Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2014, 15:59   #141
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Tarcza jarzyła się jaskrawym światłem, przecinającym mrok i dym niczym cios toporem. Wiedziony bardziej instynktem niż świadomie reagując Tibor uniósł ją i ciśnięte gdzieś z góry ostrze odbiło się od twardego, poznaczonego szramami drewna. Stukot utonął w ryku płomieni, wyciu wichru i wrzasku; oczy chłopaka łzawiły i piekły od dymu. To starcie było kompletnie odmienne od dotychczasowych - czy to z nieumarłymi, czy żywymi przeciwnikami. To była dobra lekcja.

Rzucony przez niego oszczep zniknął zasłonięty płonącą wściekle firaną oberwanej pajęczyny a chłopak zaklął - na ułamek chwili dojrzał chityniaka i zareagował instynktownie, widząc choć jednego przeciwnika który nie byłby właśnie miażdżony czy rozrywany przez niedźwiedzie i maurów. Wcześniej dwa razy magiczna ciemność zakryła go niczym płaszcz i rozwiała się w nicość, magiczne wyładowanie zraniło mu ramię a odbity przed chwilą sztylet nie był jedynym który trafił z wysoka. Święte światło jego rodu przyciągało uwagę pajęczaków, ale Zwiastun Świtu zaakceptował to stoicko. Pociski Jehana i Burro do spółki z buzdyganem kapłana powaliły jednego z pojawiających się znikąd pająków, dwa inne zostały rozszarpane na strzępy przez “miśki”. Albo Vara, w dymie i ogniu Tibor nie był tego pewien kto z czym się mocował.

Zerknął w tył, ku Marze i Kostrzewie. Druidka jak zwykle mocna była tylko w gębie (a i to tylko umiarkowanie) i mimo pochodzenia od wojowniczej rasy trzymała się z dala od szaleństwa walki. W tym momencie uderzenie szarpnęło nim i chłopak zatoczył się pod magicznym atakiem. Lodowate zimno przefastrygowało mu kolczugę i skórznię pod spodem, dotknęło skóry. Mróz odebrał Tiborowi oddech… na dwa uderzenia serca. Plugawa magia nie dała rady wyrządzić szkody jego ciału, rozwiała się jak para z lodowego sztyletu przytkniętego do rozżarzonej blachy. Wyprostował się i zadarł nakrytą kolczym czepcem głowę. Ryk wezbrał mu w gardle.

Jest!

Tym razem dojrzał pajęczą potworność, której szczątkowo ludzkie kształty podkreślały tylko ohydę pochodzenia. Słowa Arruga o służkach Lolth zadźwięczały Tiborowi w uszach. Istota spoglądała ku niemu, zakotwiczona bezpiecznie na wysokości segmentowymi nogami, mamrocząc coś jadowicie najeżoną kłami paszczęką. Niedźwiedzie albo maurowie mogli ją dosięgnąć, ale niedźwiedzie i maurowie nie widzieli jej. Za to Tibor ją widział.
- Panie Poranka… - zaczął modlitwę, ruszając ku potworności.

Kto pierwszy?

Ryknął gdy moc Lathandera przepłynęła przez jego ciało i zadygotał w uchwycie transformacji. Kończyny, tułów, głowa - wszystko raptownie nabrało ciężaru i bezwładności, a choldrith naraz objawił się dużo niżej. Sylwetka Tibora powiększyła się tak bardzo że pajęcza istota na moment znieruchomiała z rozwartą paszczą, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
- Panie Poranka, naznacz tę broń na zgubę moim przeciwnikom! - krzyknął a w tym momencie chwycony buzdygan spłynął gęstą, lepką krwią. Wielkie szkarłatne krople rozprysnęły się na podłodze. Choldrith próbował umknąć wyżej, ale nawet nienaturalna masywność ciała nie odebrała Tiborowi celności ciosu!

Masywny kawał stali rąbnął pająka, roztrzaskując segmentowe nogi i bok. Kapłan poczuł jak żarłoczna magia przepływa mu przez rękę i pochłania jego witalność, ale to było niczym wobec tego jak cios zmiótł choldritha ze ściany i cisnął nim na skalne podłoże. Służka Lolth próbowała poderwać się na zmiażdżone nogi, ale wynurzający się z dymu maur roztrzaskał jej głowę i spojrzał na Tibora. Zamachnął się i cisnął bronią.

Młot przemknął nad głową uchylającego się, zasłaniającego tarczą chłopaka, uderzył w coś z chrupnięciem jakby gnieść skorupkę jajka. Wbity w ścianę chityniak przez chwilę drżał konwulsyjnie nim odpadł i runął na ziemię, z piersią zmiażdżoną ogromną bronią i martwy już w chwili trafienia. Jego sztylety zadzwoniły na kamieniu.
- Dzięki! - wrzasnął Tibor do olbrzyma. Skrzeczące wściekle chityniaki runęły na nich falą, z desperacją, furią i żądzą zemsty, ich wyłupiaste oczy płonęły czerwienią. Za późno! Kolejni maurowie i ich sprzymierzeńcy włączali się do walki, młoty, pazury i buzdygan krzyżowały się ze szponami i ostrzami pajęczaków. Krew tryskała, czaszki eksplodowały, kości trzeszczały i pękały pod ciosami. Tibor skruszył czaszkę próbującego go wykastrować chityniaka i odkopał truchło, splunął na nie z pogardą.
- Nie jesteście już takie sprytne gdy nie atakujecie z zasadzki?! - krzyknął ponad zwierzęcym rykiem szalejących niedźwiedzi.


Później z chustą owiniętą wokół ust i nosa brnął przez połacie spalenizny, zmiażdżonych ciał i zastygłej krwi, wśród śmiecia, pokruszonych skał i rozrzuconych przedmiotów. Powietrze pełne było dymu i spalenizny gdy spod brudu wyciągał pięknej roboty tarczę, broń i inne przedmioty - w części chityniaków albo pozostałości po ich ofiarach. Uśmiechnął się raz i drugi widząc niepewny krok druidki i to jak krążyła po pobojowisku. Przez chwilę zastanawiał się co się tam kłębiło w umyśle półorczycy.

Ani chybi rozkoszowała się wypełnioną misją.

Najbardziej jednak interesowało go co innego. Ze zmarszczonym czołem, natartymi w pyle dłońmi długo odginał połamane kończyny pajęczych potworności, badał twardość chitynowych pancerzy i zdeformowane czaszki.
- Co robisz? - zagadnął go Zelund.
- Sprawdzam jak najskuteczniej je zabijać.


Co się stało Marze? To pytanie nie dawało Tiborowi spokoju od momentu gdy dowiedział się o zasłabnięciu dziewczynki. Powinien z nią porozmawiać, zwłaszcza że jej kątem ucha wyłapana rozmowa z Kostrzewą niewiele wyjaśniła.

Ciekawe dlaczego druidce się to nie powiodło, nieprawdaż?

Naprawdę będzie musiał porozmawiać z dziewczynką...

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 05-10-2014, 14:21   #142
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 7 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Kaledon
Dzień siódmy



Siódma doba minęła większości drużyny na nostalgicznych rozmyślaniach.
Ciężko było uwierzyć, że nie minął nawet dekadzień od czasu pamiętnego zaćmienia; wydawało się, że ybnijczycy przebywają ze sobą bogowie wiedzą już ile. Podział łupów przebiegł bez większych komplikacji, a wspólna kiesa była niejako dowodem jeśli nie wzajemnego zaufania, to przynajmniej dobrej współpracy. Shando mruczał pod nosem coś o przyjaźni wykuwanej w ogniu walki i pewnie miał rację, chociaż ‘przyjaźń’ była jeszcze nieco zbyt mocnym słowem.

Spokój i bezpieczeństwo gospody Pod Młotem i Kowadłemdało ybnijczykom czas potrzebny na przemyślenie ostatnich wydarzeń i swojego w nim udziału. Albo po prostu zajęcia się przyziemnymi sprawami, takimi jak sprzedaż znalezisk czy naprawa ekwipunku. Niezależnie jednak od tego jak bohaterowie zagospodarowali sobie czas, upływające godziny coraz bardziej przypominały wszystkim o tym czego i z jakiego powodu się podjęli. Nadchodząca noc wzmagała nerwowość brodatych gospodarzy; niezmiennie pusty tron w wielkiej sali przypominał o stratach, jakich doznały wszystkie okoliczne siedliska. Gdzieś z głębi góry dobiegał przytłumiony, żałobny dźwięk dzwonu sprawiając, że piszącemu list Burrowi zwilgotniały oczy. Niziołek poczuł nagły przypływ złości na Shando i Marę, którzy sprowadzili mu ducha do Werbeny; Greg nie ucieszy się z towarzystwa w pokoju, oj nie. A co jeśli duszyca zrobi mu krzywdę, nawet niechcący? Albo żonie i dzieciom? Przecież sam widok ducha już wysysa z ludzi życie!! Albo jeśli góral sprowadził do gospody kapłanów, żeby zniszczyli Umę? To z kolei nie spodobałoby się pewnie Shando. Trudno; rodzina ważniejsza. Przynajmniej calishyta miał zamiar wywdzięczyć się zarobkiem, choć miejsca na składowanie tylu dóbr karczmarz nie miał wiele - zwłaszcza teraz, gdy wszyscy przyjezdni i okoliczny mieszkańcy koczowali w Ybn Corbeth, czekając aż nieumarli położą się raz na zawsze w grobach jak bogowie przykazali. Ale nie było co martwić się na zapas; Carie na pewno sobie poradzi. Burro dopisał jeszcze prośbę o przekazanie wieści o córce Olafowi - Mara była dziwnie osowiała po bitwie z chytyniakami i nie wspomniała o ojcu; zapieczętował list woskiem i zaniósł czarodziejowi. W pokoju Wishmakera na stole leżał podobny zwój, a mag wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. W drzwiach niziołek minął się z Jehanem - młodzieniec był z nimi niejako na doczepkę i nie spoufalał się z towarzyszami, toteż widok ten był co najmniej dziwny. Niemniej jednak nie była to Burra sprawa; zresztą Butterbur miał inne rzeczy na głowie - przed snem musiał uzupełnić swoją Wielką Księgę Kucharską o zapis dotyczący pieczenia chleba z podmrocznych grzybów, który to na odchodnym otrzymał od Ledy.

Tymczasem Jehan wrócił do swojego pokoju. Ani myślał szwendać się po Kaledonie szukając pośredników czarnego rynku, na którym mógłby się pozbyć niektórych znalezisk. Z półuśmiechem pokręcił głową nad naiwnością współpodróżnych - nie tak łatwo było znaleźć ludzi, którzy nie chcą być znalezieni. W końcu wiedział to z pierwszej ręki; sam był jedną z takich osób. Poza tym nie mógł uwierzyć własnym oczom, gdy Tibor chwycił flakon z czarną wodą i oznajmił, że ma zamiar zniszczyć to plugastwo. Za cenę takiego znaleziska mógłby zapewne opłacić zaklęcie lokalizujące! Uśmiech zniknął Jehanowi z ust. Jocelyn. Czy zaklinacz będzie w ogóle chciał zostać znalezionym? I przede wszystkim - czy wyjdzie to Jehanowi na zdrowie? Ostatnia wiadomość od byłego przyjaciela była inna niż wszystkie… Inna sprawa to czy ybnijczycy zechcą doprowadzić Wróbla do któregokolwiek z Dziesięciu Miast? Podczas narady zerknął na posiadaną przez krasnoludy mapę i samotny marsz do Dekapolis byłby samobójstwem; zwłaszcza teraz. Drużyna była skupiona na poszukiwaniach źródła nieumarłej zarazy i co jeśli informacje poprowadzą ich w innym kierunku? Czy wtedy ucieczka “z niebezpieczeństwa w niebezpieczeństwo” nadal będzie się kalkulować? Łotrzyk spędził pół nocy na rozmyślaniach i stwierdził, że jednak nie. Ostatnim razem uciekł i wcale nie wyszło mu to na zdrowie. Zresztą nie na darmo miał piękną twarz i gładki język - problemy można było rozwiązywać na wiele sposobów. Uśmiechnął się do siebie myśląc o arcymagini Ybn. Co prawda człowiekowi trudno by zaimponować elfce, lecz czy w szkole magii nie było innych kobiet do oczarowania? Uśmiech Pięknisia poszerzył się gdy młodzieniec zapadał w sen. Magia była wszechstronnym narzędziem, a on z pewnością znajdzie dla niej stosowny użytek.

