Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2016, 00:41   #1
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
[Sabat] Polowanie

17 października 2016r., godzina 20:13
Agencja “The Masquerade”, Sacramento


Eve powoli wybudzała się ze snu. Wyczuła w powietrzu znajomy zapach perfum Eddiego zmieszany z jego potem.
- Pani, mamy problem. - zaczął, gdy wampirzyca się przeciągała.
- Jaki? - zapytała, jakby od niechcenia.
- To ten, khem… Ostatni pacjent, który przyjechał na transplantację, jest lekko uszkodzony… - tylko “Blada” mogła zrozumieć ten slang. Oznaczało to nic więcej, tylko, że organy były uszkodzone. A mieli zamówienie na konkretną grupę… Cóż, trzeba będzie poszukać nowej nerki.
- To znaczy, pani, koleś ma tylko jedną nerkę. Pół wątroby. - czarnuch zaczął odginać palce, odliczając. - Jedno płuco. Można powiedzieć, że to nasz stały klient. - wzruszył ramionami. - A, było też kilku kolesi, którzy próbowali się przypierodlić do dziewczyn, ale szybko się rozmyślili. Gorsza wiadomość jest taka, że niedługo będzie tu policja… - skinął głową w kierunku ciała, które leżało za oknem…


Eve zwlekła się z barłogu.


Wampirzyca nie kłopotała się nadawaniem swojemu ciału jakichkolwiek pozorów życia, przynajmniej nie w tej chwili. Przeciągnęła się i stanęła przy jednym z dużych luster. Miętosiła swoje ciało w dłoniach, połozyła policzek na zimnym obojczyku i zaciągnęła się zapachem. Czuła tam zapach Eddiego. Tam musiała leżeć jego ciepła czarna łapa. Jakoś całkiem niedawno, gdyż wyraźnie czuła też jak “życie” jakie w nią pompował spływa teraz po jej udzie. Eve uśmiechnęła się


- Oj nie rób z tego mojego problemu Eddie… - westchnęła wciąż przyglądając się sobie i najwyraźniej lubiąc to co widzi.
- Nie wiem, zapłać im, zajeb, daj im dupy albo niech ktoś to zrobi za ciebie. Tylko nie rób z tego mojego problemu. Będę na pięterku jakby co. Jeśli już naprawdę postanowisz mnie zawieść, z jednego możesz mi przyprowadzić, w końcu chyba wolisz dać nerkę gliniarza niż własną? - wyszła z pomieszczenia, pozwalając by z pięt wyrosły jej “obcasy”. Wciąż naga bezceremonialnie otworzyła drzwi do pierwszych napotkanych drzwi w korytarzu. Jakaś “cowgirl” ujeżdżała właśnie klienta, Eve podeszła do łóżka pozostając poza zasięgiem wzroku “ogiera”. Wgryzła się żarłocznie od tyłu w szyję sapiącego samca. Przerwała na moment zdając sobie sprawę, że dziwka przestała podskakiwać na brzuchu grubasa i z przerażoną miną przygląda się wampirzycy. Krew wylała się obficie z ust Eve gdy poleciła kobiecie:
- Rżnij go kurwa, głupia cipo. - dziewczyna przełknęła ślinę, pokiwała głową i na powrót zaczęła kręcić biodrami. Eve spuściła zęby w rozoraną szyję i dokończyła posiłek, kończąc efektownym, leczniczym liźnięciem. Dziwka wciąż ślizgała się po nieprzytomnym już facecie tak jak jej przykazano. Eve przywołała ją gestem dłoni by położyła się na mężczyźnie.
- No i co się kurwa gapisz pizdo? - spytała prześmiewczo prosto w twarz wystraszonej dziewczyny. - leż aż się nie obudzi. - To powiedziawszy podniosła się, stanęła wyprostowana przed łóżkiem, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Zanim jednak wyszła rzuciła jeszcze do dziewczyny na odchodne:
- Te, espaniola, witamy w Ameryce.
Kiedy Eve znalazła się w swojej “pracowni”, założyła kilt i przygotowała się do pracy.


Długim szponem wcisnęła “play” na pilocie.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=bnNWUUZ7cEA[/media]

- Hahaha! - zanuciła i zabrała się do pracy przy “jednonerkim”.

* * *

Gdy tylko skończyła krojenie usłyszała pierwszą syrenę policyjną, zaraz po niej kilka kolejnych. Szybki rzut oka za okno pozwolił potwierdzić jej przypuszczenia - Maskarada została otoczona kordonem policyjnym.
Eve przygryzła wargę. Zerwała z siebie fartuch i znów naga wyszła z pomieszczenia. Przybrała wygląd przeciętnej kurewki.


Wampirzyca znów bez pytania wpakowała się do pracowniczego pokoju, w którym spała zużyta po shifcie małolata. biały “kurz” na nocnej półce świadczył iż dziewczyna biesiaduje teraz z bogami, w jakiejś lepszej rzeczywistości. Eve nie zwracając zbytniej uwagi na śpiocha, podeszła do łóżka i pozbierała jakieś szmatki w które mogła by się ubrać. Już miała wychodzić, gdy zatrzymała się w progu i pogładziła swój płaski brzuch. Swój zimny plaski brzuch. No tak… Wciąż się dotykając przekręciła głowę w kierunku łóżka.
Ktoś mógłby teraz pokwapić się na jakiś klimatyczny komentarz jak “przekąska”, “jedzonko”, zamlaskać, oblizać się. Nie Eve. Była sama, zgrywanie się na człowieka nie miało sensu. Wampirzyca po prostu podeszła do dziewczyny i wsadziła swoje kły w jej ciało. Im dłużej ssała, tym bardziej różowa jej własna cera się stawała. Kiedy znów stała się pełna ciepłego płynu, ruszyła w stronę parteru. Trochę jej się fajnie w głowie kręciło od koksu w jakim uwędzono jej ostatnie danie.
- Łiju łiju łiju! - parodiowała odgłos syreny schodząc chwiejnym krokiem ze schodów.
Gdy tak przedrzeźniała odgłosy syren, zadzwonił jej telefon. To był Jezus.
Eve bez problemu rozpoznała swój dzwonek.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=kq3G5Xb3Yfk[/media]

Ruszyła radosnym krokiem w stronę pokoju gdzie ostatnio leżało jej ubranie (miała wszak na sobie jedynie bieliznę - co i tak było dużo, jak na dom, w którym przeważnie nie nosiła nic). Wampirzyca spojrzała na wyświetlacz.


Przyłożyła aparat do twarzy.
- Tak? - zapytała niewinnie.
- Mario Magdaleno... legiony Cezara otoczyły wieczernik. Nie lękaj się jednak gdyż Pan twój przybędzie.
Eve już się dotykała, koks w kurewskiej krwi dobrze jej służył. Wampirzyca przysiadła na najbliższym meblu i założyła nogę na nogę.
- Oh… a ja tu sama, prawie naga… - Eve nagle nabrała fazy na rozmowę al’a sek telefon.
- ten legion… jak bardzo jest duży? - J. nie odpowiedział, bo połączenie zostało przerwane. Jednak odsunięcie zasłon przy oknie wydawało się równie dobrym wyjściem... Budynek był otoczony przez jakieś dwanaście radiowozów i jeden ambulans. W sumie funkcjonariuszy było około trzydziestu.
Eve przyległa do szyby, niczym dziecko do wystawy sklepu z zabawkami, wyszczerzyła się (choć nie kłami) do gawiedzi i pomachała entuzjastycznie policjantom. Następnie, wciąż mając przecież w ręce telefon, odwróciła się (w zasadzie gołą pupą) do okna i zrobiła sobie selfie z Legionem Cezara w tle.
W jej kokainowym umyśle, zrodziła się myśl, by wrzucić focię natychmiast na insta.
Kilka sekund dostawała pierwsze “lajki” na popularnym portalu, tłum za jej plecami zaczął się rozchodzić w różnych kierunkach, nawet policjanci jakby spasowali. J. robił swój szoł, przyciągnął uwagę wszystkich.
Wciąż podćpanym, tanecznym krokiem, Eve ruszyła w stronę holu. Po drodze wybrała playliste na phon+ie i puściła ją na airplaya do głośników na ścianach.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=LQUXuQ6Zd9w [/media]

Wampirzyca machając bladymi włosami w rytm muzyki chwyciła za klamkę i otworzyła frontowe drzwi.
- Dzięki “Bogu” jesteśmy znów otwarci! - zachichotała.

