Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-11-2015, 19:20   #191
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor powoli wstał z łóżka.

-Panienka, co? Dobrze - przerwał na chwilę - Co ty masz z tym mieczem?

- Powiedziałem ci, że chłopcy także już są, nie? - skrzywił się wyraźnie - I nie są w dobrym nastroju.

-Co ty nie powiesz? - Moneta przeczesał palcami swoje niemodnie długie włosy - Zaprowadzisz mnie?

- Mogę cię zaprowadzić, ale widzisz… Chłopcy są od tego, którego wszyscy wielbimy i kochamy, szefa kasyn i pana hazardu. Arnelius jest bardzo niepocieszony, a szukają ciebie, byś pewnie przywitał się z Machą. - odparł mężczyzna dość lekko.

-Bardzo chętnie, ale może nie teraz - mruknął Greycliff - Co zrobimy?

- Jesteś w dość dobrze skrytym miejscu. - wzruszył ramionami ochroniarz - Jeżeli nie zaczną mocno szukać, to się pewnie nie doszukają. Niemniej naraża to Arneliusa na koszta, bo Macha ma też wątpliwości co do niego, a jeżeli będzie miał pewność, że mój szef cię kryje… Pewnie stracę robotę na dobre.

-Przestań kręcić - warknął Theodor czując wzbierającą irytację - Pytałem co zrobimy z chłoptasiami Machy. Odpowiedz jeśli łaska.

- Przydałoby się ich pozbyć na dobre, ale nie wiem czy to najlepszy pomysł… Oczywiście, jeżeli zaczęliby robić większe problemy to jasne, że Arnelius by zareagował i takie pozbycie się byłoby uzasadnione, ale nie może wyjść, że ty tu byłeś. Rozumiesz? Jak się pozbywamy, to na dobre, całkowicie. Możemy też, jak mówiłem, przeczekać ich. Wybór jest twój, ja zaraz wracam tam.

Theodor skinął głową.

-To rozumiem. Ilu ich jest?

- Trzech przy szefie, dwóch przy wejściu, upewniają się, że nikt więcej nie wejdzie. Na razie tych trzech próbuje przegadać szefa. Próżny trud.

Theodor nie zastanawiał się długo. Dwie pieczenie na jednym ogniu...

-Pożycz mi miecza. I pokaż jakieś bezpieczne wyjście. Wyjdę i wejdę z ulicy jakby nic. Załatwię tą bandę co do jednego, a wy nie będziecie w to wplątani. Dobra?

- Dobra. - z góry rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła - Trzymaj. - ochroniarz podał Theodorowi miecz i dodał - Sam znajdę coś dla siebie, tak na wszelki wypadek. Myślisz, że dasz radę piątce? - powątpiewał mężczyzna i skinął, aby Greycliff poszedł za nim.

Moneta zważył w dłoni miecz. Nieco zbyt ciężki.

-Dam radę. Chodźmy.


~~~~~~~~~~~~~~


Ochroniarz wyprowadził Theodora z karczmy jakąś krętą drogą pod deskami jej podłogi. Kiedy już Greycliff znalazł się na zewnątrz zobaczył, że jest na tyłach Trzech Srebrniaków. Ochroniarz jedynie skinął mu głową i ponownie ruszył tym tylnym wejściem do środka, do swojego szefa.

Moneta wykonał kilka głębokich wdechów i wydechów dotleniając mieśnie by zapobiec ich zmęczeniu w zbliżającym się starciu. Pięciu frajerów, bywało gorzej.

Szybkim zdecydowanym krokiem Greycliff obszedł karczmę zbliżając się do drzwi gotów w każdej chwili okryć się płaszczem cienia. Pięciu. Może być ciężko. Ale dwie pieczenie…

Plan był prosty. Podejść pod osłona niewidzialności do pierwszych dwóch machowców i zdjąć ich w miarę możliwości po cichu. Pięciu…

Wpierw to Greycliff zobaczył psy Machy, a nie one zwęszyły jego.

Dwóch stało pilnując wejścia, ale bardziej zainteresowani byli tym, co się dzieje w środku, niż tym, co na zewnątrz. Theodor usłyszał, jak jeden z nich mówi:

- Zacznie zaraz gadać.

Plan miał szansę się udać, ale było tyle niewiadomych, że mógł upaść na tak wielu frontach…


Wszystko zdarzyło się szybko. Theodor pod osłoną własnej niewidzialności zdołał się dostać do obu oponentów i zaczął wykonywać swój prosty, a jednocześnie skomplikowany plan. Cienista garotta oplotła się wokół gardła jednego z machowców zaczynając go dusić. Drugi z nich słysząc, co się dzieje odwrócił głowę w stronę kolegi tylko po to, aby otrzymać cios pożyczonym mieczem od Theodora. Krzyknął z zaskocznia i bólu, gdy ostrze zagłębiło się w jego boku, czyniąc spustoszenie. Duszonego ten manewr nie zdołał zabić, więc teraz krztusząc się trzymał miecz gotowy do ataku… a może raczej obrony.


I najwyraźniej rozważał, co powinien teraz zrobić, ale widząc drugiego z pracowników Machy powoli wykrwawiającego się na ziemi najwyraźniej doszedł do wniosku, że pora albo zawołać o pomoc, co było niemożliwe w stanie jego gardła, albo uciekać.

Oba te wyjścia były...trudne do zrealizowania. O podniesieniu alarmu nie było mowy, a próbę ucieczki Theo skasował jednym celnym ciosem.

Cios faktycznie był celny i zdołał swą siłą przebić się aż do serca mężczyzny, który padł jak długi bez życia. Theodor usłyszał jeszcze, jak drugi krztusi się krwią, a kiedy spojrzał na niego zobaczył pełen przerażenia wzrok skierowany na oprawcę.

Jednym pchnięciem...Raz.

W momencie, gdy Theodor zakończył życie drugiego napastnika usłyszał ze środka wściekły, głosny ton Arneliusa:

- Zrób to, suczy synu, jeszcze raz…

- A co, naplujesz mi w twarz? - rozległy się śmiechy i odgłos uderzenia.

Moneta zdecydowanie i mocno uderzył pięścią w drzwi po czym uchylił je samemu zaczajając się za nimi. Istniała pewna szansa, że któryś z tamtych podejdzie do wyjścia by przekonać się co się wyprawia. Greycliff miał szczery zamiar pokazać temu komuś, że ciekawość to pierwszy stopień do Hadesu…

- Co do cholery… Idź to sprawdź. - Theodor usłyszał te słowa i poirytowane przekleństwa, a po chwili kroki zmierzające w jego stronę.

“Jeszcze dwa kroki, jeszcze jeden...” Gdy mężczyzna stanął w drzwiach Theodor wyskoczył zadajac proste pchnięcie w brzuch

Zaskoczony mężczyzna nie zdołał się obronić przed atakiem, ale jego zbroja przyjęła większość obrażeń na siebie. Zatoczył się do tyłu krzycząc:

- Tu jest ten suczy syn! - po czym zaatakował Theodora, ale jego cios przeszedł bez zagrożenia obok Greycliffa, gdy ten mimo nieprzyjemnego uczucia promieniującego z boku uskoczył przed nim.

Kolejne kilka chwil upłyneło na ostrym rąbaniu. Theodor miał szczery zamiar zabić machowca nim pozostali włączą się do walki. Stojąc w drzwiach miał przynajmniej tą przewagę, że walczył tylko z jednym przeciwnikiem, a tamten nie mógł w pełni wykorzystać, prawdopodobnie, większej siły. Zadając sztych od dołu, w gardło, Theo modlił się do Tymory by ta walka skończyła się jak najszybciej.

Jego przeciwnik, podobnie jak tamci dwaj, nie był bardzo doświadczonym wojownikiem. Czy to uśmiech Tymory, czy po prostu lepsze umiejętności sprawiły, że ostrze szybko zagłębiło się w gardle zanim którykolwiek z ciosów mężczyzny miał szansę dosięgnąć celu. Theodor zobaczył jeszcze dwóch, którzy patrzyli w osłupieniu na Greycliffa, ale jeden z nich trzymał silnie pobitego Arneliusa z mieczem przy gardle.

- Rzuć broń. - odezwał się do Theodora.

-Ciekaw jestem - wycedził Moneta - jak zamierzacie wybrnąć z tej patowej sytuacji. Ja widzę dwa wyjścia. Pierwsze, puścicie Arneliusa i wypieprzacie stąd do Machy. Drugie, zabijecie go. A chwilę później wasza krew pięknie zabarwi ściany i sufit…

- Ja też widzę dwa wyjścia. - mruknął przytrzymujący Arneliusa napastnik - Albo rzucisz teraz broń i twój przyjaciel przeżyje, albo, cóż, stracisz przyjaciela. Jak to widzisz?

- Idiota… - syknął Arnelius.

Theodor przez chwilę trawił słowa.

-Arneliusie, co ty na to?

- Jeżeli mnie zabiją obiecuję ci - nie wypłacisz się do końca życia. - furknął Arnelius.

-Daję wam pięć sekund żeby stąd wyjść. Z życiem. Rozumiecie? Zginiecie tutaj. Już powiedziałem, są tylko dwa wyjścia. Ostatnia szansa.

- W takim razie zaryzy… - w tym momencie mężczyzna urwał i puścił Arneliusa, kiedy niewielki sztylet został wbity przez pana i władcę trzech Srebrniaków w brzuch napastnika.

- Jesteś martwy! - drugi rzucił się na Arneliusa,który ledwo, ledwo co zdołał odskoczyć poza zasięg ostrza.

Theodor nie zwlekał ani chwili. Używając swej nowo odkrytego talentu teleportował się błyskawicznie tak aby stanąć między Arneliusem, a ostatnim z machowców. Po czym wyprowadził szybki sztych w serce.

Sztych został wykonany idealnie, wręcz zbyt idealnie. Mężczyzna na miejscu padł martwy, zaś Arnelius pzycisnął nogą do podłogi krwawiącego z brzucha drugiego napastnika.

- Kto wyniesie śmieci, Theodorze?

-Może twoi niezastąpieni ochroniarze. Niech się na coś przydadzą - Moneta przerwał na chwilę mierząc Arneliusa wzrokiem - Nie doceniłem cię. I oni chyba też nie.

Arnelius uśmiechnął się krzywo.

- Na ładny uśmiech nie zyskałem tego, co mam. - skrzywił się bardziej - Cholerne dziwki, teraz bolą mnie żebra.

-Chyba ze śmiechu - wykrzywił się Theodor - Pozbądźmy się tej padliny i przejdźmy do interesów. Podobno moja lady przyszła do mnie.

- A, przyszła, przyszła. Jak zobaczyłem kto włazi do mojej domeny kazałem jej iść do jednego z pokoi. - wyszczerzył się - I gratulacje. Jednak lubisz nie tylko Elerdrina.

-Pewnie. Oprócz chłopców mam czasem smaka na kobietę - burknął Moneta - Gdzie ona jest?

- Na górę i trzecie drzwi po lewej. - podszedł do Monety i klepnął go w ramię - Dobra robota, doceniam, może nawet małą zniżkę dam.

-Łaskawyś - skinął głową Theo - Pilnuj się. A ja idę na spotkanie z femme fatale.


