Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2015, 04:00   #161
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (III): Kiedy świat traci rozum || ROZDZIAŁ I: Szaleństwo kapłanów

Erilien en Treves

Lyesath, związany i zakneblowany przez Eriliena, został pozostawiony przez dwóch braci, bez powiązań krwi, w składziku na wszystko co zbędne i zniszczone, porzucone na zapomnienie. Wątpliwe jednak było, aby paladyn Corellona Larethiana zapomniał o spętanym magu, który przecież w mniemaniu dziedzica Treves wciąż stał w kręgu podejrzeń.

Pomimo opuszczonego więźnia, pomimo niepewności, pomimo tego wszystkiego, czego nie rozumieli i nie zważając na irytację pół elfa, en Treves postanowił wyruszyć na poszukiwanie przyjaciół i czającego się tutaj… zła? Takowe przecież musiało znaleźć swoje miejsce w tej rezydencji! Postanowił wyruszyć przez nieznaną nie tylko jemu, ale także Aeronowi, posiadłość, w równie nieznanym kierunku, mając za przewodnika swoją determinację i wiarę… ale przecież czasem to wystarczy. Tasmaleth oczywiście mógł mieć rację i paladyn nie powinien ruszać się z miejsca dla własnego dobra, jednak własne dobro nie było w tym momencie najważniejsze, a czy Erilien mógłby przeżyć, gdyby puścił rudego pół elfa samego w objęcia niebezpieczeństwa i może nawet śmierci? Gdyby z powodu nieobecności paladyna ucierpiał Quelnatham, Ocero lub nawet ten Tarnius?

Czując na sobie oburzone spojrzenie pół elfiego nie-maga, który znał Sztukę, paladyn przekroczył próg pomieszczenia i wyszedł na korytarz.

Aeron przypatrywał się uważnie poruszającemu się niepewnie Erilienowi, wyraźnie wciąż niezadowolony z decyzji swojego brata, który był nim jeszcze niecałe dwadzieścia cztery godziny, a już doszło do różnicy zdań. Jak w każdej, dobrej, zdrowej rodzinie?
Do przemyślenia na później.
Początkowo Erilien poruszał się całkiem dobrze, choć delikatnie chwiejnie, aż w pewnym momencie zakręciło mu się w głowie na tyle, że przed spotkaniem z podłogą musiał uratować go czujny Aeron i ściana, która dała w ostatniej chwili odpowiednie oparcie paladynowi.

- Dość. - fuknął pół elf. - Wracasz. Mówiłem, że tak będzi...

Nagle, jakby uciszony magią, zamilkł i zaczął nasłuchiwać.

Znajdowali się wciąż niedaleko pokoju, w którym pozostawili Lyesatha. Erilien widział, że ta rezydencja była tylko nieśmiesznym żartem ze szlacheckiej domeny. Z zewnątrz może i piękna, jednak wewnątrz zniszczona i zadeptana, odarta z obrazów, z lekkich zasłoń, na których miejscu pozostawiono ciężkie, brunatne kawały materiału. Odarta z godności, pozostawiona na zapomnienie, jak i to wszystko, co skrywał pokój, z którego się oddalił z bratem. Nigdzie nie było ozdób, tylko gdzieniegdzie kawałki szkła i porcelany leżące pokonane na podłodze. Rezydencja spowita była w półmroku, który miejscami przechodził w całkowity mrok. Jedynie przytłumione grubymi zasłonami światło Selune co jakiś czas oświetlało zapomniane korytarze rezydencji. Było to aż nadto dla potomków elfów.

W pierwszym momencie Erilien nie wiedział co zaalarmowało Aerona. Był obolały, z pewnymi trudnościami skupiający swoje myśli, z których część była zajęta stawianiem kroków, dlatego dopiero po chwili pojął problem.
Nie byli jednak całkowicie sami w okolicy.

A wręcz w najbliższej okolicy nie byli sami.

Mogliby się zastanawiać, jak dali się tak podejść, jednak szybko zrozumieliby, że całe zamieszanie z Lyesathem nie dość, że nie było szczególnie ciche, to także skutecznie odwracało uwagę od innych, mniej ważnych od ujęcia i rozprawienia się z magiem, do tego potencjalnym drowem. Niemniej ktokolwiek znajdował się blisko i teraz, gdy Aeron z Erilienem całkowicie skupili się na otoczeniu, a paladyn na tyle, na ile był w stanie, zdali sobie sprawę, że z obu stron korytarza, w którym się znajdowali, nadchodzą inni.

...jacy inni…?

Ku zawstydzeniu braci nadciągający, chociaż starali się poruszać relatywnie cicho, mistrzami tej sztuki nie byli. Aeron spojrzał to w jedną, to w drugą stronę, co podobnież uczynił Erilienien tylko po to, aby zobaczyć wynurzających się zza załomów korytarza nieznajomych, oświetlonych częściowo bladym światłem Selune. Synowie Seldarine natomiast stali w miejscu, gdzie ciężkie zasłony było lekko rozsunięte, co pozwalało poświacie księżyca lepiej ich obmywać.

Z obu stron wyszło po dwóch ludzi celujących do Eriliena i Aerona z lekkich kusz. Chronieni byli nie tylko przez hełmy, ale co najważniejsze, przez kolczugi okryte częściowo szarym materiałem tuniki zdobionym złotawymi wykończeniami. Ich czerwone płaszcze zatrzepotały nieznacznie, poruszone nagłym ruchem swoich właścicieli. Ci ludzie, prócz kusz, przy pasach mieli także długie miecze, jak i metalowe, krótkie kije.
Na szarych tunikach tą samą nicą o złotawej barwie wyszyte było godło Miasta Wspaniałości.

- Straż Waterdeep! Poddać się! Broń na ziemię, gęby do ściany, ręce na plecy!

Tasmaleth nie wiedział, co miał zamiar uczynić jego elfi brat, ale Erilien widział jedno - Aeron wyraźnie szykował się do walki…

...albo do ucieczki?





Tahir ibn Alhazred, Theodor Greycliff, Ocero, Quelnatham Tassilar, Gaspar Wyrmspike

Niegdyś dumna sala rezydencji Wildhawk, jak i sama rezydencja stała się grobowcem, a jej oryginalne przeznaczenie było jasne tylko dla niektórych zgromadzonych. Jeszcze na początku tej nocy wykorzystywana była najwyraźniej na miejsce zgromadzeń bezwiernych wysłuchujących w jej ścianach słów swojego przywódcy, których treści zwycięzcy mogli się tylko domyślać.
Teraz jednak Prawdziwie Widzący, którego w ostatnich jego chwilach przeszył ćmiący zmysły strach wraz z okrutnym ostrzem kierowanym ręką Tahira ibn Alhazreda, rzucony na zroszoną krwią posadzkę, leżał gdzieś pośród swoich braci i sióstr w herezji, równie martwych co i on sam.

Ze ścian cichej sali spoglądałyby wizerunki osób lub osoby, pozbawione twarzy, częściowo pozbawione nawet korpusów, chociaż jeżeli by się im przyjrzeć można byłoby dojść do wniosku, iż przedstawiały one postać, bądź postaci, kobiety. Nie było pewności czy miały one prezentować tylko jedną osobę, więc tym, którzy nie znali prawdy tego heretyckiego, plugawego poczucia humoru pozostawały domysły.

Ci, którzy przeżyli, ci którzy przeciwstawili się niewiernym niekoniecznie mając to na szczycie swoich celów, ci którzy wyszli zwycięsko z tego chaosu śmierci oraz ci, którzy przybyli, aby zobaczyć dzieło zniszczenia - nie prezentowali się najlepiej. Z drugiej strony prezentowali się o niebo lepiej od tych niewiernych, którzy pozostając w sali dokonali swego żywota lub właśnie wydawali swe ostatnie, przepełnione bólem tchnienia.

Nie zginął żaden z tych, którzy weszli tej nocy do rezydencji Wildhawków, ale znaczna większość była w dość opłakanym stanie lub bliska zmiany tego szczęśliwego obrotu wypadków w coś bardziej ostatecznego.

Ocero był daleki od czucia się dobrze. Tak naprawdę nie krwawił szczególnie mocno ani żadne ostrze nie zdołało przeszyć jego zbroi, jednak rana głowy doskwierała wystarczająco, aby robić za poważniejsze obrażenia… a może i takim była? Młodego kapłana Selune męczył potężny ból nie tylko w miejscu rozcięcia skóry i uderzenia mieczem, ale cała głowa zdawała się być jednym, wielkim cierpieniem, którego nie zaznał nawet po zbyt dużej ilości najpodlejszego trunku. Kiedykolwiek. Żołądek wywijał się na lewą stronę, a obraz zdawał się chwiać. Krew powoli spływała strużkami przez jego czoło po lewej stronie, zatrzymywana na chwilę tylko przez brew, którą część i tak omijała, przesmykując się niżej, po policzku, zaś Ocero nie wiedział czy powinien ją raczej zostawić w spokoju, czy zacząć ścierać.
A i wciąż nie był pewien czy ma wszystkie zęby na swoim miejscu.

Theodor natomiast również nie czuł się dobrze, może nawet gorzej od Ocero. Nie miał rany głowy, ale nie mógł zaprzeczyć, że nie było z nim dobrze. Pozbawiony ochrony, jaką normalnie posiadał dopóki nie został z niej ograbiony przez heretyków, poczuł w sobie dwa razy podczas walki lód okrutnej stali, która znalazła dojście do jego ciała pomimo starań Theodora i błagań boginię o szczęście. Lewa ręka zraniona poniżej barku poczynała omdlewać i pulsowała bólem, który jednak przyćmiewało inne cierpienie rozchodzące się bezlitośnie od o wiele poważniejszego obrażenia noszonego przez, tym razem prawy, bok poniżej linii żeber. Greycliff instynktownie uciskał ranę, kuląc się w jej stronę, pomimo iż wciąż był w powietrzu, walcząc sam ze sobą, z każdym oddechem, który powodował falę tej tortury wyrywającej ciche sapnięcia boleści z Theodora. Kiedy spojrzał w stronę rany zobaczył, jak materiał koszuli wokół rany jest mokry i czerwony od krwi. Wtedy też mógł zrozumieć, że akrobacje, jakie wyczyniał w powietrzu na pewno nie pomogły w jego sytuacji...
Tak ciężko było chociaż trochę zmienić pozycję…

Tahir wiedział, że jego własne obrażenia są szczególnie poważne, a raczej krytyczne. Zdawał sobie sprawę z tego, widział jak jego wciąż jeszcze rozgrzana zbroja miejscami poniszczała, zdawała się jakby kruszeć i wyglądała na trochę wgniecioną na korpusie, w który uderzyły dwie ogniste kule. Wyglądało nawet, jakby w każdym momencie mogła część jej odpaść, a w krytycznym punkcie otworzyć się na klatce piersiowej. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, ale co mógł teraz z tym zrobić? Niemniej gdyby stało się coś jeszcze nieoczekiwanego… Struktura nie przetrwałaby dłużej.

Azul Gato pomimo rany boku nie dawał po sobie poznać bolesności, która na całe szczęście nie stanowiła wielkiego wyzwania, jako że i obrażenia nie były katastrofalne, a jednak doskwierały i mogły ograniczać niektóre popisy zręczności. Cóż, taki już los bohaterów, nieprawdaż?
Gorzej, że ten konkretny bohater nie dość, że nie dokonał tej nocy niczego heroicznego, to także nie znalazł damy w opałach, której poszukiwał…

Quelnathamowi o ranie, jakiej doznał niedługo po dostaniu się za pomocą niezbyt udanej teleportacji do środka rezydencji przypominało tylko rozcięcie rękawa szaty i czerwień krwi w miejscu zranienia… a mogło się to skończyć o wiele, wiele gorzej…

Tarnus cierpiał, ale w tym momencie bardziej interesował go los Ocero od swojego własnego. Ciężka rana nogi nie dawała nadziei, że stary kapłan będzie mógł się gdziekolwiek przemieścić w najbliższym czasie bez pomocy kogoś innego, a inne, mniej lub bardziej konkretne rany dawały jasno do zrozumienia, iż dobrze nie jest. Najwyższy Kapłan Selune z Waterdeep nie był umierający w tym momencie, co może było sprawą jego upartości ani najwyraźniej w najbliższej przyszłości także nie wybierał się do zaświatów, ale jeżeli nie zająć się ranami, mogło zrobić się nieprzyjemnie.

Amandeus grał i wychodziło mu to… całkiem poprawnie, bo nie do końca szczególnie dobrze. Starał się schodzić na dół na tyle dumnie, na ile pozwalała mu na to mnogość obrażeń, nie okazywać zanadto bólu i zaciskać zęby tak, aby nikt się nie spostrzegł. W rezultacie jasnym było, że jest on w poważnym bólu, ale zachowuje tyle godności, ile było konieczne wobec jego szlacheckiego pochodzenia. Co młody Wildhawk myślał - to już było tylko jemu wiadome, niemniej można było się spodziewać, iż najchętniej zwinąłby się gdzieś w kącie i zawył z cierpienia, ale duma mu na to nie pozwalała najwyraźniej. Podobnie jak Theodor chronił bok, a jego droga kamizelka zasnuwała się szkarłatem w miejscu zranienia, ale to było tylko jedno z wielu innych obrażeń. Można było się zastanawiać jak on jeszcze stoi na nogach.

Jeniec Azula Gato natomiast prócz, o czym wiedział tylko Tahir i Amandeus, może kilku siniaków, utraty godności i traumy po spotkaniu myrkulity, nie posiadał żadnych obrażeń.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Młody jastrząb zabarwiony czerwienią chwiejnie schodził po schodach obserwując żniwa śmierci, jakie przyniósł ze sobą horror o głosie suchym jak piasek pustyni wspomagany przez kapłana, któremu odmówiono uznania poczytalności i jego nie będące krwią z krwi, marnotrawne dziecko oraz ognistowłose szczęście, które upiło gorzki łyk z czary pecha; a ich wszystkich w ostatnich, krytycznych momentach tego krwawego chaosu wsparciem obdarował syn najszlachetniejszej rasy.
Całej sztuce, która w swój perwersyjny sposób nosiła znamiona artyzmu, przypatrywał się niebieski kot trzymający w pazurach starego jastrzębia o wypłowiałych piórach.

A wszyscy oni w ferworze walki z heretykami, walki z bólem i zbierania się po tym chaosie przegapili coś, co zdołał tylko w ostatniej chwili dosłyszeć Tahir, który od razu skrył się za kolumną i szepnął, że ktoś idzie, jednak było to za późno.

Kroki, powolne i ostrożne, ale jednocześnie stanowcze. Z obu stron, od obu wejść do poświęconej sali. Kroki powolne, które raptem zmieniły się nie do poznania, kiedy przez drzwi, które zostały otwarte ręką Quelnathama wpadło do środka czterech uzbrojonych mężczyzn , z czego dwóch trzymało wycelowane kusze w zgromadzonych, a wraz z nimi zostały kopnięciem otworzone na całą szerokość drugie drzwi i do środka wbiegło jeszcze pięć uzbrojonych osób, na zewnątrz zaś pozostała jeszcze jedna - wyraźnie czarodziej w szaro-złotych szatach z wyszytym na nich herbem Miasta Wspaniałości.
Ci, którzy znaleźli się w środku prócz kusz posiadali długie miecze i metalowe, krótkie kije. Na głowach mieli hełmy, zaś chronieni byli także przez kolczugi, na które narzucone były szare tuniki o złotawych wykończeniach z, podobnie jak w wypadku maga, ze złotym herbem Waterdeep, jak i posiadali czerwone płaszcze, które dopełniały wizerunku.
Pięciu celowało z kusz, w tym także w lewitującego, zwijającego się Theodora oraz schodzącego na dół Azul Gato, stojącego już na posadzce Amandeusa oraz jeńca kota, ale najwięcej uwagi poświęcano Quelnathamowi i Azul Gato, bo Tahir zniknął... w podłodze.

Jednocześnie wraz ze wtargnięciem wykrzyczane zostały proste zdania i rozkazy nie znoszące sprzeciwu:

- STRAŻ WATERDEEP!
- Odrzucić broń!
- Poddać się! Na ziemię!
- Magowie, dłonie na widoku! Milczeć!

Pomimo widoku martwych najwyraźniej strażnicy byli przygotowani na to i mieli zamiar najpierw unieszkodliwić zagrożenie… a zgromadzeni nie mogli mieć pewności czy nie było ich więcej poza salą.

Pięknie.


KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO
i Prologu (III)
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-06-2015 o 01:42.
Zell jest offline  
Stary 01-07-2015, 01:27   #162
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona




Wielość

(Preludium do rozdziału drugiego)


Sanivis wolał sam opatrywać swoje rany, jak i robił to zazwyczaj, a ten przypadek nie był wyjątkiem.

Siedział w fotelu o poprzecieranym i wyblakłym obiciu, który już nie pamiętał czasów świetności. W swoim azylu ciszy i samotności mężczyzna obserwowany był tylko przez opasłe tomy oraz niewielkie zwoje spoglądające na swego pana z wysokości regałów. Tym razem jednak nie zasłużyły one na uwagę właściciela, którą ten kierował na buteleczki z maściami i miksturami oraz zwinięte opatrunki znajdujące swoje miejsce na ustawionym stoliku o pozdzieranej powierzchni. Całe pomieszczenie zdawało się trwać na granicy życia i śmierci, w pół drogi do królestwa Pana Śmierci, oddychając tak delikatnie, jak tylko było w stanie w strachu przed rozpadnięciem się, jeżeli zbyt zaczerpęłoby zbyt głęboki oddech. Niektóre z mebli i przedmiotów znajdujących się w nim musiały trwać jedynie dla sadystycznej radości biegu zdarzeń lubującego się w obserwacji ich powolnego konania.

Los z nikim nie obchodził się delikatnie.

Brunatnowłosy człowiek zaczął powoli odwijać przewiązany przez lewą dłoń pas bandaża, po czym zajął się usuwaniem opatrunku. Rana, pomimo upływu czasu, zdawała się nie zabliźniać przypominając niestrudzenie o swoim istnieniu, a natarczywość bólu mogła wprawiać w zdumienie. Niemniej dzisiejszego dnia Sanivis nie miał dostatecznie czasu na zajęcie się odpowiednio obrażeniami czego w momencie zdzierania tkaniny opatrunku z rany żałował po trzykroć.

Uwolniwszy jedną dłoń z tego więzienia wyswobodził za jej pomocą i drugą, której stan nie był lepszy od kondycji jej bliźniaczki. Nieznacznie zgiął palce na próbę, czując przechodzące po dłoniach bolesne doznanie, jednak to, co było najważniejsze - sprawność - została zachowana.

Spojrzał na swe poranione ręce, które poznaczone były nie tylko niedawnymi urazami, ale także mozaiką starych blizn, zaś jego usta wykrzywiły się w niepokojącym uśmiechu. Dopiero po chwili, sięgnąwszy po świeże opatrunki zaczął ponownie obwiązywać nimi dłonie, a po zakończonej czynności wstał z fotela i odetchnął głęboko zamykając oczy, które po chwili otworzył oddając się temu, co było częścią jego duszy.

Czymś innym i nim zarazem.

Sanivis obrócił się wokół własnej osi przyglądając się samemu sobie zgromadzonemu wokół siebie; mnogości oblicza jego osoby odbijającej się w ustawionych naokoło wysokich lustrach o popękanych taflach.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 02-07-2015 o 17:49.
Zell jest offline  
Stary 01-07-2015, 01:31   #163
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona




Łaska uzyskana, łaska utracona

ROZDZIAŁ II




Gaspar Wyrmspike, Tahir ibn Alhazred, Theodor Greycliff, Ocero, Quelnatham Tassilar

Cokolwiek jeszcze przed momentem było ich zamiarem teraz nie miało już znaczenia.
Tahir i Tarnius, Ocero i Theodor, Gaspar wraz ze swoim więźniem oraz Quelnatham i Amandeus musieli porzucić swoje plany i dostosować się do nowej sytuacji, która wręcz wymuszała na nich bezwzględne posłuszeństwo jej przebiegowi… chociaż nie każdy miał zamiar się podporządkować.

Pierwszym, który zareagował był rycerz Myrkula, który wydawał się przygotowywać na coś od momentu, w którym usłyszał kroki, po czym jak tylko zorientował się z kim mają do czynienia przekręcił pierścień na palcu i, mówiąc dosłownie, zapadł się w podłogę, zupełnie jakby nagle jej pod nim nie było. Stało się to na tyle szybko, iż najwyraźniej strażnicy, którzy wpadli do “kaplicy niewiernych” nie zdołali zauważyć niczego konkretnego, a co najwyżej znikającą w podłodze sylwetkę kogoś, kto najpewniej parał się magią. Niezależnie jednak od tego fakt, iż Tahir, którego przybyli strażnicy nie znali i nie zdążyli dokładnie mu się przyjrzeć, swoim zniknięciem wyświadczył im nieocenioną przysługę - nie musieli się martwić o kolejnego, potencjalnego maga w tym pomieszczeniu, a co najważniejsze, a z czego nie zdawali sobie sprawy, prawdopodobnie uniknęli szkód w swoim oddziale.