* * *

17 października 2016r., godzina 20:23
kościół pod wezwaniem Jezusa Powracającego, Sacramento


- Chwalmy Jezusa! - krzyczał ojciec Piotr z ambony do tłumu wiernych. - Chwalmy Pana, który stąpił do nas! - wampir obserwował całe zdarzenie z zakrystii.


- Radujmy się, albowiem Chrystus zszedł do nas z Niebios, by nas zbawić! Ugnijmy kolana i módlmy się, za wstawiennictwem… - reszta słów utonęła w dźwięku otwieranych drzwi z prezbiterium. Jezus odwrócił się raptownie, żałując, że nie ma na sobie bluzy z kapturem, by ukryć swą tożsamość. Jego oczom ukazał się czarnoskóry policjant, Michael.


- Panie… - przyklęknął i pochylił głowę. - Mamy problem z Maskaradą. - powiedział cicho, nie chcąc przerywać ceremonii.
- Błogosławieni którzy znają moment odpowiedni. - Rzekł Jezus kładąc dłoń na czole swego umiłowanego brata.
W tym czasie Piotr wygłaszał kazanie, dziś mówił o zepsuciu i ubóstwie i jak jedno prowadzi do drugiego. Jezus wyczekawszy na odpowiednią chwilę gestem wskazał Michaelowi ławkę, sam zaś udał się do spragnionych jego chwały wiernych.

Jak zwykle, tak i tym razem, wierni porażeni jego blaskiem padli na kolana w niemym zachwycie. Oto bowiem cud zdarzył się ponownie, Mesjasz przybył w chwale by wybrać tych o najczystszych sercach. I zaprawdę wybrał pan dwoje, niewiastę i męża i błogosławiąc ich zapytał.
- Siostro moja, bracie mój. Otworzycie na mnie swe serca?
Oboje gorąco choć nieśmiało zapewnili o swym pełnym oddaniu.
I ujął Pan ich dłonie i poprowadził drogą oświecenia, do zakrystii…

I pokazał im Pan strzelnicę swoją i tak do nich rzekł:
- Zaprawdę nie przybyłem by zbawić wszystkich, bowiem nie wszyscy pragną zbawienia. Cierpliwość Ojca się kończy kiedy spogląda na dzieci swe ukochane i widzi ich plugawe czyny. Lecz miłość Jego jest wielka i gorejąca, dlatego wróciłem by stworzyć nowe królestwa dla wszystkich którzy zwrócą się ku mnie. Tak jak wy to uczyniliście.
Z tymi słowy objął mężczyznę jak dawno nie widzianego brata. I zatopił Pan kły swe w karku męża i pił przez serca uderzeń siedem i wiedział Pan, ze było to dobre. A skończywszy ucałował ranę, a rana zniknęła. I objął Pan niewiastę i pił z niej i widział, że było to dobre.
A kiedy posmakował Pan krwi ich życia, podał im broń i poprosił swego umiłowanego brata by im wytłumaczył jak jej używać.
- Bowiem ogień miłości sprawiedliwej jest gorący i trawiący a grzesznik zatwardziały spłonie w nim jak sucha trawa. I tylko Ci co swe serca dla mnie otwierają przetrwają w ogniu mej miłości, tylko oni żyć będą wiecznie w królestwie Ojca które nadejdzie.

A gdy owieczki Chrystusowe poznawały jak się bronić od wilków Szatana, przywołał Pan swego umiłowanego brata i tak do niego rzekł:
- Jak Michał strzeże Bram Niebieskich tak Ty Michelu strzeżesz mej owczarni. Pij krew moją na znak naszego wiecznego przymierza i opowiedz o problemach które Cię trapią.
- Panie… Twe miejsce odpoczynku jest pod obserwacją nieprzyjaciół.
- policjant westchnął. - A wszystko zaczęło się od nieprzemyślanego strzału Eddiego…
- Uspokój się mój aniele stróżu, miłosierdzie me nie zna granic, opowiedz dokładnie co się stało.
- Rzekł Pan.
- Nieprzyjaciele, Panie… Wysłali swych sługusów. Eddie, ten stróż Maskarady, rozmówił się z nimi. Ściągnęło to ich oburzenie i ciekawość innych. Między innymi policji.
- Zagubione owieczki bez pasterza. Jakże wielkie ich cierpienie gdy błądzą w ciemności. Lecz nie lękaj się Michelu Pan twój zna ich serca i osądzi ich. A miłość ma dosięgnie ich serc i zostaną zbawieni.
- Amen!
- zawołał Michael zapalczywie.
- Wskaż mi tych co w skórze wilków błądzą, lecz nie tu, udajmy się do wieczernika.
I wyjrzał Pan przez okno izby, a ujrzał tłum gniewny i światła diabelskie i fałszywych proroków zatruwających serca jego owieczek. Zasmucił się wielce, padł na kolana i zaczął modlić:
”0-700…”
- Mario Magdaleno… - Wołał Pan. Lecz oblubienica Pańska nie odpowiedziała ponownie. W swym miłosierdziu, ukrył Pan swą chwałę pod ubraniem codziennym gdyż wiedział, że prawe serce rozpozna dobrego pasterza. I pobłogosławił swego anioła i dał mu laskę swą i polecił opiekować się owczarnią. A wówczas ruszył Pan między wilki by serca twarde nawrócić i zagubione stado do domu sprowadzić.


Tedy stanął Jezus przed legionistami za jedyną broń mając słowo. Lecz słowo to było u Boga i Bogiem było słowo albowiem nie człowiek lecz Bóg wcielony stanął przed legionem i tak rzekł.
- Dlaczego niepokoicie mych braci? Czy któryś uczynił coś przeciw wam i waszemu panu?
- Spieprzaj koleś. Tam była strzelanina.
- odwarknął mu jeden z policjantów, nie spuszczając wzroku z budynku. - Podobno inny wydział wypuścił dealerów, a my teraz musimy po nich sprzątać… - westchnął funkcjonariusz. Wtedy oberwał kubkiem z McDonalda. - Ej! - wrzasnął. - Zmykajcie stąd, robi się coraz bardziej gorąco. - polecił Jezusowi.

