Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2017, 01:05   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Agenci Spectrum

1940.II.10; Wlk. Brytania, Scap Flow

Mężczyzna w sile wieku, w dobrze dopasowanym mundurze komandora - porucznika Royal Navy postukał wskaźnikiem w tablicę by uciszyć zebrane towarzystwo.

- Dzień dobry, nazywam się komandor - porucznik Anthony Lloyd i jestem oficerem prowadzącym misję ze strony Korony. Ale jest to kombinowana operacja dlatego naszych francuskich sojuszników reprezentuje kapitan Marcel Busson. - przedstawił się siedzącym w zarekwirowanej świetlicy portowej ludziom. - Przypominam, że wszystko co tutaj zostanie powiedziane jest tajne. Jeśli ktoś miałby z tym jakieś problemy lepiej niech wyjdzie teraz i zapomni, że kiedykolwiek był tutaj. - oficer patrzył na zebranych ludzi sokolim wzrokiem jakby próbował wyłuskać z nich te słabsze ogniwa. Przeszedł się w poprzek sali przez co jako jedyny ruchomy obiekt na sali w naturalny sposób przykuwał uwagę zebranych ludzi. Ci zaś wydawali się być kompletnym zaprzeczeniem wyobrażenia o tajnych misjach. Były widoczne zarówno brytyjskie jak i francuskie mundury, marynarki wojennej, wojsk lądowych a także zwykłe, cywilne marynarki. Każda z osób jakie znalazły się właśnie tutaj, w samym sercu brytyjskiej bazy morskiej w Scapa Flow musiała być korzystnie zweryfikowana, zobowiązana do zachowania tajemnicy a akuratnie tego wieczora wezwana lub przywieziona przez żandarmerię do tej świetlicy.

Od kilku miesięcy, od czasów październikowego zuchwałego rajdu kapitana Priena, ta jedna z najważniejszych baz Royal Navy stała prawie pusta. Admiralicja zabroniła z niej korzystać do czasu wzmocnienia zabezpieczeń by wielkie okręty znów mogły czuć się tu bezpiecznie i nie podzieliły losu zatopionego przez Priena “Royal Oak”. Ale akurat do tej misji pasowało to idealnie.

- Bardzo dobrze. W takim razie przystąpmy do rzeczy. Proszę zgasić światło. - oficer marynarki nie widząc osób opuszczających świetlicę spojrzał na chwilę na francuskiego oficera a potem francuski oficer uruchomił rzutnik. - Zacznijmy od oficjalnych czynników. To jest nasz cel. - Brytyjczyk wskazał wskaźnikiem na ekran rzutnika. Na nim zaś widać było jakiś cywilny statek. Ale pod niemiecką banderą.





- To niemiecki krążownik pomocniczy “Altmark”. Pełni rolę zaopatrzeniowca dla niemieckich rajderów, głównie dla niedawno zatopionego pod Urugwajem “Graafa Spee”. Podejrzewamy, że ma na swoim pokładzie jeńców z zatopionych przez rajdera jednostek. Nie wiemy ilu dokładnie ale może być to nawet do kilkuset ludzi. Obecnie złapaliśmy namiar na niego ponownie. Opłynął w rejsie powrotnym Islandię i wpłynął na wody terytorialne Norwegii. Podejrzewamy, że również jest uzbrojony dlatego wysyłamy zespół niszczycieli by go zatrzymać. Są duże szanse, że Niemcy będą próbowali wymóc presję na Norwegię i zmanipulować ich co może wywołać międzynarodowe reperkusje. I właśnie po to tam płynie nasz półdywizjon niszczycieli komandora Viana, by uwolnić naszych chłopców nawet jeśli trzeba będzie abordażować statek. I to jest oficjalny powód misji marynarki ale nie nasz. My ta “Altmarku” mamy inną sprawę do załatwienia. - komandor - porucznik lekko stuknął w wyświetlany obraz niemieckiego zaopatrzeniowca rajderów i ten lekko zakołysał się od tego stuknięcia. Brytyjczyk popatrzył na ludzi zebranych w tej świetlicy ale obecnie widział półcienie twarzy z jednej strony oświetlanych przez projektor rzutnika z drugiej skrytych w mroku. Abordaż wrogiej jednostki, odbicie jeńców, może na wodach terytorialnych neutralnego państwa, które lepiej było mieć po swojej stronie to już i tak było niezły materiał na międzynarodowoy skandal. A tymczasem ten oficer mówił, że to nie wszystko. Że to tylko przykrywka.

- Dwa miesiące temu udało nam się wymusić samozatopienie “Graafa Spe”. Niedaleko urugwajskiego Montevideo. Oczywiście zajęliśmy się tym wrakiem. I udało nam się zabrać stamtąd kilka ciekawych fantów. Wszystkim tym zajęli się już nasi inżynierowie ale natrafili ono na coś, czego niezbyt potrafią wyjaśnić. Proszę zapalić światło. - Brytyjczyk podniósł nieco głos i ktoś zapalił światło w świetlicy. Twarze zerkały to na siebie nawzajem to na dwóch oficerów prowadzących odprawę.

- Panie kapitanie. - brytyjski oficer wskazał na francuskiego jakby oddawał mu głos. Ten lekko skinął głową i otworzył jakąś leżącą dotąd w spokoju walizkę. Z niej zaś wyjął coś co wyglądało jak słoik tylko szczelnie zamknięty. W słoiku zaś było… Coś. Chyba jakaś bryłka albo kamień. Kapitan trzymając wciąż słoik ruszył w stronę siedzących osób. Podał pierwszej osobie i widocznie pilnował by nie zrobiła czegoś głupiego jak otwarcie słoika czy zbyt długie przetrzymywanie go.

- Ponieważ znaleźliśmy to w kabinie łączności przypuszczamy, że może być jakoś związane z łącznością. - powiedział, ale obiekt w słoiku coś mało wyglądał na radio czy cokolwiek zwykle kojarzącego się z łącznością.

- Nurek który to zabrał wziął to jako fant. Całkiem ciekawy ale jednak tylko fant. - dopowiedział brytyjski oficer. Kamień wyglądał jak kamień. Ale był spłaszczony z jednej strony przez co wyglądał kształtem trochę jak połówka jajka albo nieforemnej kuli. Na płaskiej powierzchni jednak był wyryty jakiś znak. Od razu kojarzył się z runami wikingów i podobną stylistyką.

- W rozmowach między nim a naszymi inżynierami doszli do wniosku, że to jest połowa czegoś. Jak wtyczka i kontakt. Z opisu jaki dał nam nurek wynika, że coś tam mogło być zamontowane. Ale zostało zdemontowane. Zostało puste miejsce. Prawdopodobnie więc Niemcy zdążyli to zdemontować albo mam nadzieję, że nie, wyrzucić za burtę. - dopowiedział kapitan Busson. Obydwaj sojusznicy na chwilę się zafrapowali tym scenariuszem. Gdyby Niemcom udało się wyrzucić to coś za burtę to trop by się urwał.

- Ale jest jednak spora szansa, że Niemcy tak wyjątkowe urządzenie nie wyrzuciliby ot, tak za burtę jeśli mieliby możliwość zachowania go. A mieli. - komandor - porucznik uśmiechnął się lekko i wskazał na nieco mniej ale nadal widoczne zdjęcie “Altmarka”.

- Niestety absolutnie nie mamy pojęcia czego szukamy. Obiekt jest prawdopodobnie wielkości dużego radia. - kapitan Busson wskazał dłonią na grające cicho radio. - Tak sądzimy po opisie nurka który opisał w ten sposób wielkość półki na jakiej to wcześniej stało. - Francuz odwzorcował te gabaryty no i było co nieść jak na jedną osobę.

- Jedyny pewny znak rozpoznawczy to to. Jeśli to jest wtyczka lub coś podobnego wówczas druga połowa powinna mieć identyczny znak. - komandor - porucznik Lloyd podszedł do mężczyzny akurat trzymającego słoik i wyjął mu go z dłoni podnosząc do góry by wszyscy mogli zobaczyć. - Spodziewamy się też, że z bliskiej odległości może wpływać na fale radiowe. - Brytyjczyk podszedł wolno do grającego radia. Te z początku nie reagowało na zbliżającego się człowieka ale z kilku kroków zaczęły się nasilać trzaski a gdy oficer z trzymanym słoikiem znalazł się jakieś trzy kroki od radia nic nie dało się już zrozumieć poza trzaskami radia.

- Niepokojące się robi gdy się dłużej tego słucha. - dodał Francuz patrząc na skrzeczące radio. Czy się zdawało czy jakby coś było słychać przez ten szum eteru? Coś niepokojącego. Coś obcego. Nieludzkiego. Ale jego brytyjski kolega trzasnął w końcu przełącznikiem radia i ono umilkło.

- W każdym razie, musimy liczyć się z tym, że Niemcy wynaleźli nową metodę bezpiecznej komunikacji. O globalnym zasięgu. Co więcej działającej na nieznanych nam zasadach. I od tego by odnaleźć i zdobyć te urządzenie z “Altmarka” jesteście wy. To jest wasze zadanie. - Francuz wskazał na wnętrze zadymionej już dość mocno świetlicy i siedzących w niej ludzi.

- Zostaniecie zaokrętowani na okręty komandora Viana. Podlegacie jego rozkazom. Komandor postara się maksymalnie przedłużyć wasz czas pobytu na “Altmarku” ale będzie skoncentrowany na odbiciu naszych chłopców. Wątpliwe też by ze względu na całokształt sytuacji i całe larum jakie się podniesie by akcja trwała dłużej niż kilka godzin. Naszym celem nie jest też drażnienie Norwegów więc postarajcie się nie sypać im soli w oczy. Kolejny satelicki kraj Berlina nie jest nam potrzebny. - Brytyjczyk przejął pałeczkę prowadzenia odprawy i doprecyzował co jest zadaniem tej zebranej w tej świetlicy grupki.

- Pamiętajcie też, że nie możemy zatopić Niemców ani mordować ich i to jeszcze na czyichś wodach terytorialnych. Dlatego ci Niemcy pewnie wrócą do domu i tam chłopcy z Abwehry ich dokładnie wypytają, zwłaszcza jeśli uda nam się odnaleźć i zabrać te urządzenie. Więc uważajcie co robicie i mówicie na pokładzie “Altmarka” i nie tylko. - francuski kapitan podkreślił kolejną rzecz na jaki powinien uważać wyznaczony do tego zadania zespół.

- Bardzo dobrze. Czy są jakieś pytania? - zapytał komandor - porucznik Lloyds patrząc na zebrane w świetlicy twarze.


<Na razie scenka z rekruty a reszta się robi >
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-12-2017, 23:20   #2
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Edvard Christian Gulbrandsen pod koniec grudnia 1939 roku opuścił Oslo i po raz pierwszy w życiu odwiedził Londyn. Mężczyzna z początku nie był zadowolony z przeniesienia i miał za złe agencji, że musiał przerwać dotychczasowe zadanie. Rozumiał wprawdzie, że utrzymywanie szpiega w państwie, które toczy wojnę, jest niebezpieczne i drogie, a współpraca z innymi wywiadami wymaga poświęceń, ale wciąż nie zmieniało to jego nastawienia.
Gulbrandsen zastanawiał się także jak bardzo różnić się będą brytyjscy przełożeni od tych z jego ojczyzny, w jakim stopniu będzie miał wolną rękę oraz komu właściwie będzie podlegać. Wywiadowi Jego Królewskiej Mości? Niejakiemu Spektrum? A może swojej ojczystej agencji?

Londyn okazał się być miastem z duszą, choć, w porównaniu z Oslo, ciężko było je miastem ładnym. W opinii norda stolica Imperium była, pod względem wizualnym, dość szpetna, co, także jego zdaniem, spowodowane było toczącą się aktualnie wojną, a także rządami Neville'a Chamberlain'a. Edvard miał wyrobione zdanie o tym polityku i uważał, że appeasement kala dobre imię Partii Konserwatywnej.
Norweg pierwszą i drugą noc spędził w wynajętym dla niego pokoju hotelowym. Oficjalnym celem wizyty był udział w konferencji naukowej n.t. pochodzenia języka angielskiego. Doktor nauk humanistycznych E. Gulbrandsen miał wystąpić drugiego dnia z wykładem "Wpływ języka staronordyjskiego na język angielski w warstwie leksykalnej". Cała konferencja była niezwykle pasjonująca, lecz zdaniem skandynawskiego wykładowcy zabrakło na niej badaczy niemieckich.

Trzeciego dnia, po śniadaniu, Gulbrandsen spakował się i wsiadł do czekającego na niego automobilu marki Morris. Towarzyszył mu sympatyczny kierowca - Walijczyk. Pracujący dla rządu mężczyzna zawiózł go na spotkanie z innym agentem, który pobieżnie i enigmatycznie wyjaśnił mu co ma nastąpić w najbliższym czasie. Gulbrandsen dostał się na szkolenia, które odbywały się m.in. w Bletchley Park, w pobliżu którego dostał malutkie mieszkanko w szeregowcu.

Brytyjskie dowództwo uznało najwyraźniej, że jest już gotowy, ponieważ 7 lutego został wymeldowany i przeniesiony do Scap Flow.

10 lutego rano ubrał się w trzyczęściowy jasnoszary garnitur w lekką, minimalnie ciemniejszą kratę. Pod szyją zawiązał czary krawat, a na nogi założył brązowe oksfordy. Garnitur był to typowy strój Gulbrandsena.

Krótkim spojrzeniem obdarzył siedzących na sali ludzi. Starał się nie oceniać tych, których nie poznał osobiście, bądź nie byli osobami publicznymi. Uważnie słuchał słów, które wypowiadali komandor - porucznik Anthony Lloyd oraz kapitan Marcel Busson i starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Norweg żywiej zainteresował się sprawą runy, której miał zamiar uważniej się przyjrzeć w dogodniejszym momencie. Uwagę poświęcił także pytaniom zadanym dowódcy oraz jego odpowiedziom. Gdy wszystkie już wybrzmiały sam zadał dwa.
-Przepraszam bardzo, sire, moje nazwisko Edvard Christian Gulbrandsen - rozpoczął z wyraźnym i charakterystycznym dla mieszkańca Skandynawii akcentem - chciałbym spytać, czy próbowano już rozszyfrować runę i czy wcześniej natknięto się już na podobnie oznaczone runami przedmioty?

- Nie, jest to pierwszy taki znaleziony przedmiot - odpowiedział wojskowy - Natomiast w celu rozszyfrowania run sprowadziliśmy właśnie pana.
- Rozumiem, sire, czy w takim razie mogę? - spytał wskazując na pojemnik z magicznym przedmiotem.
- Oczywiście.

Gulbrandsen wstał, poprawił marynarkę i zbliżył się do kamienia. Chwilę przypatrywał się obiektowi, a następnie zaczął mówić.
- Warto zauważyć, że sama forma zapisu jest niespotykana w nordyckich zapisach runicznych. Runy zapisywane były podobnie jak litery alfabetu łacińskiego, ze spacjami pomiędzy poszczególnymi znakami. Podejrzewam, także, że w tym wypadku nie są to symbole odpowiadające literom, tak jak w przypadku wcześniej przywołanej łaciny, czy greki, lecz są to graficzne zapisy poszczególnych słów. Pierwszy z symboli - Ansuz może być rozumiany jako mądrość, a drugi - Raidho jako podróż. Oczywiście jest to jedna z możliwych interpretacji i zależy ona od wielu czynników, ale moim zdaniem jest najtrafniejsze i najbardziej uniwersalne odczytanie.