Tahir ibn Alhazred, pomimo obrażeń, wciąż był diablo niebezpieczny.

Prawie równie szybko (chociaż to stwierdzenie jest nadużyciem) Azul Gato podjął działania. Nie zwlekając wykorystał posiadaną magię, o mało co nie wyrwawszy nici Splotu, która miała mu pozwolić opuścić to miejsce bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek. Wątpliwe było, aby chodziło o zwykłą nieśmiałość i niechęć do zażycia splendoru (jako że znany był z uwielbienia rozgłosu i wybujałego ego), więc powód nasuwał się sam. Pomimo że koci bohater widział się jako Obrońca Waterdeep, to jednak był Samozwańczym Obrońcą Waterdeep o niekonwencjonalnych metodach, a stróżom prawa niekoniecznie musiało się to podobać. Nikt nie zdołał zauważyć co tak naprawdę się stało, bo zaskoczeni obrońcy bogów byli zbyt zajęci wykonywaniem wykrzyczanych rozkazów, a kiedy niebieski kot stał się małą, szarą myszką, która skryła się za balustradą piętra, było już po wszystkim, zaś gdy zwierzątko znalazło wyrwę w prowizorycznych drzwiach na piętrze było już za późno na złapanie któregokolwiek ze zwierząt - czy to kota, czy myszy.

Theodor mógł nazwać się połowicznym szczęściarzem.
Wiszący w powietrzu przy suficie, krwawiący i coraz bardziej wyczerpany nie miał ani sił, ani chęci, ani tym bardziej nie był tak szalony, pomimo swej natury ryzykanta, aby w takiej sytuacji zacząć walkę z wrogiem, który wszak nie chciał jego śmierci. Upływ krwi z rannego boku dawał się we znaki i odbierał chęć walki pozostawiając tylko pragnienie zwinięcia się w kłębek w jakimś kącie w oczekiwaniu na koniec bólu lub, co byłoby rozsądniejszą opcją, zmuszenie się do odszukania pomocy. Na całe szczęście teraz miał uzyskać pożądaną pomoc, ale jednocześnie wiązało się z tym, iż nie dość, że musiał wykonać polecenie tych miłych strażników, to jeszcze udać się z nimi na ich posterunek i, bardzo prawdopodobne, zakończyć dzień w lochu. Niemniej zniżył poziom lewitacji, po czym opadł ostrożnie na posadzkę i odrzucając broń położył się na ziemi z rękami na widoku, chociaż wciąż uciskał dłonią zraniony bok.

Tymoro, przegrałaś jakiś zakład z siostrą, że jej mnie użyczyłaś?

Krzyki i zamieszanie nie były przyjemną mieszanką dla Ocero, który w tym momencie chciałby być gdzieś indziej, w świecie magii leczniczej dzierżonej przez jakąś uroczą kapłankę. Głowa pulsowała bólem, a jej zawroty sprawiały, że zastanawiał się kiedy ostatnio coś jadł, bo jeżeli wciąż miał coś w żołądku to być może się niedługo dowie jaki był jego posiłek. Rana krwawiła dość mocno i chociaż wykrwawienie mu nie groziło, bardziej niebezpieczne od nawet obfitego krwawienia z rozciętej skóry głowy były wszelkie wstrząsy mózgu, na które miał spore szanse. Przy tym możliwa blizna oraz utrata kilku zębów nie miała żadnego znaczenia.
Krzywiąc się od krzyków stróżów prawa Miasta Wspaniałości wykonał polecenie ignorując część o tym, co mają robić magowie. Po pierwsze de facto magiem nie był, a po drugie i tak najwyraźniej z magii skorzystać nie mógł więc był poza grupą docelową. Wykonał rozkaz trochę zbyt szybko i zemdliło go poważnie, ale jakimś cudem opanował nudności. Chciał powiedzieć innym, aby też się poddali, że tak będzie lepiej, ale walka z głową była bardziej zajmującym zajęciem.

Jeszcze niedawno wydawało się, że Quelnatham wraz z Erilienem i Aeronem miał wyraźne zadanie - uratować Ocero i Tarniusa z łap porywacza, który był myrkulitą i najwyraźniej skrył się w jednej z rezydencji w bogatej dzielnicy Waterdeep. Oczywiście mogło to oznaczać, że w owej posiadłości roiło się od innych zwolenników Pana Kości, którzy nie mieli dobrych intencji wobec dwóch kapłanów Pani Księżyca, jednak nie było w końcu wyboru. Musieli wszak zrobić wszystko, co było w ich mocy, aby uratować nieszczęśników. Nastawało pytanie dlaczego jakiś myrkulita miałby porywać tych dwóch, ale w końcu albo mogło mieć to związek z ich kłopotami z zabójcami, albo z samym Tarniusem. Jaka by nie była prawda spodziewali się raczej walki z porywaczem nie zaś… tego.
Tassilar wciąż nie rozumiał wszystkiego, jak nie większości, z tego, co się tu tak naprawdę wydarzyło. Nagle rycerz Myrkula okazał się jakimś rodzajem sojusznika, a żadne porwanie nie miało miejsca. Do tego ci ludzie, którzy odrzucili bogów… i Ocero, który ponoć również się wyrzekł wedle słów Lyesatha…
Erilien dozna wstrząsu jeżeli, a może raczej kiedy, dowie się o tym.
Quelnatham mógł mieć przeczucie co ściągnęło strażników do rezydencji, a w takiej sytuacji obecność czarodzieja nie mogła dziwić - w końcu en Treves zrobił swoje. Równocześnie elfi mag mógł się spodziewać przybycia straży, jednak niekoniecznie z konsekwencjami dla ich grupy w momencie ich słabości, jako że wszyscy prócz niego samego i starszawego szlachcica byli mniej lub bardziej, ze wskazaniem na bardziej, ranni. Mag z Cormanthoru nie widział sensu w stawianiu oporu, więc i natychmiast wykonał polecenie skierowane między innymi do niego. Uniósł ręce prezentując dłonie i nie odezwał się ani słowem. Nie było powodu prowokować strażników, a w ten sposób tylko wszystko zostanie przyśpieszone. Szybciej wytłumaczą nieporozumienie, szybciej powrócą do swoich planów. Tak, to najlepsze wyjście.

Strażnicy miejscy nie próżnowali. Kilku z nich podeszło ostrożnie do leżących oraz do nieruchomego Quelnathama i spętali im ręce za plecami. Z elfim czarodziejem postąpiono jednak trochę inaczej, do więzów dodając jeszcze knebel. Tassilar nie mógł mieć im tego za złe, wszak przy użytkowniku Splotu, a szczególnie tym, który jako jedyny nie jest ranny, trzeba zachować środki ostrożności na tyle, na ile to możliwe, a sznur i knebel nie był najmniej przyjaznym Quelnathamowi sposobem, do jakiego mogli się posunąć inni.

A być może Erilien z Aeronem oraz z pomocą Lyesatha poradzą sobie lepiej niż ich złączona przypadkiem grupa.

Tarnius, który i tak był uziemiony z powodu rany nogi jedyne co zrobił, to przekręcił się na brzuch i w ten sposób wykonał polecenie. On także postanowił się nie buntować przeciw strażnikom i pomimo nuty szaleństwa, jaką wykazał się podczas zgromadzenia Prawdziwie Widzących, tym razem nawet nie mruknął słowa protestu. Ocero, po raz pierwszy od czasu spotkania swojego ojca w azylu dla obłąkanych, widział coś, co mógł określić jako… pogodzenie się? Tylko z kim, z czym? Z samym sobą, z boginią? Ze światem, który uznał go za obłąkanego? Dopiero po chwili młodszy kapłan zdał sobie sprawę, że ten stan może oznaczać wszystko… i to niekoniecznie pozbawione negatywów.

Za to ojciec i syn Wildhawk… To już było coś zupełnie innego.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Amandeus Wildhawk, który został naocznym świadkiem upadku rezydencji i gnicia w samym rdzeniu rodu oparł się o filar poręczy schodów, z których ledwo co zdążył zejść, kiedy pojawiła się straż. Z trudem, prawie osuwając się po filarze, usiadł na najniższym stopniu, zginając się ku lewej, chroniąc wyraźnie ten bok i uciskając oboma dłońmi ranę, jednakże pomimo mnogości obrażeń i tej jednej rany, która sprawiała mu tyle cierpienia, zachował dumę zdradzonego przez ojca szlachcica patrzącego na niego z wyrazem zupełnego obrzydzenia. Nie położył się na podłodze, zostając na schodku, chociaż było widać, że ogarnięty bólem nie jest w stanie wykonać polecenia. Spojrzał w stronę strażników i w wyrazie braku wrogości uniósł na chwilę zakrwawioną dłoń, którą uciskał ranę, po czym odezwał się z największą godnością, na jaką było go stać w tym momencie, chcąc chociaż częściowo wyjaśnić sprawę.

- Jestem Amandeus Wildhawk, trzeci syn lorda Naraltana Wildhawka i lady Espery po ojcu z rodu Whitemantle, wnuk lorda Carnisa Wil.. - zaczął, ale za chwilę ogarnięty bólem skrzywił się i pomimo woli zamilkł walcząc z cierpieniem.

Ten moment słabości został wykorzystany bezbłędnie przez tego, który jeszcze niedawno był jeńcem kociego, samozwańczego bohatera Waterdeep.

- Obrońcy Miasta Wspaniałości, jako lord Naraltan Wildhawk, głowa rodu Wildhawk i pan tej posiadłości proszę was o pomoc, jaką wierzę, że możecie mi udzielić. - rzekł starszy, czarnowłosy szlachcic, którego tożsamości do tego momentu większość tych, którzy stanęli przeciw Prawdziwie Widzącym nie znała, zaś był dobrze kojarzony przez strażników jako jeden ze szlachetnych lordów rezydujących w Koronie Północy.
- Zamilcz! Nie zasługujesz na... - odezwał się z wyraźną złością Amandeus,po czym jęknął boleśnie i chwycił za zraniony bok, który wciąż broczył krwią.

Strażnicy spojrzeli dość zaskoczeni najwyraźniej nie rozumiejąc zachowania syna lorda, a może zrzucając to na karby wstrząsu spowodowanego ranami Amandeusa, jednak zanim którykolwiek zdążył zabrać głos czy zadziałać, Naraltan dokończył swoją wypowiedź:
- Czyńcie swoją powinność, Protektorzy Waterdeep, i poprowadźcie do lochu tego, który nastawał na moje życie oraz na swój własny ród. - to mówiąc spojrzał na Amandeusa i chociaż nie widać w jego wyrazie twarzy ani w tonie głosu ni nuty złośliwości, to Azul Gato znałby prawdę - Poprowadźcie do lochu zdrajcę rodu Wildhawk i zdrajcę Waterdeep. Poprowadźcie do lochu mojego własnego syna.




Erilien en Treves

Przyszły lord szlacheckiego, elfiego rodu Treves zdawał sobie sprawę z tego, że otaczający ich, uzbrojeni strażnicy nie żartują. Inną sprawą było, iż miał własne spojrzenie na to, co powinien zrobić i nie wliczało się w to poddanie, co wiązałoby się z koniecznością poniechania zamierzonych działań. Jak mógł w końcu oddać się w areszt, jeżeli jego przyjaciele wciąż mogli być w niebezpieczeństwie? Jak mógł pozwolić się pochwycić skoro nie był niczemu winny…?

Cóż, może prócz odebrania wolności Lyesathowi i sprawienia mu trochę bólu, ale przecież mógł stanowić zagrożenie, prawda?

Erilien odmówił poddania się i chociaż jednocześnie nie zrobił agresywnego ruchu, to strażnicy nie zaprzestali wypełniania swoich obowiązków. Czemu nie strzelili od razu? Być może stan paladyna skłonił ich do zastanowienia nad koniecznością agresywnego działania. Gdyby Erilien mógł się sam zobaczyć zrozumiałby oburzenie Aerona, kiedy zdecydował się ruszyć na pomoc. Czuł się słaby, tak bardzo słaby i ledwo trzymał się na nogach. Każdy krok był wyzwaniem i Aeron to widział, zaś Erilien widział w oczach brata złość na jego głupotę, jak zapewne nazwałby to pół elf. Paladyn natomiast uważał swoje działania za jedyne wyjście, jednak teraz.. zasady gry uległy zmianie. Prawdopodobnie ten właśnie stan sprawił, iż uniknęli rozlewu krwi i chociaż dziedzic był tak pewien swoich umiejętności to nie mógł mieć pewności czy siły go nie opuszczą w najmniej odpowiednim momencie, o sprawności jego magii nie wspominając.

Nie zmieniało to wszystko jednak faktu, że Aeron nie miał tej taryfy ulgowej, a jedynie szybkie słowa brata uratowały mu skórę.

Erilien powołał się na swoje urodzenie, na swój ród, na swój status, jako dowód ukazując kunsztowny symbol swego domu. Fakt, iż pochodził z tej szlachetnej rasy najpewniej także pomógł, nie mówiąc już o jego umiejętności przemawiania do innych, która też miała swój wpływ na postrzeganie jego osoby.

Rozpoczęły się negocjacje.

Erilien nadal chciał iść szukać przyjaciół i podążyć im na pomoc, jednak dowódca oddziału stwierdził, iż już posłano wgłąb rezydencji innych, i na pewno nic nie grozi towarzyszom szlachcica. Przekonanie do tego Eriliena nie było łatwe, ale w końcu zgodził się na pójście z obrońcami Waterdeep do ich twierdzy i złożenia wyjaśnień pod warunkiem, że zaprowadzą go do Ocero oraz Quelnathama, na co dowódca przystał stwierdzając, iż na pewno znajdują się oni już na zewnątrz rezydencji. Jedynym nieudogodnieniem dla paladyna było to, że musiał oddać Dhaerowathila w ręce straży, ale w końcu to nie była jego jedyna broń… o ile magia go by nie zawiodła, a on miał siły ją z siebie wykrzesać. Nie miał zamiaru atakować szanownych protektorów Miasta Wspaniałości, jednak ostrożności nigdy za wiele.

Aeron sprawiał pewne problemy, szczególnie w momencie, gdy i od niego chciano broń, a do tego miano zamiar zakuć go w kajdany, czego uniknął Erilien z racji urodzenia. Pół elf jednak nie był głupi i wystosował pewien zabieg. Zrozumiawszy, że nie ma szans, aby po prostu dano mu spokój rzekł dumnym tonem:

- Również należę do szlachetnej rodziny Treves, a moje miano to Aeron Tasmaleth i’Treves, zaś Erilien en Treves jest moim bratem. - rudy pół elf najwyraźniej uczył się bardzo szybko… może dlatego, że w tym wypadku było to w jego interesie?
Nawet jeżeli ludzi zdziwiło, że ród dumnych elfów posiada w swoich szeregach mieszańca - nie okazali tego.

Chcąc nie chcąc także oddał broń i chwycił pod rękę swego brata, po czym zaczął go powoli prowadzić za strażnikami kierując się na zewnątrz posiadłości rodu Wildhawk.




Theodor Greycliff, Ocero, Quelnatham Tassilar, Erilien en Treves

Zapewne nie tak wyobrażali sobie sposób, w jaki opuszczą rezydencję, w której znaleźli się wedle różnych scenariuszy - z własnej woli lub zaciągnięci, kiedy ich świadomość przeszła w stan uśpienia albo, co najciekawsze, w akcji ratunkowej osoby zaliczającej się do pierwszej grupy. Wydarzenia nie potoczyły się tak, jak mogliby sobie wymarzyć, a przynajmniej nie do końca przystawały do tych marzeń.

Z jednej strony wszyscy żyli… przynajmniej ci, którzy nie bluźnili przeciwko bogom. Z drugiej Theodor i Ocero, Tarnius i Amandeus wraz z Erilienem - wszyscy oni doznali obrażeń, co w wypadku tego ostatniego miało miejsce jeszcze przed wkroczeniem w progi tego szlacheckiego budynku. Nawet Quelnatham nie uniknął rany, chociaż dzięki pomocy Aerona została ona zaleczona, ale przedarty i zakrwawiony rękaw szaty przypominał o tym, że znaczyła ona bruzdą rękę maga.
W pewnym sensie akcja ratunkowa się udała. Ocero i Tarnius żyli, jak i Theodor, choć czystym przypadkiem, również znalazł się w kręgu ocalonych. Dla obu kapłanów i prawdopodobnie dziecięcia szczęścia ważna była także kwestia, że kult Prawdziwie Widzącego upadł i tak i chociaż każdy z nich miał inne powody, by się z tego cieszyć, to łączyła ich przynajmniej ulga. Żyli. Niestety, zostali aresztowani, a ich przyszłość stała pod znakiem zapytania zważając na okoliczności, w jakich wszystko się wydarzyła i w jakim świetle ich to postawiło.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Strażnicy nie mieli zamiaru pozwolić po prostu umrzeć rannym. Kiedy tylko zgromadzeni poddali się związany i zakneblowany został Quelnatham, a jednocześnie reszta straży zabrała się do opatrywania ran Theodora, Ocero, Tarniusa i Amandeusa oraz do stabilizowania ich stanu, co szczególnie przydało się krwawiącym mocno Greycliffowi i młodemu Wildhawkowi. Nie byli kapłanami, ale zajęli się ranami jak najlepiej potrafili. Pozostała kwestia jak wyprowadzić rannych i okazało się, że muszą po prostu wynieść część z nich, która nie mogła chodzić lub ustać w pionie, co oznaczało większość potencjalnych winowajców.

Widzieli, jak strażnicy sprawdzają także czy którykolwiek z heretyków przeżył, ale z każdą chwilą coraz bardziej jasne było, iż są to płonne nadzieje, chociaż była szansa, że żyje przynajmniej jedna osoba...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Ponownie spotkanie Eriliena i Aerona nie napawało ich towarzyszy optymizmem. Elf był blady jak ściana i ledwo utrzymywał się na nogach, chociaż Aeron pomagał mu iść. Paladyn w pierwszym momencie uśmiechnął się widząc przyjaciół żywych, ale mina mu zrzedła, gdy zdał sobie sprawę z ich stanu. Chciał coś powiedzieć, chciał podejść do nich, ale jedynie osiadł w ramionach pół elfa, zamrugał kilka razy ledwo przytomnie, po czym i tą przytomność stracił. Słyszeli jak Aeron wyklina na niego, na jego głupotę i brawurę próbując utrzymać nieprzytomnego zanim jeden ze strażników ruszył mu z pomocą.

Theodor w bólu widział całe zajście, jednak ani nie wiedział kim jest ten białowłosy elf, ani kim jest ognistowłosy, niski, młody mieszaniec o zielonych oczach z złotawymi refleksami, a zupełnie nie miał pojęcia czemu tylko oni dwaj są niespętani.
Quelnatham nigdzie nie widział Lyesatha, a nie miał możliwości dowiedzieć się u Aerona co zaszło - jedynej osoby prócz może Naraltana Wildhawka, która nie doznała obrażeń tego dnia. Elfi wieszcz zastanawiał się jednak jak wyglądałaby sytuacja, gdyby to on został z Erilienem, a Aeron poszedł na poszukiwanie Ocero i Tarniusa…

Kiedy opuszczali bramy rezydencji zrozumieli, iż wydarzenia nie zostały niezauważone przez sąsiadów. Przed wejściem zgromadzili się gapie, w większości sługi rodów, których członkowie wszak nie zniżyliby się do stania w tłumie chętnych obejrzenia darmowego przedstawienia, ale ciekawość i możliwa chęć zyskania na tym nie traciła na wartości.

Ranni, ale zwycięscy teraz stanowili atrakcję dla niezdrowej ciekawości, która pcha do przyglądania się tragedii bliźniego i cieszenia się, że tym razem Beshaba wyszczerzyła się okrutnie w jego stronę. Kto czuł się poniżony, kto cierpiący, a komu nie zależało - to była już kwestia osobista każdego z obrońców bogów, jakimi pośrednio lub bezpośrednio byli, niemniej wszyscy oni byli strasznie zmęczeni fizycznie, czasem psychicznie, a czasem z obu powodów, zaś dla niektórych prawdziwe zmęczenie miało dopiero nadejść.

Tego było zbyt wiele jak na jedną noc.








Tahir ibn Alhazred

Gdyby ktoś zauważył Tahira w momencie, gdy ten próbował wydostać się z rezydencji Wildhawków mógłby zacząć się zastanawiać za sprawą jakiego cudu jego zbroja jeszcze się nie rozpadła. Z drugiej strony gdyby ktoś zauważył wtedy Tahira i, nie dajcie bogowie, wkroczył mu w drogę mógłby to przypłacić życiem.

