Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-05-2009, 23:00   #1
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
[Wampir:Maskarada] Kości (18+)

Sylwester! Zabawa do białego rana. Bale i przyjęcia. Zabawa na ulicy. Muzyka na każdym rogu. Rozbawieni ludzie. Fiesta, fiesta, fiesta…
No, może nie dla wszystkich. Niektórzy mają pecha i muszą się pojawić na sztywniackich przyjęciach u szefa, lub co grosza otrzymali zaproszenie na coroczny bal organizowany rok rocznie przez Juana Antonia De La Cruz, księcia Laredo. Na tym balu muszą być wszyscy, jak co roku. I jak co roku większość będzie się nudziła. Na tym balu jak zwykle De La Cruz będzie siał propagandę o swojej wielkości i nieomylności niczym wielki wódz i ojciec narodu. Propaganda w najczystszej postaci.
A prawie całe zgromadzone tam towarzystwo będzie mu przytakiwać i prześcigać się w, nie bójmy użyć się tego stwierdzenia, będzie prześcigać się we włażeniu mu w dupę i to bez wazeliny. Zadziwiające jest w tym wszystkim, że wszyscy Spokrewnieni biorą udział w tej szopce. De La Cruz z niezwykłą finezją potrafi napuszczać jednych na drugich i chyba tylko to trzyma go na szczycie. Albo też starsi to kretyni. Tak czy siak zapowiada się nudny i sztywny wieczór.

Przyjęcia u księcia odbywają się wedle z góry ustalonego scenariusza. Każdy osobnik mający szczęście, a właściwie nieszczęście, znalezienia się tam ma swoje miejsce i swoją rolę do odegrania.
Jedynym plusem jest to, że książę nie skąpi grosza na ten teatrzyk. Można się najeść do syta. Zabawić. Popróbować różnych egzotycznych dodatków. Zabawa pełną gębą. Ubaw po pachy.

Wieczór był dość chłodny jak na tę szerokość geograficzną. Ludzie gdzieś się spieszyli, zapewne na przyjęcia i bale, lub też do pracy, ktoś w końcu musiał obsługiwać te przyjęcia i bale. Zresztą łatwo było rozpoznać kto gdzie się udaje. Stare pudernice uczepione spasionych facetów, lub młode uczepione jeszcze bardziej spasionych. Resztki świątecznych ozdób przykryte noworocznymi. Klimat iście sielsko-anielski.

Korki, korki, wszędzie korki. Sznur samochodów jadących nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim celu. A już chyba najwięcej było ich pod hotelem Santa Maryja. To chyba było oczywiste, w końcu od lat odbywał się tu największy i najważniejszy bal sylwestrowy w mieście. To tu przychodzili najważniejsi i najbogatsi. Przychodzili tu pochwalić się przed śmietanką towarzyską jeszcze większym brylantem na palcu, jeszcze większą kolią z pereł, jeszcze młodszym kochankiem. Nowym biustem, ustami. Targowisko próżności.

Jednak dla Rodziny ważniejszy był bal, który odbywał się na ostatnim piętrze tego gmaszyska. To w ten jeden niezwykły dzień wszyscy zbierali się razem. Szopka. Teatrzyk. Ale takie było życzenie i wola księcia tego miasta. A z wolą księcia lepiej nie igrać.

Wszyscy wystrojeni jak małpy na jarmarku zmierzali w jednym kierunku. Do centrum miasta. Do hotelu Santa Maryja.

Jakoś dziwnym trafem ta dziwna zbieranina wyrzutków i uciekinierów spotkała się razem przed wejściem. Choć prawdopodobieństwo tego zdarzenia było zerowe, nie było ono jednak niemożliwe, co zresztą pokazało owo spotkanie. Wszyscy przystanęli lustrując innych podejrzliwie. Wspólny wróg to jedna z tych niewielu rzeczy, która ich łączyła. Chociaż w tym przypadku chyba, logika zero-jedynkowa nie miała zastosowania. W końcu wróg mojego wroga nie musi być moim przyjacielem.
Cały ten rytuał przysłowiowego obwąchiwania się pod ogonem przerwało pojawienie się starego, białego Rolls-Royce'a na obcych blachach.



Wszystkim przez chwilę wydawała się iż zza przyciemnionej szyby przygląda im się znajoma gęba, znajoma znienawidzona gęba. A może to tylko złudzenie.

Rolls-Royce z gracją podjechał pod wejście do hotelu, odźwierny już chciał otworzyć drzwiczki samochodu, ale uprzedziło go wysoki, wyprostowany jak struna szofer. Z śnieżno-białego samochodu wyskoczyła najpierw czarna świnka na kolorowej uprzęży.



A późnej ukazał się jej właściciel.



Wysoki, szczupły mężczyzna o ciemnej skórze, z białymi włosami odziany w krzykliwy dopasowany strój w panterkę. Podpierał się równie panterkową laseczką.

Z drugiej strony samochodu wyraźnie wkurzony wychodził dobrze wszystkim znany Jesus Cerro De La Mesas. Jednak przeczucie nie myliło ich. To jego kaprawe oczka musiały się przyglądać grupce stojącej przed wejściem.

Odziany w pantetrkowe wdzianko mężczyzna pociągnął za sobą oporne zwierze, które właśnie zamierzało wejść w kałużę.
De La Mesas przyspieszył kroku, by dogonić ciemnoskórego mężczyznę, a mijając zebranych rzucił wszystkim znudzone spojrzenie.

