzy Łowcy zdziwienie, wyjaśniła - Nasz kamerdyner. Zabiłeś mu pana. Mojego ojca. No, wiesz... na początku niestety sporo osób może na ciebie patrzeć z otoczenia. Narozrabiałeś.
Wojtek jeśli nie zignorował wzmianki o “narozrabianiu” zupełnie, to przynajmniej pominął ją milczeniem. W jego głowie wzniosła idea “zabijania potworów” i ratowania świata nie była chyba jeszcze całkiem odległa.
- Ludwiczek? Kolejny wampir? - spytał za to stąpając cieniem kobiety.
- Oczywiście, że nie. To człowiek. Dba o mnie, gdy odpoczywam. O ciebie też może, jeśli zgodzisz się z nami zamieszkać. - nagle przystanęła w połowie schodów - Zapomnieliśmy miśków. - westchnęła smutno.
Wojtek wykrzywił usta i wyciągnął z kieszeni mniejszego misia.
- Przynajmniej “dziecko” nie siedzi teraz w lochu. - pomachał maskotką i podał ją kobiecie.

[MEDIA]http://www.myflowerindia.com/image/data/Bright%20look..4%20feet%20height%20teddy%20bear%20 @4900.jpg[/MEDIA]

Ta przytuliła spontanicznie misia, po czym zupełnie niespodziewanie pocałowała mężczyznę w policzek.
- Wiedziałam, że dobrze wybrałam. Chodź, chodź... - wspięła się po schodach z entuzjazmem dziecka.
Wzięty z zaskoczenia, nie przygotowany na przynajmniej taki rodzaj “ataku” Wojtek stanął jak wryty. Gdy Astrid przerwała i ruszyła dalej, mężczyzna dotknął swojego policzka, zachowywał się jakby był zdziwiony że wszystko było takie… normalne? W końcu podążył za wampirzycą.


***

Gdy dotarli do mieszkania Malkavianki, ta dokonała niezbędnej prezentacji przed Ludwikiem, po czym poświadczyła kamerdynerowi żeby przygotował kąpiel dla dwóch osób. Wojtek nie bardzo rozumiał o co chodzi i może Ludwik też nie. Niezależnie jednak od tego, ten ghoul wykonał polecenia, wystarał się na dwa zestawy ręczników, szlafroków, bielizny. Wojtek wszedł do łazienki jako “pierwszy” motywując się bóg wie czym: wrodzoną głupotą, niedostateczną znajomością języka i jego implikacji, czy może przekonaniem, że przecież para obcych sobie osób nie będzie przebywać w łazience jednocześnie. Nie wydawał się spięty wizją jakiegokolwiek ataku teraz, bo niby czemu ktoś miał zmienić go w potwora, trzymać w lochu kilka dni i teraz nagle zaatakować pod prysznicem? no jakoś nie miało by to sensu, przynajmniej dla niego. Wojtek jak na prawdziwego faceta przystało, zostawił ubranie w różnych strategicznych punktach podłogi, po czym wszedł pod prysznic zasłaniając za sobą parawan.
W ślad za nim jak gdyby nigdy nic weszła do łazienki Malkavianka. Spoglądając na zasuwaną właśnie kotarę,zmarszczyła nosek.
- Tam będzie ciasno. Lepiej nam będzie w wannie.
Jako że suknia miła tylko jeden suwak, chwilę potem stała naga, oczekując ostatecznego wyboru potomka.
Wojtek wykonał serię gwałtownych uderzeń stopami i ramionami o ściany i parawan, która to w jego ocenie zapewne miała uchronić go przed skutkami spowodowanego szokiem poślizgnięcia się. Kiedy mężczyzna ustabilizował swoją pozycję wbił zdziwiony wzrok w nagą kobietę.

[MEDIA]https://1.bp.blogspot.com/-iu9Bqzuk4hM/V9WzalCzL8I/AAAAAAAAgi4/ms4_c_wnCWM3-D3aeAq8NAtRxgr-jNaRgCLcB/s1600/wojtek03.jpg[/MEDIA]

Przez moment chyba zastanawiał się czy powinien się odwrócić, ale oblał test na totalnego idiotę. Gdyby kobieta nie chciała by na nią patrzył to
a) nie wchodziła by do zajętej łazienki,
b) nie wyskakiwała by z kiecki.
Można by jeszcze dodać c) ale nie… nie było takiej potrzeby.
Wojtek chyba na moment zapomniał niemczyzny w gębie.
- Czy… czy ty jesteś normalna? - zaczął, a gdy nie uzyskiwał odpowiedzi wziął to za swój błąd językowy - Znaczy, poza tym, że wyglądasz na bardzo normalną kobietę, to czy z twoją głową wszystko okej? Fersztejen? - to powiedziawszy znów popadł w złudzenie wypuszczania z siebie powietrza i odwrócił się w stronę ściany. Namydlał szybko ciało.
Kobieta westchnęła.
- To twoja pierwsza noc poza lochem. Będę ci towarzyszyć w każdej sytuacji. - zmarszczyła brwi, po czy szynko sięrozpogodziła. - Odpowiadam za ciebie.
Najwyraźniej nie do końca zadowolona z wybory byłego Łowcy podeszła bliżej pod strumień wody, przyglądając się ciekawie CAŁEMU mężczyźnie. W jej wzroku nie było ani odrobiny zawstydzenia, jedynie ciekawość.
- Ooo - wydała z siebie okrzyk zdziwienia i... uklęknęła przed Wojtkiem. Delikatną, zimną dłonią dotknęła szramy na jego udzie.
- Przez tę ranę chyba omal nie straciłeś nogi, co? Paskudna. Szarpana... Choć już zagojona - tyle dobrego, bo najgorzej to przejść przemianę z krwawiącymi ranami. Kto to zrobił? Lupin? - podniosła głowę i popatrzyła w oczy potomka.
Wojtek zastygł w bezruchu. Tak to już było z homo masculus, że widok nagiej, mokrej kobiety klęczącej przed nim, działał hipnotycznie. Nagiej, atrakcyjnej, młodej kobiety wręcz zabójczo. Astrid zauważyła już wcześniej, iż jej childe należy do tych “różowiutkich”, którzy nie muszą nawet się starać by wyglądać ludzko. Oczywiście nie mogła sama ocenić tego po kolorze skóry, jedynie po innym od bladego odcieniu szarości. Samą nazwę terminu podłapała dawno od swojego Ojca.
- Eeee… - mężczyzna zdawał się połknąć kołek, co w przypadku wampira oznaczało nawet większą drętwość niż normalnie… - n... nie, widzisz - przejechał nerwowo dłonią po mokrej czuprynie. - Swojego pierwszego wampira wytargałem na dach wczesnym rankiem tuż przed wschodem słońca. Miałem go skutego jak więźnia Guantanamo, chciałem… chciałem popatrzyć mu w twarz kiedy wzejdzie słońce, cóż zanim wzeszło wpadł w taką… panikę, że rozerwał jeden łańcuch. W sumie gdyby wschód był za wcześnie pewnie bym umarł. - dokończył bezsensownie.
W zachowaniu Wojtka można było wyczuć dyskomfort, ale nie był on bynajmniej spowodowany strachem. Ktoś kto uczynił z polowania na wampiry sens swojego życia chyba nie bał się tylko dlatego że znajdywał się z nimi w jednej kabinie prysznicowej. Była to raczej ta wschodnio europejska pruderia, ech czy wszystko na wschód od Łaby musi być takie staroświeckie? Najwyraźniej jednak chłód wampirzej dłoni, nie mógł zbalansować ciepła spadającej z góry wody. Homo masculus był doprawdy gatunkiem, który po milionach lat ewolucji, nie opanował jeszcze sztuki kontroli własnych kończyn…
Tymczasem Astrid cofnęła rękę i przekrzywiając lekko głowę, znów przyglądała się potomkowi, klęcząc w kabinie prysznicowej.
- Masz wiele blizn. - powiedziała nadzwyczaj poważnie - A tych niewidocznych pewnie jeszcze więcej.
Ludwik, z sobie wiadomych powodów, święcie uważał, że jedynym środkiem higienicznym potrzebnym mężczyźnie jest szare mydło - nazywane współcześnie hipoalergicznym. Dla Astrid przynajmniej pierwsza nazwa była całkowicie bzdurna, prostokątna cegiełka była tak samo biała jak śnieg.
Mydło wypadło Wojtkowi z rąk, mężczyzna wyrzucił z siebie słowo które brzmiało trochę jak łacina? Ewentualnie słowiańskie określenie bydła domowego. Astrid przypomniała sobie że słowo stanowi 80% zasobu leksykalnego przeciętnego wschodnio-europejskiego imigranta przebywającego w Oslo. Ci ludzi gdyby nie ta drobna fraza, nie byli by chyba w stanie wyrazić żadnej emocji… Malkavianka miałaby wtedy jeszcze większy problem w odgadnięciu czy ktoś jest prawdziwy czy nie.
Wojtek pochylił się by podnieść mydło.
- Pewnie tak. - rzucił krótko po czym zatrzymał rękę gdy niesforne mydełko spłynęło za zasłonę kobiecego ciała.
Wampirzyca z uśmiechem na ustach odwróciła się, zwinnie pochwyciła mydło i podniosła się, by stanąć naprzeciw Wojtka i podać mu jego zgubę. Była od niego niższa o głowę.
- Na początku możesz czuć się trochę nieporadnie, bo nagle Twoje zmysły wyostrzyły się, zmieniło się tez postrzeganie wielu... rzeczy. - mrugnęła do niego, mając najwyraźniej coś konkretnego na myśli - Ale jest też dużo plusów i postaram się żebyś je poznał. Powiedz... o czym zawsze marzyłeś? Tak wiesz... bez związku z twoim fachem. - dodała przezornie.
Wojtkowi już cisnęła się na usta jakaś cięta odpowiedź, jego usta niemal wykrzywiały się w podłym uśmiechu, do momentu gdy Astrid nie zakończyła “przezornie”. Mężczyzna zgasł, długo nie odpowiadał jakby sam nie znał odpowiedzi. W końcu potarł oczy, a Astrid zauważyła trzecią z barw jaką potrafiła wychwycić jej percepcja.
- Chcesz mi powiedzieć, że mogę wskrzeszać umarłych…? - zapytał retorycznie zmarnowanym głosem.
- Tego nie powinniśmy robić, choć... ponoć jest możliwe. Tak samo jak kontakt z tymi, którzy zostali po drugiej stronie. - odruchowo spojrzała na mężczyznę bez rąk, który z uporem wypatrywał czegoś na podłodze oraz na starszą panią w wannie. W sumie dobrze, że wybrali prysznic...

[media]http://s5.ifotos.pl/img/zzpng_ahwsrwq.png[/media]

I znów Wojtek poczuł jej dłoń, tym razem na swoim policzku. Kobieta spojrzała mu głęboko w oczy.
- Chcę ci powiedzieć, że możesz sobie nieco odpuścić. Cała ta spina, by nie umrzeć, by zdążyć i przeżyć właściwie życie... to już cię nie dotyczy. Nie musisz decydować się na jedną drogę. Chciałeś być w dzieciństwie rajdowcem - możesz nim być, możesz być też piekarzem, kwiaciarzem, możesz zbierać znaczki, nauczyć się grać na każdym instrumencie, o jakim zamarzysz, przeczytać każdą książkę, w każdym języku... możesz w końcu skoczyć z mostu i nic ci się nie stanie, rzucić się pod pociąg.... możesz wszystko! Tylko nie wolno ci wyjawić światu, kim jesteś.
Wojtek przewrócił oczami, deprecha albo minęła, albo ogarnął jej kamuflaż.
- A z nowych rzeczy? - powiedział niemal żartobliwie odnosząc się od razu do ostatniej kwestii poruszonej w wywodzie Astrid. - Tak jakbym mógł wyjawić światu kim jestem wcześniej.
Mężczyzna spuścił głowę i westchnął - znów! dłoń zamknął na nadgarstku trzymającej jego twarz Astrid.
- Chyba trafiłaś na “pracoholika” nie mam normalnej pracy, domu, rodziny… - zasępił się na moment ale zaraz dodał z cieniem nadziei - masz może jakieś sugestie? - uniósł głowę by spojrzeć jej w oczy.
Nie pałał już nienawiścią, owszem, było w nim dużo złości, ale był też przyparty do muru psiak, który szuka jakiegoś oparcia.
- Tylko jedną - szepnęła, zbliżając twarz do jego twarzy - Żyj. I ciesz się tym życiem. - na jego wargach wylądował delikatny motyl pocałunku. Było to o tyle absurdalne, że złożyła go wampirzyca, drapieżnik, potwór, który z łatwością mógłby wbić kły w jego szyję i rozszarpać ją kilkoma ruchami szczęk.
Wojtek wykorzystał tej nocy chyba całą pulę bycia niedomyślnym idiotą. W jednym momencie spadło z niego sto kilo ton, czy u męskich wampirów krew ma tendencję odpływać zupełnie z mózgu wiedziona siłą grawitacji? Mężczyzna z… za dużą szybkością chwycił kobietę, wyrwał w powietrze, obejmując w biodrach. Obrócił i oparł o ścianę. “Oparł” chyba nie oddaje dobrze chwili, gdy łokcie Wojtka wbiły się w kafelki (osłaniając tym samym plecy wampirzycy).