~~~~~~~~~~~~~~


"Femme fatale" faktycznie znajdowała się w tym pokoju, który Theodorowi wskazał Arnelius. Na widok Greycliffa uśmiechnęła się nieznacznie, ale raczej z czystej kurtuazji niżeli z radości.
- Jak słyszę, kłopoty się ciebie trzymają, Theodorze.
-Kłopoty to moje trzecie imię. A może czwarte? Bo na drugie mam Bezczelność - Theo uśmiechnął się uprzejmie - Lady, potrzebuję informacji. Pewien mój znajomy, w zamian za pomoc, chce informacji o Azulu Gato. Wszystkich jakie są mozliwe do odkrycia. Da się to załatwić?
 
Jaśmin jest offline  
Stary 07-11-2015, 21:29   #192
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
No tak… kasta urzędnicza. Nawet organizacja magów nie mogła działać bez paru biurokratów porządkujących jej sprawy.
- Bynajmniej.- stwierdził czarodziej splatając ramiona razem.- Chciałem wiedzieć, czy Zakon przypadkiem nie powstał po to, by pilnować magów działających w Waterdeep. W końcu po coś płacę te składki, prawda?
- Oczywiście, że powstał po to i te składki są płacone na tą rzecz. - odparł gnom unosząc wzrok znad księgi - Czy jest jakiś problem?
- Dlaczego więc się dowiaduję, że jakieś obce elfy rzucają zaklęcia na prawo i lewo przy aprobacie straży miejskiej?- rzekł z rozdrażnieniem Gaspar.- Co to za lekceważenie naszej organizacji?!
- Przy aprobacie straży miejskiej? - gnom wyglądał na zaskoczonego na tyle, że odłożył na bok księgę.
- Właśnie. Jakiż sens jest działalność tej… naszej organizacji, gdy jej obowiązki są lekceważone!- oburzał się głośno Wyrmspike.- I czemu ja mam płacić całkiem spore roczne składki, skoro najwyraźniej każdy może sobie rzucać czary na terenie miasta i NIKT tego nie kontroluje! W mieście dokonano zbrodni w której uczestniczyli obcy magowie, a potem kolejni obcy magowie zajęli się jej badaniem. A więc ja się pytam, czy Zakon jeszcze do czegoś służy, bo widzę że jesteśmy ordynarnie ignorowani! Czemu ty się temu dziwisz? Co to nasi szacowni przywódcy zakonu nie wiedzą co się dzieje w mieście?!-
Pisarz krzyczał głośno i dramatycznie, starając się zrobić wokół siebie tyle szumu i hałasu ile się dało. I ściągnąć na siebie jak największą uwagę... kogo tylko się dało.
Kto jak kto, ale dramaturg wiedział jak zrobił wokół siebie sporo szumu.
- Spokojnie, porozmawiajmy spokojnie, panie Wyrmspike… - gnom próbował załagodzić sytuację widząc, że robienie hałasu przez Gaspara sprawiło, że już część obecnych osób zwróciła na niego swoją uwagę. - Zaraz wszystko sobie wyjaśnimy…
- My?! To miasto … to rada powinna wyjaśnić swoje gierki względem naszej organizacji. Czyż nie działamy dla dobra Waterdeep?!- Gaspar wpadł w demagogiczne uniesienie przez moment dając przedsmak gnomowi tego co go czeka, by po chwili podesłać mu promyk nadziei.- Ale może Khondar wyjaśni moje wątpliwości, albo Mhair przynajmniej udowodni mi że jeszcze mamy nad czymkolwiek kontrolę w tym mieście.
- Och, tak, oczywiście, oczywiście… - gnom przywołał gestem jednego z pomniejszych członków zajmujących się zakonem i polecił mu, aby ten sprawdził czy Mhair może porozmawiać z panem Wyrmspikiem, co ten zrobił niezwłocznie - Nie wątpię, że pańskie wątpliwości zostaną rozwiane tak szybko, jak to tylko będzie możliwe… - dodał gnom do Gaspara wyraźnie woląc, aby to ktoś inny musiał się zmierzyć z pieklącym się dramaturgiem… z dala od uszu innych.
- Oby oby! Magowie mają prawo być szanowani za to co robią dla dobra Waterdeep!- krzyknął gromko Gaspar, nawet jeśli jedyne co on robił to opłacał na tyle wysoką składkę by wymigać się od wszelkich obowiązków wobec miasta.
- To zrozumiałe... - przytakiwał gnom nie chcąc zaognić sytuacji i niecierpliwie oczekiwał na powrót wysłanego mężczyzny.
Powrót posłańca nastąpił jednak szybko, naprawdę szybko, jako że i sam posłaniec rozumiał powagę sytuacji i to, że z poetami, a tym bardziej z kimś takim jak Gaspar Wyrmspike się nie zadziera.
- Pani Mhair z wielką przyjemnością pana przyjmie. - odezwał się lekko zdyszany posłaniec.
Gaspar tylko uśmiechnął się wyrozumiale i ruszył mijając posłańca. Wiedział wszak gdzie Mhair i Khondar urzędują.


Bez zbędnych problemów Gaspar został zaproszony do gabinetu Mhar. Ta drobna, czarnowłosa kobieta patrzyła, jak Wyrmspike wchodzi z nieodgadnionym wyrazem.
- Panie Wyrmspike, cóż za niespodzianka. - odezwała się spokojnym głosem, a w jej ruchach nie było ni grama zdenerwowania - Proszę, usiądźmy. Czy zechciałby pan się czegoś napić?
- Z przyjemnością.- mruknął uprzejmym tonem Gaspar uśmiechając się cierpko.- Zapewne słyszałaś pani o zbrodni w posiadłości Wildhawków?
- Tak. - kobieta otworzyła kredens i wyjęła z niego butelkę przedniego wina oraz dwa kieliszki - Słyszałam, straszna tragedia. - nalała Gasparowi i sobie cudownie pachnącego trunku i usiadła naprzeciw Azul Gato bez maski.
- Straszna tragedia w której to po stronach potencjalnych przestępców i straży stali magowie. I co zabawne… żaden z nich nie należał do naszego Zakonu.- mina Gaspara świadczyła o tym, że nie było mu do śmiechu.- I pewnie nikt nie raczył nas powiadomić co… stawia pod znakiem zapytania sens naszej organizacji. Mamy zmienić nazwę z Zakonu Czujnych Magów i Obrońców, na Zakon Nieuświadomionych Magików i Ignorowanych Czaromiotów?
- Proszę mi wybaczyć pytanie, ale skąd informacje, że po stronie straży stali niezarejestrowani magowie?
- Od samego Amandeusa.- stwierdził Gaspar i westchnął.- Jego narzeczona… czy może dziewczyna… wszystko jedno. Jego ukochana nalegała, żebym z nim się rozmówił. Więc się rozmówiłem… i przy okazji usłyszałem takie rewelacje.
- Wraz ze strażą faktycznie przybyli dwaj magowie, jednak byli oni zarejestrowani i należeli do straży. Wysłano ich, kiedy magicznie została wyważona brama rezydencji, więc spodziewano się magicznych kłopotów. Straż nie dysponowała pomocą innych czarodziejów.
- Doprawdy? A kim oni byli?- zapytał zaskoczony Wyrmspike.
- Magiczną siłą przydzieloną do straży na jej prośbę, Arvis Meneos i… - zamyśliła się na chwilę - Korniveris Diec. Może ich pan nie kojarzyć, panie Wyrmspike, ale zapewniam, że są oni zarejestrowani. - pokiwała głową Mhair.
- Elfy?- zapytał podejrzliwie Gaspar.
- Nie, ludzie. - splotła dłonie przed sobą - Może młodemu Wildhawkowi coś się pomyliło?
- A możliwe że były także i magowie elfów… i ten fakt zatajono przed gildią.- mruknął z ironicznym uśmiechem Wyrmspike.- Ciekawe dlaczego. Czyżby Zakon nagle stracił zaufanie straży?
- Podejrzewam, że zaszło nieporozumienie, pomyłka. - odparła spokojnie Mhair - Sądzę, że wiem jakich "elfich magów" może mieć pan na myśli i zapewniam, że nie mieli żadnego powiązania ze strażą.
- Doprawdy? A niby jakich to elfich magów mam na myśli?- nie ustępował Wyrmspike.
- Tych, którzy dzielą teraz pobyt w lochu z Amandeusem Wildhawkiem, jak mniemam.
- Nie wydaje mi się… elfy miały być po obu stronach.- rozważał Gaspar na głos.- Jest dużo pytań… Zakon powinien mieć jakichś przedstawicieli przy śledztwie w związku z tymi kwestiami.
- A co miały te elfy po stronie straży robić? Brać udział w obławie? Proszę mi wybaczyć pytania, ale chcę mieć dobry obraz sytuacji.
- Rzecz w tym, że ja też nie wiem. - rozłożył szeroko ręce Gaspar.- Dlatego przybyłem tutaj, licząc że Zakon wytłumaczy mi sytuację i zapewni, iż opłacanie składek ma sens. I żaden czaromiot nie łamie bezczelnie prawa.
- Mam nadzieję, i tak sądzę, że to tylko nieporozumienie, i szybko uda się je wyjaśnić ze strażą. - odpowiedziała Mhair kojącym głosem.
- Oby, oby…- mruknął Gaspar dodając.-... w innym przypadku autorytet naszej gildii byłby podważony.
- Niemniej dziękuję za zgłoszenie. Czy to nieporozumienie, czy też nie - warto je sprawdzić, tak dla pewności.
- O tak, tak… to… już nie przeszkadzam.- odparł Gaspar próbując w głowie skojarzyć imiona magów z twarzami i miejscami. W końcu musiał ich znaleźć, ale to już tak… nieformalnie.
Problem polegał na tym, że Wyrmspike nie znał tych magów, nigdy o nie słyszał i nie miał żadnych punktów zaczepienia. Poza jednym… że okazjonalnie pracowali dla straży. Ale to było za mało. Każdy czarodziej zakonu mógł zostać powołany do odsłużenia paru godzinek,no cóż... każdy który opłacał najtańszą składkę. Pisarz zaś nie mógł zbytnio wypytywać ani tutaj, ani w siedzibie straży miejskiej. Taka gorliwość byłaby podejrzana. No i… nie był pewien, czy rozmowa z tą dwójką magów dałaby jakieś rezultaty. Postanowił więc zrobić coś innego po pożegnaniu się z Mhair.


