Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-06-2016, 17:54   #221
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Severus był słaby, ale mimo to postanowił wyjść na mały spacer. Coś nie dawało mu spokoju i czuł że musi podążyć w jedno miejsce. Musiał znaleźć komnatę arcymaga. Chciał upewnić się że jego rzeczy nie wpadną w niepowołane ręce. Domyślał się że i inny mogą tam podążyć, choć najbardziej bał się kapłana. Ten był zdolny do wszystkiego, a jego otwarta nienawiść do magii, mogła doprowadzić do katastrofy. Ci, którzy chcą się babrać w tym o czym pojęcia zielonego nie mają, sprowadzają na siebie tylko kłopoty.
Marta, która już wcześniej gdzieś się ukryła dała znać wcześniej swojemu Panu, że woli poczekać w komnacie. Wydarzenia z góry, utwierdziły ją w przekonaniu, że lepiej trzymać się z daleka w pewnych sytuacjach.
Idąc tak pustymi i dość strasznymi korytarzami, usłyszał rozmowę między dwójką “towarzyszy”. Zatrzymał się i dostrzegł rozmawiającego Sigmaritę z wiedźmą. Lambert chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy jego wzrok padł na nadchodzącego akolitę.Nie był to jednak w żadnym wypadku miły gest.

- Jak tam ręka? Lepiej? Ciesz się, że to nie była noga, bowiem nie mógłbyś już tyle uciekać. Nie wiem co mnie pokusiło, by wybrać się w podróż z takim tchórzem. Nie jesteś godzien boga, któremu służysz, akolito - wypowiedział ociekające drwiną słowa, nie spuszczając przy tym gniewnego spojrzenia z Severusa.
- Powinieneś był tam zginąć… - mruknął pod nosem.

Severus spojrzał tylko smutno na Lamberta, ale nic nie odpowiedział. Zaczepki kapłana bitewnego i jego drwina nie robiły na młodym akolicie wrażenia. Żadnego. Może to jego obojętność emocjonalna, a może po prostu był przezorny. Widział w życiu paru takich fanatyków, którzy tylko z utęsknieniem czekali możliwości chwycenia za oręż.
Podążył więc w milczeniu za Katariną, chcąc uniknąć ów sytuacji, gdzie Lambert miał by pretekst do użycia siły wobec słabszego akolity. Skinął tylko głową, schodząc z oczu porywczego Sigmarity.

Podążając tak za Kislevitką, dotarli w końcu do komnaty arcymaga, którą poznali niemalże natychmiast. W przeciwieństwie do reszty pomieszczeń, ta była bogato udekorowana, z atłasowymi zasłonami na oknach, dużym, wygodnym łóżkiem, sporą biblioteką książek i kosztownymi, ręcznie rzeźbionymi meblami, które rozstawione były po bokach rozległej sypialni. Na jednym ze stolików, znajdował się przedziwny przedmiot, który swym kształtem przypominał globus, czasem spotykany na transoceanicznych statkach estalijskich konkwistadorów, lecz ten natchniony był magią. Planeta ukazana była w formie półprzezroczystej sfery, która unosiła się kilka centymetrów nad podporą. Spoglądając w nią można było przyjrzeć się uważnie wszystkim kontynentom, które odwzorowane były z niespotykaną dokładnością.

Severus wszedł do komnaty rozglądając się po niej. Globus nie umknął jego oczom, ale postanowił na razie nie zajmować się nią. Swój wzrok i uwagę skupił na książkach. Dużej ilości książek. Chciał wiedzieć czym zajmował się i interesował ów mag. Był potężny, co wizja ukazała w pełnej okazałości, ale nie czuł że musi się spieszyć z czymkolwiek. Był też ciekaw co zrobi Katarina. Czy była mądra, czy głupia. Chciał wiedzieć, z kim ma do czynienia, i czy miało sens chcieć chronić ją przed Lambertem.

Wertując wzrokiem księgi młodzieniec znalazł zapiski na temat Krwawego Głazu, w których to arcymag dokładnie opisywał potężny, poświęcony bogowi krwi ołtarz, który znajdował się pomiędzy szczytami Gór Środkowych. Zapisana była tam dokładnie ścieżka, wraz z koordynatami astronomicznymi, którą powinno się podążać, aby jak najszybciej dotrzeć do świętego dla kultystów miejsca. Wśród licznych notek i zapisków, które szybko kartkował, Severus wyczytał, że kilka razy w roku zbierają się tam hordy wyznawców Khorne’a, aby móc odprawić brutalny rytuał. Był tam bardzo dokładny opis całej ceremonii; arcymag wspominał o tuzinach niewinnych istot złożonych na czerwonym od zaschniętej krwi ołtarzu, o torturach i niewyobrażalnej brutalności owego rytuału. W swych zapiskach kilka razy zwracał uwagę, żeby nie ignorować ceremonii, bowiem wierzył, iż zwierzoludzie nie bez powodu składają w ofierze tuziny uprowadzonych ludzi i że musi działać tam jakaś starożytna, czarna magia, która dodatkowo wzmacnia wyznawców Chaosu.
Arcymag wspomniał również o historii tego miejsca, datując wiek Krwawego Głazu na trzy lub cztery tysiąclecia i dostrzegając powiązanie między wzmożoną aktywnością wokół ołtarza, a ważnymi w historii Imperium wydarzeniami.

Severus schował zapiski zabierając je ze sobą. Postanowił nad ranem podzielić się nimi z Lambertem. Kapłan być może znał podstawy astronomii i mógł zrobić z tego większy użytek. Akolita następnie skierował swój wzrok na globus przy którym stał Pyotr. Uśmiechnął się pod nosem tylko a sam zaczął szukać czegoś. Skupił się mocno. Bardzo mocno tak jakby chciał coś znaleźć. Coś co mogło należeć do arcymaga. Coś osobistego. Magicznego wręcz. Różdżkę albo kostur. Zamknął oczy na chwilę tak by móc pozwolić dostrzec energie która powinna oplatać to pomieszczenie. Gdyby nie znalazł zaczął przeszukiwać metodycznie pomieszczenie. Może były tu ukryte drzwi.


Podczas dalszego przeszukiwania akolita trafił na dziwną skrzynkę, lecz nie był w stanie jej otworzyć. W pomieszczeniu nie było też żadnego klucza, zaś przedmiot nie miał nawet zamka czy innego rzucającego się w oczy mechanizmu otwierającego. Konstrukcja wyglądała dość ciekawie, i zaciekawiło to akolitę, który zaczął przyglądać się skrzyneczce. Nawet nią potrząsnął parę razy, a potem wziął ją w dłonie i skupił się. Chciał wyczuć czy przepływa przez nią moc. To było dość dziwne, że coś takiego w takim miejscu. Taka rzecz nie pasowała raczej do maga, chyba że trzymał w niej coś niebezpiecznego. Zawahał się na chwilę, a potem zdecydował że po prostu zajmie się nią później.

Widząc że Pyotra bardzo pochłonął globus, podszedł do niego i wręczył mu notatki, które znalazł. Te dotyczące Krwawego Głazu. Nie powiedział mu ani słowa, po prostu odszedł zostawiając mu informacje. Liczył że Dziadek będzie wiedział co z nimi zrobić, i spożytkuje je prawidłowo. Wiedział już jedno. Każdy tutaj przechodził swój swoisty test. Dziadek, Lamber, Katarina czy on. Każde z nich miało do odegrania rolę w tym przedstawieniu. Szkoda tylko że nie którzy aktorzy nie zdawali sobie sprawy z pewnych rzeczy. Uśmiechnął się pod nosem, lecz czując nadchodzące zmęczenie, udał się na spoczynek.

***

W pewnym momencie swojego snu, Severus przebudził się z krzykiem. O dziwo nadal żył. Niewiele pamiętał z tego co było po uderzeniu w twarz demona. Odważne, ale jakże głupie posunięcie. Podniósł się powoli, a właściwie tylko głowę, bo reszta bolała go jak cholera. Zobaczył że nie jest sam w komnacie. Lexa. Prawie się ucieszył. Ręka bolała go jak cholera, tak samo jak reszta ciała. Czuł się jakby chorągwia konnicy przejechała po nim. Spojrzał na Norsmenkę:
- Postanowiłaś upewnić się że na pewno wykituję - zapytał z uśmiechem. Lekkim. Był to właściwie grymas.

Ona jednak zerknęła tylko przez ramię, odwrócona tyłem, a przodem do swojego łóżka, które zdążyła już pościelić starannie. Ułożyła na nim swoją zbroję oraz topór i nowonabytą tarczę.
- Så - odparła po norsku, plotąc ze swoich długich, blond włosów, warkocz.
- Tappert kjempet - dodała kończąc pleść włosy sięgające niemal pośladków i odwróciła się przodem. Na twarzy Severusa dostrzegła niezrozumienie, choć może tylko jej się wydawało. Podeszła do łóżka, na którym spoczywał i podsunęła sobie pobliskie, blaszane krzesło, które częściowo zeżarte zostało przez rdzę. Usiadła ostrożnie, aby jego konstrukcja nie pękła i przyjrzała się ranie.
- Fartowny kutasiarz z Severus - powiedziała już w znanym powszechnie języku i poczęła zdejmować bandaż oraz opatrunek, robiła to bardzo delikatnie… A mogła zabić.
- Chwila jeszcza i demon by łeb upierdolić przy sama twoja chuda dupa - twardy, chłodny głos wyłonił się zza jej wąskich warg. Patrzyła wyłącznie na ranę.
- Nowa założę. Bandaż - wyjaśniła krótko, oglądając odsłoniętą już ranę
- Severus wygląda jak zdeptana goblin, która z dupska jelito wystrzelić i czerwona sraka upierdolić wszystko wkoło - nie do końca wiadomym było, czy to komplement.

- A co tęskniła byś jak by mnie rozszarpał? - zapytał się jednocześnie szczerząc zęby - Niewiele wiem o Tobie i tym skąd pochodzisz, ale z tego co widzę jedyne co cenisz to siłę. Fizyczną siłę - zatrzymał się jakby ważył słowa, ale nic więcej nie powiedział na razie. Czekał co powie Lexa.

- Lexa za nikt nie tęskni - odparła oschle wylewając pokaźną ilość mocnego alkoholu na ranę akolity, sprawiając mu tym samym mnóstwo bólu. Spojrzała na jego grymas jakby z zaciekawieniem, jednak na jej twarzy nie widniał uśmiech. Widać było, że wcale ją to nie bawi i nie zrobiła tego złośliwie.
- Siła to ważna rzecz. Lexa walczyć i to jest cel życie. Chcieć zginąć w walka, nie uciekać. Gdyby Severus zginąć tam na dach, to dumna być mógł z siebie być. To dzielna walka, odważna. Taka śmierć chluba, nie uciekać i plecami do wroga być. Dobrze zrobił, stając twarz w twarz z demon. Nawet Lexa się zawahać przez chwila - mówiąc to przyłożyła duże ilości gazy do rozszarpanej tkanki i zaczęła niespiesznie owijać ranę bandażem

Grymas bólu pojawił się na twarzy Severusa, gdy Lexa wylała alkohol na ranę. Jednak nie pisnął słowem. Słuchał jej uważnie. Co jednak myślał było ciężko odgadnąć z jego twarzy.
- Siła nie zawsze musi być pokazywana od razu. Czasem warto poczekać. Czasem przychodzi moment właściwy gdy pokazujemy ile jesteśmy warci. Gdybym zginął nie mógł bym Ci się patrzeć w dekolt. Faktycznie to była by wielka strata - zaśmiał się, choć było widać że śmiech nie służy mu.

- Severus pierdoli jak dziwka za garść złota - skomentowała obojętnie - Siła wystarcza pokazywać zawsza, bo zawsza się przydaja. Nie ma na co czekać, bo zawarzyć o życia może, a niewyczerpane jej pokłady. To nie jakaś magia plugawa, co kończy się kiedyś - mruknęła znużona kończąc wiązać bandaż, a na słowa o dekolcie, zacisnęła mocno pętle, ściskając tym samym bandażem jego rękę do granic silnego bólu. Uśmiechnęła się przy tym półgębkiem i zrobiła kokardkę na ramieniu.
- Tu sia stuknij, Severus - powiedziała wcale nie groźnie i zastukała palcem wskazującym w jego czoło - Lexa nic ciekawe tam nie ma, Lexa to nie kobieta Imperium, lepsza widok se znajdź, Severus - zakończyła pouczająco, a w jej głosie nie czuć bylo oburzenia. Zaczęła niespiesznie na kolanie składać upaprany krwią, stary bandaż.