Tahir jednak nie miał czasu na podobnie zmarnowane sekundy.

Przeniknąwszy przez podłogę znalazł się w pomieszczeniu poziom niżej, chociaż nie opadł na jego podłogę spokojnie, a spadł z całą siłą na nogi, zaś jego umęczona zbroja zaskrzypiała złowieszczo grożąc, że zaraz się rozpadnie. Emisariusz nie miał zamiaru dociekać czy ta groźba jest prawdziwa ani czy w okolicy są inni stróżowie prawa gotowi wpaść tutaj, aby sprawdzić co wywołało zamieszanie. Ponownie przeniknął przez litą powierzchnię, tym razem ścianę i powtarzał ten proces tak długo, aż nie zdołał wydostać się na zewnątrz rezydencji. Musiał oczywiście stawiać ostrożnie kroki i wyczuwać odpowiednie momenty na przejście, ale nie robił tego po raz pierwszy. Był zmuszony także uważnie nasłuchiwać, nie mając w planach napotkania strażników, którzy mogliby go zauważyć i zmarnować jego cenny czas.

Nie tym razem.

Przemknął przez tył ogrodu, śpiesząc aby zdążyć przed strażnikami krążącymi po nim, po czym ponownie przeniknął przez mur, powtarzając proces, dzięki któremu dostał się na teren posesji. Było to jeszcze zanim zamienił choć jedno słowo z kimkolwiek znajdującym się na tym terenie, zanim jeszcze dopadł młodego Amandeusa.
Niczym zjawa przemknął po cieniach, byle dalej od kordonu straży zgromadzonych sług rodów szlacheckich robiących za oczy i uszy swoich panów znajdujących się w sąsiednich rezydencjach. Zamieszanie działało na jego korzyść, ale nie mógł sobie pozwolić na spoczynek. Ruszył dalej przez miasto w kierunku świątyni, gdzie spodziewał się otrzymać pomoc… Niekoniecznie z dobroci serca.

Nie miała być to jednak przypadkowa świątynia, a nowy przybytek poświęcony Srebrnej Pani, której dziecię oświetlało nocne niebo.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Wokół świątyni Selune panował spokój i cisza. Nawet z przyświątynnej stajni nie dobiegały żadne dźwięki, co mogło znaczyć, że albo wyprowadzono inne konie, albo rumak Tahira pozbył się towarzystwa, bo niemożliwe było, aby zdołano się go pozbyć.

Rycerz Myrkula wciąż jednak nie miał zamiaru robić wokół siebie zamieszania. To mogłoby być… problematyczne i bezcelowe. Niczym cień przesunął się do ściany świątyni, żeby i przez nią przeniknąć i znaleźć się w tych świętych progach, niesplugawionych przez Widzących, jak to miało miejsce z poświęconą Siamorphe salą w rezydencji Wildhawków.
Pierwszą rzeczą jaką usłyszał Tahir po wtargnięciu do środka były ciche psalmy, które rozbrzmiewały w korytarzach, a ich źródło znajdowało się najwyraźniej w głównej nawie świątyni. Nie powinno to dziwić, że kapłanki bogini księżyca oddawały jej cześć właśnie w trakcie jego panowania na niebie i zapewne wszystkie się tam teraz znajdowały, możliwe że z częścią wiernych. Myrkulita jednak nie był osobą, która mogłaby po prostu wejść tam i prosić o pomoc mając pewność, iż ją otrzyma. Wiedział także, że będąc otoczony takim zgromadzeniem byłby w aktualnym stanie dość… narażony.

Potrzebował jednej, konkretnej osoby.

- ...a jeden z wiernych wybierze się złożyć hołd swojemu bogu przed Jego własną osobą. - do Tahira doszły ciche, kobiece słowa, słowa osoby, której poszukiwał. Skrył się za załomem korytarza nasłuchując rozmowy zbyt cichej, aby dosłyszeć jej całość.
- ...skoro elfi bóg... to może i nasza bogini… - druga kobieta odezwała się podekscytowanym głosem, ale zaraz kapłanka, która przejęła obowiązki Tarniusa uspokoiła ją i poprosiła, aby wróciły do ołtarza i dokończyły modły.

Musiał czekać.

Czekanie było okrutne w swej naturze. Tahir nie był niecierpliwy, jednak fakt, że jego zbroja z każdą chwilą niszczała coraz bardziej nie napawał optymizmem. Czuł się taki odsłonięty, taki… słaby. Nie mógł mieć pewności jak przejdzie spotkanie z Milanią Desner, ale nie miał w tym momencie większego wyboru. W najgorszym wypadku będzie musiał… improwizować.

W końcu modły ustały, a zgromadzeni zaczęli się rozchodzić. Tahir poruszał się ostrożnie, poprzez ściany, śledząc Wysoką Kapłankę w jej drodze do jej komnat kapłańskich, a kiedy je zlokalizował i upewnił się, że Milania jest w nich sama wiedział, że nadszedł czas działania.

Akurat w momencie, gdy na jego popękanym pancerzu osłaniającym klatkę piersiową pojawiło się podłużne pęknięcie.




Gaspar Wyrmspike

A miał dziś wypoczywać.

Wydostanie się z rezydencji nastręczyło tylko tyle problemów, że nie znał jej rozkładu, a skoro był myszą wszystko się dodatkowo komplikowało. Na szczęście dość szybko udało mu się zlokalizować innych strażników (tak, na szczęście) i za ich nieświadomą pomocą, podążając za nimi jako mały gryzoń, wydostać się z posiadłości rodu Wildhawk. Zajęło mu to jednak trochę czasu, bo stróżowie prawa, którzy najchętniej widzieliby Kociego Bohatera w lochach miejskich, nie kwapili się do rychłego opuszczenia budynku, najpierw sprawdzając całą rezydencję. Niemniej Kot w skórze myszy zdołał odnaleźć jednego z młodszych, który zmierzał do wyjścia i dzięki niemu, trzymając się wszechobecnych cieni oraz mroku rezydencji rozświetlanego tylko przez latarnie strażników, i przebierając szybko małymi łapkami znalazł się na dziedzińcu.
Wtedy też zobaczył, że dobrze zrobił uciekając z tego miejsca.

Nie można było powiedzieć, aby miejsce roiło się od strażników, jednak jeszcze kilku znajdowało się na zewnątrz. Gaspar nie wiedział skąd to nagłe zainteresowanie rezydencją ojca Amandeusa, skoro najwyraźniej dłuższy czas takiego nie przejawiano, jednak czy powinien się tym teraz przejmować? Powinien zniknąć, wrócić do domu, opatrzyć ranę, zjeść coś, napić się i iść spać. Niekoniecznie w tej kolejności.
Nie widział nigdzie tych, z którymi znalazł się w tamtym pomieszczeniu i nie wiedział czy stawiali opór - jeżeli byli rozsądni to tego nie zrobili. Z drugiej strony nie wyglądali na kogoś, kto może chcieć jeszcze walczyć. Mężczyzna w pełnej płycie miał paskudną ranę głowy, ten starszy znajdujący się obok niego raczej nie mógł chodzić. Unoszący się przy suficie Theodor zwijał się z bólu, a czarna zbroja opancerzonego jegomościa wiele przeszła, więc można było spokojnie zakładać, że i on też. Zostawał elfi mag, najwyraźniej nie będący rannym, ojciec Amandeusa i sam Amandeus, z czego lord zapewne miał jakieś atuty w rękawie, dające mu możliwość wyplątania się z afery bez walki zaś Amandeus jedynie grał kogoś, kto nie jest tak ranny, jak był naprawdę. Gaspar musiał przyznać, że wychodziło mu to znakomicie.
Pozostawał elfi mag, mogący narobić niezłych kłopotów, ale Gato ufał, że rozsądek tej zacnej rasy weźmie górę nad brawurą.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Był cały i prawie zdrowy, ale najważniejsze, że był wolny.

Azul Gato próbował wspiąć się na dachy, aby po nich dostać się niezauważony z powrotem do domu, jednak szybko zrozumiał, że nie będzie to takie proste. Rana boku nie była ani śmiertelna, ani szczególnie poważna, ale przy wysiłku odzywała się boleśnie. Po dwóch próbach zrezygnował i postanowił zdać się na bardziej konwencjonalne, chociaż mniej widowiskowe, metody. Ukrył się pomiędzy rezydencjami, z dala od strażników i gapiów, którzy zgromadzili się zaalarmowani zamieszanie, a wszystko po to, aby w spokoju móc przejść “transformację” z Kota w Dramaturga i udawać, że znalazł się tutaj jedynie dlatego, iż zaprowadziły go tu nogi, kiedy szukał natchnienia. Tym razem nie ryzykował i niespiesznie oddalił się z “miejsca zbrodni”, nie zaś próbował igrać z losem. Faktycznie, odczuwał zmęczenie, ale jednocześnie rana mu doskwierała, a nie byłoby dobrze, gdyby jakiś strażnik czy inny przechodzeń zainteresował się stanem cierpiącego, znanego poety.

W domu czekało do tego miękkie łóżko…

Stawiając krok za krokiem w myślach wyklinał tego, któremu zawdzięczał to obrażenie, ale dopóki nie znalazł się na miejscu nie mógł nic zrobić prócz udawania, że wcale nie jest w tym momencie cierpiącym dramatopisarzem. Jedyne co mu pozostawało to zastanawianie się nad tym, co tak naprawdę zaszło tej nocy oraz nad swoim niepowodzeniem, a nie były to miłe myśli i bynajmniej nie miód na ego… chociaż w tym momencie raczej chodziło bardziej o troskę o los przyjaciółki niż o jego własną, kocią dumę.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Gaspar Wyrmspike poczuł się od razu pewniej, kiedy dotarł do kamienicy, w której posiadał swoje mieszkanko. Zapowiadało to wszak rychłe spotkanie z pościelą, może z jadłem i piciem oraz z balią. Wszystko, co było teraz tak potrzebne…

...a o całej reszcie pomyśli jutro, gdy ból i zmęczenie ustąpią miejsca jasności wypoczętego i pozbawionego cierpienia umysłu.

Powoli wspiął się po schodach, aby stanąć przed swoimi drzwiami, po czym przez moment mocował się z zamkiem, który jak na złość postanowił się zaciąć. Na szczęście szarpanina nie trwała długo i po chwili mógł ogłosić się zwycięzcą. Pchnął drewniane drzwi, które delikatnie zaskrzypiały przy tym i wszedł do ciemnego pomieszczenia oświetlonego tylko światłem Selune wpadającym przez okno przesłonięte tylko zwiewnymi zasłonami, idealnymi na letnie, gorące noce.

Nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić do półmroku pokoju, nie zdołał strząsnąć z siebie ćmiącego umysł zmęczenia i bólu, kiedy sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Miał właśnie sięgnąć po świecę ustawioną na małym stoliku obok drzwi, kiedy został wyręczony w próbie oświetlenia pomieszczenia. Magiczne światło “uderzyło” w świecę znajdującą się na biurku rozświetlając pomieszczenie bez zapalania jej. Gaspar aż podskoczył całkowicie zaskoczony tym wszystkim, ale zanim jego umysł zdążył krzyknąć “Broń się!” Wyrmspike’a doszło poruszenie od strony skrytego w cieniach łóżka. W normalnych okolicznościach siedząca na jego niewielkim łóżku kobieta stanowiłaby zachęcający obrazek, jednak teraz było to przynajmniej alarmujące. Brunatno włosa, o gładkim licu i minie profesjonalisty oraz badawczym spojrzeniu nie wyglądała na szaloną wielbicielkę twórczości poety. Odziana była jednak nie w zbroję czy szatę maga, a w dobrej jakości spodnie i koszulę z narzuconym na to, fioletowym płaszczem zapinanym od przodu, jednak najbardziej szokujące mogły być słowa, które wypowiedziała spokojnym acz stanowczym głosem, jak tylko zostało wykrzesane magiczne światło:

- Co się wydarzyło w rezydencji Wildhawków?








Theodor Greycliff, Ocero, Quelnatham Tassilar, Erilien en Treves

Jeszcze na niebie panowała noc, kiedy przybyli do twierdzy straży miejskiej, a to co nastąpiło po przybyciu zdarzyło się relatywnie szybko, chociaż dla obolałych i zmęczonych było i tak zbyt długim oczekiwaniem na upragniony odpoczynek.

Odebrano im cały ekwipunek ze szczególnym wskazaniem na przedmioty magiczne wykryte dzięki pomocy magów przynależących do straży miejskiej. Najmniej problemów mieli oczywiście z ogołoconym z ekwipunku Theodorem, chociaż zabrali także i jego buty dając mu w zamian inne, mało wygodne, ledwo pasujące i tanie. Zabrali nawet księgę zaklęć Quelnathama nie bacząc na oburzone protesty, jednak nie mógł się przecież spodziewać innego traktowania.
Zapewniono im opiekę medyków, ale niestety nie była ona kompletna. Zajęli się oni ranami, zatamowali krwawienia, a tym ciężej rannym, na przykład Theodorowi, podano mikstury uzdrawiające… słabe mikstury. W tych czasach to i tak było dużo, jako że podobne specyfiki wzrosły w cenie kilkukrotnie, a przecież kapłani nie mogli marnować pozostałej im magii… o ile jeszcze jakąkolwiek posiadali. Mimo tego braku ich opiekunowie będący akurat na służbie poradzili sobie dobrze i zagrożenie życia minęło, choć dyskomfort pozostał. Theodor wciąż czuł ukłucia bólu w boku, a Ocero kręciło się w głowie. Kapłan nie wiedział czy pozostała blizna, jako że rana jeszcze nie była zaleczona, ale wedle słów medyka i jego własnego doświadczenia był to scenariusz bardziej niż prawdopodobny.

Rozdzielili ich szybko, nie pozwalając na zamienienie ze sobą ani słowa. Praktycznie od wejścia oddzielili Aerona i nieprzytomnego Eriliena od reszty nie zabierając ich jednak w stronę lochów, jak i poprowadzili Quelnathama w inną stronę, tym razem w dół, do podziemi wcześniej upewniając się, że nie będzie w stanie skorzystać ze Splotu, chociaż nie tylko jego czekał taki los. Wszak strażnicy nie mogli ryzykować.
Później przyszła kolej na resztę tak, że żaden nie znajdował się wraz z innymi w celi, jak i żaden nie miał pewności co się stało z innymi, a strażnicy nie byli skorzy do dzielenia się informacjami, jakby mieli nakaz milczenia… co było dość prawdopodobne.

Mogli się tylko domyślać, że wolni Erilien, Aeron i Naraltan nie zostali wtrąceni do lochu...



Theodor Greycliff

Przybycie strażników po niego było o dziwo jedną z lepszych rzeczy, jaka wydarzyła się w jego życiu w ciągu ostatnich godzin.

Pobyt w celi nie należał do najprzyjemniejszych przeżyć dla Theodora. Nie była ona szczególnie ciasna, ale jak to cela - obszerna także nie była. Greycliff przeżył ostatniej nocy wiele, jednak słowo “przeżył” było kluczowe. Wciąż czuł ból promieniujący z nie do końca zaleczonej rany. Prawie w ogóle nie spał tych kilku godzin dzielących ich od przybycia do lochów do ranka nie mogąc przestać czuwać i nasłuchiwać, nie mogąc przestać spoglądać co rusz na otaczające go ściany, a cierpienie ciała nie pomagało w walce z cierpieniem umysłu.

Z dwa razy, na krótkie chwile udało mu się przysnąć, a raczej zmusić się do chwilowego, ratunkowego odpoczynku, jednak to tylko pogarszało sprawę. Nie tylko czuł się znacznie gorzej po powrocie do pełni świadomości, jakby zupełnie nie oddał się we władanie potędze zmęczenia, ale także, a wręcz szczególnie, jego umysł płatał mu figle, których nie powstydziłaby się okrutna córka Tyche.

Znajdował się w całkowitej ciemności pomieszczenia o ścianach, które nie dość, że znajdowały się na wyciągnięcie ręki, to jeszcze zdawały się powoli, ale stanowczo, przybliżać. Słyszał głos Prawdziwie Widzącego, słodki głos, który mącił mu w duszy obiecujący wiele, wzywający do walki z bogami, do zniszczenia Tymory, która nie uratowała go przez pobytem w tym przerażającym miejscu. Czuł zapach krwi, ale nie wiedział czy swojej, czy może wszystkich martwych heretyków… jednak jaka była różnica? Czy sam nie był heretykiem? Zniszczył symbol, wyrzekł się Pani Szczęścia…

Nie. To był blef, tylko gra. Tylko gra… Bogini przecież…

Przebudził się i był wdzięczny, że po niego przyszli tym bladym świtem. Powoli, trochę grając na zwłokę, trochę zachowując ostrożność z powodu rany i swojej własnej nerwowości wstał z pryczy i nieznacznie przechylając się w stronę zranionego boku ruszył z dwoma strażnikami. Podejrzewał, że prowadzą go do sali przesłuchań i podejrzewał również, że zostanie mu zadane wiele niewygodnych pytań na część których nie będzie miał odpowiedzi, a straż miejska nie lubi, gdy się nie odpowiada na ich pytania, co nie było krzepiące w wypadku tej konkretnej sprawy.

Nierozstrzygnięta, jeszcze, pozostawała kwestia tego czy uwierzą Theodorowi w jego opowieść o szalonych heretykach chcących wymordować bogów… Czy on sam by uwierzył?

Został wprowadzony przez metalowe drzwi do środka niewielkiego pomieszczenia, jednak jeszcze nie na tyle małego, aby przeszkadzało mu to. Były tutaj jedynie dwa krzesła ustawione naprzeciw siebie oddzielone stołem, który przeżył swoje o blacie poznaczonym bliznami czasu i bliznami, które spowodowane zostały przez bardziej oporne jednostki sprowadzone na przesłuchanie, jednak umeblowanie i brak czegokolwiek poza tymi trzema meblami nie zwrócił tak uwagi Theodora, jak osoba, która stała ze skrzyżowanymi na piersi ramionami naprzeciw aresztanta, opierając się o ścianę i przypatrując mu się bystrym wzrokiem. Piwne oczy ludzkiego mężczyzny powyżej czterdziestki wyrażały coś, czego Moneta nie mógł rozszyfrować, a odnosiło się właśnie do jego osoby. Szczupła sylwetka człowieka sprawiała, że niejeden zastanawiał się czy w tym osobniku jest chociaż miedziak siły oraz czy naprawdę otrzymuje on taką głodową pensję.

Theodor znał tego człowieka, a śledczy Zanis Overos znał Theodora z czasu, gdy sprawa Machy była na celu jego uwagi, a co za tym idzie - sprawa Greycliffa.

- Miałem nadzieję, że nasze kolejne spotkanie w tym charakterze nie będzie konieczne, Theodorze Greycliff. - odezwał się Zanis, który kiedyś już grał z Monetą w grę w “Przesłuchującego i Przesłuchiwanego”, jednak wtedy miał pytania odnośnie Machy, nie zaś szalonego kultu bezbożności...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 02-07-2015 o 17:49.
Zell jest offline  
Stary 01-07-2015, 01:32   #164
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Ocero

Był jeszcze blady świt kiedy Ocero został brutalnie, ponieważ w ogóle, wyrwany ze zbyt krótkiego snu, jednakże strażnik, który tego dokonał nie przejmował się ani niewygodą kapłana ani tym bardziej irytacją skierowaną w jego stronę. Słowa selunity nie zmieniły jednak niczego i jeszcze nie wybudzony został wyprowadzony z celi pod strażą i zabrany z lochów, aby zostać “odeskortowany” do miejsca znanego mu już prawie równie dobrze co miejskie lochy Waterdeep. Oczywiście, chociaż to było pierwsze co mogłoby przyjść do głowy, kapłan Pani Księżyca nie był tu tak częstym gościem z powodu swoich występków… nie dokładnie przynajmniej. Powodem było, co najdziwniejsze, jego dobre serce i nieortodoksyjne metody posługi Selune, których Tarnius nie rozumiał i nie popierał… w przeszłości, jeszcze tej niedawnej. Jakie teraz byłoby jego podejście do działań młodszego członka kleru - Ocero nie miał pojęcia. Jeżeli kiedykolwiek wydawało mu się, że zna dobrze Tarniusa Gazgo musiał zrewidować swoje wyobrażenia i to nie tylko z powodu tego, co uczynił Wysoki Kapłan na szkodę swojej własnej bogini, nie tylko z powodu, iż trafił do przytułku dla obłąkanych, ale szczególnie z powodu tego wszystkiego, czego młodszy kapłan był świadkiem w rezydencji rodu Wildhawk.
Tarnius okazał nieznaną Ocero twarz, a raczej część swojej duszy.
A może nie…? Może to nie była prawda, a tylko machinacje myrkulity albo oddźwięk całego chaosu związanego z milczeniem bogów?