Gaspar przyszedł do przybytku Sharess bez nadziei, że zastanie tu kogokolwiek. Istniała nawet możliwość, że sama świątynia została już zamknięta. Ale też i nie miał nic innego do roboty. Nie miał nastroju do pisania, do przedstawienia było jeszcze trochę czasu… za mało by ułowić jakąś ślicznotkę do flirtu, a płatna miłość… cóż, musiałaby mu wpaść w oko jakaś wyjątkowa kurtyzana. Wyrmspike… był pozbawiony tropów, po których mógłby podążać i trochę zmęczony tym dniem. Rany nie do końca wyleczone, jeszcze trochę mu dokuczały, zwłaszcza po nocnych zabawach z dziką Faliną. Nie była taką stonowaną służbistką, gdy dosiadała go dziko domagając się więcej i więcej.
Kiedy Gaspar pchnął drzwi świątyni zrozumiał, że nie jest ona zamknięta, co budziło pytania… szczególnie, kiedy jego uszom dotarły dźwięki przemieszczania się kogoś wraz z pobrzękiwaniem zbroi. Już na wejściu pierwszym, co zaatakowało Wyrmspike'a były dwa,spragnione miłości koty,które miauczały głośno do nowo przybyłego.
- Won, won… nie mam ryby. I nie lubię zwierząt. Dlatego nie mam chowańca. -burknął bez przekonania Gaspar. Ale nawet nie próbował przepędzić łaszących się futrzaków. W końcu były świętymi zwierzętami jego bogini, ale poza tym… co on niby miał z nimi robić? Wszedł dalej próbując je ignorować.
Uparte zwierzęta, jak to koty, plątały mu się pod nogami i miauczały przeciągle, aż zwróciło to czyjąś uwagę. Ze strony komnat kapłańskich wyłonił się członek straży miejskiej i to nie byle jaki.
Falina.
- Gaspar? - odezwała się zaskoczona kobieta trzymająca dłoń na mieczu.
-Tego się nie spodziewałem. Nie powinnaś wyznawać bardziej porządne bóstwo?- zapytał żartobliwie Wyrmspike.
- Jakbyś nie zauważył, żartownisiu, jestem tu służbowo. - uśmiechnęła się Falina - A teraz spowiadaj się, co tu robisz?
- Przyszedłem na chwilę medytacji i modlitwy. - wzruszył ramionami czarodziej dodając po chwili żartobliwie. - I może cię po to by cię porwać zaraz po służbie, bo czemu nie?
- Jasnowidzu, nie wiedziałeś, że tu będę. - uśmiechnęła się kobieta, ale zaraz spoważniała - To miejsce jest zamknięte, wybacz. Badamy sprawę kapłanki.
-Ach… nie wiedziałem. I jesteś tu sama? Mogę być twoim przewodnikiem. Są tu bardzo ciekawe pokoje, pełne mięciutkich poduszek.- rzekł niewinnym tonem, ale z jakże bezczelnym uśmiechem mag.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? Powinnam cię aresztować za przeszkadzanie w dochodzeniu.
- Dobry pomysł. Ale wpierw najpierw ci poprzeszkadzam, a potem mnie aresztujesz, co?- spytał czarodziej podchodząc do strażniczki i kładąc swą dłoń na jej dłoni opierającej się o broń,- Jak wiesz potrafię być twórczy… w przeszkadzaniu.
- Wtrącę cię do lochu wraz z tym magiem, porozmawiacie sobie, może coś z niego wyciągniesz, powiesz mi o tym, a ja awansuję. Jak ci się to widzi?
- Cóż… tu w świątyni też mają lochy, z kajdanami… znacznie wygodniejsze.- mruknął czarownik i spoglądając w oczy Faliny.- A u owego maga już byłem. I niestety wątpię bym wyciągnął z niego cokolwiek innego, niż to co już powiedział.
- Byłeś? Wątpliwe, nie miał jeszcze gości, co mnie zupełnie nie dziwi. - wzruszyła ramionami Falina.
- Ma za to zatroskaną dziewczynę, która ubzdurała sobie że mogę mieć na jego jakikolwiek wpływ.- stwierdził z przekąsem Gaspar.- Wygląda na to, że ktoś za cenę ugody… chce go zmusić do przyznania się do winy.
Falina zamrugała.
- O kim ty… ach. Mówisz o Amandeusie Wildhawku?
- To ilu wy tam tych czarusiów trzymacie w tych lochach?- zapytał żartobliwie mag i drugą ręką otoczył Falinę, tuląc ją zaborczo do siebie i mówiąc dramatycznym tonem głosu.- Czy mam się czuć zazdrosny?
- Z tego co mi wiadomo młody Wildhawk ma w sobie tyle magii, co typowy stołek albo tak dobrze się z tym kryje. - spojrzała na Gaspara - Mógłbyś się czuć, gdybyśmy byli razem, a tak… co najwyżej zawiedziony tym, że nie jesteś sam. - uśmiechnęła się złośliwie Falina.
- Niemniej nie odpowiedziałaś mi… czy jesteś sama tutaj… w świątyni?- Gaspar nachylił się mrucząc do ucha te słowa. Po czym dodał. -Czy wiesz że wyglądasz bardzo kusząco w mundurze strażniczko Falino?
- Jestem sama, ale co nie znaczy, że bezbronna. - mruknęła Falina - Jestem na służbie.
- I dlatego tak kusisz… zakazany owocu.- mruknął czarodziej nadal tuląc dziewczynę i szepcząc jej do ucha.- To cóż ciekawego znalazłaś w świątyni? Odkryłaś wszystkie jej sekrety?
- Cokolwiek odkryłam raczej nie pomoże kapłance Orissie. - westchnęła strażniczka.
- Skąd wiesz…- mruczał czarodziej muskając wargami delikatnie szyję Faliny.- Czasami drobne błahostki mogą stać się kluczowe.
- Dobrze wiem do czego zmierzasz, zbereźniku, ale muszę się skupić na poszukiwaniach. Czy nie chcesz tego?
- Mam straszne… dylematy… w tej chwili.- wymruczał Gaspar rozkoszując się jej obecnością w swych objęciach.- No i muszę ci zaostrzyć na mnie apetyt. Niemniej ponawiam moją propozycję… dobrze znam świątynię i jej sekrety. Przydam ci się jako przewodnik.
- I myślisz, że gdzieś tutaj mogą znajdować się odpowiedzi?
- Nie wiem… ale przynajmniej pogapię się na twój zgrabny tyłeczek, a kto wie co jeszcze tu odkryjesz.- zasugerował z uśmiechem czarodziej.
- Niech ci będzie, niech ci już będzie, ale nie przeciągajmy tego. Mam jeszcze randkę. - odparła lekko Falina.
- Lubisz się ze mną tak droczyć… paskudo najsłodsza, co?- wymruczał czule czarodziej i bezczelnie przycisnął swe usta do jej warg całując namiętnie i drapieżnie.
Przez chwilę kobieta odwzajemniała pocałunek, aby w końcu odsunąć delikatnie Gaspara.
- Mówiłam. Jestem na służbie.
- Wiem wiem… chodźmy.- mruknął w odpowiedzi Gaspar wypuszczając ją całkowicie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-11-2015, 13:53   #193
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (IV): Prawda ma wiele twarzy




Szept

(Preludium do prologu czwartego)

Uciekał, byle dalej, byle szybciej, byle w las; byle dalej od tych ludzi, którzy grozili mu śmiercią.

Nie, zrozumiał, nie grozili. Oni obiecywali.

Kręciło mu się w głowie, która pulsowała tępym bólem nie pozwalając mu się skupić na niczym innym, jak na ucieczce, ale to akurat było błogosławieństwem. Pasma brunatnych włosów pokryte były szkarłatem krwi w miejscu zderzenia głowy z twardą powierzchnią nieociosanego kamienia. Elf czuł się zmęczony, skołowany i okrutnie osamotniony w swej walce o życie. Wiedział, że jeżeli nie uda mu się dotrzeć w granice drzew, jeżeli nie uda mu się przebiec wystarczająco daleko w las - nie ma szans.

I oni o tym też wiedzieli.

Zawroty głowy wzmogły się na sile zmuszając elfa do zatrzymania się, chociaż była to przedostatnia w życiu rzecz, którą chciał zrobić, bo najbardziej nie chciał umierać. Ciężko oparł się o drzewo i spojrzał przed siebie, aby zobaczyć, że jest już tak blisko swego wybawienia. Linia drzew rysowała się przed nim, praktycznie na wyciągnięcie ręki, gdyby owo wyciągnięcie ręki nie było wysiłkiem godnym bogów. Przetarł oczy i ostatnimi siłami ruszył przed siebie; wolniej, bardziej niepewnie, chociaż był coraz bliżej. Widział, że miał sporą przewagę nad tymi, którzy za nim podążali, jaką zyskał w pierwszych chwilach ucieczki, jednak im więcej czasu mijało, tym słabszy się czuł. Teraz jednak ta przewaga musiała się drastycznie skurczyć, a jeżeli nie poniechali oni pościgu…

...jeżeli nie poniechali…

Słońce zachodziło czerwoną barwą, kiedy elf wpadł między drzewa Cormanthoru czując, jak jego serce wygrywa rytm szaleńca. Gdy zapadnie noc i resztki światła słonecznego, jakie zostały użyczone śmiertelnym zostaną zastąpione poświatą księżyca zyska kolejną przewagę z racji swojej krwi i słabości ludzkich oczu, ale do tego czasu musi znaleźć kryjówkę. Nie był w stanie uciekać dalej i wiedział o tym, a ta wiedza napawała go strachem, który wciąż próbował przekłuć na determinację i siłę.

