Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2009, 23:49   #1
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
[WoD: Wampir] Póki świt nas nie rozłączy [+18]

Póki świt nas nie rozłączy



Sie leben hinterm Sonnenschein
getrennt von uns unendlich weit
sie müssen sich an Sterne krallen (ganz fest)
damit sie nicht vom Himmel fallen


Akt I
Stare Przepowiednie



Świat skrywa wiele tajemnic. Jedna taka kryła się w nieznanym miejscu o którym zapomniał świat i śmiertelni. Czas gnał naszą cywilizacje naprzód przyspieszając z roku na rok. Z każdą chwilą postęp był coraz większy i większy aż osiągnęliśmy dzisiejszy status. Jednak tamto miejsce zdawało się być wyrwane z biegu czasu - mijały lata… wieki… a ono stało niewzruszone ukryte na wieczność od światła dnia i mroku nocy. Co w takim razie jednak wypełniało przestrzeń pomiędzy starymi kolumnami i licznymi sarkofagami? Śmierć - aura śmierci, która byłą tak gęsta że niemal czarna niczym pustka.
-Hej! Chyba coś znalazłem!
Kilka ruchów młotem zniszczyło doszczętnie jedną ze ścian. Po raz pierwszy od Bóg wie jakiego czasu zagościło tu słońce. Blask jasności wypełnił każdy brzeg krypty. Osiem sarkofagów leżało porozrzucanych po całym pomieszczeniu. Trzy z nich były otwarte i zniszczone. Natomiast pozostałe pozostające zamknięte zdawały się być w doskonałym stanie.
-Ciekawe…. - jeden z archeologów w euforii szczęścia podbiegł do swojego nowego znaleziska. Uklęknął przed nim i zaczął próbować rozczytać dziwne hieroglify znajdujące się na starszym odpowiedniku znanej nam trumny. Wszyscy byli pogrążeni w pracy - w końcu dokonali jakiegoś odkrycia po tak długim okresie poszukiwań. Pozostało jeszcze tyle do odkrycia! Czasami jednak niektóre tajemnice lepiej zostawić w spokoju.


Nosferatu chodził z jednego końca pomieszczenia do drugiego. Był wyraźnie spięty i jakby lekko podenerwowany. Odkąd David Jones objął stanowisko księcia w ostatnim czasie naliczył niemal na starcie wiele sukcesów. Jednym z nich było stopniowe wypędzanie Sabbatu z Los Angeles. Camarilla zdawała się chodzić niczym w zegarku co było nie lada rzadkością i wyczynem Pewnie miało to wiele wspólnego z faktem, że obecny książę za życia był wojskowym i brał udział w wojnie w Vietnamie. Nic więcej na jego temat nie było wiadomo, ale póki co sprawował się świetnie na stanowisku i pod niewieloma względami przypominał typowego członka swego klanu. A teraz mimo to można było odnieść wrażenie, że trzęsą mu się ręce.
-To nie może trwać ani nocy dłużej!
W końcu zatrzymał się i uderzył pięścią w drewniany stół dając upust gromadzącej się w nim bezradności. W wyborowym apartamencie poza nim znajdowało się kilku bardziej wpływowych lub znanych wampirów z miasta aniołów. Po ich wyrazach twarzy widać było lekkie zmieszanie. Nie trzeba było posługiwać się telepatią by wiedzieć co chodzi im po głowach. Z nocy na noc ginęli kainici różnych klanów, pokoleń i sekt. Od tygodnia co wieczór ginęła jedna osoba - czasem więcej. Wyglądało to na pierwszy rzut oka na robotę jakiegoś łowcy, ale ludzie zostawiają ślady. Tutaj wyglądało to jakby spokrewnieni po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Nie jest to jakąś nowością w dzisiejszym świecie więc na początku przymykano na to oko. Wczorajszej nocy zaginął jeden z członków Rady Primogenu. Wywołało to mały wstrząs i ostatnie wydarzenia zaczęto łączyć ze śmiercią starszego. Oczy wszystkich były skierowane na księcia - on był odpowiedzialny za miasto i to on miał rozwiązać ten problem.
-Moi informatorzy... - Pewien gangrel wyszedł trochę bardziej na środek starając się zyskać uwagę księcia -... donieśli mi, że w Sabbacie też wiele kainitów spotkała ostateczna śmierć. Wiem, że zginęło dwóch biskupów i jeden Prisci. Nie mam informacji o wszystkich ofiarach po stronie Czarnej Ręki, ale jestem pewien że ich szeregi przerzedzają się nie bardziej niż nasze.
-Beckett...
- książę wypowiedział imię osobnika lekko zaskoczony, że tak szybko się pojawił. Co prawda zapowiedział swój powrót do miasta dwie noce temu, ale nosferatu nie myślał że będzie aż tak dobrze poinformowany o bieżących wydarzeniach. Widocznie miał wiele wtyczek w mieście... jak każdy w tym pokoju zresztą.


Beckett był historykiem, który za cel nieżycia postawił sobie badanie swego gatunku a konkretnie jego historii. Dość sceptycznie podchodził do idei pochodzenia każdego dziecka nocy od Kaina. Między innymi dlatego był jednym z bardziej znanych przedstawicieli swego klanu. Gangrel zdjął okulary przeciwsłoneczne odsłaniając szkarłatne oczy o zwężonych źrenicach, które zdawały się lekko połyskiwać w panującym półmroku.
-To ciekawe, ale co z klanami które twierdzą, że nie przynależą do żadnej z sekt? - Olaf Ranghild, jeden z bardziej wpływowych starszych klanu Tremere po raz pierwszy zabrał głos tego wieczoru. Dało się wyczuć w jego pytaniu nutkę ciekawości co było dla niego raczej nietypowe. Zresztą jak dla każdego kto na co dzień zachowuje się jakby wiedział wszystko - tyle, że w przypadku Olafa mogło tak rzeczywiście być.
-Tego nie udało mi się ustalić, ale patrząc na ostatnie wydarzenia jestem pewien, że jeśli jeszcze nikt u nich nie zginął to wkrótce spadną pierwsze głosy.
-Nie obchodzi mnie co się dzieje poza Camarillą. Interesują mnie moi ludzie i to co ich zabija.
- Jones szybko postawił sprawę jasno. Widać, że żołnierskie nawyki zostają nawet po śmierci. Wszyscy niczym jeden mąż spojrzeli na księcia oczekując na rozkaz. Tak to wyglądało odkąd objął urząd - wydawał rozkaz, inni go wykonywali i wszyscy byli zadowoleni. Nikt nawet nie śmiał się przeciwstawiać, bowiem David nie cierpiał nieposłuszeństwa chyba bardziej od słońca i łowców. Nikt nie protestował... jeszcze.
-Becket wybierzesz paru ludzi i zbadasz schronienie Alistera. Śmierć członka Primogenu jest dla nas wielkim ciosem. Możliwe, że w jego domu znajdziemy jakieś ślady. Co do reszty... proszę byście się mieli na baczności i nie robili niczego ryzykownego. Chcę ograniczyć straty po naszej stronie do możliwego minimum. Jeśli czegoś się dowiecie o tej sprawie niezwłocznie mnie poinformujcie o tym. To wszystko na dziś. Dziękuje za przybycie.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić bez słowa. Aż w końcu książę został sam ze swoim cieniem. Po paru minutach siedzeniu w bezruchu rozejrzał się dokładnie na lewo i prawo jakby się upewniał, że jest tu tylko on. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niego medalion. Przypominał formą dziwny krzyż z czerwonym klejnotem pośrodku. Władca miasta zaczął gładzić go delikatnie palcami niczym największy skarb. Patrzył na niego zachłannie niczym dziecko mające obsesję na punkcie swojej zabawki.
-Przepowiednia zaczęła się wypełniać. - ciszę w apartamencie przerwał stopniowo narastający chichot...

 
Famir jest offline  
Stary 27-11-2009, 11:34   #2
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Tego dnia dziewczyna nie spała zbyt dobrze. Nie to żeby dokuczały jej jakieś senne mary. Pomięte, pokryte zaschniętą krwią materace również nigdy nie stanowiły problemu. Po prostu, kiedy po mieście grasuje nieznany zabójca wampirów, bardziej rozważni krwiopijcy mają tendencje do wypoczywania z otwartymi oczyma. Ona nie była wyjątkiem. Przez ostatnie noce ginęli sojusznicy a sprawca pozostał nie tyle nieuchwytny, co nawet nieznany istotom, które uważały się za rasę wyższą. Czyżby jakiś łowca? Nie. Na pewno nie. Nędzny człowiek nie zdołałby zabić biskupów pod nosem Sabatu. Może więc Camarilla? Uderzali mocno w ostatnim czasie, ale… zarazem otwarcie. Takie zagrywki nie były raczej w stylu ich „pięknego” księcia. Niewiadoma tylko potęgowała poczucie zagrożenia. Czyżby łowca stał się ofiarą? Nie dopóki żyje choć jeden Sabatnik. Przewodzący sekcie nie musieli nawet niczego nakazywać. Większość grup wolała upolować nieznanego mordercę zanim on upoluje ich. Dziewczyna porzuciła jednak te bzdurne przemyślenia. Zachowując ostrożność i kultywując subtelną formę paranoi, powoli przeszła przez magazyn pełen nadgniłych, drewnianych skrzyń. Stanęła przed drzwiami, nasłuchując. Ostatnie czego teraz potrzebowała to jakiś zagubiony turysta. Jednak rozejrzawszy się dokładnie przez wybite okno nie odnotowała na zewnątrz żywej duszy. Uchyliła więc pordzewiałe wrota opuszczonego budynku i opuściła komunalne schronienie, ruszając na wcześniej ustalone miejsce. Droga była długa, ale wampirzyca pokonała już połowę dystansu dzielącego ją od celu, nie napotykając żadnego zagrożenia. Oczywiście, nie mogło być tak łatwo. Po pewnym czasie nawiedziło ją dość znane, nieprzyjemne uczucie. Była obserwowana – to przynajmniej sugerowały jej zmysły. Z kroku na krok obca obecność zawieszona gdzieś w powietrzu zdawała się przybliżać. MacRae zaczęła się rozglądać na prawo i lewo, ale nie zauważyła niczego nadzwyczajnego. Ot parę niewartych uwagi worków krwi i mięsa udawało się wyraźnie do najbliższego klubu. Wystarczyło jednak podnieść wzrok do góry by dostrzec istotę znajdującą się na dachu jednego z zabudowań... personę która widocznie była powodem tego denerwującego uczucia. Przedstawicielka Sabatu syknęła.


Kobieta stała na krawędzi dachu, pochylając się w kierunki leżących niżej ulic. Jej strój był co najmniej wyzywający, przywodząc na myśl to czym mogła się zajmować. Stróżka krwi spływała po kąciku warg świadcząc o niedawnym posiłku, jak i nieumarłej naturze. Rozglądała się na boki jakby czegoś szukała, ale nie mogła tego dostrzec. Sprawiała wrażenie lekko zdesperowanej i podenerwowanej. Na dole, rozzłoszczony grymas przeszedł w rozbawienie. A to dopiero ciekawa ozdoba! Obserwatorka spojrzała na rynnę, potem na zejście przeciwpożarowe. Wybór wydawał się dla niej oczywisty. Korzystając z metalowej drabinki i schodów, raz-dwa dotarła na szczyt budowli. Następnie, w towarzystwie grobowej ciszy, okrążyła nieznajomą zachodząc ją od tyłu. Efekt zaskoczenia poszedł się kochać, ale podłużny kawał żelastwa opadł gwałtownie i niespodziewanie, przechodząc tuż przed oczyma zaaferowanej i zatrzymując się na jej szyi. Jakby podpowiedź odnośnie intencji nie była w owym geście wystarczająca, Sheryl mruknęła:
- Nie wyglądasz mi na tutejszą. Nikt Ci nie mówił, że to niebezpieczna dzielnica siostro? Hm? Gadaj coś za jedna, ale już… zanim złapie mnie skurcz w ręce.
Chwyciła mocniej za oręż, uświadamiając kobietę, że perspektywa filozoficznej wymiany poglądów jest dla niej równie atrakcyjna jak odrąbanie komuś makówki. Kobieta wydawała się zaskoczona nagłym obrotem spraw, ale widok twarzy oprawczyni wyraźnie wyzwolił uczucie ulgi. Nawet widok ostrza mogącego w każdej chwili pozbawić ją życia nie wywołał efektu strachu, ani dyskomfortu. Rodziło się pytanie – czy naprawdę była aż tak tępa?
-Strasznie trudno Cię znaleźć kochana. Jestem Magalie i naprawdę…
Jej wzrok powędrował w kierunku starego miecza.
-…nie ma potrzeby na stosowanie takich barbarzyńskich metod.
Początkowe rozluźnienie szybko jednak mijało, jakby zaczęła do niej dochodzić powaga sytuacji w której się znalazła. Gra w otwarte karty - o to właśnie chodziło.
- Siostro… wierz mi, gdybym zaczęła uskuteczniać na tobie „barbarzyńskie” metody, sam Conan wykrzywiłby się w obrzydzeniu i dostał odruchów wymiotnych. A teraz do rzeczy chicka, z kim trzymasz i czego właściwie ode mnie chcesz?
Nie opuściła broni. Warknęła, bardziej niż powiedziała. Właściwie to wyglądała teraz bardziej jak przedstawicielka klanu Gangrel niż jakiegokolwiek innego.
-Spokojnie… przychodzę w pokoju.
Uniosła ręce powoli i ostrożnie ku górze w charakterystycznym geście poddania się
- Mój mistrz kazał dostarczyć Ci wiadomość. Od paru nocy próbuję Cię wytropić, ale nie spodziewałam się, że sama z siebie nagle wpadniesz mi w ramiona.
Żartobliwy ton głosu miał prawdopodobnie rozładować trochę napięcie. Na wzmiankę o wiadomości jej wzrok skierował się w stronę pasa gdzie znajdowała się koperta z pieczęcią.