Jaka nie była prawda wszystko to musiało wpłynąć na Wysokiego Kapłana świątyni Selune z Miasta Wspaniałości uznawanego za szalonego. Czy naprawdę był obłąkany? Czy Ocero w to wierzył po tym wszystkim, czego był świadkiem i w czym sam brał udział?

Brał udział…

Ocero spojrzał na swoje wolne od pancerza dłonie, jakby próbując odszukać na nich skazy naznaczonej krwią. Zabił człowieka, zrobił to w obronie własnej, jednak to nie sam akt go napawał przerażeniem, a raczej sposób, w jaki zostało to dokonane, a co zaczęło dochodzić do kapłana, gdy minął pierwszy szok, a w głowie przestało mu huczeć. Początkowo starał się o tym nie myśleć, ale przemyślenia nadeszły bolesną falą, jak pozostał sam w celi. Pomimo wszystkiego spędzało mu to tak wyczekiwany sen z powiek, aż w końcu zupełnie wyczerpany opadł z sił i dopiero wtedy zasnął. Zabił człowieka w okrutny sposób. Uderzał okutymi pięściami w jego głowę, aż nie uszła z niego świadomość i życie, a ta pierwsza uchodziła szczególnie powoli.

A później, po jego bolesnej śmierci jaką sprowadził na nieszczęśnika uderzał dalej, aż twarz mężczyzny przestała przypominać samą siebie.

Ocero nawet nie spostrzegł się, kiedy znalazł się w sali przesłuchań - surowej acz na szczęście pozbawionej stołu tortur, na którego zapewne nie dano pozwolenia… przynajmniej na tym poziomie twierdzy. Znajdowały się jednak dwa krzesła, w tym jedno wyraźnie mniej wygodne od drugiego oraz prosty stół, za którym siedział nikt inny, jak znany już Ocero śledczy Marcis Pister. Jego obecność dość zdziwiła kapłana, jako że z tego, co pamiętał ten strażnik zdążył awansować od ich ostatniego spotkania, więc jego obecność oznaczała kłopoty…

Dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna z krótką, równie ciemną brodą przyglądał się Ocero nieodgadnionym wzrokiem i chociaż uśmiechnął się na jego widok kapłan nie czuł się uspokojony. Gestem wskazał mniej wygodne krzesło i odczekał aż przybrany syn Tarniusa zajmie miejsce. To wszystko było… bardzo niepokojące.

Ktoś ważniejszy zajmował się sprawą.
Na stole leżała pokaźnych rozmiarów sterta papieru, a Ocero mógł z dużym prawdopodobieństwem określić co one zawierają i jak bardzo jest to powiązane z nim… kolejny niepokojący fakt.
- Który to już twój pobyt u naszym przytulnym lochu? - niespodziewanie Marcis odezwał się żartobliwym tonem, którego nie zmienił w dalszej części wypowiedzi, ale jego poważny wzrok, jakim przeszywał Ocero zadawał kłam możliwemu mniemaiu, iż jest on w dowcipnym nastroju - Trochę wyrośnięci są ci twoi nowi podopieczni, kapłanie.




Quelnatham Tassilar

Chyba najbardziej irytujące w całej tej sytuacji było to, że nie zostali od razu wysłuchani.

Quelnatham, jako potencjalne, magiczne zagrożenie, które do tego nie doznało żadnych obrażeń mogących uszczuplić jego destrukcyjne chęci, został pozbawiony możliwości wyrażenia swoich myśli poprzez mowę, którą to możliwość odzyskał dopiero w twierdzy. Problemem jednak był fakt, iż obdarowano go “biżuterią” blokującą przepływ magii, uniemożliwiając mu korzystanie ze Splotu. Dla czarodzieja było to najboleśniejszym ciosem, jednak czy mógł mieć to tym strażnikom za złe? Ich obawy wszak miały swoje uzasadnienie, bo w końcu nie mogli posiadać pewności co do intencji danego maga w sytuacji, w jakiej został znaleziony… z masą porażonych magią zwłok.

Niemniej brak kontaktu ze Splotem bolał po trzykroć bardziej niż jakakolwiek rana ciała, chociaż złoty elf wątpił czy Ocero i ten drugi, rudowłosy człowiek zrozumieliby jego cierpienia.

Najgorsze jednak było, że wciąż nie wiedział co tak naprawdę się wydarzyło w rezydencji. Nie miał okazji porozmawiać z nikim, a i nie wiedział, co stało się z Lyesathem, którego posłał po Eriliena i Aerona. Czy powinien się martwić? Cokolwiek jednak miało miejsce jedyni strażnicy, z którymi miał kontakt w lochu nie byli skorzy do rozmowy; albo nie wiedzieli nic, albo dostali zakaz przekazywania informacji lub, co równie prawdopodobne, oba.

Musiał czekać…

Nie był traktowany źle, ale jednak znajdował się z lochach, otoczony innymi skazańcami, zupełnie jakby i on był czemuś winien. Fakt faktem, że przyczynił się do śmierci tego maga oraz zabił agresora w rezydencji, ale wszystko było w obronie własnej i obronie innych, jednak czy mógł liczyć na odmienne traktowanie? Może i posiadał swoje wpływy i pozycję w Cormanthorze, może i za nim stał Ilidath z Silverymoon, ale teraz znajdował się w Mieście Wspaniałości nie zaś w Klejnocie Północy. Nawet jeżeli miał zamiar powołać się na Asdenera, to musiał odczekać, a i minęło jeszcze zbyt mało czasu, aby do wieszcza dotarły nowiny. Ocero zapewne również nie został jeszcze wysłuchany, Theodora nie znał, zaś Erilien pewnie jesszcze nie przebudził się zmożony niedawnym cierpieniem i nie zdołał nic tłumaczyć, o ile chcieliby jeszcze w nocy wyciągnąć z niego wyjaśnienia. Pozostawał Aeron, jednak kto tam wie, co ten mieszaniec powie lub zrobi i czy nie spowoduje to tylko większych szkód. Erilien pewnie zagadał straż tak, że uniknął łańcuchów, jednak pozostawało pytanie…

...dlaczego Aeron także wyszedł niespętany z rezydencji?

Przybyli po niego na końcu, chociaż elfi wieszcz odseparowany od reszty nie mógł tego wiedzieć. Nie wyrwano go z transu, jako że przebudził się wcześniej, co było plusem. Niestety, strażnicy wciąż nie chcieli z nim rozmawiać, a jedynie poprowadzili go korytarzami obok cel i wyżej, do pokoi przesłuchań, jednak zamiast wejść do któregoś z nich skierowano się dalej, aby w końcu zatrzymać przy jednym z nich i wprowadzić do środka Quelnathama.

Pokój nie przypominał sali przesłuchań. Był gabinetem, skromnym, ale wciąż gabinetem. Posiadał proste, dość tanie biurko ustawione przy niewielkim oknie, przez które wpadało poranne światło oświetlające ten niezbyt duży pokój. Wszędzie stały regały zastawione masą papierów będących najpewniej spisanymi niezaznaniami oraz aktami spraw. Co dziwne pomimo ich mnogości zostały one skrupulatnie uporządkowane i wydawało się, że wszystko ma swoje miejsce i niczego nie można zgubić w tym gąszczu ładu… a przynajmniej nie mógł zapodziać nic ten, który to wszystko układał nie pozwalając, aby pokój utonął w chaosie.

Za biurkiem siedział pół elf odziany w uniform godności śledczego, a przynajmniej tak wydawało się Quelnathamowi, chociaż nie umiał on określić rangi, ale jeżeli patrzeć na jego prostotę i sam gabinet nie mógł przynależeć do szczytów hierarchii. Jasne, dość krótkie blond włosy miał ułożone poprawnie, jak i sam gabinet był, co dawało pewien wgląd w samą osobę mężczyzny. Nie był już chłopaczkiem, a raczej mężczyzną w sile wieku, zapewne starszym od Ocero, chociaż dla mieszańca to nie był problem. Spojrzenie błękitnych oczu jakim obdarzył Quelnathama nie było natarczywe, a raczej uprzejme, choć zawarta w nim była jakaś ciekawość. Kiedy elf z Cormanthoru przeszedł przez drzwi pół elf wstał z krzesła pozostawiając w spokoju księgę, w której coś zapisywał i skłonił delikatnie głowę na powitanie, po czym wskazał krzesło przed biurkiem.

- Ta noc była naprawdę burzliwa, chociaż tym razem to nie z nieba ona nadeszła. - odezwał się mężczyzna, po którym widać było pewne oznaki zmęczenia, co przypomniało elfowi Aerona - Nazywam się Semoreth Silverwing. Jestem śledczym straży Waterdeep zajmującym się sprawą, jaka miała miejsce w rezydencji rodu Wildhawk.




Erilien en Treves

W przeciwieństwie do Ocero i Theodora, Erilien nie został zwleczony bardzo wcześnie z łóżka. Z drugiej strony nie byłoby i tak to łatwe, jako że en Treves stracił przytomność, gdy tylko opuścił wraz z Aeronem rezydencję skąd został zaniesiony do przydzielonego mu pokoju i przebudziwszy się tylko na kilka chwil ponownie, praktycznie zemdlony, zapadł w trans tak bardzo przypominający sen, iż mógł się zastanawiać czy nim nie był. Obudził się jednak tak zmęczony, jak to tylko możliwe, zupełnie jakby nie odpoczywał od kilku dni intensywnego wysiłku, ale kto mógłby się dziwić takiemu stanowi rzeczy? W końcu nie był przyzwyczajony do tego, że zaklęcie przemiany zawodzi w tak… widowiskowy sposób powodując spustoszenie w prawdziwej formie tego, który był jego podmiotem. Mimo wszystko Erilien wolałby tego nie doświadczać, nawet jeżeli niosło to za sobą jakąś naukę. Niektórych wrażeń lepiej unikać.

Swojemu pochodzeniu zawdzięczał także fakt, iż nie został obudzony gwałtownie, mało przyjaźnie. Obchodzili się z nim raczej delikatnie, pewnie dlatego że nie wiedzieli jak naprawdę powinni się zachowywać w stosunku do paladyna. Zapewne przez czas, gdy ten wypoczywał zdążyli się upewnić, iż jego szlachectwo na pewno nie jest tylko kłamstwem, a to dawało nadzieję na przyszłość nie tylko Eriliena, ale także Aerona. Elf musiał przyznać, że Tasmaleth wykorzystał sytuację mistrzowsko, chociaż w sumie miał do tego pełne prawo, a owo prawo otrzymał od en Trevesa w momencie, gdy ten ogłosił go swym bratem i przygarnął do rodu. Dzięki temu Aeron mógł teraz spać w łóżku, nie na więziennej pryczy, zapewne również nie niepokojony zanadto przez strażników, choć również mający złożyć wyjaśnienia.

Jakie będą te wyjaśnienia? Tego Erilien nie wiedział, jako że nie możliwości rozmowy z bratem, jak i strażnicy raczej starali się, aby takowej nie przeprowadził, chociaż ich starania nie były konieczne. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień odciągnęło paladyna skuteczniej niż jakiekolwiek zakazy, które mogliby nałożyć strażnicy w trosce o dobro sprawy. Teraz natomiast przyszedł czas zmierzyć się z tym wszystkim i odpowiedzieć na parę pytań, a może szczęśliwie nie będzie to długo trwało, chociaż coś sprawiało, że elf powątpiewał w to.

Wybudzony z transu doprowadził się do porządku i opuścił pomieszczenie, w którym spędził resztę nocy oraz ranek. Przy drzwiach stał już jeden ze strażników gotowy zaprowadzić Eriliena na miejsce, w którym zapewne już ktoś czekał niecierpliwie na wyjaśnienia, a nie było sensu kazać mu czekać jeszcze dłużej. To byłoby mało grzeczne w stosunku do, de facto, kogoś kto czuwa nad bezpieczeństwem miasta, nawet jeżeli nie robi tego idealnie. Paladyn ruszył za swoim przewodnikiem, który najwyraźniej trwał przy pokoju cały ten czas, nie spodziewając się już żadnych kłopotów (wszak nic złego nie zrobił), przed którymi winien go chronić jego… szlachecki immunitet.

Niestety, nie chronił on go przed wszystkim.

Właśnie przechodzili obok pokoju, w którym umieszczono Aerona, elf został poinformowany, iż dopiero będą budzić i’Trevesa, gdy zza drzwi rozległ się rozdzierający duszę krzyk mogący zwiastować jedynie kłopoty.

Aeron…

Strażnik, który stał przy tym pokoju momentalnie ruszył się i miał już wpaść do środka, jednak nie docenił Eriliena, który wyminąwszy go pierwszy znalazł się w pokoju i zobaczył co tak naprawdę się tam dzieje.

Przybrany brat Eriliena rzucał się na łóżku ogarnięty jakimś koszmarem, którego treści przyszły lord Zimowego Dworu nie był w stanie dociec. Pot perlił się na czole pół elfa, ogniste włosy, zwykle i tak poczochrane, teraz plątały się w istnym chaosie powodowanym tym “szaleńczym tańcem”.

Aeron wrzeszczał, a był to krzyk czystego przerażenia i wyimaginowanego bólu.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-07-2015 o 01:53.
Zell jest offline  
Stary 09-07-2015, 11:53   #165
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
-Ja też miałem taką nadzieję, Zanisie Overos - Moneta skrzywił się lekko - Czy też powinienem mówić “Panie Władzo”?
- Na to nie ma potrzeby, ale zachowajmy choć nutę profesjonalizmu, Theodorze Greycliff.
-Profesjonalizm, cenna idea - Theo spojrzał w oczy “gliniarza” - Podobnie jak szczerość. Mam zamiar być dzisiaj z tobą szczery. Uwierzysz? I mów mi Moneta.
- Zaiste zaskakujące, Moneto, jako że nie zdarza się to nadmiernie często, ale faktycznie - szczerość szczególnie w tej sprawie może być przydatna. Nie wygląda to za dobrze, ale jestem przekonany, że sam zdajesz sobie sprawę z tego.
-Zaiste zaskakujące. Przyprowadziliście mnie tu bez oglądania się na takie idee jak stan mojego zdrowia i wymagacie szczerości. Ciekawe - Theo zrobił sugestywną pauzę - Ale jak już mówiłem, będę szczery, choćby ze względu na stan swego zdrowia. I możliwość jego pogorszenia na wypadek gdybym nie był szczery. Co chcesz wiedzieć?
- Gdybym nie oglądał się na twój stan to zostałbyś tu zaciągnięty jeszcze w nocy i opatrzony tylko na tyle, abyś nie wykrwawił się podczas przesłuchania. - odparł Zanis i kontynuował - Chcę wiedzieć co się wydarzyło w rezydencji Wildhawków. Zostałeś wraz ze swoimi towarzyszami zastany w sali pełnej trupów i tylko wy wciąż oddychaliście. To budzi pytania.
-Zapytaj o to właścicieli rezydencji - odparł Theodor grzecznie - Ich o to zapytaj. Ja powiem ci tyle, że nie nazwałbym tamtych moimi towarzyszami. Za słabo się znamy. I jeszcze, że nie ja zacząłem tą burdę. Zrobił to tak zwany Wiedzący, lider bandy apostatów, którzy postawili sobie za cel obalenie bogów. Tak wiem, że to brzmi mało prawdopodobnie. Ale sam byłem świadkiem, jak zamordowano prawowiernego kapłana.
- Faktycznie, bardzo prawdopodobnie to nie brzmi, ale zacznijmy od początku. - przyznał mężczyzna przyglądając się Theodorowi - Jak to się stało, że w ogóle znalazłeś się w rezydencji rodu Wildhawk?
Theodor bezsilnie rozłożył ręce.
-Nie wiem. Po prostu nie wiem - potarł czoło - W jednej chwili byłem w miejscówce mojego ziomka, Korevisa, a w następnej w piwnicy Wildhawków przerobionej na celę. Powitał mnie tam ten sam apostata, o którym ci mówiłem. Pamiętam...pamiętam, że słyszałem jego głos, śniłem o upadku Bogów...a gdy się obudziłem zostałem zaprowadzony do tego pomieszczenia, z którego mnie zwinęliście. Poszedłem tam zgodnie z manierą gronostaja szukającego dziury w klatce, gotów do ucieczki w każdej chwili. Tam spotkałem tą dwójkę kapłanów Selune, których zabraliście razem ze mną i wesołą gromadkę heretyków spijających niczym miód każde słowo tego fałszywego proroka - Theodor zamilkł wyraźnie próbując zebrać myśli.
- Czego od ciebie chcieli?
-Chcieli skaptować nas trzech w swe szeregi.
- Powiedziałeś, że byłeś świadkiem, jak zamordowano kapłana… Jak do tego doszło? Czy podczas, gdy i inni, których znaleźliśmy martwych w sali, byli zabijani?
-Nie - Theodor przeczesał włosy - Kapłana zabił jeden z tych dwóch selunitów, których zgarnęliście. Zrobił to ponieważ apostata tego żądał. To miał być test lojalności, jak sadzę. Ten starszy selunita, aby oszczędzić nam, młodym, tego czynu wziął ciężar na swe barki. A pozostali członkowie tego kultu..tak wiem, że to dziwna nazwa dla bandy ateistów...! zginęli kiedy usiłowaliśmy się wydostać z tego przeklętego miejsca. My chcieliśmy odejść, a oni nie chcieli nam na to pozwolić.
- Mówisz jednak wciąż o sobie i dwóch selunitach, jednak kiedy straż dostała się do sali natrafiła na większą ilość osób. Skąd oni się tam znaleźli?
-Jeśli chodzi o człeka w czarnej zbroi to właśnie on zabił apostatę i umknął gdy weszliście do akcji. W sali był też Azul Gato, a przynajmniej tak sądzę po stroju, który ten samozwańczy obrońca Waterdeep miał na sobie. Także obaj Wildhawkowie - Theodor wzruszył ramionami - Mówiłem ci już, że nie znam tamtych. Co chcesz więc wiedzieć?
- Muszę przyznać, że ci, których zabiliście, mieli przewagę liczebną, a i tak sobie z nimi poradziliście… Bez strat? Jak to możliwe, że tyle osób nie dało rady kilku? I kiedy pojawili się inni, aby wspomóc ciebie i selunitów?
-Mnie nie pytaj, nie moja to zasługa. Większość trupów miał na koncie ten typ w czarnej zbroi. Głównie dzięki niemu żyjemy. A kiedy się pojawili? Nie jestem pewien. Krótko po rozpoczęciu walki, jak sądzę.
- Po rozpoczęciu walki dotarł także elfi mag oraz Azul Gato i obaj przyczynili się do pokonania “heretyków”?
-Tak...tak sądzę. Wybacz, ale marnie się czuję. Nie jestem pewien, ale tak, obaj pomogli, acz ten rycerz o którym mówiłem najbardziej przysłużył się bożemu dziełu.
- Ten rycerz… Najwyraźniej jest potężną personą, a jednak umknął przed strażą nie próbując nic zrobić i zostawiając was samych. - śledczy zamyślił się na chwilę - Mówisz o kimś, kto najwyraźniej wyparował tak szybko, że żaden z naszych go nie widział, a to on wedle twoich słów stoi za zabiciem większości tych ludzi. - pokiwał lekko głową - Ale skupmy się na czymś innym, aby cię zanadto nie męczyć. Widziałeś kiedy pojawił się Naraltan Wildhawk i jego syn, Amandeus Wildhawk?
-Nie jestem pewien, rozumiesz, walka o życie dość znacząco upośledza funkcje poznawcze. Chciałem powiedzieć, spostrzegawczość. Ale nie wzięli udziału w walce.
- Także nie zauważyłeś, żeby Amandeus Wildhawk zachowywał się jakkolwiek agresywnie w stosunku do swojego ojca?
-Jego ojca? - Theo zastanowił się - Nie.
- Walka musiała być dla ciebie dramatyczna, Moneto, sądząc po twoich ranach, ale skoro ten rycerz zabijał, to ty nie musiałeś sobie zapewne brudzić rąk.
-Taki już jestem - prychnął Theodor - Boję się ryzyka i uciekam gdy tylko mogę. A tak poważniej - wzruszył ramionami - zabijałem. I nie jestem z tego cholera dumny. Winę wyznaję i oczekuję kary. Ale nie spodziewaj się ,cholera jasna, skruchy.
- Nikt nie powiedział, że tego się spodziewam czy oczekuję. - odparł Zanis - Zdumiewa mnie jednak zbieg okoliczności, że najpierw przed zabójstwem ratuje cię Tarnius Gazgo, ten starszy selunita, który wyrwany został z przytułku dla obłąkanych, zaś później tajemniczy, nieśmiały rycerz w czarnej zbroi tak naprawdę ratuje ci życie. Muszę przyznać, że komuś na tobie musi zależeć i darzy cię sympatią, jak i tamci musieli cię obdarzyć.
-Dlaczego mnie? A może selunici i rycerz nieśmiałek darzyli się sympatią? Nie mnie to wiedzieć.
- Ci, co chcieli obalać bogów mieli naprawdę ciekawe poczucie humoru. - odezwał się Zanis nagle zmieniając temat - Wiesz, że sala, w której was znaleźliśmy była poświęcona bogini? Siamorphe?
-Była. Dobrze powiedziane. I tak, wiem to.
- Zakładam też, że nie wiesz jaki cel mieli inni w mordowaniu tych ludzi? Ty walczyłeś o przetrwanie, dwaj selunici zapewne też, ale rycerz? Azul Gato czy ten elf? Nic w zachowaniu któregokolwiek z nich nie zdradzało jego intencji?
-Rycerz jako pierwszego zaatakował apostatę. To może świadczyć o jego celu, choć równie dobrze mogły nim kierować nakazy taktyki. Rozumiesz, sfora gdy braknie przywódcy zwykle idzie w rozsypkę.
- Czy ktokolwiek zdołał opuścić to pomieszczenie żywy?
-Przypuszczam, że chodzi ci o tych heretyków. Powiedziałbym, że nie, ale ponieważ do tej grupy należeli również magowie dysponujący zaklęciami niewidzialności, nie mogę być pewny.
- Mieli magów, a jednak przeżyliście. Muszę przyznać, że to spore osiągnięcie.
-Też tak myślę.
- Nie będę cię więcej męczył, Moneto. - niespodziewanie stwierdził Zanis - Ale gdybyś coś jeszcze sobie przypomniał, co pomogłoby nam, a w tym i tobie… Rozumiesz, druga strona tego konfliktu z rezydencji już nie może nic powiedzieć na swoją obronę.
-Czemu mnie to nie cieszy - mruknął Theodor - Czy mogę już wracać do swej luksusowej celi?
- Tak, zostaniesz do niej odprowadzony. Nie chcemy, abyś upadł i zrobił sobie większą krzywdę, tylko… - spojrzał na Theodora - …czemu otrzymałem sugestię, abyś został umieszczony w jednej z mniejszych cel, czego nie uczyniłem? Masz agorafobię?
Theodor wzruszył ramionami.
-Cela to cela. Niczym się jedna nie różni od drugiej. Wiem coś o tym.
- Nie wątpię, Theodorze, nie wątpię.
 