Krok, drugi, trzeci...

Elf ponownie oparł się o drzewo wsparłszy czoło na jego pniu. Jeszcze trochę, jeszcze trochę…

Poprzez huczenie w swojej głowie za późno usłyszał niebezpieczeństwo. Czy ludzie naprawdę potrafią być tacy cisi w lesie? Odwrócił głowę, aby napotkać zimne spojrzenie człowieka, który podążał jego tropem już tak długo, za długo… i poczuł jak lodowate ostrze sztyletu zacina skórę jego gardła.

Caleenves otworzył usta, jakby chciał powiedzieć "nie", ale dźwięk został skutecznie zduszony przez zakrywającą je skórzaną rękawicę.

- Tak. - wyszeptał do szpiczastego ucha człowiek o beznamiętnym spojrzeniu zielonych oczu.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 11-11-2015 o 00:47.
Zell jest offline  
Stary 10-11-2015, 00:15   #194
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (IV): Prawda ma wiele twarzy




Prawda ma wiele twarzy

PROLOG (IV)



Kohhill Kevallin


Ashabenford.

Koh czuł się kompletnie skołowany, ale przynajmniej nie było to nieznane mu uczucie, jednak tym razem coś potoczyło się kompletnie nie tak, jak powinno. Z drugiej strony nie powinno w ogóle toczyć się jakimkolwiek rytmem to, co się cyklicznie mu przytrafiało. Ktoś inny dawno by już tego nie wytrzymał, ale Kohhill był uparty… i potrafił sobie dać radę nawet w najbardziej nieprzyjaznych okolicznościach. Te szczególnie nieprzyjazne nie były, przynajmniej do tej pory, dopóki nie wyrzuciły go w Dolinach, daleko od Neverwinter!

Będzie musiał się z kimś rozmówić…

Pokręcił głową próbując zebrać myśli. Wiedział już, gdzie się znajduje. To był plus. Nie wiedział jak się tu znalazł. To był minus. Spotkał osobę, która twierdziła, że już się z nim widziała. To był… Plus? Minus? Wszystko zależy od tego, jak przebiegło jego spotkanie z nią, ale na razie można było zgadywać, że bezproblemowo...

Słońce świeciło lekko przytłumionym przez niewielkie chmury światłem dnia. Zachęcająco oświetlało miasteczko zwane najwyraźniej Ashabenford. Nazwa niewiele mówiła Kohowi, ale nigdy nie przykładał większej pilności do nauki geografii, jednak stwierdzenie, że to Doliny już coś mu konkretniejszego mówiło. Wszak leżały one przy Cormanthorze, dawnej dumie elfiego rodzaju, o której skarbach pewnie wielu marzyło… zapominając o pozostałym w nim dumnym Ludzie oraz innym… niedogodnościom.

Koha jednak nie interesowały w tym momencie skarby, sława i przygoda. Interesowała go prawda, ale czy był w stanie ją wydobyć z winnego? Tego nie mógł być pewien, ale każda chwila niepewności tylko bardziej nastawała na jego skołowane nerwy.

Ashabenford… Doliny… Do czego mu przyszło?

- Czujesz się dobrze, chłopcze? - z rozmyślań wytrąciło Koha powtórzone pytanie starszego mężczyzny, którego zagadnął na drodze pytając o miejsce swego pobytu. Staruszek, które wedle swych słów prowadził aptekę patrzył zatroskanym spojrzeniem na Kevallina, którego sytuacja musiała dla niego wyglądać co najmniej dziwnie.

Rozmówca Koha wyraźnie zastanawiał się nad sensem tego wszystkiego, aż na raz przyszło mu do głowy pewne rozwiązanie, które od razu zwerbalizował.

- Czy nie jesteś kapłanem, mój drogi? Albo czy nie byłeś nim kiedyś?

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 11-11-2015, 00:36   #195
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ II: Łaska uzyskana, łaska utracona


Quelnatham Tassilar
Wnioski, do jakich doszedł Asdener były niepokojące. Co najlepszego uczynił Ocero? Wedle słów Lyesatha wyrzekł się swojej bogini, jak i przeciął sobie rękę tym piekielnym sztyletem… Czego on oczekiwał? Nie zdążyli sobie wiele wyjaśnić podczas ich ostatniego spotkania, a pytania wymagały odpowiedzi…

Nadejdzie na nie jeszcze czas.

Pozostała też kwestia drugiego mężczyzny, który podobnie, jak i Ocero wykonał część tego heretyckiego rytuału. Quelnatham nie znał go i nie wiedział czego po nim oczekiwać. Kim był? Co tam robił i czy nie miał czegoś wspólnego z tymi szalonymi kultystami? Niemniej, jeżeli był ofiarą, jaką był i Ocero, czy nie powinno mu się również pomóc?

O ile można było nazwać Ocero ofiarą, zważając na wynik tej bitwy…

Magia zauroczeń mogła być szczególnie niebezpieczna, szczególnie że nie mieli pojęcia z czym konkretnie mieli do czynienia. Czy był to geas? Nawet tak doświadczony czarodziej, jakim na pewno był Asdener Lather nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, może więc mistrz Lyesatha, w którym ten pokładał taką ufność, będzie w stanie coś zdziałać?

Mistrz Denerain… Sarvelis Denerain. Jeden z najznamienitszych elfich magów, u którego nauka musiała być nie lada zaszczytem. Nic dziwnego, że Lyesath tak wierzył w jego umiejętności i możliwość rozwiązania tego problemu z nieznanym zaklęciem oraz sztyletem, i może faktycznie miał rację, co do tego. Quelnatham mógł mieć tylko nadzieję, że mistrz będzie skory do pomocy, chociaż za namową własnego ucznia i z powodu, iż był to skomplikowany problem magiczny, zapewne przystanie na ich prośbę… a przynajmniej taką miał nadzieję Tassilar. Czegokolwiek by nie mówić o Ocero oraz jakiejkolwiek jego winy się w tym wszystkim nie doszukiwać, był ich towarzyszem i należało mu się choć trochę wsparcia z ich strony.

Quelnatham zakończył następnego dnia naukę młodego adepta odpłacając się tym samym za przysługi Asdenera i wieczorem wraz z Lyesathem znajdowali się w wynajętym przez tego drugiego niewielkim mieszkaniu.

- Rozmawiałem dziś ze strażą. - odezwał się w pewnym momencie drugi mag siadając przy stole - Za jakieś dwa dni będziesz musiał wrócić i ja też.




Erilien en Treves

Oczekiwanie było nieznośne, ale jak powiedział mu Cavinuil - konieczne. Może i stryj miał rację, może i to była tylko kolejna próba, którą paladyn musiał przejść zanim stawi się przed swoim bogiem?

Nie mógł udać się na spoczynek. Nie nadchodził on mimo starań, za to w głowie Eriliena szalała gonitwa myśli. Wszystko, co się wydarzyło tylko odsuwało go od Corellona, ale nie znał w końcu całego obrazka. Ocero, Quelnatham… Co się działo, kiedy był nieprzytomny? Co się działo z Ocero, gdy wyparował tuż przed tym, jak en Treves dowiedział się niesamowitej prawdy o swoim boskim patronie i adoptował Aerona? Zbyt dużo pytań, zbyt mało odpowiedzi i zbyt wiele mętnych wyjaśnień…

I gdzie teraz był Quelnatham?

Do tego Aeron, jego młodszy brat… Z każdą nocą zdawało się być z nim gorzej i gorzej. Budził się z krzykiem, drżał później cały, ale co najgorsze odmawiał podzielenia się z kimkolwiek, nawet ze swoim bratem, cierpieniem jakiego doświadczał. To, co widział w snach tylko jemu było znane, a Erilien mógł tylko się zastanawiać czy brat w jakiejś młodzieńczej bucie nie tai istotnych wizji… i czy nie powinien porozmawiać o tym z przybranym krewnym.

Było już cicho, noc zapadła na Faerun rozświetlana łaską Selune, którą ponoć utracił Ocero, kiedy Erilien usłyszał z sąsiedniego pokoju przydzielonego Aeronowi, stłumiony głos brata. Paladyn zwlókł się z łóżka i po cichu wyszedł ze swojego pokoju, po czym skinąwszy głową pilnującemu pokojów strażnikowi, zajrzał przez uchylone drzwi do pokoju brata, aby zobaczyć coś wyraźnie niepokojącego.

Aeron chodził nerwowo po niewielkim pomieszczeniu zakrywając dłonią oczy i powtarzał w kółko:

- Nie wytrzymam tego, nie wytrzymam, nie wytrzymam…




Ocero Gazgo

Rana głowy nie bolała już tak bardzo, jak w dniu, w którym została zadana. Minęły także zawroty głowy i poczcie, iż żołądek wywraca się na lewą stronę. Nie zużyto na rannych wielu mikstur, co nie było bardzo zaskakujące w momencie, gdy magia kapłańska stała się towarem ekskluzywnym. Ocero aż bał się zapytać za ile teraz można dostać najsłabszą miksturę leczniczą…

Właśnie. Magia.

Sam moment, w którym adoptowany syn Tarniusa zrozumiał, że bogowie z jakiegoś powodu opuścili swoich kapłanów był dramatyczny dla Ocero,jednak wciąż on posiadał magię, o którą się wymodlił. Teraz jednak i to zostało mu odebrane, po tym akcie bezwiary, który mimo że wykonany tylko na pokaz musiał uderzyć za mocno… A może było w tym coś więcej? Niemożliwe, żeby Selune się od niego odwróciła, nie! Niemożliwe, aby jego Pani zabrała całą łaskę, jaką go obdarzała, swego wiernego sługę! Niemożliwe!

...prawda?

Czy Erilien miał rację w swoim bełkocie, czy nie - coś musiało być na rzeczy, że Ocero Gazgo stracił swoją magię pochodzącą wprost od bogini; ciężko przechowywaną magię, zapewne jedną z ostatnich w Faerunie. A teraz, teraz…

- Tarnius bardzo martwi się o ciebie, Ocero. - słowa Milanii, która przybyła do kapłana wyrwały go z rozmyślań - Opowiedz mi o tym, co ci się przytrafiło, dlaczego nie masz magii. Twój… ojciec nie był zbyt wylewny.