I zobaczył Pan jak nienawiść i strach trawią legion a serce jego się ulitowało. Wystąpił tedy naprzód, zła się nieulękłszy. A chwała jego spłynęła na tłumy i serca prawe rozpoznały go a nieczyści padli z lękiem na twarze. I przemówił pan do tłumu.
- Niech ten z was który jest bez winy pierwszy ciśnie kamieniem, albowiem cokolwiek uczyniliście tym najmniejszym mnie uczyniliście.
Szedł pomiędzy wzburzonymi falami tłumu, jak niegdyś kiedy ratował Piotra. Silny wiarą i w chwałę przyobleczony, a legion rozstępował się przed nim jak morze czerwone przed Mojżeszem. I przemawiał do zgromadzonych.
- Jak zagubione dziecię pragnie pociechy tak serca wasze szukają zbawienia. Zaprawdę powiadam wam, błogosławieniu którzy ujrzeli Mesjasza i królestwo jego nadchodzące.
A wtedy ujrzał Pan ludzi zwaśnionych i swego apostoła gniewem ogarniętego. I w sercu ulitował się nad nimi.
- Bracia! - zawołał Pan. - Ostudźcie gniewne głowy, niech miłość popłynie z serc waszych niczym potok górski, czysta i bystra. Niech was oczyści z grzechów byście odnaleźli drogę do mego Królestwa!
- Dobrze prawi!
- krzyknął jeden z mężczyzn stojących wokół Jezusa. Wyglądał nieco dziwnie, ale jego reakcja poderwała tłum, by szedł za Panem.


Zdjął kapelusz z głowy i upadł przed J. na kolana.
- O, Panie! - powiedział. - Przebacz mi moje grzechy, bo jestem słaby... - wyszeptał. W ślad za nim poszła reszta zebranych, błagając J. o wybaczenie.

Wejrzał pan na grzesznika i ujrzał duszę zbrukaną. Wtedy pokazał Pan grzesznikowi jego błędy i rzekł:
- Wybaczam Ci bracie bowiem szczera jest twa skrucha i z ochotę wyszedłeś z ciemności.
I pobłogosławił pan tłum zebrany, usiadł między nimi i nauczał przez resztę nocy.


17 października 2016r., godzina 20:53
„planeta Norman”, Sacramento

Obudziłem się ze snu. Bycie zmarłym miało pewne przewagi względem bycia żywym - a luksusy jakie zapewniał Sabat nie były ostatnie. Wsłuchałem się w nocną ciszę. Czy też raczej jej brak. Tak, to był już mój czas. Kobiecy pot, perfumy, stękanie podnieconych mężczyzn i aktorskie umizgi kobiet - tak, byłem w domu. Leniwie zerknąłem na tuzin komórek rozrzuconych pomiędzy ubraniami. Tyle pracy, zaraz po pobudce.


Dzwoniła jedna z dziewczyn. Oprócz wyglądu, była bystra- ten typ który marnował się w takim przybytku jak nasz - więc dbałem o nią. A ona wiedziała że nie należy tego nadużywać.
- Taaak? - usłyszałem w słuchawce.
- Dzwoniłaś. A nie dzwonisz zbyt często.
- Mam sprawę. Pilną, jeżeli mogę.
- Będę za godzinę. Weź dwunastkę i zamknij się w środku


* * *

Czemu nocowałem w “Maskaradzie” już od dobrych kilku lat? J. przyznał mi niewielkę suterenę w wspólnym schronieniu. W sam raz na broń i narzędzia - bo przecież jaki pożytek z śmiertelnych pamiątek ma nieumarły? Odpowiadało mi to. Miałem obowiązki wobec sfory - i je wypełniałem. Czego mogli oczekiwać więcej?
Reszta żyła na górze. Wśród śmiertelników, Bawiąc się nimi, pijąc, i żyjąc ich życiem. Dosłownie i w przenośni.

Było wcześnie - na tyle wcześnie że zebrała mi się ochota zapolować. To była nigdy niekończąca się gra. Zawsze poluję z całą potęgą krwi - więc im dłużej poluję, tym więcej ofiar jest mi trzeba. Na początku to rozrywka, zabawa z jedzeniem. Dopiero później, kiedy Bestia zaczyna swój współudział w pościgu, gra nabiera kolorów - podniecających krwawych i aromatycznych kolorów.
Tej nocy poszło wyjątkowo szybko - a tuzin trupów popłyną z leniwym nurtem Sacramento nim minęła godzina. Zwłoki były znajdowane daleko za miastem - jeżeli coś nie rozszarpywało ich po drodze.

* * *

17 października 2016r., godzina 21:38
Agencja “The Masquerade”, Sacramento


Niebieskie błyski. Syreny. Kordon mundurowych pałętających się dookoła odciętej strefy. Naprawdę. Nie było mnie przez godzinę, a tu taki cyrk?
Z dachu przeciwległego budynku oglądałem spektakl. M40 leżało obok mnie i czekało na swoją kolej. Tłum na dole krzyczał coś o dealerach, o skorumpowanej policji, o amfetaminie i gangach. Tak jakby to kogoś obchodziło. Policyjny kordon otaczał Maskaradę. Zasady były proste - jeżeli nie dogadają się z Bladą - właśnie pozującą nago w oknie - ktoś dostanie kulkę w plecy i zamiast zajmować się lokalem zaczną biegać jak kurczaki bez głów i szukać strzelca.
Linia do J była zajęta. Ta do Bladej też. Nic tylko zacząć już strzelać i mieć to wszystko z głowy.
Tłum zaczął się burzyć i napierać bardziej na kordon policji. Gdzieś z tyłu poleciała jakaś puszka po piwie, jakaś butelka po napoju, kubełek z McDonalda. Zabawa już się rozkręcała gdy wyszedł J.

I wtedy stał się cud. Cały ten burdel, ten objazdowy cyrk na dwóch kółkach ogarnął się i wziął się w garść. To nie tak że nie widział jak J robi to wcześniej - po prostu za każdym razem było tak samo niesamowite. Fala olśnienia rozeszła się po tłumie. Nikt nie protestował że wampir zignorował policyjny kordon. Nikt nie próbował go zatrzymać. Sam jeden po prostu zanegował cały problem. W tym samym momencie jakiś koleś w różowej koszulce upadł na kolana i kryzys został zażegnany. Ludzie poszli za przykładem “grzesznego” faceta w różu, dwie minuty później wszyscy klęczeli, modląc się głośno i słuchając kazania.

