Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2010, 17:27   #1
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ymir - [survival horror] 18+


ROZDZIAŁ PIERWSZY: CIENIE





Kantyna C-28 nazwana tak od numeru korytarza, przy którym była zlokalizowana, świeciła pustkami. Jednak Simon Polaczek – jej właściciel – wiedział, że w przeciągu dwóch godzin to się zmieni. Skończą zmianę górnicy z Bramy numer 4. Jak zwykle, nie korzystając nawet z łaźni i umywalek, przyjdą prosto do C-28 i zamówią alkohol. Mocny trunek pomoże im się rozluźnić i rozgrzać. Zapomnieć na moment o Ymirze, o zimnie, o tych samych, znanych od prawie trzech lat ludziach. O rozmowach, które dotyczą tego samego: co tam na Ziemi, jak u was wydobycie, ciekawe jaką siłę osiągnie wiatr na zewnątrz i do ilu spadnie temperatura, kiedy Dyrektor zdecyduje się obniżyć temperaturę w salach mieszkalnych.
Simon Polaczek sięgnął po szklankę i zaczął ją czyścić ściereczką. Lubił, by wszystko w jego kantynie błyszczało. Przynajmniej to było czyste. W odróżnieniu od klientów. Wsłuchiwał się dyskretnie w rozmowę prowadzoną przez dwóch nieznanych mu z widzenie ochroniarzy Korporacji. Cóż, lubił być na bieżąco. Może uda mu się usłyszeć coś, co zmieni troszkę paletę plotek i dykteryjek na temat Rady i Zarządu.
To co słyszał nie podobało mu się jednak.

- Pierdolisz, Tom – pokręcił głową jeden z ochroniarzy oplatając palce wokół do połowy opróżnionej szklaneczki. – Pierdolisz.

- Mówię ci, co słyszałem – odpowiedział drugi, z krótko obciętą fryzurą. – Zasłoni nas tutejszy księżyc a Epsilion Erdiani będzie pomiędzy nami i Ziemią. Żadnej łączności przez najbliższe trzy miesiące. Co gorsza, mój kumpel jajogłowy, powiedział, że to obniży temperatury na zewnątrz. Mówił, ze jak nic zejdzie poniżej stówy.

- Stówy? – jęknął ochroniarz modlący się nad swoim napitkiem. – Minus sto Celsjusza. Co zamarza w takiej temperaturze?

- Jajca na pewno – skwitował ryżawy. – Nie masz chyba zamiaru wychodzić poza Bazę.

- A propopo wychodzenia – drugi wypił swoją szklanicę jednym duszkiem. – Czas na nas. Dopijaj i ruszaj dupsko.

Kiedy obaj klienci wyszli, Simon Polaczek przez chwilę zapomniał o pucowaniu szklanki.
To, co usłyszał, było niepokojące. Tak niskie temperatury to częste awarie, częste awarie, to problemy z wydobyciem, problemy z wydobyciem to mniejszy obrót. Spirala.

Godzinę później, kiedy w kantynie C-28 pojawili się goście ze zmiany Simon Polaczek puśił plotkę w obieg.




- Tutaj Śniegołaz 2, tutaj Śniegołaz 2 – kierowca gąsienicowego monstrum sunącego po zamarzniętej powierzchni planety wrzeszczał nerwowo w słuchawkę radiostacji – Ymir B. Ymir A czy mnie słyszycie.

Odpowiedziała mu cisza zagłuszana jedynie wyciem wiatru wokół pojazdu.

- Kurwa – zaklął kierowca nerwowo – Nie słyszą.

- Pewnie burza zagłusza – uspokoiła go nawigatorka. – Albo antena nam znów zamarzła.

Spojrzała za ramię, gdzie na siedzeniach dla pasażerów siedzieli technicy.

- Już niedługo panowie. Zaraz napijemy się ciepłej kawy.

Jedyną reakcją było wzniesienie kciuka w rękawicy ku górze. Nic dziwnego. Zespół ostatnie kilka godzin spędził w ekstremalnie niskiej temperaturze naprawiając maszt przekaźnikowy. Bez niego łączność z Ymirem B i Ymirem C mogły być utrudnione, szczególnie, kiedy koniunkcja utrudniała komunikację.

Kiedy łazik gwałtownie szarpnął i zatrzymał się z lekkim poślizgiem nawigatorka spojrzała na kierowcę.

- Mike – powiedziała ostro. – Co ty wyprawiasz? Chcesz nas pozabijać?

Kierowca nie reagował. Spoglądał przed siebie z szeroko rozwartymi oczami.

- Mike. – powtórzyła zaniepokojona dziewczyna.- Co jest?

Mike odpiął pas i spojrzał w jej stronę. Odbiła się w jego wielkich goglach ochronnych.

- Coś widziałem. Kogoś – powiedział nerwowo. – Jakieś zwierzę. Chyba.

- Na Ymirze nie ma żadnych form życia, Mike – zaśmiała się nawigatorka, lecz zaraz spoważniała.

Spojrzała raz jeszcze nerwowo na kolegę, który tymczasem otworzył drzwi, zakładając maskę Do środka wtargnęło lodowate zimno i gazowe opary.

Reszta ludzi w łaziku wyćwiczonym ruchem sięgnęła po swoje maski, ale kilkoro z nich zdążyło wciągnąć w płuca kilka oddechów atmosfery planety.
Niedobrze!

- Mike – głos nawigatorki był stłumiony przez maskę na twarzy. – łamiesz regulamin! Deportują cię na Ziemię.

Kierowca nie reagował. Wyskoczył na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi.

- Pozostańcie w łaziku – rozkazała nawigatorka technikom, a sama wyszła za kolegą.

Wiatr i śnieg utrudniał widoczność, lecz Mike na szczęście nie odszedł daleko. Stał w snopach promieni reflektorów łazika.

- Mike – nawigatorka mówiła spokojnie, lecz wiedziała, że w śnieżnej zawierusze kierowca jej nie słyszy.

Ten jednak drgnął. Obrócił się w jej stronę. Ze zgrozą ujrzała, że zdjął maskę. Twarz miał siną z zimna, wokół ust i oczu zamarzały już kryształy lodu. Kierowca pluł krwią, która momentalnie zamarzała wokół jego ust. Kiwnął się i upadł w śnieg z ciężkim łoskotem.

Dziewczyna spojrzała w bok i zamarła. Przez chwilę wyraźnie widziała .... coś. Kształty na zasypywanym śniegiem lodowcu. Regularne, niczym budowle lub lodowe iglice. Potrząsnęła głową i wizja znikła. Zrobiła kilka chwiejnych kroków dochodząc do lezącego obok kompana. Nie łudziła się, że żyje.




- To depresja zimowa – powiedział doktor Pavelko zasłaniając zamrożone ciało zimnym prześcieradłem. – Mike Cludder popełnił samobójstwo. Zdarza się. Niestety.

Westchnął przyglądając się zimnym wzrokiem kształtowi por prześcieradłem.

- Całe szczęście, że nawigatorka – ta cała Angela Dummer, okazała się być rozsądna i oprócz kilku lekkich odmrożeń i niewielkiego zatrucia gazem, nikt więcej nie ucierpiał z jego winy. Gdyby przeżył, zostałby odesłany na Ziemię z najbliższym urobkiem i straciłby część wynagrodzenia.

- Dyrektor będzie zadowolony – pokiwał głową kierownik Artur Ball – Myślę, ze nawigatorka zasłużyła na premię.

- Też tak sądzę. Pomijając jej skrajną reakcję nerwową i halucynacje. Miasto wśród lodów. Kto mógłby je tutaj wznieść, kierowniku? Prawdopodobnie widziała zwykłe formacje lodowe i skalne. Wie pan jak jest. Sama wspomniała że wzięła dwa, trzy oddechy nim nałożyła maskę. To zapewne zwyczajne omamy. Efekt zatrucia ośrodków mózgu odpowiedzialnych za wzrok. Ale, pytam z czystej ciekawości, oczywiście Dyrektor wysłał tam patrol?

- Oczywiście - potwierdził Ball - Nie znaleziono niczego. Żadnych konstrukcji, wież, miast. Niczego. Tylko lód i śnieg.

- Rozumiem - Powiedział spokojnie lekarz unikając wzroku kierownika.
Kiedy członek władz Ymira A odpowiadał, kłamał. To ciekawe.

- Niech pan zamrozi ciało, doktorze - wydał polecenie Ball. - Jak przylecą transportowce, zostanie przewiezione na Ziemię.

- Zajmę się tym niezwłocznie.

Kierownik opuścił sekcję medyczną a Pavelko wezwał pomocników, by odtransportowali ciało do kostnicy.

Nadal jednak spokoju nie dawała mu odpowiedź Balla na kwestię budowli. Czyżby dziewczyna faktycznie coś widziała.
Wahał się jeszcze chwilę, po czym sięgnął po guzik interkomu.

- Witam doktorze Saber. Tutaj doktor Pavelko. Chciałem spytać, jak stan pana pacjentki. Angeli Dummer.


Tydzień później.

Burza śnieżna szalejąca na powierzchni planety dawała się również we znaki pracownikom kolonii Ymir A. Wiatr, szalejący z siłą huraganu, niósł ze sobą tony zamarzniętego śniegu. Lodowe bryły uderzały w neo-żelbetowe ściany zewnętrzne bazy. Niektóre z taką siłą, że pozostawiały ślady obtłuczeń na pozornie niezniszczalnej powierzchni. Echa uderzeń dochodziły do uszu zamkniętych w bazie ludzi, podobnie jak wycie wichru jako przytłumione, zniekształcone odgłosy.
W taką pogodę jak tą umysł ludzki staje się niewolnikiem wyobraźni. Odgłosy niesione przez przewody i załamujące się na ścianach korytarzy i sal brzmią niczym wycie potępieńców. Niektórzy słyszą w echach swoje imiona, inni dziwaczne głosy, jeszcze inni szepty z przeszłości – prześladujące każdego człowieka koszmary i złe wspomnienia. Odgłosy uderzeń są jak pukanie zmarzniętych podróżników, jak kopnięcia lub echa kroków na korytarzach.
Zima na Ymirze dla ludzi zamkniętych w klaustrofobicznych korytarzach to czas lęków. Czas zwiększonej ilości załamań psychicznych, czas zwiększonej dystrybucji „pigułek szczęścia” będących niczym innym, jak lekkim narkotykiem dostępnym „na receptę”. Zima to czas, kiedy zapasy z kantyn osuszane są w szybszym tempie. Czas, kiedy wybuchają bójki, a napięcie rośnie wprost proporcjonalnie do spadku temperatury na zewnątrz bazy.