Jaśmin jest offline  
Stary 10-07-2015, 21:18   #166
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Sytuacje nadzwyczajne wymagają nadzwyczajnych środków. Tak bylo i tym razem. Szczęściem w nieszczęściu było, iż Erilien miał blade pojęcie co dzieje się z jego bratem. A przynajmniej tak mu się wydawało. Nie próbował więc trzymać półelfa czy uspokajać, miast tego zebrał siły i wymierzył mu siarczysty policzek. Wszak na czcigodnego Quelnathama ta metoda zadziałała od razu.
Aeron został momentalnie wyrwany z tego snu, czy cokolwiek to było. Rzucił się jednak ponownie na łóżku tak, że spadł z niego boleśnie, po czym zerwał się na równe nogi i trzymając Eriliena na oku zaczął się cofać w kierunku ściany, cały spięty, gotów na walkę.
- Spokojnie. Już dobrze. - Uspokajał brata jak uspokaja się dzieci.
- Nie! - krzyknął pół elf dysząc ciężko z nerwów. - NIE! - zakrzyknął ponownie, a w tym krzyku słychać było nie złość, a strach.
- Aeronie! - Wrzasnął ile sił w płucach na brata i potrżasał nim niczym słomianą kukłą. - Obudź żesz się, na Seldarine!
Aeron sapnął zaskoczony tym, że Erilien zaczął nim potrząsać, a do tego zrobił tyle zamieszania, zupełnie jakby pół elf go nie zrobił. Niemniej to, co się stało po tym, jak przebrzmiały słowa paladyna nie należało do najprzyjemniejszych. Aeron Tasmaleth i’Treves po prostu bez ostrzeżenia, zbyt szybko, aby paladyn zareagował, uderzył brata pięścią w szczękę. Nie było to uderzenie, które sprawiłoby, że Erilien by upadł, ale jednocześnie sprawiło ból. Strażnik, który również znajdował się w pokoju ruszył, aby najpewniej poradzić sobie z agresywnym mieszańcem.
Erilien zatrzymał go gestem wyciągnietej dłoni lecz odezwał się do brata.
- W porządku jesteśmy kwita. - Drugą dłonią rozcierał sobie obolałą szczękę. - Lepiej się czujesz? - Zapytał z troską widząc, że Aeron najprawdopodobniej doszedł już do siebie.
Mieszaniec jeszcze przez chwilę przyglądał się Erilienowi, jakby do końca nie rozumiejąc sytuacji, w jakiej się znalazł. W końcu jednak rozejrzał się ostrożnie, po czym zakrył oczy dłonią i wyszeptał, co osobliwe, z irytacją:
- Przepraszam, nie chciałem, naprawdę, nie chciałem, nie chciałem…
- W porządku? Kolejne koszmary?
- I ty… I ty sądzisz, że jestem wybrany przez Corellona, że to jakieś błogosławieństwo? - warknął, ale było to tak słabe, że smutne w swojej niemocy.
- Droga wybrańca nie jest łatwa ale wierzę, że Corellon nie dał Ci na barki ciężaru większego niż zdołałbyś unieść. - Zastanowił się chwilę i dodał. - Może właśnie po to mieliśmy się spotkać, bym pomógł Ci nieść brzemię którym jesteś obarczony. Teraz jednak nie czas na te rozważania, powinniśmy jak najszybciej zakończyć tu swe sprawy i ruszć do Cormanthoru.
Spojrzał na strażników i skinięciem głowy przekazał, że brat ma się lepiej i za chwilę mogą ruszyć dalej.
- Jasne, ty w to wierzysz, jasne, rozumiem. Czemu sam na to nie wpadłem… - machnął ręką - Idź, porozmawiaj z nimi, bo ja na pewno nie będę. I nie wracajmy do tego, co się działo przed chwilą. Nigdy.
Erilien w milczeniu przytaknął bratu lecz miał pewne obawy czy strażnicy zgodzą się z decyzją mieszańca o pozostaniu w pokoju, mogli mieć przecież swoje rozkazy a to skomplikowałoby sprawy… odrobinkę.
- Możemy już iść panie Tre… lord… Erilienie en Treves? - zapytał strażnik wyraźnie nie mając pojęcia jak się tytułuje elfich szlachciców. Aeron natomiast tylko parsknął na to i padł z powrotem na łóżko nakrywając ramieniem oczy.
- Er’Lord, lecz to przestarzały tytuł, wystarczy Erilien. - Wyjaśnił elf nie kryjąc rozbawienia zmieszaniem strażnika.
- Tak… Tak chyba będzie lepiej, Erilienie. - zgodził się niepewnie człowiek i spojrzał w kierunku Aerona, gdy ten zaczął coś mruczeć do siebie, co nie było ani miłe, ani grzeczne, a przynajmniej tak się wydawało. - Więc idziemy?
Przez chwilę paladyn zastanawiał się co powinien zrobić, w końcu jednak zdecydował, że łatwiej dla wszystkich będzie jeśli uprzedzi strażników.
- Postanowił nie składać wyjaśnień i z doświadczenia wiem, że nie łatwo go przekonać do zmiany decyzji. Nie mniej ja chęcią rozwieję wszelkie wątpliwośći co do ostatnich wydarzeń.
- Rozumiem, ale o wiele lepiej będzie, jeżeli jednak złoży wyjaśnienia i zakładam, że śledczy będą chętni wysłuchania go.
- Próbujcie z mym błogosławieństwem.
- Na pewno spróbujemy. - zerknął jeszcze raz na Aerona i dodał - Chodźmy.

~~~~~~

Erilien został poprowadzony przez twierdzę, ale nie do sal przesłuchań, jak mógłby się spodziewać, a na wyższe piętra, gdzie znajdowały się kwatery i gabinety strażników wyższych rangą. Do jednego z takich pokoi wprowadzony został en Treves - sam, jako że strażnik pozostał na zewnątrz jedynie wpuszczając elfa do środka.

Paladyn znalazł się w uporządkowanym gabinecie, który wyraźnie należał do kogoś, kto osiągnął już wiele w hierarchii straży. Dwa wygodne fotele stały przy pięknym stoliku, a przy ścianach stały regały zasnute książkami. Naprzeciw wejścia znajdowało się dębowe, ciężkie biurko, a przez spore okno wpływało do gabinetu ranne światło.
Na jednym z foteli siedział słoneczny elf o jasnych włosach patrzący wprost na wchodzącego Eriliena z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Inną sprawą był fakt, że syn Treves znał tego elfa - Cavinuil i’Treves, doradca i przyjaciel ojca Eriliena, który nie powinien tutaj być, poza Evermeet z prostej przyczyny. Nie pałał miłością do kontynentu czy samych ludzi.
- Erilienie. - odezwał się sucho i wstał powoli z fotela.

Efekt był natychmiastowy i porównywalny ze spojrzeniem meduzy lub bazyliszka, paladyn obrócił się w kamienny posąg z wyrazem bezbrzeżnego zaskoczenia na twarzy.
- S.. s… stryju? Co Ty tu… w domu wszystko dobrze?! - Wypalił dość niezręcznie, tak niesamowite było spotkać kogoś z rodu tak daleko od domu. Mimo, iż wierdział, że Waterdeep to jeden z niewielu portów Faerunu do którego zawijają statki z Evermeet.
Cavinuil patrzył na Eriliena swoim surowym wzrokiem. Paladyn jeszcze pamiętał, że w porównaniu do lorda Treves, jego przyjaciela cechowała owa surowość, a wymagania miał wygórowane… na szczęście także do siebie.
- Nie martw się, w domu wszystko dobrze. - odparł spokojnie i powoli słoneczny elf - Widzę jednak, że u ciebie nie jest wszystko dobrze. - spojrzał chłodno na Eriliena i zapytał cicho
- Erilienie, coś ty zrobił?
- Ja…- Zmieszał się jak zawsze kiedy stryj udzielał mu reprymendy, najczęściej działo się to podczas lekcji magii, których nie potrafił opanować, jednak bywały i inne “wypadki”. Teraz właśnie czuł się dokładnie jak podczas tych wypadków. - Przecież… tak wyszło… tyle się wydarzyło, to długa historia.
Stryj Eriliena przymknął na chwilę oczy i westchnął cicho.
- Tak wyszło… - mruknął siadając ponownie na fotelu - Erilienie, na Seldarine, ile ty masz lat?
- Ale kiedy naprawdę okoliczności się sprzysięgły… i ten zabójca… i nie mogłem tak po prostu zostawić przyjaciela po tym jak zaginął… znowu. - Erilien jednym tchem próbował streścić najważniejsze wydarzenia ostatnich dni lecz kiepsko mu to wychodziło, plątał się w zeznaniach niczym przerażony chłopiec złapany na próbie kradziezy jabłka z sadu.
Cavinuil nie wyglądał na poruszonego historią ani tym bardziej nie był zadowolony z nieskładnych wyjaśnień Eriliena.
- Oczywiście, wszystko wina tych okoliczności. Zawsze one są przecież wszystkiemu winne, prawda? Teraz jednak przyszły lord Treves ma problemy z prawem Waterdeep. - spojrzał na stojącego paladyna - I usiądź wreszcie, nie wypada tak stać nad kimś rozmawiając z nim.
- Tak stryju, przepraszam. - Wybełkotał pod nosem następnie siadając naprzeciw starszego mężczyzny. - To naprawdę były okoliczności… - Dodał prawie szeptem, jakby nie chciał zostać usłyszany.

Stryj wziął ze stolika kieliszek z winem, taki sam, jaki stał przed Erilienem.
- W twoim wypadku, muszę z żalem przyznać, to zawsze były okoliczności. Mówiłem, że jeszcze nie jesteś gotowy… - westchnął ponownie - Wiesz, że nie jesteś jedynie w lochach, bo powołałeś się na swoje pochodzenie? - spojrzał lodowato - Nie pomyślałeś, że możesz narazić dobre imię rodu?
- Musiałem, inaczej by mi nie pozwolili ratować przyjaciół! - oburzył się paladyn - Miałem ich poświęcić dla dobrego imienia rodu? To przecież Ty mówiłeś, że honor jest ważniejszy niż opinia innych… - Erilien czuł się bardzo niesprawiedliwie potraktowany a uraza bardzo wyraźnie zabarwiła jego słowa.
- Po pierwsze - zaczął przyjaciel lorda Treves - nie unoś głosu. Po drugie nie przypominam sobie, abyś w swoich nieskładnych słowach raczył wyjaśnić mi sytuację. Nie wiem nawet kim są ci twoi przyjaciele, ale z tego, co zdołałem się dowiedzieć to nie rysują się w dobrych barwach, więc wybacz, że nie czytam ci w myślach.
- Ależ… Czcigodny Quelnatham to znany i ceniony mędrzec i wieszcz z Sembreholme, jest bez wątpienia osobą szanowaną. Zaś Czcigodny Ocero… - Paladyn zamilkł, wiedział co prawda, że Ocero jest niewątpliwie człowiekiem o sercu na właściwym miejscu jednak nie wszystkie jego czyny mogłyby przysporzyć mu szacunku i to faktycznie był mały problem.
- Nie zostałem poinformowany o personaliach reszty pochwyconych, jak i miałem bardziej zajętą głowę tym, co z tobą zrobić niż dopytywaniem się o twoich faeruńskich przyjaciół. - zerknął na twarz Eriliena - Będzie siniak.
- Tak stryju… co? - Erilien odruchowo przytaknął lecz po chwili zreflektował się, ze nie ma pojęcia o czym mówi styj.
- Wygląda na to, że toczyłeś bardzo niedawno zażarty bój. - upił trochę wina z kieliszka - Z kim?
- Z nikim nie walczyłem.... nalezało mi się. - Wyjaśnił, jakoś wątpił by ten moment był najlepszy na przedstawianie Aerona rodzinie, znacznie lepiej było poczekać aż nie będzie miał kłopotów.

- Wracając jednak do tematu… - stryj odstawił kieliszek - Dlaczego jesteś w jakiś sposób zamieszany w wielokrotne morderstwo?
- CO!? - Wydawąło się, że nie Erilien a jego dusza wydarła się na wolność by wykrzyczeć o niesprawiedliwości fałszywego oskarżenia. - Jakie morderstwo? - Zapytał opanowując się trochę, w rzeczywistości niewiele pamiętał od czasu kiedy zawiodła przemiana. Trudno się zresztą dziwić, szok i wysiłek wywarły piętno na kruchym elfim zdrowiu.
- Nie zostałem dokładnie oświecony w tej kwestii, ale z tego, co zrozumiałem najwyraźniej twoi przyjaciele urządzili jakimś ludziom śmiertelne przyjęcie, a owych ludzi było wielu, bo nie sądzę, abyś ty miał coś z tym wspólnego… - spojrzał poważnie na Eriliena, ale nic nie dodał.
- Ja… ja w to nie wierzę! Musieli mieć powód, dobry powód, zapewne ich zaatakowano… tak, na pewno!
- Mówiono też coś o tym, że większość z tych ludzi była nieuzbrojona. Rozumiesz chyba teraz moje zaniepokojenie?
- Niemozliwe… ja… ja… - Erilienowi było niezwykle trudno zebrać myśli, czy mógł się aż tak pomylić w ocenie swych towarzyszy, swych przyjaciół? Nie! Napewno nie! Raz prawie stracił wiarę i oni mu pomogli. Nie straci teraz wiary w nich, jakim by się wówczas okazał hipokrytą gdyby zwykłe oszczerstwa zachwiały jego przyjaźnią. - Stryju, nie akceptuję tych oskarżeń. Gotów jestem ręczyć swym honorem za moich przyjaciół!
- Zaiste jesteś synem swego ojca. - skwitował elf, ale nie wyjaśnił swoich słów - Przekazuję ci to, co dotarło do moich uszu. Mam nadzieję, że nie są winni tej zbrodni, ale nie jestem tutaj, aby ich bronić… czy też osądzać. Niestety, oficjalnie nie jestem także i twoim przedstawicielem, a to, co uzyskałem, uzyskałem z własnej inicjatywy. Jeżeli chcesz, abym mógł ci bardziej pomóc musisz mnie oficjalnie uznać za osobę, która reprezentując Trevesów jednocześnie ma twoje błogosławieństwo do reprezentowania ciebie.
- A moi przyjaciele? Czy można im pomóc, oczyścić ich z zarzutów? - Dopytywał się paladyn. Myśl, że bedą niesłusznie oskarżeni bardzo ciążyła mu w tej chwili no i jeszcze w takim wypadku musiał wspomnieć o jednej sprawie. - I jeszcze… mój brat.
Trzeba przyznać, że Cavinuil zachował całowicie niewzruszony wyraz twarzy i kontynuował odpowiadając najpierw na pierwsze pytanie:
- Być może, być może nie, ale bez upoważnienia nic nie zdziałam. - odparł patrząc tym przenikliwym i chłodnym wzrokiem na swego bratanka - Twój brat? Muszę więc zapytać twojego ojca co robił w Faerunie, żeś jakiegoś brata odnalazł. - urwał na moment zbyt krótki, aby dać Erilienowi czas na reakcję - Co się tu dzieje? O jakim bracie mówisz, dziedzicu Zimowego Dworu?
- O Aeronie Tasmaleth i’Treves. Wierzę, że został naznaczony przez Corellona i wielce mi pomógł a także uratował życie. - Co było prawdą, gdyby nie Aeron zaklęcia drowów mogłyby zabić Eriliena.
Cavinuil patrzył na Eriliena tym samym beznamiętnym wzrokiem, jak kiedy był zawiedziony zachowaniem małego urwisa, a później i młodzieńca.
- Aeron… Tasmaleth… i’Treves. - powiedział jakby do siebie ważąc każde słowo.
- Przepraszam, że nie powiedziałem od razu, chciałem poczekać na lepszą okazję by przedstawić go rodzinie… przepraszam stryju. - Erilien jak niegdyś wlepił spojrzenie w surową twarz stryja a cała jego postawa wyrażała skruchę. To czasami działało, rzadko, ale działało.
- Opowiedz mi coś o nim. - powiedział krótko jeden z i’Treves.
- Chyba powinienem zacząć od początku, od Silverymoon… - zaczął Erilien zwilżając gardło winem. Szykowała się dłuższa opowieść.