W innej salce Mara przewracała się z boku na bok. Za każdym razem gdy zamykała oczy widziała umykające w nicość dusze i przerażającą istotę czającą się gdzieś w otchłani. Może to na prawdę była Otchłań? Od czasu spotkania Umy zaklinaczka stała się wrażliwsza na obecność zmarłych, ale teraz nie była taka pewna czy rozwój jej osobliwego talentu podążał w dobrą stronę. Ponad to Kostrzewa i Tibor przyglądali jej się podejrzliwie. Przecież nie byłoby nic dziwnego w tym, że trzynastolatka zemdlała na widok krwawej jatki setki stóp pod ziemią, prawda? A oni od razu doszukują się drugiego i piątego dna. Niemniej jednak Mara odkryła, że miło było gdy ktoś się o nią troszczył, zwłaszcza że z najbliższych jej osób żywy pozostał już tylko Burro (Olafa ciężko było liczyć, gdyż sam potrzebował opieki, a Livia jej nienawidziła). Zaklinaczka wstała i wyciągnęła z sakiewki pierścionek mamy, leżący obok znalezionej w Podmroku bransoletki i monety Nauta. Najwyraźniej tajemnicze drobiazgi jakoś do niej lgnęły. Żałowała, że nie mogła wypytać Livii o matkę; mimo to miała nadzieję, że stara opiekunka wyzdrowieje i może kiedyś… Teraz jednak musiała się skupić na obecnym zadaniu. Schowała swój skarb, wtuliła się w Strzygę i mocno zacisnęła powieki, po raz kolejny próbując zapaść w sen.

W kolejnych pokojach gasły światła. Tibor zasnął z imieniem narzeczonej na ustach; Kostrzewa pełna poczucia słuszności swych wniosków, Var przy pracy, a Shando ukontentowany z wypełnienia swej rodzinnej powinności. Zwierzęta posapywały zadowolone grzejąc się w cieple żarzących się na kominkach drew lub łóżek swych właścicieli. Tylko magiczna istota w pokoju czarodzieja pozostała przytomna niemal do świtu, dumając o implikacjach swej nowo odkrytej mocy. Złota żmija dawno już spała, gdy na usta zaklętego w lampie ducha wpełzł pełen satysfakcji uśmiech.

Godzinę przed świtaniem ybnijczyków obudził łomot w drzwi. Nadszedł czas by wyruszyć do Doliny Lodowego Wichru.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 08:49.
Sayane jest offline  
Stary 06-10-2014, 22:59   #143
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi

Dolina Lodowego Wichru

8-9 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni




Kolejna podróż Drogą Królów Północy wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej. Najsamprzód Jehan oświadczył, że jednak wraca do Ybn. Mówił coś o przekazaniu wieści, listów i był chętny do pomocy przy shandowych wozach, lecz dla drużyny sprawiał wrażenie po prostu zestrachanego walką młodzika. Tylko czarodziej przyglądał mu się chwilę z namysłem, rozważając wieczorną rozmowę. Koniec końców z szóstką ybnijczyków przez Wrota przeszedł oddział ponad dwudziestu krasnoludów pod przywództwem Torego, co stanowiło jedną czwartą zdolnych do walki mieszkańców miasta. Część została przy szczelinie by wydobyć zlecone przez Shando dobra, potem zaś załatać przejście; reszta zaś eskortowała ybnijczyków do końca traktu, nieustannie popędzając konie do galopu i urządzając tylko krótkie postoje, by zwierzęta mogły odpocząć. Odbijający się echem od kamiennych ścian huk kopyt był niemal ogłuszający. Powierzchniowcom mogło wydać się dziwne, że zaledwie garstka brodaczy czuła się tak pewnie w tunelu, w którym atakowały wcześniej pajęczaki, jednak krasnoludowie nie bez kozery przetrwali tyle wieków kopiąc w głębinach ziemi. Var widział, że potencjał bojowy towarzyszących im strażników znacznie przewyższał siły odpowiadającej im liczby ludzi. Nie było zresztą powodu do obaw; prócz jakiegoś zabłąkanego szkieletu jeźdźcom nie zagroziło żadne niebezpieczeństwo. Gdy zaś dojechali do celu i rozwarły się wrota prowadzące na zewnątrz podróżnych oślepił blask stojącego nisko nad horyzontem słońca odbity od leżącego wszędzie śniegu.



Ybnijczycy stanęli, oniemiali. Jedynie Var i Kostrzewa byli po ten stronie Grzbietu Świata; tylko oni byli przygotowani na widok, jaki rozpościerał się przed nimi: na bezmiar zasypanej śniegiem tundry, ostry blask słońca i lodowaty wiatr, który zdawał się przenikać przez najgrubsze nawet ubrania. Grzmot zawczasu ściągnął z siebie zbroję, gdyż noszenie na sobie metalu w takim klimacie było jak proszenie się o odmrożenia i to samo doradził reszcie towarzyszy. Kkransoludy nie skorzystały z sugestii, gdyż planowały zaraz wracać. Tore stanął na szczycie opadającego łagodnie w dół wzniesienia i spojrzał w dal.
- Na zachodzie widać dym. To nieopodal starego traktu prowadzącego do Dougan’s Hole i reszty Dziesięciu Miast. Jak na moje oko to Keldabe. Żadna z karawan nie zapuściła by się tak daleko od głównego traktu prowadzącego do Bryn Shander. Zresztą na przyjezdnych jeszcze za wcześnie. Powinniście dotrzeć do obozowiska przed zmierzchem.

Grzmot
, który miał lepsze niż krasnoludy rozeznanie w tutejszym środowisku wiedział, że w tundrze, tak jak i w górach, odległości bywają mylące i kapitan straży się jest w błędzie. Do Keldabe dotrą zapewne dopiero jutro koło południa. Oznaczało to nocleg na otwartej przestrzeni; nie było to nęcące, stracili jednak zbyt wiele czasu, a rankiem barbarzyńcy mogli zwinąć obóz i ruszyć w dalszą drogę jak to mieli w zwyczaju.

Kostrzewa myślała podobnie, choć i jej nie uśmiechało się obozowanie pod otwartym niebem z bandą domorosłych bohaterów. Milczała jednak, gdyż na widok otwierającej się przed nią przestrzeni półorkinię zalała fala wspomnień: samotnej podróży wokół Grzbietu Świata, druidzkiego treningu, młodości wśród Kamiennych Żmij i dalekie, niewyraźne wspomnienie dziecięctwa w otoczeniu zielonych drzew i ulotnych, chichoczących istot. Druidka wytężyła wzrok wpatrując się w snujący się nad równiną dym aż załzawiło jej zdrowe oko. Keldabe. Jedyny dom jaki znała. Wiele dzieliło ją od barbarzyńców, równie wiele jednak łączyło. Miłość i szacunek do Natury i jej praw. Do wolności i niezależności. Pogarda dla właściwej południowcom pogoni za bogactwem i pustki ich egzystencji. Niechęć do magii - podobnie jak krasnoludy barbarzyńcy uznawali jedynie magię płynącą od bogów, czary wtajemniczeń uznając za niebezpieczne dziwactwo. Kostrzewa uśmiechnęła się półgębkiem zezując na Shando. Tacy jak on wymawiali słowo “barbarzyńca” z pogardą, lecz kobieta wiedziała, że Reghedczycy prezentowali więcej duchowej głębi niż większość “cywilizowanych” ludzi. Mieli wszystko co im do życia potrzeba i nie brali więcej. Co prawda słyszała, że po zeszłorocznej wojnie za namową Wulfgara, syna Beoregara większość plemion zdecydowało się zamieszkać za miejskimi murami, lecz nie wierzyła, że bezpieczeństwo drewnianej palisady i niezmienne ciepło murowanych domostw zdoła zatrzymać na długo miłujących wolność i otwartą przestrzeń nomadów. Choć teraz z pewnością wyszli na tym lepiej niż plemię Kamiennych Żmij.

Kostrzewa zachmurzyła się znowu. Słyszała, że młody Wulfgar był niezwykłym wodzem; takim u którego rozum przewyższał siłę mięśni, choć tej też mu nie brakowało. W końcu jakoś musiał pokonać poprzedniego wodza, Heafstaga - w hierarchii klanów jedynie najsilniejszy z mężczyzn, który pokonał poprzedniego przywódcę mógł przewodzić swojemu ludowi. Paradoksalnie stanowiło to o słabości klanów, gdyż wielu mężczyzn miało więcej w spodniach niż w głowie, a kobiety nie liczyły się wcale. Druidka zasępiła się jeszcze bardziej. W klanach kobiety stały w hierarchii niewiele wyżej od niewolnika. Co prawda było tak na całym Faerunie - zamężna kobieta zawsze podlegała swojemu mężczyźnie, a wyjątki były nieliczne i zdarzały się głównie w wyższych warstwach społecznych - jednakże u Reghedczyków było to szczególnie widoczne. Wojowniczki szkolono rzadko, a jeszcze rzadziej przeżywały one szkolenie; zielarki uczono, lecz i tak podlegały one szamanowi. Kostrzewa nie mogła tak żyć.

Głos Torego przerwał rozmyślania półorkini. Krasnoludzki oddział pożegnał się, a dźwięk zatrzaskujących się kamiennych wierzei jeszcze długo niósł się echem wśród śniegów. Potem zaś słychać było tylko wycie wiatru wśród skał; wiatru od którego nie bez podstawy Dolina wzięła swą nazwę.
- Sprowadzimy konie w dół zbocza; co prawda przebiegał tędy trakt, ale nigdy nie wiadomo co kryje się pod śniegiem - rzekł Var i chwycił swojego wierzchowca za uzdę, a reszta ruszyła za nim. Śnieg nie był na tyle głęboki by potrzebne były rakiety (choć te znacznie ułatwiały marsz), lecz wędrówka po śliskim, nierównym terenie była męcząca i wkrótce dla wszystkich stało się jasne, że goliat nie przecenił czasu ich marszu. Szybko otoczyła ich popołudniowa szarówka. W miejscu, gdzie śnieg leżał siedem miesięcy w roku, a wiosna miała dopiero nadejść słońce zawsze stało nisko i szybko zapadał zmrok, poprzedzany często gęstymi chmurami kłębiącymi się wśród szczytów gór. Wiatr przewiewał większość strojów toteż wkrótce prawie wszyscy mieli ubrane na sobie wszystko, co posiadali. Wysiłek włożony w wędrówkę sprawiał, że nieprawionym podróżnikom pot spływał po plecach wywołując zimne dreszcze. Z ust wydobywały się obłoczki pary, a woda w bukłakach zamarzła. Jedynie konie i psy flegmatycznie parły do przodu z łbami zwieszonymi w dół by choć trochę ochronić oczy i nozdrza, lecz wydawało się, że nawet one czekają, aż Shando rozpali ogień, a Burro rozstawi wokół niego swe patelnie i kociołki topiąc w nich śnieg i dając tym samym znak do popasu.

W końcu Grzmot dał znak do rozbicia obozowiska. Wojownik był zmęczony, lecz nie wędrówką, a ciągłą czujnością. Zdawał sobie sprawę, że jest jedyną osobą w grupie, która może wypatrzyć niebezpieczeństwo. Śnieżne niedźwiedzie, potężne yeti, północne wilki, orki, gobliny - wszystko to i wiele więcej mogło czaić się za niewielkimi wzniesieniami, w zagłębieniach terenu, jamach i parowach, udawać śnieżną zaspę czy rachityczny krzak i tylko wprawne oko, które wiedziało na co patrzeć mogło dostrzec zagrożenie. Kostrzewa też to wiedziała, lecz na na wpół ślepą druidkę nie było co liczyć, a zmęczona drużyna hałasowała jak tabun koni, sapiąc, gadając i podzwaniając ekwipunkiem. Ich przejście było słychać na wiele, wiele mil i gdyby coś chciało ich znaleźć nie musiałoby się zbytnio wysilać.

Na szczęście zarówno popas jak i noc minęły spokojnie. Tibor utworzył wokół obozowiska ochronny krąg z podarowanych mu przez Thorgrima składników i żaden nieumarły nie zbliżył się do ybnijczyków i ich koni; podobnie jak żaden drapieżnik, choć nad tundrą niosły się dalekie odgłosy świadczące o tym, że zimowy krajobraz nie jest tak martwy, jakby się mogło wydawać. Większym problemem był wszechogarniający ziąb. Nikt prócz Vara nie posiadał namiotu, a od ziemi ciągnęło mrozem, toteż drużyna zbiła się w kupę wraz z drżącymi na wietrze końmi, starając się dzielić wspólnym ciepłem. Ubrania czy posłania, które były w sam raz na zimową podróż po kotlinie wokół Ybn tu wydawały się cienkie i niewystarczające. A może była to tylko kwestia przyzwyczajenia? Var i półorkini nie wydawali się marznąć; no, przynajmniej nie aż tak jak reszta, choć i oni odkryli, że wygody mieszkania w chacie rozleniwiły ich nieco, a ziąb dokucza im bardziej niż dawniej.