Severus uśmiechnął się przez ból. Kobieta z północy miała swoją rację, i nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Jej racja, jego spokój.
- Stuknąłem demona w papę i widzisz jak skończył - odpysknął jej bo dziewczyna trochę go bawiła - To chyba wystarczy byś przestała uważać mnie za niedojdę? - zapytał retorycznie i z przekąsem

- Teraz już nie skurwiała ladacznica, a babsko z kawałkiem jajka. Jeszcze trochę i moża drugie jajko też odrośnie - odpowiedziała na pytanie całkiem serio, nie zważając na to, czy go urazi czy nie. U niej takie odzywki były na porządku dziennym i bracia jakoś specjalnie się nie fochali za to. Bo fochy są dla panienek. Spojrzała na niego mrużąc lekko oczy.

Severus uśmiechnął się. Gdyby mógł to by się zaśmiał, ale jednak ból zwyciężył.
- Oba jajka są całkiem sprawne - odparł równie żartobliwie - Zawsze możesz zostać moim obrońcą - puścił do niej żartobliwe oko.

- Niektóra baba bioro monety za swoja dupa i inna dziury - odparła wstajac z krzesła i patrząc na niego z góry - Lexa biere za swoja siła. Lexa nie naraża życia, bo mieć dobra serce. Nie mieć - zakończyła tym samym odstawiając krzesło pod ścianę i podchodząc do swojego łóżka, aby założyć swoją zbroję.

Widać było że Harpia słabo zna się na żartach. Cóż, poważna z niej kobieta. Wojowniczka. Stal i mięśnie. To jedyne co do niej przemawiało.
- Co stało się dokładnie, gdy uderzyłem demona w twarz ? - zapytał - Nie wszystko pamiętam - wzruszył ramionami. Wolał zmienić temat, a chciał się czegoś dowiedzieć jeszcze.

- Han forsvant - twarda, norska mowa wyrwała się z jej ust - Zniknął - poprawiła się po chwili, zakładając na siebie coraz więcej wojowniczych elementów ubioru, które zasłaniały odkryty do tej pory brzuch, dekolt, ramiona i nogi. Trochę zajmowało to czasu.
- Coś jeszta chce wiedzieć? - spytała odwracając głowę w bok, aby zerknąć na mężczyznę przez ramię.

- Tak - zaczął spokojnie - Fajnie że, postanowiłaś mnie opatrzyć - miało to zabrzmieć jak podziękowanie - Wiesz, kiedyś chętnie zmierzę się z Tobą na miecze - zażartował.

Lexa zaśmiała się krótko, acz głośno. Pierwszy raz podczas prowadzenia tej rozmowy
- Lexa nie bije dama - rzuciła w odpowiedzi z pełnym w głosie rozbawieniem. Właśnie zakończyła ubieranie się, więc odwróciła się przodem w kierunku poszkodowanego.
- Każda wojownik zasługuje na taka opieka. Lexa nie jest zbyt bystra, słabo leczyć - wzruszyła jednym ramieniem, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia
- Ciesza się, że Lexa się udało uleczyć twoja ręka. Być moża i humor - dodała po chwili i sięgnęła do plecaka po kawałek pieczywa, który podała Severusowi, nic przy tym nie mówiąc.

- Ja też nie biję dam, choć wybacz ale Tobie daleko do damy. Bliżej do ogra, któremu burczy w brzuchu - skwitował wojowniczkę Severus. Na wspomnienie o ręce, podniósł ją by po raz pierwszy sobie ją obejrzeć. Ulga jaką odczuł ,gdy zobaczył ją w miarę całą, a nie jako ochłap mięsa, który do niczego się nie nadaje, ogarnął jego ciało. Wziął od Lexy kawałek pieczywa i włożył go sobie do ust. Przeżuwając zapytał:
- Co zamierzasz zrobić jak to się wszystko skończy?

Nie skomentowała wzmianki o ogrze, gdyż w sumie nie było to najgorsze porównanie. Ogry były duże, silne i każdy się ich bał.
- Lexa będzia chlać i ruchać cała tydzień, a potam się zobacza - usiadła na swoim łóżku, żeby obwiązać sobie zdrowe dłonie niewielką warstwą bandażu.

- O w końcu mówisz moim językiem - zaśmiał się młodzieniec - Jak to przeżyjemy to zabieram Cię do baru gdzie nakurwimy się niemilosiernie - rzucił luźno dodając - A jak nie padniesz za wcześnie to i wyruchac Cię mogę

- Lexa moża Severus wyruchać. Lexy się nie rucha, Lexa dyma innych aż kutasy spuchną i jaja zamienią się w dwa, wysuszona rodzynka - rzuciła w odpowiedzi z rozbawieniem, ale i dumą jednocześnie. Skończyła obwiązywać jedną dłoń i zabrała się za drugą.

Severus zaśmiał się, by po chwili spróbować wstać z łóżka. Chciał wyprostować nogi, bowiem te mu już zdrętwiały. Powoli, nie spiesząc się odrzucił nakrycie i delikatnie podniósł swoje plecy. Nogi delikatnie podkulił do siebie, a potem wyprostował ponownie. W końcu, troszkę podciągając się, opuścił nogi tak że te zwisały mu z łóżka. Siedział tak przez chwilę:
- Widocznie słabych zawodników Lexa spotykała - zachichotał - I powiem Ci tak, nim odzyskamy kielich, albo umrzemy próbując będę ssał twój język - obiecał jej.

Norsmanka przechyliła głowę na bok jak pies, który nie zrozumiał nietypowych dla ucha dźwięków. Po chwili jednak otrząsnęła się i zabrała swój bagaż,zarzucajac go na plecy.
- Severus już lepiaj się czuć, więc Lexa pójdzie - oznajmiła chwilowo puszczając uwagę mimouszu, jednak kiedy tylko otworzyła drzwi pokoju, przystanęła w jego progu, odwrócona plecami do akolity
- Już ktoś cię ubiec - rzuciła na odchodne przegryzając dolną wargę i opuściła pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.

- Co nie znaczy, że go mieć nie będziesz - mruknął po cichu pod nosem akolita, zadowolony z takiego obrotu spraw.

***

Poranek dla młodego akolity był niezbyt przyjemny. Ból przyszedł na nowo, bo choć został opatrzony i uleczony przez Lamberta, to jednak nie był on całkowicie zdrowy. Pochmurna i zamyślona twarz spoglądała przed siebie, a oczy Sigmarity były wpatrzone w jeden punkt. Dopiero ciche pukanie do drzwi i pojawienie się w nich Dziadka wywołało jakąś większą reakcję.
- Witaj - rzucił sucho Severus - Nie ma tu Katriny, jeśli jej szukasz.

Pyotr patrzył chłodno na rannego akolitę, po czym omiótł pomieszczenie wzrokiem, sprawdzając kto jeszcze jest obecny, lecz prócz nich nie było nikogo.
- Ty też ją winisz. - stwierdził - szukałem jeno tego chłopca... Adama, Adara, choć na jedno wychodzi. - Mógł to być żart, zwracający uwagę na to jak oboje często przebywają razem, jednak twarz Pyotr pozostała poważna.
Chciał już wyjść, lecz zaraz znów zwrócił się do Saverusa.
- Też tam byłeś…

Akolita delikatnie podniósł się do góry, opierając plecy o poduszkę.
- Ją? Za co? - zapytał nie za bardzo rozumiejąc co miał na myśli Dziadek.

- Nie ma znaczenia, jak było naprawdę. Słowa Lamberta zbiorą żniwa. Dziś, jutro Katarina będzie martwa, chyba że powiesz wszystkim co się wydarzyło. - Pyotr znów utkwił wzrok w akolicie. Nie pierwszy już raz patrzył tak nań, jakby widział w nim coś więcej niż ten sam chciał pokazać.

- A według Ciebie co się wydarzyło? - nie dało się nie wyczuć kpiny w głosie Severusa - Oświeć mnie - lekko się zaśmiał, bowiem nawet to sprawiało mu ból.

Pyotr nie odwzajemnił rozbawienia, jednak jego słowa świadczyły, że podjął tę grę.
- Norsmenka i Lambert znieśli cię rannego z wieży. Lambert stale głosi, że dziewczyna przyzwała demona, jeno kiedy poszedłem na górę zobaczył żem jeno roztrzęsioną Katarinę i tego chłopca. Teraz stoję tu i to ja mam mówić jakie zdarzenia miały tam miejsce?

- Gdybym wiedział co się wydarzyło to bym był szczęśliwszy ale nie wiem guślarzu. Wydaje Ci się że wiesz coś. Tej małej wydaje się że też wie coś, ale tak naprawdę jesteście niczym ślepiec i głuchy zamknięty w otwartej przestrzeni. - syknął Severus przez zęby - Labert jest zaślepiony, ale nie martw się. Nie dotknie Katariny - rzekł śmiertelnie poważnie tym razem. Nie było w tych słowach gniewu czy złości, po prostu zimna pewność siebie.

Dziadek Rybak wyprostował się i wreszcie odszedł od drzwi by spocząć na siedzisku. Czas jakiś nie odpowiadał, jakby zastanawiając się nad czymś zupełnie innym.
- Po co ta zabawa Severusie - wzrok Pyotra nabrał ostrości,a słowa jakich używał przestały pasować do zwykłego starca ze wsi - zagrajmy w otwarte karty. Kto przyzwał tego demona? Ty? Wiem, że tam był, wyczułem to.

- Nie. Nie byłem to ja. To było coś innego - odparł, jakby nie wiedział jak to guślarzowi wytłumaczyć - Coś czego nie chcę nigdy spotkać. I ty też. Coś czego nie da się zatrzymać - dodał, a w jego głosie można było wyczuć strach

- ...a jednak ktoś to zatrzymał. Coraz więcej wizji nachodzi mnie w nocy. Armie Chaosu, które zalewają świat ludzi. Bestie, które wychodzą z rozszarpanych w osnowie portali. Z jakimi siłami próbujemy walczyć? Co właściwie wydarzyło się przed moim przybyciem?

- Ktoś? Faktycznie - mruknął tylko Severus - To co widzisz to jedna z tych możliwości, które się mogą wydarzyć. Jeśli Chaos wykorzysta kielich, to co widzisz przestanie być wizją a stanie się rzeczywistością Pyotrze - rzekł bardzo poważnie akolita.

- Wiem jakimi prawami rządzą się wizje, akolito. Choć sam to wyczuwam, nie pojmuję dlaczego kielich jest tak ważny.

- Czemu jest ważny? - powtórzył pytanie - Widzisz to co przynosi dobro, może przynosić zło. Tak to działa. A kielich...może przynieść wiele zła. Jakiego? Nie wiem i wolę się nie przekonywać o tym - rzekł poważnie - Pytasz czy miałem wizję. Tak miałem. Nie wiele z niej rozumiem. Wiem co widziałem, a był to sam Pan Zmian. Wiesz czym on jest ? - zapytał

- Ten Który Zmienia Drogi, Władca Czasu i Pan Przemian, widzę do czego zmierzasz... Słyszałem opowieści.

- Tak ale tym razem objawił nam się jego najwierniejszy Herold. Lord Zmian. Oko Tzeentcha. To on rozdarł kurtynę pomiędzy naszym światem, a swoją domeną. Widziałem armię chaosu. Widziałem jak to miejsce pada, wraz z arcymagiem, który postanowił zmierzyć się z Obserwatorem. Nie wiem czemu to widziałem, nie wiem czemu Sigmar obdarzył mnie tą łaską a może to miejsce tak działa na tych, którzy widzą i wiedzą więcej - kontynuował spokojnie - wiem jedno, zakłóciliśmy spokój zmarłych tu. To miejsce ma swoją historię i ma swoją moc. Bacz by nie zbudzić śpiących Pyotrze. Co zrobisz gdy Lambert postanowi skrzywdzić Katarinę? Będziesz stał spokojnie i patrzył, czy staniesz przeciw niemu ? - zapytał nagle akolita spoglądając zimno guślarzowi prosto w oczy.