Jest zima.


Ray Blackadder

Wycie wichru na poziomie A było naprawdę głośne. W korytarzu prowadzącym wprost do hangaru z łazikami śnieżnymi temperatura utrzymywana była w okolicach zera. Nic więc dziwnego, że naprawy włącznika windy prowadzące na poziom A były waszą codziennością. Wykonywałeś pracę mechanicznie, czując że temperatura dokucza ci coraz bardziej. Twój pomocnik i imiennik – Ray Slewnacky – nie ukrywał zniecierpliwienia, lecz po prawdzie, gdyby bardziej przyłożył się do pracy, już dawno mielibyście fajrant. W zasadzie to ty dzisiaj musiałeś zasuwać za waszą dwójkę, bo Ray jedynie markował pracę. Było to do niego zupełnie niepodobne.
W końcu jednak ostatni styk został odmrożony, ostatnie kable połączone tak jak powinny i mogliście ruszać na dół swoje zmarznięte tyłki. W windzie Ray mruczał coś pod nosem. Jakąś durnowatą piosenkę. Zwróciłeś mu uwagę, a on spojrzał na ciebie i odpowiedział jedynie:

- Pierdol się, złamasie.

Miał fart, że winda właśnie zatrzymała się tam, gdzie trzeba i że po drugiej stronie drzwi stała grupka „szperaczy”, jak nazywaliście ludzi., pracujących przy śnieżnych łazikach.

Ray przepchnął się pomiędzy nimi bezceremonialnie, zachowanie zupełnie do niego niepodobne, a ty zaliczałeś kilka nieprzychylnych spojrzeń za niego.

Jesteś na poziomie C. Twoja kwatera to pokój C - 120. Koniec zmiany. Możesz odpocząć.





Sven „Szczota” Lingren


- Sveeeen – przysiągłbyś, że wiatr wyjęczał twoje imię przez cholerną wentylację.

Aż ciarki przebiegły ci po plecach. A może to z zimna. Dyrekcja kazała obniżyć temperaturę w kwaterach mieszkalnych do 18 stopni. W porównaniu do temperatury na korytarzach czy niektórych komorach to i tak sauna. A to co pokazują termometry na zewnątrz to już w ogóle kaszana. Matka wspominała, ze wyjście na zewnątrz bez specjalnego skafandra zabije człowieka, nawet ciepło ubranego, w niespełna minutę. Oczywiście atmosfera Ymira zrobi to dwa razy szybciej.

- Ithaaaaaa – tym razem jęki w wentylacji brzmiały prawie ludzko. Gdybyś był młodszy uwierzyłbyś, że to jakiś potępiony duch nawołuje z jakiś tam niejasnych powodów.

- Quuuuuuuuuiiiiii – kolejne jękliwe dźwięki i na dodatek trzeszczenie metalu i jakiś odległy łoskot.

Nagle kwatera C-124, którą zajmujesz wydaje się ciasna. Pomyślałeś też o tym, po kim ją dostałeś. Laszlo Burlowe. Górnik. Dwa miesiące temu zadźgał swojego brygadzistę a potem powiesił się w tym pokoju.

- Laaaaszzzzlo – zawyło powietrze w kratce.

Dość. Chwyciłeś kurtkę i postanowiłeś gdzieś wyjść.


Nickole Sanders


- Który to w tym tygodniu? – zapytał potężnej postury Michael Schmidt, zwany „Golasem” spoglądając na pielęgniarzy zamykających worek i zabierających ciało na dryfnosze. Przez chwilę jeszcze widziałaś siną twarz trupa z wybałuszonymi oczyma i wywalonym, poczerniałym jęzorem.

Spojrzałaś na niego próbując sobie przypomnieć. Ostatnie kilka dni obfitowało w powody do interwencji. Ale „Golasowi” chodziło zapewne o samobójstwo. Ten był trzeci.. Trzeci na twojej zmianie. Tym razem powieszony. W miarę czysty trup. Ale było więcej.

- Doktorki powinny coś z tym zrobić – powiedział „Golas” zapalając papierosa. – Dawać więcej pigułek. Więcej zajęć. To ponoć najgorszy moment, wiesz Niki. Tego nam nie mówią podczas rekrutacji, ale półmetek do wyjazdu to najgorszy moment. Nie wiem czemu. Ludziska nie wytrzymują. Izolacja, zimno, nuda i monotonia. Słabszym odpierdziela.

Golas przestał gadać. Podpisał protokół ze znalezienia zwłok podstawiony mu przez ponurego urzędnika Korporacji, który przybył na miejsce wraz z personelem medycznym.

- Dobra – powiedział Golas spoglądając na zegarek na ręce. Archaiczny roleks. – Koniec naszej wachty. Idziemy zdać sprzęt i fajrant. Twoja kwatera C-122 jest niedaleko. Chcesz tam zajść po drodze?


Selena Stars

Wielka maszyna zadrżała i wiertło zaczęło się obracać. Stojący obok stary górnik splunął na ziemie w dowodzie uznania. Z jego ust, podobnie jak z twoich, wydobywała się chmura pary. Dolny korytarz za Bramą Pierwszą był zimy. Naprawdę zimny. Wszyty w rękaw twojego kombinezonu termometr pokazywał -12 stopni.

- Dobra robota – powiedział brygadzista i jak czuły kochanek pogładził swoją maszynę po stalowym korpusie. – Pewnie i tak się zesra za jakieś kilka dni. Cholerna korporacja oszczędza na czym się da. No nic. Dzięki, Stars.

Wiedziałaś, ze nic tu po tobie. Miałaś ochotę zrzucić już dość niewygodny skafander ochronny i napić się czegoś gorącego.

Drogę do widny znałaś bardzo dobrze. Pracujesz za Bramą Pierwszą już od roku. Znasz każdy centymetr tej drogi. A rozklekotana winda prowadząca do Bramy to twoja stara przyjaciółka.

Po chwili widna ruszyła w górę a ty mogłaś podziwiać lśniącą, ociekającą wilgocią skałę szybu, których poruszało się to ustrojstwo. Zawsze wsiadałaś do windy z niepokojem, czy tym razem znów się nie zatnie. Raz spędziłaś w niej kilka godzin, nim innej ekipie udało się naprawić panel i ściągnąć cię na górę. Nie były to przyjemne godziny.

W końcu jednak żelazna klatka dotarabaniła się na górę i mogłaś zamknąć skrzynkę narzędziową i skafander w swojej szafce w szatni monterów. Nie czułaś się zmęczona, a póki Koordynator nie wyśle ci e do kolejnej usterki miałaś chwilę wolnego. Powrót do kwatery C-121 jest równie kuszący co wizyta w kantynie.



Peter Jakowlew


Wyświetlacz komputera rzucał na twoją twarz poświatę, kiedy pochylony nad klawiaturą wypełniałeś kolejne słupki formularzy. Ilość zużytej wody, środków czystości, artykułów spożywczych, części zamiennych i innych dóbr przepływał przez twój komputer zamieniając się w istotne dane. Porównując to z innymi miesiącami Koordynatorzy mogli odpowiednio wydać dyspozycję Magazynom by przygotować kolejne partie niezbędnych środków.
Logistyka.
Nuda.

Myśli uciekają od słupków i cyferek. Uciekają ku białej płaszczyźnie. Ku masywnym lodowcom, fantazyjnym górom lodowym i tej bezkresnej bieli wypalającej nie tylko oczy, lecz umysł i duszę. Surowe i mordercze piękno planety. Ymir. Wizja nowej rzeźby kształtuje ci się w głowie. Już od tygodnia masz sny z nią związane. Nowa rzeźba. Wspaniała i wyjątkowa.

- Jakowlew – z zamyślenia wyrwał cię głos Wardena, twojego szefa. – Jakowlew – powtórzył nieco głośniej.

Spojrzałeś na niego nieco zdezorientowany.

- Nic ci nie jest. Stoisz tak od godziny. Na dodatek leci ci krew z nosa.

Rzeczywiście. Klawiatura i położone obok niej wydruki upstrzone są kropelkami krwi. Na szczęście to syntpapier i nie da się go ubrudzić. Jego powierzchnia jest trwała, zmywalna i ognioodporna. Z zaprogramowaną w strukturze włókna trwałością czasową zawartych na niej informacji.

- Jakowlew – Warden nie da ci najwyraźniej dzisiaj spokoju. – Idź się połóż. Nie wyglądasz najlepiej.

Wiesz, czego się boi. Depresji zimowej. Ponoć w tym roku zbiera wyjątkowo okrutne żniwo.

- Mieszkasz w kwaterze C-123, tak? – pyta.

Kiwasz głową. Nie chcesz stracić wizji obrazu.


Seamus Gallagher

Dźwięk syreny obwieścił fajrant. Kilka godzin ciężkiej pracy minęło spokojnie. Czas z rozgrzanych pomieszczeń gdzie dokonuje się procesu elektrochemicznej rafinacji rudy przejść do zimnych pomieszczeń mieszkalnych., Kwatera C-125. Twój nowy dom. Bo o starym możesz na razie zapomnieć. Jeszcze 2 i pół roku. Chyba, że wymiękniesz wcześniej i stracisz ogromną premię związaną z przepracowaniem całego sezonu.

Schodzisz zmęczony lecz zadowolony. Ciężka praca pozwala zapomnieć o codziennej monotonii zimy na Ymirze.

Z wewnętrznego spokoju wyrywa cię krzyk.

- To jest we mnie! – wrzeszczy jeden z twoich „chłopaków” – Keller

Najstarszy z ekipy i juz siwowłosy. Stoi teraz na krawędzi konstrukcji rafinacyjnej, jakieś pięć pięter nad litą skałą. Daleko poza barierkami ochronnymi. Jak on tam wlazł!

- To jest we mnie – wrzeszczy przeraźliwie Keller i nim ktokolwiek zdołał mu przeszkodzić odbija się i skacze w dół wrzeszcząc coś przy tym niezrozumiale.

Ciało odbija się od metalowego wspornika z paskudnym odgłosem pękających kości, a potem obraca się, przelatuje kilka metrów od was, obok schodów którymi wchodzicie na górę i uderza z łoskotem o kamienie na dole.

- Sekcja medyczna – wrzeszczy Oscar. – Niech ktoś wezwie doków!


Dihraj Mahariszi

Czytasz kolejny raport i czujesz zimny niepokój. Osiem samobójstw w ciągu tygodnia, dwanaście bójek, trzy zabójstwa. Statystki są zatrważająco wysokie. Tyle zajść mieliście w zeszłym roku zimą dopiero po dwóch miesiącach. Nawet zważywszy na fakt, że jest to rok „szczytowy” te statystki są zatrważające.