Theodor Greycliff

Te psy zaatakowały Arneliusa!

Czy Theodorowi zależało na tym krętaczu, czy nie, czy miał na względzie jego zdrowie, czy bynajmniej - nie miało to znaczenia. Co się naprawdę liczyło to był fakt, że najwyraźniej pieski kolanowe Machy szukały Theodora. Być może znaleźli się akurat pod Trzema Srebrniakami, bo poszukiwali Greycliffa wszędzie, gdzie tylko był kiedyś widziany? A może ktoś go wydał, tylko kto mógł to być?

Elerdrin raczej odpadał w przedbiegach, jako że Macha na niego także wystawił wyrok śmierci, ale kto wie… Może ten ćwierć drow wyczuł okazję do wykupienia swojego życia w oczach króla hazardu? Zdradziłby Monetę po tym wszystkim? Czy każdy nie jest w stanie zdradzić dla ratowania własnej skóry?

A Farell? Czy jemu też podawał tę lokalizację? Tak… Chyba tak. Pomimo iż rzekomo powrócił do łask Kruka, to jednak nie był osobą pierwszego zaufania.

Wszystko mogło być możliwe. Mógł to zawsze być jakiś zapijaczony, zadłużony u Arneliusa bywalec Trzech Srebrniaków, który w pijanym widzie rozpoznał jakimś cudem Theodora i doniósł temu, kto więcej płacił, bo wątpliwe było, aby Arnelius zgodził się wydać choć miedziaka za milczenie.

Teraz jednak siedział na krześle przed swoją lady, tą która mogła wiedzieć coś więcej. Rozmyślania musiał pozostawić na później.

- Azul Gato? - mruknęła kobieta patrząc uważnie na Greycliffa - Cóż to za znajomy, który chce igrać z Niebieskim Kotem? - machnęła ręką - W sumie nie jest to najistotniejsza kwestia. - wychyliła się ku Theodorowi - Istotną kwestią jest, że straciliśmy Machę.









Erilien en Treves, Ocero Gazgo, Quelnatham Tassilar, Theodor Greycliff

W końcu nadszedł ten dzień, w którym ci, którzy pozostali w twierdzy straży, jak i ci, których warunkowo z niej wypuszczono, zostali wezwani przed śledczych. Z Quelnathamem przyszedł Lyesath, zaś Theodora przyprowadzili jego… znajomi. Niemniej to tylko piątka - Ocero, Quelnatham, Theodor, Erilien i Aeron, zostali zgromadzeni w większej sali przesłuchań.

Theodor najlepiej znał Ocero, z którym jakimś cudem przeżył walkę w rezydencji Wildhawków. Quelnathama kojarzył jako tego czarodzieja, który w ostatnim momencie przybył im na pomoc, zaś Aerona i Eriliena tylko pobieżnie, z chwili, w której opuszczali wraz z resztą posiadłość służącą za bazę dla herezji. Reszta, prócz Eriliena, który dość szybko po wyjściu stracił przytomność, i Ocero, który miał więcej do czynienia z Theodorem, widziała Greycliffa tylko przelotnie.

A teraz wszyscy oni znajdowali się w jednym pomieszczeniu z trójką śledczych.

Jednym z nich był znany Ocero Marcis Pister, dobrze zbudowany, ciemnowłosy człowiek z równo przyciętą bródką stojący wraz ze szczupłym, około czterdziestoletnim Zanisem Overosem, którego tym razem to Theodor znał całkiem dobrze i blondwłosy pół elf, który przesłuchiwał Quelnathama, Aerona i Eriliena - Semoreth Silverwing. Wszyscy patrzyli cierpliwie, jak podejrzani zajmują miejsca w dużej sali przesłuchań i po krótkim wymienieniu swoich godności, Marcis Pister rozpoczął:

- Zebraliśmy wasze zeznania i przeanalizowaliśmy je. Są spójne, to muszę wam przyznać acz wdały się pewne wątpliwości oraz nie do końca wyjaśnione kwestie, które chcielibyśmy przedyskutować. Wszystko dla dobra śledztwa i sprawiedliwości, ma się rozumieć.









Gaspar Wyrmspike

Cała ta sprawa śmierdziała, ale co mógł z tym zrobić Gaspar czy Azul Gato?

Ubezpieczenie Amandeusa nie wypadek wyroku skazującego wydawało się być jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić w stosunku do tego miernego wierszoklety. Niemniej sam fakt, że został on oskarżony, a jego własny ojciec pragnął śmierci syna… Był oburzający dla kogoś, kto znał przynajmniej część tej prawdy. Pozostawało jednak jeszcze trochę niewiadomych, na które nie otrzymał odpowiedzi. Gdzie się podział Naraltan, chociażby?

A część odpowiedzi, które mógłby chcieć uzyskać Gaspar właśnie teraz wyglądała tak bardzo pociągająco w tym uniformie strażnika miejskiego… to znaczy - zbierała dowody.

- Z Amandeusem raczej już nie będziesz mieć do czynienia. - Falina odezwała się nagle kończąc oględziny miejsca - Z tego, co mi wiadomo nie godzi się on na żadną ugodę i uparcie obstaje przy tym, że jest niewinny. - przetarła dłonią oczy - Może to prawda, może i nie… Sędziowie określą. - spojrzała na Gaspara - Ale ciekawi mnie jaki udział miał w tym Azul Gato, którego również oskarża nieobecny Naraltan Wildhawk…

Rozejrzała się jeszcze raz po głównej kaplicy i wróciła spojrzeniem do Gapara.

- Tu niczego nie znajdę. Może w rezydencji… Może ten mag, którego mamy w lochach… Kto wie. A może Azul Gato się objawi, przyjdzie złożyć zeznania i rozwiąże sprawę? - Falina zaśmiała się cicho.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 11-11-2015 o 05:34.
Zell jest offline  
Stary 11-11-2015, 02:25   #196
 
NecroXander's Avatar
 
Reputacja: 1 NecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumny
-Nieee... -odpowiedział przeciągle strażnik zastanawiając się, co skłoniło starca do zadania takiego pytania. Właśnie miał zapytać o owy powód, gdy gdzieś w jego wspomnieniach poruszyła się struna. W jego oczach zagościła panika i zaczął przeszukiwać kieszenie i skrytki w swoim lśniącym pancerzu. Nie potrafił wyrazić ulgi gdy opuszki palców rozpoznały znajomy wzór. Wyciągnął z kieszeni srebrny symbol Pana Poranka, prezent od jego najlepszego przyjaciela. -Dzięki niech będą Lathanderowi. Wciąż go mam -zaczął wpatrywać się w pozłacane słońce z wyraźną czcią a jego oczy zalśniły łzami tęsknoty i dezorientacji.
Staruszek pokiwał głową, jakby zadowolony z tego co zobaczył.
- To musi być naprawdę ciężkie, ale nie jesteś jedyny. Ważne to, aby trwać w wierze, mój drogi, i nie poddawać się nawet w takich czasach.
-Nawet nie ma pan pojęcia… -westchnął Kohhill. Po chwili dotarło do niego, że aptekarz nie powinien mieć pojęcia o jego… problemie. Spojrzał na niego z zaciekawieniem po czym z zapytał. -Przepraszam bardzo, ale o czym pan mówi? W czym nie jestem jedyny? W jakich czasach? -nie potrafił ukryć zdziwienia w głosie.
- W zwątpieniu, oczywiście. - odparł aptekarz - Z tego, co mi wiadomo, to wielu innych kapłanów postradało zmysły, jak chociażby stary Travis. - pokręcił głową - Zawsze taki wierny, zawsze, a tutaj… - spojrzał trochę podejrzliwie na Kohhilla - W jakich czasach? Nie mów, że za wyjątkowe nie uważasz czasów, w których bogowie milkną.

-Bogowie milkną? -Koh ważył te słowa i rozmyślał nad ich znaczeniem. Cóż to mogło znaczyć? Nie był może zbyt bystry, ale rozsądek mu podpowiadał, że nie jest to nic dobrego. Nie chciał wyjść na wariata przed starym aptekarzem, ale ponieważ nie poważał kłamstwa, musiał mu powiedzieć chociaż część prawdy. Inaczej nie będzie mógł zadawać pytań. -Hmmm… Z całym szacunkiem ale od dzieciństwa miałem problemy z… pamięcią. Dłuższe lub krótsze amnezje. Czasem wspomnienia wracają i zdaje się, że właśnie trafił mnie kolejny atak -patrzył z zaniepokojeniem na reakcje staruszka. -Czy mógłby mi pan wyjaśnić, co pan ma na myśli mówiąc, że… Bogowie milczą? -ostatnie słowa wypowiedział z niezamierzonym niedowierzaniem.
Starzec patrzył przez dłuższą chwilę na Kohhilla, jakby rozważając jego prawdomówność zanim odpowiedział.
- Najwyraźniej uleciał ci z pamięci ponad miesiąc tych wiekopomnych wydarzeń. Chodź ze mną, muszę wrócić do swojej apteki, porozmawiamy w drodze. - po czym ruszył w kierunku, z którego najwyraźniej przyszedł Kohhill - Nic a nic nie pamiętasz?
-Nic a nic, niestety. Nawet nie wiem jak się tu znalazłem -chłopak opowiadał przeszukując torbę. Z początku miał trudności w opanowaniu nienaturalnej przestrzeni, ale po chwili przyzwyczaił się do niej. W torbie były rzeczy które po raz pierwszy widział na oczy. Dziwny kawałek metalu przypominający dzwonek oraz dziwna torba ze świecącym się proszkiem. Poza tym, były także standardowe przedmioty przydatne w dalekich podróżach oraz trzy pary kajdan podobnych do tych których sam używał. -Pamiętam, że byłem w Neverwinter. Wracałem do narzeczonej -w Kohu obudził się uśpiony gniew. Zalał całe jego ciało poczuciem bezsilności. Co się wydarzyło? Gdzie była teraz Ana? Akurat natrafił na przyrządy do pisania ukryte w torbie. Szybko przejrzał kartki, ale ku jego rozczarowaniu były one puste. Zanurzył więc pióro w kałamarzu z atramentem i, nie przerywając marszu, napisał kilka słów na skrawku papieru przeciągłymi i niestarannymi liniami. Następnie wziął głęboki wdech i spróbował się uspokoić. Wiedział, że gniew w niczym mu nie pomoże. Schował kartki i pióro z powrotem do torby i wbił wzrok w idącego przed nim aptekarza.