Kolejny dzień przywitał podróżnych czystym niebem i był to jedyny plus poranka. Zesztywniali z zimna i od spania na twardej, nierównej ziemi ybnijczycy ruszyli w stronę Keldabe, które na szczęście nie zmieniło swojego położenia. Nie było nawet południa gdy ujrzeli rozległe obozowisko - a raczej to ich dostrzeżono. Grupa wojowników na krępych kucach patrolujących okolicę ruszyła kłusem w ich stronę, żądając opowiedzenia się kto zacz i po co zdąża do domu Reghedczyków. Na szczęście Kostrzewa znała jednego z nich - młodego wojownika, który swój rytuał przejścia miał w tym samym czasie co ona - toteż strażnicy bez zbędnych pytań zaprowadzili ybnijczyków do obozowiska. Var wiedział, że członkowie Kamiennych Żmij i tak okazują im niewiele niechęci w porównaniu z innymi klanami, jednak nerwowość w zachowaniu tropicieli była bardziej niż wyraźna. Jednak przez chwilę widok imponującego obozowiska wyparł wszystkie inne myśli.



Kilkadziesiąt namiotów ze skór reniferów tworzyło kilka koncentrycznych kręgów: poczynając od małych namiotów na zewnątrz, przez coraz większe, mieszczące rodziny szamana, najdzielniejszych wojowników, łowców i innych znamienitych członków plemienia. Wszystkie otoczone były pierścieniami ognisk, przy których na ziemi sypiali zakutani w futra wojownicy. Największy namiot stał w samym środku - dom króla plemienia Kamiennych Żmij, Aidena Skiraty.

Aiden. Kostrzewa wzdrygnęła się na wspomnienie tego imienia. Potężny wojownik, syn poprzedniego wodza zawsze budził w niej lęk. Nie bez powodu zresztą; jak wielu członków plemienia młodzieniec nie pochwalał przyjęcia do Żmij orczego pomiotu i nie raz dawał temu wyraz, choć nigdy nie ośmielił się bezpośredni sprzeciwić decyzji ojca i zaatakować dziecka, od którego był o dekadę starszy. Niemniej jednak półorkini zawsze schodziła mu z drogi, a widok zakrwawionego Aidena powracającego z pogromu jakiegoś orczego plemienia przez wiele miesięcy prześladował ją w snach.


Druidka wiedziona dziwnym odruchem sięgnęła do kieszeni, do kiełkującego żołędzia, którego nie miała jeszcze okazji zasadzić. Potrząsnęła głową. Teraz była dorosłą kobietą, a król nie był pierwszym “ważnym” mężczyzną, jakiemu musiała stawić czoła. Zresztą przez całe życie otaczali ją mężczyźni - rośli jak dęby, ogorzali, zadufani w sobie. Jednak na widok obozowej krzątaniny kobieta poczuła nutkę nostalgii. Przez niemal dziesięć lat to był jej dom, jej życie. Coroczne migracje śladem stad reniferów - na południowy zachód w zimie, na północny wschód w lecie - wyprawianie skór, suszenie mięsa, zbieranie ziół i żywności, niekończąca się nauka jak żyć i przetrwać w północnym klimacie; niesprzyjającym lecz mimo to mającym w sobie jakiś nieprzeparty czar…

Rzeczywistość znów przerwała Kostrzewie rozmyślania. Podróżnych zaprowadzono do ogniska nieopodal namiotu wodza; Aiden przed świtem wyruszył na polowanie, lecz oczekiwano już jego powrotu. Między domostwami druidka dostrzegła Karla Skiratę, starego szamana, który odszukał ją wzrokiem. Druidkę uderzyło nie tylko jego podobieństwo do Jallera, ale też zasadnicze różnice. W porównaniu z szamanem - ze wszystkimi wojownikami Żmij - kuternogi karczmarz zdawał się taki… udomowiony. W czterech ścianach Złowieszczego Jelenia wydawał się górować nad wszystkimi mieszczanami, rosły i rozłożysty jak stary dąb, a równocześnie niebezpieczny jak złowieszczy niedźwiedź, lecz mimo to blakł w porównaniu z reghedczykami. Życie w Ybn, osiadłe, pełne dobrego jedzenia i materialnych zbytków odcisnęło na nim swoje piętno. Mimo że klan Kamiennych Żmij handlował z Ybn Corbeth i był bardziej niż inne klany Reghed wyrozumiały względem “południowego” stylu życia Kostrzewie wydało się naraz, że powoływanie się na Jallera w rozmowie ze Żmijami niekoniecznie musi być dobrym pomysłem.

Mimo obozowego gwaru Kostrzewa usłyszała charakterystyczne pogwizdywania zwiadowców. Najwyraźniej Aiden wracał z polowania i nie minie wiele czasu nim dowie się o przybyciu niezapowiedzianych - i zapewne niechcianych - gości.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 08:52.
Sayane jest offline  
Stary 06-10-2014, 23:47   #144
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
GŁÓD WIEDZY SHANDO WISHMAKERA
Wspólnie: Kostrzewa, Shando, Tibor i Var.


Druga strona gór
Dwie godziny po opuszczeniu Drogi Królów


Shando Wishmaker cierpiał z chłodu. Nie zwyczajnego zimna, które sprawiało, że skóra cierpła, lecz chłodu, który przenikał na wskroś, jakby od zawsze był częścią jego ciała i na zawsze miał zostać. To dekoncentrowało, irytowało... ogień, palący się zawsze w trzewiach potomka ifirita był stłamszony. Shando nie miał nawet siły się złościć. Ani myśleć o czymkolwiek innym. Musiał porozmawiać o kilku swoich domysłach i pomysłach związanych z duchami. Mara była blisko, ale ostanie wydarzenia mocno nią wstrzasnęły, więc wolał jej nie pytać.

Akurat dobrze się stało, że jechał obok Tibora. Młody kleryk, urodzony na zimnej północy sprawiał wrażenie, jakby mu nie przeszkadzał zbyt mocno ziąb, w każdym razie nie bardziej niż lekki chłodek. Czarodziej zrównał z nim wierzchowca i postanowił rozmową zabić owo fatalne uczucie wyziębienia.
- Z czym właściwie walczymy, Tiborze? - zapytał czarodziej - wiem, że z zaklęciami potężnego nekromanty, ale tak bezpośrenio? Materialni ożywieńcy są groźni, ale ogniem, buławą i toporem można ich pokonać. To nie oni są najgorszym zagrożeniem. Duchy są groźniejsze.
Przez chwilę nic nie mówił, obejrzał się na dziewczynkę, czy aby nie słyszała jego pytań. W koncu powiedział znów.
- Wiem tylko że to byty ektoplazmatyczne, ale poza definicją moja wiedza jest znikoma. - nieczęsto można było usłyszeć ten ton u czarodzieja - Czym jest owa ektoplazma, jak się materializuje, skąd się bierze? Kapłanów na pewno uczą tych zagadnień.

Chłopak zerknął na Południowca, z rozbawieniem zauważając jak bardzo ten opatulił się wszystkim czym zdołał. Jednak pytania były całkiem do rzeczy i skutecznie wyrwały go z rozmyślań o Cadeyrn i Oestergaard. Pogłaskał umoszczonego przed nim Ferenga. Jeśli ktoś tutaj potrzebował okrycia to właśnie mabari o krótkiej, błyszczącej sierści.
- Nie ze wszystkim ci odpowiem, mości Shando - przyznał i podrapał się po świeżo golonym policzku, żałując że jak na razie to z tym jego zarostem jest nader marnie. Pocieszył się że i starsi bracia nie mają powodów do dumy na tym polu. - Podszedłbym do tego pytania z odwrotnej strony. Z jakimi nieumarłymi jak do tej pory miałeś … mieliśmy do czynienia? Na pewno widziałeś duchy skoro o nich wspominasz, a szkielety czy zombie nawet w podziemiach się pałętały. “Pieśniarka” w Ybn miała być banshee, ja natomiast walczyłem z czymś co przypominało wyglądem stracha na wróble - były to doczesne szczątki młodzika z Cadeyrn, tego samego który przyniósł do wioski wieści o Albusie, jego pomagierze i praktykach nekromanty. Każdy jeden nieumarły był kiedyś żywą istotą…
Dotknął srebrnego symbolu na piersi i kontynuował:
- Wydaje się że jakiej by nie był postaci i co by nie było przyczyną powstania z martwych swe życie po śmierci zawdzięcza łączności z Planem Negatywnej Energii. O tym niewiele potrafię powiedzieć - przyznał ze smutkiem - wiem jedynie tyle że miejsce to pochłania wszelkie światło, życie i ciepło. I każdy jeden nieumarły jest z nim połączony. Niektóre czerpią z Planu wąską strużką, inne szerokim strumieniem albo i rzeką. Wedle mnie to by tłumaczyło skąd każdy “gatunek” czerpie odmienne moce. Stąd jednych pozostałości jedynie animuje, u innych jest jedyną widoczną manifestacją. Im mocniejsze połączenie tym potężniejszym jest taki ożywieniec. Szczęściem kapłani i paladyni bóstw dobra posiadają zdolność do zakłócania tego połączenia, “odpędzania” tej mrocznej energii, a co za tym idzie ożywieńców, ba, nawet niszczenia… - zamilkł i popatrzył na czarownika.
- Czarodzieje podobnie czerpią magię, też ściągają ją z innego planu za pośrednictwem tak zwanego Splotu. Jeżeli moc nieumarłych jest jak magia, wtedy ma ograniczenia - czasu, miejsca... prawa magii mówią wyraźnie jak magia może, a jak nie może się zachowywać. Formuły nadają magii kształt zgodny z jej prawidłami... - Shando myślał intensywnie - Kojarzę Plan Energii Negatywnej z nazwy... mistrz mi kiedyś wspominał że wypacza fragment Planu Żywiołu Ognia, ale coś mi umykają szczegóły.
- Nie pomogę tutaj, niestety - Tibor potrząsnął z żalem głową i zamierzał dodać coś jeszcze ale nie zdążył.
- Nie wszystkie duchy są złe, prawda? - czarodziej zagadał z zupełnie innej strony.
- Nie wiem - Oestergaard rzucił prosto z mostu. - Mości Shando, po siwym włosie na twej głowie zgaduję że dużo więcej lat przeżyłeś ode mnie ale weź do serca moją radę - jeśli nie znasz wszystkich prawideł które czym zawiadują, nie przyjmuj niczego za pewnik, zwłaszcza gdy o magię czy nieumarłych chodzi. Ma mentorka powiedziała mi raz że nawet najpotężniejsi czarodzieje, jeśli odrobinę rozumu mają, nie mogą pretendować do miana władcy magii - to domena bogów, nie ludzi. Rozumiem że marzy ci się taka władza nad magią która bogactwa i zaszczyty ci zapewni, ale nie pokładaj wiary tylko i wyłącznie w te prawidła, w swój zdrowy rozsądek również.
- Nie winisz kowala, że chce wykuwać coraz równiejsze podkowy, nie winisz szermierza, że doskonali się w mieczu... nie wiń i mnie, że rzemiosło swoje doskonalę - odparował Wishmaker, wyrzucając z ust obłoczki pary, i czasem dzwoniąc zębami - Bo jak i kowal i najemny żołnierz - tak i ja uprawiam je dla zysku. Dlatego szukam słabości u wrogów, dlatego czasem wiedzę przekuwam w zaklęcia. Ot, cała żądzy tajemnica.

