|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-10-2014, 18:45 | #1 |
Reputacja: 1 | [D&D 5 FR] Strażnica na Pograniczu
Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 24-11-2014 o 12:12. |
30-10-2014, 15:04 | #2 |
Reputacja: 1 | Drogą do Kamienia Grzmotów wzdłuż Lasu Hullac podwiązała grupa podróżnych. Jakież było ich zdziwienie gdy z lasu usłyszeli dobiegający śpiew i dźwięki bębnów. Po chwili podróżni dotarli do ledwo widocznej ścieżynki prowadzącej w głąb Boru Hullac. Ktokolwiek śpiewał w nieznanym im języku, znajdujące się w tej grupie elfy rozpoznały, iż śpiewano w druidycznym, zbliżał się do nich po tej ścieżce. Napięcie w oczekiwaniu na śpiewaka można było niemal ciąć i sprzedawać jak lód. Śpiew i dźwięki bębnów były coraz bliżej w końcu na ścieżce, w końcu pojawiła się niezbyt wysoka sylwetka,częściowo niezasłonięta listowiem z krzaków otaczających ścieżynkę. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=71swxdSzY1w[/MEDIA] Dróżką zbliżał się młodzieniec uśmiechnięty, ciemnowłosy. Ubrany był w zwyczajną burą skórznie. Grał na przymocowanych do pasa bongosach. Z za pleców wystawał mu plecak do którego przymocowane były zwój liny, kij, cytra oraz tarcza. [MEDIA]http://images68.fotosik.pl/321/2344425173b9417dmed.jpg[/MEDIA] Zajęty grą i śpiewem nie spostrzegł grupy czekającej na niego. Prawie by wszedł w czekających na niego ludzi, gdyby ci rozsądnie nie usunęli mu się z drogi. Spostrzegłszy podróżnych młodzieniec odegrał ostanie nuty pieśni. Jego dłonie, ozdobione kolorowymi roślinnymi tatuażami ciągnącymi się, aż na przedramiona i kryjącymi się pod skórzniom, wybiły ostatnie takty pieśni. - Randal Afala, podążam do rodziny mieszkającej w Kamieniu Grzmotów, Mansanas może znacie. Z za pleców młodzieńca rozległo się rozzłoszczony syk. Z plecak, na którym do tej pory leżał, zeskoczył na ziemię młody ryś, okrążywszy nogi Randala zasiadł na drodze i z ciekawością zaczął się przyglądać podróżnym. [MEDIA]http://www.tapeciarnia.pl/tapety/normalne/152638_spiacy_rys.jpg[/MEDIA] - Proszę nie straszcie Łaty, szkolę go ale jest płochliwy i nie przyzwyczajony do ludzi jeszcze. Po tych słowach uśmiechnął się prawdziwie, było to widać w jego oczach. Wszystko zaczęło się zwyczajnie. Randal siedział sobie jak zwykle pod ulubionym drzewem na brzegu strumienia, śpiewał i grał do wtóru na cytrze. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bLZ_Zy1VhMI&list=RD71swxdSzY1w&index=2[/MEDIA] Podleciał do niego wtedy zimorodek i wyszeptał magiczne posłanie. „Rozstaje nie działają, brak strażnika, przybywaj. Afrei Mansanas” „Sprawa jest ważna, tak ważna, ze wuj musiał skorzystać z pomocy czarodzieja w przesłaniu wiadomości”. Pomyślał Randal powoli gramoląc się ziemi. Pożegnanie z rodzina było długie i huczne. W końcu młodzieniec nie wybierał się do sąsiedniej wsi lecz do Cormyru, zatem dopiero w południe Randal był w stanie podróżować. Ruszył do znanego jego rodzinie i wielu innym osobom rozstaju. Dobrze się do tego przygotował w jego plecaku wesoło bulgotała butelka najlepszej śliwowicy, jedna z wielu, które przygotowała jego matka zawsze na jesieni. Strażnikiem Rozstaju Wysokiego Lasu z którego skorzystał była magiczna istota podobna do satyra. Bam, bo tak się nazywała, lubił mocną gorzałkę i rzewne ballady. Tak była ulubiona zapłata, którą przyjmował za przepuszczenie przez rozstaj, którego pilnował. Samym rozstajem zarówno w Wysokim Lesie jak i Lesie Hullac były rozłożyste jazodrzewa, których należało dotknąć aby przejść rozstajem. [MEDIA]http://fc00.deviantart.net/fs70/i/2011/303/6/d/the_forest_faun_by_aramisfraino-d4efcn1.jpg[/MEDIA] - Witaj Bam i jak mogę przejść. Faun roześmiał się. - Tak po prostu przejść, młodziku. Gdzież masz dla mnie opłatę za mój trud strzeżenia Rozstaju. - Śpieszy mi się Bam. Słyszałeś, że od strony Lasu Hullac nie ma strażniczki. - Pierwsze słyszę, lecz to zapewne tłumaczy czemu już tak długo nikt stamtąd nie przechodził do nas. Nie zagaduj mnie. Wiesz dobrze, że bez gościna dla mnie nie przepuszczę nikogo huncwocie. Cóż tam dla mnie masz tym razem. Randal z udanym smutkiem westchnął wyjmując pękatą butelkę. - Śliwowica mojej mamy. - Z zeszłorocznych śliwek? Tak godna zapłata, teraz zaś posłucham jaka pieśnią tym razem uradujesz moje uszy. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HELIWTLIBR8&list=RD71swxdSzY1w&index=5[/MEDIA] Gdy skończył grać przeszedł przez rozstaj, żegnany łaskawym skinięciem Bama, który w czasie gdy młodzieniec grał, napoczął butelczynę. Dotknąwszy jazodrzewa znalazł się przy podobnym, lecz w innym już lesie. Cieszył by się gdyby spotkał przy nim strażniczkę – Fene istotę magiczną przypominającą driadę, zaś całe to posłanie było by tylko pomyłką. [MEDIA]http://fc01.deviantart.net/fs70/i/2012/163/b/0/driada_by_flordemetal-d538zer.jpg[/MEDIA] Jednakże nie była to pomyłka strażniczki nie było. Zamiast niej były orki, kilkunastu plugawych orków. Kilkanaście z tych stworzeń obozowało w pobliżu rozstaju. [MEDIA]http://3.bp.blogspot.com/-WvdSLbRvad8/TsYzeJm9TQI/AAAAAAAAAE0/G1Kv-7c9Wwc/s1600/orki2.jpg[/MEDIA] Co było robić trzeba było uciekać. Roztrzaskawszy łeb orka, który pękł jak dojrzały arbuz, Randal pognał ile sił w nogach.