Następnie wrócił na swoje miejsce i czekał na dalszy rozwój sytuacji.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”

Ostatnio edytowane przez Gormogon : 14-12-2017 o 16:31.
Gormogon jest offline  
Stary 13-12-2017, 23:49   #3
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Kapitan Marynarki Królewskiej John Patrick Wainwright, rozparty na drewnianym, składanym krześle, uważnie obserwował prowadzących odprawę oficerów. Jego brązowe oczy, błyszczące spod lekko zmarszczonych, krzaczastych brwi, patrzyły to na komandora Lloyda, to na kapitana Bussona, to na tajemnicze znalezisko leżące spokojnie w słoiku, który Francuz postawił na stoliku obok ekranu. Wąskie usta oficera, osadzone w regularnej, prostokątnej twarzy z wyraźnie zarysowaną szczęką, nie drgnęły ani o milimetr, nie zdradzając żadnych emocji ani myśli, które kłębiły się w głowie kapitana.

Tymczasem mózg oficera pracował na najwyższych obrotach.

Kiedy pięć miesięcy temu z polecenia szefa SIS, generała Stewarta Menziesa, zgłosił się do Agencji, spodziewał się, że sprawy, jakimi odtąd będzie się zajmował, będą co najmniej dziwne. Z drugiej strony nie spodziewał się, że Agencja wyśle go do Scapa Flow na spotkanie z dwoma oficerami, którzy najwyraźniej sami nie do końca wiedzieli, co znaleźli, do czego to służy i w jaki sposób można to wykorzystać. Pozostawało mu mieć nadzieję, że wizje, które co jakiś czas go nawiedzały, naprowadzą go na właściwy trop. W końcu Agencja nie wysyłałaby go w to miejsce, gdyby ci na górze nie uważali, że jego "niestandardowe" zdolności będą tu przydatne.
A może chodzi po prostu o to, że to podobno urządzenie do łączności, a to jakby moja specjalność, pomyślał. W końcu praca przy szyfrowaniu i odszyfrowywaniu depesz oraz jego prywatne badania nad urządzeniami służącymi do przesyłania danych na duże odległości były jednym z powodów, dla których uwagę na niego zwrócił najpierw wywiad wojskowy, a następnie owa tajemnicza Agencja.

Kapitan rozejrzał się po izbie. Oprócz niego i oficerów prowadzących odprawę, w sali były jeszcze tylko dwie osoby - wyglądający na trzydzieści parę lat mężczyzna w średnim wieku o wyraźnie nordyckich rysach, ubrany w trzyczęściowy, jasnoszary garnitur w lekko ciemniejszą kratę, białą koszulę z czarnym krawatem i brązowe oksfordy oraz młoda, ciemnowłosa kobieta o lekko trójkątnej twarzy. Kapitan taktownie powstrzymał się przed obniżeniem wzroku w celu przyjrzenia się reszcie sylwetki siedzącej kilka krzeseł dalej kobiety. Zamiast tego wychwycił moment, kiedy ich oczy nawiązały na chwilę kontakt i lekko się uśmiechnął, po czym odwrócił się i ponownie skupił wzrok na kończącym właśnie odprawę komandorze Lloydzie.

Kiedy ostatnie zdanie wypowiedziane przez komandora odbiło się echem w prawie pustej świetlicy, kapitan wykorzystał okazję i uniósł dłoń. Komandor odwrócił się w jego stronę i przybrał lekko wyczekujący wyraz twarzy.

- Słucham, kapitanie.

- Dziękuję, panie komandorze. Państwo pozwolą… kapitan John Wainwright, Royal Navy. - przedstawił się zgromadzonym, lekko odwracając się do siedzących obok postaci i lekko się kłaniając. Jego głos zdradzał silny akcent charakterystyczny dla południowej Anglii, szczególnie okolic Londynu i ujścia Tamizy. Nie było w tym nic dziwnego, był to bowiem akcent charakterystyczny przynajmniej dla połowy kadry oficerskiej Royal Navy, a i w głosie komandora Lloyda można było usłyszeć podobne nuty. - Przyznam, że informacje, które zechciał nam pan przedstawić, są niezwykle ciekawe, pozwolę sobie wszakże zauważyć, że dość fragmentaryczne. Chce pan nam zatem powiedzieć, że znaleźliście kamień, który umie zakłócać fale radiowe i podobno jest częścią urządzenia, którego reszta może być na niemieckim krążowniku pomocniczym, z którym Marynarka Królewska próbuje umówić się na małe rendez-vous, czy tak?

- Tak, kapitanie, dokładnie to przed chwilą powiedziałem. – zgodził się komandor Lloyd.

- Doskonale. Zapewne orientuje się pan jednak, że zakłócanie fal radiowych to właściwie żadna czarna magia. Byle radioamator z nadajnikiem nastrojonym na odpowiednią częstotliwość może doprowadzić do zagłuszenia sygnału. Do kroćset, chłopcy z Królewskiej Poczty do dziś używają takich, aby zagłuszać nadajniki potencjalnych szpiegów. A i tak zwykle okazuje się, że ktoś po prostu bawi się radiostacją, której nie ma w oficjalnym wykazie Admiralicji. Niemcy zapewne też znają tą technikę. Skąd zatem pewność, że to nie jest po prostu zagłuszarka, sprytnie zamaskowana tak, żeby wróg uznał ją za bezwartościowy balast i wyrzucił? Sam pan mówił, że nurek wyłowił ją czystym przypadkiem.

- To prawda. – odrzekł komandor Lloyd. – Jednak nasi badacze sprawdzili tą hipotezę. Próbowali dostać się do wnętrza urządzenia. Szukali jakiejś linii podziału, luku serwisowego, elementów złącznych, czegokolwiek. Nic nie znaleźli. Obiekt wydaje się być monoblokiem. Jeśli nawet coś jest w środku, nie wiemy, co to jest i jak działa. Dlatego chcemy, aby wasza ekipa znalazła resztę tego czegoś. Może po połączeniu elementów dowiemy się czegoś więcej.

- Rozumiem. – Wainwright pokiwał głową. – A zatem nie wykazuje żadnych innych właściwości, nie emituje żadnego promieniowania, nie nadaje żadnych wiadomości ani nic takiego, tak?

- Pan pozwoli, że odpowiem, monsieur capitaine – pałeczkę przejął kapitan Busson. Mówił po angielsku, ale z charakterystycznym frankofońskim akcentem. – Jak powiedziałem, znaleźliśmy to w kabinie radiooperatora, a zatem może być urządzeniem łącznościowym. Poza tym nurek, który to wyłowił, opisał to jako rodzaj wtyczki. Nie znaleźliśmy jednak żadnych sygnałów, promieni ani czegokolwiek podobnego podczas naszych badań. Jedyne potwierdzone zjawisko to owo zakłócanie fal radiowych. Być może to urządzenie coś wysyła – niektórzy nasi badacze twierdzili, że czują lekkie wibracje, inni, że wyczuwają lekkie ciepło bijące od tego przedmiotu. Ale żadna aparatura pomiarowa tego nie potwierdza. Jeśli nawet ten obiekt daje jakieś impulsy, nie umiemy ich wykryć. C'est impossible. – zakończył Francuz i teatralnym gestem rozłożył ręce.

Kapitan Wainwright pokiwał głową i przez chwilę milczał, trawiąc otrzymane informacje.

- A skąd mamy pewność, że druga połowa tego urządzenia faktycznie jest na tym... – oficer zawiesił głos – Altmarku?

- Nie mamy takiej pewności, kapitanie – rozłożył ręce komandor Lloyd. – Równie dobrze Niemcy mogli wyrzucić resztę tego urządzenia za burtę na redzie Montevideo lub wysadzić w powietrze razem z Grafem Spee – na dźwięk tych słów na twarzy kapitana Bussona odmalował się widoczny popłoch. Niezrażony komandor ciągnął dalej. – Sądzę jednak, że jeśli mogli ocalić to urządzenie przed dostaniem się w nasze ręce przekazując je na pokład Altmarka wraz z jeńcami, to tak właśnie zrobili. A przynajmniej jest to możliwość, którą mamy szansę sprawdzić, skoro i tak chcemy zatrzymać ten statek i odbić naszych marynarzy.

Wainwright zmarszczył brwi.

- I dlatego ryzykujemy konflikt dyplomatyczny napadając na statek handlowy, choćby i niemiecki, płynący po wodach terytorialnych neutralnego państwa? Nie mając dowodów? Możemy chociaż potwierdzić w jakiś sposób, czy urządzenie faktycznie jest na pokładzie Altmarka ? Może lotnictwo mogłoby... nie wiem – Wainwright zawahał się na chwilę – wysłać samolot z radiopelengatorem, aby przeleciał się nad Altmarkiem i sprawdził, czy nie ma jakichś zakłóceń czy anomalii?

Komandor Lloyd uśmiechnął się tak zgryźliwie, jakby przegryzł cytrynę bez grama cukru.

- Powinien pan chyba udać się do Whitehall i zameldować o swoich wątpliwościach Ich Lordowskim Mościom z Admiralicji, kapitanie. Jestem pewien, że docenią pańskie uwagi. – uśmiech na twarzy komandora zniknął. – Jak już panu mówiliśmy, nie ma możliwości wykrycia żadnego promieniowania czy sygnału. Jedyne, co mamy, to zakłócanie fal radiowych. Widział pan, jak blisko radia musieliśmy trzymać słoik? Wyobraża pan sobie, że jakikolwiek pilot zejdzie tak nisko nad pokład Altmarka, by szukać zakłóceń? Z całym szacunkiem, kapitanie, nie uważa pan chyba pilotów z RAFu ani z marynarki za samobójców, prawda? – komandor znów uśmiechnął się niczym zadowolony z siebie kot z Cheshire, po czym kontynuował. – Jeśli chce pan wiedzieć, to lotnictwo już działa, ale zajmuje się czym innym. Znalezieniem samego statku. Nie wiemy, gdzie on jest. Mamy tylko sygnał z naszej ambasady w Oslo, że Altmark wpłynął na ich wody terytorialne i płynie gdzieś wzdłuż ich wybrzeża. Gdzie jest w tej chwili, tego nie wiemy. Dlatego niszczyciele wypływają w morze – aby zastawić na niego pułapkę i go w nią złapać. Nasi chłopcy muszą wrócić do domu, prawda, kapitanie? – zakończył Lloyd protekcjonalnym tonem.

Wainwright musiał przełknąć gorzką pigułkę.

- Prawda, panie komandorze. Jeszcze tylko jedno, jeśli pan komandor pozwoli.

- Oczywiście, kapitanie – zgodził się wspaniałomyślnie Lloyd.

- Czy to urządzenie – zakładając, że je znajdziemy – może być w jakiś sposób zabezpieczone przed wpadnięciem w niepowołane ręce, na przykład ładunkiem wybuchowym? Czy poza niestandardowymi wymiarami powinniśmy być gotowi na coś jeszcze ? I jak właściwie mamy je zabezpieczyć, jak je już zdemontujemy? Cała sprawa jest zapewne ściśle tajna, więc rozumiem, że nikt poza nami nie ma prawa tego nawet zobaczyć... ale czy oprócz ukrycia zawartości pojemnik powinien zapewniać jakieś inne możliwości... być na przykład wodoszczelny lub kuloodporny ? Ten słoik – kapitan wskazał tajemniczy przedmiot wciąż leżący na stoliku obok ekranu – ani nie zakrywa zawartości, ani nie chroni przed kulami czy wybuchem.

Komandor zganił Wainwrighta wzrokiem.

- Miał pan zadać jedno pytanie, kapitanie – odparł. – Ale postaram się wyjaśnić pańskie wątpliwości na tyle, na ile będę w stanie. Nie wiemy nic na temat budowy, gabarytów i możliwości urządzenia, którego będziecie szukać, zatem musicie improwizować. Znając Niemców, z pewnością jakoś to urządzenie zabezpieczą. Bądźcie po prostu ostrożni. Co do przechowywania i przenoszenia... – komandor zastanowił się chwilę nad doborem słów – w rzeczy samej, zależy nam na tajności, no i oczywiście na tym, aby urządzenie dotarło tu w najlepszym możliwym stanie. Nie znamy jego gabarytów, w przybliżeniu oceniamy, że będzie to rozmiarów sporej radiostacji. Sądzę, że jakaś wytrzymała skrzynia na wyposażenie powinna wam do tego wystarczyć. Jestem pewien, że marynarka ma takie na wyposażeniu. Jeśli dacie radę zabezpieczyć to jakoś przed wodą, też byłoby to mądrym pomysłem – nie wiemy, czy woda w jakiś sposób nie uszkodzi urządzenia. No i oczywiście – zakończył z naciskiem komandor – pod żadnym pozorem nie pozwólcie, aby jakikolwiek pocisk czy wybuch uszkodził lub zniszczył to urządzenie! – komandor zerknął na swojego francuskiego kolegę, który podniósł oczy ku sufitowi w teatralnym geście przerażenia i powoli pokręcił głową.

- Czy to już wszystko, kapitanie? – Lloyd zmierzył Wainwrighta lekko zniecierpliwionym spojrzeniem.

- Tak, panie komandorze. Dziękuję. – Wainwright skinął głową i wrócił na krzesło.

Komandor uśmiechnął się lekko, widocznie zadowolony faktem, że Wainwright przestał go wypytywać, po czym przeniósł wzrok na pozostałe osoby siedzące na krzesłach. – Czy ktoś jeszcze ma pytania?
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 11-02-2018 o 22:25.
Loucipher jest offline  
Stary 14-12-2017, 19:35   #4
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Gabrielle założyła na siebie garsonkę w barwach Royal Navy, stanowczo zbyt mocno wyciętą i obcisłą jak na mundur. Ile czasu już siedziała na wyspach? Pół roku? W sumie, mogło zejść się nawet dłużej. Uśmiechnęła się ciepło do starego dobrego porucznika Anthony’ego, nim jeszcze w sali zgasły światła. Typowy brytol, równie sztywny co cała ta siedząca w Agencji banda i tak jak oni wszyscy przy bliższym poznaniu całkiem szarmancki oraz absolutnie nie w jej typie. Opuściła wzrok na podłogę i przesunęła obutą w pantofel stopą, jakiś papierek. Skupiała się po części na tym co mówi porucznik, a po części na jego akcencie. Cały czas pracowała nad tym by jak najlepiej go odtworzyć i coraz częściej przekonywała się o tym, że by móc osiągnąć ten “perfectif” efekt musiałaby naładować do ust tego ich ukochanego puree z groszku.

Gdy ponownie zapaliło się światło, podniosła wzrok i z zaciekawieniem rozejrzała się po sali, natrafiając na spojrzenie jednego z agentów uśmiechnęła się ponownie. No, no wyglądało na to, że Agencja postanowiła zapewnić jej rozrywkę w postaci przystojniaczka z północy i przedstawiciela lokalnej marynarki. W sumie dobrze, warto mieć kogoś z armii w zespole.