Przyglądasz się plikom zawierającym dane personalne samobójców oraz sprawców zabójstw. Zwykli ludzie. Żadnych wcześniej zaburzeń. Dawki leków i „pigułek szczęścia” w absolutnej normie. Kryzys i załamanie przebiega gwałtownie. Najwyraźniej bez żadnych ostrzeżeń. To nie może tak być.
Człowiek nie załamuje się w jednej chwili, nie targa na życie. Zawsze są pewne symptomy ostrzegające. Jakieś sygnały zauważalne dla otoczenia. Cokolwiek. Tutaj nic. Możliwe, że to nowy rodzaj depresji. Możliwe, że wpływ ma na to temperatura, izolacja, może atmosfera planety.

Możliwe, lecz w to nie wierzysz.

Dźwięk interkomu wyrywa cię od notatek. Włączasz ekran odbioru i na wyświetlaczu pojawia się twarz Kamini.

- Mam ciekawy przypadek samookalecznia – mówi twoja żona. – Chcesz go zobaczyć? To niedoszły samobójca. Jeśli tak, jest u nas w bloku C.



Charles „Chuck” Fish


Bar o tej porze świecił pustkami. Simon Polaczek liczył flaszki, nanosząc coś na swój palmtop naręczny. Ty dostałeś zadanie stania za barem. Przynajmniej tyle.
Było zimno. Dyrekcja zdecydowała się obniżyć temperaturę o kilka stopni i w zasadzie w wielu miejscach ocieplany kombinezon był jak znalazł.

Simon buszował za rozsuwanymi drzwiami do magazynu a ty obserwowałeś dwóch górników pijących właśnie w kantynie. To byli jedyni goście i najwyraźniej nie znali się ze sobą. Jedne siedział bliżej baru, drugi wyjścia. Ten drugi nie podobał ci się. Wysoki, barczysty, w kombinezonie korporacji VITELL z twarzą osowiałą, ponurą i zaciętą. Jakby właśnie dowiedział się o osobistej tragedii i próbował poukładać swoje myśli. Ale było w nim coś niepokojącego. Coś, co kazało ci spoglądać ukradkiem w jego stronę.

Mimo tego przeoczyłeś najważniejszy moment.

Moment w którym górnik ruszył do pomieszczenia sanitarnego. Moment w którym przechodząc obok drugiego gościa w kantynie nie wiadomo skąd wydobył zaimprowizowany nóż i szybkim ruchem wbił tamtemu w kark.

Zobaczyłeś krew bryzgającą mu na twarz i szaleńczo rozwarte oczy w całkowicie pozbawionej wyrazu twarzy. Zabójca uniósł rękę i uderzył ponownie. Kawałek ostrej stali wbił się w ciało ofiary z obrzydliwym mlaśnięciem i głowa zaatakowanego opadła bezładnie na blat. Szaleniec z nożem zrobił coś zgoła nieoczekiwanego.

Wyrzucił okrwawiane ostrze i doskoczył do swej ofiary. Ustami przylgnął do rozwartej rany i zaczął pić krew.

- Ciepłe – usłyszałeś niewyraźne mlaśnięcia szaleńca.

Wtedy twój palec odnalazł ukryty pod ladą guzik „cichego alarmu” uruchamiany jedynie w przypadkach najpoważniejszych bójek.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-09-2010 o 17:15.
Armiel jest offline  
Stary 14-09-2010, 23:16   #2
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M_ciiCyxOJA[/MEDIA]

Kosmos

Podróże międzygwiezdne.

Zawrzyjcie na moment patrzałki i wysilcie wyobraźnię. Co wam się z tym kojarzy?

Już? Widzicie to, przyjaciele moi?

Widzicie statki kosmiczne? Wypasione plenery obcych planet? Nieznane cywilizacje? Przygody? Lasery szmery bajery i inne pierdoły?

Ja też widziałem.

Gówno.

Jedyne co mam wokół siebie to wielka, ciemna, bezdenna dziura w dupie.

Tylko jakby zimniej.

Jestem Sven, ale na zonie mówią Szczota. Mam szesnastkę, ale nie bój się o mnie złamasie, umiem przypierdolić niegorzej niż niejeden miejscowy prol. Na A-śce mieszka jeszcze moje osobiste gestapo – Alan i Ingrid. Moja starsza sisterka Hildur miała więcej szczęścia – zaczepiła się na arbait na Mateczce Ziemi i lachę kładzie na Ymira i całe to kosmiczne gówno.
Tego dnia, przyjaciele moi, piździło jak w pisarni, a ja siedziałem sam jak ten pies kopcąc ostatniego fajka i rozmyślając co począć z tak parszywie rozpoczętym wieczorem. Szychta odwalona i niby trzebaby jaki melanż rozkminić, ale ostatnio ani gdzie ani z kim. Połączenie z Hildurką rwało jak reumatyzm mojego starego, więc odpuściliśmy rozgawora. Na zewnątrz wycie i jęki jakby ktoś zapinał yeti w dupsztala, że nic tylko się nasączyć i w barłóg zagrzebać z Kobajnem w uszach.
Ten wiatr to od początku jakaś schizowa sytuacja. Klimat, jakby cię co wołało po imieniu. Powaga, normalnie "Sven - kurwa - Sven", obstawiam, że jak jeszcze chwilę bym tam posiedział, usłyszałbym "Te, Szczota, to ja, twój ziom i druh Laszlo, ruszaj arsz i wbijaj do nas na metę, obrócimy jaką siwuchę".

W dupę z tym.

Zarzuciłem kurtałę na kark i ruszyłem w zonę. Tu na wozowni nie ma czego szukać o tej porze.
Przed wyjściem obczajam zwierciadełko i poprawiam szczotę. Szczota, porzyjaciele, to tru szczota, że na kolana narody – w arbaicie pod skorupą się odgniata, ale mam już swoje sposoby, żeby apiać ustawić do pionu. Odzienie mam odjebane pirma sort, prawdziwa skóra, nie jakiś pedalski synt, jedynie trepy mam miejscowe, z prola – po całości wyjebane, ciężkie i łomocą o te wszystkie stalowe podesty aż miło.
Wybywam.
Kolonia z wyglądu podobna do niczego. Pieprzona kopalnia. Kilometry taśmociągów, rur, przewodów, zasranych wagoników, podajników, parowozików, neogówien, lampek, plazmówek i innego szitu. Do tego stada śmierdzących debili w kaskach, prohibicja i pierdolone nazi-służby z paralizatorami. Na zewnątrz to już wogle szkoda gadać. Moroz i nawałnica, że sople na masztach zamarzają w poprzek. Poziomo, kurwa! Łapiecie?
Idę przez zonę, witam się z prolami i druzją. Tu Szczotę znają bo pro-człowiek i wogle zajebisty gość. Zaczynamy od kantyny a dalej...

– Sven! Czy to jest papieros?!

Wierzcie lub nie, przyjaciele moi, moja staruszka to poczciwa kobita i całkiem umna, ale czasem za chuj nie kmini podstaw. Chowam szluga i odwracam się ze smajlem.

– Ciszej Ingridka. Synu swemu pierworodnemu oborę robisz na całą zonę.

A ta się tylko lampi z krzywą emotą na twarzy i palcem merda, że niby mam arsz ruszyć i podejść. Obejście zasranego przenośnika zajmie mi w pizdu czasu, więc tylko rozkłądam ręce i się grzecznie zapytuję:

– No co?

– Odebrałeś kombinezon?

– Ya, ale straszny szit. Na arbait zabiorę, teraz sobie sromu robił nie będę.

– Jak chcesz, to nie mój tyłek odmarza. Jak cię jeszcze raz złapię z petem w zębach, to dowie się o tym Alan. – Wielka Frau Bioinżynier poprawiła gogle i zaczęła się brędzolić z jakimiś sadzonkami czy innym szajsem.

– No i w pytę – Wzruszyłem ramionami i uderzam w odwrót, czuję jak mi się lampi na plecy. Musi trza się lepiej bunkrować z paleniem. Alan wie i chuj na to kładzie, ale przed Ingrid się złamas nie przyzna i nabzdyczonego będzie strugał – wpierdol murowany.
W dupie, prawdziwy git nie pęka. Ruszyłem na kantynę. Dumałem sobie, że przy zdeka szczęścia nie nadzieję się na tego fekała Polaczka czy insze prohibicyjne sztazi.

Bo dziś, przyjaciele moi, znów poczułem na karku oddech truposzczyka Laszlo Burlowa i marzył mi się jakiś godny mózgotrzep do przepicia hepi-piguł.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 18-11-2010 o 20:30. Powód: naprawa "multimediów" :)
Gryf jest offline  
Stary 15-09-2010, 11:54   #3
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Patrząc na kolejne ciało zabierane przez pielęgniarzy Nicole westchnęła głośno.
Biedny, głupi chłopak… czy ktoś będzie za nim tęsknił? - pomyślała.

Zima zapowiadała się bardzo ciężko. Na Ymir A słyszało się plotki, że czeka ich najcięższy okres do tej pory. Miało to ponoć związek z układem planet, gwiazd i tutejszego księżyca.
W innej sytuacji powiedziałaby, że to bzdura, ale teraz…
Każde wydarzenie na stacji, nawet tragiczne czy nieprzyjemne było odmianą przy tej nudzie i monotonii, która najbardziej dokuczała na Ymirze, ale bez przesady. Ostatnie kilka dni wyraźnie wskazywało na to, że coś jest nie tak i że przydałaby się odgórna interwencja.
Tutaj zgadzała się ze Schmidtem.

Milcząco patrzyła jak Golas podpisuje protokół z odnalezienia zwłok. Podły dzień zapowiadał równie podłe popołudnie. Była zmęczona, ale wiedziała, że nie będzie mogła zasnąć. Nie znosiła wiatru, a dzisiaj szczególnie mocno dmuchało. Wycie wichru w przewodach, niczym szepty i jęki z przeszłości, przywoływały u Nicole bolesne wspomnienia. A przecież to właśnie tutaj miała o nich zapomnieć. Zamknęła oczy.
Kiedy więc Schmidt zapowiedział, że zbliża się koniec zmiany pomyślała, że chętnie przepłucze czymś gardło.

- W porządku Golasie – uśmiechnęła się do mężczyzny – zajrzę na chwilę do siebie i możemy zdać te graty. – powiedziała myśląc o pałce i paralizatorze.