*** Ucieczka kiedyś się kończy w przypadku Randala zakończyła się dość nieoczekiwanie. Wpadł on bowiem na trupa rysicy i młodego choć już wyrośniętego rysia. Wzburzony zwierzak z prychnięciem zaatakował pazurami. Randla odwołał się do swoich mocy przynależnych druidom. Od tej pory z większymi i mniejszymi sukcesami, podróżowali razem Randal i Łata. Młodzieniec w tym czasie szkolił kota, lecz na to potrzeba jak dla każdego przedsięwzięcia, czasu. Urzędnik rejestrujący przybyszy zdał się Randalowi służbistą, lecz też niewątpliwie był czymś przybity, było to widać w jego oczach. - Jestem Randal Afala, przybywam w odwiedziny do rodziny. Mansanas zapewne pan słyszał. Urzędnik spojrzał ponownie na młodzieńca, potem na łatę krążącego za nogami Randala. - Kto by nie znał. Wiesz jak dojść młodzieńcze? Uśmiechnął się, chociaż smutno. Po czym zanotował nazwisko i cel. - Tak, byłem już tutaj dwa lata temu. Po czym zwrócił się do towarzyszy. - Moja ciotka prowadzi w tym miasteczku najlepszy zajazd, nie wiem czy aby nawet nie jedyny, co będziecie szukać innego kwaterunku zapraszam. Uśmiechnął się, wymownie mrugając okiem. „ W końcu najlepiej jeśli ktoś ma zrobić, to lepiej dać zarobić rodzinie." Załatwianie formalności trwało, jakiś czas ale w końcu ruszyli do zajazdu „Pod Halabardą” prowadzonego przez rodzinę młodzieńca. Sala główna była zatłoczona. Zanim Randal się z orientował, iż głównie zapełniają ją członkowie gałęzi Mansanas z trzech mieszkających w tym miasteczku rodzin, w ramiona młodzieńca wskoczył niewielki rudowłosy pocisk. Była to Amali, dziesięcioletni bardzo daleka kuzynka, którą poznał w czasie poprzedniej wizyty. [MEDIA]http://4everstatic.com/obrazki/674xX/rysunkowe/digitalne/rysowana-dziewczynka,-rudowlosa,-balony-184782.jpg[/MEDIA] - Randal kuzynie co tu robisz? Mamo, mamo, Randal jest tutaj! - Jaki Randal?! - Randal Afala! Wszyscy zgromadzeni przypatrywali się z ciekawością scenie do końca jeszcze nie poznając Randla, który przez ostatnie dwa lata wyrósł. Od kominka zbliżała się właścicielka „Boru” „wujenka” Salomme, żona łowcy Afrei, który to wysłał wiadomość do młodego druida. Pochwyciła go w objęcia [MEDIA]http://photos05.redcart.pl/templates/images/thumb/4608/700/600/pl/0/templates/images/products/4608/7ffa21355d54af7bb1bbab1881ca616d.jpg[/MEDIA] - Randal chłopcze, nie poznałam ciebie tak wyrosłeś przez ten czas. Lecz co tu robisz? - Wuj mnie wzywał z powodu rozstajów. - Wuj? Rozstajów? Resztę konwersacji uniemożliwiła reszta rodziny, która chciał się przywitać z krewniakiem przybyłym z daleka. Trochę to trwało, gdyż w tym mieście mieszkało dwadzieścioro czworo krewniaków młodzieńca, a każdy chciał wymienić z nim trochę plotek. Dzięki nim Randal dowiedział, że to żadne spotkanie rodzinne. Jedna z rodzin straciła w pożarze, wywołanym w czasie najazdu, dom. Teraz zaś pomieszkiwała w zajeździe i akurat były przenoszone rzeczy ocalone z pożaru do zajazdu. W końcu podszedł go niego wuj wziął go w swoje niedźwiedzi objęcia. - Mówiłeś coś o wezwaniu. Nie, nie wzywałem ciebie, ale przejdźmy do oberży obok, bo jak widzisz, tutaj nawet teraz normalnie nie można porozmawiać. Wskazał na krewnych kręcących się po zajeździe przenoszących różne sprzęty. Po chwili byli już w pobliskiej oberży. Zajęli stół i ławy przy kominku. Łata zaraz wskoczył na gzyms kominka. Na stół podano dzban piwa i kosz z jabłkami. - Wuju dostałem od ciebie wiadomość o uszkodzeniu rozstajów, braku strażnika. Zimorodek przemówił do mnie. - Chłopcze czyżbyś zapomniał, iż ledwie trzy dni drogi stąd mieszka Feren z naszej rodziny, druid znacznie potężniejszy niż ty. Jego bym wezwał. - Myślałem, iż wyruszył na kolejną swoją wyprawę i nie było z nim kontaktu, dlatego wezwałeś mnie. - Widziałem się z nim niecały dekadzień temu. - To tłumaczy brak strażnika na rozstaju i zasadzkę orków przy nim.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 02-11-2014 o 23:29. |
31-10-2014, 01:18 | #3 |
Reputacja: 1 | Jabadoock Shimilten nie wyróżniał się jakoś specjalnie z tłumu, ani ubiorem, ani wzrostem, ani tym bardziej urodą. Był zwykłym gnomem, któremu już choćby przez sam wzrost było na świecie ciężej niż innym. Jak dodać do tego fakt, że był sierotom od razu można stwierdzić, że gość nie miał szczęścia w życiu. Jabadoock jednak nie narzekał na swój los. Był gościem pogodnym z natury, co ponoć odziedziczył po matce. Poprzez nauki kapłanów Selune, którzy go wychowali ta cecha jeszcze bardziej się wzmogła. W klasztorze w którym się wychowywał nie był jedynym podrzutkiem, ale jako jedyny praktycznie nie sprawiał kłopotów. Wszyscy kapłani chwalili jego cierpliwość, wrodzoną mądrość i charakter. Wszyscy widzieli w nim w przyszłości dobrego kapłana, a może i nawet przeora klasztoru. Jeszcze kilka lat po uzyskaniu pełnoletności Jabadoock służył w świątyni, ale coraz bardziej czuł w duszy, że takie życie nie jest dla niego. Coraz bardziej nużyły go monotonne ceremonie i rytuały. Czuł, że jego przeznaczenie leży zupełnie gdzie indziej. Pewnego razu zwierzył się ze swoich pragnień przeorowi, który był dla niego jak ojciec. Stary Kalikst powiedział: - Prawy z ciebie młodzieniec Jabadoock. Widzę, że twoja dusza jest czysta i niewinna i nadal kierujesz się uczuciami. Wierzę, że nasza Pani wskaże ci odpowiednią drogę i jeżeli czujesz, że musisz nas opuścić niech tak się stanie. Być może gdzieś na leśnych duktach, czy ubitych traktach znajdziesz swoje spełnienie. Być może jest tak jak mówisz i twoim przeznaczeniem jest szerzenie kultu naszej Pani, tam gdzie nie ma ona jeszcze wiernych. Przekonasz się o tym tylko jeśli spróbujesz. Nie zamierzam cię zatrzymywać. Pamiętaj jednak, że zawsze masz tutaj otwarte drzwi. Po tej rozmowie Jabadoock nie miał już żadnych oporów, aby opuścić świątynne progi i wyruszyć w świat. Tak, jak powiedział przeorowi czuł, że jego przeznaczeniem jest szerzyć kult Księżycowej Pani w najdalszych zakątkach świat. *** Tak rozpoczęła się wędrówka, czy też misja, jak sam zwykł nazywać swoją podróż Jabadoock. Przez te kilka miesięcy jakie minęły od opuszczenia świątyni Shimilten przeżył