* * *

21 października 2016r., godzina 22:11
Agencja “The Masquerade”, Sacramento


W bezpiecznym pomieszczeniu, z drzwiami strzeżonymi przez Eda, zebrała się cała sfora. J. trzymał kielich i upuszczał do niego swej krwi, jak to czynili co miesiąc. Gdy tylko skończył, podał naczynie Immanuelowi, który upił łyk i podał Eve.
Wampirzyca zdążyła już pozbyć się krępujących ekspresję przedmiotów zwanych ubraniem. Przechyliła łakomie naczynie, jakby chcąc nastraszyć resztę kolejki, że dla nich już nie starczy. Żart stary jak świat, mało kto się w ogóle na to nabierał, ale i tak nie mogła się powstrzymać. Ostatecznie oddała naczynie kolejnej pijawce.
- Siostro, bracia - zaczął Jezus uroczystym tonem. - Jak zostało objawione tak się stanie, chwila nadejścia królestwa bożego jest coraz bliższa. Czas kiedy serca wiernych otworzą się na prawdę i nastanie wieczna szczęśliwość. Dlatego zaprawdę powiadam wam, pijmy i radujmy się!
Niechętnie przejąłem kielich od Bladej. Milcząc, wpatrywałem się w powierzchnię płynu. To miała być chwila zadumy, podniosłego rytuału. Tak długo nie mieliśmy biskupa - ani nawet kapłana - który to rozumiał. Nie reagowałem na bluźnierczy żart wampirzycy - świeżaki powoli nabierają ogłady i zrozumienia - ani nie przeszkadzałem Malkavianinowi w obłąkańczym monologu. W końcu, starając się zachować kamienną minę uszczknąłem krwi z kielicha.
Przed oczami przebiegła mi scena z Kany Galilejskiej - Jezus zamieniający wodę w wino. Czy J. był zdolny do takiego cudu? Zapewne tak. Każdy z zebranych dokonywał większych co noc. Tyle że nienawidziłem gdy wciskał nam swoją wizję do głów. Spojrzałem na pozostałą czwórkę: Immanuela, Salicara i Rzygowinę. Ich miny mówiły podobnie. Miałem niejasne przeczucie, że niedługo się rozstaniemy. Z jakiegoś powodu Malkavianin zwołał sforę na ten rytuał - niech więc go przedstawi i rozejdźmy się w pokoju.
- Zaprawdę powiadam wam, gniew to zły doradca - wejrzał pan na oblubienicę swoją. - A zło, zło ściąga i nie masz sposobu by zło, dobro uczyniło albowiem kto za spust pociąga by zabić bliźniego swego ten ściąga na siebie spojrzenie legionu. Jedynie miłość [do Pana] przezwycięży wszelkie trudności i zaprowadzi was do jego królestwa.
Eve podniosła dłoń do góry.
- A ja mogłabym poczuć Pana w sobie? - zapytała niewinnie, przygryzając wargę kłami.
- Pij krew naszego przymierza i poczuj w sobie Pana - odparł J. nie zmieniając tonu.
- Zaprawdę twe pragnienie zaprowadzi Cię do królestwa mego Ojca. Niechaj będzie jej przykład lekcją i dla was bracia, albowiem tylko szczerze pragnąc miłości Pana będziecie podążać właściwą drogą.
- Ale fajnie… znaczy Amen! chwalmy Pana! Chwalmy i ssijmy
- zerknęła przy tym na “kapłana marudę” jak pieszczotliwie nazywała go w myślach wtedy kiedy nie organizował wspólnego napitku. Położyła po sobie uszy, w geście zupełnie nienaturalnym ludzkiej anatomii, przynajmniej tej nie-kreskówkowej:
- No Wielebny… czym chata bogata? coś może hm? wiarę manifestować czy cuś? - oblizała się.
- Braterstwo może? - skrzywił się - Te o którym tu zapomniano?
Eve zatrzepotała rzęsami.
- Kto zapomniał? jak zapomniał?
- Ile nas tu jest? Ilu być powinno?

Wbrew nazwie jaką Eve nadała agencji, wbrew tym wszystkim rodzajom na okazywanie udawanego orgazmu jakie znała, wbrew wszelkim człowieczym pozom, gestom zachowaniom, jakie naśladowała od dekad, Eve nie starała się ukrywać swoich emocji. Usłyszała kiedyś w telewizji śniadaniowej (kiedy miała pierwszy magnetowid i chciała sprawdzić co leci w telewizji w czasie dnia), że kobieta jest mieszaniną uczuć i emocji. Cóż, z tego co Eve o tym wiedziała, kobieta była mieszaniną kości, tłuszczu, mięsa i skóry oraz kilku litrów smakowitej krwi pływającej między tym wszystkim. Jednak tak długo jak pozostawała kobietą, uważała za zabawne, myśleć o sobie jako o mieszaninie tych emocji i uczuć. Dlatego też, gdy wielebny zaczął drążyć drażniący temat, wampirzyca pozwoliła by reszta krwi spłynęła jej z twarzy do kończyn bardziej przydatnych w walce.
- Masz jakiś pomysł?
- Lepiej. Mam już imię i nazwisko
- dał wybrzmieć temu stwierdzeniu - Abhilasha Becker, indianka z Denver. To ona zarżnęła Floda na naszych oczach - Eve pozwoliła by jej oczy wyszły z orbit, ba, niemal zmieniły zupełnie orbitę.
- Jebana squaw! - sięgnęła po telefon klikając w apkę fejsbuka, zaczęła szukać profilu wspomnianej osoby. [i]- Ściągnę z niej tą skórę własnymi zębami.
- Więc może zajmiemy się nią? Pomszczeniem zamordowanego brata? Tak zamiast oddawać się codziennym uciechom?
- Z całym szacunkiem Wielebny
- Eve wzięła się pod boki - jedzenie to nie znowu jakaś specjalna uciecha, ot sprawa życia i śmierci - uniosła brew. - Oczywiście masz rację, biesiadowanie przy tej wywłoce będzie znacznie lepsze.
- I seks też nie uciecha?
- wtrącił, ale odpuścił kiedy przyznała mu rację. Eve wyszczerzyła kły, wszystkie.
- Seks doskonale kupuje broń, ciuchy i samochody, wiem wiem, w dawnych czasach kiedy wszyscy oglądaliście telewizję w blasku świec polowaliscie po lasach i uciekliście na drzewa przed wilkami, ale teraz zielone się przydają. A tak samo jak jest przyjemniej i wygodnie pić z szyi niż z dupy, tak samo jest fajniej zbierać zielone dupą a nie garbem.
- Wykręcaj się ile chcesz. Ale teraz i tutaj, kiedy jestesmy zebrani razem? “Poczuć w sobie”? “Wiarę manifestować?” Tak, seks i pieniądze ci w głowie, zapatrzyłaś się na przyziemne cele. I nawet napomniana tylko tyle widzisz
- Eve przygryzła wargę. “Klecha maruda” zawsze miał na wszystko odpowiedz, Eve nie miała jak się z nim kłócić. W sumie też nie chciała podpadać.
- No weeeeź, Wielebny czemu na mnie wlazłeś, ja tylko chciałam pomóc - zakryła się ramionami jak obrażone dziecko, wcześniej chciała wspomnieć o tej mieszaninie uczuć i emocji ale stwierdziła, że to jednak chyba nie byłby najlepszy pomysł. Przeleciało jej za to przez głowę, że gdyby odkształcić odpowiednio czaszkę Normana od wewnątrz i zmiażdżyć mu mózg, jego cwaniakowatość mogłaby nieco zelżeć.
- Bo taka moja rola, napominać aż się opamiętają. Aż będą sami pamiętać o zasadach na których stoi Sabat. A nie tylko o jednej - Eve zaszurała zębami przy zamkniętej szczęce.
- Jasne! tak, no właśnie tak! - żwawo przytaknęła.
- A nie jakieś tam ludzkie pierdoły jak… szowinizm. Eee... ktoś chce zostać kobietą?- U Opry kiedyś usłyszała, że kobieta zawsze musi przeciwstawiać się facetowi, szczególnie jeśli nie ma racji.
- Ductusie - Norman zwrócił się do Malkavianina, ignorując kolejny wyskok Bladej. Nie pierwszy nawet nie setny. I raczej nie ostatni. - Co ty rzeczesz?
- Miłość łaskawa jest, cierpliwa jest, nie unosi się gniewem, wszystko zrozumie, wszystko wybaczy. Tak i ja darzę was mą miłością byście drogi nie zgubili w mroku a do królestwa Ojca mego trafili.