[MEDIA]http://images.8tracks.com/cover/i/001/701/052/05255a266868df34ac71ed54d459f48a-9646.jpg[/MEDIA]

Mężczyzna którego oczy całkowicie odpłynęły wpił się wargami w usta kobiety, której pozostało zastanawiać się, kiedy jej potomek zdążył nauczyć się dyscyplin i to tych… Nie zamierzała jednak go strofować. Jeśli właśnie potrzebował bliskości, dostanie to od niej. Bo kto inny miałby mu to dać, jeśli nie Matka? Objęła ramionami jego szyję i przytuliła się do niego, dając nieme przyzwolenie. Na wszelki wypadek zamknęła też oczy, by nie widzieć innych “pasażerów” kabiny prysznicowej.
Wojtek odpłynął realizując się. Zachłannie cieszył dłonie fakturą jej ciała, zachłannie całował jej piersi i ssał brodawki. Zdawał się wygłodniały bliskości kobiety. Pośpiesznie zatapiał się w Astrid. By zamortyzować swoje impulsywne mocne ruchy, okrył plecy kainitki swoim przedramieniem, samą dłonią osłaniając tył jej głowy. Druga ręka Wojtka stanowiła swoistą poręcz, na której spoczywała pupa wampirzycy. Wojtek dociskał ją dłonią do siebie za pośladek, w czasie gdy jego biodra pracowały między udami kobiety.
Mężczyzna pochylił czoło, jego oczy poruszały się pod przymkniętymi powiekami. Z gardła wydobywały się pomruki uniesienia. Byłego łowcę wampirów pochłonął świat doznań, świat w którym był sam. Ze skroni childe skapywał krwawy pot, Astrid słyszała, jak kafelki pękają pod dłonią Wojtka, której palce zaciskały się teraz na włosach z tyłu głowy kainitki. Mężczyzna był już niemal o krok od mety swego osobistego spełnienia. Uwolnił ręce spod ciała Astrid, całkowicie zapominając o potłuczonych, ostrych kafelkach, lub całkowicie o to nie dbając. Zakleszczył obie dłonie w zgięciach kolan kobiety, rozkrzyżował dość brutalnie jej nogi i zapadł się w niej jeszcze mocniej, jeszcze kilka razy, zanim ryknął w ekstazie.

Powoli opadł na bok, zsunął się po ścianie na podłogę, bezsilny.
Dopiero po chwili zreflektował się i zainteresował się samą Astrid.

- Ja… chyba trochę mnie poniosło… - wyznał zawstydzonym głosem.
Na drętwych nogach Malkavianka wyszła spod prysznica i usiadła na brzegu wanny. Syknęła cicho, gdy jej pośladki spotkały się z chłodną fakturą zbiornika. Teraz też Wojtek zauważył na wewnętrznej stronie jej ud krwawe ślady. Widząc jego spojrzenie, Astrid uśmiechnęła się krzywo.
- No cóż, bycie wieczną dziewicą do najmilszych aspektów wampiryzmu nie należy - przyznała - Ale nawet w dzisiejszych czasach niejeden milioner zapłaciłby krocie za możliwość rozdziewiczania każdej nocy, tak więc możesz czuć się wyróżniony. - mrugnęła porozumiewawczo i starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, weszła do wanny.
- Jak ci się podoba nowa gama doznań i... możliwości? - wskazała ruchem głowy porozbijane kafelki.
Wojtka zamurowało. Potarł nerwowo swój jednodniowy od kilku dni zarost, jak by przyswajając implikacje słów Dame. Spuścił wzrok w nagłym zawstydzeniu.
- Ej, słuchaj, nie nie wiedziałem, czemu… - urwał bzdurne pytanie bo przecież ani nie zadał go wcześniej, ani nie słuchał by później. Zgarnął do połowy mokry ręcznik, obwinął się nim i przysiadł na brzegu wanny obok kobiety. Ruina jaką zostawił na ścianie wcale go nie obchodziła i to jak ją uczynił najwyraźniej też nie. Wyciągnął dłoń w stronę głowy Astrid, najpierw nieco nieśmiele, ale szybko uświadomił sobie, jak głupia jest ta nieśmiałość względem kobiety którą przed chwilą pieprzył jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Zamiast dotykać jej włosów chwycił ją jednak za dłoń.
- Słuchaj, Astrid, przepraszam, ja taki nie jestem, naprawdę nie wiem co sobie myślałem, nie… nie jestem jakimś pieprzonym zwyrodnialcem - powiedział niedawny pogromca wampirów.
- Ja, nigdy nie chciałem cię skrzy... - znowu głupio brzmiało jak na łowcę - znaczy, to co dzisiaj mówiliśmy zanim mnie wypuściłaś, nie chciałem cię ranić. - opuścił głowę w rezygnacji.
Trochę potem powiedział:
- Nie postarzałaś się od… zarażenia, oczywiście. Wyglądasz na dojrzałą kobietę, znaczy… - zaryzykował spojrzenie jej w oczy pierwszy raz od dłuższego czasu - znaczy w ogóle jesteś śliczna, przepraszam powinienem ci przynajmniej powiedzieć jakiś komplement zanim… - opadł na podłogę, oparł się o wannę i schował twarz w dłoniach - zanim cię zgwałciłem, cholera! - mężczyzna wydusił z siebie z odrazą.
Przytuliła policzek do jego dłoni, słuchając słów, w które wierzył,a które za kilka miesięcy, może lat będą dla niego już tylko farsą. Im dłużej przebywała z byłym Łowcą tym bardziej tęskniła za człowieczeństwem, za... zasadami, które mogłyby jej pomagać obrać kierunek. Ona była jednak poza wszelkimi kodeksami żywych. Już wtedy, gdy leżała, pogrążona w śpiączce - była tylko obserwatorem. Potem jako wampir zyskała władzę nad swoim ciałem i stała się wolnym ptakiem, a jej zadaniem było teraz udowodnić temu oto mężczyźnie, że to wspaniały stan, wart... odebranego życia. Delikatnie cmoknęła wnętrze jego dłoni.
- Nie zgwałciłeś mnie. Jestem starsza i choć nie wyglądam, to jestem od ciebie silniejsza. - uścisnęła jego dłoń uspokajająco, przyglądając się wyjątkowo długim i zgrabnym palcom - Pozwoliłam ci na to. Chciałam, byś poddał się zmysłom i wiedział, że... nie czeka cię za to żadna kara. Wręcz przeciwnie. Odkryłeś swoje wampirze moce. Zobacz, jaki jesteś silny - wskazała zdemolowaną kabinę prysznicową - A przy tym wcale nie stałeś się potworem. To, co teraz czujesz, to przecież twój dawny kodeks moralny. Możesz go zostawić lub wymienić na nowszy. Decyzja należy tylko do ciebie.
Gdy zregenerowała swoje ciało, podniosła się z wanny i jakby nigdy nic wyszła na dywanik łazienkowy.
- Pomożesz mi się wytrzeć? - zapytała ciepło. Oczywiście, mogła sama to zrobić, ale czuła, że potomek potrzebuje cielesnego kontaktu z nią, aby zrozumiał, iż nie stała jej się żadna krzywda.*
- J...asne. - wydukał Wojtek i ruszył się po ręcznik. Stanął za Dame i zaczął delikatnie osuszać jej włosy. Następnie wytarł jej ramiona, plecy, ukląkł by uczynić to samo z jej nogami, uniósł nawet kolejno jej pięty.
Na koniec podniósł się i przewiązał ją ręcznikiem. Obrócił się do niej przodem i delikatnie położył dłonie na jej ramionach. Zachowywał się jakby była co najmniej z porcelany. Wojtek patrzył się na nią z troską:
- Na pewno nic ci nie jest? nie chodzi mi na zewnątrz - dodał.
Pokręciła głową i znów się roześmiała.
- Nie. I to jest, super, prawda? To co kiedyś byłoby problemem, dziś nie ma znaczenia. Dziś możemy iść dalej... Słyszałam kiedyś o wampirzycy, która miała... hmmmm... zamiłowania masochistyczne. I ona miała chłopaka - Łowcę Wampirów. On sobie na niej trenował, a ona... no cóż, czerpała przyjemność.
Astrid mrugnęła porozumiewawczo, po czym zrzuciła ręcznik i zaczęła się ubierać w sukienkę.
- Idź do Ludwiczka, powinien już znaleźć ci jakieś ubranie. A potem jedziemy na zakupy i... mam dla Ciebie niespodziankę. Ha!
Wojtek obserwował uważnie twarz Astrid gdy jego uszy przyswajały anegdotkę, zastanawiał się zapewne czy jego Dame mówi na poważnie czy tylko żartuje. Ostatecznie uśmiechnął się i znienacka cmoknął ją w usta.
- Czyli jestem twoim chłopakiem? - to powiedziawszy odwrócił się i ruszył ku Ludwikowi.
Kiedy nie patrzył na nią, wampirzyca nagle spoważniała. Na jej twarzy pojawił się wyraz, którego Łowca nigdy nie widział i nie miał zobaczyć. Po chwili jednak wróciła do ubierania się i poprawiania makijażu, nucąc wesoło przy tym.

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-09-2016, 01:11   #7
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Gdy Karl obudził się kolejnej nocy, Emma siedziała na brzegu łóżka ubrana i gotowa do drogi. Wampir dostrzegł iż na krześle złożone są przygotowane dla niego ubrania, przy umywalce leżą ręcznik i jego przybory do golenia. Sama Emma sprawdzała swojego Lungera. Wyraz jej twarzy sprawiał iż Karl stawał się trochę zazdrosny, mógł brać ghoulice kiedy mu się rzewnie podobało i kazać jej co mu się rzewnie podobało, ale wiedział iż ona nie czerpie z tego przyjemności, no chyba, że wcześniej powie jej że ma ją czuć. Jednak ten pistolet, sposób w jaki go czyściła, wyraźnie sprawiał jej mnóstwo radości. Kiedy zauważyła, że mężczyzna się obudził wyprostowała się jeszcze bardziej.
- Dobry wieczór Herr Sonderführer, ufam iż spało się Panu dobrze, pozwoliłam sobie przygotować pańskie rzeczy. Rottenführer czeka przy samochodzie wraz z ludźmi.




Karl tylko westchnął, przeciągając się na łóżku.
- Och, moja droga Emmo… Jakże ty pięknie dziś wyglądasz. - powiedział, wstając z barłogu. - Czy mój Mauser jest również tutaj? - zapytał.
Emma była zadowolona iż rozmowa natychmiast przeszła na zawodowe sprawy:
- Oczywiście Herr Sonderführer, pozwoliłam sobie nawet oddać go do przeglądu gdy Pan spał, sprawny i gotowy jak nigdy.
- Dziękuję ci, moje dziecko. -
przypiął broń do pasa, naciągnął buty i wstał. Pocałował jeszcze Emmę w policzek, mijając ją. - Kochana, a masz ochotę na zabawę?! - niemal wykrzyknął, dobywając broni.
Emma westchnęła ciężko.
- Skoro Pan ma ochotę, oczywiście…
- To ubieraj się! Jedziesz ze mną! -
wykrzyknął, podskakując w miejscu i ciesząc się jak małe dziecko.
Emma poderwała się, stuknęła obcasami i zasalutowała regulaminowo
- Jawohl Herr Sonderführer! melduję, że jestem przygotowana i wyposażona!
- Nawet hojnie. -
mruknął Malkav, po czym ruszył do samochodu. Od tak dawna nie wychodził na powierzchnię… Prawie zapomniał jak tam wygląda.

Grudzień 1943, Karkonosze, Sd.Kfz. 7, 19:20
Karl siedział w szoferce Sd.Kfz. 7 na miejscu obok kierowcy. Z tyłu siedział zaś Frans, Emma i ośmiu żołnierzy zwiadu. Auto jechało w kierunku miejsca gdzie odnaleziono to co zostało z patrolu.
Karl, na początku milczący i skupiony, po niedługim czasie zaczął się nudzić.
- Frans, zagramy w coś? - zapytał. - Albo nie, zaśpiewajmy! - klasnął w dłonie i zaczął śpiewać jedną z piosenek zasłyszanych w kantynie: - To były piękne dni, jak my na Moskwę szli, nad głową wisiaaał nam dupny Hakenkreuz! I razem! - krzyknął.
Frans spojrzał na Emmę, Emma spojrzała na sufit a żołnierze spojrzeli na dowódcę a potem na siebie nawzajem. Tyle dobrze, że przynajmniej kierowca wciąż patrzył na drogę. Jednak ghule zobligowane więzami krwi, w zgodzie z własnym ja czy bez, podjęły entuzjastycznie pieśń. Trzeba było przyznać, że Frans posiadał ukryty talent! żołnierze z nuty na nutę przełamywali się i po chwili cała ciężarówka już śpiewała. Przecież nawet niemiecki żołnierz, czasami musi przestać być nadczłowiekiem i tak zwyczajnie, po ludzku sobie pośpiewać. Szczególnie w tych niespokojnych czasach, kiedy wieści z frontu wschodniego, zaczynały być zimniejsze niż grudniowe noce. Po koszarach zaczęto już nawet mówić, że jeśli nie wyślą cię na front wschodni przed nowym rokiem, w przyszłym front wschodni może już przyjść do ciebie.
- Ale ładnie śpiewacie! - krzyknął ponad głosami Malkav. Obrócił się i skupił wzrok na tym, co znajdowało się za szybą, podziwiając widoki. - Muszę częściej wychodzić… - mruknął sam do siebie, spoglądając na przykryte śniegiem drzewa. Obrócił się nagle do kierowcy. - Daleko jeszcze? - zapytał dziecięcym głosem.
Kierowca pokręcił głową po czym zgasił silnik i zaciągnął ręczny.
- Nie Herr Sonderführer, w zasadzie jesteśmy już na miejscu! - krzyczał by było go słychać gdyż ośmioro żołnierzy nieźle się już rozkręciło i powodowało spory hałas.
- Cichoooooo! - krzyknął wampir. - Pan kierowca mówi, że jesteśmy na miejscu! Gotuj broń, otoczyć miejsce po obwodzie! Frans, ustaw ich tam jakoś. A ty - zwrócił się do kierowcy. - Nie gaś silnika.