- Nie. Ruszaj. Się.
Ostrze dojechało mocniej do szyi, dosłownie się w nią wpijając. Agresywna niewiasta ujęła świstek drugą dłonią, choć ciągle poświęcała niemal całą swoją uwagę pojmanej, wścibskiej jędzy. Palce w rękawiczce zacisnęły się na papierze przesyłki.
- Aha, dobrze. Widzisz, czynimy jakieś postępy. Teraz jeszcze powiedz mi kim jest ten świr który przysyła mi liściki miłosne i z jakiego jesteście klanu. Lepiej dla ciebie żebyście nie byli Malkavianami. W innym wypadku spadniesz z tego dachu.
- Klan? Toreador, ale nie mamy nic wspólnego z Camarillą, zresztą z Sabatem też nie. Jesteśmy raczej neutralni. Poza tym na pewno kojarzysz nazwisko Souriau.

W tym momencie kobieta uśmiechnęła się jakby nagle zyskała jakąś przewagę. Sheryl od razu skojarzyła nazwisko z odpowiednim kainitą. Alain Souriau – starszy klanu Toreador, który po prostu pewnego dnia stwierdził, że nudzi go bezsensowna wojna między sektami i zostawił Carmarillę osiedlając się na pograniczu miasta. Krążyły liczne plotki jakoby nawet sam książę nie był wstanie mu zagrozić i żywił względem niego obawy. Poprzedni „władca” ponoć zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach po kłótni z Alainem. Ostatnimi czasy o artyście było jednak dziwnie cicho. Ponoć zaszył się w swojej posiadłości oddając się tworzeniu nowych dzieł sztuki, które tak sobie upodobał. Jednak uzbrojona w broń białą nie okazała podziwu. Miast tego w jej głosie czaiła się kpina.
- Magalie. Alain. Souriau. Heheh! Jak słowo daję… brzmi jakbyście dali dyla z jakiejś brazylijskiej telenoweli albo kiepskiej książki fantasy!
Arogancki uśmiech twórczej nieumarłej podczas wypowiadania nazwiska jej stworzyciela przelał jednak czarę goryczy wewnątrz cichociemnej napastniczki.
- Dziewczynka z bogatym tatusiem, co? No to teraz dobrze mnie posłuchaj chicka. Twój tatko może mieć wpływy i majątek. Może sobie być nawet cholernym przedpotopowcem, ale w tym momencie to ja trzymam żelastwo centralnie przy tej pięknej, bladej szyjce.
Nie żałowała sobie. Wcale, a wcale. W takiej sytuacji pewność siebie jaką okazywała pojmana wywłoka zasługiwała na mało subtelne przypomnienie panujących warunków.
- Na chwilę obecną jestem twoim sędzią, katem, oprawcą i jedynym przyjacielem jakiego masz. Powiedz mi słoneczko, czy twój ojczulek wyjawił ci jaką ma do mnie sprawę? Czy też zalakował kopertkę, pacnął cię gazetą po nosie i zakazał ją otwierać?
Efekt był jednak odwrotny od zamierzonego. Magalie zachichotała tylko jakby ktoś właśnie powiedział jakiś kiepski żart. Czyżby aż tak bardzo czuła się „córeczką tatusia”? A może miała jakiegoś asa w rękawie lub inną formę zabezpieczenia? To wiedziała tylko ona.

- Jestem ulubienicą Mistrza. Tknij mnie a nie dożyjesz jutrzejszej nocy. Poza tym przystawianie kawałka żelaza do gardła posłańcowi jest co najmniej niegrzeczne.
- Hahah! Lubię cię chicka, jesteś taka zabawna! Prawie jak moja siostra.

Mrużąc swe piękne oczęta uśmiechnęła się do niej jak najprawdziwsza koleżanka i wyglądało na to, że zamierza odsunąć niepokojący kawał blachy od jej krtani.
- Ach, no tak. Zapomniałam ci powiedzieć. Zabiłam swoją siostrę.
Ofiara została złapana za długie, czarne włosy. Ostrze wbiło się w szyję, orając głęboko i zahaczając kręgosłup. Zostało wyszarpnięte bokiem, odrywając ze sobą płat skóry i powodując erupcję Vitae. Mimo to, ranna nadal funkcjonowała, choć niewiele brakowało jej do stanu ostatecznej śmierci. Morderczy uścisk nie zelżał. Ani odrobinę.
- I co teraz chicka? Poczekaj, mam pewien pomysł…
Ich spojrzenia natrafiły na siebie. Twarz Sheryl rozłamała się w uśmiechu a język przejechał po perłowych kłach. Dała jej czas na reakcję, dość jasno przedstawiając co za chwilę ma zamiar zrobić. Kobieta zaczęła się szarpać jakby dostała spazmów. Rozpaczliwie próbowała zasłonić dłońmi rozcięcie na szyi. Bezskutecznie. Na twarzy malowało się zdziwienie i... przerażenie, którego widocznie wcześniej jeszcze nie znała. Wizja ostatecznej śmierci leżała gdzieś na dnie jej oczu. Krwawienie zaczęło powoli, ale stopniowo ustawać.
-Ty... – Toreadorka z wyrazem chęci zemsty na twarzy ponownie nawiązała połączenie wzrokowe. MacRae poczuła falę strachu, próbującą wedrzeć się do potoku jej myśli i odczuć. Cokolwiek chciała jednak zrobić Magalie, jej stan wyraźnie to uniemożliwił. Nadnaturalna fala rozmyła się w powietrzu zanim zdążyła uderzyć w podświadomość.
- Przyznam się. Przez chwilę rozważałam puszczenie cię wolno. Ale to ostatnie zagranie? Chicka, trochę pokory! Nie zasługujesz na moją litość bardziej niż ścierwo z Camarilli.
Kły wbiły się w poharataną wcześniej szyję. Sprawczyni zbrodni zaczęła osuszać swoją rywalkę z krwi… oraz z duszy. Trwało to zaledwie kilka chwil. Gdy potworny akt już się dokonał, ciało zaczęło się topić i tracić formę, aż w końcu została tylko kleista maź zawierająca w sobie mnogie drobiny prochu. Diabolistka zachichotała stojąc samotnie na dachu. Czuła się doskonale, idealnie! W tym momencie stanowiła uosobienie perfekcji a przepełniający ją nadmiar energii sprawiał, że nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Oblizała dokładnie swoje palce, usuwając z nich pozostałości posoki. Kiedy euforia już przeminęła, Sheryl spojrzała na to co ostało się z pompatycznej dziewuszki tatusia. Jakby upokorzenia, oraz zniewagi nie było dość, niczym hiena cmentarna zaczęła przerzucać pozostałości ubrania. Ciężko powiedzieć czego właściwie szukała. Kart kredytowych? Pierścionków? Kluczyków do samochodu? Nie żeby potrzebowała którejkolwiek z tych rzeczy, ale skoro popełniła już jedną potworność, czemu nie pozwolić sobie na kolejną? Tym razem jednak szczęście jej nie dopisało. Poza dość skąpym odzieniem po rywalce nie zostało praktycznie nic wartego uwagi. Nie czekając dłużej, zerwała pieczęć i otworzyła list.

"Do Sheryl MacRae

Witam moja droga. Wątpię byś wiedziała kim jestem, ale ja wiem o Tobie bardzo dużo. Być może nawet więcej niż Ty sama. Nie posyłam Ci jednak tej wiadomości by Cię szantażować lub grozić, więc możesz spać spokojnie. Pragę zaprosić Twoją osobę na wystawę dzieł mojego autorstwa. Nie jestem pewien czy interesujesz się dziedziną sztuki jaką jest malarstwo, ale jestem pewien że spodobają Ci się moje prace i przesłanie jakie z sobą niosą. Oczywiście możesz odmówić skorzystania z zaproszenia, ale odradzałbym takie rozwiązanie dla dobra mojego, Twojego i całego miasta. Adres napisany jest na odwrocie a sama wystawa odbędzie się w tą sobotę.

Pozdrawiam i liczę na rychłe spotkanie.

Alain Souriau

PS. Znam sposoby działania spokrewnionych z Sabatu, więc proszę uprzejmie o nie krzywdzenie Magalie. Jest tylko posłańcem mojej woli i wolałbym by była nim nadal, choć jeśli kiedy czytasz ten list jest już za późno wiedz, że nie będę chował urazy. Mam wiele córek i brak jednej nie robi dla mnie zbyt wielkiej różnicy."


 
Highlander jest offline  
Stary 29-11-2009, 22:56   #3
 
Toffis's Avatar
 
Reputacja: 1 Toffis nie jest za bardzo znany
Godzina 19. Rozpoczyna się kolejna noc. Dzisiaj na szczęście bez dyżuru. Alessa wstaje z łóżka, opuszcza nogi na puszysty dywanik położony tak tylko w jednym celu: by się wygodnie wstawało. Kieruje swe kroki w stronę okna by podnieść rolety. Naciska guzik i gotowe. „Technologia – pomyślała – przekleństwo jak i błogosławieństwo naszych czasów.” Rozejrzała się po okolicy. Światło z tej przeklętej lampy która znajdowała się przed jej oknem znowu ugryzło ją w oczy. Po drugiej stronie ulicy jak zwykle tłok pod sklepem monopolowym a reszta sklepików już pozamykana. Przeciągnęła się i ruszyła w stronę wyjścia z sypialni mijając po drodze stolik nocny na którym stała mała lampka dająca nikłe bordowe światło. Z szafy po lewej stronie drzwi wyciągnęła szlafrok i narzuciła sobie na ramiona. Wyszła na korytarz i skręciła w lewo do łazienki. Nie była to łazienka w jakimś ekstrawaganckim marmurowym stylu. Prostota przede wszystkim. Toaleta, wanna, zlew nad którym znajduje się szafka z lustrzanymi drzwiczkami na podłodze obowiązkowy puszysty dywan. Wzięła szybki prysznic, nałożyła lekki brązujący makijaż, t-shirt i spodnie dresowe – nie ma jak wygoda. Mieszkanie w Mieście Aniołów zobowiązuje nie można być trupio bladym. Kierując się w stronę kuchni minęła salono-jadalnię jak lubiła nazywać to pomieszczenie. Znajdował się w nim czterdziestokilkucalowy telewizor, z którego korzystała jedynie gdy dostała jakieś materiały na DVD i chciała je obejrzeć w dobrej jakości i powiększeniu. Przed tym cudem techniki stała wygodna kanapa, fotel i stolik. Pokój ten był połączony łukiem z kuchnią. Przy tym przejściu znajdował się stół z zestawem krzeseł dla czterech osób. Na środku zawsze stały świeże kwiaty. Przeszła do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Picie brązowego napoju było już kwestią przyzwyczajenia. Zawsze każdy poranek rozpoczynała od parującego kubka z mlekiem i cukrem i nie miała zamiaru tego zmieniać tylko z powodu zmiany kondycji. Wzięła naczynie i przeszła do gabinetu naprzeciwko kuchni. Minęła wielki regał z książkami medycznymi. Całą resztę swoich zbiorów trzymała w piwnicy tak na wszelki wypadek gdyby znajomy dziennikarz chciał wpaść z pogawędką. Włączyła laptop. W odtwarzaczu puściła Bacha i zaczęła sprawdzać nowe wiadomości na skrzynce.
Czas mijał spokojnie tej nocy, co było często rzadkością w żywocie umarłego… bardzo przyjemną rzadkością więc warto się nią rozkoszować jeśli już się przytrafi. Wszystko wyglądało na to, że Giovanni spędzi właśnie taki wieczór. Przynajmniej dopóki nie nastąpił dziwny trzask w wyniku którego elektryczność padła. Zapanowała ciemność, którą tylko trochę odganiało skąpe światło księżyca oraz latarnie znajdujące się przed budynkiem. Mimo, że nie były zbyt głośne wampirzyca usłyszała czyjeś kroki idące w pośpiechu po schodach. Piętro niżej mieszkała tylko pewna staruszka a ona z całą pewnością nigdy nie mogłaby narzucić takiego tempa. Kroki zbliżały się stopniowo do drzwi jej mieszkania po czym umilkły. Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

"Brak światła no pięknie. Staruszka pewnie znowu włączyła na raz mikrofalówkę, zmywarkę, żelazko i bogowie wiedzą co jeszcze. Ciekawe czy dało by się jej wcisnąć do tej starej, pustej łepetyny, że tak się nie robi. W sumie to jestem od niej starsza i rozumiem takie rzee..." - pomyślała. Wtedy usłyszała kroki na klatce schodowej. Była to rzadkość. Wsłuchała się w nie. Na pewno nie był to nikt znajomy. Wtedy usłyszała pukanie. Cicho podeszła do drzwi. Wszechobecne puchowe dywany miały jednak jeszcze jedną zaletę oprócz swojej puszystości - wytłumiają kroki. Spojrzała przez wizjer.


Po drugiej stronie stało dziewczę odziane w czarną długą suknię szytą na staromodną modłę. Czekała cierpliwie wpatrując się w dziurkę od klucza. Po chwili zapukała jeszcze raz. Tym razem trochę donioślej.

Alessa uchyliła drzwi pozostawiając je na zasuwce.
-Jeśli chodzi o awarię prądu to zapraszam piętro niżej może Pani uda się przemówić do rozsądku tej bźdźwiągwie. - powiedziała na dzień dobry z silnym włoskim akcentem.

Kobieta na początku nie zareagowała. Patrzyła na dziewczynę przedmiotowo, jakby zastanawiała się czy trafiła na pożądany obiekt czy tylko na jego marną imitację. Po chwili jednak zebrała się w sobie i podjęła próbę komunikacji.
-Pani Allesa Salato? Nazywam się Carmen. Nazwisko nie jest istotne więc pozwolę sobie zachować je dla siebie. Przybywam z rozkazów Davida Jones’a. Mogę wejść?
Mówiła w sposób poprawny i grzeczny zupełnie jak na wychowaną damę przystało. Niemniej ciężko było doszukać się choćby krzty sympatii czy jakiegoś emocjonalnego porozumienia.