i nauczył się dużo więcej o życiu niż przez lata od kapłanów. Oczywiście nie umniejszał ich roli w swojej edukacji, ale okazało się że świętobliwi mężowie niewiele wiedzieli o tym, jak naprawdę wygląda obecnie świat. Przez ten czas Jabadoock poznał wielu ludzi i nieludzi. Wszystkich witał z jednakową życzliwością i przyjaźnią. Jednak ku jego zdziwieniu okazało się, że nie wszyscy odpowiadają mu tym samym. Nie wszystkim też podobały się też kazania i pouczenia, które z lubością prawił gnom. To właśnie dzięki temu upodobaniu zyskał przydomek Rezoner. Nazwał go tak pewien elf, który nie mógł wręcz znieść ciągłego gadania Jabadoocka. Była to niewątpliwa złośliwość ze strony Elderlofa, ale prostoduszny gnom wziął ten przydomek za dobrą monetę i od tej pory tak właśnie zwykł się przedstawiać. Do grupy z którą zawędrował do Kamienia Grzmotów, dołączył przez zupełny przypadek. Po tym, jak rozstał się z poprzednią drużyną przez kilka dni wędrował wędrował sam. Idąc leśnym duktem natrafił na grupę śmiałków, która dyskutowała o czymś głośno. Jeden z awanturników twierdził, że jest smokiem przemienionym w człowieka za swą pychę. Bardzo to zainteresowało gnoma i choć nie znał tych ludzi dołączył się do dyskusji. Jak każdy kapłan Selune czuł wręcz niepohamowaną chęć niesienia pomocy wszystkim, których cierpieli na pomieszanie zmysłów. A tak niewątpliwie było w przypadku Malakaia. Jednak te kilka miesięcy nauczyło Jabadoocka, że trzeba uważać z pochopnymi sądami, gdyż mogą one prowadzić do nieporozumień i poważnych kłopotów. Dlatego też Shimilten chciał lepiej poznać tego człowieka, jego historię i pomóc mu w odzyskaniu pełni zmysłów lub też gdyby jego historia okazała się prawdą w odkupieniu win. *** Gdy grupa dotarła do Kamienia Grzmotów czekało ich spotkanie z drakońską biurokracją, która wymagała, aby każdy wchodzący przedstawił się i powiedział w jakim celu przybywa. Wszystko co zostało wypowiedziane skrupulatnie zapisywał siwy urzędnik z blizną na skroni. Gdy przyszła kolej gnoma na przedstawienie się, ten wyszedł przed swoją grupę i przyjął wyniosłą postawę w jakiej zwykł wygłaszać swoje przemowy. - Witaj dostojny panie - zaczął głośno kapłan, tak aby słychać go było w promieniu kilkudziesięciu metrów. Bowiem mimo swej mikrej postury, gnom miał głos nader donośny - Jestem Jabadoock Shimilten, zwany Rezonerem, czy też jak mawiają mniej wykształceni Deklamatorem. Mam ten zaszczyt, że służę Księżycowej Pani i jestem jej pokornym kapłanem. Przybywam do waszego miasteczka, aby opowiadać tutaj o mojej pani, aby głosić jej nauki i szerzyć jej przesłanie. Jednym słowem przybywam do was z dobrą nowiną. Zdawać się mogłoby, że ktoś mojej marnej postury niezbyt nadaje się na przedstawiciela tak sławnego kulty i tak czcigodnej Pani. Zapewniam cię jednak waszmość, że nie szata zdobi człowieka i nie osądza się książki po okładce. To, co wewnątrz każdego z nas świecić może jak diament, choć skryte jest pod nieestetyczną powierzchownością. Nie wolno zatem oceniać nikogo tylko po wyglądzie, bowiem nawet najpaskudniejsza istota na tej ziemi może mieć iskrę dobra w swym sercu. - Zatem kapłan - mruknął pod nosem urzędnik - A na leczeniu się znasz? - Czy się znam? Czcigodny panie! Z pomocą mojej Księżycowej Pani i jej błogosławieństw jestem w stanie wszystkich was wyleczyć nie tylko z trawiących was chorób, ale przede wszystkim ozdrowić wasze dusze i skierować jej na drogę prawości i sprawiedliwości. Moc mojej Pani sprawia, że jestem w stanie tamować krwawienie, nastawiać kończyny i łatać poharatanych w boju z siłami zła. - Dość - urzędnik uniósł dłoń, chcąc przerwać tyradę gnoma - Możesz przejść. *** Dzięki znajomością Randala cała grupa nie tylko przeszła bez przeszkód przez biurokratyczne trudności, ale także została niemal z honorami powitana najpierw w zajeździe, a następnie w oberży. Mnogość gości bardzo ucieszyła gnoma w każdym bowiem widział potencjalnego neofitę. W myślach już układał przemowę, jaką uraczy wszystkich obecnych gdy tylko zwilży gardło miejscowym piwem. Szybko okazało się, że Kamień Grzmotów jako ostatni bastion cywilizowanego świata borykać się musi z wieloma problemami. Jabadoock siadając obok wuja Randal rzekł głośno: - Nie macie się czym martwić panie. Teraz przybyliśmy tutaj my i wszelkie zło musi się mieć na baczności. Z pomocą Księżycowej Pani zaprowadzimy tutaj należyty porządek. Możesz mnie panie trzymać za słowo, a wiedz że nie mam w zwyczaju rzucać ich na wiatr. Być może znamy się od niedawna - rzekł kapłan wskazując dłonią swych kompanów - ale musisz wiedzieć panie, że jesteśmy niezwykle zgrani i nasze talenty doskonale się uzupełniają. A każdy z moich kompanów to nie tylko porządny i uczciwy człowiek, który bardziej dba o interes i bezpieczeństwo cudze niźli o własne, ale także pierwszej klasy specjalista w swoim fachu. Zdolności i umiejętności Randala zapewne nie są ci obce, pozwól jednak panie, że w kilku słowach przybliżę ci członków naszej kompani. Po tych słowach gnom zaczął przedstawiać każdego z członków drużyny nie szczędząc przy tym pochwał i komplementów. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że gnom wpadł właśnie w jeden swoich słynnych słowotoków i tylko czyjaś radykalna interwencja mogła to przerwać, gdyż jasnym było, że gdy tylko Jabadoock skończy przedstawiać członków drużyny rozpocznie jedno ze swoich kazań na temat Księżycowej Pani. Ostatnio edytowane przez Ereb : 31-10-2014 o 17:50. |
31-10-2014, 23:20 | #4 |