- Natenczas będę już w drodze do krainy Morra - odpowiedział niejasno

Severus spojrzał dziwnie tym razem na guślarza jakby spodziewał się innej odpowiedzi. Rozczarowanie malowało się na młodej twarzy akolity.
- No to lepiej będzie jak zaczniesz przygotowywać się do ostatniej podróży - zaśmiał się głucho

Pyotr również się uśmiechnął i spoglądając na swego rozmówcę badawczo rzekł:
- Myślę, że chodzi nam o to samo, akolito, a jednak nie darzę cię choćby krztyną zaufania, podobnie jak ty nie darzysz nim mnie. Obaj wiemy, jaką wagę niesie z sobą ta wyprawa, jednocześnie nie mając pomysłu co właściwie się dzieje. Jednak... lepiej dla jej powodzenia by Katarina dożyła jej końca.

- To jej pilnuj !- warknął Severus - Tak by nie rzucała się w oczy Lambertowi. Kapłan musi dożyć do momentu aż, dotrzemy w miejsce naszego przeznaczenia. Co nie znaczy… - uśmiechnął się tylko nie dokończając zdania.

Pyotr powoli wykonał ruch głową, który mógł oznaczać zgodę.
- Czas na mnie. Zanim pójdę, potrzeba Ci czegoś?

- Odpowiedzi na jedno pytanie Pyotrze. Czego tak naprawdę chciałeś ode mnie przychodząc tu? - zapytał sztywno akolita.

Na twarzy Pyotra znów zagościł uśmiech.
- Przenikliwy masz umysł. - starzec wstał i podszedł do drzwi - Pytań i odpowiedzi. Zdrowiej Severusie. - drzwi zamknęły się delikatnie, cicho skrzypiąc w zawiasach.

***

Drzwi zamknęły się zostawiając samego Severusa. No może nie całkiem samego, bowiem Marta po chwili znalazła się tuż koło swego Pana. Wziął więc swoje zwierzątko na ręce i czule je pogłaskał. Nie spieszył się już z niczym. Powoli każdy wykładał swoje karty na stół. Ze swoimi zamierzał jeszcze poczekać.

Mając trochę czasu postanowił dokładnie zbadać skrzynkę, którą znalazł. Początkowo się jej tylko przyglądał. Szukał na nich inskrypcji, symboli albo run. Gdy odwrócił szkatułkę do góry nogami, zobaczył pewną inskrypcję. Skrzynka upadła z łoskotem na ziemię. Znał te symbole. Widział je raz, może dwa razy w życiu. Wiedział co trzeba było zrobić.

Owinął znalezisko w szmatę i schował ją do plecaka. Wiedział komu należy to przekazać. To było zbyt niebezpiecznie, by on sam się tym zajął.

Gdy naszedł czas wyszedł z komnaty, by móc spotkać się z towarzyszami.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 25-06-2016 o 12:09.
valtharys jest offline  
Stary 24-06-2016, 13:03   #222
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W życiu wojaka, wędrującego z kąta w kąt, imającego się przeróżnych zajęć, z czasem zaczynały się liczyć trzy rzeczy - seks i pieniądze. No i honor. Tego ostatniego Ernst miał akurat pod dostatkiem, natomiast reszta...
Norsmenka, uważająca siebie za bardziej męską, niż wszyscy mężczyźni świata? Wiedźma, zimna niczym tchnienie serca zimy?
Wolne żarty...
Pozostawało złoto. Czy też inne dobra materialne.
Goboczujka była wielką twierdzą, z pewnością kryjącą wiele sekretów, a Ernst miał cichą nadzieję, że jakiś z nich zdoła odkryć.

Wyprawa do lochów twierdzy, która padła ofiarą wojny... i przeklętej magii Tzeentcha. Ernst z radością zrobiłby to w doborowym towarzystwie, w dobrze sobie znanej kompanii, ale... tej ostatniej akurat nie miał pod ręką. Od chwili, gdy Dieter zginął, był - nie da się ukryć - sam. Sam wśród tych, do których się przyłączył, z którymi stoczył kilka potyczek, lecz to nie zrobiło z niego jednego z tamtych. Czuł się obco, chociaż i tak pewnie było w tym nieco jego winy.
Z drugiej strony... może to i lepiej. Patrzeć na śmierć przyjaciół - to nigdy nie było łatwe, nawet jeśli widziało się to nie raz i nie dwa. Lepiej było otoczyć się murem obojętności.

W motywy Klausa, który się do niego przyłączył, Ernst nie wnikał, ale i nie miał nic przeciwko zwiedzaniu twierdzy w czyimś towarzystwie. Dwie pary oczu to więcej, niż jedna - zawsze była szansa, że jeden z nich dostrzeże coś, czego ten drugi nie zauważy.

Najciekawszym obiektem, na jaki natrafili, była kolejna para poszukiwaczy skarbów (lub mocnych wrażeń - Ernst nie wypytywał) - Lexa i Wilhelm.
Na szczęście w porę rozpoznani, więc nie zaowocowało to kolejnymi trupami, których i tak w tej przeklętej twierdzy było pod dostatkiem.
A niektórzy, co gorsza, spokoju po śmierci zaznać nie mogli, i włóczyli się w charakterze zjaw, strasząc niewinnych przechodniów. A ze na dodatek niewrażliwa była na stal i ołów, nie tylko straszyła niektórych, ale i okrutnie denerwowała pozostałych.

Trudno się dziwić, że wystrzał sprowadził kupę ludzi - co jeden, to mądrzejszy od drugiego. Jeden w drugiego niedowiarki, zadajacy mnóstwo bzdurnych pytań.

- Zjawa tu była. Zaprasza nas, byśmy za nią poszli - powiedział Ernst. - Albo chce nam pokazać coś ciekawego, albo prosi o urządzenie pogrzebu. Wystarczający powód, byśmy skorzystali z zaproszenia.
Ruszył za Lexą. A za nim inni. Albo gnani ciekawością, albo chęcią niesienia pomocy duchowi, albo też nie mając odwagi na własną rękę wracać przez nawiedzane przez zjawy zamczysko.
W każdym razie nie skąpili, przynajmniej niektórzy, dobrych rad. Takich, jak szanowanie zmarłych.
Rada była nieco spóźniona, bowiem powitanie, jakie Wilhelm zgotował zjawie, do najserdeczniejszych nie należało, ale cóż robić. Ernst nie był pewien, co by zrobił, gdyby nie to, że widok zjawy za bardzo go zaskoczył.
- Oczywiście, pełen szacunek - zapewnił Kasa, w duchu robiąc równocześnie poprawkę na zbyt agresywnych zmarłych.

Po co niektórzy się dołączyli, co chwila proponując rezygnację z poszukiwań? Kolejna rzecz, której Ernst nie wiedział. Być może nie mieli odwagi się wycofać...
- Ona raczej nie wyglądała na taką, co nas chciała powstrzymać. Gdyby tak było, to by tutaj stała, na naszej drodze - Ernst skomentował wypowiedź jakiegoś mędrka. - A gdyby osiągnęła spokój, to by się nie włóczyła po twierdzy - odpowiedział na kolejne genialne pytanie. - Ale jeśli chodzi o prowokowanie, to się w pełni zgadzam.
A był też dureń, co mu się zdało, że żarty ktoś sobie tutaj stroi i łazi w prześcieradło odziany...
- Gadaj ze ślepym o kolorach - odpalił Ernst. - Zjawa, czyli duch. Metal jej nie tknął. Zobaczysz, to uwierzysz. Może zechce ci się pokazać. A może i dotknąć. Miałem wrażenie, że przeleciała przez Wilhelma, ale to już sam by musiał powiedzieć, czy mnie wzrok nie mylił.
Na szczęście Wilhelm potwierdził słowa Ernsta i wątpiący mądrala się zamknął.

Idąc w ślad za zjawą dotarli do okutych żelazem drzwi. Te krótki stawiły opór, by wpuścić wszystkich do sporych rozmiarów pustego pomieszczenia, w kącie którego znajdowały się oczyszczone przez szczury zwłoki kobiet, dzieci i starców. Zapewne cztery lata wcześniej szukali tu schronienia przed zbliżającą się hordą. Wszyscy stracili życie w jednej chwili; matki wciąż trzymały w objęciach swoje dzieci, które w przerażeniu wtulone były do ich piersi. Potężne zaklęcie, które wyzwolił Pan Zmian wydarło z ciał dusze, skazując je na wieczne nawiedzanie tego miejsca. Pozostały po jego przybyciu strach wciąż unosił się w powietrzu, będąc echem dawnych dni.

- Gdzieś tu powinna być nasza zjawa - powiedział cicho Ernst.
Nie sądził, by był to duch jednego z tych nieszczęśników. Zjawa miała łańcuchy.
Najwyraźniej niektórym potrzebna była 'żywa' zjawa, bo nawet stosy trupów nie powstrzymały ich od przerzucania się "mądrymi" słowami.

- Wolałbym tego nie wiedzieć - Ernst skomentował słowa Kasa, który ciekaw był, czego świadkiem były tutejsze mury. - I nie widzieć. Ale skoro już tu jesteśmy... trzeba by zobaczyć, skąd przyszła ta zjawa. Gdzieś powinien być jej szkielet.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... aż wreszcie magia tkwiąca w mieczu Adara ujawniła runy...


Namalowane na ścianie magiczne runy, łączyły się ze sobą w skomplikowany wzór, który z większej odległości wydawał się być pentagramem. Oświetlone blaskiem Pobrzaska, glify wydawały się lśnić od nagromadzonej w nich mocy. Stojąc naprzeciw im, śmiałkowie zastanawiali się nad ich przeznaczeniem oraz sposobem w jaki mogły powstać. Pewni byli tylko jednego; ktokolwiek lub cokolwiek namalowało owe symbole na ścianie; z całą pewnością nie miało dobrych zamiarów.
A zdaniem Pyotra twórca tych runów był sam Pan Zmian.

- Rozwalmy ścianę? - zaproponował Ernst, usiłujący dojść do celu, jakim było usunięcie runów, na skróty. Który to projekt spotkał się z ironiczną odpowiedzią Dziadka.
- Najlepiej wziąć dupę w troki i nic nie zrobić, tylko zwiać z podkulonym ogonem? - spytał Ernst.
Najwyraźniej trafił w starnnie do tej pory ukrywane pragnienia Pyotra, który najchętnie by stąd uciekł.
No i nie przemądrzały Pyotr znalazł sposób na runy, a Katarina. Ze zgubnym dla siebie skutkiem...
Na szczęście bogowie jacyś czuwali nad wiedźmą i udało sie ją przywrócić do życia.
Dziewczyna musiała się naprawdę cieszyć łaską bogów, bo mimo tego, jak ją traktowano, odzyskała wreszcie oddech. Dziw nad dziwy, skoro zamiast ją ratować, obrzucano się mądrymi radami i głupimi słowami.
Nic dziwnego, że Norsmenka w koncu się nieźle zdenerwowała... chcociaż zdaniem Ernsta rzucać Katriną nie powinna, nawet jeśli ta ostatnia trafiła w czyjeś ramiona.
Cud prawdziwy, zaiste, że dziewczyna po takich przejściach zdołała otworzyć oczy.