Wampirzyca zastanowiła się przez chwilę. Nie codziennie Książę wysyła kogoś z wizytą. Szybko przemyślała ostatnie tygodnie. Nie przypominała sobie by coś zrobiła co mogłoby jej zaszkodzić. Nie mieszała się w politykę, była niezależna, chyba nie podejrzewają jej o ostatnie zniknięcia?
- Gdzie moje maniery? Proszę wejdź.
Otworzyła drzwi zapraszając gościa do środka.
- Proszę do salonu. Podać coś do picia? - rzuciła wskazując na kanapę a sama stanęła przy fotelu.

Dama pokręciła tylko przecząco głową na wzmiankę o poczęstunku i pewnym krokiem doszła do kanapy. Usiadła na niej, założyła nogę na nogę po czym zaczęła się przez chwilę rozglądać po mieszkaniu. Można by powiedzieć, że była przez moment bardziej zainteresowana samym lokum niż jej właścicielką.
-Pozwoli Pani, że przejdę od razu do rzeczy? - widocznie było to pytanie retoryczne bo od razu konturowała nie dając szansy na żadną ripostę - Sprawa jest dość prosta. Camarilla w Los Angeles zamierza niedługo przeprowadzić kolejny atak na Sabbat. Jeden z ostatnich w tym mieście, który wymięcie tych plugawców z naszego terytorium. Książę chce mieć pewność, że w mieście znajdować się wtedy będą tylko “zaufani ludzie” i że po wszystkim miasto będzie w całości pod kontrolą Camarilli by uniknąć konfliktów między spokrewnionymi w przyszłości.
Zrobiła krótką przerwę wpatrując się z zaciekawieniem w Giovanni. Lekko się uśmiechnęła po raz pierwszy od czasu wizyty, ale z jakiegoś powodu ten uśmiech nie napawał optymizmem.
-By zaoszczędzić Pani i mnie na czasie pozwolę sobie wyłożyć wszystkie karty na stół. Ma Pani dwa wyjścia z tej sytuacji. Pierwszym jest opuszczenie miasta aniołów. Dzisiejszej nocy ma się rozumieć. Drugim wyborem na jaki liczymy jest poddanie się woli Camarilli i reprezentującego ją w tym mieście księcia. Krótko mówiąc… przyłączenie się do naszych szeregów.

No i spokojne nieżycie właśnie wyskoczyło przez okno. Kontrakt w szpitalu nie pozwala odejść. Jeśli nawet to gdzie tym razem. Tutaj miała spokój. Żadnych pałętających się studentów, którzy koniecznie chcą zobaczyć flaki a mdleją na widok igły i krwi. Pozostanie neutralnym nie wchodzi w grę. Przez ile nocy mogłaby się ukrywać zanim ktoś by ją dopadł? Sabbat nigdy nie brzmiał zachęcająco. Jak nienawidziła polityki. Czasami miała wrażenie, że ta wampirza jest gorsza od ludzkiej. Nalała sobie wina i usiadła w fotelu. Przez kolejną chwilę wpatrywała się w kieliszek.
- Widzę tu propozycję - zaakcentowała to słowo - nie do odrzucenia. Mam jednak pytanie. Czego Książę by ode mnie oczekiwał? Nie jestem wojownikiem. Tych i tak ma pewnie pod dostatkiem.
Spojrzała nagle zmęczonym wzrokiem na gościa.
-Nigdy nie powiedziałam, że to propozycja nie do odrzucenia. Co Pani zrobi to wyłącznie Pani sprawa. Zaś co do pytania... oczekujemy bezwzględnego posłuszeństwa i lojalności, ale to wydaje mi się oczywiste. - odpowiedź była szybka i oschła.
- Przestańmy owijać. Od kiedy się tu przeprowadziłam nie doświadczyliście z mojej strony niczego innego. Pytam się gdzie jest drugie dno.
Kobieta tylko głośno westchnęła jakby była... lekko zawiedziona? Wstała na równe nogi robiąc powolne kroki w kierunku Giovanni.
- Nie ma drugiego dna. Od każdego nowego i starego członka sekty będziemy wymagać całkowitego oddania i posłuszeństwa. Nie będzie miejsca na ustępstwa czy niesubordynacje. To od Pani zależy, że jest Pani w stanie przyjąć takie warunki czy nie. Wie Pani wszystko co miałam do powiedzenia w Tej sprawie. Proszę o szybką odpowiedź. Teraz. - przez całą tą krótką przemowę zdążyła dojść do nekromantki przekraczając dawno coś co można by określić... strefę osobistą.
Giovanni wstała i odsunęła się na dwa kroki od rozmówczyni. Strzepnęła niewidoczny paproch z ramienia, westchnęła naśladując wampirzycę.
- Możesz przekazać Księciu, że dostosuję się do jego poleceń.
Skinęła lekko głową i wskazała dłonią w stronę wyjścia dając znak, że rozmowa została zakończona. Rozmówczyni uśmiechnęła się złośliwie po czym ruszyła w stronę drzwi.
-Jutrzejszej nocy przyjdę znowu z rozkazami od księcia. Liczę na miłą i owocną współpracę. - ostatnie słowa przepełnione były nutką ironii. Kobieta wyszła a Alessa została sama w ciemnym pokoju.
- Zoccola - rzuciła do siebie i rozsiadła się w fotelu.
 
__________________
"Okay, you two grab some scalpels and settle this like doctors."

Ostatnio edytowane przez Toffis : 29-11-2009 o 22:59.
Toffis jest offline  
Stary 01-12-2009, 19:43   #4
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację

Taksówka zatrzymała się przed jednym z wielu domków na plaży w Santa Monica. Podróż trochę zajęła, ale do świtu było jeszcze daleko, a i sam budynek prezentował się dość ładnie. Jak na tą okolicę. Ot zwyczajne, zadbane domostwo nad morzem, jakich wiele w tym kraju. Kto by pomyślał, że biskup Noah Milberger, który patronatem obejmuje całe tereny Santa Monica, mieszka właśnie tutaj? Żaden tłumok z Camarilli, ot co. Sheryl spojrzała na liścik. Niestety, wraz z otrzymaniem dziwacznego zaproszenia plany na tę noc uległy diametralnej zmianie. Tak też trafiła tutaj. Z osób do których mogła się zwrócić, pan N wydawał się stanowić najlepszą opcję. Jego osobowość i chęć działania niemal gwarantowały, że młoda wampirzyca nie opuści plażowego rejonu z pustymi rękoma. Skierowała się w stronę drzwi, a te otworzyły się same zanim zdążyła zapukać, lub nacisnąć klamkę. Co dziwniejsze, po drugiej stronie nie ujrzała nikogo - ani żywej duszy. W środku panował niemal całkowity mrok a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny i brudu. “Nie oceniaj książki po okładce” nabierało tutaj dosłownego znaczenia. Wszystkie meble były połamane, zniszczone i zdemolowane walając się po podłodze. Wystrój przypominał horrory klasy B.
- Może nie jest to Sheraton, ale hej… zawsze to własne cztery ściany.
Rozejrzała się uważnie, nijak nie zrażona tym co zobaczyła. W porównaniu do schronień komunalnych, miejsce i tak wyglądało jak nowobogacka willa. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i zrobiła użytek z prezentu jaki dostała od ukatrupionej Toreadorki. Nie potrzebowała tracić drogocennej krwi na regenerację ran po potencjalnych pułapkach.
- Panie Noah? Czy zastałam?
Krzyknęła w głuchą przestrzeń. Czuła się jak kompletny żółtodziób.

Drzwi zatrzasnęły się za nią z hukiem. Resztki czegoś co kiedyś było sporą szafą nagle odsunęły się w kąt pomieszczenia. Jakby targnęła nim jakaś niewidzialna siła. Zrujnowany mebel odsłonił tym samym klapę w podłodze, która po otworzeniu ukazała schody prowadzące w dół. Z podziemnych komnat dobiegało słabe źródło światła. MacRae wyraźnie słyszała trzaski palonego drewna. Schodząc, zwiedzająca dotarła do sporego pomieszczenia. W rogu stał rozpalony kominek, który był źródłem wcześniejszych odgłosów. Pod ścianami znajdowały się regały pełne książek z różnych epok. Poza tym, widać było tylko biurko i dwa krzesła. Na jednym siedziała już wiadoma osoba.


-Rozumiem, że masz do mnie jakąś sprawę dziecko?
Lasombra przywitał gościa na swój sposób, wskazując dłonią drugie miejsce siedzące. Zamknąwszy oczy, Sheryl przyklęknęła na jedno kolano, pokornie skinąwszy głową mężczyźnie. Raczej nie pasowało to do kreowanego przez nią wizerunku narwanej, psychopatycznej morderczyni. Dopiero kiedy biskup dał jej pozwolenie, podeszła do fotela… i dźgając ów mebel palcem, upewniła się, że nie jest on kolejną zapadnią, dołem pełnym ostrych kolców, czy innym zabezpieczeniem zainspirowanym firmami z Harrisonem Fordem. Następnie usiadła i zwróciła się do goszczącego ją osobnika.
- Dziękuję za poświęcenie mi czasu. Jeśli można, przejdę od razu do rzeczy.

Odczekała chwilę, po czym ponownie podjęła.
- Dzisiejszej nocy otrzymałam informację o przyjęciu wyprawianym przez Toreadora nazwiskiem Souriau. Co więcej, zostałam na nie zaproszona. Po… nawiązaniu bliższej znajomości z posłańcem, który dostarczył mi zaproszenie, dowiedziałam się, że jest spora szansa jakoby pojawiły się tam ważne osobistości z Camarilli.
W tym momencie urwała, czekając na reakcję właściciela schronienia. Noah obdarował wampirzycę spokojnym spojrzeniem, powoli analizując każde jej słowo.
-To wspaniała wiadomość dla moich uszu, drogie dziecko.
Uśmiechnął się nawet na chwilę, ale był to uśmiech pełen ironii.
- Powiedz mi tylko dlaczego Souriau miałby pod jeden dach spraszać członków Camarilli i Sabatu? Czego dowiedziałaś się od posłańca? Wiedza to pierwszy krok do planowania.
Krwawa panna skrzywiła się nieznacznie. Najwidoczniej było to pytanie na które nie posiadała jedynej, prawidłowej odpowiedzi.
- Ciężko stwierdzić. Pewnej nocy nasz pseudo-Picasso po prostu zamknął się w pracowni i rozdał swoim córkom zaproszenia do najróżniejszych wampirów w całym mieście. Być może już całkowicie zbzikował i zamierza przerobić wszystkich gości na farbę do swoich krwawych obrazków. Hmm… lub liczy na to, że zaczniemy się wzajemnie wyrzynać.
Skrzyżowała dłonie i sztucznie westchnęła, mając nadzieję, że być może jej przełożony wysunie swoją własną teorię. On jednak przesunął rozmowę na inne tory.

-Tym lepiej dla nas.
Czarnowłosy wstał i podszedł trochę bliżej kominka
- Taka okazja trafia się w ostatnich czasach na tyle rzadko, że nie wypada z niej nie skorzystać. Hmph. Ty zostałaś zaproszona i to Ty przyniosłaś mi wieści. Będę wiec na tyle uprzejmy, że pozwolę Ci się wypowiedzieć odnośnie tego co powinniśmy zrobić dalej.
Patrzcie go, znalazł się łaskawca.
- Souriau jest już wystarczająco niestabilny, a zabicie kogokolwiek przez przyjęciem mogłoby rozjuszyć go jeszcze bardziej. Kolejny wróg byłby ostatnim gwoździem do naszej trumny w Los Angeles. Jednak… wydarzenia, które będą miały miejsce po przyjęciu, to już zupełnie inna para kaloszy, nieprawdaż?
Zabębniła palcami o poręcz fotela. Była widocznie podekscytowana, pełna euforii.
- Jeśli dostanę oddział, to z odpowiednim przygotowaniem mogę cisnąć klucz w tryby tych zadufanych idiotów. Strącić łeb kogoś ważnego! Eghm…
Przywołała samą siebie do porządku.
- Ostatnimi czasy nie robimy absolutnie nic. Musimy w końcu zacząć działać.
- Masz rację, nie powinniśmy interweniować w samo przyjęcie. Souriau jest groźnym osobnikiem. Na pierwszy rzut oka wydaje się być rozsądnym dżentelmenem, ale jeśli się go rozgniewa…ostatniemu księciu ponoć nie wyszło to na dobre.

Zachichotał jakby przywołał właśnie jakieś miłe wspomnienie .

- Ilu ludzi potrzebujesz moja droga?
Nastała chwila prawdy. Przedstawicielka Sabatu wiedziała, że jeśli chce wyjść stąd należycie przygotowana, musi w odpowiedni sposób zagrać na motywacjach Milbergera.
- Nasz wywiad jest w powijakach, jeśli w ogóle można mówić o jego istnieniu. Nie mam pojęcia z czym przyjdzie nam się mierzyć, ale wątpię żeby ktokolwiek jechał na przyjęcie wozem opancerzonym z zestawem usypiaczy na dachu. Co więcej, upatrzyłam już idealne miejsce na zasadzkę. Potrzebuję dwunastu, o odmiennych specjalizacjach.
- Twierdzisz, że mogą pojawić się ważne osobistości, ale nie wiesz jakie, zgadza się? Dam Ci piętnastu, na wypadek gdyby sam książę zaszczycił Souriau swoją obecnością.