Frans zaczął wydawać komendy żołnierzom, kierowca sięgnął po kluczyki w stacyjce. Boczna szyba wybuchła tysiącem drobnych kawałków, Karl zobaczył jeszcze jak wrzeszczący kierowca opuszcza siedzenie razem z drzwiami pojazdu. Coś uderzyło o dach, żołnierze zaczęli wrzeszczeć i strzelać bez komendy.
- Scheisse! - zaklął Karl, wyjmując Mausera z kabury i wytężając zmysły. - Spokój tam! - warknął. - Frans, uspokój mi ich tam, ale już. Muszę się skoncentrować. - przymknął oczy, by lepiej usłyszeć, co dzieje się na zewnątrz.
Głos kierowcy ucichł bardzo szybko, w koło słychać było stąpanie po śniegu i trzask łamanych gałęzi, ewidentnie coś siedziało na dachu. Karl uniósł zaciśniętą pięść, znak, że ma nastać całkowita cisza. Cokolwiek tam było, przybyło zwabione przez światła. Jechali odkryci, jak imbecyle. Malkav miał ochotę rozszarpać wszystkich wokół, ale zawinił kierowca. A ten już chyba dostał swą karę.
- Ktoś ma latarkę? - zapytał szeptem żołnierzy. Karl usłyszał dziewięć męskich i jedno żeńskie “ja” - oczywiście szeptane. Wyciągnął rękę, odebrał latarkę, którą mu podano, zapalił ją i wyrzucił przez dziurę od strony kierowcy, chcąc “rzucić trochę światła na sytuację”. Zachichotał cicho pod nosem. Jakieś cienie poruszyły się gwałtownie, słychać też było oddalające się dźwięki stąpania po śniegu. Karl wypatrzył coś, co mogło być ciałem kierowcy - to znaczy nosiło mundur taki jak kierowca i leżało nieruchomo na wznak.
- Dawać mi latarki. Dwie. - zarządził. Zapalił obydwie, złapał je niczym miecze i otwarł drzwi, jedną oświetlając okolicę przed, a drugą za sobą. - Zapalcie światło wewnątrz. To coś go nie lubi. - warknął do podwładnych.
Kiedy wnętrze paki rozjaśniło się światłem latarek, w brezent ją osłaniający uderzyło na raz kilkanaście… rąk. Pięści przebijały się przez materiał i chwytały na oślep siedzących tam żołnierzy porywając ich do tyłu. Wampir tylko warknął i przeskoczył wzrokiem przez samochód, chcąc dojrzeć z czym ma do czynienia.
Oczy nie wiele mu mogły powiedzieć, za to wampirze zmysły już tak. Auto otaczały blade aury kainitów!
Emma, Frans i czerech ocalałych żołnierzy stanęło po środku, dobre pół metra od rozerwanego brezentu stanowiącego ściany transportera. Otworzyli ogień, wszystko co na wozie kontra wszytko poza wozem.
Karl wskoczył do wozu, przeskoczył miejsce pasażera i kierowcy, by wypaść z drugiej strony. Jedną ręką oświetlił brezent, chcąc dojrzeć napastników, drugą wymierzył Mausera w potencjalnych napastników.
Kiedy Karl znalazł się na zewnątrz, poświęcając sobie latarką zobaczył… niemieckiego żołnierza, przyssanego do szyi innego niemieckiego żołnierza. Ssący miał już nieco sfatygowany mundur, możliwe iż należał do zaginionych zwiadowców. Ssany był człowiekiem wyrwanym chwilę wcześniej z paki ciężarówki.
- Też chcę takiego… - żachnął się Karl półgłosem i wymierzył Mausera prosto w czoło młodszego wampira.
Czy to za sprawą stresu, czy braku odpowiedniego oświetlenia, Karl zamiast w głowę, strzelił nieumarłego w grdykę. Wampir odskoczył do tyłu i zabulgotał, po czym rzucił się na atakującego.
Sonderführer zrobił krok do tyłu i wypalił ponownie, nie chcąc wchodzić w zwarcie. Nie czuł się za dobrze w walce twarzą w twarz…
- Frans! Strzelajcie w tych Hurensohn!
Karl trzęsącą się ręką wypalił ponownie, dosłownie w momencie gdy wylot lufy dotykał już niemal ciała nacierającego nań wampira. Minusem było to, że Karl mógł oddać strzał tylko w to konkretne miejsce. Plusem było to, że była to twarz. Wystrzał dosłownie urwał dolną szczękę stworzenia. Wampir przyłożył dłonie do twarzy wyjąc jak dzikie zwierze. Karl zobaczył, jak dwa inne wampiry ubrane w mundury SS, starają się wyrwać kolejnego żołnierza. Przez ich ciała co raz przelatywały kule, z samochodu docierały wrzaski ocalałych (jeszcze) piskliwy kobiecy głos sugerował, że Emma jest wciąż członkinią tej grupy.
- Nożem w serce! - krzyknął Karl nad odgłosami bitwy. Sam wyrwał swój nóż i chciał wbić go w pozbawionego szczęki przeciwnika, który wił się w spazmach bólu. - Emmo, słońce ty moje, już po ciebie idę! - krzyknął, oddając strzał w kolejnego Spokrewnionego. W wolnym czasie musiał się zastanowić nad znaczeniem słów "słońce ty moje".
Wampir któremu pocisk Karla urwał szczękę uciekł. Dwa które gramoliły się na ciężarówkę były skutecznie stopowane przez grad pocisków, póki ten grad trwał. Kiedy jeden z żołnierzy przeładowywał automat, wampir dopadł go i wgryzł się w niego. Emma wiedziona rozkazem swojego pana rzuciła się z bagnetem na nieumarłego, jednak dźgając w plecy albo nie mogła znaleźć serca, albo w panice zapomniała gdzie ono jest. Drugi kainita zamachnął się, jedne uderzenie na odlew posłało kobietę na śnieg, wampir chciał zaatakować i Fransa, ale strzał w plecy posłany przez Karla, rozproszył jego działanie. Frans wykorzystując różnice wysokości zaszarżował na nieumarłego, niczym prawdziwy aryjski gladiator, z bojowym okrzykiem:
- “Gott mit uns!” - rzucił się z góry na kainitę. Powalił go na plecy i siedząc na nim okrakiem z impetem wbił bagnet prosto w jego serce. Wampir znieruchomiał, ale tylko na moment gdyż Frans wyszarpał bagnet - wampir ożył i zacisnął łapska na szyi Rottenführera - Frans dźgnął byłego żołnierza zwiadu w serce po raz kolejny - ten znów znieruchomiał.
- Herr Sonderführer!! udało.. - Frans nie zdążył złożyć raportu gdyż dźgnięty wcześniej bagnetem przez Emmę wampir zeskoczył na niego i wgryzł mu się w szyję. Z pleców nieumarłego wciąż wystawało ostrze pozostawione tam przez kobietę. Trzech już tylko ocalałych żołnierzy stojących wciąż na wozie, szyło już z automatów nie zważając na to czy ich Rottenführer oberwie czy nie.
- Wy chore Esel! Uważajcie na Fransa i tego drugiego! Jednego chcę tylko unieruchomionego! I walcie mu w łeb! - krzyknął Karl, wskazując im cel Mauserem. Następnie skupił swe moce, szukając Emmy. Gdy tylko ją namierzył, pobiegł w jej kierunku, nie bardzo wiedząc co dzieje się z kobietą.
Karl pobiegł przed siebie zostawiając ludzkich i wampirzych SS-manów za sobą. Odnalazł Emmę kilka metrów dalej z jej twarzy wyciekała masa smakowitej krwi, była nieprzytomna, ale żyła, jeszcze.
Reinhardt szybko podbiegł do kobiety i zlizał krew z jej twarzy, przyspieszając tym samym gojenie jej ran. Czujnym wzrokiem omiótł okolicę, szukając potencjalnych przeciwników.
Zmysły podpowiadały Karlowi, ze nieumarłych może być więcej. Sonderführer tylko warknął wściekle i podniósł Emmę ze śniegu.
- Żołnierzu! Siadajcie za kierownicą! - warknął w stronę samochodu. - Musimy ratować się przed kolejnym atakiem! - krzyknął swym podkomendnym.
Wampir który pożywiał się Fransem zdołał uciec. Frans leżał na zakołkowanym nieumarłym. Widząc stan jego pleców Karl nie miał wątpliwości iż jakikolwiek ratunek jest już poza możliwościami. Poza jedną oczywiście. Jeden z trójki żołnierzy ruszył w stronę szoferki i gdy usiadł za kierownicą odpalił silnik.
Karl warknął zwierzęco, wręcz zawył. Właśnie tracił swój pierwszy udany eksperyment! Nie, nie, nie! To nie miało tak być! Nie mógł go stracić, był zbyt cenny… No i Reinhardt miał do niego sentyment. Bo i kto chciałby tracić TAKIEGO żołnierza…? Podał Emmę siedzącym na pace żołnierzom i wrócił po Fransa.
- Ej, jeden, chodźcie żesz tu do mnie! Zabierzcie Rottenführera! Ja biorę tego tutaj! - zawołał na swych żołnierzy.
- Jawohl! - krzyknął żołnierz i wykonał polecenie. Kierowca w tym czasie krzyknął:
- Herr Sonderführer!! jesteśmy gotowi do odjazdu!
Karl wraz z żołnierzem wtargali Fransa i wampira na pakę, po czym Reinhardt dał znak kierowcy znak, że może odjeżdżać. Spojrzał na swoje ghoule, chcąc ocenić stan ich zdrowia.
Jedzenie się marnowało oj marnowało. Frans już nie oddychał jego plecy były okropnie poharatane kulami a z szyi wystawały kręgi. Zakrwawiona Emma, jeśli jeszcze nie wyzionęła ducha, zaraz to uczyni. Krew pokrywała całą podłogę transportera. Najbardziej kusząco pachniała jednak ta należąca do zakołkowanego ex SS-mana. Ciężarówka poruszała się tak szybko, jak było to możliwe z przebitymi oponami, całe szczęście były jeszcze gąsienice.
- Żołnierzu, siądźcie z przodu. - polecił jednemu z nich Karl. - A ty obserwuj tyły. Wykonać! - warknął. W jego głowie kiełkował pewien plan... Przypuszczał, że przemiana Fransa w takim stanie doprowadzi do conocnych problemów młodego wampira, ale Karl NIE CIERPIAŁ TRACIĆ SWOICH ZABAWEK! To wszystko szło nie po jego myśli… NIE, NIE, NIE! A Emma? Kolejna, która miała ochotę na podróż w jedną stronę! NIE, NIE, NIE! To powinna być Agatha… To ona miała zostać jego partnerką na długie lata wspólnego nie-życia… No ale nie mógł poświęcić ani jednego ze swych ghouli… Przynajmniej nie lekką ręką. Usiadł na podłodze samochodu, rozważając wszystkie opcje.
Z jednej strony, Emma była cholernie nudną osobą… Wykształconą, acz nudną. I dosłownie nie cierpiała Karla, co zresztą wyczuwał. Ale, ale… Hauptsturmführer urwie mu łeb przy samej dupie, jeśli zginie telegrafistka, zwłaszcza tak utalentowana. Bo i cóż ona robiła w terenie? Ta sprawa była przegrana. No ale była taka nuuuudnaaaa… Skierował wzrok na Fransa.
Jego Rottenführer. Jego pierwsze dziecko. Wierny sługa, najlepszy przywódca i żołnierz, jakiego mógł sobie wybrać. Niezbyt rozgarnięty, ale za to świetny strzelec. Meh… Westchnął. Chciałby go zachować na wieki, a przynajmniej na tak długo, jak tylko Frans byłby w stanie przeżyć… A teraz miałby wyglądać TAK?!
NIE! To musi być Agatha. To musi być ona. Ona była cudowna, rozumiała go i uwielbiał te przejażdżki z nią… Westchnął głośno i przeciągle. Rozejrzał się konspiracyjnie, czy żołnierze go nie obserwują. Żołnierzy przerażała obecność zakołkowanego wampira toteż co chwilę zerkali za siebie.
Teraz dochodziła jeszcze kwestia jego samego. Czy mógł się zdradzić przed żołnierzami? Czy też wystarczyłoby ich zabić? Ale czy warto marnować posłuszne sługi? No właśnie, czy warto marnować posłuszne, oddane ghule? Nie warto. Ale los był nieprzewidywalny. Westchnął przeciągle i rozdarł się jak dziecko, któremu zabrano dwie ulubione zabawki… Bo tak też się w istocie stało.
Cokolwiek robił Karl, na pewno nie podnosił morale. Żołnierze krzyczeli do kerowcy:
- Ile jeszcze?!
- Zaaaa! -
tyle usłyszeli nim huk wystrzału ich nie zagłuszył, kierowca padł bez życia osuwając się na bok obrócił kierownice, ciężarówka zjechała z drogi i uderzyła w drzewo. Wszyscy i wszystko poleciało do przodu. Karl wyleciał przez dziurę w brezencie i wylądował na gałęziach.
Sonderführer starał się sięgnąć swojego Mausera i rozeznać się w sytuacji najlepiej jak tylko się dało wisząc na drzewie.
Broń szczęśliwie wciąż znajdowała się w jego zasięgu, łamiąc kilka wystających z ciała konarów, Karl zdołał stanąć na śniegu. Z przewróconej ciężarówki dochodziły jakieś hałasy, ktoś się poruszał. Sonderführer dobył broni i spokojnym, acz już lekko poirytowanym krokiem podszedł do ciężarówki, sprawdzić czy to nie czasem ów wampir zupełnie przypadkowo nie wybudził się z nieco wymuszonego snu…
Bystry umysł nie zawiódł Karla, jego najczarniejsze myśli ziściły się, impakt uderzenia i wywrócenie się ciężarówki spowodował wypadnięcie bagnetu z ciała ex SS-mana zmasakrowany kainita wyssał już najbliższą ofiarę jaką był Frans, którego czaszka zdążyła w międzyczasie zdarzyć się za pieńkiem drewna tworząc teraz krwawą miazgę. Wampir siadał właśnie okrakiem na Emmie.
Zmysły Karl przebiegły ten krwawy obraz masakry jego oddziału. Ktoś przeżył. Ale był daleko, co dawało mu pole do wykorzystania jego umiejętności.
- TY! - warknął, wskazując na młodego wampira - TY ZABRAŁEŚ MI ZABAWKI! MOJE GHOULE PRZEZ CIEBIE NIE ŻYJĄ! - wymierzył pistolet w niego i uwolnił szaleństwo swojego umysłu, chcąc stłamsić szał kainity. Wymierzył prosto w krtań i pociągnął za spust, mając zamiar zadać przeciwnikowi jak najwięcej bólu…
Poraniony wampir był w na prawdę opłakanym stanie, kiedy Karl w niego strzelił, całkowicie ogarnęła go bestia i w obronie przed zagrożeniem rzucił się na mężczyznę. Karl strzelił jeszcze raz, ale całkowicie oddany szałowi kainita zupełnie zignorował tym razem postrzał, dopadł Sonderführera i przywarł do jego szyi. Karl poczuł jak przeciwnik wysysa jego krew, wysysa żeby zabić.
Choć nieco zamgliło mu się przed oczami, uderzył przeciwnika głową i sam przyssał się do niego.
Dwa wampiry złączyły się w bluźnierczym akcie. Przeciwnik Karla był silniejszy z racji szału który go ogarnął, ale Karl był zwyczajnie mniej ranny. Miał więcej kwi w sobie i miał mniej krwi do wypicia. Po długiej szamotaninie Karl wyczuł wreszcie, że jego nemezis nieruchomieje. W końcu ex ss-man, całkowicie pozbawiony vitae zamarł zupełnie. Karl mógł przestać ssać. Jeśli chciał.*
Czuł się spełniony! Wreszcie, to było cudowne! To spełnienie, ta chwila tryumfu… I ta przepyszna vitae… Uch, nigdy, ale to jeszcze nigdy w całym swoim nie-życiu nie czuł się TAK cudownie… I tylko ten cichy, irytujący głosik w jego głowie, przypominający o resztkach człowieczeństwa…
- “Herr Sonderführer, tam są żołnierze! Co jeśli zobaczą? Zginiesz! A to ścierwo zabiło ci zabawki…” - jedynie ostatni argument trafił do mózgu Reinhardta. Oderwał się od wampira, rzucił truchło na ziemię i wpakował w nie cały magazynek z Mausera.
- Ty cholerny Hurensohnie! Ty cuchnąca kupa zgniłego mięsa! ZABRAŁEŚ MI MOJE ZABAWKI! - krzyknął, wskakując na twarz kainity. Gdy już się wyżył (a twarz młodszego wampira przypominała bardziej stojak na buty Karla niż, cóż, twarz), wytarł obuwie w śnieg. Sprawdził kieszeniewyjął cygaro, odpalił je i smakował dym. Rzucił zapalniczkę na resztki pokonanego kainity, obserwując pokaz ognia.
- I przekaż swoim kolegom, że to jest MOJE terytorium i MOJE ZABAWKI! - warknął pod nosem, przeładowując broń. Rozejrzał się po okolicy, chcąc ustalić czy żołnierz cokolwiek widział. I pozbyć się go, jeśli zaszłaby taka konieczność… Najpierw smutne obowiązki…
Jakieś kilkanaście metrów od wraku, leżał jedyny, ocalały żołnierz SS. Jego noga wyglądała na złamaną, jęczał strasznie. Sonderführer podszedł spokojnym krokiem do żołnierza i przyklęknął przy nim. Ocenił fachowym okiem jego stan i poklepał go po policzku.
- Wyjdziecie z tego, żołnierzu. - spojrzał na pagony, którego wręcz krzyczały “Oberschütze Joseph Kloze”. - Więc, powiedz mi, drogi Josephu, jak bardzo cię boli? - zapytał spokojnym tonem, jakby to wszystko się nie wydarzyło.
- No… no… nogaaa!
- No nie jęcz już tak, przecież nie będziemy jej amputować… Przynajmniej teraz.
- wymacał miejsce złamania kości i zapytał: - Jesteście gotowi, Joseph?
- Naaaacoooo!?
- jęczał żołnierz
- Naaaa toooo! - wręcz zaśpiewał Karl, nastawiając kość na swoje miejsce. - Powiedzcie mi, żołnierzu, macie może rodzinę gdzieś tam? - zapytał, jak gdyby nigdy nic, pogwizdując radośnie. Joseph wrzasnął z całych sił w płucach po czym opadł nieprzytomnie, zemdlał.
Reinhardt westchnął, po czym podrapał się po brodzie.
- Ciekawe którędy do bazy…? - zastanowił się.
 