Z braku lepszych perspektyw i braku czasu, bo nieubłaganie zbliżała się godzina rozpoczęcia tej całej szopki, wszyscy ruszyli za dwoma mężczyznami.

Jak się można było spodziewać, wsiedli do tej samej windy, jadącej na pięćdziesiąte piętro hotelu.

Gdy drzwi się zamknęły ciemnoskóry mężczyzna oparł swoją laseczkę o ramię Ventrue i odezwał się do niego swoim cieniutkim głosikiem.
- Tylko pamiętaj, Cerro, ja będę mówił. – Uśmiechną się do syna księcia San Diego ukazując rząd równych zębów. Zwrócił się później do pozostałych.
- Widzę, iż Juan nie zmienił przyzwyczajeń. Bal sylwestrowy, jak co roku. Stary, dobry Juan.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 17-07-2009 o 00:14.
Efcia jest offline  
Stary 18-05-2009, 00:48   #2
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Damien, jak każdy szanujący się Nosferatu wprost uwielbiał bale. Były zawsze doskonałą okazją do.. do czynów których Nosferatowie nigdy by się nie dopuścili. Nie ma dowodów, świadków, prawda? Ten był balem szczególnym, bardzo ważnym i wysoko ocenionym w rankingu „gdzie muszę być”, ponieważ był organizowany przez, nie tylko „Pięknych Ludzi”, ale wręcz przez samych Torreadorów. Pech chciał jednak że w tym pięknym mieście, to ten właśnie klan był u władzy. Po pierwsze ograniczało to zakres nieczystych – bardzo często dosłownie – zwyczajowych zagrań jakie można było stosować wobec przedstawicieli ulubionego przez każdego „brzydala” klanu. Po drugie wymuszało bardziej jasną i zdecydowaną relację z nimi. Bardzo ciężko było zachować zwyczajową neutralność, zbyt łatwo było się złapać w pułapkę Jyhadu i znaleźć albo w pozycji służalczej wobec Księcia, albo w jawnej wobec niego opozycji. Nosferatu, naturalnie nie lubili zarówno jasnych miejsc, jak i jasnych sytuacji…

Zdecydowanie, Damian wolał kiedy przy władzy byli Ventru. Ich, nie lubili wszyscy jednakowo. W zasadzie nie lubił ich też i Damian. Co by jednak nie sądzić, w domenie w której planował przebywać przez najbliższy czas był gotów do wyrzeczeń. Gdyby tylko ten "szlachciura" z San Diego wiedział, na czyich sznurkach tańczył...



Tego wieczoru, na Damiena czekało do odegrania kilka ról. Był jednak profesjonalistą. Tylko jedna z nich stanowiła dla niego wyzwanie, ale fakt ten tylko motywował go by dać z siebie wszystko. Fakt, że porażka mogła by grozić nawet śmiercią po prawdzie nie wiele wpływał na niego. W końcu umarł już dawno, a przedstawienie i tak toczyło się dalej…



Boy hotelowy jak gdyby nigdy nic wszedł do swojego maleńkiego miejsca pracy, jak gdyby obsługiwał kolejnych, zwykłych gości. Ba, zachowywał się jak gdyby wyrabiał pusty przebieg, gdyż bez skrępowania słuchał sobie muzyki z siermiężnego, sporych rozmiarów, kanciastego odtwarzacza plików mp3. Nie wyglądał na szczególnie zakłopotanego kiedy wreszcie wypalające mu potylicę spojrzenia zmusiły go do odwrócenia się. Spokojnie wyciągnął słuchawki z uszu i zaczął powolny proces zwijania kabelków tak by stworzyły eleganckie, równe sploty, które i tak magicznym sposobem po wyjęciu ponownie odtwarzacza z kieszeni przemienią się w zawiły twór który wprawiłby w zakłopotanie nawet samego Aleksandra Macedońskiego.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=gl2EOlhwnIM[/media]

Muzyka przypominała mu czasy kiedy przybył do miasta, z którego nie tak dawno przyszło mu pośpiesznie uciekać. Nosferatu nie mógł sobie pozwolić jednak na choćby chwilę ckliwych wspominek.

Wyłączył odtwarzacz dopiero na sam koniec mozolnego rytuału, tak że wszyscy gnieżdżący się na cokolwiek obszernej jak na windę przestrzeni zmuszeni byli znieść fragment słuchanego przez boya utworu. Chowając urządzenie, chłopak pociągnął nieznaczni nosem. Pech, a może była to akcja całkowicie zamierzona, chciał jednak by przy tym z jego ust wydobył się krótki dźwięk, podobny do świńskiego kwiknięcia.