Administrator Reputacja: 1 | Wiele mil stąd i wiele miesięcy wcześniej... ... Liadon obrócił się plecami do swej rodzinnej wioski i, wbrew rodzinnym tradycjom, wyruszył w świat. Zwiedzić świat, przeżyć kilka przygód. Kawałek świata przeszedł, przygody też mu się przytrafiały. Aż wreszcie ugrzązł na skraju Hullack. *** Nuda. Nie da się ukryć, że służba w Kamieniu Grzmotów nie była czymś, co dostarczało członkom stacjonującej tu kompanii Purpurowych Smoków zbyt wiele emocji. Niby Las Hullack o krok, niby bandy krwiożerczych potworów, ale rozkazy były rozkazami, a te można było opisać jednym słowem - chronić. A to sprowadzało Smoki do roli psów podwórkowych, uwiązanych na łańcuchu i najwyżej podgryzających łydki tych nieproszonych gości, co to mieli pecha znaleźć się w zasięgu niezbyt długiego łańcucha. Nie, Liadon nie mógłby zaprzeczyć - szkolenie, jakie odbył w strażnicy, nie zdało się (nawiązując do poprzednich porównań) psu na budę. Nauczył się paru ciekawych rzeczy, przydatnych bez wątpienia podczas wędrówki na szlaku, ale... Ale jednak okazało się, ze życie pod dachem i słuchanie pod dachem niezbyt Liadonowi odpowiadało. - Szkoda, ale nie ty pierwszy i, zapewne, nie ostatni - powiedział jednooki weteran, pełniący w kompanii funkcję pisarza, kwatermistrza i bogowie wiedzą kogo jeszcze. - Twój żołd - dodał, przesuwając po ladzie garść monet. - I tu podpisz. - Paluchem pokazał miejsce w grubej księdze. Wystarczyło postawić kilka literek i kariera Liadona w Purpurowych Smokach oficjalnie się skończyła. Nie po to wszak wyruszył w świat, by siedzieć w czterech ścianach niczym w celi. *** Walka z wyłażącym z lasu paskudztwem stanowiło od czasu do czasu całkiem ciekawą, choć i niebezpieczną rozrywkę, jednak walka z potworami zdecydowanie nie była tym, o czym przez całe życie marzył Liadon. Dokoła było wiele ciekawych możliwości. Plotki mówiły o wielu bardzo interesujących rzeczach. Problem polegał jednak na tym, że owe nader interesujące rzeczy należało raczej robić w jakimś towarzystwie - najlepiej dosyć zgranym, a nie w byle jakiej zbieraninie. A niektórzy z tych, co przybywali do Kamienia Grzmotów... cóż... zdawać się mogło, że bardziej się nadawali do napadów na karawany. *** Grupka, która odwiedziła oberżę „Korbacz i Kołacz”, wyglądała nieco inaczej, niżhordy awanturników nawiedzających Kamień Grzmotów. A jeden z członków owej kompanii wydał się Liadonowi jakby znajomy. Leśny elf wstał od stołu i podszedł do stołu, przy którym zasiadła szóstka osób różnych ras i w różnym wieku. Grupki, wśród który znajdował się rozgadany gnom. - Można na chwilę? - spytał, skinąwszy wpierw głową Afrei, którego zdążył przelotnie poznać podczas swego półrocznego ponad pobytu w Kamieniu. - Liadon Galanodel - przedstawił się. - Czy my się czasem kiedyś nie spotkaliśmy? - zwrócił się z pytaniem do człowieka, którego twarz wydała mu się znajoma. |
01-11-2014, 01:46 | #5 | ||||
Reputacja: 1 | Przez wiele tygodni Rottis wędrował sam, za jedynego towarzysza podróży mając tylko Eustachego, muła który pełnił funkcje tragarza. Była z nimi również Esmeralda, półtorak zdobiony elfimi znakami na klindze oraz czerwoną wstążką na rękojeści. Na wstążce można była znaleźć orkowe pismo bardzo przypominające krasnoludzkie runy. Tekst okrążał całą rękojeść, a mówił on krótko. Cytat:
Cytat:
Z czasem grupa rozrastała się o nowych członków. Najpierw był to mnich Malakai, który przysięgał, że jest złotym smokiem Bahamuta. Rottis z jakiegoś powodu od razu mu uwierzył, lecz nie powiedział tego otwarcie, nazywając go sporadycznie szaleńcem. Wojownik wiedział, że Bahamut jest potężnym bogiem zdolnym do takich czynów, w końcu zmienił on całe życia wojownika, nadał mu sens i cel. Drugim towarzyszem podróży okazał się być gnomi kleryk, który wyszedł do nich prosto z lasu, gdy dwaj słudzy Bahamuta odbywali postój. Trójka, a w sumie piątka jeśli liczyć Esmeraldę i Eustachego, podróżowała w niewielkim składzie przez dłuższy czas, aż dołączył do nich elfi mag, potężny, lecz zdaniem Rottisa, strasznie denerwujący czarokleta o imieniu Varis. Gdy byli parę dni od Strażnicy, wspólnego celu całej czwórki, w środku lasu dołączył do nich młody Randal, druid z długiej linii druidów, która od pokoleń strzegła lasów Cormyru. Na bramie zatrzymał ich niewesoły urzędnik. Jego ton był tak spokojny, że przez moment Rottis zastanawiał się czy ten człowiek żyje czy może jest tylko ożywionym trupem. ~W sumie niewielka różnica w przypadku urzędnika.~ Pomyślał i podszedł bliżej, gdy nadeszła jego kolej na odpowiedź. - Nazywam się Rottis Blencher.- Odpowiedział wojownik.- Zajmuję się...- Rottis przez chwilę szukał odpowiednich słów by określić swój cel w Strażnicy.- Rozwiązywaniem problemów.- Powiedział w końcu. Brzmiało to lepiej niż "zabijam ludzi i potwory za pieniądze.- Słyszałem, że są tu braki w umiejętnych wojownikach zdolnych robić coś więcej niż pierdzieć w stołki.- Powiedział patrząc z pogardą na strażników stojących za urzędnikiem. - A więc najemnik.- Urzędnik odpowiedział monotonnie.- Możesz przejść. Przy garnizonie znajdziesz tablicę ogłoszeń na której możesz poszukać pracy. Proszę o nie utrudnianie pracy strażnikom. Następny!