W drodze do jej kwatery C-122 Golas ponownie zabawiał ją small-talkiem, na który kompletnie nie miała ochoty. Odbąkiwała więc tylko czasem mhm albo acha, ale w zasadzie zupełnie nie miała pojęcia o czym jej partner mówił. Ucieszyło ją więc, kiedy nareszcie stanęli przed wejściem.



Dziupla, jak nazywała Nicole swoją kwaterę, urządzona była praktycznie ale dość surowo. Nie pozwoliła sobie na wiele pamiątek z Ziemi. Kilka osobistych zdjęć na holoprojektorze, jeden plakat i mała figurka słonika na szczęście podarowana przez Victorię. Im mniej myślała o macierzystej planecie, tym lepiej.
Rozejrzała się dokoła. W każdym kącie panował idealny porządek. Lubiła go. Nawet łóżko posłane było w stricte wojskowym stylu. To było jedyne co zdołał wpoić jej ojciec i z czego była dumna. To był jej sposób na życie. Musiała mieć wszystko poukładane i poszeregowane.
Inaczej gubiła się w chaosie.
Golas od razu rozsiadł się w jednym z foteli i zaczął grzebać przy terminalu.
Nicole podeszła do jednej z szafek i wyjęła czysty t-shirt i bieliznę. Potem zamknęła się w łazience.
Z szafki z lekami wyjęła kolejną porcję tabletki szczęścia i połknęła ją popijając łykiem wody. Potem wzięła szybki prysznic. Wycierając się miękkim ręcznikiem przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Jej szczupła, wysoka sylwetka z lekko zarysowanymi mięśniami mogła się podobać. Pomimo 35 lat nadal miała sprężyste, jędrne ciało i gładką twarz bez zmarszczek.

I co mi z tego? – pomyślała – Jej i tak już nie ma

Założyła bieliznę, t-shirt i wreszcie kombinezon termoizolacyjny. Rozpuściła włosy, aby loki mogły swobodnie opaść na ramiona. Była gotowa.

- Możemy iść – powiedziała do Golasa wkładając skarpetki i buty – później zerknę na pocztę.

Chwilę później byli już w drodze do biura szefa ochrony. Nie tylko im skończyła się wachta. Na korytarzach było dość tłoczno i odgłosy wichury szalejącej na zewnątrz nie przeszkadzały aż tak bardzo.
To (albo może i w końcu zaczynająca działać tabletka) poprawiło humor Nicole. Formalności służbowe nie trwały zbyt długo. Zdali sprzęt i podpisali się na liście… i byli wolni na dzisiaj. Raporty napiszą jutro.
Szef wspominał jeszcze cos o zakłóceniach łączności między bazami, ale takie rzeczy zdarzały się tu często, więc była pewna, że koledzy z następnej zmiany poradzą sobie z nimi.

Schmidt postanowił towarzyszyć Nicole do kantyny. Oboje porządnie zgłodnieli, a szklaneczka czegoś mocniejszego zawsze nastraja pozytywniej. Ruszyli więc szybkim krokiem do windy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 15-09-2010 o 11:59. Powód: literówki
Felidae jest offline  
Stary 15-09-2010, 12:18   #4
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Przed oczami Jakowlewa sunęły długie słupki danych. Monotonne wykazy zużycia wody, paliwa, artykułów spożywczych. Peter niczym automat wypełniał formularze zamówień i zatwierdzał je wręcz bez zastanowienia. Jego myśli od kilku dni błądziły w zupełnie innym kierunku. W myślach widział precyzyjny kształt oraz fakturę nowej rzeźby. Nie cały tydzień temu miał okazję pojechać na partol wraz z korporacyjnymi ochroniarzami. Fakt, że wycieczka ta kosztował go dość sporo, ale dla Jakowlewa była to bardzo intratna inwestycja. Peter był chyba jedynym człowiekiem, który był gotów zapłacić za możliwość wyjścia z bezpiecznej bazy. Każdy pracownik korporacji Vitella traktował wyjścia na zewnątrz jako zło konieczne, a tym bardziej w środku zimy.
Tylko Jakowlew był na tyle szalony, aby robić to dobrowolnie i z wielką ochotą. Jego pasja i zafascynowanie krajobrazem Ymir, była powszechnie znana. Nie budziła jednak takiego zainteresowania i podziwu jak na Ziemii. Jedyną osobą, która potrafiła docenić sztukę tworzoną przez Jakowlewa była Tim Nolan, technik komputerowy, którego poznał gdy zepsuła mu się wirtualna paleta. Cała reszta pracowników patrzy na Petera jako na nieszkodliwego szaleńca, którego depresja zimowa objawia się właśnie w taki specyficzny sposób.
- Jakowlew – z zamyślenia wyrwał go głos Wardena, szefa logistyków – Jakowlew – powtórzył nieco głośniej.
Peter obrócił się i spojrzał na przełożonego błędnym wzrokiem.
- Nic ci nie jest. Stoisz tak od godziny. Na dodatek leci ci krew z nosa.
Peter rozejrzał się wokół. Faktycznie, wszystkie wydrukowane raporty zostały zalane krwią. Mężczyzna wytarł nos dłonią, a następnie kawałkami szmatki zaczął oczyszczać wydruki.
- Jakowlew – Warden nie ustępował. Stan zdrowia podwładnego najwyraźniej nie był mu obojętny. Depresja zimowa tego roku zaczęła dość obficie zbierać swoje krwawe żniwo – Idź się połóż. Nie wyglądasz najlepiej.
- Nic mi nie jest szefie - odparł Jakowlew wkładając oczyszczone raporty do odpowiednich kopert.
- Dobrze ci radzę, idź się połóż i odpocznij. Prześpij się, albo idź walnij kielicha. Ze zdrowiem nie ma żartów, sam dobrze o tym wiesz. Czytałeś raporty.
- Tak, tak. Może ma pan rację. Pójdę się przespać - odparł Peter myśląc ciągle o nowym wspaniałej rzeźbie, której obraz wypalił się w jego umyśle dzięki wycieczce z przed tygodnia.

Idąc korytarzem Jakowlew cieszył się z tego zaskakującego wolnego. Nie mógł się już doczekać momentu, kiedy założy rękawice i zacznie modelować kształt olbrzymiej góry, którą widział. Formowanie jej stoków i szczytów oraz oddanie atmosfery grozy jakie przywoływał jej widok, będzie nie lada wyzwaniem. Panujący teraz mrok jeszcze potęgował uczucie przerażenia i tajemnicy i Jakowlew wiedział, że czekają go godziny żmudnej pracy przy palecie. Praca ta przynosiła mu jednak o wiele więcej satysfakcji niż jakakolwiek inna.
Gdy dotarł do swojej kwatery zamknął drzwi, usiadł na łóżku i zamknął oczy. Spokój jaki panował był balsamem na jego duszę, górnicy na szczęście jeszcze nie wrócili z pierwszej zmiany i tylko szalał w przewodach wentylacyjnych.
- Właśnie wiatr - Jakowlew zerwał się na równe nogi i wyciągnął z biurka paletę - Jak uwiecznić ten szaleńczy wiatr.
Założył rękawice do modelowania i zaczął profilować kształt potężnej góry.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
Stary 15-09-2010, 15:24   #5
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Chuck tkwił za barem jak wryty, jakby bojąc się, że wszystko może się wraz jego ruchem zmienić, i to niekoniecznie na korzyść. W czarnym kombinezonie korporacji przypominał przerośniętą mrówkę stojącą na dwóch nogach. Wydawał się być znacznie wyższy niż jego sześć stóp wzrostu dzięki niemal chorobliwie chudej posturze. Długa szyja, wyrastająca ze sztywnego kołnierza skafandra niczym z żółwiej skorupy, zakończona była podłużną twarzą krótko ostrzyżonej głowy. Lekko odstające uszy i podkrążone, okrągłe oczy dopełniały obraz przystojniaka w średnim wieku.
W kantynie C-28, przy stoliku nieopodal baru, na lśniącej posadzce szybko powiększała się gęsta kałuża krwi. Barczysty górnik zapominając o całym świecie z zachłannością, której gorliwość mogła równać się tylko spragnionego na pustyni wędrowca, chłeptał tryskającą z przedziurawionej tętnicy krew. Zębami i ustami wzgryzał się w ranę, a ciśnienie brunatnej juchy zabierało mu oddech. Mlaskał i mamrotał pozbawione sensu strzępy słów krztusząc się łapczywie.
Ciepłe? Ciepło? Co on kurwa bredzi?! - Chuck nie odrywając wzroku od oszałamiającej sceny, przełknął ślinę. Nagle zrobiło się za barem niesamowicie gorąco. Kropla potu, co wystąpiła równie gwałtownie jak całe zdarzenie, zatrzymała się w fałdach jego zmarszczonego czoła. Dużo widział w zawodzie, ale nagłość i absurd sytuacji sparaliżował go. Na chwilę. Wraz z wydechem zimnego powietrza poczuł osadzające się w nim, powracające opanowanie. Z przycisku cichego alarmu jego palce jak pająk powędrowały po omacku pod blatem. Kątem oka uchwycił ruch. Za rozwartymi drzwiami magazynu przemknęła jakby na paluszkach sylwetka kurczącego się w sobie Polaczka. W końcu ręka Chucka drżąc nieznacznie namacała twardy chłód znajomego kształtu. Pewniej zamknęła się na metalowej rączce czarnego kija basebolowego. Brutal pochylony nad bezwładnie siedzącą w krześle, a może raczej uwieszoną w jego garściach ofiarą, nie przestawał chlipać krwi. Nawet wtedy, gdy z hukiem otworzyły się grodzie kantyny. Do środka wpadło dwóch ochroniarzy. Uderzyła ich pustka i cisza pomieszczenia. Zatrzymali się zbici z tropu rozkładając ręce w stronę powoli wychodzącego zza baru Chucka, w geście „What the fuck?!”. Tamten ruchem głowy wskazał na stolik częściowo zasłonięty filarem zakręcającego baru. Zobaczyli. Zanim zrozumieli co widzą, podbiegli do stolika. Młodszy ochroniarz chwycił za ramię napastnika odciągając go od ofiary i jednocześnie próbując założyć na niej dźwignię.

- Czekaj młody! Kurwa! – krzyknął starszy, jak się okazało bardziej doświadczony partner.