Laboratorium alchemiczne?
Tu Ernst nie miał nic do roboty. No i nie zamierzał dłużej siedzieć w tym miejscu. Z jego usług zrezygnowano, a tu nie bardzo miał co robić.
Niech się inni przekopują przez stosy kości, on idzie spać. A jeśli ktoś postanowi zrobić tu porządek i sprawić nieszczęśnikom pogrzeb, to on się poświęci i pomoże, chociaż roboty było tu dla całej armii grabarzy.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2016, 02:09   #223
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Goboczujka, Wrzosowiska
10 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Hieronim Lambert wyjrzał w zbierającą się przed nim ciemność i odczuł coś czego nie zaznał od bardzo wielu lat. Uczucie tak silne i pierwotne w swej naturze, że potrafiła ulec mu nawet najpotężniejsza z armii. Uczucie będące nieodłącznym elementem życia, które znał każdy śmiertelnik - strach.
Strach powinien być czymś obcym dla osoby jego pokroju; krzewiciela woli Sigmara, który święcenia kapłańskie odebrał na polu chwały, wśród potoków krwi, rozpaczy, cierpienia i setek istnień odebranych w imię jakiejś idei. Znał wojnę jak nikt inny, była dla niego niczym niebezpieczna kochanka; tajemnicza i pociągająca, a zarazem zgubna. Ktoś taki jak on nie powinien się lękać śmierci, a jednak odczuwał trwogę, kiedy stał samotnie na wysokich murach Goboczujki, trzymając w dłoni rozpaloną żagiew i spoglądając w rysujący się w oddali cień jakim niewątpliwie były Góry Środkowe. Gdzieś tam, wśród sięgających chmur śnieżnych szczytów, czekała ich walka, której wynik zadecyduje o losie wielu ludzi.
Znajdujący się w rękach wroga Kielich Sigmara był potężnym artefaktem, w którym wciąż tkwiła iskra pradawnej magii. Przetrwał tysiąclecia, bowiem znajdował się w najmniej spodziewanym miejscu, ukryty i pielęgnowany przez ascetycznych mnichów, których sekrety nie opuszczały klasztornych murów. Przez wiele wieków o jego istnieniu nie wiedzieli nawet najwyżsi rangą hierarchowie Kultu Sigmara, zaś łupieżcze bandy Chaosu, które napadły na Ostland w trakcie ostatnich kilku wojen, omijały szerokim łukiem Krausnick nie widząc w wiosce żadnej strategicznej wartości, a jednak teraz kielich znajdował się w rękach kurgańskiego czempiona i wydawałoby się, że trafił tam nieprzypadkowo. Zakuty w ciężką zbroję mroczny rycerz miał zamiar splugawić go na starożytnym ołtarzu poświęconemu bogowi krwi, z kolei brat Lambert był więcej niż zdeterminowany, aby mu w tym przeszkodzić.
Mimo to kapłan drżał na całym ciele, lecz nie z powodu niskiej temperatury, a z poczucia własnej bezsilności. Z jednej strony czuł ekscytację na samą myśl o czekającej go próbie, a z drugiej strony obawiał się, że nie podoła zadaniu i miał ku temu wyraźne powody. Ludzie, z którymi przybył do tego miejsca nie byli wojownikami i bliżej było im do sierpa niż do miecza, a jednak wydawali się nie myśleć o czekającej ich walce, która miała to wszystko rozstrzygnąć. Ze znacząco przewyższającymi liczebnie siłami przeciwnika nie mieli większych szans na wygraną, nie na otwartym polu, dlatego tak ważne w opinii Lamberta było wykorzystanie otoczenia oraz elementu zaskoczenia, którego mogła zapewnić im ośnieżona górska grań. W tym ostatnim zwłaszcza tkwiła cała jego nadzieja na zwycięstwo.


Pierwsze promienie słońca przebiły się przez linę horyzontu, zwiastując nowy dzień. Twardo śpiących w swoich łóżkach wędrowców zbudziło krakanie wron, które zleciały się, aby móc rozpocząć ucztę na gnijących zwłokach goblinów, którymi usłany był okalający twierdzę brukowany dziedziniec, jednakże do wstania z łóżek i udania się na dół zmusiło ich coś znacznie bardziej przyjemniejszego - zapach strawy, którą od przeszło godziny w pocie czoła przygotowywał dla nich Adar.
Młody kucharz nie zmrużył oka przez całą noc, targany wewnętrznymi rozterkami i ponurymi wspomnieniami. W szczególności dręczyły go wydarzenia, które rozegrały się podczas nocnej eskapady po lochach, gdzie na własne oczy widział śmierć Katariny, a później doprowadził do konfliktu z Lexą, która nieomal rzuciła się na niego z toporem w dłoni i żądzą mordu w oczach. Adar nie potrafił przestać o tym myśleć, dlatego wraz z nadejściem świtu postanowił udać się do kuchni, bowiem tylko skupiając się na swojej pracy był w stanie zapomnieć na chwilę o wewnętrznych rozterkach.
Minionego dnia pochowano znalezione w lochach zwłoki i odprawiono im krótką ceremonią pogrzebową, w której brał udział brat Lambert, polecając ich dusze Sigmarowi. Wraz ze zniszczeniem tajemniczych run wyrytych na ścianie opustoszałego pomieszczenia, klątwa została zdjęta, a duchy raz na zawsze opuściły twierdzę, przywracając jej nieco dawnego uroku. Aura się zmieniła, powietrze stało się lżejsze i nieprzesycone negatywną energią, którą wcześniej to miejsce wręcz emanowało. Ową metamorfozę dostrzegli wszyscy po wydostaniu się ze swoich pokoi. W milczeniu, wiedzeni zapachem ciepłej strawy, ruszyli na dół do jadalni, gdzie czekał już na nich zastawiony stół.
Na śniadaniu obecny byli wszyscy, nawet mieszkańcy Mühlendorfu, którzy na tą okazję przynieśli swoje zapasy żywności. W krótkiej chwili sala jadalna wypełniła się po brzegi; w rozległym pomieszczeniu unosił się gwar rozmów, na przemian z pobrzękiwaniem cynkowych kufli i noży myśliwskich, które służyły im za sztućce.
Przy jedzeniu omawiano dalsze kroki, sporządzono także listę niezbędnego w podróży przez góry ekwipunku, w tym szczególną uwagę poświęcono ubiorowi. Góry Środkowe były bowiem bardzo niegościnnym miejscem, gdzie największym wyzwanie nie stanowiły grasujące bandy potworów czy banitów, a zmienna pogoda oraz silny wiatr, który wiał od strony Morza Szponów, jednakże dla zdeterminowanych wędrowców nie były to przeszkody nie do pokonania. Mieszkańcom Krausnick brakowało suchych koców i ciepłego odzienia, lecz na szczęście dla nich; w twierdzy wciąż można było znaleźć ocieplane mundury, stworzone z myślą o górskich wyprawach, a także sprzęt do wspinaczki, którego mieli nadzieję nie musieć używać.

Obrady wydawały się przeciągać w nieskończoność, co większość przyjęła z niekrytym zadowoleniem, bowiem każda upływająca na rozmowach godzina oddalała ich o trudów podróży. Przed nimi został już tylko ostatni odcinek wyprawy i prawdopodobnie był on bardziej zdradliwy od Lasu Cieni, który odebrał im czwórkę przyjaciół, lecz to nie góry przerażały ich tak bardzo, a to co mogło ukrywać się wśród ośnieżonych szczytów.


Tego poranka brat Lambert długo nie zaszczycił innych swą obecnością. Zjadł niewiele, zostawiając prawie pełen talerz, po czym udał się do swych kwater, gdzie miał zamiar wrócić do medytacji. Z kolei Albert Schulz zajęty był rozmową z równie sędziwym sołtysem Mühlendorfu, Karlem Riemerem, z którym to omawiał szczegóły wyprawy. Po pewnym czasie podszedł do nich Severus wraz z Dziadkiem Rybakiem, który spod płachty wyciągnął dziwny, emanujący własnym światłem przedmiot, na widok którego wszyscy umilkli, popadając w niemą fascynację, zmieszaną z zabobonną trwogą. Starzec wyjaśnił im dokładnie działanie półprzezroczystej sfery, Severus zaś przekazał notatki arcymaga Kolegium Niebios, które znalazł w jego pokoju, a które dotyczyły Krwawego Głazu - starożytnego ołtarza, wzniesionego u podnóża najwyższego spośród szczytów Gór Środkowych, powszechnie zwanego Bezgłośną Skałą. Był to kamień milowy w ich podróży, bowiem z pomocą spisanych przez czarodzieja informacji oraz jego magicznego artefaktu, bohaterowie mogli z wielką dokładnością określić kierunek podróży, choćby mieli iść w środku najczarniejszej nocy.
Po ustaleniu szczegółów podróży i po spożyciu ciepłego posiłku, który zafundował im Adar, chłopi w towarzystwie mieszkańców Mühlendorfu wyszli na plac, gdzie mieli zamiar przygotować się do podróży i ostatecznie pożegnać się z kobietami, które najemnicy wyswobodzili z rąk zwierzoludzi.
Obarczono towarami wierzchowce, spakowano koce, namioty, ciepłe odzienie, mikstury, żywność oraz sprzęt, który zdobyto w zbrojowni. Albert Schulz w tym samym czasie przyuczał resztę swoich ludzi podstaw obsługiwania się bronią palną, wybuchową, a także tą eksperymentalną. W trakcie krótkiego szkolenia dokładnie objaśnił działanie muszkietu hochlandzkiego, bomb, rusznic oraz pistoletów skałkowych i choć szczerze wątpił, aby nieprzyzwyczajeni do takiej broni chłopi potrafiliby posłużyć się nią równie sprawnie, to przynajmniej miał teraz pewność, że nie wyrządzą sobie krzywdy w trakcie jej użytkowania.


Czas mijał nieubłaganie, zaś słońce wznosiło się coraz wyżej na niebie, grzejąc skupione na szkoleniu twarze chłopów, kiedy nagle odezwał się róg, na którego dźwięk niemalże wszyscy podskoczyli. Podnosząc wzrok ku górze, zobaczyli stojącego na szczycie twierdzy Lamberta. Łysy kapłan odziany był w pełen rynsztunek bojowy, jego ciało okalała zbroja płytowa, a przez bark przerzucony miał ciężki młot, którym zwykł rozłupywać czaszki swoich wrogów. Wolną ręką wskazywał coś co miało miejsce poza murami Goboczujki.
Albert szybko wbiegł po kamiennych schodach na frontowy mur, po czym oparł się o nadkruszone blanki. Zmuszony zmrużyć oczy przez oślepiające światło wschodzącego słońca, przez chwilę uważnie przyglądał się czemuś co znajdowało się daleko z przodu. Po chwili odwrócił się na pięcie, w stronę stojących na brukowanym placu chłopów i krzyknął:
- Kozłojebcy atakują! Mają ogry!
Na dziedzińcu wybuchło zamieszenie, kiedy wszyscy w jednej chwili rzucili się w stronę taborów, aby ściągnąć ciężkie zbroje i jak najszybciej je na siebie włożyć. Nie każdy jednak miał wystarczająco czasu, by przyodziać pełen pancerz przed nadejściem najeźdźcy, więc Riemer rozkazał swoim ludziom włożyć tylko skórznie i kolczugi, a pozostałym chłopom pomóc założyć pancerze płytowe. W ciągu niespełna dwóch minut, które upłynęły od chwili dostrzeżenia wojsk nieprzyjaciela, wszyscy byli uzbrojeni po zęby i gotowi do walki. Strzelcy wdrapali się na blanki, skąd mieli dokładny widok na pole bitwy, zaś piechurzy ustawili się przy wyłomach w murze, oczekując nadejścia wroga.