- Urzędnik machnął dłonią, a Rottis wszedł do środka. Jakiś czas później w "Pod Halabardą" Rottisa zaskoczył tłum jaki ujrzał. Wojownik nie był miłośnikiem hucznych imprez więc gdy tylko znalazł się dla niego kąt w którym mógł zostawić swoje rzeczy, i w którym po wizycie w pobliskim "Korbaczu i Kołaczu" będzie mógł odespać długą i męczącą podróż opuścił zjazd rodziny Randala i udał się właśnie do owej oberży za ścianą. W niedługim czasie dołączyła do niego reszta towarzyszy w tym Randal i jego wuj. Mieli oni sporo do nadrobienia, z tego co zrozumiał Rottis chodziło o sprawy rodzinne więc nawet zbytnio się nie przysłuchiwał. Rottis rozluźnił się trochę po drugim piwie, po trzecim zaczął się nawet śmiać z dowcipów Jabadoocka czy narzekań Varisa. Rottis zastanawiał się ile czasu zajęłoby, aby w drzwiach pojawiły się Smoki, gdyby któryś z jego towarzyszy, a może i on sam zaczął sprawiać problemy. Gdyby Jabadoock nagle wziął się za pouczanie bandy awanturników siedzącej po przeciwnej stronie karczmy, gdyby niewidzialny służący Varisa nagle przyniósł mu piwo nie płacąc za nie, lub gdyby Malakai zaczął żonglować płonącymi obiektami lub opowiadać o swoim smoczym pochodzeniu. Lub gdyby po prostu on opukał komuś facjatę. Nic takiego jednak nie miało miejsca, ta grupa poszukiwaczy przygód nie poszukiwała kłopotów. Wszyscy byli dobrymi i grzecznymi obywatelami. Wszyscy przestrzegali prawa, bynajmniej na razie. Nagle do stolika podszedł elf. - Można na chwilę? - Spytał, skinąwszy głową.- Liadon Galanodel.- Przedstawił się elf.- Czy my się czasem kiedyś nie spotkaliśmy? - Zwrócił się z pytaniem do Rottisa. Wojownik od razu poznał elfa, w końcu nie starzeją się oni tak szybko jak ludzie, miał jednak zamiar trochę się z nim pobawić. Wojownik położył Esmeraldę na stół. - Masz jakiś problem elfie?- Zapytał zastraszającym tonem w języku elfim.- Esmeralda tutaj na pewno pomoże ci w jego rozwiązaniu.- Rottis wyjął miecz z pochwy ukazując elfie znaki. Laidon spojrzał najpierw na twarz wojownika zastygłą w kamiennym wyrazie martwej, wręcz zabójczej obojętności, a następnie na miecz. Przy rękojeści znajdował się symbol słońca, przy końcu klingi zaś księżyca. Runy między nimi układały się w wyrazy, te zaś tworzyły zdanie. Cytat:
Cytat:
- Oczywiście Esmeralda, jak mogłem ją zapomnieć!- Powiedział z uśmiechem w elfim. W tym momencie twarz Rottisa również ozdobił uśmiech. - Nie dziwi, że mnie w pierwszej chwili mnie nie poznałeś, gdy się ostatnio widzieliśmy byłym ledwie zbłąkanym chłopcem, teraz zaś stoi przed tobą oszpecony mężczyzna. Powiedz mi lepiej, stary przyjacielu, w jaki sposób znalazłeś się tak daleko od domu.- Rottis pchnął stopą stołek, na którym do tej pory spoczywała jego prawa noga, dając tym samym znak Liadonowi, aby się przysiadł. Elf skorzystał z zaproszenia.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 01-11-2014 o 22:40. | ||||
01-11-2014, 22:50 | #6 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Ogryzek Szatana : 25-11-2014 o 04:16. |
02-11-2014, 06:26 | #7 |
Reputacja: 1 | Urzędnik spojrzał bez zainteresowania na Księżycowego Elfa, gdy ten do niego podszedł. ~ Nazywam się Varis Nailo z Evereski, jestem adeptem sztuki tajemnej. Jeżeli chodzi o cel pobytu...~ elf zmyślił się na chwilę. ~ Określmy go jako poszukiwanie godziwego zarobku, w granicach dozwolonych przez prawo i dobre wychowanie. O ile coś takiego się tutaj praktykuje.~ mina starszego człowieka świadczyła wyraźnie że ostatnia uwaga nie przypadła mu do gustu. ~ Adept sztuki tajemnej? Znaczy...eee... czarownik?~ odrobina uczuć, a dokładniej niepokoju, w głosie mężczyzny była zaskakująca. ~ Czarodziej, na bogów, z klasycznym elfim wykształceniem w tym kierunku.~ pióro zaskrzypiało niemiłosiernie podczas zapisywania odpowiedzi. Następnie biurokrata przerzucił kilkanaście stronic w poszukiwaniu odpowiednich przepisów. ~Zakazane jest używanie niebezpiecznych czarów zarówno w obrębie osady jak i twierdzy. Bez należytych powodów nie należy rzucać kulami ognia, przywoływać błyskawic i trujących chmur, dotyczy to również innych czarów mogących ranić osoby postronne. Za szkody poczynione przez istoty wezwane lub kontrolowane odpowiedzialny jest czarujący. Czary mamiące i zwidy użyte przy handlu, są traktowane jak oszustwo. W zależności od sytuacji przewidywane są kary od grzywny, przez chłostę, łamanie kołem do ścięcia włącznie.~ głos urzędnika powrócił do normy, czyli przypominał monotonne mruczenie. Z podobną intonacją odczytywałby spis mieszkańców. ~ Rozumiem, postaram się nie wybić mieszkańców, nie zniszczyć osady, nie spalić twierdzy, nie okraść wszystkich kupców korzystając z zaklinania i iluzji. Z dobroci serca powstrzymam nawet mojego oswojonego demona i nie pozwolę mu polować na dzieci!~ Varis nie mógł się powstrzymać od sarkazmu. O ile na skrybie nie wywarł żadnego wrażenia to wojacy ścisnęli mocniej piki i przesunęli się nieco zastawiając drogę. ~ Czy teraz mogę już ruszyć za moimi towarzyszami, gdyż zdołali się nieco oddalić? Chciałbym ich dogonić w standardowy sposób i nie być zmuszonym do przyzywania mojego piekielnego rumaka.~ nie potrafił sobie darować elf. ~ Przypominam, że za szkody wyrządzone przez przyzwane istoty...~ wreszcie do urzędnika dotarło. Rzuciwszy elfowi krzywe spojrzenie skinął głową strażnikom którzy, na ten znak, odsunęli się robiąc przejście. Varis musiał dobrze wyciągać nogi żeby dogonić towarzyszy. W trakcie pościgu opuściła go złość i przeklął w duchu swój nieopanowany jęzor. Miał tylko nadzieję że obejdzie się bez reperkusji i szykan ze strony miejscowych władz. Miejscowość nosiła wyraźne ślady niedawnego oblężenia jednak, najważniejsze z punktu widzenia podróżnych, karczma i gospoda pozostały niemal nietknięte. Przyjęcie jakie otrzymał Randal, spowodowało że elf skrzywił się i wyszedł. Po prostu nie przepadał za tłokiem. W Everesce każdy miał dostatecznie dużo miejsca dla siebie, tutaj wśród tylu ludzi nie czuł się dobrze. Jak dotychczas nie miał z tym problemu, po prostu omijał większe miejscowości, a ostatnie tygodnie spędzone w kompanii też nie były problemem – w końcu było ich tylko pięciu... choć Randal zapewne doliczyłby jako towarzyszy również rysia i muła, a Rottis dorzuciłby jeszcze miecz. Do tego jeszcze Malakai uważający się za smoka... gdyby