Z miejsca wyszarpnął paralizator z kabury uczepionej do uda bojowego kombinezonu. Za późno. Górnik szarpnięty do tyłu wybił sie nagle z przysiadu i twardym ochraniaczem łokcia skafandra uderzył młodego przez głowę. Ochroniarz zachwiał się do tyłu i poślizgnął na lepkiej posadzce, ciężko lądując w czerwonej kałuży obok zbroczonego krwią, zakrzywionego ostrza noża. Nie. Nie noża. Był nim w rzeczywistości obłamany fragment metalowej zębatki trybu od jakiegoś urządzenia. W międzyczasie paralizator kolegi z wystrzelił wiązkę trafiając w szyję gotowego do kolejnego ataku szaleńca. Mężczyzna porażony ładunkiem opadł na parkiet, lecz po chwili dźwignął się na łokciach. Chuck bez namysłu zamachnął się zza ucha trzymanym oburącz baseballem. Potężne uderzenie tytanu w wygięty łuk pleców powaliło górnika ostatecznie na ziemię. Kolejne porażenie elektryczne w potylicę odebrało olbrzymowi przytomność. Młody ochroniarz skoczył na równe nogi jak odbita piłeczka kauczukowa. Trzymał się za czoło. Twarz miał całą zalaną krwią. Ciężko było stwierdzić czyją. Przeklinając kopnął siarczyście leżącego bezwładnie faceta w żebra. I jeszcze raz. I po raz kolejny. Teraz było widać wyraźnie różową kość, głęboko rozciętego łuku brwiowego.

- Wystarczy Tom. Wystarczy. – partner poklepał kipiącego wściekłością młodego ochroniarza.

Chuck rozejrzał się dookoła.
Z magazynu wychyliła się zaciekawiona głowa Simona. Teraz to dopiero będzie. Już widział Polaczka snującego opowieści i polewającego od serca stłoczonym przy barze ciekawskim. Będzie obrót jak skurwysyn, przez jakiś czas... Po chwili do Kantyny wpadło z tuzin ochroniarzy i opustoszała sala wypełniła się gwarem krzyków, komend, i stukotem ciężkich butów. Nieprzytomnego górnika ochrona powłóczyła do wyjścia trzymając go pod pachy. Spod ziemi wyrósł medyk. Ofiarę wynieśli na noszach nogami do przodu.

Chuck powstrzymując nerwowe drżenie uda, powoli podszedł do baru. Położył kij na blacie, a lśniącą szklaneczkę wypełnił do połowy trunkiem.
Kurwa. Przejrzał się w lustrze swojemu odbiciu. Wypił do dna i krzywiąc się w rękaw odstawił delikatnie szkło na barze. Polaczek nie lubił jak personel pił na zmianie. Napoczętą butelkę ktoś chwycił zza jego pleców trącając go lekko łokciem w przedramię. Obejrzał się. Simon roztrzęsiony i blady jak ściana nalał sobie do pełna szklanki rozlewając przy tym większą połowę.

- Widzisz Charles? Zamknij ludzi w klatce to się pokłócą. Zamknij zwierzęta albo takich skurwysynów, to poprzegryzają sobie gardła... Opowiadaj jak to było. Kto zaczął tą, to... – przełknął alkohol – ten incydent?

Incydent? Fakt, rozróby są często, rzadko ktoś się przekręci po bijatyce, ale tego jeszcze nie było. Zerknął na zegarek. 2.20PM. To była raczej chyba egzekucja...

- No i ...? – ciągnął Simon.

Chuck próbował zebrać myśli. Wzdrygnął się na wspomnienie beznamiętnej twarzy górnika. Jak w zwolnionym tempie widział jego spokojny krok zanim sprężyście rzucił się znienacka na niespodziewającego się niczego kolegę po fachu. Zatopił bez słowa i ceregieli w jego karku i szyi ostry przedmiot. Jak scena z filmu lub teatralnych desek. Krew była prawdziwa... Ale, żeby pić krew? Fuck... Nie wiedział jeszcze co z tym wszystkim miał zrobić.

- Dobra! – rozmyślania Chucka krótko uciął Polaczek. - Przypomnisz sobie i na spokojnie wszystko opowiesz, – dodał – tera trzeba tą kompanie rozpiździaj posprzątać. – machnął ścierką w kierunku stolika – To porządna knajpa, a nie mordownia! Ma lśnić jak psu jajca.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-09-2010 o 05:35. Powód: ortografy
Campo Viejo jest offline  
Stary 15-09-2010, 17:11   #6
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

- Podkręć ją kuźwa Tykes!!! - ryk wiszących nad elektrolizą kopulastych pieców sprawiał, że ciężko było nawet wyłapać słowa z szumiących nadajników w nagłówkach kombinezonów. Stojący poniżej na krawędzi elektrolizatora Seamus ledwo sam siebie słyszał. Tykes zapewne też, bo w skupieniu przyglądał się wykonywanym przez niego gestom. Stopiona do płynnej postaci zupy proteinowej jaką dostawali do żarcia, ruda, buzowała ledwo wyczuwalnie zaraz pod metalowym pokładem na którym stał brygadzista. Hal spokojnie czekał na jego sygnał, by przyłożyć potencjały i rozpocząć zabawę – Co?!! Nie!!! Do drugiego oporu! Drugiego, tak!!! Dawaj!
Tykes kiwnął głową i przymierzywszy się do korby zaworu pieca, zaczął powoli okręcać wielkie koło hydrauliczne. Strumień rdzawo-pomarańczowej rudy popłynął intensywniej do elektrolizatora. Trochę zbyt blisko maksymalnego limitu, ale po poprzedniej ekipie mieli zaległości, które trzeba nadrobić. Ekipy zawsze kryły siebie nawzajem gdy któraś nawalała.
Powietrze zgęstniało i fala gorąca oblepiła potem mięśnie Seamusa. Kombinezony miały dobrą tolerancję na niskie temperatury, ale przy wysokich izolacyjna plastircha po prostu nie dawała rady. Bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Lubił to wrażenie. Bliskiej obecności tych niewyobrażalnych sił, które uwalniali. Ujarzmiania ich. Kontrolowania. Obserwowania jak nieprzyjazna i ostra jak brzytwa, lita skała Ymira oddaje im to czego od niej chcą. Było w tym kuźwa coś poetyckiego.
- Dobra! Skręć do trzech czwartych i złaź! - krzycząc pokazał górnikowi na migi polecenie, po czym dodał już ciszej do nastawni - Hal... smażymy ją.
Technik skinął głową i pochylił się nad konsolą. Po chwili kipiąca powierzchnia rudy pokryła się opalizującymi rozbłyskami elektryczności. Niewielkie wyładowania chciwie, lecz bezskutecznie starały się sięgnąć metalowego pomostu na którym stał Seamus.
- Pilnuj katopotencjału Hal. Jest kurewsko lepka. To chyba miękki lit... Wyślij też raport do terierków, żeby sprawdzili skład przed zalaniem wyrobiska. I znajdź mi kuźwa Kellera! Nie będzie mi się opierdalał!
Właściwie to Seamus się trochę zmartwił dzisiejszym zniknięciem starego górnika. Od rana zachowywał się właściwie normalnie. Zrzędził trochę po swojemu jak stara baba, ale taki właśnie był Keller. A może on sam czegoś nie zauważył? Ostatnie wytyczne dla brygadzistów zwracały szczególną uwagę na wychwytywanie odstępstw od normy w zachowaniach pracowników. Ale Keller nigdy nie miał żadnych poważnych problemów. A w każdym razie takich, o których by równie chętnie opowiadał co zrzędził na zarząd, podagrę i mróz od którego mu się dupy ruszać nie chciało.
- Proces w normie - rzekł obserwując jeszcze chwilę zachowanie rudy - Wszyscy do szlamowni. Hal, monitoruj.
Teraz kuźwa najgorsze.

***

Cała idea rafinerii urodziła się po wybudowaniu instalacji. Musiała w psizdu kosztować Vittel, ale goście od słupków wykalkulowali, że pomysł zwróci się zważywszy na paro dziesięciokrotnie mniejszy transport surowca, dodatkową energię z ogrzewania instalacji i zabezpieczanie niestabilnych wyrobisk wyssanym z cennych minerałów odpadem miedziano-ferrytowym. W efekcie elektroliza była sektorem przenośnym bazującym na najniższych poziomach instalacji równolegle z wydobyciem. To z kolei uniemożliwiało wprowadzenie robotyki, a to oznaczało godziny szuflowania wyciekającego z elektrolizatora szlamu do kadzi. Szlamu, który jak na ironię swojej nazwy był niezwykle cennym stopem platyny, irydu, palladu, złota i paru jeszcze cudów. I właśnie to mieli teraz robić. Tylko Kellera dalej nie było.
- Odbiornik ma włączony, ale jakieś zakłócenia. Jakby był poza zasięgiem... Albo gdzieś niżej w wyrobisku - komunikat Hala nie napawał optymizmem.
- Weź nie pierdol - Seamus aż wyjrzał za barierki szlamowni w dół gdzie prowadził szeroki wykuty przez górników dren do wyrobiska. Niczego jednak tam nie ujrzał - Musimy skończyć robotę zanim wyschnie. Potem go poszukamy.
Odszedł od krawędzi i skierował się z pozostałą czwórką do stojaka z magszuflami.
- Spokojnie Seam. Chyba widziałem jak wychodził do dyżurki. Pewnie sraczki dostał... - to głos Vinniego. Vincenzzo właściwie. Smagły facet i pies na baby miał kiedyś gęste czarne włosy. Po wypadku sprzed pół roku na pokrytej bliznami twarzy nie ma nawet brwi. Do tej pory ma do Hala czasem pretensje o zrzut odpadu choć wszyscy wiedzą, że sam przekozaczył.
Brygadzista przez chwilę zastanawiał się nad opcjami, ale w końcu uznał, że przesadza z tymi nerwami. Vinni na pewno ma rację i nie usłyszeli przy ryku pieców jak się odmeldowywał. Da mu popalić po fajrancie...
- Dobra niunie. Za trzy godziny fajrant. Musimy się z tym uwinąć bez niego...

***

Był w połowie schodów z nastawni gdzie przygotowujący się do zrzutu odpadu Hal zdał mu parę raportów liczbowych z jakości rudy i finalnej produkcji, gdy krzyk Kellera rozniósł się echem nad wyłączonym piecem. Podbiegł błyskawicznie do barierki i wyjrzał ponad konstrukcję. Niemal pięć pięter wyżej na wysokości pieca stał starszy zaginiony przed paroma godzinami górnik.
- O kuźwa, nie... - szepnął do siebie brygadzista.
Keller miał maskę zdjętą, ale kombinezon nadal na sobie. Przylgnięty do krawędzi litej skały znów wrzasnął coś płaczliwie, po czym spojrzawszy w dół wybił się... i skoczył w dół. Brygadzista przez ułamek sekundy obserwował jak górnik krzycząc nieludzko spada machając karykaturalnie kończynami. Po zderzeniu z metalowym wspornikiem, krzyki ustają, a ciało bezwładnie już ląduje na dnie drenu.
- Sekcja medyczna! – Oscar pierwszy odzyskał głos – Niech ktoś wezwie doków!
- Hal, wywołaj ich! Tykes, liny!