__________________
Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia!
Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu...

Ostatnio edytowane przez Corrick : 14-09-2016 o 01:15.
Corrick jest offline  
Stary 14-09-2016, 13:23   #8
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Luty 2016, Oslo, Nedre Akershus festning, Muzeum Wojskowości, 19:10


Droga do muzeum zajmowała samochodem tylko siedem minut. Piechotą było by w zasadzie niewiele więcej. Muzeum było normalnie czynne tylko do czwartej, ale trwał właśnie jakiś festiwal kulturalny i godziny otwarcia zostały wydłużone do dwudziestej pierwszej.

Para wampirów wysiadła z taksówki i ruszyła w stronę budynku mijając armaty i czołgi stojące na szerokim placu.

Astrid uśmiechnęła się lekko, widząc, jak skupia na sobie spojrzenia przechodniów, odziana w zwiewną, wieczorową suknię i biały płaszcz, zarzucony tylko na ramiona. Schwyciła Wojtka pod ramię, patrząc na niego z zadowoleniem. Udało jej się przekonać mężczyznę do kupna garnituru. I choć oponował, gdy zaproponowała mu przypadkiem zestaw - zielona koszula+niebieski frak, wreszcie ugiął się i zgodził na zakup eleganckiego stroju. Jako para wyglądali teraz raczej na snobistycznych bywalców filharmonii niż turystów, zwiedzających muzeum.

- Chodźmy. - lekko szarpnęła za ramię młodszego wampira.
- No przecież idę… - Wojtek starał się uwolnić swoją szyję od kołnierzyka, zupełnie jakby mógł się przez to udusić…
- Co chcesz zobaczyć? pamiętam, że całkiem nieźle strzelasz… broń krótka? - wskazał jeden z drogowskazów.
- Najpierw wystawa. - powiedziała tajemniczo, po czym poprowadziła Kainitę ciemnym korytarzem, kierując się w stronę schodów zagrodzonych znakiem <POKAZ PRYWATNY>. Kobieta wyminęła go i ruszyła schodami w dół tak swobodnie, jakby wcale nie miała na nogach 11cm szpilek.

Wojtek rozejrzał się tylko czy nikt za nimi nie idzie oraz czy w ogóle ktoś jest w pobliżu. Nie było nikogo. Pieniądze wydane na oświetlenie muzeum przez te kilka dodatkowych godzin, raczej się nie zwrócą.
Tymczasem, gdy zeszli niżej, znaleźli się w nowym, bogato urządzonym korytarzu.

[media]http://fotopolska.eu/foto/450/450117.jpg[/media]

Na jego końcu znajdowały się drzwi, a przed mini stał prawie dwumetrowy ochroniarz.

- Pokaż mu wampirze kły - szepnęła konspiracyjnie Astrid do Wojtka, starając się ignorować bezgłowego wędrowca, który właśnie ich wyminął.

Wojtek zrobił pytającą minę która zdawała się mówić “czy to jest dobry pomysł?” ale nie zamierzał dyskutować kwestii, kiedy znalazł się w sąsiedztwie ochroniarza, wyszczerzył się kłami do olbrzyma.
Ochroniarz skrzywił się i poprawił okulary.

- Eh, goci… przerzucilibyście się na black. - skwitował. Kiedy Astrid podeszła bliżej, ochroniarz skłonił głowę.
- Ach to Pani, Pani Butter - naiwnie grał zauważenie jej dokładnie w tym momencie. - Zapraszam do środka - zrobił miejsce - pomyśleć, że już chciałem pokazać Pani towarzyszowi jak prawidłowo nosić koszulę - zmierzył Wojtka wzrokiem - ubrać psa w najdroższy garnitur a dalej będzie załatwiać się pod drzewem… - westchnął. Wojtek stał tylko i patrzył na ochroniarza bez entuzjazmu. czy sympatii.
- Całkowicie się zgadam, Panie Morgenstern. - powiedziała Astrid, mijając ochroniarza - Swoją drogą, ładny garnitur. - mrugnęła do byłego Łowcy, ciągnąc go za sobą, by znaleźli się w środku, nim Torreador zrozumie przytyk.

Już za drzwiami Wojtek ściszył głos i pochylił się nad wampirzycą:
- Wiesz, miałem go namierzonego… - wyznał nie mogąc czy też nie chcąc zamaskować pewnego zawodu.
- Zaczynam dostrzegać plusy twojego dawnego zawodu - powiedziała cicho, zachowując kamienną twarz. - No to... jesteśmy.
Kiedy to obwieściła, znaleźli się w ogromnym pomieszczeniu pełnym przeróżnych wynalazków i makiet. Ogromny napis nad nimi głosił:

WALKA Z LUPINAMI OD ŚREDNIOWIECZA AŻ PO WSPÓŁCZESNOŚĆ.

[MEDIA]http://www.bloblo.pl/image/329701/default/wa_vs_wi.jpg[/MEDIA]

- Tak sobie pomyślałam, że może cię to zaciekawi i... zechcesz się przebranżowić. - zachichotała.

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie!
Zaginiony: Wojtek.
Wiek: mniej niż tydzień
Ostatnio widziany: wystawa sklepu z zabawkami.
[MEDIA]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/6a/Werwolf.png/220px-Werwolf.png[/MEDIA]

Tak można by podsumować następne kilkanaście minut. Łowca odpłynął między eksponatami. Wszędzie chciał zajrzeć, wszystko zobaczyć. Ciągał Astrid za rękę do każdej gabloty. Często wrzucał swoje komentarze.
- bez sensu.
- to nie mogło działać.
- ile to ma naboi.
- jak to naciągnąć.
- miałem podobne.


W Norwegii, szczególnie o tej porze roku, Kainita nie musiał specjalnie obawiać się braku czasu, ale Astrid zastanawiała się, czy jej childe starczy nocy. Była jednak zbyt zadowolona, że udało jej się zainteresować byłego Łowcę, więc nie przerywała mu niepotrzebnymi komentarzami. Stwierdziła, że w najgorszym razie zastosuje kilka sztuczek.

[MEDIA]https://i.ytimg.com/vi/dgfBynyGVK0/maxresdefault.jpg[/MEDIA]

Wojtek stał przy planszy ilustrującej walkę z wilkołakiem. Objął Astrid w talii i nie odwracając głowy od obrazu zapytał:

- To wszyscy istniejemy sobie w zgodzie i nikogo nie trzeba nigdy załatwić?

Była nieco zdziwiona jego śmiałym gestem, ale nie odtrąciła ręki. Oparła za to głowę na ramieniu potomka.

- Mówisz o Spokrewnionych czy masz na myśli jakąś konkretną grupę? - Mężczyzna spuścił wzrok z planszy i spojrzał na swoją Dame.
- Mam mętlik w głowie - wyznał i sprawiał wrażenie szczerego - spędziłem dziesięciolecia… - przezornie rozejrzał się po korytarzu, ale poza eksponatami i jakimiś dwudziestoma osobami swobodnie przenikającymi przez ściany nie było tu nikogo. - No wiesz. Ale ty, wydajesz się bardzo sympatyczna no i ja też czuję się normalnie. Czy wampiry nie knują wspólnie przeciw całej ludzkości, w zmowie z lupinami i innymi potworami? Wiedziałem, że czasami walczycie ze sobą, ale wydawało mi się, że ostatecznie działacie razem. Czy może wszyscy są podzieleni jak wśród ludzi? Wiem że są różne.. rodziny kainitów ale wszyscy jesteście razem? tylko ukrywacie się w tej maskaradzie?

A więc zaczęło się. Astrid uśmiechnęła się, lecz tym razem na jej twarzy zagościł też smutek.

- A czy byłam sympatyczna, gdy walczyliśmy? - zapytała retorycznie, by przypomnieć ich wzajemne polowanie - Nie ma jednego, bezwzględnego zła. Wszystko zależy od punktu, z którego patrzysz na zjawisko. Tydzień temu byłam dla Ciebie potworem, a Ty dla mnie zabójcą Ojca. Ale zmieniliśmy nasze punkty odniesienia i dziś... jesteśmy kochankami. Wampiry pod tym względem niewiele różnią się od ludzi. My też kłamiemy, zdradzamy, zabijamy, kradniemy, torturujemy... podobnie jak tworzymy sztukę, kontemplujemy ją, pomagamy słabszym, kochamy, opiekujemy się sobą... Wszystko zależy na kogo trafisz. Są tacy, którzy nie chcą krzywdzić ludzi i wyznają wartości Maskarady, starając się wtopić w ludzkie społeczeństwo, jak my. Są jednak też inni, którzy uważają się za wyższy szczebel ewolucji i twierdzą, że skoro posiedli moce, to mogą traktować ludzi jak... jak oni traktują świnie, przeznaczone na rzeź. Wyznają prawo silniejszego, nie widząc, że sile, winna towarzyszyć też mądrość i odpowiedzialność. - znów spojrzała na obraz, przedstawiający walkę z garou. - Nie znam wilkołaków, ale przypuszczam, że u nich może być podobnie. Po prostu nie ma jednego, wielkiego zła. Jeśli wydaje nam się, że wypełnia ono nasz świat, cóż, to znaczy, że zło jest w nas samych.