W skupieniu przysłuchiwała się zadawanym pytaniom. No, no do tego trafili się jej inteligenci, wzrok agentki przesunął się po ukrytych pod garniturem i mundurem ciałach. Do tego, wygląda, że w razie czego nie będzie musiała dźwigać wszystkiego sama. Ta misja zaczynała się jej jawić w coraz jaśniejszych barwach.

Bez pośpiechu przeniosła wzrok z powrotem na prowadzących odprawę, obdarzając uśmiechem najpierw Lloyda, a potem Busson. Przedstawiciel francuskiej Agencji bardzo poprawił jej dziś nastrój. W końcu, mogła porozmawiać w swym ojczystym języku w sposób poprawny i musiała przyznać, że już z tego powodu najchętniej schrupałaby kapitana. Ale fonctions, fonctions! Najpierw praca, potem przyjemnostki.

- Mon chéri! Ja mam przede wszystkim pytanie z kim przyjdzie mi pracować?! - Agentka z zainteresowaniem obejrzała się ponownie na siedzących z nią na krzesełkach mężczyzn. Lubiła brzmienie swego głosu, pozwoliła sobie więc mówić dosyć głośno jak na “brytyjski” standard. - Moje imię to Gabrielle Beaumont i specjalizuję się w hm… powiedzmy, że we wchodzeniu na “terytorium” wroga. Prawdopodobnie, będę więc dbać by nie napsocili panowie zbyt bardzo, znajdując się na wrogim statku, a także by w miarę możliwości nie udało się nas tam złapać gdy będziemy robić nasze “niecne” sprawunki.

Jeszcze gdy mówiła poczuła znajome dreszcze na karku. Nie czekając na odpowiedź wstała z krzesełka i podeszła typowym dla siebie, rozbujanym krokiem do stolika, na którym stał słoik z kamyczkiem. Pochyliła się przed nim bez skrupułów wypinając się w stronę nowych towarzyszy. Zawartość naczynia intrygowała ją, nawet przez szklaną osłonę wyczuwała w kamyczku coś nienaturalnego.

- Ciekawe. - Pociągnęła nosem, jak zwykle gdy coś ją zaintryguje i spojrzała na stojącego obok Bussona. - Mogę zajrzeć? - Gdy Kapitan przytaknął sięgnęła po słoik prostując się i bez skrupułów go odkręciła. Jej uśmiech poszerzył się gdy obejrzała się na swoich nowych towarzyszy. - Chłopcy mamy coś powiązanego z immaterium. Będzie wesoło!
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 14-12-2017 o 20:29.
Aiko jest offline  
Stary 14-12-2017, 21:17   #5
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2

Czas: 1940.II.16; godz. 22:30
Miejsce: południowa Norwegia; wody Jossingfjord; pokład HMS “Cossack”


Dwie zakratowana sufitowe lampy dawały ostre, jasne światło. W pomalowanych szarą farbą ścianach wśród zebranych ludzi w granatowych mundurach panowało napięte oczekiwanie. Marynarze Royal Navy stali lub siedzieli w grubych zimowych kurtkach też jednakowego granatowego sortu. Typową modłą wszystkich marynarek i armii świata musieli być ujednoliceni pod jeden wariant. Większa różnorodność była dopiero wśród głów. Jedne były jeszcze w marynarskich, okrągłych białych czapkach z czarnym otokiem, inne miały już nałożone “talerzowe” hełmy Brodiego jakich używano w całym Imperium Brytyjskim i nie tylko tak w marynarce, armii jak i Home Guard i służbach pomocniczych. A część marynarskich głów była w stadium pośrednim między obowiązkowymi czapkami jakie powinni nosić na codzień a hełmem przy bardziej bojowych zadaniach i alarmach czyli stała z gołą głową.

Marynarze nie mówili zbyt wiele. A przynajmniej zbyt głośno. Rozmawiali ze sobą półgłosem czy wręcz po cichu krótkimi zdaniami. Zdradzali nerwowe uśmiechy, ktoś żartował raz zabawnie, raz głupio, powszechnie palono papierosy przez co w niezbyt dużym pomieszczeniu unosiła się siwa, tytoniowa mgła. Jednym słowem mężczyźni w mundurach zdradzali wszelkie, zwyczajowe objawy zachowania tuż przed walką. Gdy było pewne, że jest nie do uniknięcia albo bezpieczniej było założyć, że do niej dojdzie. A jednak dało się też dostrzec pewną nerwową ale ekscytację. Byli Brytyjczykami! Byli marynarzami wspaniałej i potężnej Royal Navy! I szli na pomoc innym brytyjskim marynarzom z zatopionych przez “Hunów”* jednostek! Szli po zemstę i wreszcie mieli okazję dokopać tym zuchwałym Frycom!

Ostatnie miesiące i lata zdawały się sprzyjać “Hunom”. Parli do przodu rozpychając się coraz bardziej i mocniej na kontynencie. Aż wreszcie ostatniej jesieni stało się. Wojna wybuchła oficjalnie. Najpierw w Polsce a potem… Potem właściwie zrobiło się dziwnie. Wojna była całkiem inna niż poprzednia Wielka Wojna co miała przecież być ostatnią, największą i kończącą wszystkie inne wojny. A tu wybuchła kolejna, w samym centrum Europy. Ale choć wojska aliantów i Fryców stały na granicy francusko - niemieckiej, kryjąc się z jednej strony za Linią Maginota z jednej strony i Zygfryda z drugiej to wojny takiej jakiej wszyscy oczekiwali i znali z poprzedniej nie było. Armaty nie strzelały, samoloty nie bombardowały, kompanie i dywizje nie nacierały na wrogą linię okopów. Ale nie było też pokoju. Tylko ta “phoney war” jak to nazwano po wyspiarskiej stronie Kanału albo “sitzkrieg” jak to nazwali Niemcy. Ale to na lądzie. A wojna musiała gdzieś się toczyć więc przeniosła się na morza i oceany gdzie ścierały się marynarki i morskie lotnictwo obydwu stron.

Tu zaś Brytyjczykom i sprzymierzonym z nimi Francuzom nie szło najlepiej. Choć na papierze mieli zdecydowaną przewagę nad flotami Niemiec i Włoch pod każdym względem to też mieli całe oceany i morza do upilnowania. A przeciwnicy, zwłaszcza Kriegsmarine, poczynali sobie całkiem śmiało. Jeden niemiecki rajder na oceanie potrafił zmobilizować cały zespół ciężkich okrętów a i tak był trudny do namierzenia. Potem Goebbels puszył się kolejnymi zatopieniami Niemców i bezradnością potężnej Royal Navy. Albo te straszne U - Booty jakie potrafiły się zakraść nawet do samej Scapa Flow i zatopić pancernik w jego leżu. Ale wreszcie mogli wziąć odwet! Pokazać Hunom gdzie ich miejsce!

Sytuacja zdawała się wreszcie sprzyjać. Ich cel, niemiecki zaopatrzeniowiec obsługujący ich rajdery, był zdecydowanie słabszy. Nawet od pojedynczego brytyjskiego niszczyciela. A przecież mieli aż trzy. Do tego dopadli go matni. Wpłynął w głąb fiordu, gwałcąc neutralność Norwegii ale ich kapitan nie był skłonny do ustępstw i wpłynęli za nim. Fryc już nie miał jak uciec. Dlatego mógł tylko się poddać albo walczyć. I to był kolejny powód tej nerwowej ekscytacji. Niepewność co do tego co się stanie.

Fryc bowiem nie był całkiem bez szans. Wbrew pozorom główne uzbrojenie brytyjskich niszczycieli w postaci dział i torped było mało użyteczne. Brytyjczycy na pokładzie “Altmarka” których mieli uwolnić skutecznie blokowali możliwość ostrzału Niemca. A to likwidowało jedną z największych możliwych przewag jaką mieli tutaj Royal Navy. By uwolnić jeńców trzeba było wysadzić grupę abordażową na pokład niemieckiej jednostki. A abordaż groził walką na krótki dystans z załogą na pewno znacznie lepiej znającą pole walki od drużyny gości. Chyba, że Niemcy zdecydują się nie sprawiać kłopotów.

Pomieszczenie bujało się w rytm fal. Całkiem sporych, nie był to sztorm ale też i stanu morza w żadnym wypadku nie można było uznać za spokojny. Marynarze zaokrętowani w Edynburgu na pokład niszczyciela do opanowania niemieckiej jednostki jakoś radzili sobie z utrzymywaniem równowagi. Dopinali ładnownice przytroczone do wojskowych pasów, zapinali albo odpinali kabury, oglądali trzymane karabiny albo ładowali klipsy z nabojami do tych ładownic przy pasie. Czekali. Póki jednostki nie zajmą pozycji burta w burtę można było tylko czekać. Ostatnimi barierami jakie mogły zatrzymać ich przed fiordem był sztab główny i Norwegowie. Admiralicja z Wysp mogła z jakiegoś powodu w ostatniej chwili odwołać akcję choćby po to by nie narażać się na skandal dyplomatyczny z naruszeniem przez brytyjską flotę wód terytorialnych Norwegii, państwa oficjalnie neutralnego. No i sami Norwegowie choć pod kątem siły zbrojnej lokalna jednostka prezentowała się nikło przy trzech, nowoczesnych niszczycielach brytyjskich to jednak gdyby postawili na stanowczość ich neutralność mogła stanowić poważny problem przy rozkazie zabraniającym konfliktu z norweską flotą w jakimkolwiek stopniu.

Wewnątrz pomieszczenia które zwykle było okrętową stołówką było całkiem ciepło choć wnętrze o typowym szarym uroku bojowej jednostki przytulne na pewno nie było. Stołówka była na tyle duża by pomieścić wszystkich którzy zostali wyznaczeni jako oddział abordażowy. Zostały przyniesione tu z pokładowej zbrojowni skrzynki z bronią i amunicją. Co jakiś czas marynarze zerkali ciekawie na trójkę obcych. Zwłaszcza młoda kobieta wśród tej trójki wydawała się przyciągać spojrzenia zwykle młodych marynarzy. Zabrana na pokład w porcie trójka dostała osobną, czteroosobową koję. Co na warunki niezbyt dużej jednostki jaką był niszczyciel było oznaką i zaufania i luksusu. Pomagało też zachować odrobinę prywatności i podtrzymywało mgięłkę tajemniczości.

Sama zaś trójka tajemniczych gości marynarki również była skazana na czekanie. Chwilowo tak samo jak marynarze musieli czekać aż zacznie się właściwy etap akcji. Marynarka oprócz kajuty czy posiłków zapewniała też wsparcie w uzbrojeniu. Trójka agentów wywiadu czy podobnych speców jak szeptano między sobą lub zwyczajnie domyślano się wśród załogi mogła poczęstować się brytyjskim uzbrojeniem. W skrzynkach na stole leżały Webleye i Enfieldy jakie można było przytroczyć do pasa. Lub jeśli ktoś wolał cięższe argumenty to karabin powtarzalny SMLE. Broń krótka wydawała się bardziej poręczna i szybkostrzelna ale nie dorównywała karabinowi siłą ognia i zasięgiem. Ale gdyby miało dojść do walk to na pokładzie statku nikt kolosalnych zasięgów się nie spodziewał. Chyba tylko na górnym pokładzie mógłby wykazać swoją wyższość zasięgu bo pod pewnie były głównie pomieszczenia i korytarze nie większe kilkanaście czy kilkadziesiąt kroków. Ale na wypadek gdyby walki miały wybuchnąć już na górnym pokładzie większość marynarzy wzięła karabiny.

Tymczasem trójka owianych tajemnicą gości zajęła jeden ze stolików w mesie. Każde z nich było specjalistą ale raczej o specyficznej roli. Razem stanowili zespół o szerokim spektrum umiejętności. Trójka agentów Spectrum miała jednak odmienne zadanie niż ci szykujący się do akcji marynarze z oddziału szturmowego. Też musieli dostać się na pokład niemieckiej jednostki jak i oni. Ale musieli odnaleźć coś co podczas odprawy zostało nakreślone bardzo mgliście. Jedynym pewnym znakiem rozpoznawczym był dziwny kamień z tajemniczym glifem. Prawdopodobnie urządzenie jakie mieli odszukać miało podobny “gryzmoł”.





Ów “gryzmoł” był jednak runicznego pochodzenia. Tego był pewny najstarszy z trójki agentów, norweski profesor i językoznawca. A jednak takiej kombinacji runów do tej pory nie widział. Zupełnie jakby ktoś widział na wzór oryginalne runy ale postanowił dać upust swojej fantazji na ich temat. Właściwie bardzo łatwo było uznać to za jakąś fałszywkę lub twórczość artystyczną na skandynawski temat. I właściwie gdyby tak było to sprawa byłaby naprawdę prosta. Mógłby wyrazić właśnie taką opinię jako ekspert od właśnie takich run i byłoby po sprawie. A jednak. A jednak gdy wziął kilka dni temu w Scapa Flow, ten kamień nie większy niż przeciętne kurze jajko w dłoń poczuł to. Coś. Przez dłoń przeszedł mu dreszcz jakby jakaś bateria miała przebicie i lekko go kopnęła. A przecież nie znaleziono w tym kamieniu żadnej baterii, źródła zasilania czy choćby spawu. Nic. Runy też były nieco zdeformowane ale nadal na tyle podobne do oryginalnych, że całkiem czytelne. Jedna była symbolem wiedzy, wiadomości, energii ale i coś co można było tłumaczyć jako pozytywne nastawienia i walkę z przeciwnościami. Druga zaś odpowiadała za podróż, kontrolę, karierę i właściwie decyzję.

Drugi z mężczyzn też miał okazję obejrzeć ów kamień. Widział w nim trochę udziwniony gryzmołem ale jednak raczej zwykły kamień. Gdyby nie ów gryzmoł pewnie ten kamień nie różniłby się niczym specjalnym od tysięcy do niego podobnych. Ale jednak jako spec od łączności wiedział aż nadto dobrze, że zwykłe kamienie nijak nie reagują z radiem. A ten reagował. Oficer prowadzący kilka dni temu sam to zademonstrował przykładając ów kamień do włączonego radia. I cała trójka miała okazję zobaczyć a właściwie usłyszeć jak za każdym razem gdy kamień zbliżano do radia zaczynało ono trzeszczeć i szumieć zakłóceniami. A przecież nie powinno. Nawet jakby położyć tam całą taczkę takich kamieni.

Ostatnią osobą z trójki agentów była młoda i szczupła szatynka. Jako osobę o największym stażu i doświadczeniu w pracy dla Agencji no i najwyższym stopniu wyznaczono ją na dowódcę tej trzyosobowej komórki. Sam kamień który podobnie jak jej koledzy agenci miała kilka dni temu okazję obejrzeć zaskoczył ją niespodziewanymi wrażeniami. W przeciwieństwie do norweskiego profesora nie mogła rozczytać znaczenia glifu wyrytego na kamieniu. Ale jednak ów kamień wydawał się jej na swój sposób niepokojący. Czy jej się wydawało czy jak kątem oka spojrzała na ten kamyk w dłoniach kolegów to ten glif błyszczał? Może odbijał światło lamp? Może. Chociaż gdy sama miała go w dłoni ryty wydawały się zwykłymi żłobieniami na zwykłym kamieniu. Za to czuła. Czuła coś w rodzaju delikatnego drżenia od tego kamienia. A przecież póki leżał w słoiku to no właśnie z ruchową wdzięcznością typową dla wszystkich kamieni na tym świecie. I był ciepły? Czy może nagrzał się od ciepła jej dłoni i poprzedników? W każdym razie kamień wydawał się jakiś niepokojący. Tak, że gdzieś na karku czuła chłód na włoskach. Dawno nie spotkała czegoś tak mocno naznaczonego immaterium. Właściwie chyba nigdy. Ciężko było to jakoś ująć w słowa i ludzkie kategorie ale coś było na rzeczy. To nie był zwykły kamień. Łapało się na I stadium. Może nawet na II. A miało być tylko drobnym elementem czy pozostałością po czymś większym.