Eve kiwała głową tak jak miała to w zwyczaju. Poważnie zastanawiała się jednak, czy jej sfora jest normalna - mężczyźni coraz mówili o obdarzaniu miłością, w jakimś nie materialnym sensie “metaforą” jak to mawiał Norman. Eve podejrzewała, że może to być spowodowane płcią w jakiej byli uwięzieni jej nieumarli towarzysze.
- Co rzeczesz o pomszczeniu Floda - doprecyzował. Niestety aż za dobrze zrozumiał wykręconą odpowiedź J. I definitywnie nie była na temat.
- Miłość ma gorejąca jest i trawiąca, serca nieczyste nie potrafią jej znieść.
Eve pokiwała głową.
- To ja przygotuje autko, tylko wrzucę jakieś zepsute, wyuzdane, zupełnie niepotrzebne, skażone człowieczeństwem szmatki. - To powiedziawszy ruszyła w stronę pokoju z szafą gdzie widziała coś fajnego pare nocy temu. Zatrzymała się w progu, wróciła po Jezusa i objęła go nabożnie za ramiona.
- Podążyj… - zastanawiała się czy takie słowo w ogóle było, cóż teraz już tak - Podążyj ze mną Panie, byśmy mogli przystroić godnie twój majestat, Amen. - Eve wiedziała, że z nowym Duktusem, trzeba było rozmawiać w sposób inteligentny.
- Skromne szaty wystarczą - odparł J. - niechaj przemówią nasze serca, nie stroje albowiem czysty wiarą nie potrzebuje strojnych szat.
- Amen, ale nasze serca zasługują przecież na najlepsze… najskromniejsze szaty.
- Dobierz takie gdzie mało materiało uzyte a zbytek rozdajmy ubogim.
- Panie, te gdzie mało materiału to moja specjalność.
- rzekła prowadząc ciało i krew ku szafie.



- Na wilkołaczycę polować ot tak chcemy?
Eve która chełpiła się z bycia młodą wampirzycą odwróciła głowę z zapytaniem:
- Czyli jak?
- Czyli nie tak. Czyli najpierw myśląc. Mamy chociaż srebrne kule? Pojęcie gdzie jedziemy? W ilu mieszkają?
- Mamy granaty, srebrne kule hm… zahaczymy o jubilerski, kupimy całe srebrne badziewie, srebro jest tanie.
- Zajmiesz się tym Eve? Zdobędziesz srebrne kule i srebrne ostrza?
- Skocze na babskie zakupy, tatek
- wskazała ruchem głowy na Immanuela który przez cały czas macał swój obojczyk, znikając to pojawiając pieprzyka. - zrobi McLauda jakiegoś i to przetopi czy coś, w sumie na ebaju trzeba jakieś vintage spluwy na te wasze kule Valhensinga. - zerknęła jeszcze raz na ojca - Tato, ja to bym chciała jakąś taką zbroję jak miał Frodo we Władcy Pierscieni! i kastety, aparat na zęby! - wyliczała.
Immanuel spojrzał na Eve nieobecnym wzrokiem. - Jasne, połapię się chyba...
- Umiłowani
- zaczął Pan gdy skończył się przebierać. - Okażmy grzesznikom naszą miłość!
 
Corrick jest offline  
Stary 03-11-2016, 00:42   #2
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
6 listopada 2016r., godzina 20:37,
The Ziggurat Building, Sacramento



Cała “Święta Sfora” siedziała teraz przed arcybiskupem, który kroczył po pokoju. Kopnął leżącego w rogu ghula, puścił w niego wiązkę płomieni, przypalając mu dupsko.
- Jebany kurwa Boccob. - warknął. - Widzicie to?! - ryknął, wskazując na monitor, na którym Fireborn tworzył olbrzymią kulę ognia i spalał nią radiowóz. Na kolejnej scenie w płomieniach stawał wóz strażacki, później było tylko gorzej... przynajmniej dla fanatyków Maskarady. Kilka scen krwawych orgii na podłodze z drenażem, gdzie krew spływała do olbrzymiej wanny na środku pomieszczenia. Spokrewnieni wchodzili do niej, przepychając się i raniąc wzajemnie, by kąpiel nabrała „nowych smaków”. Przeskoczył następny filmik, na którym Indianka wchodziła z Flodem do jednego pomieszczenia, a kilka minut później ten spotkał swą Ostateczną Śmierć...


- Kurwa, to ona! - wrzasnęła Eve, wskazując palcem na monitor. - Abhilasha Becker! Ta dziwka z Denver! - wśród członków sfory nastąpiło niemałe poruszenie.
- Skąd to masz, o potężny Firebornie? - zapytał Norman, służalczo kłaniając się.
- Wygrałem na loterii. - w oczach arcybiskupa zapłonęły ogniki. - A jak myślisz, debilu?! - wrzasnął. - TO! - wskazał dłonią na komputer. - Wysłał mi Boccob. Sześć dni temu! Z informacją, że w Wigilię leci to do FBI i NSA. - tu jego wzrok padł na J. - W dniu twych urodzin, Jezusie.

Zamilknął na chwilę, mierząc wszystkich wzrokiem.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, co wam tu pokazałem, nie? Ktoś, kto tak głęboko siedzi w tym całym elektronicznym gównie, jest naszym potencjalnym asem w rękawie. Możemy załatwić Camę jedną taką akcją. - skinął głową w stronę komputera. - Kilka filmików, jeden mail i za miesiąc przejmujemy miasto, mając kryte dupska... - spojrzał dyskretnie na Normana i J. - Zadanie, które mam dla was, jest debilnie proste, więc nawet on - gestem wskazał Normana. - Sobie z nim poradzi. Znajdźcie. Boccoba. Eeee... bracia? - spojrzał niepewnie na Jezusa, jakby nie wiedząc jak się do niego zwrócić. - Żywego i zdrowego... A, eeee... Pan wynagrodzi wam to w łasce.- Fireborn nie do końca rozumiał Malkavianina, ale starał się trafić ewidentnie w jego gusta. Cóż, Malkav był wszak ductusem „Świętej Sfory”...
 
Corrick jest offline  
Stary 20-11-2016, 23:39   #3
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Kurwa, to ona! - wrzasnęła Eve, wskazując palcem na monitor. - Abhilasha Becker! Ta dziwka z Denver! - wśród członków sfory nastąpiło niemałe poruszenie.
- Skąd to masz, o potężny Firebornie? - zapytał Norman, kłaniając się służalczo .
- Wygrałem na loterii. - w oczach arcybiskupa zapłonęły ogniki. - A jak myślisz, debilu?! - wrzasnął - TO! - wskazał dłonią na komputer - Wysłał mi Boccob. Sześć dni temu! Z informacją, że w Wigilię leci to do FBI i NSA. - tu jego wzrok padł na J. - W dniu twych urodzin, Jezusie.

Zamilknął na chwilę, mierząc wszystkich wzrokiem.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, co wam tu pokazałem, nie? Ktoś, kto tak głęboko siedzi w tym całym elektronicznym gównie, jest naszym potencjalnym asem w rękawie. Możemy załatwić Camę jedną taką akcją. - skinął głową w stronę komputera. - Kilka filmików, jeden mail i za miesiąc przejmujemy miasto, mając kryte dupska... - spojrzał dyskretnie na Normana i J. - Zadanie, które mam dla was, jest debilnie proste, więc nawet on - gestem wskazał Normana. - Sobie z nim poradzi. Znajdźcie. Boccoba. Eeee... bracia? - spojrzał niepewnie na Jezusa, jakby nie wiedząc jak się do niego zwrócić. - Żywego i zdrowego... A, eeee... Pan wynagrodzi wam to w łasce.- Fireborn nie do końca rozumiał Malkavianina, ale starał się trafić ewidentnie w jego gusta. Cóż, Malkav był wszak ductusem „Świętej Sfory”...