Lasombra wyszczerzył zęby w diabolicznym uśmiechu
- Weźmiesz także swoją grupę. To daje nam już dość ładny oddział uderzeniowy nieprawdaż? Moi ludzie będą czekali na Ciebie przy wjeździe do lasu.
- Jeśli mogę coś doradzić…

Zaczęła przedstawiać mężczyźnie początkowe stadium swojego planu, proponując specyficzne rozmieszczenie przydzielonych jej osób. Przy nastawieniu jakie posiadał Noah ciężko było stwierdzić, czy w ogóle weźmie ową strategię pod uwagę. Na szczęście, nie odebrał sugestii negatywnie. Pozwolił swojej podkomendnej skończyć wypowiedź.
- Zobaczę co się da zrobić.
Lasombra ponownie usiadł na krześle. Patrzył na Sheryl jakby uznał cały temat za zakończony. Ona, mimo lekkiej niechęci, musiała poruszyć kolejną kwestię.
- Erm… pozostaje jeszcze sprawa odpowiedniego wyposażenia. Potrzebuję jakiejś metody komunikacji, najlepiej krótkofalówek, w ostateczności komórek. Hm. Drut kolczasty i bomby gwoździowe. O to jestem w stanie zatroszczyć się sama… ale czy mogę liczyć na jakieś profesjonalnie wykonane materiały wybuchowe, lub broń maszynową?
Machnął dłonią, bagatelizując sprawę.
- O to nie musisz się martwić. Może po moim lokum nie widać tego za bardzo, ale urządzenie krwawej rzezi po wystawnym przyjęciu nie stanowi dla mnie problemu. Zaopatrzę was w broń, ale obawiam się, że nie uda mi się załatwić na czas czegoś cięższego, poza paroma granatami. Będziecie musieli sobie poradzić z tym co dostaniecie, choć zrobię wszystko co w mojej mocy. Z komunikacją nie będzie tego typu problemu. Pamiętajcie tylko by przypuścić atak jak już opuścicie domenę Souriau.

Dziewczyna najwyraźniej była zadowolona z tego co zdołała wytargować. Na jej twarzy widniał delikatny uśmiech, a determinacja wręcz skrzyła w przymrużonych oczach. Kto by pomyślał? Ona naprawdę wierzyła w to co robi. Działała dla dobra Sekty. Nie zwlekając dłużej, wampirza niewiasta wstała z fotela i pokornie ukłoniła się swojemu przełożonemu.
- Dziękuję za pokładane we mnie zaufanie.
Na chwilę, wewnątrz pomieszczenia zapanowała wymowna cisza.
- Czy jeśli wrócę z tego cało, będziemy mogli poruszyć temat…
W tym momencie biskup przyłożył palec do ust wydając charakterystyczny odgłos - zupełnie jakby chciał uciszyć rozmówczynię. Sheryl zamilkła natychmiast.
- Drogie dziecko… jeden problem na jedną noc. Domyślam się, że masz wiele pytań, wątpliwości i pomysłów odnośnie stanu Sabatu, ale… skupmy się póki co na przyjęciu. Zapewniam Cię, że wrócimy do tego tematu… pod warunkiem że mnie nie zawiedziesz. Ostatnie słowa padły dość stanowczo, zaznaczając, że Noah nie zamierza tolerować żadnych niepowodzeń. Zrozumiała co chciał jej przekazać. Lekko skinąwszy głową, ruszyła w stronę wyjścia. Do świtu zostało niewiele ponad trzy godziny, a ona wciąż miała sporo pracy.


Jeden zdobyty telefon i roztrzaskaną głowę później, panna MacRae stała w zaułku, rzucając beznamiętne spojrzenie w stronę sklepu po drugiej stronie ulicy. Powoli i bez większego przekonania cisnęła pokiereszowane ciało do kontenera na śmieci. Następnie zatrzasnęła pokrywę na głucho. Tyle jeśli chodziło o jej wersję „maskarady”. Wyświetlacz zapewniał skąpą ilość światła. Zakrwawiony kciuk wprowadził numer.
- To ja. Nie mogłam przyjść, coś mi wypadło. Teraz zamknij się i słuchaj mnie uważnie. Mamy robotę. Skąd? Heh. Z kurortu plażowego.
Z urządzenia wydobyła się istna salwa narzekań zakrapianych wulgaryzmami.
- Jaśniej? Więcej informacji? Kochanie, na pewno nie przez komórkę. Jedyne co cię interesuje to fakt, że jutro masz przyjechać po mnie w stroju wieczorowym.
Kolejna kanonada niecenzuralnych słów. Westchnienie.
- Mhm. Tak, ja ciebie też. Tylko pamiętaj, bądź punktualnie o 20:00. Pa!
Mimo, że kwiecisty wywód wciąż trwał, ona się rozłączyła. Energicznie cisnęła telefon za siebie. Ten uderzył o pomazaną graffiti ścianę i rozpadł się na części pierwsze.
- Do dzieła więc. Muszę jeszcze przecież znaleźć odpowiednią sukienkę…
Kiedy ubranie zaczęło zlewać się z jej ciałem, ślepia błysnęły kolorem złota.
 
Highlander jest offline  
Stary 12-12-2009, 22:23   #5
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Camarilla, Sabbat, Anarchiści i członkowie klanów niezależnych. Wyglądało na to, że Souriau sprosił co ważniejsze lub ciekawsze osobistości z całego Los Angeles i okolic bez zważania na wszelakie przynależności polityczne zebranych. Czyżby chciał wywołać krwawą łaźnię we własnym domu? Możliwe aczkolwiek każdy kto znał choć trochę Toreadora wiedział że to bardzo mało prawdopodobne. Przekraczając próg jego domostwa należało zostawić za sobą wszelkie niechęci, kłótnie i nienawiści do poszczególnych stowarzyszeń. Nikt nie chciał rozgniewać gospodarza - nawet Wesoły Nick - miejscowy przywódca anarchistów założył garnitur i dyskutował właśnie na jakiś temat z biskupem Milbergiem na temat łowców wampirów. Czegoś takiego nie widzi się co noc. Zresztą takiego wystroju też nie. To zaskakujące, że dom który wydawał się być w miarę normalnych rozmiarach mieścił tak ogromne pomieszczenie przypominające wielką sale balową. Pod bladożółtymi ścianami stały liczne prace Souriau - przedstawiały głównie wizję kainity w ludzkim społeczeństwie. Istotę wyższą chowającą się wśród bydła. Poza tym brakowało mebli i stołów z jedzeniem bo… cóż wampir mógłby jeść? Zamiast tego między gośćmi wędrowali kelnerzy rozdający zebranym kieliszki z odżywczą vitae. Przyjęcie jeszcze nie zdążyło się na dobre rozpocząć bo… z każdą chwilą przybywali nowi goście.

Sheryl nie przepadała za tego typu atrakcjami. Osoby, które normalnie się nienawidzą, obecnie uśmiechały się do siebie jakby nic. Goście wymieniali poglądy na temat różnych spraw, zarówno tych całkowicie trywialnych, jak i bardziej ważnych. Zabawne, że tej najważniejszej, czyli kontroli nad miastem, nikt nie śmiał nawet poruszyć, w obawie przed rozbudzeniem całego ulu. Ech, te dyplomatyczne gierki. Stanęła na uboczu wraz ze swoim przyjacielem. Ich spojrzenia spotkały dosłownie się na krótką chwilę.

- Chcę mieć świadomość wszystkiego, co będzie miało tu miejsce. Kto zrobił sobie przekąskę z kogoś innego. Kto przybrał czyjąś twarz. Aury. Ich kolor, nasycenie. Wszystko co jesteś w stanie mi przekazać. Teraz bierzmy się do pracy…

Nie przybyła tu dobrze się bawić, och nie.


Maxwell choć niechętnie wykonał polecenie. Ogólnie wszystko wyglądało w porządku poza…. faktem, że na sali był ktoś niewidzialny. Osobnik przechodził spokojnym krokiem od obrazu do obrazu oglądając go z każdej strony - nawet od tyłu. Był ubrany w modny garnitur na który zarzucono płaszcz. Włosy jasne i krótko ścięte idealnie pasujące na modłę współczesnego biznesmenna. Nikt zdawał się go nie zauważać lub zwyczajnie go ignorowano. Dwoje przedstawicieli Sabatu zbliżylo się do miłośnika sztuki.

- To dość dziwna forma rekreacji. Podziwianie dzieł sztuki będąc niewidzialnym.

Powiedziała dziewczyna z lekkim uśmiechem, wpatrując się w wyznaczony przez swojego sojusznika punkt. Mentalne obrazy jak zawsze były bardzo pomocne.

Maxwell choć niechętnie wykonał polecenie. Ogólnie wszystko wyglądało w porządku poza…. faktem, że na sali był ktoś niewidzialny. Osobnik przechodził spokojnym krokiem od obrazu do obrazu oglądając go z każdej strony - nawet od tyłu. Był ubrany w modny garnitur na który zarzucono płaszcz. Włosy jasne i krótko ścięte idealnie pasujące na modłę współczesnego biznesmenna. Nikt zdawał się go nie zauważać lub zwyczajnie go ignorowano. Dwoje przedstawicieli Sabatu zbliżyło się do miłośnika sztuki.

- To dość dziwna forma rekreacji. Podziwianie dzieł sztuki będąc niewidzialnym.

Powiedziała dziewczyna z lekkim uśmiechem, wpatrując się w wyznaczony przez swojego sojusznika punkt. Mentalne obrazy jak zawsze były bardzo pomocne.

Mężczyzna spojrzał zdziwiony najpierw w lewo, potem w prawo a w końcu na źródle głosu. Wydawał się być lekko zaskoczony obrotem spraw i szybko się zmaterializował.
-Równie dobra co zdradzanie obecności osób, które najwyraźniej chcą być ukryte.
Odparł krótko i szorstko pacząc na parę z niechęcią. Jednakże kiedy zaczął przyglądać się sabatnicy przez chwilę - uśmiechnął się po czym ujął w ręce dłoń Sheryl i ucałował ją.
-Eitan Erez do Twoich usług.

Aura, a raczej wybitna rządza mordu, wykazała, że osobnik raczej nie radził sobie dobrze z presją sytuacji. Lub po prostu chciał zabić wszystkich wokół. Rozrywka jak każda inna.

- Sheryl. Bardzo mi miło panie Eitan.

Zabawne, że wszystkie wampiry które spotykała w czasie ostatnich nocy miały imiona niczym nieślubne, niezwykle oryginalne dzieci Vlada Palownika. Ten nie był wyjątkiem.

- Wnioskuję więc, że sztuka jest dla pana zdecydowanie ciekawsza niż socjalne interakcje. Nie powiem, żebym miała problemy ze zrozumieniem takiego nastawienia.

Dziewczyna przewróciła oczyma, wzdychając i ukazując spore znużenie otoczeniem. Max milczał jak zaklęty. Słuchał konwersacji, przywodząc na myśl męża-pantoflarza, nie odzywającego się bez pozwolenia żony.



-Właściwie to szukałem konkretnego obrazu, ale nasz gospodarz chyba postanowił zachować najlepsze na sam koniec. - Eitan wydawał się być lekko rozczarowany. Westchnął skupiając całą swoją uwagę na nowych znajomych. Patrzył na nich przez chwilę coraz bardziej się uśmiechając jakby właśnie dostał wcześniejszy prezent pod choinkę albo poznał jakiś bardzo ważny sekret.
-Mogę spytać co sprowadza was na to jakże wykwintne przyjęcie? Poza podzianiem prac Souriau oczywiście.

- Och, standard. Obrazy, ciekawe osobistości, plany brutalnego zabójstwa. Zwyczajne elementy społeczeństwa spokrewnionych. Ale panu nie muszę tego tłumaczyć.


Całość, mimo, że wypowiedziana żartem, zawierała w sobie pierwotną prawdę. Wampirzyca delikatnie przytaknęła, po czym mrugnęła porozumiewawczo do swojego rozmówcy.

-Oczywiście. Szczerze mówiąc mam dość podobne plany na wieczór. - krótki cichy śmiech mający rozładować napięcie pasował idealnie to kontekstu rozmowy. Wampir wyciągnął dłoń w kierunku Sheryl w zapraszającym geście.
-Póki przyjęcie się jeszcze na dobre nie zaczęło… Czy zechce mi Pani towarzyszyć w spacerze po lesie? Chcę rozładować trochę napięcie zanim przypędzą wszyscy goście… i miło spędzić czas przy tym naturalnie.

- Ależ oczywiście, z wielką chęcią. Maxwell, mój drogi… wiesz, że czekam na moją dobrą przyjaciółkę, prawda? Proszę, daj mi znać kiedy tylko się pojawi.

Wszystko było ciekawsze niż spędzenie tu kolejnej chwili. Eitan był jak chodząca bomba. Wystarczyło znaleźć zapalnik i umiejętnie cisnąć nim w odpowiednią stronę.


Kiedy wychodzili Erez zatrzymał się na chwilę rozglądając się po sali. Po chwili zatrzymał swój wzrok na jednym z gości. Był nim sam Beckett, który odwzajemnił spojrzenie. Gagrel miał dość nieciekawy wyraz twarzy… jakby był… zaniepokojony czymś w przeciwieństwie do Ereza który pałał aż entuzjazmem. Panowie przyglądali się sobie krótką chwilę po czym każdy poszedł w swoją stronę. Noc była bez chmurna i księżyc rzucał dużo światła na wydeptaną leśną ścieżkę.
-Powiedz mi moja droga czy ta zbieranina… osobliwości na południe stąd ma z tobą jakikolwiek związek?

Szła powoli, patrząc przed siebie. Wyraźnie wolała być tutaj niż wpatrywać się w durne malowidła. Kiedy zadał pytanie, nie okazała jakiejkolwiek formy zdziwienia.

- Och to moi znajomi ze szkoły średniej. Pewnie wpadli zapytać co u mnie słychać.

W bagatelizujący sposób machnęła dłonią. Porzuciła wizerunek wytwornej damy.

- Dajmy spokój z szaradami. Wiesz w jakim celu tu jestem. Co więcej, masz teraz nade mną przewagę. Czytasz mój umysł jak jakąś kiepską powieść.