- To był Kythorn… Gdzieś połowa drugiego dekadnia, jak zorientowaliśmy się, że coś się zmieniło. - rozpoczął aptekarz - A raczej pierwsi zorientowali się kapłani. Jaki to musi być straszliwy cios dla boskiego sługi, naraz zostać pozbawionym kontaktu z bogiem i możliwości otrzymania magii… Wielu popadło w obłęd, część zwątpiła i już nie powstała z tego zwątpienia. Oczywiście niektórzy pozostali wierni i widzieli w tym próbę, ale z każdym dniem szeregi takich przerzedzały się coraz bardziej, istne szaleństwo kapłanów…
Kohhill zakrył usta dłonią. Nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Czyżby Bogowie odwrócili się od ludzi? Wyjął raz jeszcze medalion i spojrzał w wizerunek słońca. Nie, Lathander nigdy by się od nich nie odsunął. Kolejne ukłucie smutku trafiło w najczulszy punkt jego serca, a gardło zwężyło się w uczuciu zmartwienia. Co z Zacharym? Jego przyjaciel był najwierniejszym wyznawcą Pana Poranka jakiego znał, ale z drugiej strony łatwo pozostać wiernym utrzymując codziennie kontakt z bóstwem. Strażnik pogładził symbol opuszkami palców po czym odezwał się z pewnością w sercu i głosie. -Pan Poranka nie mógł umilknąć bez powodu. Więc pozostali bogowie także. Powinniśmy być pełni nadziei -obdarował starca ciepłym uśmiechem tak mocno kontrastującym z wilgotnymi oczyma.
- Krążą plotki… - zaczął trochę niepewnie staruszek - ...że widziano tu i tam bogów. Na Faerunie. Rozumiesz? Jakby zstąpili pomiędzy śmiertelnych. - uniósł dłoń - Ale do takich spraw trzeba podchodzić ostrożnie.
Koh zastanawiał się przez chwilę. Nie znał się na zawiłościach odmiennych planów czy też boskich sfer. -Cóż, to by tłumaczyło Ich milczenie. A co o tych plotkach mówią kapłani?
- Zależy którzy, bo część wydaje się trwać w zwątpieniu, ale wielu udaje się nawet na drugi koniec Faerunu, choćby z cieniem nadziei, że ich bóg jednak gdzieś tam jest, ale… - zatrzymał się i spojrzał na północ - Elfy się gromadzą i tłumnie przybywają do Cormanthoru…
Strażnik nie pochodził stąd, a jego lekcje na temat terenów położonych poza Wybrzeżem Mieczy nie były wystarczająco szczegółowe, aby ogarnął on znaczenie tych wieści. Znalazł więc z aptekarzem kontakt wzrokowy i podniósł jedną z brwi, aby okazać brak zrozumienia.
- Cormanthor, wielkie dziedzictwo elfów, którym określa się te cztery lasy, przy których leżą Doliny. - wyjaśnił krótko mężczyzna - Pełne skarbów, pełne magii, jak i istot z innych planów, drowów i masy innego niebezpieczeństwa… same elfy mając na uwadze. - skrzywił się - Elfy opuściły go, prawie wszystkie, udając się za morze lub zamieszkując resztę Faerunu… a teraz wracają.
Kohhill zapanował nad nagłymi drgawkami wywołanymi słowami aptekarza. Z zupełnym spokojem spojrzał w kierunku północnym. -Cóż, elfy także mają swoje bóstwa. Zapewne nawet ich dotknął zamęt spowodowany stratą ich przewodnictwa.
- O sprawy elfów pytaj elfy. - odparł rozmówca Kohhilla - Jak tego, co przesiaduje u nas już dekadzień.
-Nie powiedziałbym, iż interesują mnie ich sprawy. Obecnie chciałbym się jedynie obeznać w sytuacji i wyruszyć jak najszybciej z powrotem do Neverwinter. A mieszkańcy nie próbowali go wypytywać o cel jego podróży?
- Ponoć mówił, że Cormanthor, ale nie był zbyt rozmowny, ale taki powrót elfów pewnie wróży jedno i zapewne domyślasz się co.
-Z całym szacunkiem, ale jak już wspominałem, nie należę do tutejszych. Do najbardziej wnikliwych najwyraźniej też nie… -na ustach strażnika pojawił się grymas łączący niezadowolenie i rozczarowanie.

- Elfy niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami, ale najwyraźniej w Cormanthorze jest coś… potężnego. Jeżeli wszedłbyś pomiędzy jego drzewa poczułbyś tego obecność i nie miałbyś wątpliwości, że jedyne, co to może być to bóg… Przynajmniej ja tak sądzę.
Kohhill zastanawiał się przez chwilę. Nie był może zbyt ciekawy co znajduje się w lasach, ale jego uwagę przykuła pewna niespójność w tym co powiedział jego rozmówca. Zastanawiał się czy ją wytknąć, ale w końcu wydusił z siebie pytanie. -Powątpiewa pan w słuszność plotek o zstąpieniu bogów, ale sam pan twierdzi, że tylko tak potężna istota jak bóg może emitować taką aurę?
- Powątpiewam w słuszność tych wielu plotek, mając na względzie to, że wielu może być takich, którzy zechcą się podszyć pod boga, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, ale z drugiej strony wiem, co czułem. Może to tylko jakiś bóg elfów zszedł między swych wyznawców? - westchnął - Z Telcośtam nigdy nic nie wiadomo.
-”Telcośtam”? -zapytał Kohhill.
- To po elficku, nie znam się na nim. Ma oznaczać tyle, co "elf". - wytłumaczył aptekarz.
-Ach! Kojarzę coś -odpowiedział Koh sięgając w odmęty wspomnień. -Nigdy nie uczyłem się elfickiego, ale mój przyjaciel czasem używał podobnego słowa w odniesieniu do elfów. Tel-quessir? No cóż, ale dość o elfach, niech pan mi powie więcej o bogach i kapłanach! Na przykład o Travisie.

- Nie ma co wiele rozmawiać o cierpiących. - odparł staruszek skręcając do stojącego na uboczu, niewielkiego, dwupiętrowego domku, którego niezdobiony niczym szyld głosił, że znajduje się w nim apteka - Jest… Był kapłanem. Mielikki, ale od czasu, gdy bogowie zamilkli, w tym i jego bogini… Zmienił się. Zrobił się nieufny, wręcz paranoiczny, chodził od miejscowego do miejscowego i wygłaszał kazania, oskarżając każdego o stan takiej rzeczy, za którą winił niewiarę. Później natomiast… - westchnął otwierając drewniane, stare i masywne drzwi sporym kluczem - Później zaczął prawić herezje. Mówił, że bogowie nas opuścili na zawsze i nie liczymy się już dla nich. -zmarszczył brwi mocując się z zamkiem - Znowu się zaciął…
-To smutne… -westchnął Kohhill przyglądając się temu jak staruszek mocuje się z zamkiem. -Ale czy można się dziwić? -tracił powoli cierpliwość do zaciętego zamka. -Może panu z nim pomóc?
- Tak, poproszę. Trzeba włożyć klucz, przekręcić i pociągnąć… tak czy inaczej. Nie zawsze działa tak samo. - wyjaśnił starzec i dodał - Dziwić się, nie dziwić… Wiara powinna być silna w kapłanach.
-Cóż… Powiedzmy, że wiem jak to jest, gdy niedogodności losu sprawiają ból, który ciężko wytrzymać -powiedział strażnik próbując otworzyć drzwi. -Często bywałem na skraju załamania przez… moje amnezje.

Drzwi w końcu ustąpiły z nieprzyjemnym jękiem, chociaż Kohhill musiał użyć dość sporo siły, aby poddały się jego próbom. Mógł się zastanawiać, jak ten aptekarz się tym sam zajmuje.
- To musi być okropne, musi. Wejdźmy do środka, mam różne specyfiki, które mogą też na amnezję pomóc. - staruszek przeszedł obok Koha i zagłębił się w aptekę. Mężczyzna zobaczył, że całe pomieszczenie, cała spora izba, zastawiona była szafkami z różnymi ziołami, maściami, naparami, miksturami, korzonkami i całą resztą tego, co natura mogła wymyśleć. Z przodu widać było drzwi, pewnie na zaplecze, a po lewej schody, prawdopodobnie do części mieszkalnej.
-To nie tak, że wątpię w pana zdolności, ani w moc tych ziół, ale… -Kohhill wyraźnie zmarkotniał. -Wypróbowałem już wszystkie możliwości. Nie można tego uleczyć naturalnymi sposobami… Niestety.
- Jeżeli tak uważasz. - staruszek zaczął układać w sobie tylko znanym porządku zioła na ladzie - Chciałeś o coś jeszcze zapytać, młodzieńcze?
-Owszem. Chciałbym się dowiedzieć czy ktoś w okolicy mógłby mi wskazać drogę do Neverwinter. Albo mnie tam zaprowadzić. W ostateczności wystarczyłaby jakaś mapa… -żołnierz wzdrygnął się na myśl o takim rozwiązaniu.
- Najlepiej będzie popytać w karczmie, Biały Jeleń. Tam zawsze znajdzie się jakiś podróżnik czy dwóch, którzy zechcą się stąd wynieść, ale szczerze to wątpiłbym, aby którykolwiek zmierzał aż do Neverwinter. To bardzo daleko!
-W takim razie tam zacznę poszukiwania -powiedział Kohhill i sięgnął do torby. Wyciągnął z jednej z sakiewek 50 sztuk złota i położył na ladzie. -Dziękuje za informacje. A to na nowy zamek. Nie zawsze będę w pobliżu, aby panu pomóc, a złodzieje tylko czekają na okazje, aby kogoś pozbawić ciężko zarobionych pieniędzy -strażnik skierował się w stronę wyjścia.
- Dziękuję, dziękuję bardzo! Zawsze do usług, jeżeli będzie coś potrzebne z mojej apteki! - rzucił za Kohhillem aptekarz zanim ten wyszedł.
Kohhill wszedł między uliczki Ashabenford i pytając przechodniów o drogę ruszył w kierunku Białego Jelenia.
 