Przebywając ze swoim childe, Astrid zaczęła dochodzić do wniosku, że Wojtek również widzi świat jedynie w czerni i bieli, oraz jakiś tam ich odcieniach. Przy czym u mężczyzny nie chodziło bynajmniej o wzrok.
Wojtek przytulał Dame do siebie, bez podtekstów, po prostu cieszył się jej bliskością. Dla kogoś, kto nagle nie musi się kryć z tym kim jest, może swobodnie o tym opowiadać i to atrakcyjnej kobiecie, cała sytuacja była swoistego rodzaju odprężeniem. Maskarada? Wojtek prowadził swoją własną maskaradę, cholera wie jak długo, zawsze w cieniu, zawsze w tajemnicy. Ciekawe skąd w ogóle brał na to fundusze, przecież jeżdżenie po świecie kosztuje, broń także, no i człowiek musi też coś jeść. No i ile w ogóle miał lat? wyglądał na jakiegoś trzydziesto-, no może czterdziestolatka.

- Czyli my jesteśmy ci dobrzy? - w tym pytaniu podsumował idealnie swój światopogląd: zawsze jest jakiś przeciwnik, zawsze są jacyś oni. Wszystkie puzzle złożyły się w nowy wzór, są wampiry dobre: jak Wojtek, bo przecież on nie może być zły, jak Astrid, jak może jej znajomi, w opozycji do jakiś tam “złych” wampirów.
- Dopóki staramy się chronić, a nie zagarniać, to chyba tak. Jesteśmy dobrzy. - dziwnie czuła się z tą myślą. Powiedziała jednak to, czego oczekiwał od niej potomek. Chciała by chociaż dziś czuł się szczęśliwy... na miarę możliwości.

Mężczyzna stanął naprzeciw wampirzycy trzymał jej obie dłonie, jego twarz wyrażała podekscytowanie:
- Ja też chciałbym ci coś pokazać, czy… czy masz jakieś moje rzeczy? klucze? - spytał z nadzieją.
- Mam przy sobie klucze - odparła, podając mężczyźnie pęk - Reszta została w Elizjum.
Wojtek wziął klucze i schował je do kieszeni. Uśmiechnął się i pocałował ją w usta.
- Dzięki, że mi ufasz, naprawdę. - powiedział. - Jest trochę późno ale jak się pośpieszymy to zdążymy do banku. - chwycił ją za rękę i ruszył w stronę wyjścia.

Para Kainitów przeszła dwie ulice. w sumie jakieś dziesięć minut drogi. Wojtek zatrzymał się koło starego, przysypanego śniegiem golfa gti i wyciągnął pęk kluczy. Wygrzebał jeden, bynajmniej nie był to standardowy klucz do samochodu. nie posiadał typowego logo volkswagen’a. Aczkolwiek pasował. Mężczyzna wsiadł za kierownice po czym otworzył drzwi pasażera.

- Wskakuj, to niedaleko.


Luty 2016, Oslo, Kampen, Norderhovgata 14, Depozyt, 21:07
[MEDIA]http://s2.ifotos.pl/img/wwpng_ahwqqas.png[/MEDIA]


Wojtek wprowadził Astrid do budynku. Pracownik banku poprowadził parę do skrzynek depozytowych po czym sam opuścił pomieszczenie, zapewniając klientom prywatność. Wojtek znów wybrał klucz z pęku i otworzył jedną ze skrytek. Szuflada była po brzegi wypełniona… identycznie wyglądającymi kluczykami. Mężczyzna grzebał w nich ze skupieniem szukając właściwego. Kiedy znalazł to czego szukał, ruszył do przeciwległej ściany, gdzie znajdowały się większe schowki. Otworzył jedną z nich. W środku znajdowało się kilka dużych, solidnych walizek. Mężczyzna wyłożył je na stolik, który również znajdował się w pomieszczeniu.

[MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/wpng_ahwqqqp.png[/MEDIA]
[MEDIA]http://s2.ifotos.pl/img/wwwpng_ahwqqqh.png[/MEDIA]
[MEDIA]http://s10.ifotos.pl/img/wwwwpng_ahwqqqr.png[/MEDIA]

Poza bronią, pieniędzmi w różnych walutach i dokumentami na wiele nazwisk, znajdowały się akta, zdjęcia, wycinki gazet. Wojtek wziął jeden z folderów i pokazał Astrid:

- Tu są zdjęcia potencjalnych celów w Oslo, rozpoznajesz kogoś? Jeśli są tam twoi znajomi to są w niebezpieczeństwie, nie jestem jedynym… znaczy nie byłem jedynym łowcą na świecie i jeśli ja mogłem ich wytropić to ktoś inny też. A może rozpoznajesz kogoś z tych złych?

Zeszyt Wojtka zawierał zdjęcia z ukrycia kilkudziesięciu osób. Był tam Jednooki i Salih, kilkoro ghuli oraz cała masa nieznanych Astrid twarzy. Było też kilka bardziej znanych w mieście osób, o których wampirzyca wiedziała, że nie tylko wampirami nie są, ale i nie mają z takowymi nic wspólnego.

- Mam też to… - Wojtek podał kobiecie termos. - należała do twojego… Ojca. Nie wiem czy to ma dla ciebie jakąś wartość ale, tyle mogę zrobić. - podał jej pojemnik. - biorąc go w rękę Astrid wyczuła iż jest pełny.

Malkavianka zajrzała do termosu i wsunęła go pod płaszcz, który miała na sobie. Znała Ojca, wiedziała, że to może być zarówno nic, jak i coś niezwykłego.

- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. Nawet nie chodzi o informacje, ale wiesz... że mi zaufałeś. - pogładziła Wojtka po policzku - Chciałabym to przekazać Hubertowi, naszemu Księciu. Wiem, że dla nieobytego wampira jego powierzchowność może wydawać się odrzucająca, ale to dobry władca. A te informacje mogą pomóc mu pozostać na tym stanowisku. Myślę też, że Hubert może mieć do ciebie kilka pytań. Czy zgodzisz się na rozmowę z nim o twojej... poprzedniej pracy? Oczywiście, nic nie odbędzie się wbrew twojej woli. Mogą cię nie lubić, ale jesteś teraz pełnoprawnym Spokrewnionym.
Wojtek machnął dłonią.
- Jaasne, jeśli to pomoże twoim przyjaciołom. Ej pamiętaj z kim masz do czynienia - uśmiechnął się łobuzersko - raz widziałem wampira który wyglądał jak prawdziwe zombie, dobrze się chował….
- urwał rozumiejąc ze opis polowania jest raczej nie na miejscu.
- Wiesz… a jak trzeba kogoś… no wiesz “powstrzymać” to też mogę pomóc. - dodał z nadzieją.
- Naprawdę cieszę się, że cię wybrałam. - powiedziała - Zanim jednak porozmawiamy z Księciem o twoich talentach, myślę, że powinniśmy zastanowić się gdzie będziesz mieszkał. Jeśli o mnie chodzi, możesz być moim gościem jak długo zechcesz. Mam osobną sypialnię lub - jeśli wolisz - szerokie łoże. - mrugnęła porozumiewawczo.

Mężczyzna przyległ do wampirzycy, wygłodniały, marnujący te wszystkie lata na uganianiu się po świecie i gnębieniu nieumarłych.
- To twoje mieszkanie w ogóle nie jest bezpieczne, można ściągnąć ścianę nośną z granatnika i wrzucić ładunek do środka. Lepiej zostanę z tobą dopóki nie zastanowimy się nad czymś bezpieczniejszym. - Wojtek najwyraźniej jednogłośnie ogłosił się osobistym rycerzem swojej Dame, dzieląc się z nią swoimi paranoicznymi wizjami ataku.
- Podoba mi się twój tok myślenia, choć... ta kamienica ma swoje tajemnice. To co, idziemy się spotkać ze starym brzydalem?

Wojtek, do niedawna nieustraszony pogromca wampirów, obecnie samozwańczy, osobisty obrońca Starszej swojego klanu pokiwał ufnie głową.
Gdy tylko wsiedli do samochodu, Astrid wysłała smsa do Księcia, by uprzedzić go o wizycie. Po chwili namysłu napisała też do Jokera:

Cytat:
Możesz załatwić mi dziś dwie dziewczynki na 23 do apartamentu? Towar z wyższej półki. Najlepiej dzieciate lub kochające zwierzęta - żeby miały w sobie coś fajnego poza cyckami. Będę ci winna przysługę.
Całuski. A.


Wierząc, że foch Brujaha nie jest jednak tak silny, by zignorować jej prośbę, wysłała na koniec informację do Ludwiczka, by spodziewał się gości i - o ile nie wrócą na 23 - zabawił czymś panie (w domyśle - najlepiej sobą).
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-09-2016, 23:19   #9
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Obudziło ją ciepło, ciepło przytulonego do niej Johna. Madame powoli dotknęła dłoni mężczyzny. Wczoraj jeszcze długo po powrocie omawiali, którą salę ma przygotować, jaki pierwszy posiłek przygotować dla Dragosza, a przede wszystkim kto po tym posprząta. Ghul pewnie cały dzień załatwiał te rzeczy i teraz nie obudził go nawet ruch wampirzycy. Do głowy madame powróciły słowa jej wilczka “...zniosą to znacznie lepiej niż widok własnego mózgu na moich kostkach”. Powoli podniosła się wysuwając spod ręki Johna i sięgnęła po papieros. Wygodnie rozparła się na łóżku obserwując wydobywający się z niego dym.

- Masz wątpliwości? - Zerknęła przez ramię, John ułożył się wygodnie na łóżku i obserwował sufit. - To dzikus.

Wampirzyca odwróciła się i skupiła wzrok na jednym z obrazów wiszących w sypialni. - Tak, ale jego…

- Krew. Tak powiedziałaś, że jest inna. - Ghul podniósł się i sięgnął po porzuconą poprzedniej nocy bieliznę. Madame obserwowała jak się ubiera. - Wszystko jest przygotowane, brakuje tylko ciebie moja droga i tego wariata.
Madam zgasiła papieros w popielniczce przez dłuższą chwilę uważnie obserwując popiół. W jej głowie toczyła się wielka walka. Z jednej strony pragnęła go, jej zachłanność mówiła, że musi go mieć, a z drugiej - miała obawy. Czy uda się jej zapanować nad tym szalonym wilczkiem? Czy korzyści przerosną koszty tej decyzji?

John po drodze zdał jej relację z tego co udało mu się załatwić. Zdecydował się na jeden z magazynów pod burdelem. W tej chwili większość stała pusta, bo właśnie oczekiwali dostawy. Ogarnął trochę pokój, w którym z Madame z Salavatorem sprawdzali dostawy i ustalali warunki sprzedaży. Posprzątać zgodzili się Louis i Gary w zamian za odstąpienie części dostawy, podobno mają chętnego nabywcę. Oboje z Johnem wiedzieli kim ten nabywca jest, bo zazwyczaj to oni dostarczali mu towar. Madame czuła, że spokrewnienie Dragosza zaczyna ją coraz więcej kosztować. Salvatore wykazał się jeśli chodziło o ofiarę. Zapewnił im nawet dwie - małżeństwo pisarzy, które prowadziło w całych stanach prywatne dochodzenie w sprawie zjawisk nadprzyrodzonych. Pan i Pani Abramofsky pisali felietony do gazet od pięciu lat. Większość z tego była totalną bzdurą, ale ostatnio zaczęli niebezpiecznie stąpać po linie na której wisiała zasłona Maskarady i to stało się dla nich wyrokiem śmierci


Salvatore chciał sprawić parce po parze nowiutkich, betonowych butów, ale gdy dowiedział się o prośbie starszej Venture, uznał iż zostanie pożartym przez wampira, w pewien sposób uwieńczy zainteresowania Abramofsky’ch, no i będzie zabawne.

Madame powoli wysiadła z auta i spojrzała na drzwi prowadzące do jej burdelu. Mocniej owinęła się futrem mimo, że nie czuła chłodu.

- Wiesz, że możemy to jeszcze wszystko odkręcić? - John stanął tuz przed nią, dając znak, że może skorzystać z jego ramienia.

Wampirzyca zerknęła na swojego ghula. To życie, ta zabawa w człowieka zmiękczyła ją i teraz to widziała. Przyjęła podane ramię, a na jej twarz wypłynęła dawno nie używana maska. - Dziś zamierzam się najeść. A co do Dragosza - jej kąciki ust delikatnie uniosły się wyżej - wciąż możemy komuś sprawić cięższe obuwie.

John uśmiechnął się i poprowadził ich w stronę wejścia do lokalu.

57 West 58th Street, późny wieczór.


Młody Hohenzollern był już w lokalu. Znów znajdował się w sali do bilarda, ale tym razem nie starał się być kreatywny i ograniczył się do normalnej rozgrywki. Z samym sobą. Doris kręciła się w okolicy, najwyraźniej pilnując zamożnego gościa który mógłby zacząć jakieś problemy. Na brzegu bilardowego stołu, znajdowało się kilka pustych kieliszków. Sala była pusta. Dragosz wynajął ją na prywatny użytek na cały wieczór. Najwyraźniej nie chcąc drażnić Swojej Wielkiej Miłości, wstrzymał się dzisiaj z wynajmowaniem całego domu. Kiedy mężczyzna zobaczył, że Madam się zbliża, odłożył kij i wyprostował się.

- Najdroższa, jesteś.

Wampirzyca uśmiechnęła się na widok mężczyzny. Zsunęła z siebie futro i podała je Johnowi. - Witaj skarbie. - Podeszła powoli uważnie przyglądając się Dragoszowi i gdy stanęła na tyle blisko, że jej piersi niemal ocierały się jego marynarkę, delikatnie przejechała dłonią po jego policzku. - Jak ci minął dzień?

Mężczyzna zaciągnął się głęboko jej zapachem. Objął pewnie jej talię i przybliżył do siebie. Zanim odpowiedział, złożył jeszcze na jej ustach mokry, namiętny pocałunek.
- Samotnie.

- Dorośli mężczyźni potrafią wypełnić sobie samotny czas. - Kątem oka zerknęła na puste kieliszki. - Ty też sobie jakoś poradziłeś z tego co widzę.