Katalog tematów na które Eve miała wyjebane, był tak ogromny, że dopisywanie takich trywialnych elementów jak Biskupa gierki, nie miało nawet sensu. Zresztą Eve nikt teraz nie pytał, to Jezus powie Biskupowi co o nim myśli. Eve miała w dupie Noska, jedynym Noskiem którego los ją obchodził był Rzygowina. “Był” było jak najbardziej na miejscu, Eve niedawno zrobiła go kobietą. Długo dłubała w wolnych chwilach nad anatomią Rzygowiny aż wreszcie ją oświeciło: nie można było polepszyć wyglądu Szczurettich, ale można było polepszyć ich płeć! Eve pamiętała swoje własne “eureka” gdy na to wpadła: “o kurwa!” - a potem to już słowo ciałem się stało…
- Fajny filmik to będzie jak ubiorę się w futro zrobione z kłaków tej pizdy… - Eve mamrotała pod nosem szurając wściekle kopytami po parkiecie.
- Mamy się brudzić zabawkami śmiertelnych? -
- Ciężkie czasy wymagają ciężkich środków, Norman. - na twarzy Fireborne’a odmalował się nijaki grymas. - A ta sytuacja z pewną nie jest lekka... - westchnął.
- Ale przecież nas to w ogóle nie dotyczy - Lasombra wstrzelił się w pauzę
Na ręce Tremera zapłonął malutki płomyk, ale ten po chwili go zgasił. - Jednak jesteś idiotą. - warknął. - To kopie przede wszystkim w nas. Filmy, zdjęcia, te wszystkie dowody... - wskazał gestem na komputer. - Są skierowane przeciwko nam. Ponadto, zastanów się. - przerwał na chwilę. - Skoro dostaliśmy to my, to pewnie i Cama. A kto jeszcze jest na filmach? -
- Wilkołaczyca która zamordowała Floda -
- Tak, wilkołaczyca. - biskup ułożył dłoń w popularny wśród raperów gest i otoczył go płomieniem. Przesunął palcem kilka razy w górę i dół, jakby obiecując Normanowi penetrację nim. - Posłuchaj, Norman. Myślisz, że to jedyny wilkołak, który jest na tych filmach? Nie. Jest ich więcej. W kurwę więcej. A jak sądzisz, spodoba im się to? Chcesz tu mieć kolejne lata pięćdziesiąte? Kolejną naparzanę z tymi zasranymi futrzakami?
- A możemy ich ponaparzać jak tacy silni. Ty też tam jesteś. Camarilla też. I jak ktoś to oni korzystają z takich rzeczy, nie my -
- Akurat to, że znalazłem się na tych filmach jest dziełem przypadku. - Fireborn płonął już cały. Facet miał ewidentnie problem z gniewem. - Tak, właśnie. Camarilla musiałaby porzucić zabawki. Pomyśl o tym, jaką daje nam to przewagę. Wiem, że Boccob pracował też nad pewnym projektem związanym właśnie z wilkołakami... A wiem też, że właśnie teraz jest w Salt Lake City. - spojrzał na telefon. - Stamtąd tylko rzut beret do Denver, prawda? - uśmiechnął się krzywo, patrząc na Normana.
- I może jeszcze my mamy tam dla ciebie pojechać?
- I mam wchodzić w twoje sprawy z butami? Nie, Norman. Masz być samodzielny
- Nie pierdol mi tu, przed chwilą próbowałeś nam rozkazywać jak jakiś książę. Co to kurwa ma być?
Fireborn warknął, a wianek płomieni wokół niego tylko stał się większy. - Nie potrafisz wykazać minimum inicjatywy i oskarżasz jeszcze mnie o rządzenie się?! Skoro nie potrafisz myśleć sam, może najwyższy czas, by zrobić z ciebie użyteczne narzędzie?! - na jego dłoni zaczęła formować się ognista kula. - CO?!
- Narzędzie?!- naprawdę, kto w ogóle wpadł na pomysł zrobienia Tremere biskupem?

Eve ostatnio nie pałała do Normana jakimś szaleńczym uczuciem, ale oczywiście to była tylko i wyłącznie jego wina. Klecha-maruda zbył przynajmniej osiem razy jej sugestię by się wspólnie napić. Sama by spuściła z nich wszystkich krew do kielicha, gdyby umiała to całe czary mary. No ale chuj, jest jak jest. Wciąż jednak, to Norman był ich klechą-marudą, jej klechą-marudą i wampirzycę zaczynało lekko irytować, że ktoś rości sobie ich prawo, jej prawo do decydowania o tym czy Norman jest użyteczny czy też nie. Chodziło o zasady!
Wciąż, Eve nie uważała na miejscu odzywać się przed Jezusem, postanowiła jednak dać Normanowi do zrozumienia, że ma jej plecy. Wampirzyca puściła w obieg krew i w diabelsko dosłownym sensie urosła za Normanem.
- Dobra, wiesz co? Pierdol się. - wianuszek płomieni wokół Fireborne’a miał już jakieś dwa metry średnicy, a sam biskup odwrócił się, zrezygnowany. - Rób co chcesz, tylko nie płacz, jak kolejnego ductusa wam zabiją na waszym podwórku. - ruszył w kierunku, gdzie trzymał jedzenie. Wyszarpnął półprzytomnego ghula ze sterty ludzi i wbił się w niego kłami. Tymczasem J. zajęty był wielce obliczaniem kiedy właściwie według tych nowych kalendarzy przypadają jego urodziny. I jakby nie liczył to wychodziło mu, że w tym roku już jedne miał. Aż dziw bierze, że do tej pory nie pomyślał by sprostować tę kwestię, no ale w sumie to nie było ważne, jeśli jego owieczki miały ochotę świętować w grudniu to dla niego nie był to żaden problem. Oderwawszy się od rozważań teologicznych, tak rzekł:
- Pokój bracia.
- Pokój? - Norman miał bardzo jasną wizję pokoju z takimi jak ten Tremere. Obejmujący szczanie na ich nagrobki
Eve zaczynała mieć coraz lepszy nastrój:
- Pokój? w sensie jakiś inny niż ten? może ten obok hm? - powiedziała kłapiąc szczęką o stu kłach.
- Jaki pokój? - Norman bynajmniej nie zamierzał tak lekko odpuścić. Ale..zgoda.
- I może jeszcze powiesz mi że przesadzam, co? - obrażonym gestem odwrócił się od Jezusa i ruszył w kierunku nieodległej sterty ludzi - i biskupa który bezczelnie ich zignorował na rzecz przekąski.

I widział Pan swego biskupa który zagubił drogę i w duchu zapłakał nad nim. Wybaczył mu Pan błędy lecz nie mógł pozwolić by jego owieczki prowadzone były złą drogą. Zaprawdę ulitował się Pan nad duszą owego grzesznika i ruszył by poprowadzić ją ku wiecznej chwale w raju.
Eve ruszyła za Marudą, który w drodze wyjątku całkiem logicznie złożył kilka ostatnich zdań.
Fireborn odwrócił się w stronę zbliżającej się trójki i wbił wzrok w Normana, odrzucając poparzonego ghula na bok.
- Nawet, kurwa, o tym nie myśl. - płomienny okrąg wokół biskupa pulsował, zmieniając swe rozmiary. Tak skupił się na Normanie i J., że Eve udało się zajść go od boku. Jedynym, co mogło zatrzymać wampirzycę w miejscu i powstrzymać ją od tego ataku, był wianuszek płomieni wokół Tremera. Ale czy to wystarczyło...?
W takich momentach Eve zawsze łapała pewna ckliwość, to chyba coś co zostało w niej po przemianie z kobiety, uderzył ją cytat z jednej z piosenek których ostatnio słuchała.
“W tańcu ze śmiercią upajam się krzykiem pokonanych
Brocząc we krwi wroga staje się heroldem okrucieństwa !
W łoskocie ścierającej się stali słyszę swój oddech
W oczach pełnych strachu widzę swoje odbicie...
Kiedy pozwalam aby mój gniew wiódł mnie przez pole walki
Słyszę już tylko krzyk i lament umierających i pokonanych...”
I to właśnie nucąc w duchu rzuciła się na biskupa, dwie stopy uzbrojone w hakowate szpony, starała się wbić w jego ciało (lądując) w norzycopalcych dłoniach zamierzała poszatkować jego twarz.
Przez ułamek sekundy Norman patrzył w oczy biskupa po obu stronach krótkiej lufy rewolwera. I damn, likwidacja typa była satysfakcjonująca.
Nawyki działały jak należy - momentalnie ściągnął broń w dół i wpakował w biskupa kolejną kulę.