Kilka sekund później winda wybiła sygnał osiągnięcia przez nią docelowego piętra. Zabawne, ale maleńka wietnamska świnka trzymana przez cudacznego nawet jak na standardy własnego klanu Torradora, zdała się jakby odpowiedzieć na nieuprzejme chrząknięcie…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 18-05-2009 o 01:01.
Ratkin jest offline  
Stary 18-05-2009, 11:21   #3
 
Raincaller's Avatar
 
Reputacja: 1 Raincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znanyRaincaller nie jest za bardzo znany
Młody mężczyzna spacerował powoli przyciemnioną uliczką. Stawiając niedbale kroki, nawet nie spoglądał przed siebie. Głowę miał spuszczoną, wzrok ciągle skierowany na dłonie. Karty, pokerowa talia poddawana ciągłym przetasowaniom przemykała pomiędzy jego palcami. Był wyraźnie zły, a jeśli nie zły, to bynajmniej mocno zdegustowany tą nocą. Po cholerę mnie tam... Co jest gorsze? Ludzie i to ich puste, bezmyślne świętowanie nowego, zwyczajnie kolejnego z rzędu gównianego roku, czy wampiry zamknięte w cyrku na darmowym pokazie? - karty mknęły, jedna za drugą, mijające go osoby spoglądały na jego dłonie z wyraźnym zaciekawieniem. - Tik... Tak.. Czas płynie. Powinienem teraz siedzieć w klubie i ogrywać znowu tego durnego Domingueza. Tik... Tak... Cóż to za noc bez zwycięstwa? Aaaa, pusto... - wyszedł z alejki.

Cel jego nocnej wycieczki był już dość blisko, mijał już bowiem Siódme Niebo, lokal, który ilekroć widział, przyprawiał go o niekontrolowany wybuch zdławionego śmiechu. Eh, Ci Toreadorzy... - lubił ich i jednocześnie nienawidził. Drażnili go, jednak spośród pozostałych Spokrewnionych jakich napotkał w Loredo, oni właśnie wydawali się najbardziej naturalni. Może po prostu czuli się tu dobrze. Bardziej prawdopodobne jednak, iż czuli się jedynie nieco lepiej niż pozostali... O mdłości przyprawiał go ich artystyczny gust i specyficzne poczucie dobrego smaku. Ponownie uśmiechnął się na sama myśl o tej kwestii, dzisiaj miał zamiar uhonorować ich zwyczaje. W końcu zapiął guziki u mankietów.

Santa Maryja - mekka i medyna wszystkich błaznów tej wspaniałej, smętnej nocy. Ilość samochodów na ulicach i zabity do ostatniego miejsca parking wyraźnie skwasiły minę Nicolasa. W pewnym sensie mógł być z siebie dumny... w końcu wybrał spacer i problemy ruchu miejskiego go nie dotyczyły. Nadal bawił się kartami. Gdy dotarł pod gmach zmierzył wzrokiem pozostałych oczekujących. Nie wiadomo na co... - skwitował w myślach scenę w jakiej się znalazł. Zakończył tasowanie, odliczył cztery ostatnie karty z talii i resztę upchnął do tylnej kieszeni spodni. Ceremonia chowania kart była dla niego bolesnym przeżyciem. Kolejna noc bez zwycięstwa... - powoli odwrócił w dłoni cztery wydzielone karty i odsłonił ich górne lewe narożniki, jeden po drugim.



Uśmiechnął się, wręcz zachichotał, nie bacząc na spojrzenia pozostałych. W tej samej chwili pod gmach zajechał biały samochód. Wysiadający nie przykuli jednak jego uwagi, był w euforii, zachwycony samym sobą. Zwycięstwo nad pustą! - widząc, że wszyscy zmierzają do windy, ruszył za nimi. Cztery Asy włożył do małej wewnętrznej kieszonki w płaszczu. Zabawny boy i jeszcze zabawniejsza zbieranina gości wprawiła go w jeszcze lepszy humor. Może ta noc nie jest jeszcze stracona... - winda ruszyła...
 
__________________
"Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek." - W.Grzeszczyk
Raincaller jest offline  
Stary 18-05-2009, 18:15   #4
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Jak to dobrze mieć motor gdy ulice są tak zatłoczone.




Ciemny Harley śmigał płynnie między samochodami. Jego kierowca nie żałował maszyny. Pozwalał aby sama wytyczała prędkość, pozwalał jej żyć. Sam nie obawiał się śmierci. Nie był ubrany w typową na ten środek lokomocji skórzaną kurtkę. Pomimo chłodu przy takim pędzie miał zwiewną białą koszulę i czarne jeansy. Z jakiegoś powodu zdecydował się na czarny kask skrywający twarz. Wykonał jeszcze kilka zwrotów. Skracając sobie drogę przebił się przez chodnik wzbudzając niepokój pieszych i z warkotem silnika i piskiem opon zaparkował motor pod hotelem Santa Maryja. Nie spiesznym krokiem ruszył w stronę wejścia, jednocześnie zdejmując kask. Jego urok momentalnie rozlał się po okolicy. Miał twarz anioła. Wszystkie kobiety mijające go oglądały się za siebie i szeptały coś między sobą, wachlując dłonią twarz. Te bardziej odważne uśmiechały się do niego.
Trzymajcie mnie bo zaraz się porzygam. – myślał. Bardzo nienawidził takich imprez. Czuł się jak diabeł przed kąpielą w święconej wodzie. Ale wiedział, że cel uświęca środki.

Gdy dotarł do wejścia stanął twarzą w twarz z grupką Wampirów. Żeńską część rozpoznał w ułamku sekundy i wysilił się na dworski niemalże pokłon w ich stronę. Wprawione oko mogło dostrzec, że nie przywykł do tego typu czynności pomimo płynności ruchów godnej podziwu.
Resztę grupy skwitował uśmiechem, równie pięknym i sztucznym jak biust Pameli.