NecroXander jest offline  
Stary 21-11-2015, 17:51   #197
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
PROLOG (IV): Prawda ma wiele twarzy


Kohhill Kevallin

Karczma, do której zmierzał Kohhill nie była tak imponująca, jak te pokoroju niektórych z Neverwinter, ale trzeba było przyznać, iż do tych małych, przydrożnych nie należała. Szyld prezentował, bo jakże, białego jelenia w pędzie. Drewniane deski, z jakich była zbudowana wyraźnie zostały nadgryzione już zębem czasu, chociaż okna brudem nie świeciły, przynajmniej nie tak bardzo, a słomiana strzecha była utrzymana w dobrym stanie.

Kohhill czuł, że pozytywne rozwiązanie jego sprawy łatwe nie będzie. Nie wiedział wszak, co się stało, dlaczego tu trafił i co z jego życiem w Neverwinter, ale mógł mieć tylko nadzieję, że nie jest to tak poważne, iż nie da się z tego wyplątać. Na razie jednak musiał wrócić do domu, a być może w tej karczmie czeka na niego ratunek w tej kwestii…

Otrząsnąwszy się z ponurych myśli wkroczył do środka.


[media]http://www.oxpal.com/wp-content/uploads/2014/07/character_medieval_tavern_keeper_big.jpg[/media]

Pierwszym doznaniem, jakie powitało go przy wejściu był wszechogarniający zapach alkoholu, drugim zaś cicha muzyka, gwar rozmów oraz zapach jadła, który wprawiał jego żołądek w zawirowanie. Karczma była dwuizbowa, ze schodami prowadzącymi na górę, a i gości nie brakowało. Na ogniu w kominku gotował się gar jakiejś zupy, po izbie krzątały się dwie, zapracowane kelnerki, a za kontuarem stał tęgi, posiwiały już karczmarz w sile wieku, z dłuższym wąsem, odziany w relatywnie białą tunikę.

Większość gości stanowili ludzie,ale widział też pół elfy, jednego pół orka oraz trzy niziołki i samotnego gnoma. W rogu natomiast siedział równie samotny, srebrny elf, który spokojnie popijał wino, a nie jak większość bywalców, w tym kilku krasnoludów - piwo. Był spory gwar rozmów zagłuszający muzykę pozostawionego sobie pół elfiego barda, więc Kohhill miał trudności z określeniem kunsztu tegoż.

Na widok nowego gościa karczmarz uśmiechnął się pod wąsem i skinął zapraszająco na Kevallina.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 22-11-2015, 09:20   #198
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Theodor znieruchomiał, jego ciało zdawało się promieniować napięciem.

-Straciliśmy...Cóż to znaczy?

- Powiedziałabym, że zapadł się pod ziemię, gdyby nie fakt, iż pod ziemią to on już przebywał. - stwierdziła kobieta - Jakby zwęszywszy kłopoty uciekł, jak szczur z tonącego okrętu.

Moneta odetchnął głębiej.

-Jakieś ślady? Gdzie on może teraz przebywać?

- Na pewno nie w Skullporcie. - odparła lady - Tam jest dla niego zbyt niebezpiecznie. Oczywiście, jego organizacja wciąż działa, z tym się nie zawinął, jednak już trybiki chodzą za łaską jego podkomendnych, a ci w większości są większymi tchórzami od niego samego.

-Wiele mogę powiedzieć o Masze, ale na pewno nie jest tchórzem. Jeśli zniknął to z pewnością próbuje jakąś śliską gierką wygrać coś dla siebie - Greycliff zamyślił się na chwilę - Kto w tej chwili jest u niego najważniejszy? Kto przejął ster?

- Nazywa się Avaras i teraz próbuje wszystko ogarnąć oraz złapać za pyski podkomendnych, choć nie wiem, jak wygląda jego lojalność względem Machy, ale ten musi mu na swój pokrzywiony sposób ufać.

Avaras… Imię z przeszłości, kiedy z czasów, gdy Macha był jeszcze szefem Monety, ten młodzik pracował również na niskich szczeblach. Wygadany, to prawda, ale wiecznie wydający się być wystraszony całą sytuacją, w jakiej się znalazł.

-Jeśli Macha zniknął to Avaras musi wiedzieć gdzie jest, prawdopodobnie. Bierzecie pod uwagę, żeby go wypytać mniej lub bardziej dyskretnie?

- Dyskretne metody nie przynoszą rezultatu, a mniej dyskretne… Avaras jest raczej z tych, co to zawsze mają kogoś przy sobie, aby dbał o jego tyłek. Tak czy inaczej on powinien wiedzieć, ale dostać się do niego, nawet dla jego podkomendnych, to trud. Jedno wiem. Najwyraźniej zależy mu na tobie, tylko nie wiem czy na głowie na, czy obok szyi.

-Zostawmy to na razie, muszę to jeszcze przemyśleć. A co z informacjami o Gato? Naprawdę mi na tym zależy. Nasi informatorzy są w stanie dowiedzieć się czegoś bliższego?

- Przez pewien czas, jak operujemy tajnie w Waterdeep, szukaliśmy czegoś o tym Kocie. Problemem jest, że cechuje go godna pozazdroszczenia ostrożność. Na pewno jest magiem, ale o tym chyba już się przekonałeś? Zapewne jest zarejestrowany, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Patrząc po jego zachowaniu musi mieć słabość do teatru, czy innych występów bardów, takiego aktora z siebie robi. Nie jestem pewna czy to taka jego próżna natura, czy może kolejna maska, ale wydaje mi się, że czasem robi wszystko za bardzo na pokaz. Tak czy inaczej, jeżeli cię to interesuje - Gaspar Wyrmspike lubi go obśmiewać w swoich sztukach, może on miałby jeszcze jakiś pomysł? Jeżeli zaś chodzi o koty, to największą lubością do kotów mogą się pochwalić świątynie Sharess.

Usatysfakcjonowany Theodor skinął głową.

-To więcej niż mógłbym się spodziewać. Jeśli chodzi o tego Wyrmspike’a to już go poznałem i zdecydowanie jest próżny, jak każdy artysta. Może mógłbym z nim jeszcze porozmiawiać. Wiadomo gdzie teraz przebywa?

- Wynajmuje mieszkanie w jednej z kamienic Waterdeep. - odpowiedziała podając Theodorowi adres - Lubisz teatr?

Greycliff uśmiechnął się lekko.

-Tak, bardzo. A czemu?

- Ciekawość. Też bardzo lubię teatr, ale niestety moja praca nie daje mi zbyt wiele czasu nań, choć kto wie… Może kiedyś się spotkamy w jakimś.

-W takim razie daj się zaprosić na kolejne przedstawienie Wyrmspike’a, milady. Pójdźmy tam razem i połączymy przyjemne z pożytecznym. Co ty na to? Pójdziemy razem czy wolisz dać mi kosza?

- Kosza daję tym, co zasłużą, Theodorze. - przymrużyła z lekkim rozbawieniem oczy - A ty nie zasłużyłeś.

Theodor uśmiechnął się lekko.

-Pójdę więc zorientować się kiedy następne przedstawienie i dam znać. Jesteśmy umówieni?

- Jesteśmy. - odparła z uśmiechem.

-W takim razie do zobaczenia niedługo. Idę zalatwić swoje sprawy - Theodor ucałował dłoń lady Cornelius - Do zobaczenia, milady.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 22-11-2015 o 09:25.
Jaśmin jest offline  
Stary 23-11-2015, 23:54   #199
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Erilien, Ocero, Quelnatham, Theodor

Erilien milczał, nie było w tej chwili sensu zabierać głosu a tylko niepotrzebnie mógłby powiedzieć coś co tylko przedłuzyło by całą sprawę. Tym razem paladyn pozwolił aby to jego stryj zajął się wszystkim, choć taka niemożność działania bardzo źle wpływała na dumę młodego szlachcica.
- Erilienie en Treves - odezwał się Marcis patrząc na elfiego szlachcica - Chciałbym coś uporządkować… Kto w końcu zniszczył bramę rezydencji?
- Czcigodni, odpowiedziałem już na to pytanie i swych słów nie cofnę niezaleznie jak wiele razy padnie to pytanie. - Odparł elf, mimo wszystko ponowne pytanie go o tą samą sprawę było uwłaczające jego godności. Powiedział raz, wystarczy.
- Ponowienie pytania ma na celu wyjaśnić nieścisłość. - wtrącił Zanis i zaraz za nim kontynuował Marcis:
- Bowiem twój brat twierdzi co innego.
- Czcigodni, powtarzam po raz kolejny: odpowiedziałem już na to pytanie.
Semoreth, z którym rozmawiał Erilien, Quelnatham i Aeron, milczał przez całą wymianę zdań acz widać było, że coś jest mu wyraźnie nie w smak. W końcu jednak odezwał się spokojnie:
- Słowo dziedzica rodu jest wiążące. - spojrzał krótko na Zanisa i Marcisa, a później znowu na Eriliena - Nie będziemy więcej poruszać tej kwestii, skoro została wyjaśniona.
Pister zerknął na Silverwinga bez widocznego wyrazu.
Zaś Erilien w milczeniu skinął głową, odpowiadało mu takie postawienie sprawy.
- Czy w takim razie Aeron Tasmaleth i'Treves - wypowiedział ciąg z pewną ostrożnością Zanis - chce zmienić zeznania?
Rudy pół elf jedynie uśmiechnął się krzywo, ale nic nie odpowiedział.
Semoreth spojrzał na Zanisa w milczeniu, jednak widać było,że on już zdążył wyrobić sobie zdanie o tej niespójności zeznań. Marcis natomiast zmienił temat:
- W obliczu waszych zeznań i zebranych dowódów oraz przeprowadzonego śledztwa wynika, że Erilien en Treves, Quelnatham Tassilar i Aeron Tasmaleth i'Treves poza zniszczeniem elementu posiadłości działali imię usprawiedliwionej sprawy, mającej na celu pomoc swemu przyjacielowi, w czym i to zniszczenie miało dopomóc. Theodor Greycliff i Ocero - tutaj pominął nazwisko, którym kapłan się przedstawił przy Erilienie - działali w obronie życia własnego oraz życia Tarniusa Gazgo, choć Wysoki Kapłan Selune został podstępem zabrany z przytułku przez Ocero. Problematyczną sprawą jest, że osoby, które były adwersażami w tej bitwie w większości były nieuzbrojone, ale dochodzenie wykazało, iż większość śmierci spowodowana była przez ogień sojuszniczy. - Marcis zakończył wywód.
- Zostaliście oczyszczeni z zarzutów masowego morderstwa. - wyjaśnił krótko Silverwing spoglądając przez chwilę na Eriliena.
- A zatem sprawiedliwości stało się zadość! - Quelnatham złożył dłonie jakby chciał klasnąć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Mimo to na jego twarzy nie pojawił się nawet lekki uśmiech. - Czuję się jednak w obowiązku wspomnieć o tym co na pewno panowie zauważyli. Mamy podstawy sądzić, że organizacja z którą wszyscy tu obecni mieliśmy do czynienia, poważnie zagraża porządkowi społecznemu Waterdeep, a może nawet całej Północy. Liczę, że Rada Sześciu zostanie poinformowana.
Ocero poddał w drobne powątpienie czy faktycznie ich wypuszczenie jest "sprawiedliwe", ale zatrzymał to dla siebie.
- Nie wiadomo, czy to nie była pojedyncza sprawa Quel. Przy odrobinie szczęścia zniszczyliśmy problem w zarodku, przyda się jednak posłuchać, czy podobne kulty nie pojawiają się w innych miastach Wybrzeża.
Niecierpliwie wyczekiwana rozprawa okazała się prostsza niż Theodor się spodziewał. Nawet nie trzeba było się produkować, kilka pytań i po wszystkim. Zadowolony z tego faktu Moneta ukłonił się uprzejmie śledczym i towarzyszom po czym skierował się do wyjścia myśląc już o innych ważniejszych sprawach.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 27-11-2015, 00:54   #200
 