ktoś podsłuchał ich rozmowy przy wieczornym ognisku wziąłby ich za bandę wariatów. Krzywy uśmiech zagościł na ustach Varisa, pasowali do siebie. Zdecydował się wykorzystać chwilę czasu którą otrzymał od losu. W końcu zanim druid wyściska wszystkich, to minie kilka minut. Nie żeby elf miał coś przeciwko ściskaniu, widział tam jedną, czy dwie osóbki które... odpędził nieprzyzwoite myśli. Co jak co, ale wolał mieć w Randalu druha, a nie wroga. Znali się zaledwie kilka dni ale zdążył polubić tego wiecznie wesołego młodzika. Varis rozejrzał się za ustronnym miejscem, które na dodatek by nie śmierdziało za mocno. Znalazł takie za gospodą, tuż pod oknami pokojów. Na lewej ręce ułożył księgę, otwartą na stronie z czarem, następnie rozpoczął inwokację, rysując różdżką w powietrzu ciągi znaków. Pismo przez chwilę pozostawało w powietrzu lśniąc różnymi kolorami by po chwili rozwiać się niczym dym. Niemal już kończąc czar Varis usłyszał jakiś zduszony okrzyk. Zdoławszy utrzymać koncentrację wypowiedział ostatnie słowa, przez chwilę z końca różdżki unosiła się smużka szmaragdowego dymu, poruszana wiatrem który wiał gdzieś w innym świecie. Gdy się rozwiała czar był gotowy, a elf odczuł obecność istoty oczekującej na rozkazy. Jednak miał w tej chwili inne zmartwienia na głowie. Odwrócił się w stronę z której usłyszał okrzyk. Wychylona przez okno niemal do połowy, z rozwartymi szeroko oczyma i otwartą buzią, patrzyła na elfa rudowłosa kuzynka Randala. Varis uśmiechnął się do niej i wypowiedział słowa serii pomniejszych czarów. Przed dziewczynką pojawił się przepiękny, szmaragdowo-zielony motyl. Mag nie przewidział tylko jednego. Że dziecko będzie chciało dotknąć motyla, w rezultacie czego straci oparcie i... wypadnie z okna na pierwszym piętrze. Czarodziej skoczył na pomoc nawet nie wiedząc kiedy. Całe szczęście że był blisko. Niestety nie należał do osiłków, więc koniec końców wylądował z dziewczynką na ziemi. Tyle dobrego że on był na dole. „To by było na tyle jeżeli chodzi o dumę i godność.” Pomyślał, czując jak błoto zmieszane z popiołem dostaje mu się za kołnierz, a z rozbitej głową dziecka wargi zaczyna ciec krew. No i jeszcze ból żeber – jakimś cudem udało mu się nie upuścić też księgi. "Nie spodziewałem się po sobie tak świetnej koordynacji ruchowej. Mimo to następnym razem powstrzymam się od popisów.” Nagle zrobiło się zamieszanie. Okazało się że mała nie była w pokoju sama, więc kilka chwil po wypadku za gospodą zrobiło się tłoczno. Ktoś zabrał dziewczynkę, która dopiero teraz zaczęła płakać. Przyjazne dłonie pomogły postawić elfa na nogi. Rozejrzał się i poczuł niczym osaczony wilk. Dookoła tłoczyło się co najmniej tuzin osób, obojga płci, a każda starała się coś powiedzieć, nie bacząc na to że musi przekrzyczeć innych. ~ Cisza! Cisza mówię!~ jedna z kobiet starała się opanować rozgardiasz. Varis skojarzył, że Randal wskazał ją jako właścicielkę gospody. ~ Rawka, Elisa zajmijcie się Amali.~ wskazała młodą kobietę, która już wcześniej zwróciła uwagę elfa i starszą matronę. ~ Reszta niech się zajmie swoimi sprawami, wygląda na to że nikomu nic się stało.~ przez chwilę przyglądała się twarzy elfa. ~ No, przynajmniej nic poważnego. Do wesela się zagoi. Przygotujcie wodę żeby...~ tu zawahała się zdając sobie sprawę że nie wie jakiego miana użyć. ~ Varis Nailo.~ wycedził czarodziej. ~ Tak więc przygotujcie wodę dla pana Nailo, żeby mógł się obmyć z błota. Ubranie pewnie trzeba będzie wyrzucić, takie plamy ciężko się spierają.~ westchnęła głęboko, a elf przez chwilę przestał myśleć o bólu. Nie na darmo jednak ćwiczył od wielu lat silną wolę, więc oderwał wzrok od biustu kobiety i spojrzał jej w oczy. ~ Nazywam się Salomme Mansanas i jestem właścicielką “Pod Halabardą”, zapraszam do środka.~ powiedziała gospodyni. ~ Ubrania nie trzeba brać pod uwagę. Natomiast zdecydowanie i z przyjemnością dokonam ablucji.~ niezrozumienie jakie pojawiło się na twarzach ludzi uzmysłowiło mu że są to istoty proste i niewykształcone. ~ To znaczy się umyję.~ w ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem kilku cierpkich słów o ich wykształceniu. Zaprowadzono go do kuchni, a uczynni członkowie rodziny Randala przynieśli jego ekwipunek. Na początku Varis był spięty, ale po kilku minutach zdołał się rozluźnić. Okazało się że do ciągłego gwaru można się nie tylko przyzwyczaić, ale nawet odrobinę polubić. Serdeczność tych ludzi zdołała nieco nadkruszyć mur, za którym elf ukrył swoje uczucia. Wolał więc nie ujawniać, że tuż obok niego stoi jego nuro, nie wiedział jak by zareagowali. Wodę zagrzano w kilka minut, w końcu nie chodziło o napełnienie balii, tylko dużej misy. Zamknąwszy za sobą drzwi do łaźni, Varis zdjął pobrudzone ubranie i uważnie się umył, korzystając nieco z pomocy sługi. Co prawda wolałby żeby ktoś inny umył mu plecy... „Zdecydowanie zbyt długo jestem już w podróży, tylko jedno mi w głowie. Trzeba będzie powtórzyć ćwiczenia oddechowe i koncentrację. Poza tym to ludzie. Co prawda Trasin mówił że ludzkie kobiety są jak ogień w porównaniu z elfkami. Ciekaw jestem czy te rude są jeszcze bardziej żywiołowe. Na kohorty piekieł, uspokój się! Wdech, powolny wydech.... wdech... wydech... pomyśl o krasnoludzkiej staruszce w negliżu... wdech... wydech. Krasnoludzica zawsze działa. Odechciewa się wszystkiego. Nawet żyć.” Czarodziej zdecydował się czymś zająć i obejrzał uważnie ubranie. Nie było uszkodzone ale niemiłosiernie brudne, jednak nadal w zasięgu działania czaru. Zdążył oczyścić i włożyć spodnie gdy usłyszał jakieś szepty. Wydawało się że dochodzą zza jednej ze ścian. Elf wytężył słuch. ~ Mówię ci że to nie zwykły elf, Rawka. Jest taki jak stryj Feren czy kuzyn Randal a jednocześnie inny. To czarodziej!