Irlandczyk zbiegając po schodach przeskakiwał kolejne zakręty, by jak najszybciej dotrzeć do najniżej położonej szlamowni. Chromolił windę.
- Już po nim Seam...
- Liny, kuźwa!

Oscar był już na dole przed nim. Pochylony nad barierką kręcił głową. Brakowało im jeszcze z ośmiu metrów.
- Nie rusza się. Po nim...
Seamus ciężko oddychając spoglądał gorączkowo po ścianach wyrobiska. Prawdę mówiąc nie słyszał niczego. Nie kumplował się jakoś wybitnie z Kellerem, ale... To nie mogło się wydarzyć. To nie miało prawa się wydarzyć. Gadał ze starym jeszcze wczoraj w kantynie. Wszystko było w porządku... Zejście nie jest zbyt ostre. Dałoby radę.
- Daj spokój. Zaraz Trauma-Er tu będzie...
Zaraz znaczyło przynajmniej parę minut. Wydobycie i rafinacja były na peryferiach instalacji, a tylko wydobycie miało swój punkt opatrunkowy.
- Tykes, do diabła!
- Jestem, już -
górnik jako trzeci dopadł pokładu szlamowni z naręczem lin - Zgarnąłem jeszcze awaryjny medpak.
- Mam swój - rzucił Seamus i zabrawszy linę zaczepił o nią swój kombinezon - Przymocujcie mnie!
Nie czekając na nich wyszedł za barierkę i dotarłszy do litej skały, zaczął schodzić w dół. Starczyło mu pół minuty, by dotrzeć do Kellera. Ciało było wygięte nienaturalnie, nogi miał połamane, ręce i żebra pewnie też. Kamień, o który opierała się głowa, był cały we krwi, a oczy bez wyrazu wpatrywały się w przeciwległą ścianę drenu. Dopiero po chwili Seamus zauważył nieznaczny ruch ust spomiędzy których wydobywała się para i cichy szept:
- … jest we mnie...
- Keller, słyszysz mnie? Keller!

I dopiero w tym momencie usta przestały się poruszać, a ostatni obłoczek pary rozpłynął się w powietrzu.


Seamus poczuł jak uchodzi z niego całe napięcie i ogarnia beznadziejna niemoc. Dwa i pół roku... I dopuścił do czegoś takiego... Opadł bezsilnie na jeden z kamieni obok zwłok. Dopiero po chwili wstał i już bez pośpiechu odczepił swoją linę i przyczepił do niej zwłoki Kellera.
- Wyciągajcie - krzyknął ku górze.

***

Bob Oreway był psychologiem Trauma-Eru. Był też jednym z tych ludzi, którzy wybitnie i chyba z wzajemnością działali na nerwy Seamusowi. Przemądrzały z tym swoim cockneyowskim akcentem miał zdanie na każdy temat i często się nim dzielił. Gdy górnicy z rafinacji mieli jakieś problemy odsyłano ich albo do niego, albo do jakiegoś hindusa. Seamus po otrzymaniu pozwu rozwodowego i dwóch tygodniach karceru, które kosztowała go rozróba, którą wywołał w kantynie, trafił właśnie na niego. I sam nie wiedział jak to się stało, że do karceru nie wrócił, a jeszcze mimo opinii wystawionej mu przez tego gnoja zachował posadę brygadzisty.
- Depresja. Jej oznaki zawsze są widoczne - mruczał nad pakującymi ciało w worek pozostałymi ratownikami - Uwzględniłem to w ostatnim aneksie do wytycznych. Poświęciłeś mu Gallagher choćby parę chwil?
Spokojny ton głosu. Taki kuźwa mądry. Seamus czuł jak bezsilność ustępuje, a on sam wypełnia się po brzegi kipiącą złością na tę pałę. Podszedł do niego i poczekał aż jajogłowy brytol zwróci na niego spojrzenie. A gdy tak się stało, wziął krótki zamach i zaprawił psychologowi szybkiego prostego w nos. Chrząstka nosa z satysfakcjonujący chrupnięciem ustąpiła jego pięści, a ratownik odleciawszy metr do tyłu zwalił się na ziemię.
- Zapomniałeś Whoreway, że taki trep jak ja, nie umie czytać?
Oscar i Tykes rzucili się, by na wszelki wypadek odciągnąć go od ogłuszonego ratownika.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 15-09-2010 o 17:17.
Marrrt jest offline  
Stary 15-09-2010, 20:35   #7
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Mark Kontlinsky wolnym krokiem zmierzał do pokoju numer 409, jako boy hotelowy pracował dopiero od kilku dni i nie łatwo było mu się do tego zajęcia przyzwyczaić. Niedawno skończył 18 lat i postanowił dać sobie spokój z nauką, szczególnie, iż nie szła mu ona zbyt dobrze. Jego kierownik, starszy mężczyzna z dużym doświadczeniem, udzielił mu kilka wskazówek i ogólnie zasugerował, iż przyuczy go do zawodu, Mark trochę był tym zdziwiony, w końcu usługiwanie gościom to żadna filozofia. Jak jednak mawiał kierownik: Sztuką jest robić to tak by zostać nagrodzonym. Święta racja.

Do pokoju numer 409 miał dostarczyć śniadanie, nic wyszukanego, jakieś zwyczajne naleśniki, które nie raz pałaszował w domu swojej babci. Zapukał dwukrotnie, a nawet powiedział standardową formułkę jednak nikt nie zareagował, więc powoli nacisnął na klamkę, drzwi ustąpiły. Pokoje w hotelu Napoleon nie były zbyt duże, jednak sypialnie z łazienką aż błyszczały luksusem. Mark wolno przekroczył próg, od razu jego nozdrza uderzyła silna woń, był prawiczkiem, ale jego ciało niemal od razu zareagowało, pomieszczenie aż emanowało seksem. Dopiero po chwili spojrzał na łóżko, w którym wylegiwała się jakaś brunetka, spod okrycia wystawała zachęcająco wyglądająca noga oraz kusząca część nagiego pośladka kobiety, chłopak przełknął głośno ślinę i stanął jak wryty. Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w ten fascynujący obraz.

- Zostaw to i spieprzaj! - dobiegł go nagle nieco przerażający głos dochodzący z łazienki tym samym wyrywając go z transu.

- Przyniosłem śnia-śniadanie - wydukał zmieszany Mark.

- Powiedziałem spieprzaj! - tym razem mężczyzna wydał się jeszcze groźniejszy, o ile w ogóle było to możliwe, boy zostawił danie i niemal wybiegł z pokoju, to nie była odpowiednia chwila by prosić o napiwek.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vRWoeCw3C_0[/MEDIA]

Ray od dłuższej chwili okupował łazienkę, ubrany jedynie w biały podkoszulek oraz bokserki uparcie wpatrywał się w swoje odbicie. Wzrok miał nieprzenikniony, trudno było odgadnąć co właściwie siedzi w tym człowieku, co skrywało się pod jego maską? Opadł ciężko na deskę klozetową i po raz kolejny spojrzał na niewielkie zdjęcie, które wcześniej ściskał w dłoni. Na przemian zaciskał mocno zęby niczym w wielkim gniewie i na kilka sekund rozluźniał się, by chwilę później wrócić do poprzedniego stanu. Jego myśli koncentrowały się wokół osoby uwiecznionej na fotografii, minęło już wiele lat odkąd ostatni raz z nią rozmawiał. W umyśle znów pojawiło się widmo tego ostatniego razu gdy ją widział, natychmiast do szturmu przystąpił strach i ogromny gniew, który ledwo zdołał utrzymać w ryzach.

Nagle usłyszał pukanie i przypomniał sobie, iż jeszcze wczorajszego dnia poinformował, że chce dostać na śniadanie wielki talerz naleśników, nie miał jednak ochoty ruszać się z miejsca. Właśnie zaczynał się wyciszać i pragnął pozostać w tym stanie jak najdłużej, obsługa nie poddawała się jednak i po chwili ktoś znalazł się w pomieszczeniu, Blackadder nawet nie pokusił się o to by wyjrzeć z toalety. Czekał spokojnie aż boy zostawi zamówienie i wyjdzie, ale ten najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.

- Zostaw to i spieprzaj! - warknął głośno, w jego głosie dało się usłyszeć silny akcent rodem z południa Stanów Zjednoczonych, boy wybełkotał coś, ale Ray nawet nie zwrócił na to uwagi - Powiedziałem spieprzaj!

Kiedy w końcu wyszedł z łazienki boya już nie było, na jego szczęście, gdyby został chwilę dłużej naraził by się zapewne na kilka niemiłych słów od Blackaddera. Taca z jedzeniem leżała niedbale na stoliku przy łóżku, rzeczywiście znajdował się na niej spory kopiec naleśników, wziął jeden z nich i ugryzł kawałek, a następnie przeniósł swoje spojrzenie na łoże. Tara wciąż w nim była, ekskluzywna prostytutka, która miała mu zapewnić zabawę w ostatni dzień przed odlotem na Ymir, spisała się nad wyraz dobrze, lecz Ray patrząc na nią czuł odrazę. Była zwykłą dziwką i oprócz tych kilku godzin nie miał zamiaru spędzać z nią więcej czasu. W agencji towarzyskiej proponowano mu jakieś dwie Afroamerykanki i Chinkę w pakiecie Płacisz za dwie, trzecią masz gratis, ale gdyby wpuścił do łóżka takich ohydnych odmieńców straciłby resztki godności. Gorzej byłoby chyba tylko wtedy, gdyby oferowali mu Żydówkę. Tak, Blackadder był rasistą i nie wahał się do tego przyznać, w końcu panowała wolność słowa.

Spojrzał ostatni raz na kobietę i pozbierał z ziemi swoje ciuchy, ubrany w ciemne jeansy, skórzaną kurtkę oraz sportowe buty, wyposażony w niewielką walizkę w jednej dłoni i zestaw narzędzi w drugiej, opuścił pokój i ruszył w kierunku windy. Nadszedł dzień w którym miała zacząć się jego misja na Ymirze.

***
3,5 roku później.

Blackadder z przyzwyczajenia zerknął na WKP, na wyświetlaczu ukazał mu się dokładny schemat urządzenia, żadna nowość, po raz kolejny padła ta sama część i dlatego włącznik windy przestał działać. Gdyby temperatura oscylująca w granicach zera nie dawała mu się we znaki szybciej poradziłby sobie z naprawą, ale prawdę mówiąc jego pomocnik Ray Slewnacky również mógłby wziąć się do roboty. Mężczyzna przestępował z nogi na nogę jakby był zniecierpliwiony, czym tylko jeszcze bardziej irytował technika.