Kapłan westchnął i potarł czoło. Miał wrażenie, że rozmowa zbacza w kierunku kłótni jaka miała miejsce w korytarzach pod Drogą Królów Północy, i że cokolwiek by nie powiedział i tak przesłanie nie dotrze do Calishyty.
- Nie winię cię. Po prostu… wychodząc naprzeciw wrogiemu szermierzowi wojownik nie może być pewien przebiegu i losu walki. Czy znasz każde prawidło i każdy skutek jakim zaowocuje uprawianie twojej sztuki? Jest bardziej niebezpieczna niż chyba wszystko inne na tym świecie! - rozłożył szeroko ręce. - Pamiętasz przecież DLACZEGO jesteśmy w drodze do Doliny, nieprawdaż? Nie mnie zabraniać ci twojego rzemiosła, ale jeśli moje słowa sprawią, że kiedyś poświęcisz chwilę na refleksję nad konsekwencjami - będę szczęśliwy.
- A ty co z nim gadasz? Mało to głupot naplótł, że mu do nowych musisz dać powody?! - Kostrzewa wtrąciła się do rozmowy jak zwykle miło i z taktem, krzywiąc się do Tibora i rzucając magowi kose spojrzenie - Taki z niego mag zasmarkany, mądry, przebiegły, potężny, a ciepłych gaci sobie nie umie sprawić… - wyszczerzyła się wrednie, spoglądając na ubranie cudzoziemca - Najpierw to trza się chodzić naumieć, zanim się zacznie biegać. Magia to może, magia tamto potrafi, ale to głowa z niej właściwy czyni użytek. Co komu po mocy, jak tępy i na durnoty dar trwoni...? - spytała kwaśno...i dźgnęła Shanda paluchem. Mag, dzięki grubej warstwie otulajacych go rzeczy niemal tego nie poczuł, dotyk druidki miał jednak i inne działanie - zaczęła się od niego rozchodzić fala przyjemnego ciepła, która szybko rozlała się na całe ciało mężczyzny, całkowicie przeganiając wszechobecny, nieprzyjemny chłód. - Mężczyźni… niczego się nigdy nie nauczą, i jeden w drugiego tacy sami… zadufani i świata poza czubkiem nosa nie widzą - mruknęła Kostrzewa i splunęła na ziemię, ale jej głos stracił nieco z początkowej ostrości, wracając do zwykłego, gderliwego tonu.
- Jeśli nie teraz rozmawiać, to kiedy? - Zwiastun Świtu popatrzył na druidkę. - I nie tylko Shando dobro mam na myśli, nas wszystkich również, jak i tych których jeszcze napotka na swej drodze w życiu.
Otworzył usta ale zaraz je zamknął. I tak rozgadał się ponad miarę.
- Swoją drogą… miło popatrzeć jak się lubicie, znaczy, jak się czubicie - dodał tylko, kiwając uprzejmie druidce głową i uśmiechając się do Shando.
- Dzięki - mruknął czarodziej do Kostrzewy - od kiedy tu przyjechałem, mam ochotę cały czas chodzić pod ochronnym płaszczem podobnego zaklęcia, tyle że tu jest tak niebezpiecznie, że zawsze wolę więcej ognia w głowę włożyć. Gdyby chociaż rozgrzewał, ale nie, siedzi sobie we mnie jak zimne palenisko, gotowe do rozpalenia...Cholerna Północ!
Znajome ciepło rozlało się na jego ciało, przeganiając precz zmarzlinę. Kilka rzeczy od razu zaczęło układać się w głowie Wishmakera: powiązania planiczne, sięgnięcia międzywymiarowe i Prawa Podróży Kelgore'a. Jeszcze nie wiedział co to oznacza, ale zamierzał w czasie postoju na posiłek rozrysować pewien schemat, a później, może jutro - wywołać arkaniczną mapę zależności. No, i oczywiście poszukać potrzebnych mu fragmentów zaklęć - bo tego nauczył się dawno, dawno temu. Dużo łatwiej składać nowy czar z "klocków", niż tworzyć go od podstaw. Obrócił się tak, by mieć oboje przed oczami.
- Dziękuję wam obojgu. Nawet nie wyobrażacie sobie jak mi pomogliście.
- I co najlepszego narobiłeś? Znów mu się śnić będzie podbój świata… a potem koce trza będzie prać - skwitowała druidka, spoglądając na Tibora. I roześmiała się serdecznie, z uśmiechem na wargach.
- Nie taka cholerna, wystarczy przejść Grzbiet Świata, następnie wieczną pustkę bieli i już będziesz w krainie bogów, mając całe ciepło świata do swojej dyspozycji. - Uśmiechnął się krzywo Grzmot, nie wspominał o tym, że legendy nie wspominały o ani jednym śmiertelniku, który by się tą drogą dostał do krainy bogów.
Shando schował na chwilę twarz, po czym obrócił się do Vara, mając na twarzy dziwaczne ustrojstwo. I głupi uśmiech. Grzmot pokiwał głową w stronę czarodzieja i wyciągnął własne śniego patrzki, znalezione w ruinach miasta pająkowatych. Zamocował je, ale jeszcze nie zsuwał na oczy, zbytnio zasłaniałyby widok. Warto je jednak było mieć pod ręką, gdyby napotkali śnieżycę.
- Dobrze mieć Cię ze sobą, wielkoludzie - Shando wyciągnął piąchę do "przybicia". Od kiedy Kostrzewa obdarzyła go łaską czy zaklęciem, zimno cholernej północy przestawało być tak straszne.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 07-10-2014 o 11:36. Powód: Usunięcie notatki, lekka modyfikacja wypowiedzi Shando
TomaszJ jest offline  
Stary 09-10-2014, 15:51   #145
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post Wspólny

UPRZEDZENIA


Dolina, postój przed Keldabe

- Ktoś będzie musiał z nimi porozmawiać. I to nie będę ja. - Kostrzewa odwróciła głowę od widniejącego na horyzoncie obozu. Skuliła się, strzepując z włosów śnieg i wyciągnęła ręce do Burrowego kociołka, z którego ulatywała przyjemnie gorąca para. Rozejrzała się z dezaprobatą po towarzyszach, taksując każdego wzrokiem - Żadnych cudzoziemców, dzieci i władających magią - spojrzała po kolei na Shanda, Marę, Burra - Więc zostajecie Wy dwaj - wycelowała paluchem w Tibora i Grzmota - I chyba to będziesz ty, kapłanie. - stwierdziła z wyraźną niechęcią - Cóż, każdy ma swoje zadanie do spełnienia. Ale będę stała dosyć blisko, by ci pomóc...w razie czego - sapnęła ciężko - A reszta z Was...reszta najlepiej niech siedzi cicho. To nie Ybn, tu słowa to nie woda, a często jednak krew…
Oestergaard spojrzał naokoło, pewny że się przesłyszał. Jeszcze chwilę temu rozglądał się po pustkowiu i omal nie przegapił słów druidki. Mróz nie dokuczał mu tak bardzo jak innym, ale mimo wszystko opatulony był po same uszy.
- Dlaczego ja? Var jest, hmm... jemu chyba bliżej do tego jak myślą i jak ich przekonać. Nie żebym się wzbraniał - wzruszył ramionami - ale może jemu prędzej powiedzie się z nimi dogadać.
- Jak byśmy chcieli stanąć w zawodach na nowego wodza, to i owszem. Postawiłabym bez ochyby na nasze maleństwo - Kostrzewa uśmiechnęła się lekko - I właśnie dlatego nie. Będziemy tam obcymi, czymś nieznanym; wystarczy by wywołać niechęć. Po co bardziej prowokować Aidena…? - przez ciało kobiety przebiegł wyraźny dreszcz - To przebiegły brutal z gorącym tempermantem. Ty znasz się na nieumarłych, a i wyglądasz mniej groźnie. - spojrzała jeszcze raz na Grzmota - Zwykle jest tak, że to szaman mówi, wódz milczy. Będziesz naszym szamanem...a Var wodzem.
Zwiastun Świtu przyjrzał się półorkini.
- Ty jesteś “swoja” i druidka, lepiej znana niż kapłan dalekiego bóstwa - stwierdził. - Nie lepiej byś ty z nimi rozmawiała?
- Tak swoja tutaj jak i w Ybn...jak dzieciak ma wzdęcia, to się po pomoc na bagna biegnie, ale jak ja się piwa chcę napić, to najlepiej psami poszczuć… - mruknęła kwaśno Kostrzewa - Mam swoje powody, by siedzieć po tamtej stronie gór, nie po tej. Stare historie, do których nie wracam. - rozłożyła ręce - I sądzę, że przy wodzu raczej zaszkodzić mogę niż pomóc. Nie lubią tu takich jak ja, oj nie. - postukała się palcem w wystajace kły, znak orkowego dziedzictwa - Porozmawiam w tym czasie z wiedzącymi. Łacniej się z nimi dogadam, niż z wojownikami…
Tibor milczał przez chwilę.
- A wy? - rzucił do reszty, tylko przez moment odrywając spojrzenie od twarzy Kostrzewy. - Mam z nimi porozmawiać? A jeśli tak to o co pytać, co uznacie za stosowne?
- To tylko przystanek po drodze, nie cel podróży
- Shando swoim zwyczajem złożył ręce na piersi - znów mógł to uczynić, gdyż ciepło zaklęcia druidki ograniczyło jego ubranie do jednej warstwy futer. Mógł właściwie nawet je zdjąć, ale przez ten ogrom śniegu... może kiedy indziej. - Pytaj przeto o niebezpieczeństwa po drodze, czy rzeczy które mogą nam przeszkodzić. Równie dobrze możesz tylko poprosić o pozwolenie przejazdu przez ich ziemię, skoro nie wolno nam będzie się udać do osady.
Chwilę milczał, zastanawiając się - możesz też się zapytać, co sami przedsięwzięli. Tutaj plaga nieumarłych pewnie też dokucza, więc na pewno sami też coś robią w tej sprawie. To ludzie czynu, nie zdziwiłoby mnie, gdyby wysłali grupę za truposzami, by zgładzić wzywającego. O resztę spytamy się jak już dotrzemy do ich stolicy.
- Czy Kostrzewa aby nie przesadza? - odezwała się dzwoniąca zębami Mara. - Jesteśmy drużyną i powinniśmy iść razem. Jeśli będę miała coś do powiedzenia to powiem, po prostu. No i po prawdzie Shando ma rację, tu nie jest cel naszej podróży. Można wypytać o nieumarłych, o plotki z gór odnośnie naszego nekromanty. I poprosić o nocleg pod ciepłym dachem. Nie chcemy im pyskować tylko grzecznie pomówić, nie ma chyba co demonizować sprawy.
- Też mam wrażenie, że przesadzasz, Kostrzewo. - zgodził się Shando - Może będą chrząkać i fochać, ale ich zwiadowcy - jeżeli są tacy jak myślę - już nas wypatrzyli i oszacowali. Wiedzą że jest nas tylu, w tym Ty, jeden cudzoziemiec i dwoje maluchów - bez urazy. Po co robić szopkę? Idziemy wszyscy, niech tylko Tibor gada, jak doradzasz.
- Jeśli się nie mylę dokładnie o to właśnie chodzi Kostrzewie
- powiedział ugodowo Oestergaard.
- Dokladnie o to. Plemiona maja problem z nieludzmi, nieludzie maja problem z plemionami, jesli idzie o dogadywanie sie. Jesli nie wsciubia sie nosa, wszyscy moga zyc w spokoju, tylko wtedy. Jesli bedzie trzeba uzyc agresywnych negocjacji… to moge sie odezwac, ale nie przyszlismy tu rozwalac glów, a ja nie mam sliskiego jezyka. - Spokojnie wytlumaczyl Grzmot. Skrzypienie sniegu pod stopami bylo przyjemne, tak samo jak ogladanie otwartego nieba zamiast litej skaly nad swoja glowa. Mimo ze byl zmeczony wypatrywaniem zagrozenia, to jednak czul sie wysmienicie. Dawno nie byl w tych okolicach, brakowalo mu tej bialej pustyni. Poprawil kaptur futra i strzepnal zbierajace sie na nim sopelki lodu. - Postaraj sie byc uprzejmy, ale zadnego cofania sie albo ulegania, jesli beda koniecznie chcieli jakiejs szopki z udowadnianiem miejsca, zaproponuj goliackie zawody we wspinaniu lub zapasy. - Var zmarszczyl brwi. - Zobaczymy jak bardzo bedzie sie trzeba przy nich skoncentrowac.