Liczący ponad dwa tuziny oddział zwierzoludzi, posiłkowany przez trzy zaprawione w bojach ogry, zbliżał się niespodziewanie szybko. Jeden z tych wytatuowanych olbrzymów zacisnął pięści na widok chłopów, aż chrupnęły stawy; rozległ się dźwięk podobny do uderzenia młota o kowadło. Przez twarz monstrum przemknęło coś na kształt rozbawienia, gdy spoglądał na o wiele mniejszych od niego ludzi. Potężny ogr wykrzywił usta w groteskowym uśmiechu, który zapowiadał szybką śmierć.
Główny trzon zbliżającej się hordy stanowiły ungory oraz bardziej doświadczone w walce gory, które rozpoznać można było po większych rogach i bardziej okazałej posturze. Na kilkadziesiąt metrów przed murami przerwali swój szaleńczy bieg, zatrzymując się równie nagle. Zbity w ciasną formację oddział rozstąpił się i na przód wyszedł potężny minotaur w ciężkiej, czarnej jak heban zbroi, którą przyozdabiały czaszki jego wrogów. Naznaczonym wieloma bliznami sędziwy pysk nie można było pomylić z nikim innym. Przed nimi stał Ragush Krwawy-Róg…

- Bądźcie pozdrowieni, mieszkańcy Krausnick - zaczął ociekającym jadem tonem głosu, chrapliwym, lecz pomimo ciążącego na nim wieku wciąż tubalnym. Delektował się strachem, który malował się na twarzach zgromadzonych przy murach piechurów. Pokusił się nawet, by posłać w ich stronę obrzydliwy uśmiech, po czym sięgnął po przywiązany do umięśnionego uda skórzany worek, z wnętrza którego wyciągnął dwie głowy, niewątpliwie należące do dzieci.
- Albert Schulz… - powiedział na głos, wywołując imię nieoficjalnego przywódcy mieszkańców Krausnick. Przechylił swój rogaty łeb z malującą się na pysku kpiną, gdy spoglądał na zgromadzonych na murach strzelców, szukając wśród nich wymienionego człowieka. Przez cały ten czas Albert stał w bezruchu, nie chcąc zdradzić swej pozycji przebiegłemu przeciwnikowi.
- To chyba należy do ciebie… - dodał po krótkiej chwili zwalisty minotaur, po czym rzucił odciętymi głowami w stronę murów. Upadły ledwie kilka metrów przed stopami piechurów, którzy szybko odkryli, że należały one do jedynych dzieci sędziwego żołnierza. Wśród stłoczonych pod murami obrońców przebiegł głośny szmer.
Zebrani w pobliżu Schulza ludzie mogli tylko obserwować jak ten zmrużył gniewnie oczy i choć jego wyraz twarzy nie zdradzał nic więcej, to zaciśnięte w piąstkę dłonie drżały od targających nim emocji. Albert nie wytrzymał napięcia i uderzył z całej siły pięścią w mur, po czym niemalże błyskawicznie ściągnął z pleców muszkiet hochlandzki.
- Zabiję cię, ty skurwysynie! - Krzyknął w jego stronę łamliwym głosem, lecz nim pociągnął za spust, Ragush dał swoim wojskom sygnał do ataku. Pocisk wystrzelił, lecz zamiast dosięgnąć minotaura, zabił przypadkowego gora, który wskoczył na jego miejsce.
- Ognia! Zajebać wszystkich! - Ryknął na całe gardło Schulz i w jednej chwili cała salwa ołowiu została oddana w stronę nacierającej hordy, skrywając strzelców w chmurze szarego dymu.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 28-06-2016, 22:50   #224
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację


Zdawało się, że zapowiadał się pierwszy pogodny dzień od czasu trwającego niemal całą wieczność. Dziadek Rybak, kiedy wszyscy pozostali trenowali w pocie czoła, przechadzał się po placu w poszukiwaniu pewnej osoby. Miał zamiar ją zapytać o wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Trudno było się dziwić, ponieważ były one tak dziwne, niespodziewane, a wręcz nienaturalne, że pytania krążyły w jego głowie niczym rozszalała śnieżyca pragnąca uprzykrzyć życie wielu Kislevczykom.
Wreszcie ją znalazł. Katarina siedziała na jakiejś stercie gruzu pochodzącego ze zniszczonych murów. Wyglądała na całkowicie zaabsorbowaną lekturą książki znajdującej się w jej rękach. Obok niej w formie małego stosiku piętrzyło się jeszcze kilka ksiąg o różnej grubości i wielkości. Nieopodal, w zasięgu jej dłoni, leżał nieźle wykonany łuk z nałożoną nań cięciwą wraz z kołczanem pełnym strzał o czarno-czerwonych lotkach, jak i również szabla ze zdobioną w wymyślne wzory rękojeścią.
Słysząc zbliżające się kroki dziewczyna uniosła swój wzrok na Pyotra. Starzec mógł dostrzec w jej oczach dziwną zmianę - były zdecydowanie bardziej żywe, lecz pozbawione lodowato-niebieskiego blasku. Czarodziejka przechyliła lekko głowę, jakby się nad czymś zastanawiając, po czym wróciła do lektury.

Kolejna osoba, która opanowała sztukę czytania. To zawsze mu imponowało, lecz pogodził się z tym, że sam, z racji wieku, już nigdy się tego nie nauczy.
– Sądzę, że należą się nam wyjaśnienia, Katarino. – rzekł Pyotr, przeszkadzając jej w lekturze – To się nie powinno zdarzyć. – obserwował ją spod przymrużonych powiek, bowiem słońce nieco go oślepiało. Nie uczynił tego umyślnie, lecz zachował bezpieczną odległość od dziewczyny. Nie ufał jej po tym co zobaczył.

Usta czarodziejki utworzyły wąską kreskę po usłyszeniu dość oczywistego pytania, które w końcu musiało paść. Zamknęła księgę z głośnym trzaśnięciem i odłożyła ją na bok. Po krótkiej chwili uniosła swe oczy na starca. Przez moment kryło się w nich coś zagadkowego, ale to wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło.
– Nawet gdyby ci powiedziała, to i tak byś nie zrozumiał – w prosty sposób skwitowała jego żądanie.

Stary guślarz rozeźlony, mruknął coś pod nosem i rozejrzał się wokół, bacząc czy ktoś może usłyszeć co zaraz powie.
– Mówisz, do starca, który jeszcze wczora żył w postaci kruka. Sam ni wszystko rozumiet’. Życie w Krausnick nauczyło mnie jednej rzeczy, nawet kłamstwo jest lepsze od wiejskich domysłów. Wiele osób widziało twoją śmierć, Katarino, a teraz siedzisz tu i ino czytasz i czytasz. Dopowiedzą historię, a wtedy miej się na baczności. To była Dhar, dziewczyno, wiesz co to jest Dhar?!

– Wiem o teorii magicznej więcej niż ty, Pyotrze – powiedziała spokojnie, acz stanowczo.
– Skoro chcesz wiedzieć, to ci powiem – kiwnęła głową i przeszła na własny język, by nikt inny nie musiał słyszeć kolejnych słów – Sama Shallya nakazała mi zrobić to, co zrobiłam. A później przywróciła mnie do życia.
– Wiesz... – odwróciła wzrok odrobinę zakłopotana własnymi słowami – Widziałam samą boginię.

Pyotr wziął się pod boki i wysłuchał cierpliwie słów Katariny.
– To dobre kłamstwo, lepszego chyba nie wymyślimy. Czasem dzieją się rzeczy, których nie rozumiem, mimo że jestem ich częścią. Nie będę więcej pytał, choć wciąż… Zmieniłaś się…

Na ostatnie słowa czarodziejka uniosła brew zdecydowanie nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Prawdopodobnie każdy się zmienił w czasie tej wyprawy – stwierdziła jakby to było coś naturalnego – I to nie kłamstwo, ale uwierzysz w co zechcesz. Mówiłam, że nie zrozumiesz.
– Nie. Twoje oczy... są jakieś inne. – Pyotr wpatrywał się badawczo w twarz dziewczyny, która zaczęła coś grzebać w swojej torbie wytarganej zza jej pleców – Włosy, chyba takoż.

– Gdzie tam, pewnie ci się wydaje – stwierdziła raźnie wyciągając kawałek lustra. Zaczęła się weń wpatrywać z rosnącym zainteresowaniem – O… Szare…

Starzec przytaknął nieznacznie.
– Były niebieskie, jak u większości z was.

Katarina wydała z siebie podłużne "hmm" zastanawiając się nad czymś. Następnie odłożyła fragment lustra do torby, zeskoczyła z gruzów i skupiła się na pobliskiej tarczy strzeleckiej. Wymówiła znaną jej magiczną inkantację kształtującą magiczne żądła...
I nic się nie stało.
Stała przez chwilę zastygła w zdziwieniu, po czym parsknęła w rozbawieniu i oparła swoje drobne dłonie o biodra.
– No i na tym kończy się moja rola czarownicy. Ciekawe, bo ostatniego wieczoru postanowiłam porzucić tą ścieżkę.

Pyotr zmarszczył czoło.
– Jak to możliwe? Całe twoje szkolenie, umiejętności... Byłaś zbyt pochopna, to prawda, ale zdolna. Natalya takoż ni miała niebieskich oczu, może... może to coś podobnego? Niemożliwe, że tak nagle utraciłaś to wszystko.

– Natalya zaprzedała swą duszę demonom. Tak jak wszystkie pozostałe wiedźmy – powiedziała z przekonaniem, choć nie bez cienia ledwie dostrzegalnego smutku. Splotła ręce na piersi – Byłam pochopna, bo po śmierci mej mistrzyni, bez której nie mogę zostać Lodową Panną uznałam, że jedyną rzeczą, jaką teraz mogę zrobić, to ochrona waszych żyć. W końcu i tak nie miałam co ze sobą zrobić.
– Takie jak ona bawią się życiami takich dziewczyn jak ja, sprawdzając jak wiele jesteśmy w stanie wytrzymać. To dla nich jest świetna zabawa, obserwowanie tego, jak umieramy z wychłodzenia lub giniemy rozszarpane przez bestie. A jeśli przeżyjemy, to czasami spotyka nas los gorszy niż taka smutna śmierć w samotności. Tak czy siak - tracimy wspomnienia o rodzinie, o prawdziwym domu, o miłości. W swojej pośmiertnej wizji zobaczyłam to wszystko w prawdziwym świetle. Ujrzałam to, czego nie chciałam widzieć za życia – ciągnęła stanowczo pragnąc zdjąć klapki iluzji z oczów Dziadka. Patrzyła na niego współczująco, kiedy wyraz jego twarzy stawał się coraz bardziej nachmurzony.
– A teraz nareszcie sama wybrałam swoją drogę. Zdecydowałam się podążać naukami Shallyi, a choć nie znam ich za dobrze, to jednak wiem, że bogini sama mnie wspomoże. Jeśli to przeżyjemy, to zostanę jej kapłanką. Tak jak sama mnie o to prosiła – zakończyła cicho swą mowę i wróciła na swoje miejsce na kupie gruzu.

Pyotr tkwił z nieobecnym wzrokiem w miejscu, długo nie ruszając się ani o krok. Wyraz twarzy, który wcześniej Katarina odczytała jako “nachmurzony” w rzeczywistości oddawał wiele gorszych uczuć. Malował się tam ból, strach i wstręt do samego siebie, ogromne poczucie winy, które wreszcie rzucało w kąt wszelkie inne uczucia. Nie odezwał się już ani słowem, aż w bolesnym zamyśleniu odszedł w sobie tylko znanym kierunku.
Cytat:
Kobiety stały dumnie wyprostowane i z góry patrzyły na płaczącą dziewczynkę. Obie mroziły ją swym błękitnym jak lód spojrzeniem. Spojrzeniem niebieskich oczu, których widoku nie da się zapomnieć.
– To ona? – zapytała jedna z nich głosem tak nawykłym do wydawania rozkazów, że nawet zwykłe pytanie brzmiało jak nakaz odpowiedzi.

Dziadek Rybak widocznie skulił się w środku, pod wpływem głosu Kislevskiej wiedźmy.
– Tak, jej imię Natalya. – kiedy wymówił imię dziewczynki, ta znów próbowała się wyrwać, lecz nieubłagana dłoń starca nie puszczała jej rączki.

– Kim dla niej jesteś? – spytała druga formalnym głosem.

– Jestem jej Dziadkiem – odparł, jak na przesłuchaniu. Młoda Natalya kilka razy próbowała nadepnąć z całą siłą na stopę starca, lecz nie czyniło to nań żadnego wrażenia. – Jej matka nie żyje, ojciec zaś nie najlepiej to znosi...

– Nie obchodzi nas jej ojciec. – znów odezwała się druga z wiedźm.

– Tak, Pani. – Pyotr ukłonił się przepraszająco.

– Czy jej matka, ktoś z rodziny przejawiał zdolności magiczne?

– Nie Pani, nikt poza nią samą – odparł Pyotr.