Dragosz oparł swoje czoło o czoło kobiety i zamruczał. - Masz rację skarbie, ale zamiast wypełniać czas, wolałbym wypełnić ciebie. - znów ją pocałował.

Madame z przyjemnością oddala pocałunek. Gdy ich usta rozdzieliły się po dłuższej chwili odchyliła się do tyłu. - Ostatnio narzekałeś, że nie traktuję cię poważnie. Zastanawiałam się czy nie pokazać ci reszty mojego interesu. Chyba, że mój rozpieszczony chłopiec nie jest zainteresowany takimi rzeczami. - Jej mina wyraźnie wskazywała na to, że nie będzie zadowolona z takiej odpowiedzi.

Młody Hohenzollern obserwował bacznie swoją wybrankę, ujął jej twarz w swoje palce - delikatniej niż zwykle.
- Miłości, nie bądź okrutna, oczywiście, że interesuje mnie wszystko co chcesz mi pokazać - trudno było stwierdzić czy było to szczere, ale przynajmniej było miłe.

Wampirzyca pokręciła z rozbawieniem głową. - Jak ty sobie radzisz na tych spotkaniach w ambasadzie? - Delikatnie odsunęła się od mężczyzny i przyjęła papieros od stojącego wciąż za nimi Johna. - Cały czas rozmyślasz o mnie?

Mężczyzna przysunął twarz do jej ucha i kąsnął je delikatnie. - Cały - wymruczał.

- No cóż, będziesz musiał jeszcze chwilkę wytrzymać. Wolałabym byś wiedział na czym stoisz. - Madame stuknęła obcasem o parkiet. Po czym obróciła się do ghula. - Prowadź Johny.

Ghul skłonił się lekko i ruszył w stronę przejścia do burdelu. To w nim znajdywały się dwa najpilniej strzeżone zejścia w tym budynku. Zejście do Elizjum i do magazynów. Skierowali się w stronę tego drugiego.

Piwnice były już całkowicie pozbawione przepychu wyższych pięter. Dźwięk obcasów madame uderzających o betonową posadzkę niósł się wąskim korytarzem. Minęli kilkoro drzwi, w tym jedne, z których wydobywały się stłumione jęki państwa Abramofskich. John otworzył jedne z ciężkich drewnianych wrót i znaleźli się w jedynym “urządzonym” pomieszczeniu. Stała tutaj para foteli i stał niewielki kredens z naczyniami. Do tej pory znajdywały się tu dwie skrzynki z ostatniej degustacji. John pozostał za drzwiami, natomiast Madame pewnie weszła do pomieszczenia. Już odruchowo podeszła do kredensu i wyjęła z niego dwa kieliszki, potem sięgnęła do skrzynki i wyjęła z niej butelkę wina. - Skusisz się?

Twarz Dragosza była maską, podążał za kobietą i jej ghulem bez wahania i bez zadawania pytań. Jednak jego wzrok bacznie i bardzo dyskretnie wszystko obserwował. Była też jakaś kalkulacja, może nawet wewnętrzna walka ze stanem w jaki za sprawą mocy krwi wprawiła go Madam kilka nocy temu. Hohenzollern nie przestawał zachowywać się jak prawdziwy gentleman. Cóż, on po prostu nim był, na równie z innymi rzeczami. Zerknął na butelkę okiem znawcy. - Z tobą, na wszystko. - przytaknął

Madame z wprawą odkorkowała butelkę i odstawiła ją by wino odetchnęło. Obróciła się do Dragosza opierając się biodrem o kredens.- Jak się księciu podoba moja piwniczka?

- Rzekłbym nawet moja droga, że utrzymujesz je w starym dobrym stylu, to jest, prócz składu trunków, posiadasz też loch… - powiedział lekko.

- Potem chętnie zapoznam cię z jego mieszkańcami. - Madame wskazała na fotele, a sama zabrała się za nalewanie wina. - Nie jesteś ciekaw czemu ci to wszystko pokazuję? A może dużo wygodniejsze do tej konwersacji byłoby pytanie - uśmeichnęła się do mężczyzny - czy na zamku Hohenzollermów też macie loch? - Obróciła się trzymając w rękach dwa kieliszki z rubinowym płynem.

Dragosz musiał naprawde dobrz grać, gdyż nie wydawał się specjalnie przejęty. Odebrał kieliszek i rozsiadł się w fotelu. - Skarbie, skoro chcesz mnie przedstawić mieszkańcom lochu, to zakładam iż po to bym z nimi zamieszkał. - upił z naczynia - czemu mi to pokazujesz? wydaje mi się że chcesz mnie przestraszyć, choć nie bardzo wiem po co, mogła byś mnie okraść i zabić tuzin razy w czasie naszej krótkiej znajomości. Albo polecić to jednemu ze swoich ludzi. Toteż nie rozumiem, czemu miała byś to zrobić akurat teraz. Zaś co do kradzieży, już i tak zabrałaś to co miałem najcenniejsze, moje serce. - znów upił. - Nie byłem na zamku wiele lat, jak wiesz, mieszkam w Rumumuni, ale loch oczywiście jest, zresztą ja też go mam.

- Cóż ja nie byłam tam nigdy. - Madame upiła łyk wina. Jej wyostrzone zmysły z łatwością wyciągały z niego kolejne bukiety smaków. Podeszła do mężczyzny i odstawiając kieliszek na stoliku przy fotelach usiadła na jego kolanie.

Mężczyzna objął ją i spojrzał na nią, jego oczy były bardziej uważne, podobne do tych jakie widziała u niego kiedy pierwszy raz się spotkali. Czyżby moc jej krwi mijała właśnie teraz?

- Zgodnie z tym co powiedziałeś mi przy naszym pierwszym spotkaniu, strach nie jest jedną z twoich wad. Bardzo ładnie odrzuciłeś jeszcze pozostałe możliwości. Jakieś inne pomysły?

Powieka Dragosza drgnęła. Wiedział? Wiedział! Madam zobaczyła malutką stróżkę potu ściekającą po szyi Rumuna. Czy miał do czynienia ze spokrewnionymi już wcześniej?

Madam wciąż siedząc na jego kolanach zachowywała przyjazną minę, podobnie jak Dragosz, ale w jej głowie myśli pracowały pełną parą. Jego krew, była wyjątkowo smaczna, Starsza Venture słyszała, że czasem vitae może być wręcz uzależniająca, co staje się wyjątkowo kłopotliwe gdy ktoś jest wampirem. Ale tu chodziło o coś innego, o tą swoistą “dziwność”
I wtedy ją olśniło: siedziała na kolanach ghula.

- No, no. - Madame powoli starła kropelkę potu z szyi mężczyzny i spojrzała mu w oczy. - Coś czuję, że nie jesteś tylko moją własnością. - Przysunęła się blisko obejmując go wokół szyi. Nie mogła go stracić ale nie chciała w tej chwili mieszać mu w głowie. - Do kogo jeszcze należysz Dragosz?

Mężczyzna ani nie zmieniał pozycji, ani nie zdejmował z kobiety ręki. Westchnął i dopił keliszek. Poza tym wyglądał jak zwierze w potrzasku. - Ja, moja… Wasza Wspaniałość, jestem idiotą. - odstawił kieliszek na oparcie fotela i wyciągnął dłoń po butelkę. - Cóż mogę rzec, życie w moich sferach w europie, niesie pewne konsekwencje.

Madame powstrzymała jego rękę nim dotknął butelki. - Życie w dowolnych sferach niesie z sobą jakieś konsekwencje. - Delikatnie przyciągnęła jego rękę by nią także ją objął. - Mój drogi, ja już podjęłam decyzję, pragnę twojej osoby. Czy nie zechciałbyś mi także zdradzić na czym stoję?

Dragosz objął ją tak jak tego sobie życzyła, bał - nie, raczej krępował się za to spojrzeć jej w oczy. Europejskie wampiry najwyraźniej ceniły sobie posłuch ponad wszystkie inne cechy. - Jestem na służbie Wojewody Siedmiogrodu i Mołdawii.

Wampirzyca spoważniała. Sięgnęła ręką do jego twarzy tak by spojrzał jej prosto w oczy. - Dragosz, widzę że rozumiesz co się dzieje. Co o tym myślisz?

Mężczyzna spojrzał jej w oczy. Nie ze strachem a raczej z rezygnacją.- Myślę, że bez względu co zrobisz potem, ja zaraz umrę.

- Cóż, w sumie jednym z elementów planu było zabicie ciebie. - Madame przeczesała jego włosy dłonią. - Ale czemu uważasz, że umrzesz? Tęsknota? Czy też twój Pan coś przy tobie majstrował? - Jej irytacja rosła, ghul czy nie, Dragosz ma należeć do niej.

Dragosz pokręcił głową - Jej Wspaniałość Wojewoda dobrze traktuje swojego sługę - sposób w jaki to mówił, wskazywał iż zostało to niemal wyryte w jego umyśle - skarżenie się było by objawem braku szacunku.

- Nie pytałam jak on cię traktuje Dragosz. - Głos wampirzycy przerodził się niemal w syk, ale po ludzku odetchnęła i lekko się odsunęła wciąż trzymając ręce na ramionach mężczyzny. Gdy się odezwała jej głos znów był normalny. - Czemu sądzisz, że umrzesz?

Mężczyzna wzruszył ramionami. - Nie mi dywagować nad tym co zamierzacie Wasza Wspaniałość, ale na pewno umrę, to co potem ze mną zrobicie to już inna sprawa. Wiem o was znam waszą tajemnicę, to jest wyrok śmierci.

- Jesteś ghulem, jeśli twój pan przestrzega tradycji, a ty wraz z nim, nie widzę powodu by cię zabijać. - Madame podniosła się. - Zamierzam cię spokrewnić Dragosz. To rozumiem przez słowo “pragnę”. - Wampirzyca stanęła nad nim. Była zła, ale czekała, czekała na jakąkolwiek reakcję. - Daruj więc sobie te “Wasza Wspaniałość” i powiedz mi mój wilczku czy na prawdę mnie pragnąłeś?

Twarz Rumuna wyraziła najprawdziwsze w świecie zdziwienie, pomieszane niemal z oburzeniem. - Oczywiście, moje słowo nie dym. - jego klatka piersiowa uniosła się i opadła w irytacji.

Madam pochyliła się nad nim opierajac ręce na podłokietnikach, pocałowała go, a potem nachyliła się do jego ucha. - Więc przygotuj się, bo zamierzam zabrać wszystko co ten twój Pan wojewoda w ciebie wlał - jednym ruchem rozwiązała jego krawat i powoli rozpięła pierwsze guziki koszuli. - a potem wypełnię cię sobą. - Powoli wbiła kły w mężczyznę i delektując się tym dziwnym smakiem vitae zaczęła powoli pić. Czuła jak ciało pod nią napięło się w ekstazie, a chwilę potem zaczęło słabnąć. Usiadła na nim okrakiem i z przyjemnością zanurzyła palce w jego włosach. Gdy poczuła, że pulsowanie ustało, wysunęła kły i zalizała ranę. Własnym kłem rozszarpała swój nadgarstek i przyłożyła go do ust Dragosza. - No mój drogi… wróć do mnie.

Przez jakiś czas zupełnie nic się nie działo. Mniej więcej przez taki, jaki jest potrzebny by ciecz spłynęła z warg do gardła. Oczy mężczyzny otworzyły się a jego szczęki zacisnęły się na nadgarstku Madam. Jego dłonie również go dopadły. Kobieta poczuła jak jakaś kość jej śródręcza właśnie pęka. Dragosz warczał, sapał, ssał żarłocznie fragment kobiecego ciała.

Wampirzyca skrzywiła się z bólu. - Niestety nie dam ci się mną najeść slodziutki. John! - Ghul już najwyraźniej czekał za drzwiami, bo teraz wszedł pchając przed sobą dwie spętane postacie. Gdy zamknęły się za nim drzwi, poderżnął gardło najpierw kobiecie, potem mężczyźnie. Madame zaleczyła krwią swoją ranę, tak że język Dragosza w pewnym momencie trafił tylko na skórę. Powoli podniosła się i wskazała na dwie wijące się postacie. - Tam jest twoje jedzonko.

Bestia była wyraźnie rozdrażniona końcem dopływu pożywienia, ale uwaga Madam, natychmiast zogniskowała wzrok potwora na parze ludzi z których właśnie wysikiwało życie. Dragosz podbiegł do nich i zaczął ich lizać i ssać na zmianę, odpychając ich daremne próby obrony czy to przed jego osobą, czy zwyczajnie przed wykrwawieniem. Rumun i dwójka konających nieszczęśników, taplali się wspólnie w kałuży krwi tych ostatnich.

Madame opadła na fotel uważnie obserwując swoje… childe. John stanął przy jej fotelu, na wszelki wypadek trzymając rękę na broni.

Ktoś mógłby powiedzieć, iż Dragosz wyglądał nawet dość zabawnie, jego głowa skakała od jednej ofiary do drugiej, jakby nie mógł się zdecydować kto bardziej mu smakuje. To oczywiście tylko powodowało, że więcej krwi trafiało na podłogę. Zanim Mężczyzna zaspokoił swój głód na tyle, by szaleństwo zelżało, cała jego twarz, włosy i ubranie były przemoczone juchą. Pozostał na czworakach rejestrując na trzeźwo całą scenę.

- Witamy. - Madame oparła głowę na ręce. Obcasem trochę jakby znudzona rozmazywała plamę krwi, która dopłynęła jej pod nogi. - Najedzony, skarbie?

Dragosz podniósł się powoli, poprawił marynarkę i rękawy - nie pomogło to na mokre plamy oczywiście. Przeczesał włosy i odwrócił się w stronę Madam, ukazując swoje czerwone oblicze.