- Czy ja ci kurwa nie przeszkadzam Slewnacky? - rzucił nie odrywając się od swojej pracy, lecz zdaje się, że jego słowa zostały kompletnie zagłuszone przez wycie wiatru, bowiem pomocnik nie zareagował.

Z tego co wiedział Blackadder mężczyzna urodził się w Anglii, ale jego rodzicie pochodzi ze Wschodu, miał około 30. lat i był całkiem sympatycznym człowiekiem, praca na Ymirze trochę go nużyła, lecz nie narzekał. Tym bardziej dziwiło go, że Slewnacky nagle zaczął jedynie markować pracę. To nie było do niego podobne, ale pewnie była to wina planety i tego denerwującego zawodzenia, które roznosiło się po korytarzach.

Blackadder tymczasem pracował dalej, sama wymiana uszkodzonych części nie nastręczała mu problemów, natomiast z odmrażaniem chwilę mu zeszło. W końcu jednak odetchnął z ulgą upewniając się, iż włącznik znów działa jak należy, szperacze będą mogli dostać się do hangaru ze swoimi maszynami. Zebrał swoje narzędzia i gestem ręki dał pomocnikowi znać, że koniec na dzisiaj. Razem weszli do windy i Slewnacky zaczął nucić jakąś durną melodię, w innych okolicznościach Ray pewnie nie zwróciłby na to uwagi, lecz teraz był wściekły, iż cała robota była na jego barkach i trzepnął pomocnika dłonią w tył głowy żeby się zamknął.

- Pierdol się, złamasie - warknął Slewnacky.

Miarka się przebrała i Ray nie miał już zamiaru tego tolerować, ten gość powinien okazywać mu szacunek, jeśli postępował inaczej należała mu się lekcja wychowania. Przygryzł w zdenerwowaniu dolną wargę i pewniej chwycił swoją skrzynkę na narzędzia, byłby się pewnie zamachnął i trzasnął go prosto w brzuch, lecz akurat wtedy otworzyły się drzwi windy i kątem oka dostrzegł bandę szperaczy. Slewnacky uśmiechnął się szyderczo pokazując, że tym razem wygrał, po czym przepchnął się między mężczyznami co spotkało się z kilkoma odzywkami pod jego adresem, jednak i tak większość spojrzeń utkwiła w Blackadderze jakby to on był winny takiego zachowania pomocnika.

- Winda naprawiona - syknął jedynie wciąż wpatrując się w odchodzącego mężczyznę, który kilka sekund później skręcił w pierwszy korytarz po lewej.

Zerknął jeszcze na WKP, krótki napis pod zegarkiem sugerował, iż właśnie skończyła się jego zmiana, odetchnął z ulgą i ruszył do swojej kwatery. Po drodze przemknęło mu jeszcze kilka znajomych twarzy, z kilkoma osobami przywitał się krótkim kiwnięciem głowy, ale większość po prostu bezczelnie zignorował. Pokój C - 120 nie różnił się niczym od pozostałych, dwadzieścia metrów kwadratowych prawie nie zapełnionej przestrzeni. Tuż przy drzwiach znajdowało się surowe, metalowe biurko z osobistym terminalem, po przeciwległej stronie znajdowało się łóżko, było wygodne, ale daleko mu było do hotelowych łóżek. W rogu pomieszczenia znajdowała się wysoka, choć niezbyt szeroka szafka w której przechowywał swoje rzeczy. Na podłodze walało się kilka różnych części, których już od dłuższego czasu nie chciało mu się posprzątać, jednak najważniejszą rzeczą wydawał się ogromny plakat wiszący nad łóżkiem, przedstawiał znaną dawniej gwiazdkę filmów pornograficznych Chasey Lain z dość luźnym podejściem do ubioru.

Blackadder wkroczył do pokoju i niemal od razu zdjął z siebie kombinezon, był on idealny do atmosfery jaka panowała w tym klimacie, lecz od czasu do czasu Ray przebierał się w swoje standardowe ciuchy. Grube spodnie, sweter oraz jego ulubiona skórzana kurtka sprawiały, że myślami powracał na Ziemię, dzięki czemu nie musiał łykać tylu tabletek szczęścia co inni. Ymir zaczynał go powoli przytłaczać, więc musiał sobie jakoś z tym radzić. Każdy dzień na tej mroźnej planecie wyglądał tak samo: wstać rano i zająć się tymi samymi naprawami co zawsze, następnie wejść do kantyny i wypić tyle by żadne szmery nie przeszkadzały we śnie, wreszcie walnąć się na łóżko... a potem od nowa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=39YUXIKrOFk[/MEDIA]

Wstąpił do łazienki by nieco się odświeżyć, wziął szybki prysznic i ogolił się pozostawiając oczywiście swoją charakterystyczną bródkę, trwało to jakiś czas, bo starał się zrobić to tak dobrze jak tylko potrafił, z mistrzowską wręcz pieczołowitością. Było w tym coś z pedantyzmu, który jednak nie objawiał się w innych dziedzinach jego życia. Przez dłuższy czas, niczym totalny narcyz, przyglądał się swojemu odbiciu, w tych ubraniach i zaroście czuł się na prawdę dobrze i wydawało mu się, że żadna laska nie mogłaby mu się oprzeć. Cóż, pozytywne myślenie też się przydaje, grunt jednak, iż dzięki temu poprawił mu się humor, nie zapomniał jednak o incydencie z pomocnikiem, w właściwym czasie go naprostuje - to pewne.

Opuścił pokój i ruszył w kierunku kantyny, przy sobie miał swój niezawodny zestaw narzędzi - tak na wszelki wypadek. Jak zwykle sporo osób zerkało na niego zdziwionymi oczami, bowiem większość nie mogła zrozumieć dla czego ktoś decyduje się chodzić tak ubrany przy tej temperaturze. Raz czy dwa razy znalazła się jednak jakaś kobieta, która puściła do niego oko - tak, skórzana kurtka robiła swoje. Nim wszedł do kantyny zobaczył jeszcze jak kilku strażników wlecze za sobą skutego mężczyznę oraz worek, w którym zapewne znajdowało się czyjeś ciało. Znowu musiało być ciekawie, a jego ominęło całe widowisko, przeklął w myślach i postanowił wypytać o to barmana.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 16-09-2010, 11:56   #8
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Wezwanie do naprawy sprzętu za Bramą Pierwszą było chyba z piątym tego dnia na zmianie Seleny. Jej zmiennik był chory, jak prawie co trzecia osoba w bazie. Wszyscy smarkali, kaszleli, a to dopiero początek zimy.
Kiedy wrócę na ziemie pojadę nad ocean, będę leżała na piasku grzała się w promieniach słońca przez tydzień. Potem otworze warsztat w najcieplejszym miejscu jakie znajdę - myślała.

Weszła na dolny korytarz.

- Cześć chłopaki, co się stało temu maleństwu – uśmiechnęła się spoglądając na wielką maszynę górniczą.
- Cholerne zimno jej nie służy, jak nam wszystkim – skwitował jeden z górników.

Stars zabrała się do roboty, na szczęście nie było to nic poważnego. Na wszelki wypadek sprawdziła jeszcze kilka rzeczy. Mała diagnostyka i po pół godzinie wielka maszyna zadrżała i wiertło zaczęło się obracać.
Stojący obok stary górnik splunął na ziemie w dowodzie uznania. Z jego ust, wydobywała się chmura pary.

- Dobra robota – powiedział brygadzista i jak czuły kochanek pogładził swoją maszynę po stalowym korpusie. – Pewnie i tak się zesra za jakieś kilka dni. Cholerna korporacja oszczędza na czym się da. No nic. Dzięki, Stars.
- Traktuj ją dobrze, a odwdzięczy się tym samym, ta jest jeszcze w całkiem dobrym stanie, pociągnie jakiś czas, ale na części mogliby wysupłać trochę kasy – Stars zeskoczyła z maszyny.
- Nic tu po mnie, wracam na górę. Trzymajcie się – ruszyła w stronę windy.

Termometr wszyty w skafander wskazywał – 12 stopni – a to dopiero początek. Po stacji krążyły plotki że czeka ich cięższa zima niż ostatnia.
- Moja babcia mówiła tak co roku, a nigdy jej przepowiednie się nie sprawdzały – pocieszała się w myślach czasami.

Selena dotarła do windy, żelazna trzęsąca się klatka ruszyła do góry. Miała nadzieję że nie zatnie się jak ostatnio i nie spędzi tu kilku upojnych godzin, aż ktoś dojdzie co się znowu spieprzyło.
Na szczęście dzisiaj maszyny były dla niej łaskawe. Naprawy poszły szybko i wszystko wskazywało na to że dzisiaj spokojnie dotrwa do końca zmiany.
Weszła do szatni monterów, zamknęła w szafce skrzynkę z narzędziami i zdjęła skafander.

W łazience była jeszcze gorąca woda, ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej, rury zamarzały, przepompownie wysiadały.
Szybki prysznic był jak zbawienie dla zmarzniętego ciała.
Żaden kochanek nie jest tak gorący w zimne noce – zaśmiała się wracając do szatni.

Nie było żadnych zleceń, więc miała trochę czasu wolnego.
Do szatni weszła Beht, współlokatorka Seleny. Pracowała w tym samym hangarze jako elektryk.
- Jak tam, masz jeszcze jakąś robotę, czy możemy się zerwać – zapytała od wejścia – ja już skończyłam.
- Zostawię tylko wiadomość dla koordynatora i możemy iść. John się rozchorował, mogę być potrzebna. Wstukała na komunikatorze wiadomość i wysłała.
- Dobra, gdzie? – odwróciła się do Beth.
- Kantyna, chłopaki już tam są, podobno całkiem dobry odbiór przesyłu z ziemi. NBA nadchodzimy – Beth aż skakała z radości.
- Wierna fanka na krańcu wszechświata – roześmiała się Stars – jak wrócimy na ziemię idziemy na prawdziwy mecz i zjemy hot-dogi, prawdziwe nie to syntetyczne gówno które tu serwują.


Ruszyły w stronę kantyny.
 