Wtem podjechała biała limuzyna. Na widok kolesia w panterce Hektor przewrócił jedynie z politowaniem oczyma. Gdy dostrzegł jego kompana spiął się jak struna, zdawało się, że za moment rzuci się z gołymi rękoma na gościa. Jednak się opanował, chociaż szczęki i pięści miał zaciśnięte do bólu. Cały wręcz drgał z nienawiści tak wielkiej, że nawet nie starał się jej ukryć, wiedział, że byłoby to nadaremne.

Ruszył razem z resztą do windy.
No nie. Tylko nie to. Ja z nim w jednej windzie nie wyrobie. Koleś zejdzie z tego świata zanim dotrzemy na drugie piętro. Muszę się opanować. Tak jak uczyła mnie Luizjane: to tylko głupi teatrzyk, muszę odegrać rolę pajaca i mogę spadać do siebie i swoich planów. Prawdziwego życia.

Uspokoiwszy się nieco wszedł do windy. W ciasnym pomieszczeniu dało się dostrzec fakt, że był obwieszony wieloma kolorowymi kamykami, kojarzącymi się z typowo Cygańską biżuterią.





Oczy Hektora chyba zaszły nieco krwią. Bezlitośnie wpatrywały się w De La Mesas.
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 18-05-2009 o 19:03.
madman jest offline  
Stary 24-05-2009, 17:15   #5
 
Fanael's Avatar
 
Reputacja: 1 Fanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodzeFanael jest na bardzo dobrej drodze
- Nie żartuję. Rzadko kiedy widuję się taką piękność. - rudogłowy, przystojny facet uśmiechał się do skąpo ubranej latynoski - Nie wierzę, że nie widzisz w lustrze codziennie rano.

Laredo nie było szczytem jego ambicji, ale powoli zaczynał się godzić ze swoim losem. Apartament nie był znowu taki zły, było gdzie zagrać w karty, no i oczywiście piękne widoki. Smagła skóra, gęste czarne loki i temperament, którego Amerykanki europejskiego pochodzenia mogły jedynie pozazdrościć. Z wielkim trudem odrywał wzrok od Marii, bo tak przedstawiła się dziewczyna, by obserwować zbierającą się pod hotelem grupkę. Powoli zaczynało się tam robić tłoczno i chyba zbliżał się czas, by dołączyć do potulnego stadka. Wydawało mu się, że przynajmniej jedną osobę kojarzył z San Diego, ale nie postawił by na to pięciu dolarów.

- Maria, muszę znikać, ale obiecuję, że jutro zadzwonię i zabiorę cię na kolację. Co ty na to chica? Do zobaczenia - uśmiechnął się szeroko i puścił do niej oczko.

Przechodząc na drugą stronę ulicy zaczął baczniej przyglądać się wesołej gromadce. W ostatniej chwili zauważył nadjeżdżającą limuzynę i z gracją uskoczył na chodnik. Ostatnie czego potrzebował w tej chwili, to podpaść jakiejś szyszce w dniu triumfu i chwały. Ustawił się z tyłu zgrai i obserwował triumfalne wejście. Z trudem stłumił uśmiech, gdy zobaczył dziwaczną kreację . A później jego serce zabiło ponownie tylko po to, by mogło po chwili stanąć na widok towarzysza dziwnie ubranego osobnika. Z deszczu pod rynnę, pomyślał Seamus, Ciekawe co on tu robi? Jezus Ścierra De La Mieszacz był drugą po swoim ojcu personą, bez której świat byłby o wiele piękniejszy, karty o wiele łaskawsze, a dziewczyny chętniejsze. Cóż poradzić.
Uśmiechnął się w udawanym geście szczerości kiedy wzrok książęcego gościa przemknął po nim. Pech chciał, że wylądowali wszyscy w jednej windzie, która jakoś specjalnie nie śpieszyła się by dojechać do celu. W lustrzanych ścianach mógł obejrzeć sobie pozostałych biedaków skazanych na uczestnictwo noworocznej szopce. Ciekawe towarzystwo, ciekawe skąd nas pozbierało... I ciekawe dokąd nas zaprowadzą...
 
__________________
Księciu nigdy nie powinno brakować powodów, by złamać daną obietnicę.

Ostatnio edytowane przez Fanael : 24-05-2009 o 20:21. Powód: Lekkie poprawki stylistycze.
Fanael jest offline  
Stary 25-05-2009, 23:36   #6
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Sylwestrowa noc. Słychać tłumy zmierzające na zabawę. Rozchichotane dziewczęta trzymają się kurczowo swych już lekko wstawionych partnerów. Już czas. Taksówka zatrzymała się pod hotelem Santa Maryja. Tak, już czas.

Sylwestrowy bal, targowisko próżności. Nie mogła powiedzieć, że nie lubiła takich uroczystości. Nie było przecież nic złego w tym, że czasem miała ochotę się zabawić. A ostatnio powodów do śmiechu miała niewiele. Rosalie powiedziałaby, żeby przestała sobie tym zawracać głowę. A może wcale by tak nie powiedziała? No cóż… w obecnej sytuacji trudno byłoby ją o to zapytać.

Rebecca zapłaciła kierowcy i wysiadła z taksówki. Zielona atłasowa suknia zaszeleściła w rytm stukotu obcasów. Kobieta ruchem głowy odgarnęła z czoła ogniste loki. Jakiś chłopak po drugiej stronie ulicy o mało nie wpadł na latarnię. Ktoś zachichotał, ktoś zagwizdał.
Wchodząc do budynku Rebecca obejrzała się. W głębokim dekolcie zakrywającej ramiona sukienki zalśniło coś zielonego. Naszyjnik ze szmaragdami – jedna z nielicznych cennych rzeczy, jakie zdołała zabrać z San Diego.