Wampirzyca roześmiała się. - Zostaw nas John jeszcze na chwilkę samych. - Gdy ghul wyszedł, podniosła się i podeszła do młodego wampirzątka. Przytuliła się całkowicie nie zważając na to, ze jej sukienka nasiąka krwią i pocałowała Dragosza. Ze smakiem zlizała krew z jego ust i kontynuowała “mycie” reszty twarzy. Dragosz był tak zimny jak tylko się dało, zlizując krew Madam odkrywała bladą cerę. W mężczyźnie było mało człowieka przed spokrewnieniem, toteż nie było po nim śladu i teraz. Gdy jego twarz pozostała prawie czysta odchyliła się i oblizała ze smakiem. - Troszkę lepiej. - Powoli odsunęła się od mężczyzny. Czuła jak narasta w niej pragnienie. - Co powiesz na kąpiel?

Dragorz objął ją zimnymi rękami i przycisnął do siebie, dotykał chwilę jej ciepłej skóry, obserwował, po czym uniósł głowę do góry i przymknął oczy, Madam czuła jak jego dłonie nabierają temperatury - cóż, bycie ghulem dało mu przynajmniej jakieś pojęcie, że z vitae można korzystać, oraz jak to robić. Kiedy Dragosz spojrzał na nią kolejny raz, jego twarz nabrała ludzkiego odcienia, zaś na swoim brzuchu, Madam mogła poczuć nowy ucisk. - Koniecznie, długo nie wytrzymam w tym ubraniu… na sobie… i na tobie.... - odgiął ją do tyłu i pocałował namiętnie.

Wampirzyca objęła go mocno i nim się zorientowała, zaczęła zsuwać z niego marynarkę. - Ubrań możemy się pozbyć tutaj.

Mężczyzna wymruczał i jednym szarpnięciem pozbawił kobietę sukienki. Jego mokra od kwi ręka pacnęła chwytając jej nagi pośladek. Kobieta pociągnęła go w stronę foteli zdejmując kolejne elementy przemoczonej krwią garderoby. Gdy tylko jej oczom ukazywał się jakiś nowy kawałek jego skóry całował go namiętnie. Gdy już zupełnie nadzy znaleźli się przy fotelach delikatnie popchnęła go na jeden z nich. Wciąż stojąc z dumą obserwowała wampira z góry.

Mężczyzna patrzył na nią pożądliwie, jego spojrzenie zdawało się ją wołać, namawiać by na niego wsiadła. Dragosz, zupełnie nagi siedział na fotelu z szeroko rozstawionymi nogami, oparł dłonie o poręcze i zapierając się wyłamał je z trzaskiem, usuwając w ten sposób boczne ograniczenia siedziska - no proszę, ktoś tu znał Potencję od dłuższego już czasu.

Madame klęknęła na fotelu stając nad nim okrakiem. Jej palce zanurzyły się w mokrych od krwi włosach. Nie śpieszyła się. Zapach krwi w pomieszczeniu podniecał ją, dotyk jego skóry jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się patrząc Dragoszowi prosto w oczy. - Może ja się dziś podelektuję?

Mężczyzna przygryzł wargę.- Pokaż mi więc.

Wampirzyca zaatakowała jego usta swoimi. Mocno zacisnęła palce na jego włosach i powoli opadała tak by poczuć dotyk jego członka, ale by nie doprowadzić do zbliżenia.

Dragosz najwyraźniej lubił taki rodzaj mentalnego masochizmu, jego dłonie ujęły jej twarz a wargi na pieszczeniu jej ust. Co jakiś czas, w momentach gdy kobieta opadała, Dragosz przerywał by przygryźć własną wargę.

Madam przecięła jego wargę swoim kłem i ze smakiem zlizała kroplę, która się pojawiła. Odsunęła się lekko, tak by móc mu spojrzeć w oczy. Jej ciało drżało od pragnienia, czuła jak jej własne kolana chcą się ugiąć by przełamać ta patową sytuację. Drżącym palcem przejechała po wardze mężczyzny odchylając ją lekko. Uśmiechnęła się widząc, że już ukrył kły. Pozwoliła dłoniom opaść na jego ramiona i delikatni masowała jego kark.

Wampir odchylił głowę do tyłu z jego otwartych ust znów wystawały długie kły, przesunął palce na piersi Madami, zamknął na nich dłonie, kciukami stymulując brodawki, potem sunął ku plecom, pośladkom, w końcu wsunął dłonie pod wampirzycę i począł pieścić wewnętrzną stronę jej ud. Jego ramiona drżały, oczy mężczyzny zdawały się błagać by kobieta w końcu na niego opadła.

Wampirzyca na chwilę zamarła widząc kły w ustach swgo childe. Pozwoliła jednej z rąk powrócić do twarzy mężczyzny i powoli przejechała palcem bo jego wardze, delikatnie przesuwając opuszek palca po kle. Jej wzrok zmienił się, teraz jej spojrzenie bardziej mogłoby kojarzyć się z lekarzem badającym swego pacjenta. Zaczęła oglądać go niczym dziewczynę, którą zamierzała przyjąć do pracy w burdelu. Oceniała jego cerę, delikatnie oczyściła pukiel włosów z krwi i uważnie badała ich fakturę w opuszkach palców. Dragosz widział jak twarz jego matki zmienia się. Jej ciało nadal było podniecone, ręce drżały lekko, ale w masce, która powoli wychodziła na jej oblicze zaczynało się dostrzegać bezwzględność starego wampira, a toż nadal był tam ten życzliwy, ciepły uśmiech.

Dragosz ocierał twarz o dłoń nowej właścicielki, łasił się jak zwierze. Jego ciało było tak idealne jak zawsze, przynajmniej jasne stawało się czemu, gdzieś tam w Europie, Starsi potrafili kształtować ciało śmiertelnych i spokrewnionych jak im się żywnie podobało. Mężczyzna nie zaprzestawał pieszczot, choć cierpliwość jego ciała była już dawno na wykończeniu, śmiertelny mężczyzna, nawet ghul, miał przecież jakieś granice, leżące w samej fizjologii człowieka. To nie dotyczyło jednak nieumarłych, to był zupełnie inny poziom, i Dragosz, nie byłby przecież w stanie kontrolować się tak długo jak jego Dame.

Madame niespodziewanie opadła na wampira płynnie wprowadzając go miedzy swoje nogi, jednak zamiast zaatakować go ruchami swego ciała rozsiadła się wygodnie opierając dłonie na jego kolanach. - Jesteś piękny, wiesz?

Z mężczyzny spłynął pot, tym razem krwawy. Kręcił na boki głową upajając się doznaniami, jego dłonie znów błądziły po ciele kobiety, jedna po plecach, posladkach i karku, druga po brzuchu, piersiach, ramionach, szyi. Dragosz przybliżył swoje usta do twarzy Madam.- Jesteś bóstwem, wiesz? a ja jestem twoim kapłanem.

Wampirzyca chwyciła go za brodę i poruszyła się delikatnie. - Zobaczymy ilu wyznawców mi zdobędziesz. - Pocałowała go namiętnie obejmując mocno. Pozwoliła by jej ciało zaczęło poruszać się w najwygodniejszy dla siebie sposób gdy ona łapczywie chwytała mężczyznę. Jej paznokcie wbiły się w jego doskonałą skórę, palce niemal rwały mu włosy.

Mężczyzna mruczał, pozwalał rwać swoje napięte ciało, swoje obie ręce przeniósł w górę, jedną delikatnie zamknął wkoło smukłej szyi Madam, nie starał się jej trzymać, ściskać, jedynie dotykać, Drugą położył na jej skroni. Spoglądał do góry maślanymi - co w przypadku wampira oznacza, mokrymi od krwi oczyma na górujące nad nim oblicze kobiety. Było w tym coś z dumy, osobistego dowartościowania, zadowolenia. Oto zawierał właśnie cielesną unię z potężną istotą nocy.

Belle czuła jak pod jej palcami zaczyna płynąć krew wampira. Ze smakiem zlizała krwawe łzy nie przestawała jednak poruszać się. Czuła jak jej zachłanność zaczyna opanowywać jej głowę. Był jej, był w niej. Miał dojść tu i teraz. Przesunęła rękę z jego włosów na szyję i zacisnęła ją lekko. Zachłannym wzrokiem wpatrywała się w mężczyznę.

Wampiry pozostawały splecione już długi czas. Mężczyzna sapał coraz głośniej. Nie dla tego, że oddychał oczywiście, ruchy jego klatki piersiowej czy przepony, były jedynie manifestacją podniecenia i żądzy. Jego oczy stawały się coraz bardziej dzikie, jego usta przymknęły się, zacisnął je przygryzając dolną wargę. Spoglądał na brzuch kobiety pracujący nad jego ciałem. Objął ramionami talię kochanki. Powstał z krzesła unosząc kobietę wraz ze sobą. Przytrzymywał ją na wysokości swojego brzucha. Dragosz podrzucał teraz energicznie wampirzycę obserwując jak falują przy tym jej jędrne, wiecznie młode, kształtne piersi.

Madame jęknęła i mocno objęła go rękoma i nogami nie pozwalając by poruszał jej ciałem. Czuła jak wstrząsają nią skurcze. Zirytowana ugryzła jego ramię, bez kłów, tak tylko by nie wydać z siebie więcej dźwięków. Wygrał... ten młody wampirek z nią wygrał. Cała drżała od przyjemności rozpływającej się po jej ciele. Czuła jak narasta w niej irytacja.

Dragosz, wypiął biodra do przodu jednocześnie pozwalając by ciało kobiety odchyliło się do tyłu. trzymał jej talię w żelaznym uścisku toteż wampirzycy nie groził upadek jednak jej długie loki dotykały już podlogi. W ten sposób wampir powoli, ostrożnie ułożył ją w samym cenrum krwawej kałuży, a potem on sam położył się na nią. Chwycił strzępek sukni, który pływał po tafli tego małego czerwonego jeziorka, uniósł nad twarz Madam i ściskając w dłoni, uwolnił rubinową ciecz na usta swojej Dame, a potem na jej piersi, brzuch, w końcu wsadził materiał w w jej usta i tak “zakneblowaną” rozkrzyżował. Zaczął lizać i ssać jej skrwawione ciało.

Wampirzyca z przyjemnością wyssała krew z materiału i sięgnęła do ust by go wyjąć. Uważnie przyglądała się skrawkowi tkaniny, który jeszcze przed chwilą był jej sukienką, opierając drugą dłoń na zimnych już zwłokach. Powoli opuściła rękę z materiałem zatapiając ją w kałuży krwi i poddała się pieszczotom swego childe. Jej wzrok skupił się na chwilę na suficie, po czym przymknęła oczy pozwalając by młody wampir się nią nacieszył.

Dragosz realizował swoją kreatywność, kiedy jego usta pieściły wewnętrzną stronę jej uda, jego kły niespodziewanie zatopiły się w jej ciele, nie po to by ssać, jedynie by pieścić. Madame zadrżała i otworzyła szeroko oczy. Mężczyzna wyciągnął kieł i wylizał miejsce, obserwując jak ranka znika. Widząc iż sprawia to kobiecie przyjemność, rozpoczął sukcesywną technikę ukłuć i pocałunków. Gdy jego głowa znajdowała się dokładnie między kolanami Kobiety, wampir umoczył dłoń w krwi, po czym wsunął mokre palce w swoją Dame. Ciało kobiety wygięło się w łuk a z jej ust wyrwał się jęk. Odruchowo naparła na dłoń mężczyzny. - Dragosz ty… - słowa ugrzęzły jej w gardle gdy wampir poruszył w niej palcami. Oparła się na łokciach i skupiła wzrok na mężczyźnie.

Dragosz wysunął ociekające juchą palce z kobiety i przejechał nimi w górę jej ciała poprzez brzuch, piersi, aż po usta. Madame ze smakiem oblizała jego palce uważnie obserwując mężczyznę. Powoli zaczęła je ssać i całować na zmianę.

Mężczyzna wsunął palce do jej ust od dołu i zamknął je, jakby zachęcając kochankę by je ugryzła, W ten sposób trzymając jej twarz, rozszerzył drugą ręką jej udo i zanużył się w niej. Wampirzyca delikatnie przytrzymała jego dłoń swoją ręką. Ugryzła znajdujące się w jej ustach palce i powoli wysuwając je zalizała małe ranki. Pocałowała środek jego dłoni i nadgarstek po czym w niego też wbiła na chwilę kły. Chwilkę obserwowała kropelki krwi po czym zaleczyła je pocałunkiem. Kontynuowała przyciągając mężczyznę coraz bardziej do siebie. Jedną nogę założyła na jego biodro zmuszając by wsunął się w nią bardziej.

Dragosz dochodził, rycząc doniośle, jego biodra uderzały z siłą w ciało kochanki, Krew pod pośladkami Madam chlapała głośno. W końcu, mężczyzna zacisnął obie dłonie na nadgarstkach wampirzycy, rozkrzyżowując je na mokrej podłodze, obnażył kły i ryknął dziko, po czym opadł bezsilnie na bok.

Madame położyła się na nim i uważnie obserwowała Dragosza. Oparła głowę na ręce i zamoczywszy palec w krwi zaczęła nim pisać po ciele mężczyzny. Uśmiechnęła się widząc swój podpis. - John.

Ghul wszedł do środka. Przez chwilę przyglądał się bałaganowi w pomieszczeniu i umorusanej we krwi parze. Ostrożnie podszedł do ostatniego całego fotela omijając największe kałuże i położył na nim dwa szlafroki. - Doris zadbała o czyste przejście dla was. Mogę już zawołać chłopaków?

- Daj nam pół godzinki.

- Jak sobie życzysz.

Ghul opuścił pomieszczenie, a Madame znów spojrzała na swoje childe. - Co ja z tobą zrobię Dragosz?