~~~~~~


Cavinuil słuchał w milczeniu opowieści Erilienia nie przerywając mu nawet westchnięciem. Po minie styja młodszy elf mógł dojść do wniosku, iż nie jest on zachwycony tym, co słyszy, ale równie dobrze mogło być to tylko złudzenie. W końcu przyjaciel jego ojca zazwyczaj wyglądał tak, jakby szczególnie zadowolony nie był.
- Podsumuję to, dobrze? - zapytał, ale nie czekając na odpowiedź kontynuował myśl - Aeron Tasmaleth, bo takim go poznałeś, jest młodym pół elfim… wieszczem, ale wieszczem nie w znaczeniu maga. Spotkaliście się przy okazji ratowania dziewczynki, gdzie on pomógł. Szlachetnie. Pomógł ci także wyplewić grupę drowów, której przewodził kapłan będący z jakiegoś powodu wrogiem twojego… nowego brata. Cieszę się, że dzięki niemu przeżyłeś to samobójstwo. Problem jednak polega na tym, że w moich oczach przygarnąłeś do rodziny pół elfa, którego znasz… miesiąc? Ochrzciłeś go wybrańcem Corellona, nazwałeś bratem, wierzysz w wizje, które go nachodzą. Czy którakolwiek z tych wizji się sprawdziła? Powiedz mi czy coś pomyliłem.
- Kiedy mówisz o tym w taki sposób stryju… brzmi to trywialnie. Ale owszem jego wizje choć niejasne zaczęły się spełniać, niestety. Dlatego uważam iż to nasz boski rodzic przemawia przez Aerona. To nie były przypadki, i Aeron naprawdę szukał Corellona choć sam nie zdaje sobie sprawy jak bardzo. Stryju, kiedy stałem się rycerzem wiary… pewne rzeczy się po prostu wie, czuje je wewnątrz. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić.
- Zastanawiam się czy pytałeś o zdanie w kwestii przyjęcia Aerona do rodu, głowę jego własnego rodu, Nerthuara Tasmaletha. Pytałeś, prawda? Zakładam, że to nie jest zwykła zbieżność nazwisk.
- Stryju! Braterstwo jakie zawarliśmy nie wymaga zgody głowy rodu, nawet gdyby w jakiś sposób byli związani z Aeronem i zwracali na niego uwagę. - oburzył się Erilien, choć musiał przyznać, że owszem rodom nic do tego ale w przypadku kiedy robi to następca głowy rodu, mogły wyniknąć komplikacje. I to właśnie jego stryj zwykle zajmował się takimi komplikacjami.
- Nie byłoby sprawy, gdyby okazało się, że Aeron nie ma w sobie grama szlachectwa, co jak wiesz było w moim przypadku. - odparł spokojnie stryj - Ale jeżeli ten Aeron Tasmaleth jest faktycznie z tego rodu, to takie przyłączenie może sugerować jakieś zawiązanie stosunków między dwoma rodzinami, a tego nie robi się bez zgody głów rodu… Obu.
- Historia przecież pełna jest przypadków kiedy nawet członkowie zwaśnionych rodów zawierali braterstwo krwi po wygranej bitwie przeciw wspólnemu wrogowi. - Erilien postanowił szukać oparcia w tradycji skoro polityka stawała przeciw niemu. A trzeba przyznać, że elfy podobnie jak krasnoludy wysoko ceniły tradycyjne wartości. Czy jednak jego stryj da się przekonać?
- Masz rację, jednak nie mówimy teraz o historii, a o teraźniejszości. Młody en Trevesie - Cavinuil odezwał się takim samym tonem, jakim mówił do Eriliena, gdy ten był jeszcze bardzo młody i butny - to nie jest piękna historia rodem z ksiąg, w której dwaj elfi szlachcice z potężnych rodzin zażegnują waśń trwającą od wielu pokoleń Tel’Quessir poprzez ustanowienie między sobą braterstwa krwi. Tutaj mamy faktycznie, dwa rody, jednak jeden z nich jest silniejszy od drugiego, nie ma waśni ani dwóch elfich szlachciców, a braterstwo krwi ustanowione zostało nie z osobą, o której istnieniu wiedziało się długie lata, a z dość przypadkowo napotkanym pół elfem po ledwo miesiącu znajomości. Nie mogłeś poczekać z decyzją, tylko postanowić w napływie silnych emocji? Na ile mu ufasz? Czy jesteś w stanie ręczyć za niego, jak za brata? Powierzyć mu swoje życie?
- Stryju już nie raz powieżyłem swe życie Aeronowi i… rozmawiamy teraz.
- Dobrze więc. - odparł Cavinuil patrząc Erilienowi w oczy - Ufam, że wiesz co robisz, dziedzicu. Niemniej skoro już teraz wiem o tym Aeronie, który wszak ma, przepraszam, dzieli ze mną przywilej przynależności do rodziny Treves, to chciałbym z nim przynajmniej chwilę porozmawiać, na przykład… Teraz.
Erilien pobladł. Na przemian robiło mu się gorąco i zimno, nie zdołal jeszcze przygotować Aerona do rozmowy z rodziną. Zwłaszcza ze stryjem!
- Pozwól… że po niego pójdę. - Może uda się wyjaśnić, może Aeron choć przez chwilę postara się być mniej uparty… Corellonie za co mnie tak doświadczasz?
- Dobrze. Strażnicy powinni dać jeszcze chwilę spokoju elfiemu szlachcicowi. Wszak wiedzą, że i tak nigdzie nie odejdziesz.

~~~~~~

Paladyn wszedł do pokoju brata blady niczym kreda. Garbił się jakby pod naporem niewidocznego ciężaru a oczy miał spuszczone. Nawet głupi domyśliłby się, że Erilienowi zaległ na sercu wielki ciężar, z rodzaju tych które sprowadzają zniszczenie na cały świat, albo i gorzej.
- Aeronie… bracie. - Zaczął i westchnął przeciągle.
Aeron leżał na łóżku wpatrzony w sufit, ale kiedy Erilien wszedł do pokoju odwrócił głowę w jego stronę, ale nie ruszył się z miejsca.
- Wyglądasz jak kot wrzucony do balii z wodą. - mruknął. - Tak źle było? Mam nadzieję, że nie przyszedłeś mnie przekonywać do złożenia zeznań, bo jedyne co mogę powiedzieć im, to żeby… - zdanie dokończył po elfiemu wykorzystując jedno z tych słów, o których istnieniu w szlachetnym języku Tel’quessir lepiej zapomnieć.
- Gorzej… jest gorzej niż możesz przypuszczać. I musisz iść i być bardzo uprzejmym. - Ostatnie słowa Erilien wypowiadał niemalże maniakalnym tonem trzymając brata za ramiona, w jego spojrzeniu czaiło się szaleństwo. - Chodź nie ma czasu!
Pół elf spojrzał niepewnym, ale jednocześnie trochę znudzonym wzrokiem na brata.
- Szukam odpowieniego słowa, ale chyba najprostsze będzie najlepsze. Cóż… Nie. Nie muszę być uprzejmy, bo i nigdzie nie idę.
Erilien zaśmiał się histerycznie i chyba tylko w tym momencie potrafił zawrzeć w śmiechu tak wielką rozpacz.
- Stryj...chce… Cię... widzieć. - Tylko tyle potrafł z siebie wydusić.
Aeron zamrugał zaskoczony i położył dłoń na czole Eriliena wyraźnie sprawdzając czy ten nie jest chory.
- Masz gorączkę chyba, bredzisz. Brat twojego ojca? Może jeszcze Evermeet połączyło się z Faerunem wielkim, drewnianym mostem, a on jako pierwszy przez niego przebył? Proszę cię, Erilienie, połóż się.
- Tak! Jest tu, Cavinuil i’Treves jest tu i życzy sobie z tobą rozmawiać, więc pójdziesz tam i będziesz tak miły i czarujący jak tylko potrafisz… inaczej… inaczej… będziemy zgubieni!
- Erilienie! - Aeron westchnął przeciągle - Przecież nie minęło wystarczająco wiele godzin, aby nazwać to dniem od momentu, gdy uznałeś mnie za brata! Macie jakieś mentalne połączenie w rodzinie, że od razu o tym się dowiadujecie i możecie się teleportować od razu na miejsce?
- He...hehe...hehehehe...hehe… Nawet tak nie żartuj! Idziemy!
- Czekaj, co niby złego może się stać? Czego ty się boisz?
- Wyobraź sobie najgorsze tortury… jeśli nie pójdziemy natychmiast, będzie gorzej!
- Dobrze, już dobrze. - burknął Aeron wstając niechętnie, ale nawet nie poprawiając poczochranych, rudych włosów - Pójdę do tego starego piernika, poogląda mnie, będzie miał swoją rozrywkę, ja zapewne też. Będziemy zgodną rodzinką.

~~~~~~

Nim przekroczyli próg Erilien cicho wyszeptał do Aerona “Wybacz” po czym wprowadził go na miejsce kaź… spotkania.
- Stryju to właśnie Aeron. Aeronie Cavinuil i’Treves. Pozwólcie teraz, że się oddalę, będziecie mogli się zapoznać. - I nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, Erilien czmychnął zamykając za sobą drzwi. W duchu błagał Aerona o wybaczenie lecz wolał nie widzieć tego co miało nastąpić.
 
Googolplex jest offline  
Stary 10-07-2015, 21:37   #167
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To była niespodzianka… w innych okolicznościach pewnie zaskakująco miła. Ale obecnie Gaspar nie był w nastroju. I obca kobieta budziła jedynie podejrzliwość, mimo że była atrakcyjna.
- Ty mi powiedz, wygląda na to że wiesz więcej ode mnie. - mruknął poeta ponuro przyglądając się czarodziejce.- Kim jesteś i co tu robisz?
- Obawiam się jednak, że wiem mniej od ciebie, a jest to zaiste nieprzyjemne uczucie. - odparła kobieta i skinęła delikatnie głową Gasparowi.
- Nadal nie określiliśmy twej… natury i imienia. A to jest jednak prywatna posiadłość.- przypomniał mag kierując się do kuchni, gdzie trzymał także świeże tkaniny na opatrunki.
- Leliana. - kobieta przyglądała się, jak Gaspar zmierza do kuchni, ale sama nie ruszyła się z miejsca i przechyliła nieznacznie głowę - Jestem miłośniczką kotów.
- Miłośniczka kotów.- zamyślił się Gaspar zdejmując ubranie, by obejrzeć i opatrzyć ranę.- Tak w zasadzie, to w tej posiadłości jakiś złowrogi kult porywał kapłanów i próbował nawrócić na swoją drogę… bogobójców. Banda filozoficznych czubków, pod dowództwem starego Wildhawka i kogoś jeszcze… co się tam zdarzyło, nie wiem. Bowiem pojawili się tam inni badacze, a potem nie wiadomo skąd straż Waterdeep.
- Wszystko ma swoje powody i konsekwencje, jak zwykł mawiać mój mentor. - Leliana patrzyła na Gaspara, który pozbawił się górnej części odzienia. Rana nie była bardzo głęboka, ale trochę krwawiła i dość bolała grożąc, że jeszcze poboli jakiś czas. - Potrzebujesz z tym pomocy?
-Powody… konsekwencje… ciężko się ich szuka, gdy wszędzie ganiają strażnicy.- uśmiechnął się kwaśno dramaturg.- O jakiej pomocy mówimy?
- Spełniają swoje obowiązki. - odparła kobieta i wskazała na ranny bok Gaspara - Z tym krwawiącym kłopotem.
-Byłoby miło.- zgodził się z nią Gaspar.
Leliana wstała z łóżka i podeszła do dramaturga. Wzięła od niego tkaniny, po czym przyjrzała się ranie.
- Masz alkohol?
-Najlepszy…- wskazał kciukiem na barek.
- Świetnie. - podeszła do barku i wyciągnęła z niego mocny, cormyrski trunek, który swoje kosztował, po czym odkorkowawszy butelkę zmoczyła nim trochę jedną z trzymanych szmatek - Bogobójcy… Co planowali niby? - wróciła do Gaspara i spojrzała mu w oczy.
- Zabić bogów… najwyraźniej istoty będące ucieleśnieniem sił rządzących światem, nagle można zarąbać mieczem.- odparł ironicznym tonem poeta, bowiem uważał cały ten kult za jakiś absurd.
- Absurdalne, prawda? - przyłożyła namoczoną alkoholem szmatkę do rany Wyrmspike’a zaczynając ją w ten sposób dezynfekować. Gaspar musiał przyznać jedno - piekło jak diabli, szczególnie że Leliana nie powiedziała chociaż “zaciśnij zęby”. - I szanowany lord Wildhawk miałby przewodzić temu szaleństwu?
-Nie… ktoś inny. Myślę że jakiś były lub obecny kapłan.- wzruszył ramionami.- A cały ten kult, to banda idiotów, która nabrała się na ten pseudofilozoficzny bełkot.
- Rozumiem. - przemyła ranę oraz jej okolice i zaczęła nakładać suchy, czystą tkaninę - Stary Wildhawk… a młody? Jego najmłodszy syn, który pozostał w Waterdeep?
- Co młody?- zapytał zaskoczony czarodziej.- Co ma z nim być niby?
- Czy on wspomagał ojca, oczywiście, w tym szaleństwie.
- Nie… ale jakie to ma znaczenie?- zapytał retorycznie Gaspar.
- Może żadne. Może znaczy wszystko. - odparła Leliana rozrywając jedną z tkanin i obwiązując nią ranę, tym samym utrzymując opatrunek na miejscu. - Powstrzymaj się jednak przed akrobacjami tej nocy.
- Tej nocy to już idę spać… zresztą. Akrobacje mnie nie interesują w najbliższym czasie.- westchnął cicho Gaspar.
Odsunęła się od Gaspara i wróciła do łóżka, aby ponownie na nim usiąść.
- Skąd to nagłe zainteresowanie rezydencją Wildhawków się wzięło?
- A skąd u ciebie zainteresowanie tą sprawą?- zapytał Gaspar również zmierzając do łóżka.
- Miasto ma swoje oczy i uszy, Gasparze, i ktoś musi za nie robić. - odparła przypatrując się podchodzącemu dramaturgowi. Kiedy był już blisko zapytała nieoczekiwanie - Czemu przyjąłeś do trupy krewną Amandeusa?
- Booo… nie mam pojęcia, że ona była jego krewną, tak jak i nie mam pojęcia że mogła szpiegować dla jego świrniętego tatusia….- wzruszył ramionami dramaturg, zdejmując buty i odkładając oręż obok łóżka. Usiadł na nim.- Miasto nie ma oczu i uszu, mają je konkretni ludzie w mieście. Komu ty przekazujesz ploteczki Leliano?
- Pytanie raczej powinno brzmieć, czemu się nimi ze mną dzielisz, skoro tego nie wiesz?
- Bo uważam, że jesteś powiązana ze świątynią Sharess… - wzruszył ramionami czarodziej kładąc się na łożu.- Ale teraz jestem zmęczony i zamierzam wykorzystać resztę nocy na sen, więc jeśli masz jeszcze jakieś pytania… to poczekaj do rana.
Leliana uśmiechnęła się.
- Odpoczywaj, odpoczywaj poeto. Mogłabym tu zostać czy wolisz, abym na razie opuściła twój azyl?
-Czy ja wyglądam na kogoś kto wypędza piękne czarodziejki ze swego mieszkania, albo łoża…- zapytał retorycznie mag zerkając na Lelianę.- A tak w ogóle… to poza imieniem, co jeszcze możesz o sobie powiedzieć?
- Myślałam, że jesteś zmęczony? - kobieta uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem.
- Ale rano nie będę…- zaśmiał się Gaspar przyglądając się z pozycji leżącej Lelianie.- I rano możemy porozmawiać.
Leliana chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy oboje usłyszeli odgłos drapania drewna dobywający się zza drzwi do mieszkania Gaspara, a zaraz po nim przeciągłe miauknięcie.
- Twój kotek? - zapytał Gaspar przyglądając się czarodziejce.
- Nie… - zerknęła na dramatopisarza - Wpuścić go? - miauknięcie powtórzyło się, tym razem bardziej natarczywe - Chyba nie odejdzie tak łatwo.
- Wpuść… -stwierdził Gaspar wstając z łoża. Ta noc jakoś nie chciała się skończyć.
Leliana podeszła do drzwi i otworzyła je. Ludzie nie zdążyli nawet zareagować, bo kiedy tylko drzwi zostały uchylone do środka wpadł pędem szaro-niebieski kot, którego Gaspar już znał i pędem dopadł do łóżka wskakując na nie z rozpędem. Spojrzał na poetę i jego nową koleżankę, zamiauczał ponownie, po czym zaczął mościć sobie posłanie miętosząc poduszkę.
- To na pewno nie twój kot?
- Nie mam chowańca… są kłopotliwe.- wzruszył ramionami Wyrmspike przyglądając się intruzowi. I westchnął.- Chyba jednak dziś nie będę miał okazji się wyspać.
Leliana usiadła w fotelu przyglądając się całej scenie.
- Cóż, może nie będzie on kłopotem, a ja nie będę przeszkadzać. - kot zakończył proces ugniatania poduszki i zwinął się na niej w kłębek mrucząc cichutko.

- Nadal nie odpowiedziałaś kim ty jesteś… a przecież skoro włamałaś się do mnie i mnie przepytywałaś o szczegóły… których oficjalnie nie znam, to skądś musiałaś to wiedzieć.- stwierdził Wyrmspike idąc do barku i wyjmując z niego karafkę. Nie dawano mu spać, więc planował przynajmniej nieco się upić.
- Nie jesteś w stanie pozostać tak tajemniczy jakbyś chciał, niestety. - przymknęła delikatnie oczy.
- Jakoś sobie radziłem… ale nie mówimy teraz o mnie, a tobie Leliano.- przypomniał dramatopisarz, przynosząc karafkę i dwa kielichy. Nalał trunku za karafki do nich i usiadł w fotelu na przeciw swej rozmówczyni.- Więc kim jest Leliana, która po nocach włamuje się do cudzych mieszkań?
- I opatruje znanego komediopisarza. Nie zapominaj o tym. - przyjęła kielich.
- I wykręcasz się ciągle od odpowiedzi.- przypomniał czarodziej.
- Nie jestem ciekawa, ale dobrze. Uważaj mnie za… wysłanniczkę kogoś, kto nie szuka krzywdy niebieskiego kota.
- I znowu wykręty… co zamierzasz zrobić w sprawie Wildhawków? Jestem pewien, że staruch się jakoś wykręci i pewnie złożę mu później wizytę.- westchnął Gaspar pocierając podbródek.- Ale samotnie… tłok nie służy moim działaniom.
- Ja? Nic. - odparła Leliana upijając trunek z kielicha - Nie ze swojej inicjatywy przynajmniej, a i ani myślałam pchać się do Naraltana Wildhawka. Co ty jednak zamierzasz z nim zrobić?
-Nie wiem… albo go zabiję, albo wymuszę kompromitujące zeznania. Tak czy siak… zamknę sprawę… po swojemu.- wzruszył ramionami Gaspar.
- Po co miałbyś go zabijać, kocie? Niebieski nie komponuje się z czerwienią krwi. Jeżeli głowa rodu Wildhawk jest winna tego, co jej zarzucasz to zawiśnie na szubienicy tak czy inaczej.
- Jeśli nie będę miał wyboru…- wzruszył ramionami Wyrmspike.- Jestem zmęczony i nie wiem co się stało po mojej ucieczce. I mam jeszcze… kilku przyjaciół, którzy lubią takie ploteczki.
Leliana milczała przez chwilę poruszając w zamyśleniu trzymanym kielichem, po czym zapytała:
- Dlaczego poszedłeś do Wildhawków?
- Umiem wyciągać informacje od moich wrogów… magia.- wzruszył ramionami Gaspar.- Tę akurat wyciągnąłem z niedoszłego zabójcy Amandeusa.
- Informację, że Naraltan przewodzi ruchowi zabójców bogów?
- Że kapłanka Sharess jest przetrzymywana w posiadłości Wildhawka.- wzruszył ramionami dramatopisarz popijając wino.
- Znalazłeś ją?
- Nie miałem okazji.. ale może straż Waterdeep ją znalazła.- zamyślił się Gaspar.
- Może… - Leliana zapatrzyła się w taflę wina - Tylko co zrobisz, jeżeli jej nie znaleźli?
- Sam ją znajdę.- wzruszył ramionami czarodziej pocierając kciukiem podbródek.
Spojrzenie kobiety zdradzało, że nie była ona przekonana co do możliwości sukcesu takiego przedsięwzięcia.
- Rozumiem… - ponownie zamilkła na moment - Nie możesz zabić Naraltana Wildhawka.
- Niby to dlaczego?- zapytał zaciekawiony Gaspar.
- Lord Naraltan Wildhawk jest istotny i potrzeba go żywego… przynajmniej na razie. Jeżeli jest jak mówisz i przewodził szaleńcom to zapewne i tak zawiśnie prędzej czy później, ale na razie jego śmierć nie byłaby na rękę. - urwała, ale wyraźnie spodziewała się, że to może nie wystarczyć Gasparowi, więc kontynuowała - Ojciec twojego rywala scenicznego nigdy nie był typem, który wzbudzałby sympatię, ale zawsze miał głowę na karku. Cokolwiek się stało - zmieniło człowieka. Niemniej Naraltan wciąż posiada swoje wpływy i swoją wiedzę, która jest pożądana.
- Pożądana przez kogo?- zapytał zamyślony Wyrmspike.
Leliana uśmiechnęła się.
- Przez tych, dla których ważne jest dobro Miasta Wspaniałości, oczywiście. - spoważniała - Naraltan przyciągnął uwagę osób potężniejszych od siebie i nie bez powodu, a jedną z takich osób jest mój mocodawca, dla którego istotne jest życie ojca Amandeusa. - spojrzała uważniej na Gaspara i uśmiechnęła się - Chociaż równie dobrze mogę pracować dla jakiegoś króla podziemi Waterdeep, prawda?
- Rzecz w tym że dobro tego miasta widzi każdy inaczej.- Gaspar dopił kielicha i nalał sobie trunku.- Więc powinnaś wyciągnąć bardziej przekonujące argumenty. Naraltan może zawiśnie, może nie… Sprawiedliwość była ślepa.
- Powieszenie Naraltana może i byłoby sprawiedliwe, może by nie było, ale na pewno byłoby na szkodę dla Waterdeep, w aktualnej sytuacji. Dla mojego mocodawcy najważniejsza jest stabilizacja miasta i zabezpieczenie go, ale możesz mi wierzyć, że jeżeli lord Wildhawk jest winny czegoś więcej niż tylko bycia szalonym, to nie wywinie się z tego. Na to masz słowo osoby, która mnie wysłała.
-Trudno mówić o stabilizacji, gdy taka sekta szalała po mieście porywając kapłanów, nieprawdaż?- zapytał ironicznie Gaspar.
- Trudno. - zgodziła się niechętnie Leliana - Ale czy egzekucja Naraltana w tym momencie poprawiłaby sytuację? Nie. Czy on sam współpracując mógłby ją poprawić? Owszem, jako że sekta to nie był jedyny problem. - potarła podbródek - Gasparze, zupełnie nie wierzysz w to, że sprawiedliwość może zatriumfować w Waterdeep? Wziąłeś sprawy w swoje ręce, ale może pora choć raz pozwolić innym na ich działania?
- Nie mam zamiaru mordować Naraltana, ale nie zawaham się, jeśli staruch mnie do tego zmusi swym zachowaniem.- wyjaśnił Gaspar.- Niech więc twój tajemniczy pracodawca postara się, bym nie potrzebował się z nim spotykać. I problem… rozwiązany, nieprawdaż?
Leliana spojrzała poważnie na Gaspara, ale w momencie, gdy chciała coś powiedzieć cały nastrój popsuł leżący na łóżku kot, który zamiauczał przeciągle i bardzo głośno.
- Chyba jest głodny… - mruknęła niepewnie kobieta.
- To dachowiec… pewnie złowi sobie jakąś mysz.- burknął czarodziej, ale po chwili wstał i ruszył do niewielkiej kuchni, by zerwać dla dachowca jeden z wiszących tam płatów suszonej ryby.
Szarawy kot przyglądał się Wyrmspike’owi, ale nie ruszył się ze “zmiękczonej” poduszki, jednak uniósł wyżej łepek, kiedy Gaspar złapał za jedzenie.
- Gasparze. - odezwała się Leliana, kiedy poeta wrócił z rybą - A jaki jest niebieski kot? Woli także łowić myszy, jak dachowiec czy raczej być pieszczonym i chwalonym przez piękne kobiety w salonach, jak rasowy?
- Nie wiem… nie zajmuję się kotami.- wzruszył ramionami Wyrmspike.- Zwierzęta wymagają czasu, a ja rzadko mam czas.