Od tamtej odprawy i pierwszego spotkania minęło kilka dni. Prawie tydzień. Bo to było w zeszłą sobotę. We wtorek przerzucono ich ze Scapa Flow do bazy Royal Navy w Edynburgu. Wieczorem weszli na pokład flagowego niszczyciela eskadry niszczycieli wyznaczonych do odnalezienia niemieckiego zaopatrzeniowca. Też w ten wtorkowy wieczór zostały na każdy z nich zaokrętowane oddziały abordażowe jakie miały przeszukać niemiecką jednostkę i w razie potrzeby odbić siłą brytyjskich marynarzy. Jakieś dwie dziesiątki dodatkowych marynarzy z bronią krótką, długą, pałkami, bagnetami i siatkami ułatwiającymi wspinanie się po burcie. Kpt. Wainwright wiedział ze względu na swoje marynarskie doświadczenie, że to dodatkowe obciążenie takie dodatkowa dwa tuziny pasażerów na w końcu średniej wielkości jednostkę. Ale nie szykowali się na oceaniczny rejs tylko na kilka dni więc było to znośnie. Niemniej i tak podkreślało wręcz luksusowe warunki gdy dostali czteroosobową kajutę na ich trójkę mimo tego obciążenia dla standardowej załogi. W końcu niszczyciele nie były ani transportowcami ani jednostkami pasażerskimi więc do przewozu dodatkowych osób były przystosowane raczej słabo.

Przez następną noc i dzień eskadra a oni razem z nią pływali po Morzu Północnym. Zatrzymali i przeszukali kilka jednostek w tym jakichś Szwedów i Norwegów ale to nie był ten statek jakiego szukali. Za każdym razem jednak było dość nerwowo. Niszczyciel podpływał pod podejrzany frachtowiec, komandor Vian z mostka kazał zatrzymać maszyny, potem pościgowiec przybijał do burty frachtowca a marynarze z oddziału abordażowego rozsypywali się po pokładzie obcej jednostki. Ale nic podejrzanego nie znaleziono. No i to nie był “Altmark”.

Alarm przyszedł przedwczoraj. Rozpoznanie radiowe dało znać, że natrafiło na wymianę depesz między niemiecką jednostką a norweskimi. I były spore szanse, że był to właśnie ten statek jakiego szukali. Jakby tak było to Niemiec musiał być gdzieś u wybrzeży Norwegii. Prześlizgnął się przez cały Atlantyk i islandzką północną bramę i na tak długą trasę to był na ostatniej prostej w drodze do domu. Ale wybrzeże Norwegii było długie i postrzępione a namiar z rozpoznania radiowego nie był aż tak dokładny by podać dokładniejszą pozycję. Niemniej 4 Flota Niszczycieli skierowała się na wschód prując prawie z pełną prędkością ku widocznym w oddali wierzchołkom gór jakie topiły się w norweskich wodach. Niszczyciele złapały trop i jak morskie ogary które usłyszały w lesie poszukiwaną zwierzynę.

Wczoraj w południe przyszedł konkretny namiar. W czwartek. Gdy rozpoznanie lotnicze marynarki odnalazło niemiecką jednostkę u południowych wybrzeży Norwegii. Jak dobrze szacowali prędkość Niemca to w ciągu pół doby mogli wpływać do Wilhelmshaven. Norwegowie choć nie zatrzymali Niemców to chociaż spowolnili ich na tyle, że “Altmark” wciąż był w pobliżu ich wód terytorialnych. I tu ich zastali dziś popołudniu. Z całej eskadry kmd. Vian udało się przyprowadzić poza flagowym HMS Cossack jeszcze dwa niszczyciele. Ale nawet na te trzy jednostki mieli miażdżącą przewagę nad niemieckim transportowcem przerobionym z tankowca. I tak spędzili całe popołudnie i większość dzisiejszego wieczora.

Pół tuzina jednostek z trzech krajów nawzajem wymieniało depesze, trzaskało aldisami**, rozmawiało ze swoimi przedstawicielstwami, powoływało się na prawo międzynarodowe i konwencje i ich naruszanie. W to wszystko mieszały się jeszcze wzajemne ambasady z Londynu, Oslo i Berlina no i sztaby marynarek tych trzech stron. Sytuacja z każdą godziną robiła się bardziej napięta. Zwłaszcza, że Niemcy wpłynęli w głąb fiordu znikając Anglikom z pola widzenia a więc i potencjalnego ostrzału czy abordażu. Zdawali się być poza zasięgiem na wodach terytorialnych państwa neutralnego. Brytyjskie okręty by ich dorwać musiałby wpłynąć na te wody terytorialne. Niemiec powoływał się na to, że jest jednostką cywilną a jako taka, nie przewożąca materiału wojennego dla walczącej strony miał prawo korzystać z wód terytorialnych państwa neutralnego. Zaś jednostki brytyjskie były ewidentnie bojowe. Brytyjczycy zaś wskazywali na banderę jaka powiewała na “Altmarku” a była to bandera Kriegsmarine co przeczyło jego cywilnemu pochodzeniu. Komandor Vian nalegał na wspólne z Norwegami przeszukanie Niemców ewidentnie nie dowierzając dotychczasowym przeszukaniu przez nich jednostki.

Gra nerwów skończyła się gdy ten piątek był już bliski przejściu w sobotę. Już było ciemno a przybrzeżne wody były tak samo wzburzone jak nastroje ludzi na bujających się na nich jednostkach. Komandor Vian, po otrzymaniu zielonego światła z centrali, zdecydował się zaryzykować interwencję na wodach Norwegii. Widząc zdecydowanie Brytyjczyków Norwegowie spasowali ograniczając się do protestów i roli obserwatorów zajścia. I to już było właściwie teraz. Z godzina do północy. I teraz po tylu dniach szukania, czekania, godzin nerwów nagle zaczęło się wszystko szybko i na już. Gwizdek.

- Wychodzić! Już, już, już, ruszać się! - bosman dowodzący oddziałem szturmowym wzmocnił gwizdki swoim mocnym głosem. Marynarze dotąd czekający, palący papierosy, rozmawiający półgłosem nagle dostali popędu. Zaczęli wybiegać na korytarz i dalej na pokład. Mesa zaczęła gwałtownie pustoszeć. Przy trójce agentów została tylko przydzielona im eskorta i wsparcie. Też musieli się spieszyć. Niemcy jak tylko poczują, że stoją na przegranej pozycji na pewno spróbuja pozbyć się tajnego sprzetu. Pokład główny powitał chłodnym i mokrym powietrzem, mokrym i śliskim pokładem oraz lutową ciemnością pochmurnej nocy.

Wszystko zaczęło się szybko. Brytyjskich jednostek było trzy a niemiecka jedna. Ale fiord był wąski i wody dla Royal Navy obce więc niszczyciele musiały płynąć pojedynczo i względnie wolno. Pierwszy płynął flagowy okręt kmd. Viana. I gdy tylko wpłynął na małą zatoczkę przy końcu fiordu szybko okazało się, że Niemcy potwierdzili swoją renomę trudnego przeciwnika i nawet w tak niewesołej dla nich sytuacji nie zamierzali składać broni. Potężny dziób transportowca ruszył na spotkanie brytyjczyka płynącego na czele jednostki. Co prawda z ludzkiego punktu widzenia ciemny cień wydawał się płynąć powoli i było mnóstwo czasu by odskoczyć. Ale to było morze, marynarka i okręty. Brytyjski niszczyciel zaczął zmieniać kurs by uniknąć taranującego ataku. Skręcał zdawało się tak samo wolno i ospale jak niemiecki frachtowiec zbliżał się do niego. Przez kilka nerwowych chwil sprawa wahała się na ostrzu noża. Gdyby niszczyciel został nadziany na dziób frachtowca miałby poważny problem. Niemiecki kapitan właściwie ocenił sytuację i wykorzystał tak warunki jak i mocne cechy swojej jednostki. Brytyjczyk miał mało pole do manewru i nie mając uzbrojenia z prawdziwego zdarzenia to był chyba jedyny atak jakim Niemcy mogli zagrozić silniejszym od siebie jednostkom.

Sprawa rozstrzygnęła się w ciągu minuty czy dwóch. Niemiec trafił brytyjską jednostkę. Przez niszczyciel rozległ się huk gdy dwie siły o wiele przekraczające ludzki punkt widzenia i miary starły się ze sobą. Ludźmi na mniejszym okręcie rzuciło, tak marynarzami jak i agentami. Poczuli mokre i zimne deski pokładu, stalowe ściany czy mokre linki relingów. Jednak choć niszczyciel oberwał to udało mu się na tyle zmniejszyć kąt natarcia, że masywniejsza jednostka trzasnęła go burtą w jego burtę. Obie jednostki teraz sunęły obok siebie wciąż szurając o siebie burtami. - Naprzód! Za mną! Za Króla i Royal Navy! - ktoś z oddziału abordażowego nie stracił ani głowy ani ducha. Kilka sylwetek w mundurach przeskoczyło na niemiecki pokład. Ale jednostki już się mijały i musiały zaraz się minąć. Zanim zdążą zrobić kolejne podejście Brytyjczycy na niemieckim pokładzie zostaną odcięci od reszty sił. A Niemcy coś nie wyglądali jakby zamierzali poddać się bez walki.


*Huni - żargonowa nazwa Niemców nadana im przez Brytyjczyków. Coś jak u nas Fryce albo Szwaby.

**Aldis - taki duży reflektor z przesłonami, że można nadawać sygnały alfabetem Morsa. Przydatne gdy chce się zachować ciszę radiową a jednostki są względnie blisko siebie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-12-2017 o 22:14. Powód: Aldis nie ASDIC :)
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-12-2017, 11:02   #6
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Gabrielle, Edvard, John i wieczorek zapoznawczy

Przed wylotem do Edynburga

- Madame, monsieur, słyszałem, że Brytania słynie z klimatycznych pubów. Czyż nie jest to dobry pretekst, żeby sprawdzić to razem? - spytał dwójki towarzyszy Norweg. W jego słowach słychać było obcy akcent - Wszak spędzimy ze sobą najbliższe dni.
Gabrielle roześmiała się cicho.
- Ach, jeśli gustuje Pan w ciemnych, dusznych pomieszczeniach z lepiącymi się ławami, oraz w ciemnym, ciężkim piwie rzeczywiście bez trudu tu coś znajdziemy. - Francuska rozejrzała się po okolicy starając się przypomnieć sobie lokalizacje okolicznych pubów.
- Rozgryzła mnie Pani, poczuję się zaszczycony - Gulbrandsen uśmiechnął się.
- Jeśli macie Państwo ochotę na zawarcie bliższej znajomości z tutejszą gastronomią, to zdecydowanie polecam wstrzymać się z tym, aż dotrzemy do Edynburga - poradził z uśmiechem Wainwright. - W Kirkwall jest raptem jedno warte uwagi miejsce, w dodatku przy hotelu, zatem pełno będzie tam hotelowych gości. O tej porze ciężko będzie znaleźć tam wolny stolik, że o odrobinie prywatności nawet nie wspomnę. Tawern, w których pijają pospolici marynarze, tym bardziej nie polecam. Jutro rano odlatuje stąd do Edynburga wodnopłatowiec - jeśli ktoś ma ochotę się zabrać, parę wolnych miejsc się znajdzie. Co Państwo na to?

Francuska uśmiechnęła się szeroko, po czym nim mężczyźni zdążyli zareagować chwyciła obu pod ramiona.
- Mes Amis! Przelot jutro jak najbardziej, ale toż nie zaszyjemy się na całą resztę dnia w swoich pokojach prawda?! - Spojrzała na jednego i na drugiego. - Myślę, że informacje o tym czym się trudnią moi nowi towarzysze mogę uzyskać nawet w hotelowej knajpie, a jutro bez problemu możemy rozejrzeć się za czymś, co jest w stanie oddać pochmurny nastrój tego kraju. Co wy na to?
Wainwright uśmiechnął się szeroko.
- To dobry plan. Zatem dziś wieczór w pubie i noc w hotelu, a na kolejne dwa dni polecam przeniesienie się do hotelu “Forth Bridge” w Queensferry. Znam tam właściciela, a jedzenie i trunki podają tam dość wyborne. Stamtąd będziemy mieli też blisko na okręt. Zatem chodźcie, zaprowadzę was. - zakończył, po czym delikatnie wyswobodził się z zaskakująco silnego uścisku Francuzki i lekko przyspieszył kroku, kierując się w stronę dobrze mu znanego lokalu.
- Tak, to dobry pomysł.

Kwadrans później siedzieli już w ciasnym, ale przytulnym wnętrzu baru przylegającego do hotelu. Jak przewidział kapitan, bar pełen był gości hotelowych, spóźnialskich spacerowiczów i stałych bywalców. Atmosfera pełna była gwaru, brzękania stukającego o siebie szkła, zapachów z kuchni i wszechobecnego tytoniowego dymu, którego pasma wisiały w powietrzu niczym równie powszechna w tych stronach angielska mgła, skutecznie ograniczając widoczność. Mimo tego przybyszom udało się nie tylko znaleźć drogę do kontuaru, sprytnie wkomponowanego między dwie drewniane, kwadratowe kolumny podtrzymujące sklepienie, ale również znaleźć wolny stolik, ukryty między drewnianymi przepierzeniami, co dawało chociaż jakąś namiastkę prywatności. Zamówiwszy napoje, agenci zajęli miejsca przy stoliku.