Wiedźma zmierzyła go wzrokiem, przebijającym na wskroś, lecz nie rzekła nic więcej. Szlachetnie urodzone Kislevianki nie bez przymusu odebrały pochlipującą wciąż dziewczynkę od jej dziadka i bez słowa zmusiły ją do marszu. Ot wszystko. Żadnego czasu na pożegnanie.

– Bądź silna, Natalko! Dziadek cię kocha... to dla twojego dobra! – Pyotr uniósł rękę do pożegnania, lecz jego wnuczka nawet się nie odwróciła. Opuścił ją bezwiednie, dopiero gdy zniknęły między drzewami. – Będę cię odwiedzać!– to było chyba najgorsze z kłamstw, jakie kiedykolwiek wypowiedział. Doskonale wiedział, że żadne odwiedziny nie są możliwe, nie znał nawet miejsca dokąd ją zabierają.

– Nienawidzę cię! Nienawidzę dziadku! – Piskliwe wołanie, dobiegło jego uszu, kiedy już stracił nadzieję kiedykolwiek znów ją usłyszeć.
Nie miało znaczenia, czy pani Natalya, która przybyła do Krausnick w ów dramatyczny czas, przed atakiem, faktycznie była jego wnuczką, czy też nie. To on posłał Natalkę wtedy z dwiema wiedźmami, skazując na podobny los, o jakim mówiła Katarina. Być może jego wnuczka zamarzła gdzieś w śniegach, wciąż oczekując jego przyjścia pod zimowym płaszczem. Być może była nią ta pani Natalya, bezlitosna nauczycielka. W tym, czy innym przypadku, to on był odpowiedzialny za to nieszczęście. Z magią nie ma przebacz. Wiedział o tym, lecz czy on sam nie był przykładem, że można chociaż próbować żyć z nią zwyczajnie?

Powinien był nauczyć ją tego co wie. Bez nich. Zdobyć się na tę odwagę.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 04-07-2016 o 14:34. Powód: interpunkcja
Rewik jest teraz online  
Stary 30-06-2016, 23:05   #225
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Walka...
Po raz kolejny okazało się, że na brutalną siłę najlepsza jest brutalna siła. Jedna bomba, rzucona przez Wilhelma, wyrządziła więcej szkody, niż Ernst mógł sobie wyobrazić. On sam musiałby wystrzelać wszystkie naboje, a nie osiągnąłby takiego efektu.
Zazdrość?
Nie... raczej złość na siebie. Wszak zabrał ze zbrojowni takie same bomby, a nie pomyślał o tym, by ich użyć. Może dlatego, że nie był przyzwyczajony do takiej broni?

Skrzesał ognia, a gdy lont zapłonął jasnym płomieniem, którego wiatr nie mógłby zdmuchnąć, rzucił bombę w sam środek grupy przeciwników, wśród których był ogr, do którego poprzednio strzelał.
Ogłuszające BUM!, wycie bólu, przesłaniający wszystko dym... i parę trupów, gdy dym się rozwiał.
A potem kolejny strzał. I następny... i nie ostał się żaden wróg prócz przywódcy, samego Ragusha.
Tego też by się dało wykończyć, gdyby nie Schulz, który postanowił udowodnić całemu światu, jakim wspaniałym jest wojownikiem. I jakim głupcem.
Jedno i drugie udało mu się wspaniale. Dziwić mogło tylko to, że przeżył, ale Ernst nie sądził, że w najbliższej przyszłości Schulz przyda się w walce. Każdy jednak wybiera swoją drogę życia płaci za swoje decyzje.
Najważniejsze jednak było to, że zniszczyli Ragusha i jego bandę. Kolejny sukces na drodze do celu, chociaż okupiony stratami.
Jeszcze trochę...
 
Kerm jest offline  
Stary 01-07-2016, 01:15   #226
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Pierwsze blaski słońca wpadające przez okno komnaty wyrwały go z półsnu, w którym trwał przez całą noc. Adar przetarł knykciami sine od niewyspania oczy i wygrzebał się zza szafy. Był blady, a na włosach i ramionach miał uczepione mlecznobiałe pajęczyny. Z grymasem bólu rozruszał zastałe stawy i okręcił głową. Przez słaby sen czuł się wyczerpany i obolały. Choć to drugie zapewne zależało od wyboru miejsca spania.
Światło dnia dokładnie ukazało rozróbę, jaką urządził poprzedniej nocy. Wszystkie meble i dekoracje, jakie były tylko w zasięgu wzroku, leżały porąbane na kawałki, wpatrując się w sługę oskarżycielsko. Zaprawdę zachowała się tylko szafa.

Ze zrezygnowaniem stanął nad Pobrzaskiem, który leżał na środku pokoju tak, jak go wczoraj zostawił. Szarakowi wydawało się, że na jego klindze wciąż widniało parę łez. Sługa schylił się po miecz, jednak zastygł w połowie ruchu.
- Potem - powiedział do siebie, po czym wyszedł z komnaty.
Skierował się do kuchni. Jego królestwa. Kącika, gdzie robił, to, na czym się znał najlepiej. Dawniej jego więzienie i miejsce kaźni. Podczas ostatniej podróży poznał jednak, że gotowanie, zwłaszcza dla przyjaciół, może być przyjemne; może dawać satysfakcję. Tego dnia nic nie motywowało go, by wziąć się do pracy. Przemierzał kuchnię wzdłuż i wszerz, przyglądając się wszystkiemu zniechęcony. Kilka razy brał się nawet za wyjście z niej i wrócenie do pokoju. Zawsze jednak zatrzymywał się w progu i spoglądał za siebie.
- No i po co, Adarze? Po co ci to? - pokręcił głową, opierając się o framugę drzwi. - Gdzie ma być twoje miejsce, jak nie tu?
Spuścił wzrok i oparł czoło o ścianę. Tkwił tak przez chwilę, jak zastygły w lodzie. Nie mógł jednak długo walczyć ze swoją powinnością.
- Potrzebują tego. Prawda? - mruknął, odrywając się od zimnego kamienia.
Zakasał rękawy.

***

Podczas śniadania obsłużył wszystkich, wedle swojego zwyczaju. Tym razem nie uśmiechał się do nikogo, ruchy miał apatyczne, a wszystkie wyrazy podziękowań, jeśli się takie pojawiały, zbywał krótkim skinieniem głowy. Kiedy ostatni talerz wylądował na stole, Adar wrócił do kuchni i przysiadł w kącie, samemu spożywając swoje śniadanie przy ladzie. Starał się nie patrzeć na zebranych w jadalni. W szczególności unikał Katarinę oraz Lexę.

Kiedy wszyscy skończyli posiłek, pozbierał naczynia i wysprzątał na błysk. Nie zwracał uwagi na toczącą się dyskusję. Zaraz po tym, jak skończył swój obowiązek, wrócił do zdemolowanego pokoju.

***

Był właśnie na dziedzińcu, ze znudzeniem przyglądając się szkolącej w obsłudze broni palnej oraz ładunków wybuchowych gromadce, kiedy usłyszeli róg. Na ten dźwięk poderwał się z miejsca i podbiegł do wyrwy w murze, z której rozpościerał się widok na południe od Goboczujki. Obraz nadchodzącej armii zwierzoludzi zjeżył mu włosy na karku.
Co robić?! Idą tu po nas! Uciekać? Nie było gdzie. Musieli stawić im czoła. Mury, choć w części skruszone, wciąż mogły udzielić im pewnej ochrony.
- Hej, wy! - zawołał Adar do stojących nieopodal chłopów. - Pomóżcie mi z tym! - wskazał na znajdujący się obok stary wóz. Jako że brama Goboczujki została wyważona dawno temu, nie mogła już trzymać wroga po drugiej stronie. Z pomocą chłopów Reimera, Adar przepchał wóz za bramę, utrudniając tym samym przezeń przejście.
Kiedy się z tym uporali, zwołał jeszcze kilku i stanął przy wschodniej wyrwie.

Co ja robię?, pytał się w myślach, blokując swoim ciałem przejście przez mur. Co ty wyczyniasz?, nie przestawał pytać. Nogi mu drżały. Horda zbliżała się z każdą sekundą. Zaraz zaszarżują, a ty będziesz pierwszym, który stanie na ich drodze. I który zginie. Przestań się bawić w bohatera, nie jesteś wojownikiem!


Nie ruszył się z miejsca. Czuł na plecach przyśpieszony oddech chłopów. Stali niemalże pod jego przywództwem. Adar odwrócił się do nich i poprawił uchwyt na tarczy. Patrzyli na niego z mieszanką zaciekawienia i konsternacji. No tak. Jeszcze rano widzieli go przy garach, jak obsługiwał wszystkich, niczym pospolity kuchcik. Teraz stał w pełnej kolczudze, ze wspaniale zdobioną tarczą, wystawiony na atak plugawych sług Chaosu. Co musieli o nim myśleć?
Szarak uśmiechnął się do nich szeroko.
- Nie lękajcie się przyjaciele. - Słowa same wyrywały mu się z gardła głosem, który nie zadrżał ani na moment. - Nie lękajcie się, bo oto stoimy tu, na prochach naszych przodków. Nie czujecie tego? Ich obecności? Dawni wojownicy. Bohaterowie! Ci, którzy niestrudzenie stawiali czoła niekończącej się fali pomiotów Chaosu. Nie czujecie ich odwagi? Ona wciąż tu jest! Zaczerpnijcie z niej! - zawołał tubalnym głosem, dobywając Pobrzask. Ostrze zalśniło błękitnym światłem, skupiając na sobie wzrok zebranych. - Co by powiedzieli, widząc taką garstkę ścierwa i nas, wystraszonych wieśniaków? Byliby z nas dumni? Nie sądzę. Dlatego mówię wam, nie lękajcie się! Pokażmy, na co stać prawdziwych obywateli Imperium! Pokażmy bohaterom Goboczujki, że jesteśmy godni, by do nich dołączyć! Za naszych bliskich! Za tych, których kochamy! WALCZMY! zakrzyknął, unosząc ostrze, jakby chciał wbić go w same niebiosa.

Potrzebują tego. Prawda?


Czekał w skupieniu, zasłaniając się tarczą i szykując broń do ataku. Strzelcy popisali się umiejętnościami, likwidując większość zagrożenia bronią zasięgową i tymi bombami, za co Adar był im wdzięczny. Wiedział jednak, że nie zdołają zabić wszystkich i wkrótce zwierzoludzie dotrą pod same mury.
I oto pojawił się w wyrwie. Ogr. Wielki i masywny, przy którym Szarak wyglądał jak dziecko. Topór w jego dłoniach mógłby rozpołowić sługę bez zatrzymywania się.
Adar ciął bez zastanowienia, nie pozwalając tamtemu wykonać żadnego ruchu. Runiczne ostrze celnie zatopiło się w cielsku ogra i... utknęło. Szarak siłował się, by wyrwać go z plątaniny opancerzenia stwora i jego pokaźnej sylwetki. Ogr tylko paskudnie wyszczerzył swoje kły i spuścił na głowę człowieka swoją masywną broń. Adar w porę wyciągnął zaklinowany miecz i zasłonił się tarczą. Impet uderzenia wbił go jednak do samej ziemi, traktując potężny wstrząsem. Kolejnego uderzenia już nie sparował.
Obuch zatopił się w piersi kucharza, rozrywając przy tym jego kolczugę i miażdżąc żebra. Następny cios o mało nie odrąbał mu ręki, z której odpadł spory kawałek mięsa. Krew obficie spryskała mur.

Adar zdążył jeszcze mętnym wzrokiem spojrzeć w oczy swojego przeciwnika. Czuł się... w porządku. Miał wrażenie, jakby odpływał. Umierał? Może. Ale przynajmniej tym razem nie uciekł. Zrobił wszystko, co do niego należało. Lambert, Schulz, najemnicy i wieśniacy – zajmą się resztą. Ty już możesz spocząć.

Spisałeś się, kucharzyno.