~ dziecinny głos przeszedł niemal w pisk przy ostatnich słowach. ~ Cicho Amali. Jakby był czarodziejem to by wiedział że chcemy go podejrzeć.~ drugi głos należał do osóbki nieco starszej. Varis uśmiechnął się lekko. Postanowił nie przeszkadzać, skoro już nie było na widoku niczego co mogło zgorszyć małą Amali. Rozległ się cichutki stuk, gdy sęk został wypchnięty z deski. Elf ledwie powstrzymał się przed wybuchnięciem głośny śmiechem. Chwilę zajęło mu uspokojenie się. „Niech mają widowisko. Co prawda miałem już tego nie robić, ale magia jest po to żeby jej używać.” Podniósł wysoko koszulę, obejrzał plamy, pokiwał smętnie głową, a następnie zaczął przedstawienie. „Trzymaj” wydał mentalne polecenie nuro. Dla osób postronnych wyglądało jakby koszula zawisła w powietrzu. Zdumione westchnienie mile połechtało dumę czarodzieja. Prostym czarem oczyścił koszulę. Błoto ściekło do misy, pozostawiając idealnie czysty materiał. Następnie nasycił materiał zapachem świeżego igliwia i postarał się żeby niezupełnie przypadkowy podmuch powietrza poniósł ten zapach w stronę ściany. ~ Amali! Rawka! Wy zbójeckie nasienie!~ krzykom towarzyszyły odgłosy kojarzące się nieodparcie z trzepaniem dywanu lub mokrą ścierką uderzającą o spódnice. ~ Ała, ciociu, przepraszamy! Już nie będziemy! Ałaaaaaa!~ Amali rozpłakała się na całe gardło. Druga winowajczyni zachowała ciszę. ~ Marsz do pokoju! Biegiem! Później do was przyjdę i wtedy zobaczycie! Tydzień na tyłkach nie usiądziecie! Do pokoju, natychmiast!~ głos Salomme było słychać prawdopodobnie nie tylko w łaźni, ale i w całej gospodzie. ~ Tylko spuścisz je z oka i od razu coś wymyślą. Znajdę dla was takie zajęcie że nosa nie wyściubicie z kuchni!~ pomstowała dalej gospodyni. Varis nie wytrzymał, zaczęło się od chichotu, który przeszedł w głośny, zdrowy śmiech. Śmiał się do łez, ale obolałe żebra powstrzymały dalszy atak wesołości. Otarł oczy i dokończył czyszczenie ekwipunku i niewiele myśląc kazał nuro posprzątać. Sam zaś udał się na poszukiwania Salomme. Znalazł ją w kuchni, gdzie wyładowywała swój gniew ugniatając ciasto. Była sama, chyba każdy kto miał choć odrobinę rozsądku unikał jej w tym nastroju. ~ Pani Mansanas~ elf uśmiechnął się do niej promiennie. ~ Salomme, panie Nailo, Salomme.~ odpowiedziała nieco się uspokajając. ~ W takim razie proszę mów mi Varis, Salomme.~ zdecydował się zaufać intuicji mówiącej mu że może zaufać rodzinie Randala. ~ Przepraszam cię za to zajście, nie wiem co tym dziewczynom strzeliło do głowy... Na Selune!~ gospodyni odskoczyła gwałtownie, i chwyciła za wielki nóż. Varis obejrzał się. Przez drzwi właśnie wpływały poskładane jeden na drugim ręczniki. Elf wydał mentalnie polecenie, żeby nuro rozwiesił je przy piecu. Oczywiście ręczniki, dzięki czarom, były idealnie czyste ale nadal wymagały wysuszenia. ~ Myślę że wiem co im strzeliło do głowy. Chciały się przekonać czy jestem czarodziejem. No cóż, jestem.~ powiedział z nieco wymuszoną nonszalancją. Salomme musiała przełknąć kilka razy, zanim zdołała coś powiedzieć. ~ A to? Co to jest? Demon?~ wskazała drżącym palcem na rozwieszające się ręczniki. ~ Nie, to tylko... hmm...~ Varis podrapał się po brodzie, jeżeli zacząłby wyjaśnienia to dla osoby niewtajemniczonej w arkana magii, sługa nie różniłby się od demona ~ ... to taki niewidzialny sługa, żebym nie musiał się wszystkim sam zajmować. Jest zupełnie nieszkodliwy i nie pochodzi ani z Piekieł, ani z Otchłani. Ale wracając do tematu, wiedziałem że dziewczęta tam są, byłem już niemal ubrany, więc nie ma potrzeby ich karać zbyt mocno. Prawdę mówiąc nie ma potrzeby karać ich wcale.~ zauważył że jak na razie mógłby mówić do ściany, miało to podobny efekt. Zdecydował się na małe kłamstwo. Uczynił ruch ręką i wydał polecenie, żeby sługa trzymał się kilka metrów od niego i nie wchodził nikomu w drogę. ~ Widzę że mój nuro bardzo cię zdenerwował. Przepraszam za to, już nie będzie sprawiał kłopotów. Odesłałem go.~ Salomme trochę oprzytomniała i wreszcie zaczęła patrzeć na elfa. ~ Panie Nailo...~ zaczęła. ~ Varis. Nie zmieniłem się przez te kilka chwil. Nadal jestem tym samym elfem któremu Amali omal nie wybiła zęba. Swoją drogą ma strasznie twardą głowę, pewnie do nauki też.~ skrzywił się, starając kulawym żartem nieco rozładować atmosferę. ~ Salomme, pozwolisz że udam się na poszukiwanie moich towarzyszy.~ widząc że się wzdrygnęła, zapewne wyobrażając sobie jakieś dziwaczne istoty, pośpieszył z zapewnieniami że tak nie jest. ~ Zapewne siedzą w karczmie i popijają piwo. Przybyłem tutaj z Randalem, może to cię uspokoi.~ rzeczywiście powołanie się na znajomość z młodym druidem przyniosło nadspodziewanie dobry efekt. ~ Randal cię zna? A, to dobrze, to dobrze.~ odetchnęła z ulgą. ~ Masz rację, mój mąż zabrał Randala do “Korbacza i Kołacza” żeby w spokoju porozmawiać. Tam ich znajdziesz... Varisie~ kobieta zawahała się zanim powiedziała imię elfa. ~ Widzisz, moje imię nie ugryzło. Przepraszam za to że cię przestraszyłem. Nie karz dziewcząt, nie zasłużyły sobie, no może gdyby zaczęły podglądać kilka minut wcześniej...~ ostatnie słowa rzucił już w drzwiach. Gdy wyszedł z gospody odetchnął głęboko. Wiedział że strach i przesądy dotyczące magii są głęboko zakorzenione w ludziach, ale wiedzieć a zobaczyć to dwie różne rzeczy. Zwłaszcza gdy się pochodzi z Evereski, gdzie każdy Tel-quessir używa magii na co dzień, a Mythal zapewnia ochronę. Ruszył powolnym krokiem w stronę karczmy, jego towarzysze bawili w niej od co najmniej dwu kwadransów. Ciekaw był co zastanie w środku. Za nim bezgłośny i niewidzialny sunął jego nuro.