Gabrielle udało się jakoś zdobyć kieliszek wina, którego nie uważałaby za roztwór siarki i rozsiadła się wygodnie na jednym z krzeseł. Uśmiechnęła się do swoich towarzyszy. Wainwright odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech, przypatrując się jej znad szklanki wypełnionej kostkami lodu i bursztynowym płynem, znanym wśród lokalnej klienteli jako Highland Park 18 Years Old Whisky.
- Muszę przyznać, że ten kraj ma pewien urok - powiedział Norweg po zamówieniu ciemnego mocnego piwa - Aż dziw, że jestem tu po raz pierwszy.
- Naprawdę? - Gabrielle udała zaskoczenie, jednak nie sprecyzowała czy chodziło jej o urok Anglii czy o to, że mężczyzna jest po raz pierwszy w kraju. - Od pół roku siedzę na wyspach i przyznam, że tęskno mi do Francji.
- Jakoś korona Imperium Brytyjskiego nigdy nie była mi po drodze - skosztował piwa, po czym kontynuował - Słyszałem, że Francja też jest pięknym miejscem.
- Według mnie… - Gabrielle uśmiechnęła się szeroko. - Najpiękniejszym na świecie. Ale… ale… jeśli dobrze rozpoznaję po akcencie to Pan jest z północy. Przyznam, że jedyne opinie jakie zdarza mi się słyszeć o krajach na północ od Bałtyku to takie, ze jest tam zimno.
- Tak, ma Pani wprawne ucho, jestem Norwegiem. A opinie są prawdziwe, jest zimno, ale nie przez cały rok. Latem fiordy wyglądają magicznie, tak samo jak skały w lasach i czyste, orzeźwiające jeziora. Drewniane domy są czerwone z białymi wykończeniami.
- Nie spodziewałam się, że mężczyzna będzie zwracał uwagę na takie rzeczy. - W głosie Gabrielle pojawiło się szczere zaskoczenie. - Gdzie dokładnie Pan mieszka?
- Urodziłem w Hamar, a później przeniosłem się do Oslo, trochę czasu spędziłem mieszkając w Niemczech. Lubię ładne widoki, a także zwracać uwagę na szczegóły. A Pani mieszka w Paryżu?
- Wychowałam się w Paryżu, ale przez ostatnie kilka lat nie udało mi się nigdzie na dłużej zagrzać miejsca. Taka praca. - Francuska mrugnęła do Edvarda i upiła łyk wina.
- Muszę się zgodzić, taka praca - Norweg odpłacił się uśmiechem - A czymś się Pani poza pracą zajmuje, o ile można spytać?
- Pytać zawsze można. - Gabrielle rozejrzała się po wypełnionej ludźmi sali. - Śpiewam, tańczę w wolnych chwilach łamie męskie serca. A Pan?
- Czytam, lubię czytać. A to, o czym Pani mówi… brzmi całkiem romantycznie.
- Śpiew, taniec czy łamanie serc? - Gabrielle roześmiała się cicho. - Co Pan najczęściej czyta? Napewno nic oczywistego skoro jest to pańskim zajęciem.
- Połączenie obu - także zaśmiał się cicho - Różnie, ale lubuję się w literaturze Goethego, Byrona czy Edgara Allana Poe.
- Skłamałabym mówiąc, że znam twórczość tych panów, ale kłamałabym twierdząc, że nigdy o nich nie słyszałam. - W spojrzeniu Gabrielle pojawił się figlarny błysk. - A potem pan o nich opowiada? Wierzę, że jeśli Pan wykłada, musi mieć aule wypełnione młodymi niewiastami.
- Też chciałbym w to wierzyć. A Pan, panie kapitanie? Proszę nas uraczyć jakąś opowieścią o sobie - uśmiechnął się do Anglika.
- Nie ma tu zbyt wiele do opowiadania... a i niezbyt ciekawa to opowieść - Wainwright uśmiechnął się skromnie. - Jestem zwykłym oficerem marynarki, takim, jakich wielu. Urodziłem się na południu... dokładnie w Lymington. To taka malownicza miejscowość na południowym wybrzeżu, niedaleko Southampton. Pochodzę z robotniczej rodziny... ojciec jest szkutnikiem, matka pracuje w pubie. Mnie od dzieciństwa ciągnęło do morza, więc rodzice wysłali mnie do Chivers. To taka szkoła dla młodych chłopaków, których ciągnie do marynarki. - wyjaśnił widząc lekkie zdziwienie w oczach rozmówców. - Dalej już poszło jak zwykle: praktyki, kurs oficerski w Royal Naval College, pierwszy przydział... służyłem parę lat jako oficer-łącznościowiec na okrętach, a potem zgarnęli mnie do siebie chłopcy z wywiadu.
- A jak skończy się wojna, co będzie Pan robił?
Wainwright spojrzał na Norwega i wzruszył ramionami.
- To zależy. Jeśli marynarka mnie zdemobilizuje, pewnie wrócę do cywila i pomogę ojcu w jego warsztacie. Jeśli pozwolą mi zostać w mundurze, to zapewne wrócę na okręt... albo wywiad znów się o mnie upomni i będę odszyfrowywał depesze w jakiejś ambasadzie, tak, jak przed wojną.
- Nieczęsto zdarza się taka pasja, jestem prawie pewien, że pozwolą Panu zostać.
- Być może. - zgodził się oficer. - W końcu właśnie dlatego zwrócili na mnie uwagę. W czasie wolnym, którego nie poświęcałem na służbę w łączności, interesowałem się urządzeniami przesyłającymi dane na duże odległości... chodziło o sam pomysł. Zastanawiałem się, czy jest możliwość zbudowania takiego urządzenia, które przesyłało by dane na przykład przez ocean... i to tak, aby nie można ich było przechwycić ani odszyfrować. - Urwał na chwilę. - Sądzi Pan, że Niemcy mogli zbudować takie właśnie urządzenie?
- Nie wiem, nie wiem także, czy gorzej dla sprzymierzonych byłoby gdyby oni to zbudowali, czy gdyby opanowali szeroko rozumianą magię - w jego oczach dało się zauważyć niepokój - A, i przepraszam, za moją gramatykę. Rzadko mam okazję rozmawiać po angielsku.

Wainwright uśmiechnął się wyrozumiale.
- Proszę się tym nie przejmować. Dla mnie w zupełności wystarczy, że potrafimy się porozumieć. Też znam kilka języków, choć nie władam nimi równie dobrze jak moim własnym. Niestety - spojrzał na Norwega przepraszająco - język norweski nie znajduje się na tej liście.
- Proszę się nie przejmować, mało ludzi mówi po norwesku. Przez pobyt w Rzeszy niemiecki opanowałem równie dobrze co ojczysty. W Pana języku zdarza mi się jedynie czasami wygłosić jakiś wykład, żałuję jednak, że mój francuski jest na szkolnym poziomie.
- To tak jak i mój - zaśmiał się kapitan. - I to pomimo tego, że dwa i pół roku szlifowałem go w ambasadzie Jego Królewskiej Mości w Paryżu jako młodszy oficer w ataszacie morskim. - oficer zadumał się na chwilę - Ach, la belle France... to były czasy.
Gabrielle uśmiechnęła się szerzej słysząc o swym kraju. Bez pośpiechu dopiła wino.
- Wróciłby Pan do takiej pracy?
- Zależy, jaką pracę ma Pan na myśli - zareplikował Wainwright. - Samo szyfrowanie i odszyfrowywanie depesz faktycznie nie brzmi jakoś szczególnie ekscytująco. Ale już cała otoczka wokół tego... gra wywiadów, odgadywanie tajemnic, przechwytywanie wiadomości, wyprowadzanie w pole szpiegów z innych państw... to zdecydowanie nadaje słowu “ekscytacja” zupełnie nowy wymiar. Nie mówiąc już o tym, że czasem potrafi być wprost niebezpieczne.
- Rozumiem.
- Wspomniał Pan uprzednio coś o magii. - przypomniał sobie Wainwright. - Zajmuje się Pan może badaniami nad okultyzmem? Na odprawie mówiono nam sporo o tym dziwnym przedmiocie... sądzi Pan, że wykazuje jakieś magiczne właściwości?
- Ciekawe pytanie, czytałem co nieco o wykorzystaniu run w obrządkach paranaukowych, a nawet miałem okazję uczestniczyć w spotkaniach, które tego dotyczyły. Jestem prawie pewien, że przedmiot ten związany jest z czymś magicznym.
- Rozumiem. - pokiwał głową Wainwright. - Widzi Pan... te sprawy są dla mnie zupełną nowością. Nawet w wywiadzie nie zajmowałem się do tej pory takimi sprawami. Sądzę, że gdyby nie wizje, które nawiedzają mnie od jakiegoś czasu, w ogóle bym dziś z Państwem nie rozmawiał. Dopiero nasi obecni mocodawcy wyjaśnili mi, skąd się one wzięły... ale na tyle ogólnikowo, że nadal niewiele z tego rozumiem.
- Bardzo ciekawe, niestety moja wiedza w tym zakresie nie jest pokaźna, praktycznie cała opiera się na tym, co przekazali mi niemieccy przyjaciele. Zasłyszałem co nieco o ludziach, którzy mogą “łączyć” się z innymi wymiarami.

Gabrielle przesunęła kieliszkiem po stole, przeszkadzając w rozmowie obu mężczyznom.
- Jeśli mogłabym zasugerować… to chyba nie najlepsze miejsce na omawianie tego typu tematów.
Kapitan westchnął i skinął głową.
- Ma Pani rację. Za głośno tu, i zbyt wiele ciekawskich uszu w pobliżu. Jestem zdecydowanie za tym, aby resztę wieczoru poświęcić na rozluźnianie atmosfery. - Wainwright roześmiał się i uniósł szklankę. - Marynarskim zwyczajem jest wznoszenie toastu za zdrowie pięknych pań. A zatem - spojrzał wymownie na Gabrielle - Zdrowie pięknej Pani!
- Nie odmówię takiego toastu. Ale muszą,mi Panowie dać chwilę bym uzupełniła kieliszek. - Francuska postukała paznokciem w stojące przed nią puste naczynie.
Wainwright uśmiechnął się, po czym dał znak barmanowi, by ten zadbał o uzupełnienie kieliszka Francuzki. Gdy naczynie Gabrielle ponownie napełniło się winem, wszyscy troje unieśli szkło.
Beaumont uśmiechnęła się widząc przed sobą pełen kieliszek i mrugnęła do kapitana w formie podziękowania.
- Mes amis. - Gabrielle uniosła kieliszek po czym wskazała nim w stronę obu mężczyzn. - Edvardzie, Johnie… czeka nas ciekawy czas. Na zdrowie.
- Na zdrowie, Gabrielle - odparł z uśmiechem kapitan, spełniając toast.
Agenci jeszcze chwilę wymieniali się żartobliwymi anegdotami, po czym dopiwszy alkohol udali się na spoczynek do swoich pokoi. Kolejny dzień miał się zacząć dość wcześnie.
 
Aiko jest offline  
Stary 21-12-2017, 11:59   #7
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Podróż do Edynburga i śniadanie w hotelu, 11.02.1940

Scapa Flow - Queensferry, 11 lutego 1940 r.


Czterosilnikowy Short Sunderland pojawił się w bazie w Scapa tuż po piątej rano, zmuszając agentów do wczesnej pobudki. W pośpiechu spakowali się i ruszyli w stronę przystani. Dotarli w samą porę - załoga bazy właśnie skończyła ładować pocztę do samolotu, więc gdy agenci weszli na pokład, drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Z bliska wodnosamolot wydawał się dużo większy niż w powietrzu. Wysokością przypominał piętrowy londyński autobus - wrażenie o tyle słuszne, że po wejściu do środka faktycznie okazało się, że podzielony jest na dwa poziomy. Górny zajmowała załoga i wyposażenie nawigacyjne, dolne piętro stanowił przedział ładunkowy.
Agentom wskazano miejsca w dolnej części, gdzie wzdłuż ścian rozmieszczono drewniane, obite skórą ławy. Ledwo zdążyli zająć miejsca, wodnopłatowiec odbił od drewnianego pomostu i skierował się w stronę wyjścia z zatoki, gwałtownie nabierając prędkości i ogłuszając pasażerów rykiem swoich silników. Po dziesięciu minutach byli już w powietrzu, a półtorej godziny później pękata maszyna podchodziła już do wodowania na zatoce Firth of Forth.
Agenci z ulgą opuścili hałaśliwe i duszne, pachnące lotniczą benzyną i płótnem wnętrze wojskowego samolotu. Niewielka motorówka przewiozła ich do Port Edgar, niewielkiej mariny na południowym brzegu zatoki. Tuż obok mariny znajdowały się nabrzeża, przy których agenci dostrzegli stalowoszare kadłuby, kominy i maszty okrętów wojennych Marynarki Królewskiej.
Gabrielle miała na sobie jasną mocno wyciętą garsonkę. Stając na brzegu przeciągnęła się biorąc głębszy oddech.
- Nareszcie! Cudowny środek lokomocji, ale czy naprawdę nie można zapewnić w środku odrobiny luksusu. - Uśmiechnęła się swoich towarzyszy. - Co powiecie na jakiś posiłek w hotelu, a potem poszukiwania “prawdziwego” angielskiego pubu?
- Samolotów wojskowych niestety nie projektuje się z myślą o komforcie, moja droga - z zagadkowym uśmiechem na twarzy skomentował Wainwright. - Sam współczuję chłopakom, którzy muszą tym latać na co dzień, osobiście wolę statki. Chodźcie, pokażę Wam drogę do hotelu, to raptem pół mili stąd. Jak już mówiłem, właściciel hotelu to mój znajomy. Jestem pewien, że czekać będą na nas wygodne pokoje i królewskie śniadanie. Potem możemy pokręcić się po miasteczku, a wieczór znów spędzimy miło w pubie. To co, idziemy?
- Ja jestem na tak, ale to kobieta ma zawsze decydujący głos - Norweg uśmiechnął się pod nosem. - Szczególnie, gdy jest starsza stopniem.
- Co racja, to racja, Edvardzie. - zgodził się John. - Gabrielle, czekamy na Twoje rozkazy. - z teatralną rewerencją ukłonił się Francuzce.
- Jedzenie i kąpiel. Mam wrażenie, że cała przesiąkłam zapachem tego paliwa. - Francuzka teatralnie pomachała rantem żakietu. - Potem mogę zwiedzać, pić, na co tylko macie ochotę.
- Rozkazy należy wykonywać, prawda kapitanie?
- Tak jest! - z przesadną służbistością zareplikował kapitan. - Zatem chodźmy!