Ciemność.
Jak dawniej.
Zamknięty na poddaszu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 01-07-2016, 13:16   #227
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Młody łowca cieszył się na widok małej armii która nadeszła. Chłopi byli na lepszej pozycji, mieli mury, byli wypoczęci i dozbrojeni. Stawać z chaośnikami w otwartym polu byłoby niezwykle trudno, a tutaj to chłopi mieli przewagę i zamierzali z niej skorzystać.

Klaus rozpoczął ostrzał i to dość skuteczny, czuł że podczas tej wyprawy znacznie polepszył swoją celność. Jego głównym przeciwnikiem był jednak Ragus. Tak jakby zwycięstwo nad całą armią potworów nie miało znaczenia gdyby sam ich lider nie poległ w walce. Klaus wiedział, że jeśli ten bydlak ucieknie, to nie przestanie nękać okolicznych wiosek, mordować i wyłapywać chłopów. Wiedział, że chaośnicy bez lidera zajęci są walką sami ze sobą i nie stanowią aż takiego zagrożenia. Tym bardziej zależało mu na zabiciu Ragusha, zwłaszcza że wciąż żywa była w Klausie pomsta za powieszonych mieszkańców jego wioski.

Nie sposób było opisać radości jaka pojawiła się w sercu Klausa na widok martwego Ragusha. Ten potwór wreszcie dostał to na co zasłużył. Choć nie. Dostał o wiele za mało. Śmierć była zbyt szybka wobec tego co powinien otrzymać za tyle krzywd jakie wyrządził okolicznym wieśniakom. Wciąż żywe w pamięci było drzewo wisielców.

Rannych wieśniaków pozostawił tym którzy znali się na opatrywaniu ran, sam nie był w stanie im pomóc, skupił się na tym co był w stanie zrobić...

Gdy zszedł na dół wyłupił oczy Ragushowi, a potem swym nowym toporem odrąbał mu łeb. Użył też sznura by przywiązać jego głowę i ciągnąć ją za sobą. Nie obchodziło go co pomyślą inni. Ta głowa miała im się jeszcze przydać w nadchodzącym starciu. Ta głowa miała zasiać strach wśród następnej bandy chaośników i uświadomić im że ich wielki wódz, generał, padł.
 
Eliasz jest offline  
Stary 02-07-2016, 16:44   #228
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Kasimir wspiął się na mur i dudniącym sercem obserwował rozwój wydarzeń. Zobaczył w końcu Ragusha, mutanta który przysporzył im tyle cierpienia, zgodnie z przewidywaniami najbrzydszego skurwysyna po tej stronie Goboczujki, jeśli nie liczyć samego grabarza. Przedstawienie, w którym rolę aktorów zagrały głowy dwójki dzieci, a którego docelową publiczność stanowił biedny Albert Schultz, wycisnęło z oczu młodzieńca gorzkie łzy.

- Jeśli ktoś nie wie! - Wydarł się chłopak, zwracając się do mieszkańców Muhlendorfu, którzy z przestrachem patrzyli na dziejąca się poniżej scenę. - Ten z dużymi rogami to Ragush Krwawy-Róg! Zasłynął podczas Burzy Chaosu tym, że sam jeden obsłużył wszystkie konie Wolfenburskich Kawalerzystów! Od dekady leczył swoją DUPĘ, ale teraz powrócił! Chyba znowu chce zostać wyruchanym! Tym razem jednak zrobimy to PORZĄDNIE, bez poprawek. Jego pan i władca wysłał go tutaj, bo BOI SIĘ że go powstrzymamy! Te krówska są tu tylko po to, żeby nas SPOWOLNIĆ! Słyszysz, Ragush!? Jak to jest być mięsem armatnim, ty krowia kurwo!? - Na twarzy i szyi grabarza pojawiły się tętniące żyły. - Zabija DZIECI jak najgorsze ścierwo, bo nigdy nie podoła ostlandzkim mężczyznom! CHODŹŻE TU, bydlaku! Zgiń pod moim butem! ŚMIERĆ! ŚMIERĆ! OSTLAND! OSTLAND! OSTLAAAND! - Chłopak zeskoczył z muru i wyglądało, jakby miał zamiar rzucić się na atakującą hordę. Powstrzymał go Lambert, ciężko kładąc młodzieńcowi dłoń na ramieniu. Kapłan bitewny nie mówił nic i nawet nie spojrzał na chłopaka, twardym jak stal wzrokiem obserwując szarżę zwierzoludzi. Kasimir zrobił minę i spojrzał po otaczających go wieśniakach z Muhlendorf. - Mamy mieć największą stertę kozich trucheł. Jeśli nasza będzie choć cal mniejsza niż przy drugiej wyrwie, każę Schultzowi nas wszystkich zastrzelić. A jeśli któryś z was zginie przed końcem, zejdę do piekieł, wywlekę go za szmaty i zaciągnę z powrotem na szaniec, zrozumiano? Nie wywiniecie się z tego obowiązku, z tej przyjemności. ZA IMPERIUM! Zarżnąć mutanta, spalić heretyka! - Kas łupnął toporem Duraka o swoją wyciągniętą ze zbrojowni tarczę. Herb Ostlandu, byczy łeb, patrzył groźnie na nacierające hordy. Młodzieniec przełknął ślinę i próbował uspokoić oddech, jakkolwiek nie było to łatwe w obliczu nieuniknionej śmierci.
 
Krieger jest offline  
Stary 02-07-2016, 23:52   #229
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Katarina oraz Lexa szły korytarzami twierdzy kierując się powoli w stronę jadalni przeznaczonej dla stacjonującego tutaj niegdyś garnizonu. Między nimi panowało milczenie przerywane jedynie tupaniem butów. Obie miały ku temu swoje powody, a były one różne. Norsmanka po prostu nie odzywała się, kiedy nie było to konieczne. Prawdopodobnie było to bardzo korzystne dla pozostałych mieszkańców Krausnick, jako że ich nieporadność wywoływała w niej gniew, który gdyby miał ujść wraz ze słowami - to by się mogło skończyć to źle. Co zabawne - nie dla Lexy.
Mająca dobry humor Kislevianka, stawiająca swe kroki lżej i znacznie pewniej niż w ciągu ostatnich kilku dni, rozmyślała nad wydarzeniami z ostatniego wieczoru. Zginęła, widziała samą boginię, a później wróciła do żywych! Sama Shallya chciała, by ona została jej kapłanką! To wszystko brzmiało absurdalnie i była pewna, że nikt by jej nie uwierzył. Jednak to ona, zwykła dziewczyna, została wybrana przez boginię, by czynić jej wolę.
Jednak zdecydowanie lepiej było o tym nikomu nie mówić.
Zresztą, gdyby powiedziała, to czy ktokolwiek by uwierzył?
Zostawiając słowa dla siebie - zdecydowała, że lepiej działać w jej imieniu, niż mówić co się stało, choć zdecydowanie martwiło ją to, jak jej powrót z zaświatów mogą odebrać pozostali.
W trakcie tych rozmyślań nie zauważyła, że wojowniczka się od niej oddzieliła. Stanęła zdezorientowana na środku korytarza i rozejrzała się powoli dookoła. Po Lexie nie było ani śladu. Katarina westchnęła cicho i delikatnie się uśmiechnęła. Nie miała pojęcia gdzie udała się Norsmanka, jednak była pewna, że nie zrobiła tego bez powodu.
Nie zrobiła nic w celu odszukania “zaginionej” towarzyszki, o której pierwszy raz pomyślała jako o przyjaciółce, i podążyła do jadalni.

Na śniadaniu miało być całkiem przyjemnie.
Jak zwykle wszystko się schrzaniło.
Katarina usiadła w miejscu znajdującym się najbliżej dającego przyjemne ciepło ognia. Zamieniła parę słów z kilkoma osobami przybyłymi poprzedniego dnia, ponieważ były wyjątkowo zaciekawione obecnością tak młodej damy na tej samobójczej wyprawie. Humor jej dopisywał, jednak przed sobą miała wizję konieczności walki z mordercą Natalyi, kobiety, którą uznała za jedną z najpotężniejszych, jakie kiedykolwiek znała.
Nie miało to jednak znaczenia. Nie dość, że sama była przekonana w słuszność swych działań, to jeszcze bogini nakazała jej dalszą podróż, by pomóc pozostałym. Tylko czy była w stanie dać im coś innego, niż łaskę Shallyi pod postacią leczenia? Może jeszcze dobre słowo i motywację do dalszego działania. Jednak nic poza tym.
Mogło się jednak okazać, że tyle wystarczy.
Poszukała wzrokiem Adara, by obdarzyć go promiennym uśmiechem wdzięczności za ciepły posiłek przez niego przyrządzony. Siedział w kącie, a lodowate spojrzenie, jakie w nią wbił, odebrało jej wszelką ochotę na cokolwiek. Odwróciła głowę i zaczęła się wpatrywać w swoją zupę z dziwnym uporem. Nawet ona zaczęła wydawać się jej zimna. Szturchnęła ją dwa razy drewnianą łyżką… i ostatecznie zostawiła zawartość miski taką, jaka była na początku.
Dlaczego Szarak tak na nią popatrzył? Czym zawiniła? We własnej głowie zadawała sobie te pytania. Chyba że jego nastawienie zmieniło się po tym, jak nagle ożyła ostatniej nocy? Mógł faktycznie uwierzyć, że to ona przyzwała tego demona na dachu? Jakby nie było - zwykli ludzie tak sobie nie wracają z królestwa śmierci. Poczuła ukłucie wściekłości skierowanej w stronę Lamberta, które szybko zniknęło. Nie miała na to siły, a nawet jeśli, to co mogła zrobić?
Cicho zamykając za sobą drzwi - wyszła z sali.

Odwiedziła wypełnioną ekwipunkiem bojowym zbrojownię, by zapomnieć o wydarzeniach z jadalni. Była zadowolona z faktu, że nie wszystko ugięło się próbie czasu, a zwłaszcza broń, którą planowała sobie przywłaszczyć. Swe spojrzenie najpierw zwróciła na wykonany z bardzo dobrej jakości drewna łuk. Jego naciął był idealny dla jej rąk, choć to wciąż nie był oręż kislevski. Przez to wątpiła, że znajdzie przebijające ciężkie pancerze strzały będące wyjątkowo popularną rzeczą wśród północnych wojsk. Oczywiście się nie pomyliła. Ludzie Imperium nie potrafili docenić siły dobrze wymierzonego pocisku. Zdawali się na swoją technologię jak tak podziwiane przez Alberta Schulza muszkiety.
Ona jednak zdecydowanie wolała łuk.
Mając już odłożoną na boku broń zasięgową postanowiła dobrać sobie coś do walki bezpośredniej. BARDZO chciała jej uniknąć, chociażby po to, by nie wchodzić pod topór Lexie czy pod młot Lambertowi, jednak w sytuacji zagrożenia życia pewnie nie pozostanie jej nic innego, jak się bronić. Znalazła cztery proste sztylety, które umocowała w strategicznych punktach przy swoim ciele, czyli but, pas, ramię prawej ręki oraz przedramię lewej ręki pod ubraniem. Konstrukcja pochew była zaprojektowana tak, by oręż się nie przypadkiem nie wyślizgnął. Zadowolona z siebie - poszła szukać ubrań i dla siebie, i dla Lexy.