SREBREM I MAGIĄ

Tibor zazgrzytał w duchu zębami. Powinien być wdzięczny za słowa towarzyszy, ale nie był do końca pewien że jest najlepszym kandydatem do wypytywania barbarzyńców. Tym niemniej… chyba jednak lepiej żeby to on z nimi gadał.
- Zacznę od przedstawienia tego co się dzieje na południu. A potem zobaczymy jak potoczy się rozmowa.
- Gdyby mieli z toba jakies problemy… powiedz im ze jestes Głosem, tylko przez ciebie komunikuje sie ze swiatem. - Goliat skrzywil sie z niesmakiem. - Nie lubie takiego oszustwa, ale lepsze to, niz gdyby mieli z toba w ogóle nie rozmawiac. - Rzucil po pewnym namysle Grzmot, kiedy sie wymazalo wszystko, co sie wiedzialo o mlodym kaplanie i wspólne przejscie przez tunele, faktycznie mozna go bylo wziac za golowasa.
- Zaryzykuję założenie że jednak będą chcieli ze mną rozmawiać - westchnął chłopak.
- Mam taka nadzieje. - Poklepal mlodzienca po plecach, starajac sie go nie przewrócic.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, Tiborze - Jehan postąpił krok w stronę kapłana - chętnie pójdę z tobą, chociażby dla towarzystwa.
- Noo, dobrze… Zresztą wszyscy pójdziemy - chłopak ukrył zdziwienie. - Jeszcze jedno - dajcie mi całe srebro w swoim posiadaniu, spróbuję przygotować komponenty do czaru zabezpieczającego obozowisko, na wypadek gdyby było to potrzebne. Tak samo poproszę wszelkie fiolki i butelki. I jestem naprawdę ciekaw kto walczył w nocy… - Tibor pomasował obolałe plecy.
- Srebro zdrozeje. - Stwierdzil krótko Grzmot, wsypujac kaplanowi do reki srebrniki jakie mial przy sobie. - Butelek raczej nie mam, ale mozna uzyc jakiegos buklaka, wode mozna na biezaco roztapiac ze sniegu. - Goliat wzruszyl ramionami i poklepal jeden z buklaków zagrzebanych przy ciele, pod wastwa futer.
Mara bez słowa wydobyła z sakiewki srebrniki.
Shando sięgnął do sakiewki, i wyciągnął ledwie półgarść miedziaków - najwyraźniej czarodziej zużył całe zapasy gotówki na opłacenie operacji handlowych, które miały przynieść profit jego rodzinie. Choć widać było, że kupił parę drobiazgów dla siebie przy pasie miał trzy identyczne tubusy z zatyczkami z barwionej skóry, na rękach zaś - nabijane ćwiekami rękawice... widoczne oczywiście tylko jak wyjął je z wielkiej, futrzanej mufki... więc oczywiście nic srebra dla Tibora nie zostało. Chyba że... no tak!
Wishmaker krzyknął - HA! - i sięgnął do plecaka. - Nie wpisałem jeszcze zaklęcia do księgi, ale składniki kupiłem, na wszelki wypadek. Trzymaj, Tibor - i czarodziej rzucił mu coś pojemnik przypominający tabakierę. - W środku jest srebrny proszek! A bukłaki po co?
- Nie bukłaki, butelki. Na wodę święconą, do ochrony obozowiska - Zwiastun Świtu uśmiechnął się z wdzięcznością do czarodzieja i czym prędzej sprawdził ilość srebra w pojemniczku. To ciągle nie było tyle ile potrzebował, ale był to dobry początek.
- Hmm… - Var próbowal sobie cos przypomniec. Po chwili mysl przybiegla do niego jak zziajany psiak, po pogoni za ranna zwierzyna. - Ktos mi powie co to? Znalazlem u pajeczaków. - Goliat wyciagnal tubus ze zapiskami, znaleziony w ruinach miasta, w srodku znajdowalo sie kilka zwojów.
- Czekaj, niech nie zwilgotnieją - Shando zbliżył się do Vara, by osłonić zwoje od śniegu i wiatru. - Hmm, ten rozpoznaję od razu, Grad kamieni. Na tym jest zaklęcie odpychające wrogów od rzucającego, przydatne, jeżeli jest otoczony, ten i ten... głowę dam że to zaklęcia. Zwoje spisane są w smoczym, ale są zbyt skomplikowane do odczytania. Muszę wspomóc się czarem deszyfrującym. A te dwa... szczerze mówiąc nie znam języka, więc pewnie magiczne nie są. Tibor, poznajesz coś? To elfi może? - Shando zawołał kapłana.
Chłopak zerknął znad tabakiery i przeczytał kilka linijek. Potem pozieleniał i wyjął czarodziejowi zwoje z dłoni.
- To nie elfia mowa… - mruknął, z mozołem przedzierając się przez tekst który wydawał się pozostawiać mu nieprzyjemny posmak w ustach. Dreszcz go przeszedł. - Muszę to na spokojnie przeczytać.
- No to przeczytacie na spokojnie, jak bedziecie gotowi, na razie sie je schowa do tuby, przynajmniej cos lepszego niz podpalka. - Rzucil Grzmot nadstawiajac tubus.
- Tym - Shando wskazał na Grad kamieni, spisany na zwoju - nie podcieraj się. Raz, że będzie szorstko jak osełką, dwa, jak przypadkiem odpalisz, to może ci wiadro kamieni na głowę zlecieć.A co do ciebie Tiborze - tu czarodziej zwrócił się do kapłana - dużo tej wody święconej możesz naprodukować? Bo widzisz, mam ja w bagażu konewkę, a w księdze zaklęcie lewitujące przedmioty...
- Wszystko od ilości srebra zależy - Oestergaard ocknął się z zamyślenia i włożył zwoje do tubusa. Popatrzył po towarzyszach. - Mogłem wcześniej o tym pomyśleć, teraz pozostanie je zbierać gdzie się da - skrzywił się.

ZDZIWIENIE WISHMAKERA
albo
CHOLERNA PÓŁNOC III

- Zeszłej nocy nieumarli nas zignorowali, następną noc spędzimy - jak szczęście będziemy mieli - w tym obozie miejscowych, otoczeni wojownikami. Nie martwiłbym się na zapas - Wishmaker był dobrej myśli i nie mógł się doczekać momentu gdy przybędą do stolicy owych Żmij, gdzie miał nadzieję zastać ciepłą gospodę i pieczyste z jakiegoś lokalnego zwierzaka. - Kiedy dotrzemy do ichniego "króla", Kostrzewo? Ile jeszcze takich obozów spotkamy po drodze?
- Shando, właśnie TO - zakłopotany Tibor machnął ręką w kierunku obozowiska barbarzyńców - to nasz cel. - Przynajmniej na razie…
A “cel” właśnie zaczął się przybliżać, przybierając formę grupy dziesięciu uzbrojonych, konnych zwiadowców.
- ŻE NIBY JAK? - Wishmaker uniósł brwi tak wysoko, że oczy niczym żabie wyszły mu na wierzch - przebijaliśmy się przez tą zakazaną podziemną drogę, śnieg, trakty pełne ożywieńców... - nikt ich nie widział, ale najwyraźniej czarodziej wierzył w licentia poetica... - ...tylko po to, by odwiedzić taką wiochę? Na pewno wiedzą tu to czego chcemy? Nie sprzedadzą nam tu naiwnych bajeczek albo gadki o tym, że natura wie swoje, jak to PEWNA druidka ma w zwyczaju?
Shando spojrzał na nadjeżdżających i przybrał maksymalnie neutralną minę.
- No dobra, skoro tu jesteśmy, zróbmy to.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 30-10-2014 o 13:31.
TomaszJ jest offline  
Stary 09-10-2014, 19:58   #146
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://i.imgur.com/X9KiZvZ.jpg[/MEDIA]

Uderzenie zimnego wiatru w twarz było niczym pełen pasji pocałunek żony witającej wojownika po długiej wyprawie. Kostrzewa wbiła mocno kostur w zmarznięty śnieg i osłoniła oczy dłonią; jak daleko sięgała wzrokiem, widziała wokół nieskazitelny ogrom bieli, z rzadka urozmaicony ciemną plamą kamiennego wzniesienia czy połacią karłowatych roślin. Jeśli ludzie uważali że Ybn to "dzika Północ", zaiste nie wiedzieli o czym mówią. Tu, za górami, Natura dopiero odsłaniała w pełni swoje przerażające piękno i nieposkromioną moc. Mieszkające tu plemiona, zrodzone z kamiennej ziemi, ochrzczone mrozem, krewni rosomaków, niedźwiedzi i polarnych lisów były nieodrodnymi dziećmi tej dumnej i okrutnej matki. Szorstcy i twardzi jak zamarznięty lód, mocno stąpający po ubogiej ziemi, pochłonięci pracą - i przetrwaniem - byli jak niestrudzona kosodrzewina kurczowo wciskająca się w każdy najmniejszy zakamarek nieczułej skały.

Druidka wyciągnęła dłoń, łapiąc w nią powoli opadające płatki śniegu. Tyle przeżyć, tyle wspomnień... Szanowała drogi wędrowców tundry, ale mieszkała w niej nigdy nie gasnąca miłość do zieleni, ciepła i cienia serca lasów. Nosiła w sobie długo tą tęsknotę, nie wiadomo kiedy i przez kogo zasianą, ucząc się stu słów na określenie śniegu i przemierzając z plemieniem ścieżki wydeptane w wiecznej zmarzlinie. Poznała ten kraj i tutejszych ludzi dogłębnie; tu wszakże spędziła swoje dziecięce lata, które ukształtowały ją tak, a nie inaczej. Nigdy nie pozbyła się też z serca chłodu, okruchu lodu, który nosił każdy mieszkaniec dzikich ostępów Grzbietu Świata, służącego za duchowy pancerz, którego nic i nikt nie mogło przebić. Ale kiedy w końcu miała możliwość, zerwała z nóg śnieżne kajdany i wybrała - zamiast odgłosu spadających śnieżynek - melodię szeptaną przez strzeliste dęby.

I choć jej głowa pełna była zieleni pod złocistym słońcem, jej korzenie wciąż tkwiły tu, w tej skostniałej od mrozu ziemi. Wyrosła wyżej niż ktokolwiek z jej współplemieńców - może prócz Jallera - ale szamańska mądrość mówiła "najwyższe drzewa są najsłabsze". W oczach Ybnijczyków i ludzi z Południa mogła uchodzić za twardą, nieokrzesaną kobietę z Północy, ale tu, u rodzinnych progów, wyraźnie czuła swoją kruchość w obliczu siły płynącej z majestatycznego krajobrazu i ze wspomnień o swojej przybranej rodzinie.

Zmieniła się; oślepione oko i siedzący w kapturze kruk były tylko jednymi - choć najbardziej widocznymi - symbolami tej przemiany. Za to Północ - a przynajmniej ta jej część, która obejmowała klan Kamiennych Żmij i Keldabe - zapewne nie zmieniła się wcale. Pozostawało więc pytanie, czy nadal będą do siebie pasować?

Ale odpowiedzi trudno było się spodziewać od milczącej bieli. Trzeba było - jak ze wszystkim w tej śnieżnej krainie - zmierzyć się z tym osobiście.

Druidka otrzepała włosy ze śniegu i zajęła miejsca na początku ich małej karawany, pewnie stawiając stopy na skrzypiącym puchu. Mrużyła oczy od odbijającego się światła, ale na zębatych ustach błąkał się lekki uśmiech.

Przecież mimo wszystko wracała do domu.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 10-10-2014, 10:22   #147
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 9 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Keldabe
9 Tarsakh, południe


Nim oddział Aidena dojechał do Keldabe i rozładował łupy drużyna miała czas by nieco ochłonąć po pierwszym zderzeniu ze społecznością Kamiennych Żmij. Dotyczyło to zwłacza Shando, który miał zupełnie inne wyobrażenie “barbarzyńskiego miasta” i przyglądał się wszystkiemu wielkimi ze zdumienia oczami. Nawet on nie mógł jednak nie zauważyć harmonii i porządku jakie panowały w obozowisku, podobnej lecz także różnej od wojskowego drylu, do którego był przyzwyczajony. Każdy znał swoje miejsce, każdy najwyraźniej miał wyznaczone zadanie; nie widać było osób marnotrawiących czas. Nawet dzieci - z wyjątkiem tych najmniejszych, noszonych w nosidłach na plecach - miały swoje obowiązki. Zewsząd dobiegał gwar rozmów, szczęk broni i naczyń, rżenie koni i szczekanie nielicznych myśliwskich psów, które reghedczycy odciągnęli daleko od mabari i wilka. Po pierwszych kilkunastu minutach większość mieszkańców straciła zainteresowanie przybyszami i zajęła się swoimi sprawami. Marzący o gorącej kąpieli calistyta dostrzegł gdzieś miedzy namiotami wielką balię z parującą wodą, lecz wbrew jego nadzieją ta służyła najwyraźniej do prania, gdyż postawna kobieta wrzucała w nią właśnie naręcze pokrytych brązowymi plamami gałganów. Nie wyglądało to zachęcająco. Drażnił go wszechobecny zapach dymu, zwierząt i ich odchodów, oraz brudnych po zimie skór, którymi okutani byli mieszkańcy Keldabe. Burro wyczuł za to zupełnie nowe, bardzo smakowite zapachy i z nadzieją dotknął swej Księgi. Może będzie czas by zajrzeć Kamiennym Żmijom do kociołków?
- Chyba zaraz nas zawezwą - rzekł Var, który wrócił właśnie ze wschodniej strony obozowiska, gdzie rozkulbaczał i oporządzał ybnijskie wierzchowce, wpuszczone do zagrody wraz ze zwierzętami gospodarzy. Faktycznie, do “ich” ogniska zbliżało się dwóch rosłych (rosłych bardziej niż inni) mężczyzn, którzy zaprowadzili podróżników do namiotu w centralnej części Keldabe, nieco tylko mniejszego od domostwa Aidena (które wskazała druidka). Zwierzęta zmuszone były zostać na zewnątrz, co unieszczęśliwiło zarówno Ferenga jak i przywiązanego do kołka Strzygę. Wredota zaś latał gdzieś po okolicy rozkoszując się mdłym ciepłem południowego słońca.