__________________ "Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą." Fryderyk Nietzsche Ostatnio edytowane przez Balzamoon : 02-11-2014 o 15:19. Powód: Zmiana nazw. |
02-11-2014, 16:32 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
02-11-2014, 19:05 | #9 |
Reputacja: 1 | Randal popijał dobre acz słabe piwo, zagryzał jabłkami wrzucając ich koszyczki z nasieniami do sakiewki. Było miło ciepło od kominku grzało go w plecy, Łata mruczał zadowolony rozwalano na gzymsie kominka. Wtedy to wuj zaczął przekazywać wieści z okolicy, były jak można się domyśleć nader niepokojące. Sam fakt uszkodzenia rozstajów oraz pojawienie się w ich pobliżu orków był ostrzeżeniem o nienadciągających kłopotach. Młodzieniec zafrasował się nieco, lecz szybko zagościł z powrotem na jego twarzy uśmiech. - Trzeba będzie to zbadać. Czasu od powodzi minęło wiele zdążyłem się tym czasie wiele nauczyć. Na Matkę nie będę siedział bezczynnie, gdy ktoś niszczy lasy i ogrody. Dalsze przemowę Randala przerwała głośne śmiechy oraz obraźliwe okrzyki dochodzące od stolika stojącego w pobliżu a zajmowanego przez hałaśliwą zgraję najemników z Bandy Żelaznej Obroży. - Dokończymy później teraz muszę zrobić porządki i trochę pozamiatać. Po tych słowach wstał przeskoczył ławę wziął swój kij wykonany z konaru jazodrzewa, który znalazł kiedyś po gwałtownej burzy i stóp jednego z najstarszych jazodrzew w lesie. - Zostań. - powiedział w druidycznym do łaty. Ryś leniwie otworzył oczy po czym tylko zmienił pozycję. Tylko dwóch komend, jak do tej pory udało się nauczyć zwierzaka, zostań i za mną. W tej chwili komenda zostań całkowicie odpowiadała rozkoszującemu się ciepłem Łacie. [MEDIA]http://4.bp.blogspot.com/-bd9--lwrMZc/UspGrRRQlVI/AAAAAAAAATA/YdulA8b2-0U/s1600/d.jpg[/MEDIA] Szybko zastąpił i zagrodził drogę kijem Malakaiemu. - Pozwól, że ja to załatwię. Nie są godni abyś się nimi zajmował sam. Potem podszedł do stołu zajmowanego przez najemników, oparł się o drąg i czekał. Szybko najemnicy dostrzegli Randala. - Czego. Przynieś jeszcze piwa miast się gapić. - Skoro już zwróciłem waszą uwagę. - przy tych słowach strzyknął kącikiem ust śliną, na podłogę, w geście podpatrzony u najemników i ochron karawan, dając do zrozumienia, iż mierzi go towarzystwo takich typów. - Przeprosicie Panie za swe grubiaństwo. Na słowa Randla najemnicy wybuchli gromkim śmiechem. - Uciekaj dzieciaku, póki jesteśmy dobrym humorze. Randal strzyknął ponownie gęstą śliną, tym razem dokładnie w twarz prowodyra. - Zatem porachuję wam po kolei kości tą oto miotłą. - to mówiąc wskazał na drąga, który dzierżył. - Na pewno znajdzie się tu dla was jakiś drąg. Czekam na was przed oberżą. Nie dajcie na siebie długo czekać, bo pójdzie fama, że najemnicy z Żelaznej Obroży to tchórze, którzy zlękli się nieopierzonego młodzika. Po tych słowach ruszył do drzwi, po drodze rzucił do towarzyszy. - Chodźcie ze mną. Dopilnujecie by szli na mnie pojedynczo i bez mieczy czy innej broni poza drągiem. Przed oberżą zatrzymał się przesunął tarczę i chwycił ją. Po czym oprał się o „Zamiatacza”. Potem nastawił się na czekanie na przeciwnika. Miał nadzieję, iż nie będzie musiał długo czekać.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 Ostatnio edytowane przez Cedryk : 03-11-2014 o 08:23. |
02-11-2014, 19:27 | #10 |
Reputacja: 1 | Rottis nie mógł nawet nacieszyć się w spokoju smacznym, aczkolwiek słabym piwem, gdy ktoś zaczął sprawiać problemy. Okazało się, że zamieszani w nie byli jego dwaj towarzysze oraz kilku typów spod ciemnej gwiazdy. - Chodźcie ze mną. Dopilnujecie by szli na mnie pojedynczo i bez mieczy czy innej broni poza drągiem.- Powiedział Randal wychodząc z gospody. Rottis zabrał Esmeraldę i ruszył na zewnątrz za młodym druidem. Nie pozwoli, aby ktoś nie dotrzymał warunków pojedynku. Czekając na zewnątrz na trzech osiłków z najemniczej grupy Rottis zwrócił się do druida. - Wiesz, ze mogę to skończyć nie wyjmując nawet miecza z pochwy.- Rottis poklepał Esmeraldę. - Jak ładnie przeproszą to może ich nawet nie zabiję. Dodał po chwili. Druid tylko pokiwał głową. Rottis rozumiał. To była jego walka. Stał więc w milczeniu obok. Po chwili w drzwiach pojawiły się kolejne osoby. - To twoja ostatnia szansa. Możesz jeszcze zamienić miecz z kijem.- Chłopak ponownie odmówił. Rottis tylko skinął głową z dezaprobatą. Podziwiał jednak jego odwagę. - Jak chcesz.- Wojownik stanął kilka kroków dalej. Blechner rozejrzał się w około. Zauważył pustą beczkę stojącą pod ścianą gospody. - Jak już wyszedłem oglądać przedstawienie, to mogę przynajmniej zająć dobre miejsca.- Powiedział, otrzepał wierzch beczki z grubej warstwy brudu. Niezbyt to pomogło. W końcu posadził na niej swój tyłek.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 02-11-2014 o 19:37. |