Chwilę po tym, jak jej taksówka odjechała, tuż przed wejściem zatrzymał się biały Rolls-Royce. Z samochodu najpierw wysiadł szofer, a chwilę po nim ciemnoskóry mężczyzna o utapirowanych białych włosach, ubrany w dopasowany strój w panterkę - Louis Norman Lancaster. Uśmiechnęła się życzliwie, lecz chwilę później uśmiech spełzł z jej pełnych, różanych ust bo oto z drugich drzwi wyłonił się Jesus Cerro De La Mesas. O mały włos nie potknęła się o fałdkę dywanu widząc jego budzącą grozę twarz. A więc nawet tutaj nie może się oderwać od demonów z San Diego. Swoją drogą ciekawe, czy Jesus ją rozpozna. Powinien, ostatecznie przecież swojego czasu mieli ze sobą sporo do czynienia. Dawne dzieje.

Ruszyła do windy. Niezależnie od tego, kto jeszcze zaszczyci swą obecnością przyjęcie, ona nie miała prawa się spóźnić. Boy hotelowy uśmiechnął się widząc jak wsiada do windy. Ostentacyjnie odwróciła się od niego. Nie będzie przecież patrzeć na jakiegoś chłoptasia, którego twarz w najmniejszym nawet stopniu nie wyrażała tęsknoty za inteligencją. Wśród pozostałych pasażerów znalazły się dwie dość dobrze znane jej osoby: Hektor, przystojny młodzieniec o twarzy anioła i oczach diabła, oraz Eve – kolejna znajomość jeszcze z San Diego.

Tak.Już teraz na każdym kroku spotyka demony przeszłości, a bal nawet się jeszcze nie rozpoczął. Aż strach się bać…
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 25-05-2009 o 23:39.
echidna jest offline  
Stary 10-06-2009, 13:03   #7
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Sznur samochodów wlókł się niemiłosiernie. Eve nerwowo bębniła palcami o kierownicę. Wydawało jej się, że pokonanie niewielkiego odcinaka, jaki dzielił ją od hotelu Santa Maryja zajmie jej całą noc. Wizja pokaźniej kupki popiołu, jaką o poranku znaleźliby funkcjonariusze lokalnej policji, na siedzeniu kierowcy, w opuszczonym samochodzie, wywołał gorzki uśmiech na jej pięknej twarzy. Zdenerwowanie narastało. Wampirzyca, zakręciła kilka razy niewielką, chromowaną korbką. Szyba, samochodowego okienka powędrowała w górę, oddzielając ją od zgiełku i wrzawy, jakie panowały na ulic San Diego w tę ostatnią noc starego roku. Mimo szklanej zapory do wnętrza samochodu nadal docierały ostre dźwięki, pijackie przyśpiewki i nowomodne przeboje, wykonywane przez wszelkiej maści, ulicznych artystów, drażniąc delikatne uszy Toreadorki. W akcie desperacji Eve przekręciła gałkę radia, z głośników popłynęła fala skocznej muzyki, przerywana komentarzami Dj-a nawołującymi do zabawy. Jednym szybkim ruchem dziewczyna wepchnęła błyszczący, płaski krążek, płyty CD w wąską szczelinę odtwarzacza.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=E0LDtwAaJBo[/MEDIA]


Delikatne kojące dźwięki wypełniły wnętrze pojazdu, dłoń wampirzycy poruszała się lekko w takt onirycznej melodii. Natarczywy odgłos klaksonu, wyrwał Eve z pełnego dziwnych kształtów i kolorów mistycznego świata. Zerknęła do lusterka, kierowca za nią gestykulował wzburzony, nie przesuwając trąbić. Dopiero po chwili zorientowała się dlaczego. Samochody przed nią już dawno ruszyły i tylko ona stała, jak ta ostatnia sierota tarasując drogę.

Drobna dłoń wprawnie przestawiła drążek zmiany biegów, a stopa opadła na pedał gazu. Po chwili Toreadorka oddawała zdziwionemu parkingowemu kluczyki do swojego starego, małego Volkswagena garbuska.




Eve uwielbiała ten samochód, nie kierowały nią co prawda względy estetyczne czy komfort jazdy lub prozaiczne, niewielkie zużycie paliwa. Wampirzyca zakochana była w aurze jaką przesiąknął przez lata stary garbusek. Ileż to emocji zaklętych było w starych, skórzanych fotelach. Jaki ogrom miłości i pasji poprzedniego właściciela tkwił w wiśniowym lakierze samochodu. Pierwsza randka, romantyczne sam na sam z dziewczyną... podróż poślubna... rodzinne wakacje, ale również szaleńczy wyścig z czasem, z chorym dzieckiem do szpitala, czy łzy wylane na deskę rozdzielczą po pogrzebie ukochanego brata. Wszystkie drobne smutki i radości, całe życie poprzedniego właściciela. Toreadorka uwielbiała przedmioty naznaczone pasją, obecnością ich twórców, czy poprzednich posiadaczy. Miały one w sobie coś magicznego, stawały się talizmanami, w których zamknięto cząstkę ludzkiej duszy.