Jej ton nie był wrogi. Choć szczerość można było łatwo pomylić z wrogością.

- Oddaliliśmy się już nieco, a ty wciąż nie próbowałeś urwać mi głowy. To oznacza, że zdołałam choć trochę pobudzić twoją ciekawość. Wyjawisz mi więc co tu robisz?

Zatrzymała się. Skrzyżowała dłonie za plecami i rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.

-Rzadko się spotyka w dzisiejszych czasach tak szczere osoby. Chyba mogę Ci powiedzieć… jakoby i tak nie ma to żadnego znaczenia. - zamyślił się na chwilę jakby próbował dobrać odpowiednia słowa i zwroty do danej sytuacji.
-Powiedzmy, że jeden z obrazów Souriau jest dość niezwykły. Zawiera w sobie ukryte informacje, które są mi bardzo potrzebne. Więc mówiąc prawdę przyszedłem tu by choć rzucić okiem na to dzieło sztuki. Niestety nie było mnie na liście gości bo… powiedzmy, że jestem w tym mieście przejazdem.

Obróciła się na pięcie wokół własnej osi. Niewielkie kamienie strzeliły z pod jej obuwia.

- Mhm… podejrzewam, że ktoś o tak agresywnej osobowości musi ciągle pozostawać w ruchu. Po waszej przyjacielskiej konwersacji sądzę, że Beckett jest tu tym samym celu? Nieważne. Jak wiesz, obraz nie stanowi dla mnie priorytetu, ale chętnie poznam bliżej jego naturę. Być może jesteśmy w stanie jakoś pomóc sobie nawzajem?

Oparła się o jedno z drzew, uważając aby nie pobrudzić sukienki.

- Wiesz co jest moim celem.

-Hm… mogę się zająć Twoim małym problemem na pewno lepiej niż ta Twoja zbieranina udająca jakąś jednostkę specjalną. Nie chcę się przechwalać, ale wątpię by w tym mieście był choć jeden wampir, który mógłby mi zagrozić. Za swoją pracę wymagam jednak zapłaty i nie mówię tu o pieniądzach. Papierowe pieniądze… nie przemawiają do mnie po prostu. Co możesz mi zaoferować moja droga?

- To już zależy od ciebie. Podaj swoją cenę.

Wampir zamyślił się na chwilę. Jego twarz nawiedził szczery serdeczny uśmiech.
-Chce obraz o którym mówiłem. Jeśli uda Ci się go zdobyć dla mnie, to możesz już uważać tą kobietę za martwą.

Jedno niedopowiedzenie a tak wiele zadowolenia.

- Heh. Nie chcę żeby była martwa. Zdecydowanie bardziej interesuje mnie osuszenie jej ze wszystkich, posiadanych wspomnień. A potem z duszy.

Przeszła samotnie kilka kroków. Przejechała palcami po korze jednego z przerośniętych badyli. Potem ponownie spojrzała na mężczyznę.

- To przyjęcie jest jak las w czasie suszy. Wystarczy jedna iskra żeby wszyscy zaczęli się nawzajem wyżynać. Jeśli owa iskra padnie… zobaczę co da się zrobić. Jeśli nie, trudno.

Miała więc rację, to była tylko kwestia czasu.

- Powiedz mi najpierw co się dzieje.

Szybko dodała dwa do dwóch. Najwyżej Souriau nie był zbyt dobrym dyplomatą.

- Hm. To futrzaki, prawda? Wilkołaki.

Twarz, zamiast ponurości, przedstawiała teraz demoniczny grymas.


-Dzieci Luny… całkiem ładne stadko muszę powiedzieć. Co zamierzasz zrobić moja droga? - mimo powagi sytuacji Erez był dość spokojny i… zrelaksowany. Spojrzał wymownie na towarzyszkę ciekawy reakcji. Nie trzeba było być telepatą by stwierdzić, że stara się stwierdzić do czego może być zdolna. Trzęsła się cała. Nie ze strachu. Czuła ogarniającą ją euforię.

- To nie problem… tylko nasza szansa. Chciałeś iskry Eitan? Właśnie dostałeś cholerny miotacz ognia. Z pełnym zbiornikiem. Zajmij ich zaledwie kilka minut. Ubij jednego, może dwóch i podsyć w reszcie furię. A potem podprowadź prosto pod chatkę pana Souriau. Wybuchnie zamieszanie, rzeź, chaos. Ruszymy za obrazem.

Złote oczy błysnęły.
 

Ostatnio edytowane przez Famir : 10-02-2010 o 16:40.
Famir jest offline  
Stary 12-12-2009, 23:05   #6
 
Toffis's Avatar
 
Reputacja: 1 Toffis nie jest za bardzo znany
Alessa siedziała w fotelu jeszcze przez jakieś pół godziny. Prądu nadal nie było. Westchnęła i wyjrzała za okno. Okna budynku na przeciwko były rozświetlone. Czyli jednak coś tutaj jest nie tak. Ubrała się do wyjścia. Musiała się przejść oczyścić umysł od krążących myśli, po drodze załatwi sprawę korków. Wyszła z mieszkania, zamknęła drzwi. Na końcu korytarza otworzyła metalową skrzyneczkę i pstryknęła wszystkie przełączniki mając nadzieję, że to wystarczy. Elektrycy słono sobie liczą za wizyty nocne. Po wyjściu z budynku skierowała swoje kroki do najbliższego parku. Pokręciła się po nim przez jakiś czas ale to nie pomagało więc wróciła po samochód, laptop i pojechała do szpitala. Nie miała dziś dyżuru ale zawsze mogła się tam dobrze pobawić. Może trafi się jakiś biedny student odrabiający nieobecność i go postraszy mrugającymi zwłokami. Tak ich reakcje zawsze są zabawne. Niestety nie miała szczęścia. Zero studentów i zero klientów. Zawsze to trochę czasu by nadrobić zaległości w najnowszych artykułach w prasie fachowej, której to tony dostawała na skrzynkę internetową. Włączyła laptop w swoim niby gabinecie i skończyła czytać "Zastosowanie beta-mimetyków w nadciśnieniu tętniczym". Nie dowiedziała się z artykułu nic nowego. Nie mając ochoty wracać do mieszkania położyła się w jednej z lodówko-szuflad, której nikt nigdy nie ruszał i zasnęła w oczekiwaniu na następną noc.
- Śpiąca królewno nie zamierzam nawet udawać księcia więc musisz się sama obudzić - Alessa usłyszała zaraz po przebudzeniu znany już sobie głos z charakterystycznym hiszpańskim akcentem. Carmen siedziała na krześle w rogu kostnicy i czytała akta zmarłych jakby od niechcenia. Była ubrana w długą czarną suknie wieczorową, która odsłaniała plecy aż do pasa. Kruczoczarne włosy były ułożone w wymyślny kok a mocny - aczkolwiek pasujący bardzo do niej - makijaż dawał do zrozumienia, że wampirzyca wystroiła się na jakieś przyjęcie.
- No spójrz na siebie. Ja rozumiem, że Giovanni mają słabość do trupów, ale żeby z nimi spać? Obrzydliwe. - wstała i zaczęła powoli kroczyć w kierunku dziewczyny -Mam nadzieję, że masz w domu jakić strój wyjściowy. Idziemy na przyjęcie moja droga a Ty będziesz moją osobą towarzyszącą. - Sądząc po pewności wyczuwalnej w głosie to było stwierdzenie, które nie podlegało dyskusji.
- Przynajmniej nie nalegają na przytulanie po. Alessa uśmiechnęła się dwuznacznie i przeciągnęła się jak kocica.
- Rozumiem żyjemy w czasach tolerancji ale naprawdę nie lepiej byłoby ci wyrwać jakiegoś pierwszego lepszego w barze? Nie przepadam za wielkimi bankietami a sądząc po twoim ubiorze taki się zapowiada.
- Moja droga wyraziłam się chyba wczoraj dość jasno. Jesteś teraz członkinią Camarilli i jesteś pod moim patronatem. Jak mówię, że masz skoczyć ty tylko się masz pytać “jak wysoko proszę pani?”. Co do bankietu to mam swoje powody by Cię zabrać. Będę czekać za dwie godziny w Twoim schronieniu. Lepiej przyjdź o czasie i to gotowa… królewno. - Tremerka pstryknęła palcami uśmiechając się złośliwie po czym odwróciła się z gracją i wyszła z pokoju.
-Ależ oczywiście jaśnie pani. Uśmiechnęła się i wykonała przesadny ukłon za oddalającą się wampirzycą. Westchnęła i pokierowała swe kroki do gabinetu dyrektora. Pięć minut i małą persfazję później miała tygodniowe zwolnienie z pracy z powodu upartej anginy. Wróciła do schronienia. Po szybkim prysznicu otworzyła szafę i zaczęła przeglądać sukienki. Najgorsza część wieczoru czyli etap "w co ja mam się teraz ubrać" rozpoczęty. Przez moment miała ochotę założyć jedną z najbardziej seksowno-podrywająco-o-mój-boże-jesteś-gorąca sukienek ale po chwili namysłu odwiesiła ją z powrotem. Najpierw lepiej wybadać grunt a później irytować. Nigdy na odwrót. Po krótkiej wyliczance wybór padł na nową sukienkę, którą dostała od znajomego reportera gdy miała być jego towarzyszką na jakiejś redakcyjnej imprezie z okazji iluśtam lecia oddziału.


Szybki i lekki makijaż oraz panikę "jakie to ja buty teraz założę" oraz "jaką biżuterię do tego dobrać" później była gotowa. Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze chwilkę. Wyciągnęła worek ARh+ z lodówki nalała szklankę, dodała odrobinę wódki, po czym wypiła owy koktajl duszkiem. Usiadła na fotelu i czekała.
Odgłos silnika zbliżający się do domu przerwał czas oczekiwania. Długa czarna limuzyna podjechała pod samo wejście do bloku. Taki typ pojazdów w takiej dzielnicy wyglądał co najmniej… dziwnie, ale jak to mówią… jak szaleć to na całego. Kierowca uderzył w klakson dwa razy po czym tylnie drzwi się otworzyły. Carmen pomachała ręką w stronę okna Salato zapraszając ją gestem ręki do pojazdu.
Alessa wyjrzała przez okno. No, no ładny pojazd. Chwyciła klucze ze stolika i przeszła do etapu "nie mam torebki". Wyciągnęła z szafy pierwszą lepszą czarną kopertówkę. Wrzuciła do niej telefon i zeszła na parking.
- Taki samochód w tej dzielnicy. Co sobie sąsiedzi o mnie pomyślą? Machnęła ręką w stronę budynku i kątem oka zauważyła jak staruszka cofa się za firankę.


Kierowcą limuzyny i osobą, która siedziała obok niego okazali się dwaj barczyści panowie. Sądząc bo bujnych długich włosach i ostrych a wręcz dzikich rysach twarzy można by się pokusić o stwierdzenie, że było to dwóch Gangreli robiących za ochronę. Tył limuzyny był praktycznie całkowicie obity białą skórą i wyposażony w różne gadżety - w tym oczywiście lodówkę z butelkami schłodzonego vitae. Carmen wyjęła dwa kieliszki, napełniła je szkarłatną cieczą i podała jeden Giovanni.
-Udajemy się na przyjęcie które wystawia Sourieu. Jestem pewna, że o nim słyszałaś. Wystawia on swoje prace malarskie i właśnie jedna z nich szczególnie interesuje księcia. Nasze zadanie jest proste. Mamy wykraść obraz tak by się nikt nie zorientował. Jeśli masz jakieś pytania to pytaj teraz. - zielonooka wypiła trochę zawartości kieliszka.
-Jestem pewna, że księcia stać na ten obraz czemu go sobie po prostu nie kupi? Właściwie też dlaczego ja... my mamy go zwinąć? Nie lepiej wysłać jakiegoś Ravnosa, który ma wprawę w takich akcjach? Zapytała Alessa patrząc na kołyszącą się czerwoną ciecz w kieliszku.
-Może dlatego, że Souriau i książę żyją w niezbyt miłej relacji międzyosobowej? Poza tym ten Toreador ma świra na punkcie swoich prac i wątpię czy dobrowolnie oddałby choć jedno ze swoich dzieł bez względu na cenę. Poza tym moja droga nie zrozum mnie źle, ale Ty tam idziesz tylko po to by się pokazać. Jesteś pierwszą Giovanni, która do nas dołączyła i jedną z pierwszą niezależnych. Co nocy rekrutujemy nowych oczywiście, ale TY jesteś jedną z pierwszych. Idziesz tam by pokazać się jako symbol nowej polityki Camarilli. A skoro tam już i tak będziesz to możesz ruszyć swoje zgrabne cztery litery i pomóc nam w naszej pracy prawda? - Carmen uśmiechnęła się. Na jej twarzy było prawie że wymalowane, że ta kobieta lubi mieć wszystko - i wszystkich - pod kontrolą. Fragment w którym uświadamiała rozmówczyni gdzie jest jej miejsce zdawał się dawać jej satysfakcję.
-Nie jestem jakimś Yorkiem, którego możecie sobie prowadzać na wystawy. Chyba właśnie zrozumiałam aluzję ze skakaniem. Możesz sobie jednak wybić z głowy, że będę szczekać jak to jest cudownie. Zrobię trzy rundki na około wybiegu i się zmywam. Nie wiem jak pani ale ja mam pracę i zobowiązania i nie mam zamiaru tracić czasu na kręceniu tyłkiem przed tłumem nieznajomych. Jeszcze jedno pytanie jak ma wyglądać ta pomoc bo wątpię, że zmieszczę obraz do torebki?
-Nie każę Ci szczekać ani być bezmyślnie posłuszną. Masz tam jednak chodzić i będziesz kręcić swoim tyłkiem przed bandą nieznajomych, albo nasza znajomość skończy się nagle i bardzo przykro dla Ciebie. Uwierz mi, że świt przy tym co może Cię czekać to milutki dla skóry blask księżyca. Kradzież obrazu to moja praca i mojego zespołu, ale jeśli przyłożyłabyś pomocną dłoń Twoja ranga w hierarchii mogłaby wzrosnąć z pudelka do owczarka francuskiego. Wtedy takie wypady jak ten byłyby rzadkością bo początkowo książę kazał mi Ciebie ze sobą ciągać po wszystkich ważniejszych spotkaniach Kainitów w naszym mieście. Tobie to chyba nie pasuje. Mi szczerze mówiąc też nie. Szkoda mi wydawać pieniądze na nową smycz. Sama znasz swoje talenty najlepiej więc rusz tą swoją ładną główką i pomyśl czy… i jak możesz nam pomóc. - Carmen opróżniła cały kieliszek z odżywczego osocza i odstawiła go do pojemnika. Założyła nogę na nogę i patrzyła wyczekująco na rozmówczynie.
Woof! Wampirzyca zasalutowała kieliszkiem i opróżniła go do dna patrząc rozmówczyni prosto w oczy.