Pazury wampirzycy przebiły się przez zasłonę płomieni, raniąc dotkliwie Tremera, lecz również Eve odczuła ten atak. Ogień zatańczył na jej szponach, parząc je dotkliwie i powodując pojawienie się pęcherzy na hakowatych dłoniach. Norman wystrzelił, a wypuszczone przez niego kule wyżłobiły szeroką bruzdę na twarzy biskupa, prawie przyprawiając go o omdlenie.

Norman ponownie wypuścił dwie kule, które przeorały bok biskupa. Pech chciał, że trafił też Eve w palec, bardziej rykoszetem, niż celowo, ale zawsze wystarczyło to, by ten zdążył się uwolnić z jej uchwytu. Machnął kilka razy rękami, jakby odganiał muchy spod nosa i... zniknął. Najzwyczajniej w świecie się rozpłynął.
Pan zawołał grzesznika po imieniu:
- Firebornie przybądź przed oblicze swego boga! - I grzesznik stawił się na wezwanie tak szybko jak i zniknął. I podszedł pan do grzesznika okryty chwałą i gestem był zaprosił swych apostołów. I objął Pan grzesznika i “ucałował” go.
Eve spojrzała łakomie gdy Jezus zaczął wpierdalać danie główne.
No jasne… wszystko co mówiła Oprah było oczywiście prawdą, “faceci” myśleli tylko o sobie, kobieta była im potrzebna tylko dla ich ciała… co w wypadku tej grupy, było bardziej dosłowne niż mógłby ktoś przypuszczać.
“Tak nic mi nie jest, dzięki że spytaliście” - chciała cynicznie wysyczeć ale nie zrobiła tego. Czuła w kościach, że klecha-maruda będzie miał jakąś gotową odpowiedź. A kiedy Żimiszi czuje coś w kościach… to coś definitywnie jest na rzeczy. Poderwała się na nogi w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.
- Pierdol się, Fireborn. - Norman z szacunkiem został krok za ductusem. Rozejrzał się - arcybiskup, poza byciem bezużytecznym dupkiem, był także zbyt zadufany żeby mianować paladynów. Ale mógł mieć jakąkolwiek ochronę. Ale skoro nikogo nie było...to można było sięgnąć po nagrodę

- Zebrani tutaj wszyscy, umarli i żywi , niech będą świadkami tej chwili - wyprostowany Lasombra uroczyście zaczął tryumfalny rytuał. To nie tak że on wymyślił te słowa - prowadził jak wielu mądrzejszych przed nim. Na ramionach czuł niespokojny ciężar. Niby wszyscy już się zadeklarowali...ale nie było to formalne - ...że właśnie tutaj, w Sacramento, w pałacu arcybiskupa Fireborna, padła pierwsza ofiara naszej zemsty. Nie ma odwrotu, jest tylko droga naprzód - wytwornym zaprosił gestem pozostałych członków sfory. Eve. Immanuela. Salicara. Rzygowinę. Ale braterski krąg był otoczony kolejnym i jeszcze kolejnym rzędem gości - i nie wszyscy w nich byli tu w dobrej wierze - z czym Eve na przykład nie miała problemu… węszyła w koło jak doberman w poszukiwaniu kogoś kto miał jakieś ale do tego co tu się właśnie działo
- Przed nami krew i ogień. Pazury Lupinów i kły Camarilli. Codzienne trudności i rzadkie zwycięstwa - bezceremonialnie pozwolił sobie na skorzystanie z dobytku arcybiskupa. Wrócił do kręgu z mszalnym kielichem w dłoni - Wszystko by odkupić błąd Fireborna - kucnął przy najbliższym, siwowłosym trupie i położył mu rękę na czole - Bo kiedy nasz ductus go potrzebował, nie było go przy nim. Ze złej intencji. Z gnuśności. Ale nie było też nas - z niewiedzy. Jesteśmy mu za to dłużni - i dług spłacamy wobec jego pamięci - grubymi palcami wycisnął z czaszki oczy i wrzucił pierwsze do kielicha - Moses Flod po raz ostatni przysłuży się Sabatowi. Jego imię ochroni setki późniejszych- drugie oko z nieprzyjemnym chlupnięciem dołączyło do pierwszego - Zemsta, którą wywrzemy w jego imieniu będzie straszna. Będzie nieuchronna. I zmiecie każdego kto stanie nam na drodze - podał kielich Nosferatu i szepnął mu na ucho dwa słowa - W tej zemście nie ma nas. Jest tylko Flod. Tylko jego imię. Tylko jego pamięć. Jakim wspomnieniem Mosesa będziesz, Eve? - Lasombra stanął pod tytanicznym Zulo z wyciągniętą ręką, czekając aż Rzygowina zmiażdży zawartość kielicha.

Eve zastanawiała się czy jeśli wrośnie sobie słuchawki bluetooth z iphona 7 w uszy, to gdzie powinna wystawić kabelek do ładowania… Zanim jednak podjęła ten eksperyment, przypomniała sobie po prostu piosenkę w głowie. Uniosła drapieżnie wciąż okrwawiony vitae biskupa pazur i zacytowała:
- “Nie ma litości w moim sercu
Urodziłam się dla wojny, a nie dla miłości
Gniew wypełnia mą dusze i serce
I głosy umierających których w boju pokonałam !”

A kiedy Norman przemawiał, Jezus prowadził duszę grzesznika. Prowadziła ją prostą ścieżką do raju, do swego serca. Ciało grzesznika powoli zaczynało obracać się w proch kiedy dusza je opuszczała. I wiedział Pan, że to co zrobił było dobre.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Rqz_JyAUZyg[/media]

- Czy będziesz pilnowała, aby gniew w nas nie wygasł? Żebyśmy dotarli do końca drogi? - odebrał w końcu kielich i zanurzył kciuk w mazi
- Jeśli gniew w nas wygaśnie to tylko dlatego, że z naszych ciał pozostanie tylko popiół. Jednak nawet jeśli tak się stanie, nie sposób będzie wyodrębnić go z hałdy popiołu jaki zostawimy przed ostateczną śmiercią z naszych wrogów.
- Strzeż tego gniewu- wyciągnął dłoń do góry, ale sięgał jedynie do piersi istoty. Kolejno każdy z sfory otrzymywał znak swojej przysięgi, krwawy glif.
- Jakim wspomnieniem Mosesa będziesz, co nas poprowadzi? Co ze starego pozostanie w nowym?
Eve zmrużyła oczy spoglądając na Marudę. Czy on bezczelnie, dwuznacznie mówił o biskupie, czy był na to za głupi? Eve wiedziała lepiej żeby nie pytać.
Jezus powoli podnosił się z podłogi. Świeża, silna krew wypełniała jego arterie niczym płynny ogień. Żar miłości jaką obdarzył swego zagłubionego sługę.
- Kochaj Pana całym swym sercem, całym umysłem i całą swoją duszą - rzekł zbliżając się do Normana.
Lasombra nachylił się konfidencjonalnie - Tak będzie - wyprostował się i rzekł już do wszystkich - Takim go zapamiętają. - wyciągnął zza pazuchy metalową piersiówkę, zalał benzyną resztki w kielichu i ostrożnie odpalił. Smród palonego białka rozszedł się po sali - ale bynajmniej nie zachowywał się jak na dym przystało.