Idąc do wejścia wampirzyca machinalnie poprawiła ramiączko zwiewnej, wieczorowej kreacji w intensywnym kolorze fuksji, które uporczywie zsuwało się z jej bladego, szczupłego ramienia. Widok wielkiego, białego Rolls-Royce'a i osobnika, który z niego wysiadł, wywołał kolejny, bliżej nie określony grymas na twarzy dziewczyny. Eve jeszcze nie przywykła do tutejszej elity Spokrewnionych. Znowu, gdzieś w głębi poczuła ukłucie smutku, na wspomnienie tego co musiała zostawić, uciekając z San Diego. Cóż było robić, nie pozostawało nic innego jak zaadaptować się do nowej sytuacji. Na pierwszy rzut oka imponujące, majestatyczne wnętrze hotelu Santa Maryja, nie poprawiło humoru Toreadorce. Jej delikatną, wyczuloną naturę zalała fala negatywnych odczuć i wibracji. Połowa przedmiotów znajdujących się w holu, stał w zdecydowanie nie właściwych miejscach, lub w ogóle nie powinna się tutaj znaleźć. Nagle z tłumu Eve wyłowiła znajomą postać. Piękna, wręcz posągowa sylwetka, rudowłosej kobiety zniknęła w drzwiach windy. Wampirzyca przyspieszyła kroku. Usłużny, odziany w liberię chłopiec skłonił się lekko na jej widok, szarmanckim gestem zapraszając do środka. Było w nim coś dziwnie znajomego, dziewczyna nie zastanawiała się jednak nad tym zbyt długo.

- Pani Cherrytwig, cóż za spotkanie - uśmiechnęła się promiennie do stojącej obok kobiety - Eve Calldwell, poznałyśmy się jeszcze w San Diego, jestem wielką wielbicielką pani prac.

Delikatny dźwięk dzwoneczka i winda ruszyła w górę. Eve ukradkiem spojrzała na pozostałych, towarzyszących im gości*
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 10-06-2009 o 22:19.
MigdaelETher jest offline  
Stary 13-06-2009, 23:07   #8
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Radosne >>dzyń<< ogłosiło zatrzymanie się windy na ostatnim piętrze. To z tego górującego nad wszystkimi innymi budowlami w mieście budynku rządził niepodzielnie swoją domeną książę Juan Antonio De La Cruz z Toreadorów. To ze szczytu tego monumentalnego gmaszyska doglądał swoich ziem. To tu odbywał się ów bal, na który wszyscy teraz podążali.

Drzwi otworzyły się miękko, ukazując Spokrewnionym krótki korytarz prowadzący do drzwi wejściowych do apartamentu. Czerwony dywan, czerwony to mało powiedziane, on był krwistoczerwony. Soczysty. Wyraźny. Ujmujący. Zaiste trzeba być Toreadorem, aby tak znakomicie dobrać kolor, kolor, który na myśl przywodzi nieopisaną rozkosz i równie nieopisane cierpienie. Kolor krwi.
Czerwony dywan w połączeniu z ascetycznym wystrojem korytarza i ciemnymi kolorami ścian robił wrażenie. Nawet Eve musiała to przyznać. Juan wziął doskonałego dekoratora. Jednakże Toreadorka nie mogła rozpoznać żadnego znanego jej stylu, ów dekorator był dobry, ale z pewnością mało lub w ogóle nieznany.

Pierwsza z windy wysiadła świnka. Dosłownie zeskoczyła z ramion swojego pana i z wdziękiem, którego nikt by się nie spodziewał po takim zwierzęciu, wylądowała na podłodze. Za nią ruszył jej właściciel, później znienawidzony przez wszystkich obecnych, no dobrze prawie wszystkich, Jesus Cerro De La Mesas. Szedł szybko. Zupełnie jak gdyby bał się, iż ktoś wbije mu kołek w plecy. A potem cała reszta.

Mężczyzna o oliwkowej cerze zapukał swoją panterkową laseczką w drzwi. I nic się nie wydarzyło. Dosłownie nic. Po upływie minuty zapukał jeszcze raz. I również odpowiedziała mu cisza. A to było dziwne. Zwykle drzwi do apartamentu otwierały się zaraz po tym, jak zatrzymała się winda. W drzwiach tych czekał zwykle ten sam, niemłody już ghul księcia. Ten sam od początku. Ten sam zawsze.
I zawsze z niezwykłą wręcz uprzejmością witał gości. Można było się poczuć jak ktoś naprawdę wyjątkowy.
Ale tym razem było inaczej. Tym razem nikt nie otworzył. Zza drzwi nie dochodziły też żadne dźwięki, ale to można było sobie łatwo wytłumaczyć.

Po mniej więcej pięciu minutach oczekiwania, chwil pełnych konsternacji, podczas których to wszyscy zostali dokładnie i kilkakrotnie obwąchani przez małą świnkę, to właśnie owo niesforne zwierze oparło się przednimi łapkami o drzwi, a te pod jego niewielkim, bo niewielkim, ale jednak ciężarem otworzyły się na oścież.

Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Żadna muzyka, żadne rozmowy. Nic. Grobowy nastrój potęgował jeszcze półmrok, który panował w całym chyba apartamencie. Zupełnie jak w horrorze klasy B. Dobrze, że jeszcze krew nie lała się przez ściany. I zupełnie jak w horrorze klasy B, gdy już wszyscy przyzwyczaili się do ciszy, jakiś odgłos rozdał tę ciszę. Być może gdyby serce wampira biło, stanęłoby w tym momencie na chwilę, lub na wieczność. Owym niepokornym dźwiękiem był odgłos tłuczonego szkła, dochodzący chyba z jadalnio-bawialni książęcego apartamentu. W tym samym czasie przeciąg otworzył drzwi do owego pomieszczenia, gdzie powinni się znajdować wszyscy Spokrewnieni z domeny.

Pierwszy na dźwięk zareagował Nico. Gwałtownie odwracając się w stronę drzwi do pomieszczenia, którego dochodził dźwięk. Pierwszy też uchylił owe drzwi. Tuż za nim, spóźniony może o ułamek sekundy, pojawił się Damian.

- Panowie wybaczą. – Rozsunął ich mężczyzna odziany w dopasowaną panterkę. Coś w jego głosie mówiło, że należy się usunąć mu z drogi.

Białowłosy mężczyzna pociągnął za sobą świnkę i wszedł do pomieszczenia. Panujący półmrok nie był przeszkodą dla oczu wampirzych. Ale dla lepszego wglądu zapalił on światło w pokoju. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy Spokrewnieni siedzący za stołem rozsypali się proch.
Prochem jesteś i w proch się obrócisz.
Ten cytat z Księgi Rodzaju jakże trafnie określa koniec wampirzej egzystencji.

Lecz nim ów marny koniec spotkał członków Rodziny, można było dostrzec, kto gdzie siedzi. Rozróżnić twarze. A znajdowali się tam prawie wszyscy. Brakowało tylko Burta Hamiltona. Tylko jego miejsce było puste. No i miejsca, które zapewne przeznaczone były dla stojących w progu. Czasami spóźnić się jest dobrze.


Rozmyślania i kontemplacje na temat końca egzystencji przerwały kolejne hałasy dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia. Ciemnoskóry wampir ruszył w tamtą stronę. Pod jego butami zachrzęściło szkło. To jego brzęk przyciągnął uwagę wszystkich. Szkło było kiedyś szybą w przepięknej witrynie, która dużo obecnie straciła na swych walorach estetycznych. Wybita szyba i zdewastowane drzwi nie prezentowały się najlepiej. Także zawartość witryny była zniszczona. Ktoś w barbarzyński sposób obszedł się ze znajdującymi się tam, zapewne drogocennymi, porcelanowymi i szklanymi naczyniami.

Ale nawet Toreadorzy nie mieli czasu rozmyślać nad pięknem i tym, co z niego pozostało. Coś czaiło się za kolejnymi drzwiami. Coś co mogło pozabijać wszystkich zgromadzonych.

Drzwi się otworzyły. Na parapecie stał Pan Stanford, mocował się z klamką od okna. Pan Stanford był sam. Jego drewniane rączki usiłowały otworzyć okno. I w końcu mu się to udało. Otworzył okno. Uśmiechnął się parszywie i wyskoczył.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 19-06-2009, 00:34   #9
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Damian na pierwsze oznaki świadczące że coś dzieje się „nie tak”, zareagował w sposób typowy dla przedstawicieli swojego Klanu. W miejscu gdzie jeszcze mgnienie oka wcześniej stał hotelowy boy, w tym momencie pozostało tylko wspomnienie i delikatna unosząca się w powietrzu sugestia rynsztoka, choć ta była wyczuwalna chyba tylko dla Torreadorów…

Kiedy Nico uchylił drzwi, Damian wślizgnął się obok niego do pomieszczenia z którego dochodziły odgłosy. To co pierwsze rzuciło się mu w oczy, to brak jakiegokolwiek ruchu nie wywoływanego podmuchem powietrza. Wszystkie sylwetki przy długim rzeźbionym stole nie drgnęły nawet o centymetr pomimo zaistniałego w sali poruszenia. Po chwili nie dłuższej niż kilka sekund, czarnoskóry właściciel świnki rzucił na tą tajemniczą sprawę nieco światła.
Słowa same płynęły z ust patrzącego na rozgrywającą się scenę Damiana...

Rzekł wtedy, przez Uriela sam Wszechmogący:
Po wsze czasy, ty i twoje potomstwo
będziecie kryć się z dala od światła,
pić będziecie tylko krew
a jeść będziecie tylko popioły
Po wsze czasy pozostaniesz taki jak w chwili śmierci,
nigdy nie rozwijając się ani przemijając.
Na zawsze pozostaniesz w oddaleniu od światła,
a wszystko czego się tkniesz, w nicość się obróci
Tak niechaj pozostanie na wieki wieków…

Czytanie z Księgi Nod w wykonaniu Damiana przerwało dopiero otwarcie drzwi i ujawnienie maleńkiego pana Stanforda. Fakt że mała, drewniana laleczka porusza się zdziwił Damiana, jednak jeszcze bardziej zaskoczył go fakt, że sam będąc poruszającymi się, zawieszonymi w czasie zwłokami miał problemy z akceptacją istnienia takiej ożywionej marionetki. Dopiero teraz, wyrwany jakby z transu, mógł ujrzeć rozbitą gablotkę i rozsypane wszędzie drobiny szkła...