Kobieta przymknęła oczy zupełnie, jakby miała zamiar usnąć, jednak spod delikatnie uniesionych powiek na dramatopisarzu zawisło jej spojrzenie, a cała ta scena miała jakiś swój urok, chociaż już do interpretacji rozmówcy Leliany było czego dotyczy ten urok.
- Przerośnie cię to. - powiedziała cicho.
- Wiem, wiem… może więc ty jesteś zainteresowana opieką nad kotem?- zapytał ironicznie dramaturg zapijając swe rany markowym alkoholem.
- Komediopisarz zawsze pozostanie wierny komedii. - mruknęła Leliana - Nie potrzebuję kota, a i on przyszedł do ciebie, ale wiem też, że ty możesz potrzebować czegoś innego… co być może mogę ci dać. - szepnęła.
- Tak? Co dokładnie?- zapytał Gaspar zerkając na kobietę zaciekawiony.
- Nie wspomogę cię w twoich scenicznych zapasach z konkurencją ani w zdobywaniu większych funduszy na nie, chociaż oba mogłabym, ale wolę pozostawić to twojej rozrywce. Jest jednak kwestia, że niektórzy chcieliby widzieć kota w swoich łapach, czasami go zaduszając. I nie są tak bardzo daleko. - odparła Leliana, po czym dodała - Jest też kwestia porwanej kapłanki, prawda? Nie znam szczegółów, ale kto wie… W końcu nie znam jeszcze szczegółów, ale z tego co mówisz szykuje się większa sprawa, zaś po dzisiejszej nocy… Azul Gato będzie miał o wiele ciężej, jeżeli zechce szukać kapłanki.
- Pomoc zawsze się przyda. Nie powiem… sam też zamierzam skorzystać z pomocy różnych moich kontaktów.- potwierdził Gaspar opróżniając kolejny kielich trunku.
- Wydaje mi się, że będziemy mogli zaoferować więcej pomocy niż same informacje, kocie.
- Zamieniam się więc cały w słuch.- odparł z uśmiechem czarodziej. Dotąd bowiem słuchał ogólników, więc teraz liczył na konkrety.
- Cała straż zostanie postawiona na nogi, i zapewne już została, w sprawie Wildhawków, bo w tym momencie nie poddaję w wątpliwość twoich słów. Oznacza to, że jeżeli cię widziano w rezydencji, to będą cię ścigać z pięciokrotną zapalczywością, a to, co robili dotychczas będzie tylko dziecinną zabawą, co ulegnie zmianie. Nie przechytrzysz wszystkich, Gasparze i mam nadzieję, że rozumiesz to niezależnie od wielkości ego jakie posiadasz.
- Więc kotek zniknie na jakiś czas. To akurat nie problem.- wzruszył ramionami czarodziej splatając palce razem.- A ty… znów lawirujesz moja droga. Zapewne jesteś z zawodu prawnikiem, prawda?
- Z zawodu jestem bardziej seneszalem, Gasparze, ale my nie o tym, daj mi dokończyć. Niebieski kot wcale nie musi znikać, jeżeli tylko sprzymierzeniec zdejmie mu z głowy straż miejską… przynajmniej w pewnym stopniu.
- Pomoc jest zawsze mile widziana.- zgodził się Gaspar, choć w tej chwili nie przewidywał większej roli dla Azul Gato. W końcu pisarz miał zawsze więcej niż jednego asa w rękawie.
- Także przydałoby się zdjąć ci z głowy zbyt pomysłowego strażnika, który zainteresował się twoją osobą. - odparła niewinnie kobieta - Żeby nie wyciągnął cegiełki tego domku z kart.
- A który to jest tak uparty, żeby gonić kota po dachach?- zapytał zaciekawiony Wyrmspike. Wiedział co prawda, że zalazł straży za skórę, acz nie spodziewał się, któremuś ze strażników osobiście zależało na złapaniu Azul Gato.
- Starszy śledczy Marcis Pister, którego słowa dochodzą do komisarza straży. - odparła Leliana - To bardzo bystry mężczyzna i dobry w tej zabawie, powiedziałabym wręcz, że lepszy od swoich kolegów.
-Żeby tak ścigali prawdziwych przestępców, jak to czynią w przypadku Kota.- westchnął teatralnie Gaspar.
- Nie każdemu muszą się podobać twoje metody, Gasparze. Dla części jest to po prostu łamanie prawa.
- Pfff… zabijcie mnie, bo skutecznie ratuję życie różnym nieszczęśnikom.- burknął Wyrmspike i spytał.- Co z tym Pisterem mogłabyś zrobić?
- Skierować jego uwagę na bardziej naglące obowiązki. - odparła lekko Leliana nieprzejęta burknięciem Gaspara - To da trochę wytchnienia, na pewien czas. Tutaj w końcu trzeba działać delikatnie, aby nie obudzić podejrzeń i nie dawać głupich pomysłów.
- Skoro masz takie możliwości, to zdobycie raportu straży na temat wydarzeń z posiadłości Wildhawków i zeznań złapanych tam osób… prawda?- zapytał retorycznie Gaspar.
- Zeznania bywają różne i nie zawsze zgodne z prawdą, co wydłuża proces jej poznawania. - kobieta przechyliła lekko głowę, jakby w zaciekawieniu - Czy masz jakikolwiek pomysł co mogło spowodować, że Marcis Pister zaczął nie tylko węszyć za Azul Gato, ale zwracać uwagę na Gaspara Wyrmspike’a?
- A zwraca? Nie zauważyłem?- wzruszył ramionami Wyrmspike upijając trunku.- Cóż… ostatnio moi pracodawcy byli hojni.. aczkolwiek niekoniecznie uczciwi. Niemniej artysta nie może być wybredny jeśli chodzi o hojnych patronów.
- Rozumiem. Zwraca i to nie z powodów zamiłowania do sztuki teatralnej. On łączy z jakiegoś powodu kota i poetę, chociaż umyka mi jego tok myślenia i miałam nadzieję, że ty mnie oświecisz.
- Nie jestem w stanie zaglądać do czyichś głów moja droga… tym bardziej, gdy są oni dla mnie jedynie imieniem bez twarzy. -wzruszył ramionami Gaspar.- Zresztą wiele żądasz sama niewiele mówiąc.
- Nie żądam, tylko pytam z dobroci serca. Zadaj więc pytanie.
- Więc… zdołasz zdobyć zeznania w sprawie wydarzeniu w rezydencji Wildhawków czy nie?- zapytał wprost czarodziej.
- Nie od razu, ale zdołam. - odparła kobieta.
- To będę czekał…- ziewnął dyskretnie Gaspar i dodał po chwili.- A teraz wybacz, ale spiłem się dość wina, by zasnąć w tym fotelu.
- Śpij, kocie. - Leliana wstała z fotela odstawiając pusty kieliszek - Ale sugerowałabym, abyś rano pojawił się na próbach swojej trupy, cały i szczęśliwy. Przyjacielska rada.


Ranek. Nakarmienie kota, który się do Wyrmspike przykleił, obejrzenie rany, obmycie, przygotowanie posiłku, zjedzenie go… rutyna.
Gaspar wykonał swoje obowiązku bez entuzjazmu i podobnie bez entuzjazmu przeprowadzał próby przed wieczornym przedstawieniem. Na szczęście, akurat entuzjazm nie był wymagany, bo póki co Wyrmspike nie miał jeszcze przygotowanej nowej sztuki.
Rutyna.
Cały poranek upłynął na tej rutynie i dopiero po obiedzie Gaspar udał się w okolice posiadłości Wildhawków… tej samej, którą odwiedził w nocy. Straże powinny już zniknąć z tamtej okolicy, nie sądził by były tam jacyś ochroniarze. Więc pewnie mógłby spokojnie ją przeszukać, a nawet gdyby ktoś go przyłapał, to… przecież był Gasparem Wyrmspikem, dramaturgiem często odnoszącym się w swych sztukach do prawdziwych wydarzeń. Nic dziwnego, że szukał inspiracji, prawda?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-07-2015, 16:08   #168
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Ocero


- Miło cię znowu widzieć Marcis. Wiesz jak to jest, dzieci dorastają tak szybko. - Ocero usiadł na wskazanym miejscu - Już straciłem rachubę ile razy tu byłem.
- Szczególnie szybko dorastają te elfie dzieci. - skwitował Marcis - Byłeś tu wielokrotnie, ale nigdy w tak… konkretnej sytuacji, prawda?
- Nigdy nic, aż tak poważnego. - kiwnął głową kapłan - Zanim zaczniemy, mogę wiedzieć co spotkało Wysokiego Kapłana Tarniusa?
- Został opatrzony, jego sprawa zbadana na tyle, na ile można badać sprawę, kiedy przesłuchiwany nie chce mówić, bo jedyne na czym mu zależy to na jego synu, Ocero, z którym upiera się, by porozmawiać przez chociaż moment. Nie dał się nawet zabrać z powrotem do przytułku z tego powodu. Myślałem, że jesteś sierotą.
Ocero pokręcił głową.
- A jak nazwiesz relacje sieroty z człowiekiem, który go praktycznie wychował i ukształtował w to co widzisz przed sobą? - Ocero się uśmiechnął - Nie przyznam, że się spisał, ale nigdy nie sądziłem o nim inaczej… może po prostu nie myślałem o tym zbyt często.
- Niemniej, chyba najlepiej będzie jak po przesłuchaniu spotkasz się z przybranym ojcem, przynajmniej po to, abyśmy nie musieli go siłą wyprowadzać.
- Pewnie tak. Więc od czego zaczynamy?

- Może od początku? - uśmiechnął się Marcis - Od tego, jak to się stało, że znalazłeś się wraz z Tarniusem Gazgo w rezydencji rodu Wildhawk.
Ocero pomasował brwi kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni.
- Tylko proszę, nie przerywaj mi. To co powiem będzie brzmiało absurdalnie i najpewniej będziesz chciał mnie wsadzić do przytułku razem z Tarniusem. - Ocero zebrał myśli - Będąc na mieście zaczepiła mnie jedna z akolitek Selune z mojej świątyni. Powiedziała, że jakiś Myrkulita steroryzował kapłanki, aby dowiedzieć się o Kapłanie Gazgo. Ruszyłem więc czym szybciej do przytułku i faktycznie widzę Myrkulikę, odzianego w czarną zbroję i jeszcze capiącego piaskiem i wielbłądem. Powiedział, że przybył do miasta walczyć z plagą niewiary, która się szerzy od czasu milczenia bogów. Ponieważ Tarnius miał doczynienia już z tymi Prawdziwie Widzącymi, przekonał go, że jedyną drogą odkupienia jest zniszczenie tej herezji. - Selunita westchnał - Przyznam, mogłem spróbować go powstrzymać, mogłem wezwać ochronę przytułka i oni mogliby spróbować ich powstrzymać. Zaznaczam jednak, że kluczowym słowem jest “spróbować”, bo szczerze nie jestem przekonany, że ja albo personel przytułka daliby mu radę. Tarnius był zdecydowany, w mojej opinii jedyne co mogłem zrobić to upewnić się, że ojciec nie zginie na tej krucjacie. Tarnius zaprowadził mnie i Myrkulitę do rezydencji Wildhawków. Nie wiem jak Myrkulita tam się dostał, ponieważ odłączył się od nas, natomiast Gazgo załatwił nam wejście do rezydencji. Najwyraźniej kult wpuszczał swoich i innych potencjalnych rekrutów.
- Widziałeś twarz tego myrkulity?
- Nie jestem pewny czy ją ma, zważając co widziałem, że przetrwał. Jest zakuty w pełnopłytową zbroję, łącznie z krytym hełmem.

- Co było dalej?
- Dalej, udawadniałem całemu światu jakim idiotą jestem. Dałem się szybko rozbroić i zaprowadzić przed szefa całej tej imprezy. Cała rezydencja była zdewastowana, a kaplica gdzie nas znaleźli strażnicy… jedyne słowo jakie mi nachodzi na myśl to profanacja. - Selunita spochmurniał - Było tam sporo osób. Tuziny może? Był jakiś facet, który najwyraźniej dopiero co też musiał zostać zwerbowany, chociaż zwrócił się przeciwko nim. Graliśmy na czas czekając na Myrkulitę więc bawiłem się w tą grę. Ich przywódca… nazywali go Prawdziwie Widzącym, coś w nim było. Nie wiem czy stosował magię, jakieś sztuczki umysłu, czy po prostu miał gadanę, że wcisnął by ci wiadro gówna mówiąc, że to korona Luskanu, a ty byś pewnie zawendrował pod bramy Miasta Żagli żądając swojego tronu z wiadrem na głowie. Potrafił przekonać do swoich racji, zrobił to ze wszystkimi tam zgromadzonymi. Ze mną i z tym drugim też próbował, ale jakoś udało nam się przejrzeć przez te kłamstwa. Mimo wszystko gra trwała dalej, musiałem zniszczyć swój symbol, wyrzec się Selune i zabić kapłana Mystry… tego ostatniego nie zrobiłem. Razem z tym drugim, straliśmy się jakoś ocalić biedaka, ale niestety logika nie działała na tych fanatyków. Mystrianin musiał umrzeć, a jeżeli ktoś tego by nie zrobił tłum pewnie rozszarpałby go. Tarnius w końcu się zlitował, nie wiem czy nad nami czy nad nim, ale zapewnił mu szybką, czystą i w miarę bezbolesną śmierć. Wtedy rozpętało się piekło, pojawił się Myrkulita, Tarnius złapał głównego Apostatę, rozpętała się otwarta bitwa: nasza czwórka, przeciwko kto wie ilu rozszalałych fanatyków. Na nasze szczęście tamci mieli dwóch magów, których za bardzo nie obchodziło w co celują swoimi ognistymi kulami i piorunami. Podejrzewam, że oni zabili sporą część kultu. Po wszystkim pojawili się wasi i teraz jesteśmy tu.

Marcis przyglądał się spokojne kapłanowi przez całą jego historię. Nawet mu brew nie drgnęła, kiedy przechodził do co bardziej szalonych części.
- Podsumujmy. - odezwał się po chwili Pister - Do miasta przybył myrkulita, który sterroryzował kapłanki Selune, a ty popędziłeś za nim do przytułku dla obłąkanych, do swojego przełożonego świątynnego. Tam podjąłeś decyzję, że udasz się wraz z myrkulitą i szalonym Tarniusem na krucjatę do rezydencji Wildhawków, gdzie po wysłuchaniu słów jakiegoś przywódcy tego kultu postanowiliście, że pora zabić wszystkich “heretyków”, co też uczyniliście. Ocero, kogo ty zabiłeś?
Ocero się wzdrygnął.
- Pewnie znaleźliście strażnika, z wtłucząną do środka twarzą? To moja robota. Nie jestem z tego powodu dumny, ale sądzę, że broniłem się… po prostu nie zauważyłem kiedy już nie musiałem się bronić.
Strażnik pokiwał głową, ciągle mając ten przyjazny wyraz twarzy.
- Oczywiście, walka o życie może wiele wytłumaczyć. Jak chociażby to, że większość z tych, którzy polegli nawet nie posiadała broni czy pancerza.
- Tak jak powiedziałem, większośc z tych zostało zabitych magią ichnich magów. Pozatym… byłeś kiedyś na ulicy? Widziałeś rozszały tłum i co potrafi zrobić z tym, który ich wkurzył?
- Nie zaczynałem na tym stanowisku. - odparł Marcis, jakby to miało tłumaczyć wszystko - Jestem jedna zaskoczony, że magowie byli tak oszaleli, że uderzali na oślep swoimi zaklęciami. To bardziej wygląda mi na robotę jednego z was.
- Moja magia nie działa, tak samo jest jak sądzę, z Tarniusem. Ten drugi gość nie wyglądał mi na czaroklepę, myrkulita… no on miał wkład w to, że magowie uderzali na oślep. Musiał mieć jakiś magiczny przedmiot, czy po prostu zaklęcie, które spowiło wszystko dymem. Nie widziałem dalej niż na metr. Wśród moich “dzieci” jest jeden elfi czarodziej, ale on dołączył trochę później. Wydaję mi się, ze wtedy pozostał już tylko aktywny jeden mag.
- I rozumiem, że poniechał on korzytania ze Splotu, aby nie wyrządzić większych szkód?
- Wybacz, że nie podziwiałem spektaklu światełek. Poza tym tak jak powiedziałem, nie widziałem dalej niż na metr przed siebie. Wiem, że rzucił zaklęcie, aby pozbyć się ostatniego z magów.
- A Azul Gato? On też zabijał?
- Więc to nie był omam od ciosu w głowę… - Ocero spojrzał na Marcisa - Nie mogę się wypowiedzieć na jego temat. Pojawił się po wszystkim mając za jeńca lorda Wildhawka.
- Zrobił coś staremu Wildhawkowi? Mówił czemu ma go za jeńca?
- Nie żebym kojarzył, ale zważając, że stary Wildhawk nie wyglądał jakby był więziony długo, rezydencja była rozkradziona i była siedzibą tego kultu, to chyba można wywnioskować, że im sprzyjał. Chociaż nie kojarzę, aby kotek zajmował się sprawami religii.
- A co z młodym Jastrzębiem, Amandeusem? Czy był nieprzyjazny ojcu, zagrażał mu w jakiś sposób?
- Nie fizycznie z tego co widziałem. Gato miał starszego Wildhawka na ostrzu rapiera. Kiedy przyszła straż oskarżali się nawzajem. Amandeus był w gorszym jednak stanie od ojca, więc jeżeli to o czymś mówi to pewnie, że nie byli po jednej stronie.
- A Theodor Greycliff? Jaki był jego wkład w to wszystko?
- To ten chudy rudzielec? Najwyraźniej był nowym rekrutem, który ich oszukał. Nie wiem o co mu chodziło, ale wydaje mi się, że mógł zabić kilku. Na pewno przyczynił się do śmierci jednego z magów.