Dojście do hotelu zajęło agentom ledwie dziesięć minut. Hotel przywitał ich ciepłym, przytulnym wnętrzem, w którego progu stał korpulentny, wąsaty mężczyzna w średnim wieku, ubrany w lekko podniszczony garnitur.
- John! - huknął tubalnie na widok wchodzącego kapitana. - Jakże mi miło Cię widzieć! Wpadłeś odwiedzić starego druha?
- Witaj, Olivierze. - z uśmiechem na ustach odpowiedział John. - Zaiste, obowiązki służbowe co i rusz zanoszą mnie w te strony, a zawsze, gdy tak się dzieje, pamiętam, gdzie najlepiej zjeść, wypić i przytulić głowę do poduszki. Mi również miło widzieć Cię w równie dobrym zdrowiu, co zwykle. Zapewne znajdzie się dla mnie i moich towarzyszy jakieś schronienie i coś ciepłego do zjedzenia? Dopiero wysiedliśmy z samolotu i zdaje się, że nie jedliśmy jeszcze śniadania.
- Wielkie nieba! - Olivier wzniósł ku niebu oboje oczu i oboje rąk. - Dobrze, że pytasz, chłopcze. Oczywiście, że znajdę dla Was pokoje, a jeśli za kwadrans na stole nie wyląduje dla Was królewska uczta, nie nazywam się Olivier Mackenzie, do kroćset! Zechciejcie spocząć w lobby, zaraz wszystkim się zajmę! - to rzekłszy odwrócił się na pięcie i zniknął w plątaninie korytarzy.
Wainwright podprowadził towarzyszy do ładnego, urządzonego w wiktoriańskim stylu hotelowego lobby i gestem zaprosił ich do zajęcia miejsc na stylowych sofach.
- I jak Wam się podoba? - zapytał.
- Zaiste sympatyczne miejsce, a i właściciel serdeczny, czego chcieć więcej? - Norweg zadał pytanie retoryczne.
- Zapowiada się bardzo przyjemny pobyt. - Gabrielle zostawiwszy swoją walizkę, zaczęła z zaciekawieniem rozglądać po lobby. - Powinniśmy się nacieszyć przed wypłynięciem.
- O tak, nie podejrzewam, że okręt marynarki będzie podobnej klasy co ten hotel.
- Jedzenie być może będzie smaczne i pożywne, ale z pewnością nie dorówna kuchni Oliviera - skomentował John. - Co zaś do standardu pokoi, to sądzę, że nie minie doba od wypłynięcia, a zdążymy zatęsknić za komfortem łóżek, które tu na nas czekają.
Jakby na potwierdzenie słów kapitana zza uchylonych lekko drzwi do pomieszczeń kuchennych dobiegły smakowite zapachy, od których siedzącym w lobby agentom głośno zaburczało w brzuchach.
Gabrielle uśmiechnęła się. Jak dla niej kapitan John mógł być bardziej sprzedawcą niż wojskowym.
- Mam spore wątpliwości co do walorów smakowych wojskowego jedzenia, ale z tego co czuję… Bardzo chętnie spróbuję kuchni twojego znajomego.
- Jestem pewny, że nie będziecie zawiedzeni - odparł John takim tonem, jakby wygłaszał oczywistą oczywistość. - Angielskie śniadanie u Oliviera to klasa sama w sobie. Jadał tu sam Książę Walii i wieść niesie, że był tak zadowolony z jakości obsługi, że pozwolił, by ten hotel nosił jego imię. Dopiero po tym, jak nasz były monarcha, Edward VII, otworzył most kolejowy nad zatoką, hotel przybrał swoją obecną nazwę - “The Forth Bridge Hotel” - dla uczczenia tego wydarzenia. - kapitan urwał na chwilę - Tak przynajmniej twierdzi Olivier, a nie mam powodu mu nie wierzyć. Zresztą przekonacie się sami - Olivier nie tylko nas ugości, ale i z pewnością opowie co nieco. O, właśnie idzie.
Faktycznie, wąsaty gospodarz szedł właśnie w ich stronę z dwójką młodych, szczupłych chłopaków.
- Pomyślałem, że zanim kuchnia przygotuje śniadanie, pokażę Wam pokoje. Mamy tu specjalne gościnne pokoje na drugim piętrze, dla specjalnych gości. Akurat nie są zajęte, więc pomyślałem, że to najlepsze miejsca, jakie mógłbym Wam zaproponować. Ci chłopcy to Dan i Jerry. Zajmą się Waszymi bagażami. Zapraszam serdecznie!
Olivier zaprowadził agentów dość wąską, ale dobrze utrzymaną klatką schodową na drugie piętro budynku. Wyszedłszy na samą górę, skręcił w prawo w szeroki, wyłożony czerwonym dywanem korytarz. Po obu stronach korytarza widoczne były drzwi. Olivier sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął z niej trzy klucze i jeden z nich włożył do zamka. Przekręciwszy klucz otworzył drzwi i cofnął się o krok, robiąc miejsce Gabrielle.
- Proszę bardzo. Zechce się Pani rozgościć.
Pokoik był dość spory jak na jedną osobę. Mieścił pokaźnych rozmiarów łóżko przykryte śnieżnobiałą pościelą, na której nie było widać najmniejszej zmarszczki, solidny stół z krzesłem, ciężką, drewnianą szafę oraz wiszące obok niej lustro. Podłogę z solidnych dębowych desek okrywał wzorzysty dywan.
- Łaźnie mamy przy końcu korytarza, ostatnie drzwi. Dla Pań po lewej, dla Panów po prawej. - ciągnął Olivier. - Chłopcy dyżurują na półpiętrze, gdybyście ich potrzebowali, zadzwońcie - wskazał ciężki, mosiężny dzwonek leżący na stoliku nieopodal schodów. - Rozgośćcie się, odświeżcie. Śniadanie za dziesięć minut w jadalni na dole. To zaraz za lobby. John zna drogę. -
zakończył gospodarz, po czym w podobny sposób otworzył drzwi do dwóch pokoi po przeciwnej stronie korytarza, przeznaczonych dla Johna i Edvarda. - Do zobaczenia na śniadaniu. - pożegnał się z uśmiechem i skierował wzdłuż schodów na dół. Jego młodzi pomocnicy, wtaszczywszy bagaże agentów do pokoi, ruszyli jego śladem.
Gabrielle okręciła się w swoim pokoju rozglądając się, po czym podeszła do lustra. Odruchowo poprawiła jakiś niesforny kosmyk.
- Mes amis. - Uśmiechnęła się do swoich towarzyszy. - Więc mam tylko dziesięć minut na odświeżenie się. - Podeszła do drzwi i powoli zaczęła je zamykać.- Widzimy się na śniadaniu. - Posłała mężczyznom całusa w powietrzu i zamknęła za sobą pokój.
Norweg odpowiedział lekkim skinieniem głowy, a następnie zniknął w głębi pokoju.

Zmiana ubrania na czyste i odświeżenie się po locie zajęły kapitanowi Wainwrightowi zaledwie siedem i pół minuty. Nie był to nawet czas rekordowy - podczas alarmów bojowych na okręcie wyrabiał się poniżej pięciu minut, ale oczywiście nikt wówczas nie wymagał od niego nienagannego wyglądu. Poświęciwszy dodatkowe dwie minuty na drobne poprawki umundurowania, dokładnie po dziewięciu i pół minuty wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi na klucz. Dzwonkiem przywołał boya hotelowego i polecił mu zajęcie się jego starym mundurem, pewien, że jeszcze przed popołudniową herbatką mundur trafi do szafy, wyprany i wyprasowany. Mieszkając u Oliviera przyzwyczaił się już do doskonałej jakości obsługi.

W wyłożonej ciemną boazerią i utrzymanej w podobnie wiktoriańskich klimatach co cała reszta hotelowego wystroju sali jadalnej, zgodnie z obietnicą, czekał już na nich suto zastawiony stół. Wybór jedzenia i napojów faktycznie robił nieliche wrażenie, tym większe, że wraz z wojną Anglicy musieli pogodzić się z racjonowaniem żywności. Olivier jednak najwyraźniej albo nie słyszał o tych zarządzeniach władz, albo nauczył się je sprytnie obchodzić. Tak czy owak, stół dosłownie uginał się od pyszności - jajecznica, bekon, grillowane pomidory, zasmażone pieczarki, tosty z masłem, pudding, smażone ziemniaczane placuszki, a także owsianka i pieczone z owsianej mąki chrupiące ciasteczka czekały tylko, aż zgłodniali agenci zatopią w nich zęby. Całości dopełniały trzy wielkie dzbanki - z herbatą, kawą i mlekiem.

Sala o tej porze była praktycznie pusta, prócz agentów nie było w niej nikogo oprócz dyskretnej obsługi, która usłużnie zmieniała nakrycia i podawała biesiadującym to, czego im akurat było trzeba. Stwarzało to intymną atmosferę, sprzyjającą rozmowie.
Gabrielle pojawiła się sporo czasu po mężczyznach. Widać było, że 10 minut nie jest wystarczające na “odświeżenie się”. Tym razem miała na sobie sukienkę.
- Tak… typowe angielskie śniadanie. - Widać było, że Francuzce marzyło się odrobinę coś innego, ale nadal uśmiechała się i zajęła miejsce przy stole.
- Jestem pewien, że znajdziesz tu coś dla siebie - odparł John z figlarnym uśmiechem. - A przy okazji, ślicznie wyglądasz w tej sukience.
Francuzka mrugnęła do kapitana, najwyraźniej w ten sposób akceptując komplement.
- Obawiam się, że francuskiego croissant nie dostanę w całej Anglii. - Gabrielle sięgnęła po jeden z tostów. Wyglądało na to, że mimo swych słów jest przyzwyczajona do tej formy posiłku.
- Niestety - rozłożył ręce John. - Czyż to nie ironiczne? Nam, Anglikom, rządzenie imperium, nad którym słońce nie zachodzi, udaje się całkiem zgrabnie, a tymczasem sztuka wypiekania francuskich croissantów przerasta nasze możliwości. To jedna z rzeczy, której szczerze Wam zazdroszczę. Mam wszakże nadzieję, że nasze śniadanie choć w części przypadnie Ci do gustu... Olivier z pewnością zadbał, by wszystko było smaczne i świeże.
Edvard na śniadaniu także pojawił się chwilę po czasie, choć nie tak bardzo jak francuska towarzyszka Norwega i Anglika, za co od razu przeprosił kapitana. Były wykładowca miał na sobie granatowy garnitur w prążki i karmazynowy krawat, wzorem brytyjskiego wojskowego także oddał swój poprzedni strój do odświeżenia po wyczerpującym locie.
Gdy Francuzka pojawiła się na śniadaniu wstał i odsunął jej krzesło, tak jak wypadało.
- Muszę potwierdzić słowa Johna, bardzo ładnie się prezentuje ta sukienka.
Zdecydował się także skomentować późniejsze słowa Anglika.
- A my, Norwegowie, nie mamy ani Imperium, ani nawet dobrej kuchni -
zaśmiał się.
- Ale słyszałam już o fiordach i malowniczych domkach. - Gabrielle mrugnęła do Norwega, po czym nalała sobie typową angielską bawarkę.
- To prawda, natura nam wynagrodziła brak statusu imperium - wciąż śmiejąc się powiedział Norweg.
- Słysząc takie słowa, nie mogę się doczekać, kiedy na własne oczy ujrzę te wspaniałe norweskie fiordy - rozmarzył się John. - Mam nadzieję, że choć na tyle blisko uda się nam podpłynąć do brzegów Twojej ojczyzny, Edvardzie.
Gabrielle zamyśliła się na chwilę zajadając się jaką kanapeczką.
- Ja mam nadzieję, że podpłyniemy nocą. - Uśmiechnęła się do swych towarzyszy. - Kapitanie, jak dobrze znasz Edynburg? Chciałbyś nas odrobinę oprowadzić?
- Mów mi John, proszę - poprawił ją Anglik. - Byłem w Edynburgu kilkakrotnie w czasach, kiedy pływałem na krążowniku liniowym “Hood”, który stacjonował w Rosyth, po drugiej stronie zatoki. To ładne miasto, sądzę, że znajdzie się tu parę ciekawych miejsc do obejrzenia.
Gabrielle uśmiechnęła się szerzej.
- Zawsze uważałam, że kiedy już kogoś wyróżniono stopniem wojskowym, należy mu to wyróżnienie regularnie przypominać.
Kapitan uznał, że pora odpowiedzieć uprzejmością na uprzejmość.
- Zgadzam się z Panią w zupełności, starsza agentko Beaumont - kapitan wymówił słowa “starsza agentko” z wyraźnym naciskiem. - Miałem nadzieję, że wycieczka do Edynburga pozwoli nam nieco odpocząć od rang i hierarchii, zanim obowiązek upomni się o nas i ciśnie na niegościnne i wzburzone wody Morza Północnego. Nadzieja umiera ostatnia, jak mówią.
- Mógłbym poprosić o sól? - wtrącił się Norweg chcąc rozładować sytuację.
Gabrielle podsunęła Edvardowi solniczkę.
- No cóż… mam słabość do wojskowych ale niech będzie. - Gabrielle rozejrzała się po sali w której jedli. - Rzeczywiście bardzo sympatyczne miejsce.
- Trzeba przyznać, że John jest niezwykłym przewodnikiem i gospodarzem - zauważył Edvard. - Mam nadzieję, że kiedyś, chociaż w minimalnym stopniu, będę w stanie mu dorównać pokazując Oslo lub w lepszych czasach Berlin.
- Miałam okazję być w Berlinie, ale chyba mogłabym wam jedynie pokazać kilka lokali. - Francuzka uśmiechnęła się udając, że jest lekko zawstydzona.
- Jeśli można spytać, kiedy miałaś okazję odwiedzić to niesamowite miasto?
- Och… kilka lat z rzędu. Jeździłam tam ze swoim zespołem. Ale wszystkie okazje miały miejsce przed 39-tym.
- Zastanawiam się jakim cudem nie natrafiliśmy wtedy na siebie. W Berlinie mieszkałem przez dwa lata, od 38 roku. Można by nawet powiedzieć, że wciąż tam mieszkam - zaśmiał się Norweg.
- Pewnie nie bywałeś w klubach, w których śpiewałam. - Gabrielle upiła łyk herbaty. - Na widowni byli zazwyczaj mundurowi.
- Żartujesz!? To byłaś Ty? - pełnym zaskoczenia głosem odpowiedział Edvard. - Muszę przyznać, że był to iście anielski głos.
John również oblał się pąsem.
- Wielkie nieba... Staatstheater, wrzesień 1937 roku... pamiętam jak dziś, dopiero byłem w Berlinie od kilku miesięcy... - popatrzył na Gabrielle błyszczącymi oczami. - Jak ja mogłem Cię nie skojarzyć!
Francuzka roześmiała się cicho. Widać było że lubi się śmiać.
- To teraz chyba powinnam się zapaść pod ziemię. Skoro mam być waszą przełożoną a byłam widziana w tamtych kostiumach.
- Byłaby to wielka szkoda - odpowiedział Edvard z uśmiechem na twarzy.
- Nie masz się czego wstydzić, Gabrielle - zapewnił ją John. - Twój występ pamiętam do dziś. Twój kostium nie wydawał mi się niczym niewłaściwym, a co do głosu... - John spojrzał na Edvarda. - Określenie “anielski” jest z pewnością niedopowiedzeniem. Słuchanie Twojego śpiewu było czystą rozkoszą.
- Jak będziecie grzecznie wykonywać rozkazy to dam wam indywidualny pokaz. - Gabrielle mrugnęła ponownie i powróciła do swojego posiłku.
John z Edvardem spojrzeli porozumiewawczo na siebie, a ich oczy wyraźnie się zaświeciły. Perspektywa, jaką francuska agentka roztoczyła przed nimi, zapowiadała się niezwykle kusząco...
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 11-02-2018 o 22:51.
Loucipher jest offline  
Stary 21-12-2017, 15:42   #8
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Post wspólny, zaokrętowanie