Strażnicy odsunęli zamykające wejście skóry, potem kolejne - dzielące przedsionek od centralnej części - i wpuścili gości do środka. Wszyscy zamrugali, starając się przyzwyczaić do półmroku. Pod ścianami stały stołu i ławy. Na środku płonęło palenisko, nad nim, na metalowym trójnogu wisiał kociołek z jakimś daniem; dym uciekał przez otwór w suficie. Nieco z tyłu, na środku tylniej ściany namiotu, na szerokim drewnianym krześle siedział król plemienia Kamiennych Żmij. Podobnie jak większość klanu Aiden Skirata miał jasne włosy i niebieskie oczy, a posturą dorównywał Varowi (jeśli nawet go nie przewyższał, co ciężko było określić pod warstwą futer). Po jego prawicy siedział szaman plemienia i pierwszy nauczyciel Kostrzewy, Karl Skirata. W namiocie była również nerwowa kobieta, na oko może czterdziestoletnia, która najwyraźniej pełniła tu służebną rolę. Wódz odprawił strażników i powoli zmierzył nowoprzybyłych wzrokiem.
- Kostrzewo - rzekł wreszcie.
- Królu. Szamanie - pozdrowiła ich Kostrzewa, odruchowo spuszczając wzrok. Zdumiało ją, że Aiden zwrócił się do niej, kobiety i mieszańca na dodatek, jako pierwszej.
- Kogóż przyprowadziłaś do naszego domu? - spytał Aiden, wprawiając półorkinię w jeszcze większe zmieszanie. Rozmawia z nią? “Naszego” domu? Czyżby Aiden zamienił się z kimś na rozumy, przekształcając porywczego, przebiegłego brutala w dojrzałego wodza? Czy wydarzenia w Dolinie z ostatnich lat zmieniły go do tego stopnia? Czy może to podstęp, by uśpić jej czujność, by mógł zadać tym silniejszy cios? Kostrzewa dyskretnie przeniosła wzrok na szamana, ale twarz czciciela Temposa pozostałą nieprzenikniona; jak zawsze zresztą. Kobieta była zdana na siebie.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 29-10-2014 o 08:52.
Sayane jest offline  
Stary 11-10-2014, 21:24   #148
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny


[MEDIA]http://img4.wikia.nocookie.net/__cb20130421201121/gameofthrones/images/8/88/Free_folk_camp.jpg[/MEDIA]

Varowi było najłatwiej ogarnąć wierzchowce - nawet gdyby nie chciały wejść do zagrody z tutejszymi końmi, pociągniecie za uzdę, lub klaps w zad od goliata robiły swoje. Kiedy oporządzał zwierzęta, rozejrzał się dookoła za kimś z klanu, kto się nimi zajmował.
- Duzo wam dają problemu w nocy przez truposze, czy się przyzwyczaiły? - zagadnął, wskazując głową na konie.
- Do tego nie idzie się przyzwyczaić - wzdrygnął się odruchowo jeden z młodzieńców pilnujących zagrody, a inny obrzucił go ostrzegawczym spojrzeniem.
- A nie idzie, Kuliak roni lodowate łzy, a martwe dusze do niej nie wracają by odpocząć w objęciach Pani Martwej Wody. - Grzmot pokiwał głową, jakby nie zauważył spojrzenia człowieka. - Wszędzie prawie, za górami i pod górami też, tylko w Czarnym Lesie jakoś ich mało, ale tam wszystko ogryza do kostek co chwila, więc nie dziwota. Ech. - żachnął się Grzmot i machnął ręką, układając na boku jedno z siodeł, odczekał krótką chwilę na jakąkolwiek reakcję, niemalże pedantycznie się nim zajmując. Młody trzymał już jednak język za zębami, choć widać było, że czujnie łowi każde słowo uronione przez goliata. Widząc zupełny brak reakcji młodzieńca, zebrał klamoty i ruszył do swoich, zostawiając za sobą spore wgłębienia mimo ubitego śniegu i rakiet na nogach. Pozwolił młodzieńcom samym w głowie oszacować ile ważył a ile niósł w tym momencie ze sobą goliat. Takie wewnętrzne wnioski sprawiały czasem większe wrażenie.


[MEDIA]http://files.www.fleetfeetcolumbus.com/cold-air.jpg[/MEDIA]

Shando tymczasem dopadł druidki i szepnął:
- Nie mówiłaś wiele wcześniej, to mów teraz. To obcy mi ludzie, więc jeżeli poza rzuceniem to zaklęcia mogę walnąć tu jakąś kulturową gafę, która mogłaby się skończyć długą vendettą, powiedz o tym teraz. Muszę wiedzieć jak reagować jak np. ktoś mnie obrazi, albo co zrobić gdy podadzą mi wodę lub zaproszą do namiotu - czarodziej błogosławił pracę z wujem i opowieści kupieckie ojca i dziadka, którzy czasem mówili mu o dziwactwach innych kultur. nie dawało mu to może wiedzy, ale przynajmniej świadomość niewiedzy, co może ustrzec do przed śmiercią.

Zapytana popatrzyła na maga z nieodgadnioną miną.

- Nikt się do nas nawet nie zbliży, póki wódz nie zadecyduje, co z nami dalej i kim jesteśmy. Więc o to nie zamartwiałabym się zbytnio; klan wie, jak postępować z obcymi. - wyjaśniła. Koniec końców Żmije handlowały z Dekapolis i z Ybn, a widok przybyszów w obozie był może i nieczęsty, ale na pewno nie dziwny. Kostrzewa nie pojmowała za bardzo obrazu plemienia, jaki cudzoziemiec miał w swojej łysej głowie. Może w jego stronach faktycznie panowało takie zupełne zdziczenie…? - Słowa to ciepło - wskazała na parę unoszącą się z ich ust przy każdym oddechu i zdaniu - A tu nikt nie marnuje ciepła nadaremno. Tyle chyba pojmujesz?

Czarodziej kiwnął głową. Co jak co, ale milczeć umiał, tylko im dalej był na "cholernej" północy, tym bardziej język mu się rozwiązywał.



Tyle by było z przepychania się o to, kto dokładnie będzie rozmawiał z wodzem. Nie zdziwiło go to za specjalnie. Grzmot spodziewał się po części, ze wódz będzie chciał rozmawiać raczej z druidką, która znal, niż z nieznajomymi. Wszystko wydawało się w porządku, mimo to, nie rozluźniał się i miał dłonie założone jedna na druga w okolicy pasa. Tak, by móc łatwo zareagować czymś lżejszym, a pokazać ze ma je z dala od potężnego miecza na plecach. Goliat przyglądał się z zaciekawieniem. Spotkanie człowieka, który miał sporo ponad siedem stóp wzrostu, było raczej nietypowe, nawet wśród barbarzyńców. Czekał cierpliwie na niewyparzony język Kostrzewy.

Gdzieś z dołu doleciał do niego konspiracyjny szept Mary.

- I po co było to całe gadanie, że się baby i dziatwa mają siedzieć cicho?

Wishmaker położył drużynowemu podlotkowi rękę na ramieniu. Tibor zerknął na dziewczynkę i w duchu przyznał jej rację. Ale nie przerywał milczenia; słuchał i obserwował. “I sądzę, że przy wodzu raczej zaszkodzić mogę niż pomóc. Nie lubią tu takich jak ja, oj nie.” - wspomniał słowa Kostrzewy. Skoro wódz *jednej* z półorkinią rozmawiał, mogło to oznaczać że albo z jakiegoś powodu zmienił przyzwyczajenia, albo plemię znajdowało się w sytuacji gdzie z jego punktu widzenia dogadanie się z druidką mogło być dla niego korzystne.

Sytuacja dla Shando była tak samo znajoma, jak i obca. Nie raz i stał tak jak teraz, gdy kto inny - jego wuj lub generał, pod którym jego mistrz służył - negocjował z wodzami klanów czy band. Ich złoto było równie dobre jak złoto bogobojnych mieszczan, którzy najczęściej wynajmowali bitewnego maga, tylko negocjacje były... bardziej delikatne. Saladin Brimstone był w tym dobry, otaczała go aura respektu, dobrze radził sobie też z sejmitarem... i zawsze pamiętał by mieć jakieś zaklęcie ewakuacyjne. Jednak nie było go tu - był natomiast Shando, który podejrzewał katastrofę w chwili, gdy druidka otworzy usta. A brakowało mu mocy, doświadczenia i czaru mistrza Saladina by mógł uratować ich sytuację. Wiedział jedno - jak druidka wpakuje ich w kłopoty, tym razem tego pożałuje... ale z drugiej strony może to właśnie "dyplomację" w stylu kostrzewiańskim cenią miejscowi? Nieistotne. Jeżeli druidka przed znanym sobie władztwem (możliwe że jedynym jako respektuje) połknie język na dłużej niż kilkanaście uderzeń serca, czarodziej postanowił pogonić ją kuksańcem. A jeżeli dłużej - sam wejść do rozmowy.

Kostrzewa nie odpowiedziała od razu. Zbierała myśli, ważyła słowa, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać źle odebrane lub narazić ją - i jej towarzyszy - na kłopoty… Nie dowierzała “przemianie” Aidena. Może to był tylko kolejny podstęp, prowokacja wymierzona w grupę, albo sposób na okazanie jak mało Aiden ceni sobie przybyszów, skoro za najbardziej “godną” uznał ją właśnie? Ale zanim miała okazję w końcu przemówić przed obliczem wodza tak, by zadośćuczynić wszystkim prawidłom klanowej etykiety i uszanować tradycję, na jej miejsce bez ceregieli wepchnął się niecierpliwy mag. Druidka pozwoliła sobie na kwaśny uśmiech, ale nie oponowała. Cofnęła się nawet lekko o krok, by Shando mógł w pełni zabłysnąć swoim krasomówczym talentem i dogłębną znajomością miejscowych zwyczajów.

Shando, początkowo wytrącony z rezonu posunięciem druidki, szybko jednak się pozbierał. Nie miał zbyt wielkiej wiedzy o tej kulturze, ale... Podziękował Kostrzewie kiwnięciem głowy i pozwolił się wycofać - choć druidka zrobiła zaledwie mały krok w tył, pozostając za plecami maga - tak by było widać, że oddaje mu głos, co - miał nadzieję - dzikusy zrozumieją. Po czym ukłonił się wodzowi, bynajmniej nie na sposób calimshański, stanął prosto i rzekł swoim ochrypłym głowem.
- Potężny Aidenie! Jam nie gadacz o śliskim języku, tylko żołnierz, więc wybacz proste słowa. Nazywam Shando. Ja i moi towarzysze przybyliśmy zza gór, by szukać mądrości Kamiennych Żmij, w walce z plagą chodzących trupów. Prosimy o posłuchanie.

Przez twarz króla przemknął cień irytacji; w końcu nie siwego pytał. Nie oczekiwał jednak manier od dzikusów z południa, rzekł więc tylko: - Tyś jest przywódcą tej grupy? W takim razie słucham.
- Kilkadziesiąt lat temu Kamienne Żmije zniszczyły nekromantę, odcinając gnijący wrzód. My po naszej stronie wytropiliśmy czarnego maga Blackwooda, którego zabito - ale nie rozwiązało to rzeczy. Dlatego burmistrz Ybn Corbetrh i jego doradcy wysłali nas do Ciebie, królu, gdyż wiedzieli że niegdyś daliście radę z podobnym problemem. Prosimy o możliwość rozmowy z tymi, którzy to pamiętają, jak i Twoją radę.
- Skąd o tym wiecie? - warknął król, błyskawicznie prostując się na krześle jak żmija gotowa do ataku. - Wydałaś obcym klanowe tajemnice?! - ryknął na Kostrzewę spoglądając na nią jak na robaka… mniej nawet. - Uczyłeś ją… - szarpnął się w stronę szamana, lecz ten tylko skłonił głowę.
- Zapewniam cię, królu, że tajemnica ta nie opuściła mych ust - zapewnił spokojnie, najwyraźniej przyzwyczajony do wybuchów swego wodza.
- Za górami jest kilkoro mędrców, którzy posiadają tę wiedzę, Królu. Jednym z nich był mag Blackwood, którego zabito za plugawe sztuki. Jego dzienniki zawierały tę wiedzę - Shando starał się zachować stoicki spokój. - A ty, druidko mogłaś nam rzec, skoro wiedziałaś. Oszczędziłoby nam to przeprawy w Czarnym Lesie i oszczędziło wielu istnień Ybn.
- Zawsze będziesz głuchy? Szaman powiedział, że nie powiedział jej ani słówka. - cicho rzucił Grzmot. Skoro plan wystawienia kapłana jako mówcy się posypał, a już wcześniej zagaił rozmowę z barbarzyńcami, nie było sensu wstrzymywać kąśliwej uwagi w stronę buńczucznego Shando.
- Mędrcy… - splunął Aiden opadając spowrotem na siedzisko. - Takim mędrcom jak wasi odcinamy głowy i palimy ciała. To chciałeś usłyszeć, żołnierzu?
- To zdobiliśmy z Blackwoodem, królu. Ale ścigamy kogoś innego, kogoś kto dalej ożywia ciała zmarłych. Chcemy go wytropić, dopaść i unicestwić - Shando postarał się włożyć w głos gniew, jakby ścigał zabójców własnej matki - Chcemy by przestał, i by zapłacił. Ale najpierw musimy go znaleźć. Nie mamy informacji jak Żmije wytropiły jego. - Shando celowo nie używał imienia Korferona - Dlatego i po to przyszliśmy. Wierzymy, że mądrość Kamiennych Żmij może nam pomóc.