***

Kiedy dojechały na miejsce Carmen rzekła coś na ucho swoim “gorylom”, którzy pojechali samochodem kawałek dalej prawdopodobnie w celu jego zaparkowania. W tym czasie obie damy weszły na salony. Spojrzenia gości zwróciły się w ich stronę a w szczególności w stronę Giovanni. Jedni patrzyli na nią życzliwie a inni z pogardą a wręcz nienawiścią. Sabatnicy mieli wyraźną uciechę obserwując reakcje i narastające napięcie między Camarillą a niezależnymi. Możliwe, że przybycie ów pary mogło być iskrą mogącą rozpocząć krwawą rzeź, ale nagle wielkie drzwi u szczytu schodów otworzyły się z hukiem. Przeszedł przez nie przystojny mężczyzna, który roztaczał wokół siebie tak silną aurę nadnaturalności, że wszyscy spojrzeli w jego stronę. Beznamiętny wyraz twarzy w połączeniu z urodą i magnetyzmem, który zdawał się przyciągać uwagę i serca wszystkich sprawiał wrażenie jakby właśnie jakiś anioł stąpił z nieba do niegodnych jego obecności przeklętych stworzeń.


Ubrany był w bardzo drogi czarny niczym sama noc garnitur. Efektu dopełniała gromadka identycznie ubranych pań idących tuż za nim. Było ich co najmniej piętnaście i wszystkie miały spuszczone głowy jakby nie czuły się godne by patrzeć na swojego mistrza.
-Dziękuję za przybycie wszystkim zebranym. Jestem wdzięczny, że udało się wam choć na ten jeden wieczór wznieść poza politykę, sekty i własne waśnie by spędzić miły wieczór w moim domu. Naprawdę doceniam to i jak na was patrzę moje martwe serce przepełnia duma z rodu Kaina. Mam nadzieję, że moje dzieła się wam spodobały choć najlepsze zostawiłem na koniec. Mój ostatni obraz jest… wyjątkowy… pod wieloma względami. Zaprezentuje go za jakiś czas, a do tego momentu proszę pijcie i bawcie się. Pamiętajcie, że każde z was jest zawsze mile widzianym gościem w moim domu. - jego głos choć delikatny rozbiegał się silnym echem po całym pomieszczeniu. Większość gości była po prostu wpatrzona w niego jak w obrazek. Było jednak kilka spokrewnionych, którym udało się odeprzeć wpływ wampira. Ci patrzyli mało przychylnie i uśmiechali się jakby z przymusu sytuacji. Pan domu wraz z córkami zaczął schodzić po schodach w kierunku gości.
Alessa postanowiła robić dobrą minę do złej gry. Wchodząc do domu ba posiadłości przykleiła do twarzy swój najładniejszy uśmiech. Nie spodziewała się, że jej wejście zrobi taką furorę. Na szczęście za moment wszedł pan i władca włości i cała uwaga spoczęła na nim. Trzeba przyznać miał w sobie to coś. Na widok kilkunastu adoratorek w jednakowych sukienkach nie mogła się oprzeć i mruknęła do towarzyszki
A ja myślałam, że kilkanaście kobiet ubierze się w to samo jedynie gdy są w drużynie piłkarskiej. uśmiechnęła się do swojego dowcipu i zwróciła uwagę ponownie na Souriau.

Sheryl odczytała wiadomość tekstową i schowała telefon do torebki. Wróciła na salę zaraz po przejaskrawionym wejściu Toreadora. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nikt nie zwrócił uwagi na szarą myszkę Sabatu. Wszyscy prócz niej byli wpatrzeni w Souriau jak w święty obrazek, przysłuchując się jego przemowie. Nie powinno to dziwić. Mimo, że morderczyni nie zaszczyciła go wzrokiem, była przeświadczona, że wręcz ział siłą Prezencji, zalewając nią zebranych krwiopijców. Ona jednak miała obecnie inne problemy na głowie. Żonglowała mentalnymi komunikatami. Otrzymywanymi i nadawanymi. Bez słowa wymieniła porozumiewawcze spojrzenia ze swoim podkomendnym, jak i przełożonym. Miała nadzieję, że ten ostatni założył dzisiejszej nocy obuwie sportowe.
 
__________________
"Okay, you two grab some scalpels and settle this like doctors."

Ostatnio edytowane przez Toffis : 14-12-2009 o 00:59.
Toffis jest offline  
Stary 16-12-2009, 17:22   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Biskup Santa Monica podszedł pewnym krokiem do gospodarza, który zszedł do reszty gości aby zabawiać ich rozmową. Przedstawiciel Sabatu wyjął z kieszeni czerwone pudełko wielkości zaciśniętej pięści. Uśmiechnął się i złożył ów prezent na ręce Souriau.
- Naprawdę interesujące przyjęcie. Chciałbym doczekać finału, ale muszę już iść. A jako, że pragnę wyrazić wdzięczność za zaproszenie, pozwól że wręczę Ci niewielki podarek.
Toreador chwycił paczuszkę. Wpatrywał się w nią przez krótką chwilę, po czym otworzył. Wewnątrz znajdowała się piękna, szkarłatna szarfa. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie wykonanej z jedwabiu, ale po bliższym zapoznaniu można było stwierdzić, że materiał był znacznie delikatniejszy. Patron imprezy przyglądał się przedmiotowi z zachwytem, urzeczony jego niebagatelnym pięknem. Następie oplótł dar wokół szyi.
- Dziękuję Milberger. Naprawdę doceniam Twój gest i mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze niejednej nocy.
- Ja również mam taką nadzieję.

Obaj dżentelmeni uścisnęli sobie dłonie, po czym Noah wyszedł z sali. Po drodze zatrzymał się na chwilę i wlepił wzrok w swoją podopieczną. Pomachał ręką na pożegnanie, ukazując uśmiech pełen satysfakcji. Spojrzenie sugerowało, że demoniczna maszyna ruszyła, a jej zębatki za chwilę przemielą wiele istnień. Nie miało większego znaczenia kto nawinie się na kły i pazury. Ani dla wyzutej z człowieczeństwa Sheryl, ani dla bandy leśnych sierściuchów, która wisiała nad przyjęciem jak Miecz Damoklesa. Jednak póki ten nie opadł, dziewczyna postanowiła spożytkować swój czas gromadząc nieco więcej informacji. Skierowała więc kroki w stronę jednego ze sławniejszych, nieumarłych badaczy.

- Dobry wieczór panie Beckett… miło w końcu poznać osobistość pańskiego pokroju. Uśmiechnęła się do mężczyzny w sposób promienny, aczkolwiek nie natrętny. Wampir obrócił się słysząc własne imię, ale nie wydawał się zdziwiony. Co więcej, jego twarz nawiedził ledwie dostrzegalny uśmieszek, jakby właśnie znalazł to czego szukał. Powoli zdjął okulary przeciwsłoneczne, odsłaniając złote oczy o zwężonych źrenicach.
- Witaj młoda damo. Czym mogę Ci służyć?
Użycie zwrotu “młoda damo” względem kogoś, kto teoretycznie mógł być kilka razy starszy niż on sam było co najmniej ryzykowne. Niemniej jednak, słowa zostały wypowiedziane w taki sposób, że dziewczyna uznała je za komplement. Nie kryła dobrego humoru. Ściszyła głos do delikatnego szeptu, po czym pokusiła się o wyjaśnienie.
- Ach, to nic wielkiego. Zastanawiałam się tylko jak wielki kataklizm wisi nad miastem. Nie chciałabym zarzucać nikomu bycia… wieszczem zagłady, ale wszyscy wiedzą, że gdy w jakiejś metropolii pojawia się Beckett… zanosi się na poważne kłopoty.

Gangrel zachichotał jakby usłyszał właśnie jakiś dobry dowcip. Choć przy jego basowym głosie zabrzmiało to raczej jak próba warknięcia połączona ze śmiechem.
- Zabawne spostrzeżenie, ale obawiam się że jak najbardziej trafne. Nie twierdzę by wszędzie gdzie się pojawię przebudzić miał się zaraz przedpotopowiec…zakładając, że istoty te w ogóle istnieją… ale to prawda. Zazwyczaj zajmuję się badaniem spraw, które uchodzą za niebezpieczne nawet w naszym społeczeństwie.
Wampiryczny kronikarz stał się nagle bardzo poważny. Przestał patrzeć na swoją rozmówczynię w miły sposób. Jego spojrzenie przypominało teraz polującego wilka, który powoli próbuje poznać swoją ofiarę. Nic nadzwyczajnego, mając na uwadze jego klan.
- Pozwolisz, że zadam Ci jedno pytanie? W zamian zgodzę się odpowiedzieć na jedno Twoje, bez względu na jego naturę. Jestem pewien, że wymiana informacji mogłaby być korzystna dla nas obojga.
Przedstawicielka Sabatu przytaknęła porozumiewawczo głową.
- To dość dziwny… handel wymienny, ale dobrze. Zgadzam się.
- Dziwny, ale uczciwy. Fragment wiedzy za fragment wiedzy. Wychodziłaś stąd z pewnym mężczyzną, ale wróciłaś sama, prawda? Powiesz mi gdzie mogę go znaleźć?

Posmutniała. Natychmiast, jakby wyjęła nowy zestaw emocji z kieszeni.
- Och, niestety nie. Z tego co zaobserwowałam wasze nastawienie raczej nie wskazuje na wielką przyjaźń, a ja… hm. Powiedzmy, że szanuję jego prywatność.
Rozłożyła dłonie w przepraszającym geście.
- Rozumiem, ale pozwól że udzielę Ci pewnej rady. Nie zbliżaj się więcej do tego Spokrewnionego. Nie próbuję Ci grozić… a jedynie uświadomić, że świt, wbrew pozorom, wcale nie jest najgorszą rzeczą jaka może spotkać Kainitę.
Sięgnął po kieliszek Vitae, opróżniając go jednym haustem.
- Dziękuję za radę. Na pewno wezmę ją pod uwagę.
Dygnęła przed nim jakby była na szkolnym balu i oddaliła się, znikając w tłumie gości.

Alessa rozejrzała się po sali. Miała ochotę się roześmiać. Podziały były oh tak bardzo widoczne. Po wspomnieniu rozmowy z limuzyny postanowiła się podlizać, aby więcej nie być ciąganą na takie przedstawienia. Całkowity brak kontaktów z Kainitami w tym mieście zdawał się nie stanowić dla niej wielkiej przeszkody. Jeśli nikt nie chciał z nią rozmawiać, to kimże ona była by się wpraszać? Przeszła wzdłuż wystawionych dzieł. Malarstwo nie było jej ulubionym gatunkiem sztuki. Kompletnie się na nim nie znała, więc tylko ukazywała uśmiech i przytakiwała kiedy ktoś chwalił kreskę, kolory i inne ważne aspekty. Niestety dzieł nie było tyle by całą noc udawać, że coś się robi. Przemieściła się więc do części sali, której okupanci nie sprawiali wrażenia chcących zakołkować ją na miejscu. Wymieniła po kilka zdawkowych zdań, skorzystała z bufetu i prosiła wszystkich bogów, boginie, bożki, sosny i kamienie by ta noc skończyła się szybko i spokojnie. Być może czasem warto się pomodlić, ale rzadko kiedy nasze prośby się spełniają. Nagle wszyscy spojrzeli w kierunku okien i drzwi. Nawet ci nie posiadający wyczulonych zmysłów mieli wrażenie, że ziemia trzęsie się jakby szarżowało na nich właśnie stado słoni. Przez okna wskoczyły do pomieszczenia prawie trzymetrowe hybrydy człowieka i wilka. Bestie straszliwie zaryczały. Większość wampirów w sali pewnie miała już styczność z dziećmi Luny, ale te były inne - znacznie większe i silniejsze. Sama ich obecność napełniała martwe serca pierwotnym strachem. Jeden z likantropów machnął łapą w stronę przedstawiciela anarchistów. Biedak został rozerwany w połowie niczym szmaciana lalka, a ciało rozpadło się w proch.


Widok był przerażający ale nader ciekawy. Alessa jeszcze nigdy nie widziała z pierwszej ręki takiego zdarzenia. W tym momencie wszystkie jej wątpliwości co do ran, które kiedyś widziała zostały rozwiane. Szybko przeszukała wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu Carmen. Po jej zlokalizowaniu migiem znalazła się przy boku Tremere.
- Proszę powiedz mi, że to tylko zasłona dymno-futrzasta, i że te kizie-mizie są tu po to by odciągnąć uwagę od podprowadzania obrazu.
Przełożona trzęsła się ze wściekłości. Wręcz nią kipiała. Widocznie tego nie przewidziała. Zacisnęła prawą dłoń, a kiedy ją otworzyła ta pokryta była ogniem. Krążyły plotki jakoby Tremere ujarzmili potęgę płomienia, ale ten kto nie widział tego na własne oczy miałby problem z uwierzeniem. Kobieta zaczęła się powoli wycofywać w kierunku drzwi.
- Uciekamy stąd. Oczywiście możesz zostać jeśli chcesz skończyć jako karma dla psów.
- Czuję się zdegradowana z Yorka na karmę dla niego. Jednakże nigdy nie zgadzałam się z tobą bardziej. Trzeba wykonać taktyczny odwrót. Prowadź, bo czuję, że bardziej orientujesz się w topografii tej posiadłości.