Edynburg - HMS “Cossack” - 13. lutego, wieczór

Czarny Austin 12 miękko wyhamował na portowym nabrzeżu, omiatając światłami smukłą, stalowoszarą sylwetkę zacumowanego przy nim niszczyciela. Kierowca nie zawracał sobie głowy gaszeniem świateł - zaciemnienie w Anglii miało dopiero nadejść, wraz z pierwszymi bombami zrzucanymi przez niemieckie samoloty startujące ze zdobytych francuskich lotnisk. Dzięki temu wysiadający z samochodu agenci dobrze widzieli stojący przy nabrzeżu okręt. Jego sylwetka nie była może tak duża, jak innych statków, które agenci już widzieli, ale robiła groźne wrażenie. Tuż obok masywnej nadbudówki majaczyły w ciemności solidnie wyglądające wieże artyleryjskie, najeżone lufami dział, a z drugiej strony majestatycznego masztu, za którym dumnie strzelały w niebo dwa dymiące kominy, sterczały mniejsze, ale równie groźnie wyglądające lufy przeciwlotniczych działek i karabinów maszynowych. Całość górowała nad solidnie wyglądającą burtą, poprzecinaną sznureczkami bulajów, wyglądających z tej odległości jak czarne paciorki. Między dwiema liniami utworzonymi przez bulaje namalowane były litery i cyfry układające się w napis “F 03”.
John wysiadł z samochodu pierwszy, po czym otworzył drzwi siedzącej z tyłu Gabrielle. Agentka również wysiadła, eksponując na chwilę długie, zgrabne nogi. Po chwili dołączył do nich również Edvard. John tymczasem wyjął z bagażnika walizki i podzielił się bagażami z Edvardem. Cała trójka ruszyła w kierunku trapu łączącego niszczyciel z nabrzeżem.
Gdy agenci wkroczyli na trap, samochód stojący za nimi zawrócił i odjechał. Zapadła ciemność, toteż agenci zorientowali się, że są oczekiwani, dopiero wtedy, gdy stojący u szczytu trapu młody człowiek w mundurze midshipmana Royal Navy na ich widok strzelił obcasami i służbiście zasalutował.
- Witam na pokładzie HMS “Cossack”, sir. Midshipman Wilson, do usług. Państwo z wywiadu, jak sądzę.
Wainwright odpowiedział na salut, wręczając jednocześnie przepustkę marynarzowi.
- Witam, panie Wilson. Zgadza się, jesteśmy z wywiadu. Oto nasze dokumenty. Zechce Pan wskazać nam naszą kajutę i powiadomić komandora Viana o naszym przybyciu.
- Oczywiście, sir. - odparł młodzieniec. - Komandor Vian oczekuje Państwa na pokładzie operacyjnym. Zaprowadzę Państwa do kajuty, abyście Państwo mogli pozostawić w niej bagaże, a potem na pokład operacyjny. Państwo pozwolą za mną.
Agenci ruszyli za marynarzem wzdłuż lewej burty okrętu. Podróż nie była długa - zaledwie po kilku krokach midshipman otworzył solidne, stalowe drzwi w ścianie nadbudówki i wkroczył do niewielkiego korytarza. Oświetlenie wewnątrz okrętu zapewniały zamontowane na suficie żarówki ukryte za solidnymi, szklanymi kloszami osłoniętymi metalową siatką. Ich światło było na tyle silne, że wchodząc do korytarza agenci musieli zmrużyć oczy, przywykłe dotąd do ciemności. Na ile agenci byli w stanie ocenić, korytarz musiał przecinać nadbudówkę, był bowiem dość długi i kończył się drzwiami identycznymi jak te, przez które właśnie przeszli. Podobne, choć mniej masywne drzwi ciągnęły się wzdłuż obu ścian korytarza, z wyjątkiem miejsca pośrodku prawej ściany, gdzie niczym nieosłonięta przerwa zdradzała połączenie, zapewne z innym korytarzem.
Midshipman podszedł do pierwszych drzwi po prawej i otworzył je, następnie gestem zaprosił przybyłych do środka.
- To kajuta podoficerska. Państwo wybaczą warunki, ale to jedyne wolne pomieszczenie, jakie mamy na okręcie. Nasz “Cossack” to raczej nie liniowiec pasażerski. Mam nadzieję, że zniosą Państwo jakoś trudy podróży na naszym okręcie, gdyby jednak mieli Państwo uwagi, to oczywiście komandor z pewnością ich wysłucha.
Kajuta, oświetlona światłem dwóch okrętowych lamp, rzeczywiście sprawiała co najmniej spartańskie wrażenie. Dwie piętrowe koje, zajmująca całą powierzchnię jednej ze ścian szafa z prostych, heblowanych desek oraz przymocowany do ściany stolik z czterema drewnianymi krzesłami stanowiły niemal całe jej wyposażenie. Dopiero po chwili agenci spostrzegli, że za stolikiem, po przeciwległej stronie do szafy, znajduje się płócienna kotara. John domyślił się, że znajduje się za nią kącik sanitarny, który, jak pamiętał ze swojej okrętowej służby, w standardzie podoficerskim obejmował toaletę, umywalkę oraz prysznic.
Agenci bez słowa położyli bagaże na podłodze kabiny, zdecydowani później omówić kwestie ewentualnego przydziału koi. Wyszli z kabiny i skierowali się za midshipmanem Wilsonem w głąb korytarza. Marynarz skręcił w zauważony przez agentów boczny zaułek, który odsłonił szeroką klatkę schodową. Midshipman zaprowadził agentów piętro wyżej - klatka schodowa wyprowadziła ich na szeroki korytarz kończący się dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Prowadzący agentów marynarz otworzył drzwi, wszedł do dużego, przestronnego pomieszczenia, w którym znajdowały się trzy postacie w mundurach oficerów Royal Navy, i służbiście zasalutował.
- Panie komandorze, melduję przybycie trojga oficerów wywiadu w służbie Jego Królewskiej Mości.
Na dźwięk tych słów szczupły, wysoki mężczyzna w mundurze Royal Navy z czterema paskami na rękawach odwrócił się i spojrzał na nowo przybyłych. Poznaczona już widocznymi zmarszczkami twarz komandora była surowa, a wrażenie to potęgowały wąskie usta i wydatny, lekko zakrzywiony nos. Spod krzaczastych brwi oficera na agentów spojrzały bystre, ciemnoniebieskie oczy.
Kapitan Wainwright na widok komandora Viana stanął na baczność i zasalutował. Komandor odpowiedział tym samym, aczkolwiek pozostając w postawie swobodnej. Pozostali oficerowie również unieśli ręce do daszków czapek.
- Kapitan John Patrick Wainwright, Royal Navy. Odkomenderowany do wywiadu Jego Królewskiej Mości, sekcja łączności, do usług, sir.
Gabrielle uśmiechnęła się tylko - musiała poprzedniego dnia odbyć już krótkie randez-vous z ich nowym dowódcą i jego kolegów. Całkiem milusie biorąc pod uwagę, że był Brytolem jak większość ekipy tutaj, a przede wszystkim według agentki bardzo owocne.
Pozostali agenci również przedstawili się komandorowi.
- Philip Vian, komandor, 4. flotylla niszczycieli Royal Navy. - komandor przedstawił się również, po czym wskazał dwóch towarzyszących mu oficerów. - Komandor Roy Sherbrook, mój zastępca i nominalny dowódca “Cossacka”. Dowodzi okrętem, o ile nie ma mnie akurat na mostku. A to komandor podporucznik Hector Maclean, oficer wachtowy.
- W marynarce jest stanowczo zbyt wielu przystojnych mężczyzn. - Francuzka uśmiechnęła się ciepło do dowództwa. - A gdzie ci cud chłopcy, o których rozmawialiśmy? Z przyjemnością ucałuję ich na początek udanej współpracy.
Komandor Vian skwitował słowa Gabrielle ciepłym uśmiechem.
- Czekają w mesie podoficerskiej. Cała szóstka, tak, jak ustaliliśmy. Z pewnością nie mogą się już doczekać spotkania z tak piękną kobietą, jak Pani. Zanim to jednak nastąpi, chciałbym wyjaśnić Państwu, w jakim charakterze jesteście na okręcie i jakie tu mamy zasady.
Agenci skinęli głowami. Komandor kontynuował.
- Nie należycie Państwo do załogi okrętu, ale jako oficerowie wywiadu macie Państwo moje zaufanie. Macie zatem wstęp do pomieszczeń oficerskich, z wyłączeniem kabiny radiooperatora i oczywiście kabin poszczególnych oficerów. Na mostku i w pokoju operacyjnym również jesteście mile widziani, o ile nie będzie to przeszkadzało w działaniach. Co do reszty okrętu... - Vian zastanowił się chwilę. - Nie sądzę, abyście chcieli zwiedzać każdy zakamarek niszczyciela, jeśli jednak będziecie chcieli, to poproście o zgodę gospodarza danego działu i wchodźcie tylko tam, gdzie Was wpuszczą. Nie chcemy tu żadnych skarg na osoby spoza załogi pałętające się po okręcie bez żadnego nadzoru. Pokład oczywiście jest do Waszej dyspozycji przez cały czas, starajcie się tylko nie przebywać na nim podczas sztormu. Idziemy w marszu bojowym, jeśli ktoś wypadnie za burtę, być może będzie zdany tylko na siebie. W razie alarmu bojowego zbiórka w pokoju operacyjnym. W razie rozkazu opuszczenia okrętu - również. Oficer pełniący wachtę wyda Wam kamizelki ratunkowe i zaprowadzi Was do szalupy dla oficerów. Rozumiemy się?
Kapitan Wainwright skinął głową.
- Gdybyście czegoś potrzebowali, zgłaszajcie się do mnie, zwykle jestem albo na mostku, albo w tym pokoju. Gdyby mnie nie było, pytajcie o mnie oficera pełniącego wachtę. Większość oficerów poznacie jutro na śniadaniu w mesie oficerskiej. Czujcie się zaproszeni. - Vian umilkł na chwilę. - Czy są jeszcze jakieś pytania?
- Wszystko jasne, sir. - odpowiedział kapitan.
- Ja także nie mam żadnych pytań - odpowiedział Norweg.
Gabrielle uśmiechnęła się szeroko i obaj agenci odnieśli wrażenie, że Vian wolałby by nie zadawała pytań.
- Wszystko jest jasne. - Rzuciła w końcu, rozbawionym tonem.
- W takim razie dziękuję. Jesteście wolni. Midshipman Wilson zaprowadzi Was do mesy podoficerskiej na spotkanie z Waszym oddziałem. - komandor odwrócił się do wchodzącego właśnie do pokoju operacyjnego oficera w stopniu komandora porucznika. - Dobrze, że jesteś, Topsy. Poznaj naszych gości, panią Gabrielle Beaumont, pana Edvarda Gulbrandsena i kapitana Johna Wainwrighta. Państwo są z wywiadu, towarzyszą nam w naszej misji. A to jest komandor podporucznik Bradwell Talbot Turner, mój szef sztabu. Mówimy na niego Topsy... jeszcze nigdy się o to nie obraził - zażartował komandor patrząc z uśmiechem na podwładnego. Komandor Turner wyszczerzył w odpowiedzi zęby w uśmiechu.
- Zdążyłem się przyzwyczaić, szefie. Witam Państwa na pokładzie. - komandor zawahał się, jakby niepewny, czy może mówić, ale Vian skinął uspokajająco głową. - Mamy sygnał z “Arethusy”, szefie. Meldują, że są gotowi, ich oddział pokładowy jest już zaokrętowany.
- Świetnie. Daj znać Walterowi, niech zwiększa ciśnienie w kotłach. Wychodzimy w morze. Niech sygnaliści powiadomią pozostałe okręty.
- Rozkaz, szefie. - komandor Turner obrócił się na pięcie i wymaszerował z pokoju operacyjnego. Agenci pożegnali się z komandorem i, prowadzeni przez midshipmana Wilsona, również opuścili pokój operacyjny, kierując się do mesy podoficerskiej na spotkanie z przydzielonymi im ludźmi.

Dwie minuty później agenci znaleźli się w mesie podoficerskiej. Czekało tam już na nich sześciu rosłych, muskularnych mężczyzn. Ubrani byli w ciemnoniebieskie mundury marynarzy Royal Navy, złożone ze spodni z szerokimi nogawkami wpuszczonymi w cholewki marynarskich butów, bluzy z szerokimi, ozdobionymi potrójnym białym paskiem wyłogami oraz marynarskiej czapki z płaskim daszkiem. Na otokach czapek dumnie lśniły wyszyte srebrnym galionem litery “HMS AURORA”. Najstarszy stopniem z nich na widok agentów wstał od stołu, przy którym siedzieli marynarze, i dokonał prezentacji.
- Dobry wieczór Państwu. Melduję zespół bojowy w komplecie. Bosmanmat Barnes. To są marynarze Curtis, Ellum, Gordon, Harper i Lawrence. Mamy Państwu towarzyszyć w zadaniu, które Państwo wykonują. Jesteśmy na Państwa rozkazy.
Gabrielle poderwała się z miną, jakby właśnie dostała bardzo ładny prezent pod choinkę. Przyskoczyła do Barnesa i ujęła go pod ramie.
- Dobry wieczór, Mon Ami. - Uwadze dwóch agentów nie umknęło, że pierś Francuzki otarła się o ramię bosmana. Jedyną, prawie niedostrzegalną reakcją kapitana było lekkie uniesienie brwi. - Stary dobry Vian na pewno o mnie wspominał. Nazywam się Gabrielle Beaumont, a to moi towarzysze. Kapitan John Wainwright i Edvard Gulbrandsen. - Wskazała kolejno obu agentów.
Uwięziony w słodkim uścisku Gabrielle bosmanmat wyraźnie poczerwieniał na twarzy. Zrobił taki ruch, jakby chciał uwolnić się z objęć Francuzki i zasalutować oficerowi, ale John z zagadkowym uśmiechem na ustach powstrzymał go gestem ręki. Bosmanmatowi nie pozostało nic innego, jak dać sobie spokój, wyjąkał więc tylko:
- Ba... bardzo mi... mi... miło Państwa, eee... poznać. - mówił to do wszystkich agentów, ale jego oczy jak zaklęte wpatrywały się w twarz Gabrielle. Widać było, że wrażenie, jakie na nim zrobiła, było piorunujące. To samo zresztą dotyczyło jego podwładnych, o czym świadczyły rozszerzone źrenice, a u tego i owego również lekko rozdziawione usta.
- Nam także jest niezwykle miło Panów poznać - wtrącił się tak, jakby nic się nie stało, z wyraźnym akcentem Edvard. - Będziemy się starać, żeby najbliższe dni zostały spędzone w miłej atmosferze.
- A propos miłej atmosfery... - pałeczkę przejął znów kapitan Wainwright. - Agentka Beaumont dowodzi naszym zespołem i chciałaby wam przekazać osobiście kilka szczegółowych informacji na ten temat... przeznaczonych wyłącznie dla waszych oczu i uszu. - zagadkowy uśmiech nie schodził z twarzy Wainwrighta. - Tymczasem ja i agent Gulbrandsen wykorzystamy ten czas, aby zająć się... planowaniem strategicznym, tak to ujmę. Agencie Gulbrandsen, sądzę, że mesa oficerska to najlepsze miejsce dla naszych działań. Zgodzi się Pan ze mną? - zapytał Norwega tonem, którego formalność przerysowana była do granic karykatury, a potem jeszcze trochę.
- Oczywiście agencie-kapitanie Wainwright, planowanie strategiczne to coś czym niezwłocznie powinniśmy się zająć.
- Chodźmy zatem. Agentko Beaumont, życzę powodzenia w szkoleniu naszych nowych rekrutów. - zakończył Wainwright, po czym wykonał regulaminowy “w tył zwrot” i opuścił mesę podoficerską. Zagadkowy uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
- Także życzę powodzenia i owocnej współpracy podczas szkolenia - sympatycznym i przyjaznym tonem zwrócił się do towarzyszki a następnie ruszył za kapitanem. Nie wyglądał jak typowy wojskowy.
Gabrielle roześmiała się i delikatnie poluzowała chwyt na ramieniu bosmanmata.
- No dobrze, niech będzie i tak. Zapraszam panów do naszej kajuty. - Jej głos nabrał nagle całkiem poważnego tonu. Odrobinę przypominało to moment gdy pouczyła swych towarzyszy podczas pierwszego wspólnego pobytu w pubie. - Musimy co nieco obgadać.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 23-12-2017, 00:15   #9
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Morze Północne, abordaż przypadkowo spotkanego statku