Var podniósł głowę i wyprostował się na pełną wysokość. Widział, podobnie jak druidka, Tibor i Jehan, że pokrętne wyjaśnienia maga tylko wzmagają podejrzliwość władcy klanu.
- Mówi prawdę, swoją. Wysłano nas z Ybn, żebyśmy znaleźli przyczynę plagi wstających trupów. Szukaliśmy w Czarnym Lesie, tam znaleźliśmy Albusa nekromantę, z jego dziennika dowiedzieliśmy się o waszym sekrecie. Więc poproszono nas o to, byśmy przedarli się do was, mimo zamkniętej drogi krasnoludów i faktu że ich martwy król zaginął razem z resztą trupów. Ciężko polować i zdobywać skóry, wam pewnie też dobierają się do dupy i co nocy próbują powiększyć swoje martwe szeregi żywymi. Chcemy po prostu znaleźć źródło tego przekleństwa, znaleźć kogoś, kto jest w stanie to zatrzymać i wrócić do normalnego życia, gdzie jeleń po zabiciu go nie ucieka dalej, a bliscy nie próbują po śmierci wrócić na rodzinne łono. Jeśli będzie trzeba komuś wyrwać serce, żeby się tam dostać, to to zrobię, jeśli nie będzie innej opcji. Na razie przedarliśmy się do nekromanty w Czarnym Lesie, przez miasto chityniaków z choldritchami, które poszło z dymem, a do tego mam dupsko odbite od pędzenia na końskim zadzie przez podziemną drogę. To jednak najmniejsze zwątpienia, kapłan z Ybn miał proroctwo o jakiejś śpiewaczce dusz z północy, a mamy coraz mniej czasu żeby ją zatrzymać lub znaleźć, jeśli nie chcemy skończyć jako radośnie tańczące kości pod jej paluszkami. - Grzmot sapnął tak, że niemalże poleciały mu z nozdrzy obłoczki pary i strzelił szczęką, która mu prawie wyskoczyła od niesamowitego jak na niego przemówienia. Widać było jednak że był wściekły na maga za wcinanie się gdzie go nie pytali o zdanie i całe owijanie wszystkiego w pajęczą nić.

Druidce aż ciepło zrobiło się z radości na gniewne słowa wielkoluda; widać nie tylko ona miała dość krętych i marnych objaśnień maga. Tymczasem prosty goliat przedstawił sprawę jasno... choć być może nieco zbyt obcesowo. Nie wspomniał jednak o kliku rzeczach, które dla klanu mogły być ważne, a druidka wiedziała - a po wybuchu Aidena nawet i widziała - z jaką uwagą wódz podchodził do zachowania tradycji i klanowej wiedzy. Korzystając z tego, że stała z przodu, mając dobry widok na szamana, delikatnie wycelowała w niego palec - maskując ten gest zaciśnięciem dłoni na kosturze - i powoli złożyła usta do szeptu, który popłynął ku uszom mężczyzny, niesłyszalny dla innych: ~ Nauczycielu. W tej grupie nie wszyscy mają godne serca. Są wśród nas ergi. Mniej oczu i uszu pomoże nam w szczerej rozmowie ~ Szaman nie odpowiedział; tylko lekkie drgnienie oczu świadczyło o tym, że usłyszał i zrozumiał wiadomość.

Mara, choć się wcześniej buntowała, że lekceważona być nie zamierza, zmieniła bodaj zdanie bo nie dość, że siedziała cicha jak myszka to jeszcze krok w tył postąpiła i znikła całkiem z widoczności za zwalistą sylwetką Vara. Przysłuchiwała się co prawda dyskusji i taksowała wzrokiem króla i szamana ale język postanowiła zewrzeć. Może po trochu onieśmieliła ją jednak sytuacja gdzie prym winni wieść ci dorośli i rozsądni. A może trochę też się zawstydziła, że miast przed obcymi prezentować się jako zgrany jednolity zespół pozwolili brudom wprost pod buty się wylać jak pomyje z trąconego wiadra. Jako tedy mają ich delegacje poważnie traktować skoro sami między sobą porozumienia nie mają i jeden przez drugiego gada nie lepiej niż przekupy na targowisku. Mara westchnęła, kroczek naprzód jednak wyszła i poczyniła gest spontaniczny, który niektórzy mogli wziąć za infantylny, inni za reprymendę albo zwykłe rozładowanie napięcia, jak to czynił czasem Strzyga swoim zamiataniem ogona i ocieraniem się o jej nogi jak była zła lub smutna. Dziewczynka stanęła między Shandem i Varem i... obu ujęła za ręce jak dziecko obojga rodziców. Spojrzała tylko to na jednego, to na drugiego a się przy tym ciepło i po dziecięcemu tylko uśmiechała słowa jednak nie gadając.

Shando widząc, że goliat doskonale sobie radzi, rad był wycofać się z rozmowy. To, czego się obawiał - że zostaną wyrzuceni za jakieś grzeszki druidki, która najwyraźniej była tu jakąś czarną owcą nie stało się. Druidka zostawiła rozmowy innym. Bo plany, jak to plany zawsze biorą w łeb. Dlatego Wishmaker klepnął Vara w ramię i dał pół kroku w tył, przekazując mu prymat, samemu jednak będąc gotów pomóc, gdyby olbrzymowi zabrakło konkretnej wiedzy. A do Mary się lekko uśmiechnął - to dziecko było niezwykłe i nie chodziło tylko o magię we krwi czy inne dary. Trzeba będzie mieć na nią baczenie... czy raczej pozwolić jej mieć baczenie na siebie?

To wszystko byłoby śmieszne, gdyby nie było żałosne i niebezpieczne; pal sześć że niebezpieczne dla “drużyny” - czy raczej wędrownej trupy komediantów - ale dla wszystkich dotkniętych plagą powstających z grobów. Tibor stał sztywno i wyprostowany tyleż z racji powagi sytuacji jak i kontuzjowanych pleców. Przysłuchiwał się w skupieniu i z kamienną twarzą, wodząc kciukiem po medalionie z wyobrażeniem Pana Poranka.

Aiden Skirata, który podczas przemowy Shando wyglądał jakby miał ochotę wszystkich, z Kostrzewą włącznie, wyrzucić z obozu na zbity pysk po słowach Kalumovugii rozluźnił się nieco, lecz nadal daleko mu było do nastroju z początku spotkania.
- Kor Pheron nie żyje od ponad czterech dekad, a jeśli jego nauki przeżyły, to nic tu po nich! - huknął, a mieszająca w kociołku kobieta podskoczyła ze strachu. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać, choć wódz wcale nie zwrócił na nią uwagi. - Jednakże… i nas co noc, a czasem nawet we dnie dręczą ożywieńcy, toteż wspomożemy posłańców z Ybn Corbeth. - Najwyraźniej nie brał pod uwagę, że stojąca przed nim osobliwa zbieranina może być czymś więcej, a na pewno nie zabójcami nekromantów i innych pomyleńców. - Szaman udzieli posłuchania tym, którzy zrozumieją jego nauki - wzrok króla jasno wskazywał, że nie będą to “prości żołnierze” - A wy możecie korzystać z ciepła naszych ognisk - wycedził na koniec przez zęby, a Kostrzewa omal głośno nie odetchnęła z ulgą. Oficjalna formuła powitania oznaczała, że mogą nocować w Keldabe pod ochroną jego wojowników. Miała jednak świadomość, że jedynie wspólna sprawa, nic innego, wymusiła na wodzu te słowa i miała zamiaru dopilnować by jej niesforna gromadka siedziała w przydzielonym im miejscu i nie wpakowała się w kłopoty. Skłoniła się królowi i szybko wypchnęła towarzyszy na zewnątrz. Była pewna, że Karl wkrótce wezwie ją i wybrane przez nią osoby do swojego namiotu.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 13-10-2014, 09:03   #149
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 9 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Po wyjściu z namiotu króla Kostrzewa nie powiedziała nic aż do momentu, kiedy ich “wesoła gromadka” znalazła się w miarę ustronnym miejscu, we własnym gronie. Ci jednak, którzy szli obok druidki do miejsca odpoczynku, mogli bez trudu dostrzec jej zbielałe, zaciśnięte kurczowo na lasce dłonie i krople potu na czole. Widać przeprawa w namiocie Aidena kosztowała ją więcej, niż kobieta była w stanie przyznać przed resztą. W końcu jednak przełamała milczenie; kaszlnęła, splunęła na ziemię i potoczyła ciężkim wzrokiem po zebranych. Jej głos aż wibrował od tłumionego gniewu.
- Kościeje musiały mocno poszarpać klan… - stwierdziła, kręcąc ze smutkiem głową - Inaczej byśmy stamtąd żywi nie wyszli. Aiden powstrzymał się tylko w obliczu wspólnego wroga… choć gdyby nie Var, to by i to nas nie uratowało. Ktoś jeszcze ma chęć zgrywać mędrca i narażać nasze głowy durną paplaniną…? - spytała, ślepiąc się w maga - Bo za głupotę jednego człowiek odpowiadają wszyscy jego towarzysze tak samo. Takie tu panują prawa… - umilkła na chwilę - A teraz, skoro ta lekcja dotarła do waszych tępych łbów, cholerni miastowi południowcy, muszę pomówić z Varem i Tiborem. Zaś reszta… niech trzyma gęby zawarte na wszystkie znane wam zaklęcia. I dobrze pilnuje tych, którzy sami tego nie potrafią uczynić… Niech góry i niebo mi będą świadkami, że jeśli ktokolwiek poważy się jeszcze tak znieważać *mój* klan i *mojego* wodza - pierwsza zażądam śmierci dla zuchwalca! - warknęła na koniec i skinęła głową na goliata i kapłana, wskazując by odeszli z nią na stronę.
Oestergaard stanął przed nią, zebrał ślinę i splunął na ziemię.
- A coś ty naraz taka harda? - warknął przez zaciśnięte zęby; wściekłość go dławiła i wreszcie znalazła ujście. - Moją matkę, która dopiero co syna straciła, to mogłaś znieważać, durna cipo?! W czym twój klan i wódz lepszy od mojej rodziny?! Teraz grozisz śmiercią a przed wodzem ogon podkuliłaś ze strachu! Twoje porady są łajno warte, jak się okazuje. Shando, jakim by kretynem nie był, z jednym miał rację: o jakich jeszcze tajemnicach nie puściłaś pary, choć, kurwa, wiedziałaś?!

Kostrzewa
zmrużyła oczy, zaciskając szczęki w miarę słuchania wybuchu młodzieńca, a gdy skończył, spięła się, jakby gotowa do nagłego ciosu. A potem… roześmiała się szczerym, głośnym śmiechem, prychajac i szeroko szczerząc zęby.
- Kuliłam ogon? Toć zupełnie jak ty przed ojcem swoim i swojej ślubnej rodziną… Przyganiał kocioł garnkowi! - mrugnęła okiem do kapłana - Taka to i prawda, że twoja rodzina dla ciebie od innych lepsza i krew za nią przelejesz chętniej… Dla Burra zaś jego. Dla tego półgłówka z pustyni też zapewne jego krewni najważniejsi… Każdemu bliższa jego własna koszula. A ludzie tutaj, ci wszyscy - wskazała ręką obóz - To moja familia. Bo innej nie mam, jako żem sierota i podrzutek. Gdy zaś klan jest ci rodziną, wódz jest jak i ojciec- miłować go nie trzeba, ale szanować owszem. Skoro to pojmujesz i tak się honor gorączkujesz, to masz więcej plemiennej krwi w sobie, niż myślisz, młodziaku. Co znaczy tylko, że nie omyliłam się, myśląc, że z Aidenem się ty dogadasz najprędzej… - wyciągnęła do kapłana dłoń pojednawczym gestem - Uspokój się więc, bo ja ani ci, ani twoim ziomkom nie wróg. A co do tajemnic i mojej o nich wiedzy - wskazała palcem medalion Tibora - Toć kapłan najpierwej powinien chyba powinien rozumieć, ze są prawdy… i inne prawdy. Te które się mówi, i te, których zakazano ujawniać poza kręgiem właściwych serc. Karl da nam drugą szansę; jak ochłodzisz głowę, to i może ci nieco wyjawi z plemiennej wiedzy. Zaś jak nie potrafisz zdecydować jak mądrze czynić, to do Wiedzącego iść mogę równie dobrze sama.
- Naprawdę lubisz gadać - odpowiedział zimno Tibor z dłońmi opartymi o biodra. - Gadać żeby gadać i by kota odwracać ogonem. Mnie próżna gadka nie bawi i rzeczywiście, wolę pójść do tego waszego szamana. Nikomu nie życzę by mu rodzina cierpiała - myślał na głos spoglądając ciągle Kostrzewie w ślepie - ale może dzięki temu szaman będzie bardziej skłonny uronić tej tak cennej, plemiennej wiedzy. Może dostrzeże mądrość w pomyśle podzielenia się nią, by nie stać się rychło najmądrzejszym z nieumarłych w okolicy, skoro takowi nawet w dzień już atakują - dodał i nie czekając ruszył do wyjścia z namiotu bo złość go paliła.
- Zaczekaj no, mości kapłanie. - powiedział za nim spokojnie Burro. - Ja wam muszę meliski z miętą wszystkim nagotowić, może jak wam się wapory i fluidy we krwi nareperują przestaniecie się wszyscy zachowywać jak dzieci. A jak nie przejdzie, trzeba będzie ściągnąć pasek i złoić rzemieniem w tyłek, innej rady chyba nie ma. Najpierw ty - wskazał oskarżycielsko paluchem na Kostrzewę. - Owszem, czarodziej wyszedł przed szereg, ale działał w dobrej wierze i próbował krasomówstwem ratować sytuację. Nie wyszło mu, bo zwyczajów tutejszych klanów nie znał, ale to nie powód by wyzywać go od idiotów, kiedy jedyne co zrobił to starał się najlepiej jak mógł prowadzić rozmowy. Według zwyczajów swojego klanu czy kraju bo tylko takie zna i rozumie.
Kucharz mówił spokojnym głosem i patrzył uważnie na kompanów.
- Potem ty, mości kapłanie. Ja się tam nie znam ale od kapłanów wymagana chyba jest etykieta, prawda? A jak nie, to choć kindersztuba. Nigdy więcej nie używaj takich słów, kiedy rozmawiasz z kobietą, bo dowodzi to tylko jednego. Jesteś chamem, któremu niegodnie jest nawet w oczy plunąć.
Kucharz zacisnął pięści, widać było po tym ile kosztuje go zachowanie spokoju.
- Żadne z was nigdzie nie pójdzie, a już na pewno nie na rozmowy z szamanem, które może zadecydują dalej o wszystkim, dopóki nie ochłoniecie i nie przeprosicie się na wzajem. Skoro zachowujecie się jak bachory, może traktowanie właśnie jak niesforne dzieciaki przywróci wam trochę zdrowego rozsądku.