- Rozumiem. Czy jest jeszcze coś, co chciałeś mi powiedzieć, Ocero?
- Był wśród kultystów jeden elf… chyba złoty. Miał miedziane włosy. Wyszedł z kaplicy zanim wszystko poszło w diabły.
- Rozumiem. Czy zrobił coś konkretnego?
- Podczas ceremonii wyrzeczenia się bogów ja i ten… Theodor, musieliśmy zniszczyć symbole naszych bogów przy pomocy kryształowych sztyletów. Ten elf je zabrał. To tyle.
- Rozumiem. Obawiam się jednak, że na razie będziesz musiał pozostać w celi, kapłanie, do czasu wyjaśnienia pewnych… szczegółów.
- Rozumiem. Mogę zobaczyć się z Tarniusem?
- Z Tarniusem Gazgo? Czemu chcesz się z nim zobaczyć? -zapytał podejrzliwie Marcis.
- Sam mówiłeś, że o mnie pyta. Poza tym chcę wiedzieć czy wszystko z nim w porządku.
- Dobrze. - stwierdził po namyśle śledczy - Dobrze. Spotkasz się z nim.
- Dziękuję. - Ocero westchnął - Wiesz, kilka tygodni temu, kiedy po raz pierwszy poczułem brak Selune… sądziłem, że to najgorsze co mnie w życiu spotka. Dziś jestem w celi więziennej, mój przybrany ojciec najpewniej trafi z powrotem do przytułku dla obłąkanych, a Selune ostatecznie mnie ignoruje… wydaję mi się, że TO jest najgorsze co mnie w życiu spotka.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 17-07-2015, 10:31   #169
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Pani. - doniosły, skrzypiący głos był pierwszym co Milania usłyszała gdy została sama w swych komnatach, dokończywszy modlitwę i być może gotowa ułożyć się do snu. Choć kilka minut wcześniej zamknęła za sobą drzwi do komnaty, przedwcześnie zmuszona zostać Wysoką Kapłanką kobieta, pozbawiona boskiej mocy spływającej z księżycowym światłem Srebrnej Pani musiała zostać zaskoczona, gdy czarny kształt wysoki prawie jak te drzwi odezwał się natychmiast, gdy skończyła własną, skromniejszą modlitwę niż ta w głównej nawie.
Zbroja nie wyróżniała się bardzo z ciemności, ale poza chłodem pustynnej nocy i delikatnym, niemal liliowym zapachem balsamów i moru wyraźnie czuć było spaleniznę metalu, który prawie że wciąż widocznie parował, prawie kompletnie potrzaskany, spękany, bez śladu po jego płaszczu i niektórych mniej odpornych na temperaturę rzeczach pod nim skrywanych.
Rycerz czekał jednak w bezruchu aż kapłanka przyjmie do wiadomości jego obecność.
Milania odwróciła się zupełnie zaskoczona głosem, którego miała nadzieję już nie musieć więcej słyszeć po to, aby zobaczyć kogoś, kogo miała nadzieję nie musieć więcej oglądać. Nie wiadome było co później zaskoczyło ją dodatkowo bardziej - parowanie metalu zbroi czy fakt, że była ona spękana.
- Tahirze ibn Alhazred… - były to jedyne słowa, które spięta kobieta zdołała z siebie wydusić i chociaż z całych sił sprawiała, że nie było widać po niej strachu to jasne było, że go odczuwa.
- Gniazdo bezwiernych mieściło się w rezydencji rodu Wildhawk, wedle słów wielebnego Tarniusa. Zakończyliśmy zagrożenie jakie stanowi. - rycerz zaczął spacerować wśród ścian pomieszczenia, szukając czegoś - zwoju, nasyconego magią przedmiotu - który mógłby pomóc mu w jego stanie - Bogowie w swej ciszy nam sprzyjali. Choć kult Widzących musiał korzystać ze śmiertelnej magii by wypaczać umysły i poza ich poplecznikami stanęli naprzeciw nam magowie, Tarnius i Ocero są ranni lecz ich żywotom daleko do końca. Na miejsce przybyła gwardia Waterdeep… prędko. Zbyt prędko, jak gdyby ktoś wiedział i chciał się pozbyć wszystkich za jednym razem. Przetrzymują ich w tej chwili, niewątpliwie wstawiennictwo Twoje będzie potrzebne dla zapewnienia ich wolności. - stwierdził, tylko połowę uwagi poświęcając wyjaśnieniom.
Wysoka kapłanka Selune słuchała tych wyjaśnień w ciszy, ale kiedy przebrzmiały ostatnie słowa Tahira odezwała się bez zwłoki, choć cicho.
- Wątpię, aby twe słowa były całością opowieści… ale możesz być pewien, że nie zostawię Ocero i Tarniusa… chociaż zastanawiam się czemu zależy ci na ich wolności.
Tahir pomimo poszukiwań nie widział nigdzie zwoju czy magicznego przedmiotu, który mógłby mu pomóc, a przynajmniej nie było żadnego na widoku. Milania natomiast wodziła wzrokiem za poruszającym się emisariuszem nie chcąc go tracić z oczu.
Tahir odwrócił hełm ku kobiecie, ze słyszalnym parsknięciem, które równie dobrze mogło by być odgłosem pękającego metalu.
- Istotnie, powinienem był wiedzieć lepiej, niż ufać że kobieta pojmuje czym jest honor. Zajmij się nimi ze swych pobudek. - stwierdził tonem jasno wskazującym, ile szacunku stracił wobec kapłanki. - Ja odnajdę sposób by zasklepić me rany, a później odszukam jedną jeszcze osobę, której świadectwo pomoże ich oswobodzić.
Nawet jeżeli Milania poczuła się w jakikolwiek sposób urażona nie wyraziła tego zachowując ten sam wyraz, który z zaskoczonego zmienił się w zimny, kiedy obserwowała poszukiwania Tahira.
- Będziesz potrzebował pomocy z tymi… ranami. - nie zapytała, a stwierdziła kobieta.
- Nie potrzebuję pomocy nikogo, czyj plugawy język zarzuca mi oszczerstwo. Rada bądź, żeś jest służką bogini i niewiastą. Skracałem już życia za mniej. - powiedział spokojnie emisariusz, przystając, nie mogąc zlokalizować przedmiotu.
- A o ileż żadna z twych sióstr w dniach Milczenia nie zachowała bożej iskry która pozwala jej porazić śmiertelnych świętym ogniem, żadna z nich nie może mi pomóc, pomóc waszemu ojcu i bratu.
Milania przez krótki moment milczała zanim znowu się odezwała.
- Ja ją zachowałam. - odparła krótko.

Rycerz śmierci obrócił się ku kobiecie.
- Fascynujące. - wyszeptał głosem jak szron osiadający na szkle - Dlaczegożby ktoś taki zachował moc niszczenia, w czasie, gdy żywych zabierają rany i choroby, a kapłani muszą błogosławieństwa zastępować balsamami?
- Nazwijmy to pozostałością. - powiedziała Milania - Czasem trzeba być gotowym.
- Cynizm i pragmatyzm nie przystoją najmiłosierniejszej z bogiń. - stwierdził Tahir - Dobrze więc. Jeżeliż cofniesz swe naprędkie słowa i uznasz za stosowne, utrwal mnie w nieśmiertelności, a bez chwili zwłoki odnajdę tego, który jest kluczem do wolności drogich ci wyznawców.
Milania delikatnie skinęła głową.
- Cofam te słowa i utrwalę cię w nieśmiertelności. - powiedziała pewnie obserwując Tahira i obrażenia jego zbroi - Magia, którą zachowałam powinna naprawić główne szkody, ale wątpię czy całość. - dodała, po czym bez dalszej zwłoki pozwoliła słowom magii opuścić usta. Nie była to słodka pieśń kojąca dusze, a jakby cicha obietnica zagłady wrogów, którzy ważyli się zagrozić sługom Selune. Splatana magia, która z niewyjaśnionych przyczyn nie opuściła kapłanki, gdy jej bogini zamilkła formowała się pomiędzy palcami jej dłoni, a bardziej się ją wyczuwało niżeli widziało. Była groźna, była śmiertelna… ale co to dla Tahira?
Ostatnie słowo zaklęcia, które uleciało wprost z duszy kapłanki uformowało całość przekazanej jej przez boginię siły. Milania spojrzała na swoje dłonie, po czym podeszła bliżej Tahira, aby powoli przyłożyć jedną z nich na zbroi… wciąż rozgrzanej zbroi.
Efekt był natychmiastowy, kiedy tylko skóra kapłanki spotkała się z czarnym jak noc pancerzem Tahira, przez rycerza przeszła uwolniona przez Milanię niszczycielska moc zaklęcia, która zamiast niszczyć - uleczyła. Rozgrzana zbroja zaczęła powracać do swojej stabilności i natychmiastowo przestała się dalej rozpadać. Niektóre z jej "szram zabliźniały się" powracając do stałości swojej struktury, kiedy metal w niesamowity sposób powodowany niszczącą magią kapłańską prostował się i łączył. Znaczna większość mocy wywołanego zaklęcia została wykorzystana.
Było to inne od jakiegokolwiek cudownego uzdrowienia, inne, jak gdyby cała niszczycielska moc, która zgładziłaby niemal każdego śmiertelnika została łapczycie wypita przez nienaturalną skorupą stanowiącą od tylu lat drugą skórę rycerza śmierci. Jak za trzasnięciem pioruna, jak za mrugnięciem oka, jego zbroja była cała jak gdy wstąpił po raz pierwszy w te progi.
Uchylił oczy i wyciągnął przed siebie pancerne rękawice by ujrzeć rezultat.
- Resztę… dokona czas. - powiedział - A teraz wyruszę. Jest jeszcze wiele do zrobienia.
 
-2- jest offline  
Stary 20-07-2015, 00:04   #170
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
- Ja zaś nazywam się Quelnatham Tassilar. Mam nadzieję, że szybko wyjaśnimy to niefortunne nieporozumienie.

Nie czekając na pytania śledczego streścił pokrótce całą historię. Zaczynając od poprzednich skrytobójczych napaści nakreślił przed półelfem obraz znękanych i przeczulonych podróżników, z niewiadomej przyczyny ściganych przez potężnych wrogów. Wspomniał krótko o poprzedniej wizycie w siedzibie straży, nie omieszkając wytknąć jak mało może zdziałać by ochronić gości, a nawet obywateli miasta od siatki najemnych zabójców. Szczegółowo opisał wczorajszy wieczór i słowa kapłanek, a nade wszystko obawę o życie Ocero. Przyznał z przykrością, że faktycznie dokonali włamania na teren posiadłosci, jednak uwzględniająć prędkość reakcji strażników woleli nie ryzykować życia przyjaciela. Szczerze przedstawił bitwę w wielkiej sali i obecną niepewność co do tego co właściwie się stało.

- Widzi pan zatem, panie śledczy, że nie miałem wyjścia chcąc ratować swych przyjaciół. Wszystko to zapewne może zaświadczyć Aeron, który jak wspominałem nie brał udziału w tej nieszczęsnej jatce. Mam nadzieję, że en Treves już wrócił do siebie. On także może potwierdzić, przynajmniej część moich zeznań.

Semoreth wysłuchał Quelnathama w spokoju, nie przerywając mu ani pytaniem w trakcie całej opowieści. Pomimo, iż miał przed sobą księgę, w której coś zapisywał, kiedy mag wchodził do jego gabinetu, to teraz leżała ona zamknięta i nigdzie nie wpisał niczego.
- Muszę przyznać, że zaiste ta noc była dość chaotyczna dla wielu osób, w tym dla pana i pańskich towarzyszy. Niemniej, po tej opowieści dręczy mnie pewna sprawa. Wydaje się, że ważną rolę w tym wszystkim odgrywał myrkulita zakuty w czarną zbroję… który początkowo wydawał się stać za porwaniem dwóch kapłanów, ale w końcu… tak nie było? To trochę… zagmatwana kwestia, jak rozumiem, ale czy nie jest pan w stanie w żaden sposób nakreślić jej klarowniej? Na razie wasze wtargnięcie jawi się jako jedna wielka pomyłka.

Mag odchrząknął nieznacznie, niezadowolony. Właściwie musiał przyznać rację śledczemu, ale ciężko było się przyznać do tak grubego błędu.

- Nie wiem jaka dokładnie była rola tego człowieka. - odparł krótko. - Jednak biorąc pod uwagę relację dwóch kapłanek oraz nasze wcześniejsze doświadczenia, musi pan przyznać, że mogłem spodziewać się najgorszego.
- Było to niepokojące, zaiste, jednak wkradła się pewna nieścisłość. Kapłanka, która do was przyszła mówiła, że porwano dwóch kapłanów jej wiary, zaś druga stwierdziła, że to kapłan Ocero yprowadził Tarniusa Gazgo, mając go zabrać do świątyni, jak i nie widziała nigdzie tego rycerza. - odparł Silverwing spoglądając uważnie na Quelnathama.
- Tak było w istocie. Jednak dziewczyna nie wydawała się kłamać. Braliśmy pod uwagę urok albo iluzję, która mogła zmylić którąś z selunitek. Zbadałem je nawet krótko, ale nie były pod
wpływem żadnego zaklęcia.
- Wtedy jeszcze nie podejrzewaliście, że może obaj kapłani wyruszyli z przytułku z własnej woli? W końcu była taka możliwość, szczególnie że selunitka opiekująca się chorymi ani nikt w przytułku, nie widziała myrkulity.
- Rzeczywiście, mogli zostać porwani w drodze. Nie roztrząsaliśmy wtedy zbytnio wszystkich możliwości. Jak wspomniałem napędzał nas strach przed śmiercią przyjaciela.
- To zrozumiałe. - skinął głową Semoreth - Przejdźmy więc do dalszych kwestii. Zastanawiający jest sposób w jaki dostaliście się do rezydencji. Zniszczenie bramy wydaje się dość ryzykowne, kiedy porywacz może zabić swoje ofiary, jeżeli zorientuje się, że został wykryty i idą po niego, a później uciec bez "zbędnego balastu".
Wieszcz skrzywił się na tę uwagę, szczególnie, że tym razem siłowe rozwiązanie nie było pomysłem Eriliena.
- Obecność strażników dała nam do myślenia. Już wcześniej dopuszczaliśmy możliwość, że to nie skrytobójca, który najpewniej zamordowałby Ocero na miejscu, a jakiś inny podstęp. Ocero nie był nadto rozmowny, a ja nie wypytywałem go szczegółowo o jego przygody, ale domyślam się, że mógł mieć w mieście innych jeszcze wrogów. W obliczu zbeszczeszczenia jego świątyni uznałem to za prawdopodobne.
Zatem ci stażnicy, jak już mówiłem, utwierdzili nas w przekonaniu, że za porwaniem może stać jakaś inna siła, której nie zależy na natychmiastowej śmierci Ocero. Ponadto ufaliśmy we własne siły. Liczyliśmy, że zdążymy wydostać kapłana nim porywacze zorientują się dobrze w sytuacji.
- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy to pan przyczynił się do "otwarcia" bramy magią?
- Echem… Dokładnie to en Treves użył ognistych pocisków. Ja nie param się zwykle takimi ewokacjami…
- To był więc pomysł Eriliena en Trevesa, żeby w ten sposób dostać się do środka w celu ratowania kapłanów, których uważaliście za porwanych?
- Nie mogę powiedzieć, że był chętny takiemu sposobowi, ale został przekonany, że pośpiech w tym względzie jest najważniejszy. Oczywiście gdy sprawa się wyjaśni gotowi jesteśmy zrekompensować właścicielowi tę szkodę - dodał szybko.

Samoreth pokiwał głową przyjmując to do wiadomości.
- Później nastąpił jakiś problem z magią nieznanej natury, która spowodowała uszczerbek na stanie Eriliena en Treves. Uspokoję pana, że nie zagraża jego życiu niebezpieczeństwo. - dodał - Następnie dostaliście się do środka, szczęśliwie nikogo nie zabijając, aby w środku zetrzeć się ze strażnikami. - spojrzał w oczy Quelnathamowi - Skąd mieliście pewność, że to nie są po prostu strażnicy rodu, którzy bronią posiadłości przed intruzami?
- Z pewnością nimi nie byli. Ów “problem z magią” wskazywał bezspornie, że rezydencja stała się siedzibą kogoś albo czegoś potężnego i złowrogiego. Nawet wcześniej posiadłość wyglądała na opuszczoną. Nigdzie nie paliło się żadne światło, okna były zamknięte i zasłonięte. Który szlachcic najmuje strażników ubranych w czerń i widzących w mroku? Zdawali się nam bardziej podobni do skrytobójców, niż gwardzistów.
- To więc mamy już wyjaśnione. - na ledwo moment zamilkł najwyraźniej porządkując myśli - Ukryliście nieprzytomnego przyjaciela w jednym z pokoi. Pan poszedł spróbować uratować Ocero, zaś Aeron Tasmaleth i'Treves pozostał ze swoim bratem… Czy wcześniej znał pan Lyesatha Risnila, który znajdował się w rezydencji?

- Aeron i’Treves? - Quelnathamowi na chwilę odebrało mowę. - Rozumiem, że Erilien był w bardzo złym stanie, mógł bredzić, ale żeby tak? Nieważne. - skończył, choć sprawa wcale nie wydawała mu się nieważna. - Będę musiał rozmówić się z Erilienem jak najprędzej. Co do Lyesatha Risnila: nie poznałem go wcześniej i nie wiem kim jest z wyjątkiem tego co mi powiedział. Zdumiało mnie spotkanie złotego elfa w takich okolicznościach, szczególnie, że zachowywał się nienagannie, jak na wizycie w dobrym domu. Dowiedziałem się od niego co za kult zajmuje posiadłość. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby osłabiło to me obawy. Później zaś pan Risnil zaprowadził mnie do pomieszczenia gdzie przebywał Ocero. Tam toczyła się już walka.
- A później, wedle tego, co zostało już powiedziane, Lyesath Risnil został poproszony o sprawdzenie stanu pozostałych w pokoju towarzyszy, jednak… Czy ma pan jakiekolwiek pojęcie czemu tak ranny Erilien en Treves oraz Aeron Tasmaleth 'Treves zaatakowali pana Risnila i pozbawili go wolności, kiedy ten przyszedł sprawdzić ich stan?

Quelnatham zaklął brzydko, nie myśląc nawet, że mieszaniec może znać elfi język.
- Durnie! Idioci! Gdyby jego ród miał trochę godności wygnałby go daleko!
Wykrzyczawszy się wziął kilka oddechów i uprzejmie odpowiedział śledczemu.
- Erilien en Treves to najbardziej porywczy wojownik jakiego poznałem. Ponadto jest wielce nieufny i obłędnie podejrzliwy. Zejście bogów ze Sfer także odbiło się na jego charakterze… Obawiam się, że moi towarzysze od siedmiu boleści nie uwierzyli w słowa pana Risnila i postanowili uwięzić go jako, w ich mniemaniu, niebezpiecznego przeciwnika. Będę musiał szczerze go przeprosić i zadośćuczynić. Erilien… w Cormanthorze znajdzie się ktoś kto uleczy go z paranoi… - ostatnie zdanie mruknął już tylko do siebie.

Quelnatham zobaczył, że przez chwilę śledczy wyglądał na zaskoczonego czymś, ale zaraz przyjął ponownie uprzejmy wyraz twarzy.
- Będzie taka okazja, bo pan Risnil także pragnie z panem porozmawiać. - dodał Samoreth, po czym kontynuował - Walka musiała być zażarta, ale… Jak wielki był pański wkład w nią? Większość waszych… przeciwników, martwych przeciwników, zginęła od magii, nie od miecza.
- Oczywiście, ale zginęli nie z mojej przyczyny. Kiedy wszedłem do owej sali zostało tylko kilkoro żywych osób. Unieszkodliwiłem tylko jednego maga, który lewitował wysoko i był to zdaje się ostatni z nastających na życie Ocero.
- I rozumiem, że był tam także ten myrkulita?
- Tak, ale Ocero mówił, że nie jest wrogiem.
- Skoro nie był wrogiem, to czy Ocero powiedział chociaż dlaczego znalazl się z Tarniusem Gazgo i tym myrkulitą w rezydencji?
- Hmm… nie, nie było czasu na rozmowę i wciąż tego nie wiem. Przecież wszyscy tam wykrwawiali się na śmierć.

- Jest jeszcze pewna kwestia. Znał pan wcześniej lorda Naraltana Wildhawka i jego syna, Amandeusa Wildhawka oraz Azul Gato?
- Nie, nie znam żadnego z tych imion, choć przypuszczam, że jastrząb którego widzieliśmy na herbach to znak nazwiska Wildhawk.
- Cała ta trójka była w sali. Azul Gato to ten w kociej masce, zaś Wildhawkowie to starszy szlachcic oraz młodszy, który był bardzo ranny, obaj czarnowłosi. Czy młody Wildhawk lub Gato stosowali przemoc czy zagrażali lordowi Naraltanowi? Widział pan coś takiego?
- Muszę przyznać, że nie zwróciłem na nich uwagi. Rzeczywiście, stali gdzieś na balkonie, ale nie stanowili zagrożenia. Zająłem się raczej ratowaniem ciężko rannych, Ocero i Tarniusa.

- Rozumiem. Dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienia. - Samoreth uśmiechnął się nieznacznie, ale zaraz przybrał przepraszający wyraz twarzy - Niestety, do czasu wyjaśnienia przez wszystkich sytuacji i ustalenia każdego szczegółu nie mogę zwolnić z aresztu.
Quelnatham westchnął ciężko. Spodziewał się tego, ale wizja gnicia w lochu przez najbliższe dni wprawiała go w obrzydzenie.
- Rozumiem, oczywiście. Mam nadzieję, że śledztwo potoczy się szybko.
- Też mamy taką nadzieję. Niemniej, rozumiem że nadal chce pan porozmawiać z Lyesathem Risnilem?
- Oczywiście, jeśli tylko jest taka możliwość - wieszcz znowu się ożywił. Samo spotkanie niekoniecznie można będzie nazwać przyjemnym, myślał, ale zawsze to kilka godzin poza celą.
- Mogę kazać poprowadzić nawet teraz, jako że pan Risnil również pytał o możliwość spotkania.
- Jeśli nie byłoby problemu byłbym bardzo rad.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172