HMS “Cossack”, Morze Północne, 15 lutego rano


- Statek handlowy, prawo dziesięć! - krzyknął marynarz stojący na pokładzie obserwacyjnym z prawej strony mostka. “Cossack” pruł fale, płynąc kursem północnym z prędkością 25 węzłów.
Stojący na mostku komandor Vian wyraźnie się ożywił.
- Daleko?
- Jakieś półtorej mili, sir. Idzie w naszą stronę.
- Na południe... a więc w stronę Niemiec. To może być “Altmark” -
skonstatował komandor. - Prawo na burt! - zakomenderował. - Przejdziemy mu przed dziobem i zmusimy do zatrzymania.
- Jest prawo na burt. - stojący przy kole sterowym młody porucznik przekręcił koło sterowe do oporu. Stojący na mostku agenci poczuli, że pokład okrętu odchylił się w lewo pod wpływem siły odśrodkowej, a kadłub niszczyciela zadygotał pod naporem fali.
- Maszyny stop!
- Maszyny stop. -
jak echo powtórzył komandor Lane, przesuwając dźwignię telegrafu maszynowego. Gdy telegraf zadzwonił w odpowiedzi, oficer mechanik odmeldował: - Jest maszyny stop.
“Cossack” obrócił się na fali i pchany siłą rozpędu ustawił się w poprzek na kursie nadpływającego statku.
- Sygnalista, nadać aldisem sygnał. Podać naszą nazwę i banderę. Następnie: “Stanąć w dryf. Podać nazwę, banderę, port macierzysty i port przeznaczenia statku.”
Lampa sygnałowa po lewej stronie mostka zaczęła miarowo klekotać. Po dwóch minutach nadawania zebrani na mostku zobaczyli, że odkosy dziobowe widoczne na zbliżającej się do niszczyciela sylwetce jednokominowego tankowca zaczęły zanikać, a na nadbudówce statku również rozbłyskuje reflektor.
- “M/T Høegh Giant, Oslo, Norwegia. Płynie do Bremy z ładunkiem ropy.” - odczytał sygnalista.
Kapitan Wainwright przyglądał się dryfującej na fali jednostce. Informacje podane przez tamten statek mogły być prawdziwe, z drugiej strony sylwetka statku była, przynajmniej od dziobu, bliźniaczo podobna do “Altmarka”. Zgadzało się niemal wszystko - wymiary statku, szeroka nadbudówka na śródokręciu, solidny, masywny maszt na dziobie i drugi mniejszy na rufie, tuż obok masywnego komina, co zdradzało, że oba statki należą do tej samej kategorii - zbiornikowców. Trzeba było to sprawdzić.
- Oddział abordażowy, zbiórka przy szalupie numer 1! - zakomenderował Vian. - Agenci, wy również. Popłyniecie tam i sprawdzicie, co to za statek i czy nie ma na nim naszych ludzi. W razie niebezpieczeństwa wystrzelcie czerwoną rakietę. Jeśli wszystko będzie w porządku, wystrzelicie zieloną. Reszta załogi - alarm bojowy. Obsadzić wieże i wyrzutnie i trzymać mi go na muszce. - komandor wyraźnie nie zamierzał żartować.

Kilkanaście minut później agenci, objuczeni bronią i ubrani w sztormowe mundury i kamizelki ratunkowe płynęli już szalupą w stronę leniwie kołyszącej się na fali norweskiej jednostki. Oprócz agentów w szalupie znajdowało się dwóch oficerów i dwudziestu pięciu marynarzy - w tym szóstka przydzielona agentom jako osobista eskorta. Każdy z nich co jakiś czas obdarzał skuloną na ławce Gabrielle płomiennym spojrzeniem, najwyraźniej wciąż byli pod wrażeniem odprawy, jaką urządziła im po zaokrętowaniu w kajucie. Sama agentka po raz pierwszy, od kiedy poznali ją John i Edvard, miała na sobie wojskowy strój. Jednak zarówno spodnie opinające zgrabne ciało jak i luźniejsza marynarka pod którą miała golf wyglądały na niej dziwnie kusząco. Włosy upięła wysoko i przed samym abordażem z uśmiechem oczekiwała wejścia na obcy pokład.
Edvard także ubrany był w zgniłozielony golf i spodnie wojskowe tego samego koloru, lecz nie wyglądał w tym tak dobrze jak Gabrielle. Jego domeną były zdecydowanie bardziej garnitury.
John czuł się w swoim żywiole. Kołysanie szalupy, podmuch morskiego wiatru na twarzy, znajoma szorstkość farbowanego na ciemnobłękitny kolor drelichu marynarskiej bluzy przykrytej sztormiakiem i uspokajający ciężar karabinu Lee-Enfielda z bagnetem groźnie wystającym za burtę szalupy wprawiały go w dobry nastrój. Błogie lenistwo w Edynburgu zostało za nim. Zabawianie współtowarzyszy rozmową zbyt mocno wymagało “uważania na maniery”, które tak bezwzględnie wbijano mu do głowy w Chivers, że prawie to znienawidził. Przez lata to właśnie drażniło go najbardziej w wystawnych dyplomatycznych przyjęciach, na jakie bywał zapraszany przed wojną jako oficer pracujący w ambasadach Jego Królewskiej Mości. Ale ten czas dobiegał końca. Nadszedł czas na akcję, na działanie. Tak. Kapitan Królewskiej Marynarki Wojennej Imperium Brytyjskiego John Patrick Wainwright był przede wszystkim żołnierzem - i cieszył się, że już niedługo będzie miał okazję to udowodnić.

Tym większe rozczarowanie czekało Johna - a zapewne i pozostałych agentów - na pokładzie zatrzymanego statku. Jednostka okazała się faktycznie norweskim statkiem, a ładownie zamiast brytyjskich jeńców wojennych rzeczywiście wypełnione były czarną, śmierdzącą mazią, w której kapitan Wainwright bez trudu rozpoznał ciężką frakcję ropy naftowej. Inspekcja mostka i radiokabiny zbiornikowca również nie ujawniła istnienia żadnych niezwykłych zjawisk ani urządzeń bardziej skomplikowanych od standardowej morskiej radiostacji. Tyle dobrego, że obecność Gulbrandsena na pokładzie w znakomity sposób ułatwiła dogadanie się z załogą - Edvard znakomicie poradził sobie z tłumaczeniem nieco przerażonemu kapitanowi jednostki poleceń wydawanych przez dowodzącego abordażem kapitana Wheelera, choć szorstki, australijski akcent pochodzącego z Antypodów oficera nie ułatwiał mu zadania. W końcu agenci zakończyli przeszukanie i zeszli do szalupy, wystrzeliwszy uprzednio zieloną racę w powietrze. Pół godziny później “Cossack” płynął już dalej z maksymalna prędkością na północ, w stronę norweskich brzegów.

Gabrielle mimo wszystko wydawała się bardzo zadowolona z samego wypadu. Gdy agenci znaleźli się z powrotem w swojej kajucie, wręcz emanowała radosnym nastrojem.
Gulbrandsen również zdawał się być zadowolony z obrotu spraw, a ponadto mógł wreszcie porozmawiać po norwesku.
- Parfaitement! Wszystko poszło jak w szwajcarskim zegarku. Nasi chłopcy ładnie się spisali. - Gabrielle zdjęła marynarkę, pozostając w obcisłym golfie. - Wy też moi kochani.
John zdawał się nie podzielać radosnego entuzjazmu współtowarzyszy. Z ponurą miną zdejmował z siebie elementy wyposażenia, nie zawracając sobie głowy delikatnością przy odkładaniu ich do szafy.
- Moim zdaniem nic nie poszło jak trzeba. - sarknął. - Pół godziny uganialiśmy się po pokładzie jakiegoś Bogu ducha winnego Norwega, robiąc z siebie karykatury szesnastowiecznych piratów rodem z Jamajki. I po co? Po nic. Możemy tak zwiedzić każdy statek przepływający przez ten kawałek morza, i dalej nic nie znajdziemy. Że też lotnictwo nie wstanie wreszcie z łóżek i nie przeleci się wzdłuż wybrzeża Norwegii, by znaleźć tego przeklętego “Altmarka” i oszczędzić nam wałęsania się po morzu i proszenia się o szwabską torpedę w podbrzusze!
- Trochę ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. - Gabrielle poklepała kapitana po ramieniu. - A ta akcja pokazała, że jesteśmy kompatybilni i przetestowała naszą asystę przed właściwą akcją.
- Trudno nie przyznać racji Gabrielle - Edvard zwrócił się do Johna. - Choć mam nadzieję, że następnym razem nie będziemy niepokoić moich rodaków.
- Tego Ci nie mogę obiecać -
skwitował kwaśno słowa Edvarda John. - Jeszcze parę takich akcji w wykonaniu naszego komandora i nasze kraje rzucą się sobie do gardeł. Jestem pewien, że żaden z nas by tego nie chciał. - John przeniósł wzrok na Francuzkę. - Ruch mnie nie martwi, Gabrielle. Ja lubię ruch. Szczególnie taki, z którego coś wynika. Nie lubię ruchu, który prowadzi donikąd. Ruchu, który jest marnowaniem czasu. - urwał i utkwił wzrok w jakimś punkcie oddalonym o nieskończoność od miejsca, w którym się znajdował. - Marnowanie czasu... to zagrożenie. Niebezpieczeństwo. - dokończył powoli, jakby nie swoim głosem.
- Nie chciałbym, żeby stało się to o czym mówisz. Obawiam się, że w takiej sytuacji III Rzesza z chęcią objęłaby Skandynawię swoją ochroną… - Norweg w tym momencie przestał dalej mówić.
- Mes amis. Uważam po prostu, że nie należy zwieszać nosa na kwintę po jednej nieudanej akcji. - Francuzka chwyciła się pod boki nie przestając się uśmiechać. - Chodźmy do mesy coś zjeść i napić się czegoś ciepłego.
John pokręcił głową.
- To nie tak, Gabrielle. Nie zwieszam nosa na kwintę. Po prostu... - Anglik urwał na chwilę. - Mam pewne niepokojące przeczucie. - Znów zamilkł. - Zresztą... masz rację. Chodźmy lepiej do mesy.
- Tak, chodźmy do mesy. - poparł ich oboje Edvard.
Gabrielle ujęła obu mężczyzn pod ramiona nie zważając na ewentualne protesty.
- Największe kłopoty będą jak już znajdziemy ten właściwy statek!
- Mam nadzieję, że się mylisz, Gabrielle. - szepnął John do ucha Francuzki, korzystając z faktu, że trzymała go pod ramię tuż przy sobie. - Ale nadzieja umiera ostatnia, n'est-ce-pas?
 

Ostatnio edytowane przez Loucipher : 23-12-2017 o 00:38.
Loucipher jest offline  
Stary 23-12-2017, 07:09   #10
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Gabrielle, John, Edvard i abordaż

Czas: 1940.II.16; godz. 22:30
Miejsce: południowa Norwegia; wody Jossingfjord; pokład HMS “Cossack”


[MEDIA]http://gutenberg.net.au/ebooks11/1100731h/V1_5/images/i0054_55.jpg[/MEDIA]

- Naprzód! Za mną! Za Króla i Royal Navy! - ktoś z oddziału abordażowego nie stracił ani głowy ani ducha. Kilka sylwetek w mundurach przeskoczyło na niemiecki pokład. Ale jednostki już się mijały i musiały zaraz się minąć. Zanim zdążą zrobić kolejne podejście Brytyjczycy na niemieckim pokładzie zostaną odcięci od reszty sił. A Niemcy coś nie wyglądali jakby zamierzali poddać się bez walki.

John Wainwright stał w grupie marynarzy gotowy do wskoczenia na pokład niemieckiej jednostki. Ubrany był w ten sam, co poprzedniego dnia, sztormiak narzucony na marynarski mundur bojowy, solidne marynarskie buty i zapięty pod szyją regulaminowy hełm brytyjskich sił zbrojnych. W dłoniach dzierżył gotowego do strzału Enfielda z bagnetem założonym pod lufę.

Edvard obserwował przebieg abordażu próbując namierzyć w chaosie swoich towarzyszy oraz resztę przydzielonej im obstawy. Nie chciał zbytnio przeskakiwać na niemiecki statek bez Gabrielle i Johna. Gdy udało mu się ich wypatrzyć przebił się do nich przez falę brytyjskich marynarzy.
- Jakie rozkazy Gabrielle?
- Jak to jakie?! - Gabrielle wyszczerzyła się. - Do abordażu Panowie! - Jej melodyjnemu głosowi, udawało się jakoś przebić przez ogólne poruszenie. - Barnes, bierz chłopaków!

Johnowi nie trzeba było dwa razy powtarzać komendy. Zanim jeszcze Gabrielle zdążyła zwrócić się do bosmanmata, kapitan rzucił się do przodu, paroma susami skacząc na reling “Cossacka”, następnie na burtę “Altmarka”, a w końcu na pokład niemieckiego rajdera. Lądowanie na pokładzie zakończył efektowną komandoską przewrotką, po czym dał nura za ścianę najbliższej pokładówki i oparłszy się o nią, wysunął najeżony bagnetem karabin nad jej górną krawędź. Kątem oka zauważył, że przez reling niemieckiej jednostki przechodzą już kolejne sylwetki w talerzowatych hełmach Brodiego trzymające w rękach karabiny. Uniósł na chwilę dłoń - Tutaj! - krzyknął.
Edvard także się rozpędził i skoczył w kierunku Altmarka.
Gabrielle wydała sygnał ich asyście i gdy pierwsi chłopcy Barnesa zaczęli przeskakiwać, przyłączyła się do nich. Sprawnie wydobyła z kabury broń gdy tylko jej nogi stanęły pewnie na pokładzie Altmarka. Ruchem dłoni dała sygnał Bosmanmatowi by podążał za nią i sama skierowała swoje kroki w stronę swych towarzyszy.

John odczekał, aż wszyscy członkowie oddziału znajdą się mniej więcej w tym samym miejscu - przy ścianie pokładówki skrywającej tylny luk załadunkowy. John był na takich statkach wystarczająco częstym gościem, by wiedzieć, że pod spodem były tylko ładownie - coś, co interesowało komandora Viana i jego ludzi, ale nie agentów i ich zespół. Rozejrzał się wokół siebie. Wzrok jego padł najpierw na znajdującą się z lewej strony nadbudówkę rufową z wystającym z niej kominem i zagiętymi rurami nawietrzników. Tam też nie mieli czego szukać - obiekt raczej nie znajdował się w maszynowni. Agent obrócił głowę w prawo, w kierunku dużej, centralnej nadbudówki. Tam musiał być mostek i kabina radiooperatora... a więc tam należało zacząć szukać. John wskazał oddziałowi kierunek, następnie przekradł się w stronę bosmanmata Barnesa i nachyliwszy się do ucha marynarza powiedział cicho:
- Barnes, każ chłopakom założyć bagnety. Idziemy powoli, trzymajcie się falszburty i ścian pokładówek. Im później nas Szwaby wykryją, tym lepiej. W razie czego lejcie kolbami albo kłujcie bagnetami. Strzelajcie tylko w ostateczności. Zrozumiano?

Bosmanmat kiwnął głową, następnie równie cichym głosem przekazał wytyczne Johna pozostałym marynarzom, Agenci i ich obstawa powoli i ostrożnie ruszyli w stronę majaczącej w ciemnościach bryły nadbudówki “Altmarka”...
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 23-12-2017 o 07:30.
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172