Teraz mogła oficjalnie zacząć poważnie się martwić o nadejście kolejnej nocy.

Souriau zmienił się w rozmytą smugę, która niemal natychmiast znalazła się przy jednym z wilkołaków. Mężczyzna chwycił łapę futrzaka i pojedynczym ruchem ręki machnął oponentem w kierunku ziemi jak jakąś maczugą. Garou przebił drewnianą nawierzchnię i porządnie naruszył znajdujące się pod nią warstwy. Artysta kontynuował swoje natarcie. Wbił stopę w głowę stworzenia z taką szybkością i siłą, że cios można było porównać do wystrzelonego pocisku. Takiego bardzo dużego kalibru.
- NIKT NIE BĘDZIE MNIE NAPADAŁ W MOIM WŁASNYM DOMU!!!
Krzyknął tak głośno, że wilki się skuliły. Wampir promieniował teraz potęgą z legend. Wilkołaki rozpoczęły powolny odwrót kiedy… zdawałoby się martwe monstrum podniosło się i ruchem łapy przyszpiliło przeciwnika do ziemi. Bestii nadal brakowało sporej części pyska, ale… ten szybko odrastał. Wyglądało to jakby kość, mięśnie i skóra regenerowały się w zastraszającym tempie. Reszta dzikusów rzuciła się z okrzykiem nienawiści na przyszpiloną ofiarę. Wszyscy zamarli. Poza pewnym osobnikiem, który właśnie wkroczył przez drzwi frontowe i jego sojuszniczką. Wysławszy pojedynczą wiadomość tekstową, niegodziwie knująca postać… po prostu zniknęła. Nikt nawet nie zauważył, że wrota prowadzące w głąb domostwa są nieznacznie otwarte.

- Zaczyna być gorąco, idziemy.
Alessa szepnęła do towarzyszki i ciągnąc ją za łokieć zaczęła kierować ją poprzez cienie do drzwi, które prawdopodobnie prowadziły w jakiś korytarz, salę boczną czy cokolwiek innego. Byle z dala od przerośniętych śmierdzieli. Krycie się nie było jej najmocniejszą stroną, ale powinno wystarczyć. W zamieszaniu i tak nikt nie powinien na nie zwrócić uwagi. Główne drzwi i tak odpadały z powodu żywej, sierściuchowej ściany. W razie braku wyjścia zacznie się martwić później. Niewidzialna morderczyni przez chwilę uzgadniała szczegóły z osobnikiem który puścił całe przyjęcie z dymem. Dyskutowali, podbijali stawki. Może z desperacji, może z dobrej woli, telepatyczny zestaw wspomnień, który przypominał sobą plany architektoniczne spenetrował czaszkę Eitana. Sheryl, wywiązała się ze swojej części umowy. Pozostało pytanie czy jej sojusznik postąpi podobnie.

Tajemniczy wampir uśmiechnął się i wymierzył dłonią w jednego z wilkołaków. Ten zgiął się wpół, a jego Vitae zaczęło wypływać z wszystkich możliwych otworów. Płyn życia rozpoczął lot w kierunku blondyna, wirując wokół jego dłoni. Osuszony Lupin padł na ziemię i rozsypał się w proch. Reszta gości praktycznie już uciekła bądź zginęła w boju. W sali znajdowały się tylko córki gospodarza, zaciekle walczące z najeźdźcami, oraz sam Souriau, który jakimś cudem uniknął rozszarpania. Wilkołaki napierały na niego nieprzerwanie, ale był na tyle szybki i silny by kontrować każdy atak mimo przewagi liczebnej. Eitan ruszył w kierunku dwóch pań, które zapuściły się do wnętrza budynku i zadziwiająco szybko je dogonił. Wycelował dłonią w Tremere, a krew wystrzeliła w jej kierunku przyjmując w formę stałą - szkarłatnych włóczni. Pięć pocisków przeleciało całą rozciągłość korytarza i przyszpiliło wampirzycę do ściany. Carmen krzyknęła z bólu. Alessa myślała szybko. W głowie zrodził jej się pomysł zawsze warty wykorzystania. Najwyżej później przejdzie do planu B. Skoncentrowała się i pojrzała wrogiemu wampirowi prosto w oczy.
- Korytarz jest pusty. Nikogo tu nie widziałeś. Osoby, których szukałeś dawno zbiegły. Wróć do sali balowej.
Odczekała chwilę. Mordercze płomienie w oczach przeciwnika wskazywały raczej na niepowodzenie mocy Dominacji. Nastał więc czas przejścia do planu B. Jak na ironię ostatnia szansa tkwiła w wilkołakach i tym, że nie pokiereszowały swych ofiar za bardzo. Giovanni skupiła całą siłę woli (na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja) i wezwała hordę umarłych z sali balowej. Niestety w pobliżu nie było jakichkolwiek, zdatnych do wykorzystania zwłok.
- Żadnych człowieko-przekąsek. Kiepska ta impreza.


W tym momencie padła ostatnia włócznia. Pojawiła się z nikąd i zdecydowanie nie była krwista, czy nawet kwasowa. Raczej… prężna, mięsista i różowiutka. Jak wyjątkowo długi język, którego pochodzenie dało się prześledzić do paszczy ogromnej, kobry. Głowa pompatycznej Tremere została przebita jak oliwka stanowiąca ozdobę kieliszka, a ogrom otrzymanych obrażeń w połączeniu z rozpoczętym wysysaniem krwi sprawił, że sylwetka czarodziejki zaczęła dość pośpiesznie nabierać szarości typowej dla… prochu.
 
Highlander jest offline  
Stary 10-02-2010, 16:41   #8
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Egzystencja Carmen była właśnie wchłaniana przez wężopodobne stworzenie. Sheryl pochłonęła najpierw całą vitae swej ofiary a w końcu i duszę. Esencja Tremere krążyła w ciele Sabbatnicy wzmacniając ją i napawając euforią. To było jak narkotyk - gdy raz spróbujesz już nie możesz przestać. Wiedza zawarta we wspomnieniach ofiary była fascynująca. Mogła okazać się błogosawieństwem dla niej i jej towarzyszy, ale również stać się przekleństwem, które będzie ją ścigać do ostatecznej śmierci. Ciało Carmen zaczęło stopniowo się rozpadać i topić. Po chwili została po niej tylko kałuża bliżej nieokreślonej substancji.
-Smakowało? - Eitan zachichotał złośliwie zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z tego co siedziało w głowie martwej wampirzycy.

Wężowe stworzenie doznało gwałtownych wstrząsów. Dłonie i nogi wyłoniły się z podłużnego tułowia. Ba, pojawiło się nawet ubranie, które miała na sobie Sheryl przed dokonaniem metamorfozy. Jej skóra nadal jednak pozostawała łuskowata. Dziewczyna zmrużyła oczy i uśmiechnęła się do demonicznego księcia z bajki, oblizując swoje wargi.

- Tak. Chcę dokładkę… ale o to zatroszczę się później. Chodźmy.

Natychmiast zaczęła zmierzać w stronę pracowni wampirycznego artysty.

Cel znajdował się piętro wyżej. Najbardziej widowiskowy duet dzisiejszego przyjęcia szybko wszedł po schodach i otworzył wielkie drewniane drzwi prowadzące do pracowni. Wnętrze było jasne, ale… sprawiało wrażenie pustki. Nie stały tam praktycznie żadne meble. Jedynie farby i torebki z krwią leżały w jednym kącie. Ściany rzucały się bardzo w oczy. Były na nich namalowane krwią anioły. Był to na swój sposób piękny, ale i przerażający widok. Skrzydlate postacie były pełne dumy i gracji. Zdawały się patrzeć oczami pełnymi arogancji na osoby, które weszły do pokoju. Spojrzenie napawało obawą nawet martwe serce Sheryl. Trzeba przyznać, że Souriau potrafił poruszać emocje swoimi dziełami. Na środku pokoju stała sztaluga zakryta zakrwawionym płótnem. Cel całego zamieszania zdawał się być pod nią ukryty. W pracowni znajdowało się jeszcze coś… a raczej ktoś kogo poszukiwacze dzieł sztuki się nie spodziewali.
-Młodzi… Nigdy nie słuchają starszych myśląc, że wiedzą wszystko najlepiej. Cóż to Twój wybór co robisz ze swoim nieżyciem moja droga, ale wielce mnie smuci, że nie wzięłaś sobie moich ostrzeżeń do serca. - Beckett westchnął zasmucony… ale widocznie nie zaskoczony obrotem spraw. Dziewczyna autentycznie parsknęła śmiechem.

- Nie wiem czego się spodziewałeś Beckett. Nie twierdzę, że wszystko wiem najlepiej. Po prostu staram się grać kartami, które znalazły się w mojej ręce. Ni mniej, ni więcej.

Przyjrzała się pomieszczeniu, po czym machnęła w bagatelizujący na Gangrela, czując, że musi dopowiedzieć coś jeszcze. Udzielić wyjaśnień, wytłumaczyć się.

- Myślisz, że nie widzę natury osoby która obok mnie stoi? Nie mam świadomości, że jest wyzutym z wszelkiej moralności monstrum? Och uwierz mi, wiem to. Aż za dobrze. Liczę się z potencjalnymi konsekwencjami podjętych decyzji.

Odwróciła się do Eitana, nie tyle moralnie poruszona, co zniecierpliwiona.

- To, czego tak pragnąłeś znajduje się przed tobą. Nasza umowa się dopełniła.

Diabolistka przeszła kilka kroków w kierunku zamurowanego okna.

- O ile nie zamierzasz teraz w dramatyczny i zdradziecki sposób mnie uśmiercić, udowadniając, że dobry wujek Beckett miał rację, to jest moment w którym się rozstajemy. To był czas aby zapewnić sobie drogę ucieczki. Żyły na lewej dłoni niewiasty stały się dobrze widoczne i czarne jak noc. Mięśnie wyraźnie napęczniały.

- Wydaje mi się, że widzisz tylko powierzchnię natury Pana Eitana. Jego prawdziwa istota pozostaje nieuchwytna dla Twojego umysłu. Nie można grać kartą o której się nic nie wie. Wykorzystał on Twoją osobę do pozbycia się Carmen i zwrócenia uwagi klanu Tremere na Ciebie moja droga. Jeśli dodatkowo kontynuowałaś przy tym… tradycje Sabatu… to mam tylko nadzieję, że posiadasz świadomość że Marcus nie spocznie póki nie ujrzysz świtu? Opuść miasto i nigdy nie wracaj. To kolejna rada już tego wieczora.
-Beckett… jak zwykle doskonale poinformowany. Szczerze mówiąc jestem pod wrażeniem. Jak wiele wiesz?
- Eitan był wyraźnie zaintrygowany wywodem Gangrela.
-Wystarczająco. Choć obawiam się, że nie wszystko. - odpowiedział a Erez zdawał się być coraz bardziej zaintrygowany historykiem.

Po raz pierwszy tego wieczora, pozory spokoju pękły jak bańka mydlana. Zimno i pragmatyczność ustąpiły miejsca rozgniewaniu. Wywołanemu przez wywód historyka.

- Nie patronizuj mnie kundlu! Twoja hipokryzja jest naprawdę zadziwiająca! Sądzisz, że nie wiem co miało miejsce? Że nie liczyłam się z konsekwencjami, przychodząc na przyjęcie? To ty mnie nie znasz, ale starasz się udawać, że jest odwrotnie. Bo inaczej żałosne złudzenie obycia i elokwencji, które próbujesz tworzyć, rozpadłoby się jak domek z kart. Co noc tańczę na ostrzu noża. Jestem narzędziem od momentu przeistoczenia. To, że na krótką chwilę zmieniłam właściciela, nie dowodzi niczego, a moja sekta może tylko na tym zyskać.

Oczy błysnęły płomieniem fanatyzmu. W zespole nie było ja. W pomieszczeniu nie było jednostki. Znajdował się tam jedynie pojedynczy tryb morderczej maszyny Sabatu. Rozgniewana Sheryl zmniejszyła odległość jaka dzieliła ją od płótna, zdzierając zasłonę.

Ogień. Choć składający się tylko z odcieni farby dawał ciepło i świecił własnym światłem. Fale gorąca tańczyły na płótnie. Instynkt samozachowawczy sprawił, że Sheryl cofnęła się kilka kroków w tył jakby coś ją właśnie poparzyło. Im dłużej cała trójka bardziej wpatrywała się w obraz tym płomień stawał się coraz bladszy aż w końcu znikł w ogóle pokazując nieprzeniknioną ciemność z której wyłoniło się pięć postaci. Pierwszy był rycerz trzymający oburęczny miecz. Osobnik ten był uderzająco podobny do Eitana. Drugi samiec miał na sobie strój mnicha a twarz zakryta była kapturem - aura tajemniczości wokół niego była tak gęsta, że można ją było pawie, że dotknąć. Trzeci był żebrak oszpecony przez liczne kalectwa i życie w nędzy. Czwartą osobą była naga kobieta na ciele której wiły się liczne węże. Piąta osoba była była aniołem. Długie białe skrzydła nadawały mu wyrazu istoty wyższej… która patrzy na pozostałą czwórkę z pogardą.

- No… pięknie. Wygląda na to, że wszyscy mamy swój udział w tym co ma nadejść. Obstajemy przy wersji w której jesteśmy heroldami oczyszczenia, czy też istotami niosącymi ze sobą zniszczenie? Osobiście mam już swoją ulubioną, nie wiem jak wy.