Wampir obejmował ją swoim silnym ramieniem, patrzył w sufit. Jego wzrok był napięty, w głowie musiały toczyć się jakieś chłodne kalkulacje. Kiedy John pojawił się w pomieszczeniu. Oczy Dragosza śledziły każdy jego krok, przymrużone, wściekłe, ale nic nie powiedział, nie zmienił pozycji, nie przestał obejmować swojej kochanki i gładzić jej aksamitnej skóry brzegiem dłoni. Kiedy usłyszał jej głos, przekręcił twarz ku niej, wciągnął mocno jej zapach, po czym delikatnie przechylił jej brodę i spojrzał jej w oczy z oddaniem - Zrobisz co zechcesz, Bogini. - powiedział słodko i gładko po czym złożył na jej wargach mokry pocałunek.

Madame z przyjemnością przyjęła pocałunek i podniosła się powoli. Podeszła do fotela i spojrzała na drzwi. - John jest dla mnie bardzo ważny, wolałabym byś pohamował swoją agresję względem jego osoby. - Spojrzała na wciąż leżącego na ziemi wampira. - Tak samo Doris.

Mężczyzna wodził za nią wzrokiem z dumą i zadowoleniem. Sam podniósł się chwilę później, odgarnął do tyłu mokre włosy i otarł usta. Chwycił jeden ze szlafroków i zarzucił go na siebie, jednak nie zawiązał go, następnie podszedł do kobiety od tyłu złożył płytki pocałunek na jej obojczyku, po czym nałożył na jej ramiona materiał. - Oczywiście Najdroższa. - przytaknął spokojnie.

- Mówisz jedno, a twoje oczy zdają się mówić drugie, kochany. - Wampirzyca zawiązała szlafrok, czuła jak krew spływał z jej włosów na czysty materiał. - John i Doris są moimi ghulami. Moimi opiekunami za dnia. - Kobieta czuła jak stojący blisko za jej plecami mężczyzna kiwa głową. - Chodźmy.
 
Aiko jest offline  
Stary 15-09-2016, 23:45   #10
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Karl rozejrzał się po okolicy, sprawdzając czy nic mu obecnie nie zagraża. Zastanowił się głęboko. Będzie musiał targać ze sobą Josepha, jeśli chce, by ten przeżył… Fransa już nie uratuje. NIE! No a Emma? Podszedł do samochodu, chcąc zobaczyć jak wygląda obecnie kobieta.
Oczy Emmy odpłynęły do góry, z jej nosa, ust i uszu, ciągnęły się stróżki krwi. Podobnie jak z dwóch ukłuć po kłach na jej szyi. Nie było pulsu, kobieta nie żyła. Słowem, wyglądała jak trup. I to bynajmniej nie taki, który mógłby zachęcić Karla do Spokrewnienia jej. Sonderführer pokręcił głową i z niesmakiem wyjął Mausera z kabury. Nie mógł pozwolić, by domyślano się chociaż istnienia jego gatunku. Jego badania były tajne, nikt w tej placówce nie miał wglądu w jego raporty. Od przynajmniej dwudziestu lat. Reinhardt nie bardzo chciał zmieniać ten stan rzeczy, przystawił więc pistolet do ran po zębach na szyi i pociągnął za spust.
- Och, Emmo, moja droga Emmo… Miałaś potencjał, naprawdę. Ale musiałaś zrozumieć jeszcze wiele rzeczy… - pokręcił głową, uroniwszy kilka łez. Przeniósł wzrok na Fransa. - A ty, mój drogi Rottenführerze, byłeś mym pierwszym dzieckiem. Pierworodnym, który miał nie przeżyć eksperymentu. Najwspanialszym dowódcą. Ciężko mi będzie odnaleźć kogoś na twoje miejsce… - wtem, jakby przypominając sobie o obecności Josepha, odwrócił się do nieprzytomnego żołnierza.


Podszedł do niego ostrożnie i uklęknął obok. - A cóż to za dar zesłał mi przewrotny los? - zapytał ciszy, która nie chciała mu odpowiedzieć. Przez chwilę głowił się, czy na pewno chce to uczynić, nie wiedząc nic o mężczyźnie, ale postanowił zaryzykować. Uderzył go kilka razy po twarzy, chcąc obudzić Josepha. Przeciął szponem swój nadgarstek i przystawił go do ust żołnierza SS. - Pij, mój synu, pij. Wstań i bądź silniejszy, by służyć swemu panu… - wyszeptał.
Mężczyzna obudził się i zaczął protestować ruchami głowy gdy Karl wepchnął mu w usta swoją rękę, jednak przymuszony siłą nie mógł zrobić nic poza przełykaniem zapełniającej mu usta cieczy. Po paru chwilach, mężczyzny nie trzeba było już przymuszać, sam objął dłoń dowódcy i zaczął ssać, po chwili poruszał już nawet złamaną nogę.
Karl odjął nadgarstek od ust i zaleczył ranę. - Jak się czujesz, mój synu? - zapytał szeptem, czując lekkie zawroty głowy.
Nieźle skołowany Joseph popatrzył z zakłopotaniem na wampira:
- Herr Sonderführer, mój ojciec nazywa się Ernest…
- Dobrze więc. Josephu Klose, czy posiadasz jakąś rodzinę? ŻYWĄ? I jak się czujesz? -
zapytał Karl zrezygnowanym głosem. Chyba zapomniał już jak to się robi…
Sytuacja bynajmniej nie rozjaśniała się dla mężczyzny.
- No ojca, matkę, siostrę, mam też dwie dziewczyny, jedną w Hirschbergu a drugą w domu, w Nadreni Westwalii.
- Pewnie, pewnie… Cóż, doświadczyłeś teraz pewnej łaski, co pewnie czujesz, prawda? -
zapytał go, lecz nie czekając na odpowiedź, rzekł dalej: - Doświadczyłeś czegoś, co ludzie mojego pokroju nazywają cudem. - skupił swe moce na umyśle Josepha, chcąc spotęgować jego odczucia w tej sytuacji. - To był cud czystej postaci. Nie będę cię zanudzał szczegółami, Josephu, ale podczas badań odkryłem, jak zbawienny wpływ ma krew na proces gojenia ran. Mógłbym ci pokazać to jutro, jeśli uda nam się dotrzeć do bazy. - uśmiechnął się do żołnierza, wyciągając dłoń w jego kierunku.
W Josephie zawrzały spotęgowane mocą krwi wampira emocje.
- Pierdolony potwór! Jesteś jedym z nich!!! - wrzasnął Joseph wyciągając z kabury swój pistolet i strzelając Karlowi prosto w twarz. Kula wleciała lewym okiem i wyszła lewą skronią urywając przy tym kawałek ucha. Broń zacięła się za pierwszym strzałem, żołnierz w panice zaczął starać się ją odblokować.
Miejsce po oku bardziej swędziało, niż bolało, co nie zmieniało faktu, że ktoś mógłby mu wpakować tam Schwanza bez najmniejszego problemu. Rozzłościł się niesamowicie. Ten pierdolony Hurensohn zafundował mu otwór na kutasa w głowie. Chciał uczynić go swym sługą, pozwolić mu dostąpić ŁASKI! I co?! Scheisse! Jedną ręką uderzył żołnierza w twarz, a drugą ściągnął dłoń z pistoletem na śnieg. Przytrzymał ją kolanem, dłonie wbił w korpus, żłobiąc głębokie bruzdy. Karl wpił się w szyję żołnierza, nie zważając na jego przedśmiertne krzyki. Pił krew niczym opętany, jakby przemieniono go chwilę temu. Chciał przerwać chwilę przed śmiercią Josepha, ale nie potrafił się powstrzymać i wyssał ostatnie krople z mężczyzny. Odskoczył od ciała niczym oparzony, porwał pistolet z kabury i wpakował kolejny magazynek w kolejne ciało. Kopnął kilka razy głowę, powodując rozległe pęknięcia czaszki i wypłynięcie mózgu.
- Ty pierdolony Hurensohnu! Skurwiałe skrzyżowanie ameby i gąbki morskiej, podlewane rosyjską wódką i paliwem lotniczym! CO TY MI KURWA ZROBIŁEŚ?! - zawył niczym bestia, którą stał się za sprawą Josepha. - Jebany Schwanz! GDZIE JEST MOJE OKO?! No nie, najpierw MOJE ZABAWKI, teraz OKO?! Powinni zmienić nazwę SS z Schutzstaffel na Sonntagswasser… - wymruczał już sam do siebie, straciwszy zainteresowanie ścierwem. Był głodny, żądał krwi. Podbiegł do ciężarówki i przyssał się do pozostałych ciał, licząc na odrobinę więcej vitae…
Karl orał jak mógł, trochę juchy tu trochę tam, jak się dobrze zakręcić, po ciałach to całkiem sporo się tego znalazło, prawdziwie bezużyteczny okazał się jedynie Frans, co było pewnym let down na przebiegu jego służby. Jednak odnalezione ciała drugiego żołnierza, kierowcy dawały radę, a i Emma miała w sobie jeszcze trochę miodu.
Reinhardt nie zawahał się ani chwili przy Emmie. Ta noc nie mogła być gorsza, tego był pewien… Nasycony, przysiadł na pniu niedaleko, wyjął cygaro i zapalił. Rozmyślał nad tym, jak tu zatuszować wszystkie ślady. Czuł, jak krew żywych zaczyna krążyć w jego ciele, naprawiając wyrządzone przez Josepha szkody. Oczywiście, na nowe oko będzie musiał trochę poczekać, ale zmajstrował sobie naprędce opaskę na ślepko i założył ją. Podszedł do truchła żołnierza, wziął karabin i wyładował całą serię w wysuszonych do cna ciałach. Kolbą porozbijał czaszki, nawet tę należącą do rudowłosej Emmy...
Przyciągnął truchło Josepha bliżej wraku, po czym odszedł od ciężarówki, zbrojny w dodatkowy karabin zdobyty od jednego z żołnierzy. Puścił serię przez bak, chcąc doprowadzić do eksplozji auta.
Udało się, ciężarówka poszła w dym razem ze wszystkim w środku, dodatkowo, ogień na nocnym niebie miał szansę zostać dostrzeżony w bazie, Karl miał powody by łudzić się, że pomoc nadejdzie lada chwila.




Sonderführer uwolnił wampirze zmysły, chcąc rozeznać się w otaczającym go lesie. Zrozumiał, że gdzieś w pobliżu znajdował się jeszcze jakiś Kainita. Rozejrzał się gwałtownie, odbezpieczając broń. Wytężył słuch, chcąc dosłyszeć nawet najcichsze skrzypnięcie śniegu.
- Pokaż się, Kainito! - ryknął. Ale nikt się nie pokazał.
Karl zaklął szpetnie i ruszył w stronę, gdzie powinien znajdować się ów wampir. Zachowywał cały czas najwyższą czujność. Tym sposobem Karl szedł coraz dalej w las, coraz dalej w krzaki i coraz dalej od drogi. A wampira wciąż nie było widać czy słychać.
Gdy stwierdził, iż zapuścił się za daleko, wrócił w stronę płomienia. Nie miał zamiaru ryzykować kolejnej walki, która znów mogła kosztować go jego cenne nie-życie. Albo co gorsza, kolejne oko…
Do uszu Karla dobiegł odgłos silnika dochodzący od strony bazy. Po jakiś pięciu minutach wampir widział już zbliżające się w jego stronę światła leflektorów, wtedy też od strony lasu rozległ się pojedynczy wystrzał, Karl poczuł jak kula przebija jego plecy.



Reinhardt padł na ziemię niczym rażony grom, odwrócił się brzuchem w górę i posłał kilka serii prosto w las. Powoli zaczął się odczołgiwać w stronę drogi.
- Halt! - usłyszał Karl na chwilę przed dźwiękiem przeładowania broni, kiedy ciężarówka zatrzymała się kilkanaście metrów przed nim.
- Na glebę! Snajper! - warknął Sonderführer, wciąż czołgając się w stronę odsieczy. - Zestrzelił kierowcę i powybijał nas jak kaczki. Miałem szczęście, że wypadłem z tamtej ciężarówki… - westchnął, wczołgując się za osłonę pojazdu.
Żołnierze potraktowali informacje o snajperze poważnie, szczególnie gdy z bliższej odległości rozpoznali osobę Sonderführera. Kiedy Karl znalazł się przy ciężarówce, nota bene identycznej jak ta którą pół godziny temu puścił z dymem, Dźwięk tłuczonego szkła oraz następujący po nim ciągły klakson, obwieszczał śmierć kolejnego kierowcy SS.
- Scheisse! - warknął Karl, chowając się za samochodem.


- Do mnie! - zarządził. - Głowy w dół, nie dajcie się wystrzelać! - przypomniała mu się poprzednia wojna. - Ogień zaporowy na las, ale już! - wykrzyczał, uwalniając swe moce by zlokalizować napastnika. Wyjął też latarkę i poświecił prosto w las, gdyż lekki błysk mógł zdradzić pozycję przeciwnika. A świecące prosto w oczy światło mogło go oślepić. Wypuścił krótką serię, w miejsce, gdzie mógł się znajdować strzelec.
Żołnierze zastosowali się do rozkazów, las wypełnił huk karabinów. Karlowi nie udało się tym razem zlokalizować nic szczególnego.
Warknął wściekle i otworzył drzwi od strony kierowcy, pozwalając by ten wypadł zza kierownicy. Zdrowym okiem wciąż obserwował okolicę, szukając błysku wystrzału, czegokolwiek, co zdradziłoby pozycję snajpera. Lecz niczego nie wypatrzył niczego, czy to dlatego że nic tam nie było, czy to za sprawą ograniczonego wzroku.
- Włazić za kierownicę! - warknął do jednego z otaczających go żołnierzy. - Odpalaj silnik i cała wstecz! - powiedział, kierując się w stronę paki.
- Jawohl Herr Sonderführer! - odpowiedział ss-man i wskoczył za kółko ciężarówki.
- Wracamy do bazy, ale już! - powiedział Sonderführer.
- Jawohl Herr Sonderführer!
 
Corrick jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172