Użycie głosu zerwało zasłonę która spowijała go i chroniła przed wzrokiem innych. Stał teraz w strategicznym punkcie, starając się mieć jak najlepszy wgląd w sytuację w całym apartamencie. Widział rozbitą witrynę i kupki popiołu pozostałe po członkach Primogenu jak i samym Księciu. Nie chciał dotykać niczego, choć z dwóch zgoła odmiennych powodów.
Pierwszym była znajomość działania mocy dyscypliny Nadwrażliwości i śladów które mógłby zatrzeć. Z tego też powodu rad byłby widzieć że córka jego dawnej mentorki zrobiła z niej użytek. Z drugiej jednak strony, żal mu było ryzykować jej egzystencję. Co jeśli jakiś tauamturgiczny rytuał który mógł być przyczyną ostatecznej śmierci tych wampirów, wciąż mógł jeszcze działać? Co jeśli przeklęte były właśnie meble na których zasiadali?

Wątła, przelotna znajomość z Eve była jednak bardzo przydatna tu, na tej obczyźnie, a w zaistniałej sytuacji wręcz z każdą chwilą nabierała na wartości. Trzeba było jednak zaryzykować i pozwolić jej działać. Właśnie stracili swojego protektora w osobie Księcia. Damiana zaczęło zastanawiać, jak długo udało by mu się odgrywać role poszczególnych osób które właśnie zginęły. Pocieszający nieco był fakt że byli już dawno martwi, tak więc nie mógł powiedzieć że nie czekał aż ich ciała ostygną. Sam jednak również nie chciał pozostawać bezczynnym, więc ponownie wytężył swoje może skromne, ale i tak nad wyraz rozwinięte jak na członka jego klanu zdolności do nadnaturalnej percepcji…

-Bez paniki. Chyba wszyscy zgodzicie się ze mną, że sprawa która właśnie zaistniała, jak najdłużej powinna pozostać tajemnicą ósemki członków Rodziny która właśnie przebywa w tym pokoju… -rzekł spokojnie, starając się by sens jego słów dotarł do reszty zgromadzonych -…no i tej małej, wietnamskiej świnki oczywiście. –dodał jeszcze.
 

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 21-06-2009 o 20:08.
Ratkin jest offline  
Stary 19-06-2009, 02:04   #10
 
madman's Avatar
 
Reputacja: 1 madman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemumadman to imię znane każdemu
Winda zatrzymała się. Hektor pozostał nieco z tyłu. Nie chciał odbierać nikomu splendoru „wejścia smoka” szedł powoli powłócząc nogami. Głowę miał zwieszoną, wzrok wbity w podłogę. Przyglądał się ścieżce jaką się posuwał, po której wędrował od wielu dekad, ścieżce krwi. Pomimo niedawno spożytej uczcie w klubie, w jego głowę wkradło się nowe pragnienie, kolor dywanu potęgował je, podsycał.
Nie bez wysiłku Hektor uniósł głowę i jego wzrok spoczął na karku De La Mesas, odwróconego tyłem, nieco zagubionego, jakże łatwym byłby teraz celem.
Z zamyślenia wyrwało go chrumknięcie obwąchującej go świnki. Ponownie spojrzał w dół przyglądając się zwierzęciu. Po śmierci mało miał do czynienia ze zwierzątkami, a i za życia widywał je raczej pod postacią schabu lub mielonego. Lekkie, niezauważalne szurnięcie nogą skutecznie odstraszyło zwierze. Dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak jak powinno.
-Na co oni jeszcze czekają? Dlaczego jest tak cicho?- myślał. Wtem drzwi otworzyły się. Wszyscy weszli do środka, zapaliło się światło, boy hotelowy zniknął, Hektor pozostając nieco z tyłu nie pozwolił jednak aby damy szły przodem w obliczu zagrożenia. Z za ramienia Nico dostrzegł trwającą chwilę zagładę Księcia i spokrewnionych. Wieki władzy i tradycji poszły w zapomnienie z małym podmuchem wiatru. Wywołało to nie lada szok na jego twarzy, a następnie obawę. Wyciągnął glocka wetkniętego z tyłu za spodnie i odbezpieczył. Wszedł do pomieszczenia pełnego potłuczonego szkła, ruszył za pozostałymi do kolejnego pokoju. Postać kukiełki wywołała odczucie niedowierzania, snu niemal.
Podbiegł szybko do okna wyjrzeć ukradkiem dokąd z tego miejsca mogła dalej uciec. Ocenił perspektywę pościgu. Uznał jednak, że nie teraz na to czas. Powrócił do pozostałych, usłyszał słowa Damiana.
-Tajemnicą, aż do kiedy? Do momentu, aż uda nam się oddalić od tego przeklętego miejsca jak najdalej? Czy może do momentu, aż znajdziemy winnego tej zbrodni? Bo trzeciej opcji nie widzę. Dużo teraz będzie zależało zresztą od Książęej latorośli, od pana De La Mesas. A swoją drogą to gratuluję panu, jak to się mówiło? „Umarł Król, niech żyje Król!?”- w jego głosie można było wyczuć sarkazm, kpinę i zniechęcenie. Widać było, że był gotów jeszcze tej nocy opuścić to miasto i nigdy tu nie wracać, choć tylko z pozoru, coś go jednak tutaj trzymało. Wzrokiem powodził po reszcie zgromadzonych.
 
__________________
D&D is a Heroic Fantasy.
Not a Peasant-oic Fantasy.
Know the difference.
Feel the difference.

Ostatnio edytowane przez madman : 09-07-2009 o 22:51.
madman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172