Eve rozejrzała się po pomieszczeniu które zdawało się nagle cierpieć na deficyt byłych już przydupasów biskupa.
- Jest tu coś do żarcia? zaczynam się robić głodna, "a hungry man is an angry man" jak to śpiewał Marley...
- To 10 piętrowy biurowiec. Jeżeli nie brzydzą cię programiści…
- Ha! - Eve wyszczerzyła kły - kici kici nerdy! może pozwolę wam pobawić się moją myszką… - powiedziała sunąc pazurem po blacie.
- A ja z chęcią przejdę się w poszukiwaniu skarbca arcybiskupa. Aż żal żeby się zmarnowało tyle dobra -
Eve przewróciła oczami i wysunęła długie łapsko, łapiąc ramię Normana dokładnie w porę.
- Ej czy wasza świątobliwość nigdy, ale to nigdy nie oglądała żadnego horroru? zawsze jak się grupa rozłącza to dzieje się coś złego. Idę z tobą, Tam gdzie biblioteka, tam są bibliotekarze… - Eve kochała horrory, żyła (była) (w) jednym z najlepszych...
- To miałem na myśli. J? -
Eve przysunęła usta do twarzy Normana i powiedziała radosnym tonem.
- Jasne że tak myślałeś. - po czym ruszyła przodem piłując jednocześnie złowrogo pazurami po ścianach - dobra, chodźmy po te med packi i loot…
Miast odpowiedzi Jezus zajął dla siebie stołek byłego arcybiskupa i milcząco wpatrywał się w sufit.
- Co? - J był ductusem z pewnych powodów. I te pewne powody nakazywały pytać gdy robił coś takiego.
- Świat człowieka chyli się ku upadkowi, zaprawdę grzech niczym czerw obmierzły toczy ich dusze. - Czerwone łzy spływałe po policzkach Jezusa. - Dlaczego tak trudno im otworzyć się na prawdę? - Pytał Pan lecz nie Normana. - Cóż mogę zrobić by im pomóc?
- Tak bracie będę wam towarzyszył byście nie zbłądzili na manowce w tej siedzibie węża, by was słowa gładkie i języki srebrem pokryte nie sprowadziły z drogi prawdy.
- Język taaak… muszę powiedzieć tacie, żeby nie przetapiał tych zajefajnych srebrnych pierścieni
Kiedy Eve zobaczyła miecz entuzjastycznie chwyciła go w szpony i triumfalnie uniosła do góry.
- I am immortal, I have inside me blood of kings.
I have no rival, no man can be my equal
Take me to the future of your world! -
zaśpiewała nie gorzej niż sam Freddie Mercury.
- Zaprawdę piękna to pieśń, niczym psalmy Dawida. - rzekł Pan słysząc śpiewającą na jego cześć wampirzycę.
- Ale przedwczesna. To nie tutaj - Lasombra przyglądał się wyciągniętej z lodówki butelce. Nie miał zamiaru nic stąd pić - skorzystał jeszcze zanim opuścili pole bitwy - a teraz zainteresował go jedynie sztylet - A nie mogliśmy ominąć żadnego pomieszczenia.
Eve też nie żałowała sobie krwi. Wampirzyca, która znaczną część nieżycia poświęcała na oglądanie Netflixa miała już gotową odpowiedź.
- To nie lotnisko, mają tu gaz, skoro my czegoś nie znaleźliśmy nikt nie znajdzie… zresztą, zaraz się zbierze “stypa”.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 04-12-2016, 19:46   #4
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Piramida Biskupa - Final Countdown

- “...We're leaving together...” - trzymetrowe monstrum zwane Eve wrzeszczało wyrywając kuchenkę z kuchennego blatu w kantynie pracowniczej na drugim piętrze, w czasie gdy Rzygowina rozlewał rozpuszczalnik nitro na schody przeciwpożarowe a kilku innych sabatników otwierło na oścież każde możliwe drzwi ogniowe.
“...But still it's farewell!..”
Wiedziony ognistym zapałem Eve, Lasombra bebeszył kolejną centralkę - tą od systemu przeciwpożarowego. Siediał okrakiem na nieprzytomnej informatyczce z nocnej zmiany - tej która uprzejmie wskazała mu jak zabrać ze sobą dane z monitoringu. Salicar robił w tym czasie tą przyszłościową część roboty - na jego prośbę zbierał w jednej sali tych, którzy, w jego opinii, byli kimś więcej niż zwykłymi pracownikami na nocnej zmianie. Zbierał niezbyt delikatnie, acz skutecznie. Zbierani przelatywali nad boksami tudzież wbiegali w panice zaganiani morderczą ciemnością.
- Mamy jeden wakat - zaczął, ale przerwał lekko zaskoczony podążył za nienawistnym wzrokiem zebranych. - Nie, nie zwolni drugiego. Jeden pełny etat. Dla kogoś z was. Wypuszczę z budynku jedną osobę, za półtora minuty przy bocznym wyjściu. Mniej, jeżeli Eve się pośpieszy. Wasz wybór - metaliczny dźwięk noża który wbił się nad ich głowami wyraźnie zaakcentował jaki rodzaj wyborów uznaje za wiążący
- There can be only one.

***

- “...We're heading for Venus, And still we stand tall...” - nuciła obserwując walących w przeszklone, acz zamknięte drzwi wejściowe uwięzionych pracowników piramidy, gdy jeden z sabatników polewał drzwi benzyną.
Tradycyjnie spóźniony Norman pokazał się za rogiem budynku. Pomachał potworzycy i razem z Salicarem dzikim pędem pobiegli w kierunku ciężarówki dźwigając na ramionach wierzgające “łupy”
- “...I'm sure that we'll all miss her so...” - trzymając odpalonego papierosa śledziła strużkę paliwa która płynęła od zamkniętych drzwi poprzez parking ku jej stopom, by w kulminacyjnym momencie rzucić kiepa.
- “It's the final countdown!!” - wydarła się na całe gardło gdy płomień pomknął ku przerażonym twarzom uwięzionych.
Wielkie “pizd” rzuciło stojącą przecież kilkanaście metrów od budynku Eve o maskę sabackiej ciężarówki. Żimisia wbiła pazury w karoserię by nie zdmuchnęło jej gdzieś dalej. Już słyszała w głowie zrzędzenie klechy-marudy.
- Wszystko było zaplanowane! - krzyknęła za siebie do siedzących bezpiecznie w aucie towarzyszy.
- GAZU! - klecha-maruda ponaglał z wybitnym jak na kainitę “życiem”, gdy Eve usadowiła się wreszcie w szoferce. Wampirzyca przeczesała szponem loki i docisnęła pedał gazu.
Kilkaset metrów dalej Eve obejrzała się za siebie.
- Rzygowina, gdzie masz pas? - widząc konsternację na twarzy Nosferata, doprecyzowała - ten srebrny z czerwoną swastyką na klamrze co ci kupiłam z okazji przystąpienia, na ebayu?
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172