NecroXander's Avatar
 
Reputacja: 1 NecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumnyNecroXander ma z czego być dumny
-Witaj. Jakie piwo mógłbyś mi zaoferować oberżysto? -spytał Kohhill podchodząc do szynkwasu. Powoli tracił panowanie nad sobą i uznał, że jedynie odrobina dobrego trunku może poprawić jego samopoczucie.
Karczmarz spojrzał na Kohhilla i skinął głową.
- Jeżeli chodzi o to, co mamy na stanie to najbardziej chwalą sobie krasnoludzkie ciemne, ale jest też amnijskie jasne i Cieniste piwo.
-W takim wypadku wezmę pinte krasnoludzkiego.
Karczmarz podał cenę i przyjął zapłatę, a już po chwili przed Kohhillem stało zamówienie, pachnące nęcąco, chociaż na pewno nie było tak ciemne, jak mógłby spodziewać się tego mężczyzna.
- Nie z tych stron, widzę. Myth Drannor zanęciło?
Żołnierz wziął porządnego łyka, odchrząknął i powiedział: -Zgubiłem się…
- Zgubiłeś się? Chciałeś dotrzeć do innej z Dolin?
Strażnik spojrzał znad kufla złowrogo dając do zrozumienia, aby karczmarz nie ciągnął tematu. Wychylił następnie resztki piwa i powiedział: -Podaj jeszcze jedno.
Mężczyzna po chwili postawił drugie piwo przed Kohhillem, ale nie kontynuował tematu,skoro gość nie chciał.
Kohhill upił łyk piwa i spojrzał na barmana. Odchrząknął próbując rozluźnić napiętą atmosferę.
-Potrzebuje się dostać do Neverwinter. Znasz jakiś przewodników?
- Do Neverwinter? - zdziwił się karczmarz - To szmat drogi stąd. Przewodników to znam, ale po Dolinach, z jednego czy dwóch po obrzeżach Cormanthoru, może do Sembii czy Cormyru, jednak na Wybrzeże Mieczy…
-Jeżeli będzie trzeba, mogę podróżować z miasta do miasta. Cormyr to dobry początek. Następnie mógłbym znaleźć przewodnika w stronę Waterdeep a stamtąd… -Kohhill zamilkł i zaczął się zastanawiać skąd to wie. Jego wiedza geograficzna była zawsze kiepska, ale miał przeczucie, że jest to właściwa droga do Neverwinter.
- Wydaje mi się, że z Cormyru do Waterdeep to jeszcze szmat drogi… choć nie jestem dobry z tych rejonów. - wzruszył ramionami karczmarz - Niemniej czeka cię ogromna podróż, tego jestem pewien.
-Zdaje sobie z tego sprawę. Jednak muszę ją przebyć… To jak? Kto mógłby mnie zaprowadzić do Cormyru?
- Zależy ile dałbyś złota, ale są tu tacy, którzy za mniejszą opłatą doprowadzą cię na miejsce. Była para, która właśnie powracała z Arabel tutaj kierowana przez tego - skinął głową w kierunku srebrnego elfa - lub tamten - wskazał na barczystego człowieka - kierował innych z Tilverton, tyle że Arabel większe i głębiej w Cormyrze.
-Dziękuje karczmarzu. Za piwo i za informacje -Koh wstał i rzucił na blat sztukę złota. Zabrał następnie swój kufel i ruszył w kierunku stolika przy którym siedział elf. Jako, że nie był zbyt dobry w kontaktach międzyludzkich stanął jedynie nad nim i odchrząknął próbując zwrócić jego uwagę.
Elf uniósł spojrzenie znad pucharka z winem i uniósł brew.
- Słucham?
-Witaj -żołnierz skłonił się pokracznie. -Podobno jesteś w stanie zaprowadzić mnie do Cormyru.
- Byłem już tam i faktycznie znam drogę. - poruszył się na siedzeniu elf odstawiając pucharek i gestem zapraszając Kohhilla, aby ten usiadł.
Kevallin usiadł na przeciwko potencjalnego przewodnika.
-Podróżuje w kierunku Neverwinter. Zdaje się, że nie dostanę się tam z pomocą jednego przewodnika. Mam nadzieję, że w Cormyrze uda mi się wynająć kolejnego. Być może do Elturgard, być może do samego Neverwinter. Ale najpierw muszę się tam dostać…
Brązowowłosy elf o bladej skórze skinął głową.
- Jaka stawka wchodzi w rachubę? - zapytał obserwując uważnie Kohhilla.
-A ile sobie liczysz? -Kohhill czuł się trochę zagubiony. Nigdy nie posiadał tylu pieniędzy i nie znał ich wartości. Nigdy też nie potrzebował takiej usługi więc nie wiedział ile zazwyczaj wynosi cena.
- Czy osiemset złota jest dobrą ofertą?
-Za podróż do Cormyru? -strażnik wytrzeszczył oczy w zdumieniu. -Na Lathandera! To spora suma…
Elf uśmiechnął się.
- Dlatego pytałem najpierw, jaka jest twoja oferta. Ja i kilka tysięcy przyjmę. - upił wina z kielicha - Nie jestem jednak bez serca, więc zapytam ponownie - ile jesteś skory zapłacić?
Koh zerknął ukradkiem na barczystego człowieka którego także wskazał barman. Być może on ma jakiś ustalony cennik? Jednak zrezygnował z tej myśli. Nie wiedział skąd wzięły się pieniądze, nie chciał się do nich za bardzo przyzwyczajać. Być może popełniał błąd, ale spojrzał na elfa i zaproponował cenę.
-Sto pięćdziesiąt sztuk złota. Jak się widzi?
Elf zastanowił się przez chwilę, po czym odparł:
- Dwieście i wynajdę po drodze karczmy z najlepszym napitkiem. - zaśmiał się cicho.
-Dobrze, ale 150 z góry, a 50 jak będziemy na miejscu.
- Uczciwa propozycja. - stwierdził elf i dodał - Javeris Leelath. - skłonił lekko głowę.
-Kohhill Kevallin -odwzajemnił skinienie, lecz z mniejszą gracją. -Strażnik miejski z Neverwinter… -spochmurniał. -Chyba.
- Skąd ta niepewność?
Koh nie poważał kłamstwa, ale jego życie nauczyło go zręcznego posługiwania się półprawdą.
-Dawno mnie nie było w tamtych stronach. Różne rzeczy mogły się zdarzyć. Mogłem np. zostać uznany za zmarłego.
- Rozumiem. Kiedy chcesz wyruszyć? Ja mogę być gotów i na jutro oraz… Posiadasz konia?
-Jutro to dobry termin. Najlepiej z samego rana. Niestety nie posiadam konia. Nie potrafię jeździć konno. Powinienem sobie jakiegoś załatwić? I tak zamierzałem pochodzić do wieczora po mieście i wesprzeć miejscowych potrzebujących.
- Nie trzeba, bez konia też sobie poradzimy, choć będzie dłużej, to twoja już wola, ale i tak w końcu będziesz musiał go sobie sprawić, jeżeli chcesz w jakimś normalnym terminie dotrzeć do Neverwinter.
-Być może w trasie się zaopatrzymy w wierzchowce. Mógłbyś mnie pouczyć jak jeździć. Zapłacę. Gdzie i kiedy mamy się jutro spotkać?
- Z rana, jak mówiłeś, około godzinę po świcie przed karczmą. Będę czekał, nie martw się.
-W takim razie zobaczymy się jutro. Do zobaczenia zatem -powiedział strażnik i wstał od stolika.
Javeris skinął głową.
- Do zobaczenia, Kohhillu.
Kohhill do zmierzchu chodził po mieście. Pozbył się wszystkich miedziaków i sztuk srebra rozdając je żebrakom na ulicach. Wspomógł też miejscowy przytułek drobną kwotą i kupił dwie mapy, jedną ukazującą miasto i okolice oraz drugą która ukazywała całe Doliny. Łącznie stracił 20 sztuk złota. Byłby może hojniejszy, ale miał przeczucie, że w najbliższym czasie te pieniądze będą niezwykle przydatne.
Niedługo po zmierzchu wrócił do karczmy i zamówił pokój. Przejrzał raz jeszcze pobieżnie rzeczy w worku, następnie położył się spać. Obudził się po dwóch godzinach całkowicie wypoczęty. Zauważył również, że nie był głodny i nic nie jadł ani nie pił (za wyjątkiem piwa) od ranka. Spojrzał na pierścienie na palcach. Czuł pod nimi delikatne mrowienie, domyślił się, że są magiczne. Mając więcej czasu dokładnie przestudiował zawartość magicznej sakwy i dokonał przeglądu broni i zbroi. Czuł się pewniejszy siebie gdy wiedział już co ze sobą nosi. Jutro czeka go ciężki dzień. Strażnik do świtu wymachiwał mieczem. Chciał dostosować się do nowego jelca i wyczuć jego ciężar.
 
NecroXander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172