- Prawdopodobnie w ogóle nie wiecie, dlaczego was wszystkich tutaj zebrałam, więc przejdę do rzeczy - powiedziała przyjaznym głosem Katarina stojąc już na podwórzu Goboczujki.
Stali przed nią mieszkańcy Krausnick obecni poprzedniego dnia w lochach, którzy zgodzili się w ogóle na to, by zajęła im krótką chwilę, może dwie. Przejechała swym wzrokiem po nieco zdezorientowanych twarzach i kontynuowała już stanowczym tonem dobrej nauczycielki.
- Po pierwsze - kiedy ktoś potrzebuje pomocy, to należy odłożyć wszelkie waśnie oraz broń i pospieszyć takiej osobie na ratunek. Zapewnić jej medyczną pomoc, a najlepiej jeszcze coś ciepłego. W ten sposób zapewnicie jej szybszą regenerację. Po drugie - nie rzucamy rannymi. Z powodów wiadomych. A po trzecie… - przerwała, gdy wszyscy zaczęli się wpatrywać w nią jak w ducha - No dobra, zajmijcie się już swoimi sprawami.
Z naręczem książek i zadziwiającą ilością oręża przy sobie usiadła na pobliskiej stercie gruzu, by zagłębić się w lekturze.
Zawsze uważała książki za coś wspaniałego. Były niesamowitymi źródłami wiedzy, które można było otworzyć na odpowiedniej stronie i odświeżyć własną pamięć. Staranność każdej literki była podkreślona często drogimi atramentami i ambitnymi zdobieniami. Jak widać Imperium nie szczędziło pieniędzy na spisywanie kolejnych tomów. I bardzo dobrze. Przeglądnęła to, co miała w rękach. Coś o astronomii, alchemii, magii… i trafiła na podręcznik o nazwie “Medycyna współczesna”. Nie wahając się ani chwili dłużej - zaczęła czytać.
Chwilę później przerwał jej Dziadek Rybak, którego podejrzenia były rzeczą dość normalną. Nie spodziewała się niczego innego. Ktoś wreszcie musiał przyjść i przedstawić aktualną sytuację. Jak na ironię, choć postanowiła zachować wszystko dla siebie, powiedziała mu prawdę mając nadzieję, że zrozumie.
Nie zrozumiał. Nic nowego.
W przypływie pasji wyrzuciła z siebie to, co myślała teraz o Natalyi. Była jej wdzięczna za naukę, jednak to, co ujrzała w wizji, musiało znaleźć wreszcie ujście. Przecież bogini się mylić nie mogła, prawda? Jednak bardzo zastanowiła ją reakcja Pyotra, który odszedł bez słowa. Nie spodobała się mu droga, którą obrała? Bez sensu. Musiał istnieć jakiś inny powód.
A co jeśli Natalya była mu bliska?
Może lepiej było się zająć lekturą.

Dźwięk rogu bitewnego omal nie przepłaciła zawałem. Wyobraziła sobie całą armię Chaosu maszerującą teraz na Goboczujkę - dokładnie taką samą, jaką widziała w wizji. Odrzuciła natychmiast tą paskudną myśl i pobiegła na wieżę, by rozeznać się w sytuacji.
Ogry… TRZY ogry… I Ragush.
Katarinie zmroziło krew w żyłach. Jeśli te bydlęta przedostaną się na główny plac twierdzy, to wszystko szlag trafi. Nie mogła na to pozwolić. ONI nie mogli na to pozwolić. Jednak kiedy Albert zobaczył głowy swoich dzieci, to całe morale poleciały łeb na szyję. Choć nie był to dobry moment na płacz, to uroniła łzę nad losem biednych, niewinnych młodych ludzi. Jeszcze pamiętała, jak Schulz opowiadał jej, że była podobna do jego córki.
Gniew wstrząsnął czarodziejką i rozpoczęła szyć ze swego łuku… niezbyt skutecznie. Twarda skóra ogrów nie przepuszczała grotów strzał. Przeklęła Imperialne zamiłowanie do broni palnej i przygotowywała się do oddania kolejnego strzału.
Ogr pędzący w stronę bramy nie został nawet draśnięty. Już z daleka było widać, że dla takiego monstrum zwykły wózek to dziecinna igraszka. Zaklęła szpetnie w swoim języku i krzyknęła w reiklandzkim do pozostałych.
- Zabić ogra na środku! Na środku! Bo się przebiją, do cholery!
Widocznie podziałało. Jak ogr był - tak nagle cała grupka przed bramą leżała martwa. Bardzo dobrze. No… byłoby bardzo dobrze, gdyby nie pewna ręka na jej pośladku. Odwróciła się gniewnie, by ujrzeć złośliwą minę Severusa. Ledwie się powstrzymała przed przywaleniem mu w zęby. Nie mogąc dłużej znieść obecności akolity, zeszła z wieży.

Oblężenie dobiegało końca, kiedy to Albert, bez jakiegokolwiek racjonalnego rozumowania, postanowił pojedynkować się z Ragushem. Katarina z trwogą obserwowała scenę, która się przed nią roztaczała. Szczęk żelaza, prychanie, wściekłość, żądza krwi w oczach. Wymiana ciosów, trwała bardzo długo. Schulz nie mógł z niej wyjść żywy.
Zdarzył się jednak cud. Dowódca zwierzoludzi padł martwy, a ciężko ranny weteran, dopiero teraz zaczynający odczuwać skutki tej walki, zaczął się osuwać na ziemię. Dziewczyna nie wahała się ani chwili dłużej. Przepchnęła się przez sparaliżowanych wieśniaków niemal ich przewracając i pobiegła w stronę mężczyzny ile sił w nogach. Krew z otwartego złamania w ręce wypływała w niekontrolowany sposób. Jego klatka piersiowa unosiła się coraz słabiej. Zaklęła w myślach, po czym zaczęła się modlić do Shallyi o to, by zlitowała się nad tym człowiekiem. Nie chciała pozwolić mu zginąć. To nie miało tak się skończyć. Nie może.
Zaczerpnęła magii formując ją w energię leczącą, po czym, wraz z ostatnimi słowami modlitwy, posłała ją w stronę ciała Alberta przez przyłożone do ciężkiej rany dłonie. Regenerujące ciepło rozeszło się po ciele Schulza złączając część zerwanych tkanek i gojąc fizyczne rany. Przynajmniej tyle mogła zrobić, jednak wyraz cierpienia na jego twarzy wycisnął z jej oczu kolejne łzy.
Łzy żalu z powodu czyjegoś okrutnego losu.
Ta rana szybko się nie zagoi.

I tak siedziała obok niego, by móc mu posłużyć pomocą, jeśli będzie potrzebna. U swego boku miała odebraną Ragushowi szablę Natalyi. Nie miała chęci się nawet nad nim zastanawiać czy w jakikolwiek sposób się mu przyglądać.
Po prostu była obok Alberta Schulza tylko po to, by nie czuł się sam w najtrudniejszych chwilach swego życia. Przynajmniej tak mogła się odpłacić za dobroć, którą ją obdarzył.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 03-07-2016, 22:02   #230
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Miniona noc była pełna wrażeń, tych przyjemnych jak i mniej miłych, zaskakujących, nieprzewidywalnych. Na Lexie pozostawiła większe oznaki zmęczenia niż niejedna bitwa zakończona sukcesem i masą ran. Było to nie na miejscu zważywszy na powagę sytuacji, ale z drugiej strony mogło to się okazać jedynym, przyjemnym elementem całej tej wyprawy, która z dużym prawdopodobieństwem mogła zakończyć się śmiercią. Zgonem ich wszystkich, bez względu na siłę i wyszkolenie w walce.
Mimo nocnych wrażeń, które zajęły jej znaczną część czasu, jaki powinna poświęcić na sen, blondynka wcale nie wspominała tego, co minęło. Nie przywiązywała do tego żadnej wagi, nie obchodziło ją to, co Wilhelm mógł sobie pomyśleć, czy się przywiązał czy nie, miała to gdzieś. Dla niej nie znaczyło to nic i nigdy nie będzie. Mężczyźni z Imperium byli jej obcy i dalecy od ideału, nie potrafiła ani w pełni im zaufać, ani podziwiać. Byli miałcy, nieciekawi, bardzo sztampowi. Lexa interesowała się osobami z bardziej odległych i ciekawszych krain, choć Norskę już dawno wykreśliła ze swoich myśli. Jednakże tereny Kislevu czy mało komu znana Lustria, fascynowały i wzbudzały ogrom pożądania. Na samą myśl o tych regionach, Norsmanka postanowiła sprawdzić, jak po tym nieprzyjemnym zdarzeniu w lochach czuje się Katarina. Kobietę gryzło poczucie winy, za wczorajszą porywczość.

Jak się okazało, z Kislevianką było bardzo źle. Adar, który tak walczył o nią, najzwyczajniej w świecie ją porzucił. Po co się tak rzucał? Po jaką cholerę wygrażał, skoro potem zostawił ją samą na pastwę losu? Aż tak mu przeszkadzało, że był ktoś lepszy od niego, silniejszy i z większymi umiejętnościami, ktoś kto potrafił jej pomóc i przekonać do swojej osoby? Ktoś, komu ufała, kogo miłowała bardziej niż jego? Gdyby darzył Katarinę uczuciem, schowałby dumę do kieszeni, ponieważ zdrowie dziewczyny powinno być priorytetem. Nie własna męska duma, nie jego ego i poczucie wartości, tylko jej zdrowie i życie. To ona powinna stać na piedestale jego pragnień i życzeń. Egoista. Imperialna, męska świnia. Lexa nie mogła się doczekać końca tej misji, kiedy odwróci się od nich wszystkich spluwając przez ramię i już nigdy nie będzie musiała oglądać tych zakłamanych mord.

Z powodu incydentu i jego rezultatu, Lexa wcale nie była chętna do porannego śniadania. Kiedy tylko zeszła na dół, obrzuciła Adara nienawistnym spojrzeniem, bluźniąc w swoim ojczystym języku nie odrywając od niego wzroku. Tymi niezrozumiałymi dla niego, norskimi słowami, pokazała mu jak bardzo nim gardzi. Splunęła do gara, w którym gotował strawę dla pozostałych Imperialnych ciot, a następnie odwróciła się na pięcie i twardym krokiem pokierowała się w innym kierunku, jak najdalej od tych męskich ścierw. Nie potrzebowała ich, ani jedzenia z ich rąk, ani oręża pomocnego w walce. Nie chciała nic, a to co chciała, już zdążyła sobie wziąć i zapomnieć o jakichkolwiek relacjach. Wilhelm był dla niej zwykłą kukłą z potężnym penisem, który zaspokoił to, czego potrzebowała. Nic więcej nie miało tutaj znaczenia.


Kobieta najadła się własnymi zapasami, rano splotła warkocz i odziała się w ciężką zbroję, która chroniła wszystko, co w bitwie powinno być osłonięte. Jej gotowość do walki jak zawsze była bezbłędna, perfekcjonistka w tym czym się specjalizowała. Przez całą resztę dnia blondynka nie odezwała się ani razu. Do nikogo. Nie miała ochotę na wymianę zdań z Katariną, Wilhelmem czy nawet Lambertem. Nikt z tej bandy jej nie obchodził, nikt nie wkradł się do skutego lodem serca, tylko nieliczni zajmowali kawałek miejsca w jej umyśle, ale nic więcej. Nad myślami jednak potrafiła panować.
Bitwa nadeszła szybko i niespodziewanie. Nikt nie przewidział, że bestie podejmą się ataku na Goboczujkę, a szukający schronienia w jej murach, będę zmuszeni do obrony. Małe deja vu i powtórka z historii, w której nadzieja trzymała przy myślach o innym, zwycięskim zakończeniu tej potyczki.
Lexa długo musiała czekać nim wybiegła zza murów z pełną szarżą i pierwszymi ciosami roztrzaskała łeb Ungora. Z ogromną siłą ostrze przeszyło czaszkę, zatrzymując się dopiero przy nasadzie nosa. Norsmanka musiała mocno szarpnąć za rękojeść, aby wydobyć z twardej kości swój topór. Wszystkich czekała walka poważniejsza, niż ta tutaj, mimo iż na polu bitwy pojawił się sam Ragush. Imperialna, głupia duma pchnęła Schulza w wir walki, zabraniając honorowi, aby ktokolwiek w nią się wtrącał. Prywatne zatarczki nie były teraz na miejscu, tutaj gra toczyła się o coś ważniejszego, niż jego dumę. Lexa jednak stała i nie wtrącała się. Nie obchodziło ją jego życie, nie interesowała się zdrowiem kogokolwiek na tej wyprawie, prócz może dwóch, trzech osób. Mimo wygranej, weteran otrzymał poważne rany, jego ręka była w stanie nadającym się do amputacji, albo specjalistycznego opatrzenia. Norsmanka jednak zignorowała to. Nie czekając na innych i ich decyzję, przeszukała najważniejsze ciała w stosie śmierdzących zwłok, a potem nie pozostało jej nic innego, jak ruszenie po kielich i dokończenie zadania, za które czekała dla niej nagroda.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172