Suriel jest offline  
Stary 18-09-2010, 01:46   #9
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Zafascynowanie zachowaniem ludzi mieszkających w nowych, nietypowych dla siebie warunkach?
Chęć przeżycia czegoś niezwykłego?
Pieniądze?
Co podkusiło Dhiraja do tej wyprawy? Do namówienia na nią żony, do opuszczenia wnucząt, które tak przepadają za opowieściami dziadka, do odrzucenia atrakcyjnej posady na uniwersytecie?
Za każdym razem, gdy zadawał sobie to pytanie, odpowiadał inaczej, i za każdym razem nie był tej odpowiedzi pewien. Któregoś dnia stwierdził jednak, że to ciekawość. Chciał wiedzieć, jak wygląda kosmos, inna planeta, chciał mieć szansę pracować z ludźmi, których zaburzenia wynikają z długotrwałego, bo trwającego łącznie 5 lat, odizolowania od świata, który znali. Na Ziemi nie dałoby się przeprowadzić legalnie takiego eksperymentu, nie na taką skalę i nie w takim długim okresie czasu. To była wyjątkowa szansa, ale i wyzwanie. Coś zdecydowanie dla niego.

Od momentu gdy podjął decyzję, traktował tę wyprawę jako podstawę do obszernej pracy na temat zaburzeń w funkcjonowaniu ludzkiego mózgu podczas długotrwałej i dobrowolnej izolacji. Miała ona dotyczyć zarówno zmian w codziennych zachowaniach społeczeństwa i jednostek, jak i poważnych zaburzeń w funkcjonowaniu nie tylko mózgu, ale całego organizmu. W związku z tym prowadził dziennik, w którym zapisywał najważniejsze spostrzeżenia i najciekawsze przypadki.

Dzisiaj miał tylko jednego pacjenta, górnika, który miał poważne kłopoty z wybuchami agresji i histerii, spowodowanymi tęsknotą do żony i córki. Po miesiącu jego stan psychiczny wracał powoli do normy, chociaż pewnie największy wpływ na to miały nie leki i wizyty u hindusa, a codzienne przepustki z pracy które wystawił mu doktor, a które mógł spędzić na wideorozmowach z bliskimi w godzinach poluźnienia łączy.
Gdy tylko robotnik wyszedł, Dhiraj wyjął na biurko raport podsumowujący wypadki z mijającego tygodnia. Już wcześniej, gdy je zobaczył wiedział, że coś jest nie tak, jednak przybycie pacjenta uniemożliwiło mu dokładniejsze przejrzenie dokumentu. Teraz mógł wczytać się w treść, i zdecydowanie nie podobało mu się to, co ujrzał. Otworzył laptopa i wszedł w odpowiedni plik tekstowy zatytułowany "Odcięci od świata czyli zachowanie ludzi, którzy nie widzą słońca". Nie był to najchwytniejszy tytuł, jednak miał on z czasem ulec zmianie. Po ponownym, dokładniejszym, przejrzeniu raportu i akt poszczególnych spraw, zaczął pisać.

Mamy za sobą pierwszy tydzień zimy na Ymirze. Temperatura na zewnątrz zaczyna spadać, już jest ponad -10 stopni, chociaż jak na tutejsze warunki to jeszcze nic takiego. Pokoje mają temperaturę 18 stopni, korytarze trochę ponad 5 stopni. Są to dobre wyniki, nie raz mieszkańcy bazy A musieli borykać się z większymi spadkami temperatur.
Na pewno negatywnie na większość wpływa fakt, że jesteśmy właśnie na półmetku pobytu na tej lodowej planecie. Na każdym w jakimś stopniu odbiło się te dwa i pół roku pobytu w zamknięciu, z dala od promieni słonecznych. Kiedy człowiek pomyśli, że musi wytrzymać drugie tyle, podczas gry lata lecą nieubłaganie a kontakt wideo z Ziemią coraz częściej zawodzi, można się załamać.
Ale nie potrafię znaleźć wytłumaczenia na to, co dzieje się od tygodnia w bazie Ymir A. Mam przed sobą raport zgonów i przejawów agresji właśnie w tego tygodnia, i dane w nim zawarte prawdopodobnie przez długi czas nie dadzą mi spokoju. Załączam skan strony ze statystykami liczbowymi i krótką charakteryzacją.


Skanowanie w toku... Proszę czekać...Skanowanie zakończone


Powyższe wyniki są zaskakujące z dwóch powodów. Po pierwsze, są porównywalne z dwoma miesiącami zimy roku poprzedniego. Po drugie, ani ofiary samobójstw, ani mordercy, nie przejawiali podczas wcześniejszych badań i sesji terapeutycznych żadnych nieprawidłowości psychicznych. Ich znajomi i rodzina również nie zauważyli żadnych dziwnych zachowań. Odpowiedzialni za morderstwa nie są w stanie podać dokładnego powodu, dla którego pozbawiali życia przypadkowe, zdawałoby się, ofiary.
Brak jakichkolwiek znaków świadczących o choćby częściowym zmniejszeniu poczytalności czy niestabilności umysłowej bardzo mnie niepokoi. Spotkałem się z wieloma przypadkami nagłych chorób czy zaburzeń, nigdy jednak problem nie pojawiał się od tak, w ciągu kilku dni, bez żadnych symptomów. Niewygodny w stawianiu jakichkolwiek hipotez jest brak zeznań morderców i osób biorących udział w bójkach. Może jednak da się z nich coś wy...


Nieprzyjemny, natarczywy i wysoki dźwięk interkomu przywołuje Dhiraja do rzeczywistości. Ta groźnie wyglądająca sprawa wyraźnie go wciągnęła, pisanie o niej i snucie domysłów wewnątrz starego, doświadczonego umysłu, wciągnęły go bez reszty. Nie mógł jednak nie odebrać, musiał przerwać pracę.
54-letnia kobieta o łagodnym wyrazie twarzy i czarnych, długich, prostych włosach, przeplatanych pasemkami siwizny, uśmiechnęła się na przywitanie, jednak szybko spoważniała. Informacja o samobójcy-amatorze, który nie potrafił doprowadzić spraw do końca, i o jego "ciekawym samookaleczeniu" zaintrygowała doktorem niemniej niż raporty. W końcu co może znaczyć "ciekawy przypadek samookaleczenia"? Nie jest to raczej nic śmiesznego, wręcz przeciwnie, najpewniej coś niespotykanego, oryginalnego i ... Wyjątkowego? Czy to aby dobre słowo w obecnej sytuacji?
Dhiraj nie mógł odmówić, szczególnie teraz, gdy tak bardzo przejął się sytuacją w bazie. Może będzie mógł popracować z tą ofiarą i dzięki niej będzie w stanie pomóc innym?

- Tak, Kamini, już do Ciebie idę- powiedział tylko i rozłączył się. Nie musiał się spieszyć, ale mimo to spieszył się. Dokończył pisać notatkę i zaczął zakładać kombinezon. Rozejrzał się jeszcze zwyczajowo po biurze, czy niczego nie zapomniał zrobić, czy wszystko jest na miejscu. Pokój, jak i inne biura psychiatrów, pomalowany był na jasnozielony kolor, meble zaś do złudzenia przypominały drewno, nawet w dotyku czuło się solidny dąb, mimo iż tworzywo dębem nie było. Biurko, półki jak i piętrowa szuflada na akta, z metalowymi akcentami wyróżniały się na tle reszty bazy, a efektu egzotyzmu dodawała wisząca w kącie duża klatka z papugą, Amazonką białoczelną, o imieniu Kojia. Pacjenci lubili ją, nawet gdy zaczynała ich przedrzeźniać.
Za siedziska służyły dwa wygodne, obrotowe fotele obszyte ciemnobrązową, stylową skórą. Dhiraj nie przepadał za kozetkami, tak popularnymi pośród jego amerykańskich kolegów po fachu. Wolał być na równi z pacjentem podczas rozmowy, z resztą im też to odpowiadało.

Laptop wyłączony, akta schowane, Kojia nakarmiona. Można wychodzić.
Doktor założył jeszcze na kombinezon biały lekarski kitel. Była to jedna z pamiątek przywiezionych tu z Ziemi, i nawyk, z którym Dhiraj nie chciał kończyć.
Otworzył drzwi i ruszył w kierunku bloku C.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 18-09-2010 o 16:05.
Baczy jest offline  
Stary 18-09-2010, 15:42   #10
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Ciepłe....Ciepłe...takie ciepłe...tylko przez chwilę, a potem zabrali...ciepłe

- Co się kurwa znowu dzieje z tym pieprzonym sprzętem?!
- Nic tylko śnieży. Jak mamy pilnować tych popaprańców skoro nic nie działa jak należy?

- Co ten świr tam mamrocze?
- A chuj go tam wie. Do takich to lepiej się nie zbliżać, bo nie można przewidzieć, co taki wariat zrobi.
- Zajrzę do niego czy nie próbuje sobie czegoś zrobić.
- Po co? Jak się sam wykończy, to tym lepiej. Nie będzie problemu z procesem i tymi wszystkimi pierdołami.
- Mimo wszystko zajrzę.

- I jak?
- Siedzi w kącie i się kiwa. I dalej coś mamrocze.
- Niech tam siedzi i niech zgnije.

Znowu ciepłe...blisko...tak blisko... za tą barierą...nie do przejścia

Ciszę przerwało powolne szuranie, a potem ciche skrobanie w drzwi od celi A-45.

Nie do przejścia...

- O, w końcu działa. Mamy pogląd z powrotem na cele.
- Zobacz teraz ten ześwirowany siedzi pod drzwiami.
- Tak? To patrz teraz.

Głuche uderzenie rozniosło się echem po korytarzu.

- Po co to zrobiłeś?
- Niech facet ma trochę rozrywki.

Znowu ciepłe...blisko z daleka z zakamarków umysłu wypłynęło pasujące słowo drzwi


Znowu rozległ się donośny dźwięk uderzenia, tym razem od środka, z celi. Najpierw jedno, potem drugie, trzecie i kolejne. Uderzenia nie ustawały. Jedno po drugim. Ciągle i ciągle.


- Ucisz tego świra, bo ja to zrobię!
- To przez ciebie, po co go prowokowałeś.
- Otwórz drzwi a ja przyłożę mu trochę Voltów to będzie siedział cicho.
- Jesteś pewien?
- Otwieraj!

Ciepłe...znowu blisko... tym razem bez bariery...można jeść...można pić

- Kurwa! Co to jest?! Co z jego oczami?! Kurwa! Zamykaj! Zamykaj! Nie!

Jest ciepłe...ale dlaczego tak boli...wszystko boli...całe ciało boli...ja płonę...czemu...znowu ból...ręce już nie moje...dziwne obce...całe ciało już nie moje...inne...ale nie ważne...już nie ważne...bo mogę jeść... jeść ciepłe...dużo...
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172