Spojrzała na nich. Najpierw na badacza, potem na potwora.

Żaden nie zdołał odpowiedzieć na pytanie bo drzwi otworzyły się z hukiem i taką siłą, że aż wypadły z zawiasów. Souriau w towarzystwie większości swoich córek wkroczył do pracowni. Był poraniony na całym ciele, ale jak na osobę która właśnie wybiła watahę wilkołaków miał się nadzwyczaj dobrze. Wszedł wyprostowany z wysoko podniesioną głową i gniewem w oczach. Rozejrzał się po zebranych i rzekł a jego głos przepełniony był spokojem i nieskończoną wręcz cierpliwością.
-Wyjaśnicie mi co robicie w mojej pracowni?
-W wyniku niefortunnego zdarzenia jakie miało miejsce przyjęcie zostało przerwane, a nie chciałem wracać do domu bez ujrzenia Pańskiego dzieła. Dlatego skierowałem się do pracowni by choć rzucić na nie okiem. Mam nadzieję, że nie przekroczyłem żadnej granicy Pane Souriau? - Beckett zdawał się mówić zgodnie z prawdą. Przynajmniej w jego przypadku.
-Cóż… rozumiem… Piękna sztuka jest w końcu po to by ją podziwiać. Przepraszam za obrót spraw. Własnoręcznie dopilnowałem by ta wataha już nigdy nie sprawiła nikomu problemu. A teraz jeśli państwo wybaczą… - podniósł leżące na ziemi Płotno, którym zakrył obraz - -Proponuję by udali się Państwo do domu. Nie chcę być nieuprzejmy, ale mam niestety mały remont do zrobienia i kilka spraw którymi muszę się zająć - przy ostatnich wyrazach w jego głosie można było wyczuć złość. Eitan i Beckett skinęli głowami i uścisnęli dłonie gospodarzowi po czym udali się w stronę wyjścia z posiadłości. Sheryl udała się za nimi.
 
Famir jest offline  
Stary 10-02-2010, 16:52   #9
 
Famir's Avatar
 
Reputacja: 1 Famir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znanyFamir nie jest za bardzo znany
Akt II
Polowanie






I taste your blood as it showers from my blade
I eat your heart, from evil it was made
With heart filled hatred black blood runs through my veins
I take your powers to the ancient ones who reign
I conquer evil, let evil know my name
Come forth ye wicked, know the gruesome pain
I am the omen, the one that cannot die
I am the flame, hatred burns inside
My strength is hatred, torment and pain, HATRED, HATRED
With heart filled hatred black blood runs through my veins





Czarny pickup wjeżdżał właśnie w biedniejszą część miasta aniołów. W telewizji ludzie pokazują bardzo często te ładniejsze dzielnice i uśmiechniętych od ucha do ucha członków społeczeństwa. Rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Od zarania dziejów tam gdzie był dobrobyt tam była i biedota. Z kolei tam gdzie biedota tam często też zaraza i zło które trzeba zniszczyć. Samochód dojechał w końcu na planowane miejsce przeznaczenia - piętrowy parking samochodowy, który wyglądał jakby budowano go wiek temu. Z pozoru wyglądało to na idealne miejsce do spotkań młodocianego chłamu naszego społeczeństwa - lub gangów jak niektórzy ich nazywali - ale nie osoby w pojeździe nie spotkały na pierwszych trzech piętrach ani żywej duszy. Dopiero na ostatnim czwartym znajdowało się parę osób, które rozmawiały o czymś. Pewnie o tym co będą robić dzisiejszej nocy - niestety to ktoś już zaplanował za nich. Na widok świateł podeszli niepewnie do pickup’a.
-To piętro jest zajęte. Jedźcie zaparkować gdzieś niżej. - grzecznie i z kulturą? To jakaś miła odmiana gdy zawsze skaczą Ci do gardła z nożem albo kłami… czasami z obiema rzeczami. Odpowiedź nie padła a reakcji było brak. Szyby w samochodzie były przyciemniane i ciężko było dostrzec kto znajduje się w środku. Po chwili wóz zaczął się powoli cofać i napięcie opadło. Zatrzymał się nagle i zaczął jechać do przodu - rozpędzając się do sporej prędkości. “Parkingowi” uskoczyli w większości, ale jeden z nich nie zdążył i wpadł pod koła. Słychać było jak pojazd nagle się zatrzymał jakby kierowca chciał zgnieść ofiarę ciężarem swojej zabawki. Niedoszłe ofiary obnażyły kły i rzuciły się na samochód. Tak być powinno bo tak działał ten świat. Skurwysynów trzeba wybijać a jak próbują Cię zabić to sumienie tak nie dręczy. Szyba uchyliła się i wielka dłoń podrzuciła w górę jakąś metalową kulkę. Ta zawisła na sekundę w powietrzu i całe pomieszczenie zalało oślepiające światło, którego wzrok nie był w stanie przeniknąć. Równie dobrze można było próbować patrzeć na słońce. Kiedy znów zrobiło się ciemno po przeciwnikach nie było żadnego śladu. Zupełnie jakby światło ich pochłonęło. Z samochodu wyszło czterech mężczyzn. Ten który trzymał dziwną kulkę miał dość ciekawe uczesanie… brody. Schylił się pod samochód i ruchem ręki wyciągnął to co było pod nim. Przejechany wcześniej osobnik miejscami przypominał co prawda bardziej kupę mięsa i kości niż istotę humanoidalną, ale nadal żył.
-Panowie! Podano do stołu. - schował do torby kulę i wyjął kielich oraz nóż. Ciął po nienaruszonych miejscach na ciele i pozwalał by Vita spływała do kielicha. Reszta zrobiła to samo. Stanęli wokół wampira i unieśli kielichy do toastu.
-By jutrzejsze polowanie było równie udane! - rzekł brodacz, który widocznie był przywódcą. Reszta odpowiedziała zaś chórem jakby to robili wiele razy.
-Byśmy zło zwalczali złem! - potem jak jeden mąż wypili zdobyte vitae jak to mieli w zwyczaju robić od dawien dawna.




David Jones od wielu nocy nie był tak szczęśliwy. Gładził dłonią czerwony amulet kiedy jego ludzie wnosili sarkofag do apartamentu. Nie udało mu się co prawda dowiedzieć co konkretnie skrywał obraz tego lisa Souriau. Wiedza zawarta w tym dziele mogła mu pomóc w rządzeniu miastem! Na początku był wściekły a do tego Carmen go zawiodła - gdyby jeszcze istniała torturowałby ją najpierw długimi wieczorami a w końcu i tak ją zabił dla przykładu. Na szczęście znalazł już dla niej odpowiednie zastępstwo. Nowy podwładny wydawał się dość kompetentny i już szukał kolejnego fragmentu układanki.
-Zostawcie mnie samego! - słudzy skłonili się i wyszli zostawiając Nosferatu samego z nowym nabytkiem. Przez chwilę chodził wokół niego delikatnie badając długimi palcami piękne zdobienia na kamieniu. Czekał na ten moment prawie całe swoje nieżycie kiedy jego stwórca zdradził mu sekret... sekret, który miał mu niedługo zapewnić wielką władzę. Niedługo zdobędzie w drugi sarkofag a wtedy będzie w stanie wypełnić przepowiednię. Odsunął wieko. Było strasznie ciężkie i zajęło mu to chwilę ale było warto. W środku znajdowało się ludzkie ciało - było jakby wysuszone i otoczone przez bliżej nieokreślony materiał. Biła od niego starość, ale zarazem i potęga którą książę wyczuwał. Zamknął starożytną trumnę i podszedł do okna.
-Jeszcze tylko trochę… - był tak pochłonięty swoją małą obsesją, że przestały go nawet obchodzić zniknięcia wampirów na terenie całego miasta. Nie mógł teraz zajmować się czymś tak błahym kiedy miała się tworzyć historia! Powierzył to zadanie swemu szeryfowi. Gangrele nadawali się do dwóch rzeczy. Do zabijania i do polowania. Niczego więcej od szeryfa nie wymagał. "On sobie poradzi a jeśli nie… to zginie i jego miejsce zajmie ktoś lepszy". Pogrążony nad swoimi myślami książę nie usłyszał jak wieko sarkofagu samo powoli się odsuwa. Nie dostrzegł też wychodzącej z trumny osoby. Był zamknięty w swoim własnym świecie pełnym planów na przyszłość i intryg. Kiedy wrócił do realności było już za późno.


 

Ostatnio edytowane przez Famir : 10-02-2010 o 17:17.
Famir jest offline  
Stary 15-02-2010, 13:14   #10
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Po wykonaniu powierzonego jej zadania zabójstwa nadętej Tremere, Sheryl szybko zaopatrzyła się w odpowiedni środek transportu. Zapożyczywszy czarne volvo od osoby, której żaden samochód nigdy nie będzie już potrzebny, dziewczyna trafiła na powrót do Santa Monica, celem zdania szczegółowego raportu swojemu przełożonemu. Po tym jak pan Noah otrzymał wszystkie szczegóły odnośnie przejętych wspomnień i potencjalnych schronień opozycji, wydawał się niezwykle zadowolony, zaś tajemnicze zniknięcie grupy uderzeniowej wysłanej razem z MacRae zupełnie zbagatelizował. Pojedynczym machnięciem ręki. W końcu owych „grup” zawsze mógł naprodukować hurtowo gdyby zaszła taka potrzeba. Pochwałom zdawało się nie być końca. Tym większe okazało się zszokowanie wężowej panny kiedy dowiedziała się o zaplanowanej specjalnie dla niej, relokacji do Zgniłego Jabłka. Na nic zdały się nieśmiałe protesty i prośby, Biskup Santa Monica wykazywał nieugiętość w swoim postanowieniu. Uparty jak osioł. Twardy jak ceglana ściana. Wszystko to było… dość nietypowe. Sabat zazwyczaj walczył do zakrwawionego, spopielonego końca. Przynajmniej jeśli chodziło o zwykłych piechurów - o mięso armatnie rzucane na rzeź opozycji w celu odwrócenia jej uwagi od ważnych osobistości, które opuszczały tonący statek. Sheryl nigdy się za taką nie uważała, wobec czego decyzja o relokacji podjęta przez Biskupa mocno ją zdziwiła. Mimo ogromu oburzenia i rozczarowania, nie miała sposobu przekonać go, że jej obecność w Los Angeles wciąż jest konieczna. Z kolei zostanie na miejscu i potajemne uprawianie jednoosobowej partyzantki zdawało się najgłupszą decyzją jaką mogłaby w tym momencie podjąć, bo gwarantowałoby otrzymanie potencjalnego kołka od strony, która dotarłaby do niej pierwsza. Wykonała wymuszony ukłon. Spojrzała jeszcze raz na bilet trzymany w dłoni. Pokręciła głową i wydała z siebie sztuczne westchnienie. Nie rozumiała. Po prostu nie rozumiała.


Następnej nocy odbyła niezwykle irytujący lot trwający blisko sześć godzin. Kierunek wiadomy - Nowy Jork. Jej irytacja nie została wywołana przez bezruch, czy niemal całkowitą stagnację, bardziej przez fakt, że z każdej strony otaczało ją to przeklęte bydło. Czuła się jak wilk pośród owiec, który chcąc nie chcąc musi ukrywać swą prawdziwą tożsamość. Chyba tylko fakt pożywienia się przed podróżą uchronił ludzi na pokładzie przed przyjęciem roli krwawego bufetu. Nic dziwnego więc, że kiedy samolot w końcu wylądował, panna MacRae z zadowoleniem powitała widok otwierających się drzwi i była chyba pierwszą osobą, która opuściła maszynę. Chwyciwszy swoją torbę z ruchomej taśmy, udała się do jednej z licznych kafejek, gdzie ponoć miał czekać na nią odpowiedni kontakt wysłany przez tutejszego przedstawiciela władzy. Faktycznie, czekał. Siedział przy okrągłym drewnianym stoliku z pełnym kubkiem gorącej kawy, której zapewnie wcale nie miał zamiaru tknąć. Jego obecność zdawała się wywoływać podenerwowanie w nielicznych klientach lokalu, zaś kasjer kwitnący za ladą sprawiał wrażenie rozdartego między niechęcią do kłopotów i szczerym pragnieniem wezwania policji. Odczuwana przez worki krwi nerwówka była całkowicie normalna.


Określenie nowopoznanego wampira jako ekscentrycznego stanowiłoby spore niedopowiedzenie. Żylasty, chudy i całkowicie zblazowany. Z żelaznym kolczykiem w uchu i łańcuchem, który wyglądał jak skradziony z czyjegoś roweru. Na wygolonej po bokach głowie delikwenta sterczał blond irokez o karmazynowym wykończeniu. Pozostawało pytanie czy ozdobiony został zwyczajną farbą, czy też czymś bardziej konkretnym, co nie zdążyło jeszcze w pełni zaschnąć. Samodzielnie skręcony kiep w jego ustach był już nieco wypalony, choć koślawa, biała konstrukcja wybijała się jak jakiś sztandar buntu.
- Heja Sheryl. Nazywam się Gladius i…
- Zostałeś przysłany aby doprowadzić mnie przed oblicze Arcybiskupa.
- Ha! Zgadza się. Bystra dziewczyna. Szybko odnajdziesz się w naszym mieście.

Wstał i zdjął swoją skórzaną kurtkę z krzesełka, po czym dosunął to ostatnie. Uśmiechnął się delikatnie, pomimo faktu, że panna chwilę temu weszła mu w słowo. Jego rozbawienie i pogoda ducha stanowiły dość ciekawy kontrast wobec jej apatycznej twarzy. To w jaki sposób podkreślił słowo „nasze” nie pozostawiało zbyt wielu wątpliwości odnośnie podziału sił w NY. Dwójka wampirów ruszyła w kierunku parkingu.
 
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172