- Nikomu nie ubliżyłem, bym musiał przepraszać - odezwał się Shando. - Chyba że za to, że odezwałem się przed Kostrzewą, ale widać było jak na dłoni, że wódz cięty na nią i cokolwiek ona powie, przeciw niej to obróci. Ktoś musiał coś rzec. Jeżeli uważacie, że pokpiłem sprawę... - czarodziejowi niczym gula przeprosiny uwięzły w gardle - nie jestem tak biegły w gębie jak mój wuj. Powstrzymajcie mnie następnym razem, jeżeli uważacie to za konieczne, ale i tak uważam że lepiej było powiedzieć cokolwiek, niż milczeć pod oskarżającym tonem "króla".
Nagle pacnął się w łysinę. Odczepił swoją quarinową lampę od pasa, z natłuszczonej szmatki używanej do konserwacji sztyletu oderwał gałgan i... zatkał nim wylot lampy. - Mały drań co prawda zwykle się nie pojawia, chyba że na życzenie, ale po co ryzykować, nie? - towarzyszyły temu ciche, protestujace - i chyba wierszowane - głosy ze środka, które jednak z końcem czopowania umilkły.
- Shando, gdyby wasz wazyr, król czy wódz zwrócił sie w swoim namiocie do Tibora, to tez byś sie odezwał zamiast niego? Czy może u króla krasnoludów gdyby cie przed jego tron puścili, gdyby chciał rozmawiać z kimś innym, tez byś się wpakował? Moze to nie jest miasto z twoich bajek, ale jesteś w obozie klanu, to jak miasto i twoje królestwo. Pomyśl najpierw, nie potem. Ustaliliśmy ze będzie rozmawiał Tibor, po coś się tam pchal? Wasza dwójka, uspokójcie sie, albo załatwcie to miedzy sobą raz na dobre. Tak, Kostrzewa ma niewyparzony język i zachowuje sie wiecznie jakby byla na swoim bagnie. Mamy jednak wspólny cel i nie pozwolę zeby wasze zatargi na nim zaważyły. Jeśli chcecie, możecie sie dogadać, isc w zapasy, czy stoczyć pojedynek do pierwszej krwi. Do stu rogatych diabłów, możecie sie nawet pozabijać, ale teraz, nie później, kiedy cala reszta będzie na was liczyc i na to, ze będziemy wspólnie zgrani działać. Jak nie będziecie umieli sami tego załatwić, wezmę od Burra garnek, założę każdemu po kolei na głowę i zacznę walić kijem az chociaż odrobina rozumu wam wejdzie do lba. - Grzmot starał sie mówić równo, cicho i spokojnie, mimo tego, ze pomysł z garnkiem przypadł mu do gustu tak, ze niemalże chciał go wprowadzić w życie od razu. - Moze Kostrzewa ma jeszcze jakieś tajemnice, może jak powiedział szaman, nic na ten temat nie wiedziała. Tutejsi na pewno maja kłopot z nieumarłymi, może nawet większy niz po drugiej stronie gór, skoro tutaj wszystko sie zdaje kierować. Jednemu z młodziaków przy koniach wyrwało sie, ze do tych nieumarłych nie da sie przyzwyczaić, czyli cos tu ciągle trwa i pewnie truposze pojawiają sie w miarę regularnie, choć może w mniejszej ilości. Co oznacza, ze można je śledzić i za nimi pójść jeśli niczego sie tutaj nie dowiemy. Ja pewnie tez nie powinienem byl sie wcinać do rozmowy z Aidenem, ale już nie wytrzymałem tych podchodów. - Goliat wcisnął swoje przyznanie się do błędu w całkiem inny kontekst, jakby zupełnie nie chciał, bezy ktokolwiek je zauważył. - Dojdźcie teraz do jakiegoś porozumienia, zanim sie wpakujemy przez to w solidne tarapaty. - Var wyciągnął z lewej kieszeni chustkę, rozłożył ja na chwile i złożył ponownie, chowając ja z powrotem, miał na ustach cień uśmiechu.
- Wiesz co Burro? - mag zwrócił się do niziołka - parz lepiej cały kocioł tej melisy z miętą, bo niejednej osobie się przyda. - Shando spojrzał potem na Vara i rzekł - Skąd miałem wiedzieć, że Kostrzewa tu jest Aż Takim pariasem? Wódz wyglądał jakby tylko szukał okazji by zwalić na nią gromy. Wolałem ni dopuścić do tego i tyle. Drugi raz przepraszać nie będę. I Tak, Grzmocie, gdybyś ty lub ktokolwiek inny z was stał przed innym władcą oskarżającym go o coś, także stanąłbym między nim a władyką, jeżeli mógłbym coś na to poradzić. A musiałem improwizować, bo plan był inny - Shando Wishmaker wziął głęboki wdech, by uspokoić zbierający się w nim ognisty gniew.
- Bo skąd mieliśmy wiedzieć, że zaciągną nas wszystkich przed oblicze wodza, a do przepytywania król wybierze Kostrzewę? A - jeżeli mogę Ci przypomnieć Ona siebie wymieniła na pierwszym miejscu jako osobę, która NIE POWINNA rozmawiać?
- Wystarczy - powiedział wreszcie Tibor, równo i spokojnie; wcześniej zatrzymał się gdy Burro rozwarł gębę i wziął się za udzielanie lekcji dobrych manier. - Co się stało to się nie odstanie, a może będzie dobrą nauczką na przyszłość dla wszystkich. Przepraszam, Kostrzewo, za moje słowa. Co do szamana to mam nadzieję że uzna że jesteśmy po tej samej stronie - dla dobra twojego klanu jak i wszystkich których dotknęła plaga.
Popatrzył posępnie na niziołka.
- Burro, często uprzejmość jest brana za słabość, a chamstwo za siłę. I czasami tylko chamstwo dociera w odpowiedzi.
Przeniósł spojrzenie na Vara i Kostrzewę.
- Chodźmy do szamana, nie ma co śliny tracić po próżnicy.
- Tak, masz rację Tiborze. Czasami tak jest, ale chyba nie w naszym gronie? - niziołek zerknął uważnie na kapłana. - Cieszę się że jednak potrafimy się jakoś dogadać, a nie brać za łby z byle powodu i przy każdej nadążającej się okazji. Więcej tolerancji, moi kochani. W grupce tak egzotycznej, by nie rzec “przypadkowej zbieraninie” to konieczne, bo pozagryzamy się sami, nie będzie potrzeba truposzy, korferonów i innych takich.
Kucharz wreszcie rozprostował palce zaciskające się bezwiednie w kułaki.
- Idżcie i porozmawiajcie na spokojnie.
- Popilnuję naszych spraw tutaj - Shando spojrzał na Marę i Burra, którzy potrzebowali opieki kogoś, kto umiał zadbać od siebie, nigdy nie wiadomo, czy barbarzyńcy nie porywają dziewczynek na żony... lub tłustych niziołków na zupę! - Lepiej bym się nie wygadał z arkanami przed szamanem, bo zorientuje się że jest tu o jednego maga za dużo.
- Chodźmy. - Goliat przytaknął młodemu kapłanowi.
- A idźcie, idźcie. - druidka rozłożyła ramiona, prychając lekko - Ja zostanę. Zostanę i zobaczę, co sami zdołacie wskórać, znów się pchając jak ślepe szczeniaki w zawieję… - pokręciła głową - Jeden plan żeście swoim pośpiechem już zniszczyli. Ale nic was to widać nie nauczyło, bo tak samo raźno biegniecie, żeby i drugą szansę pogrzebać… Bez pomysłu, bez chwili zadumy - przysunęła ręce do ogniska - Ale co ja się tam znam na rozmowach, wszak tu same tęgie łby i znawce dobrych zwyczajów są… - zakończyła, spluwając na ziemię.
Niziołek uśmiechnął się lekko.
- To może im pomóż, hmm? Podpowiedz? rzeknij czego mogą się spodziewać, czego unikać? To twoi ludzie, tak? Zamiast znowu siadać i patrzeć jak inni działają, pomóż im.
Druidka zazezowała na Burra białym okiem, a na jej usta znów wypłynął pogardliwy uśmieszek.
- Próbowałam, jakbyś nie widział. Tyle się ozorami nakręciliśmy przed wizytą u wodza i ot co. Teraz takoż młodzi wiedza lepiej, co warto czynić. Sam powiedz, jak pomóc tym, co to uważają, ze pomocy nie potrzebują? Siłą ich trzymać nie będę i przemocą kłaść im nauki w uszy…Niech się dzieje. Nie moją wszak rodzinę tam w Ybn mordują… - ziewnęła ostentacyjnie - I jaki sens najmędrszego nawet wybiegu, skoro i tak po swojemu każdy potem czyni? Mhm…? - spytała, chyba nie spodziewając się odpowiedzi.
To się zdziwiła, bo kucharz, podszedł krok bliżej i kontynuował, dalej z uśmiechem na twarzy.
- A to nie czasami bardziej twoja parafia? No znaczy szaman i Wiedź… Wiedząca? Z królem poszło jak poszło, ale teraz to chyba bardziej mogłabyś, czy ja wiem… sama gadać? Szaman nie wydawał się taki narwany jak król.
- Jakbyś jeszcze nie władał mocą, to byś się nawet do tych rozmów nadał - druidka pokiwała głową. A potem dodała głośno - Ano słuszna rada. Może i sama pójdę, bez narwańców i tępaków wokoło. A jak wrócę, to się mocno zastanowię, co z wiedzy klanu należy reszcie przekazać...jeśli w ogóle uzna się was za godnych - i wyszczerzyła się wrednie, czekając, jaki efekt będą miały jej słowa.
- Hem… hmm, tu sami godni. - kucharz już zupełnie otwarcie i rozbrajająco wyszczerzył się. - Jeden godniejszy od drugiego i trzecim pogania. Jak chcesz, to idź sama, mnie tam za jedno. Racja w tym że ja się do tego najmniej nadaję, bo jakby nie spojrzeć tom nieludź obmierzły, magik zaprzaniec i do tego wojownik ze mnie na pierwszy rzut oka jak z surma z koziej rzyci.
- Var, idziemy - powiedział Tibor i wyszedł z namiotu, niemal zderzając się z posłannikiem szamana.

 
Sayane jest offline  
Stary 15-10-2014, 19:41   #150
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Praca zbiorowa: Liliel, Sayane, TomaszJ, Harard

Oj było nerwowości, złych słów i niepotrzebnych napięć. A kucharz niczego w życiu tak nie lubił jak świętego spokoju. No kłóciło się to trochę z jego ciekawskim usposobieniem, ale ile można mieć atrakcji, tak z przeproszeniem jedna po drugiej?
Dlatego jak już kompani porozłazili się po obozie, zajął się tym co zawsze pomagało na skołowane nerwy. Uprzejmie podziękował za zapasik drewna i łajna, który przyniósł jakiś młodzian, rozpalił szybko mały ogienek i postawił kociołek na wrzątek. Potem zaczął grzebać w przepastnym plecaku w poszukiwaniu czegoś dobrego, co by w sam raz przegnało zamróz z kości. Nie miał futra jak Węgielek, który cały czas buszował w śniegu jakby go pierwszy raz w życiu widział.

[media]http://czuwaj.eu/wp-content/uploads/2013/04/%C5%82asica.jpg[/media]O nie, jemu potrzeba było czegoś więcej jak ciepłych gaci, szuby i czapy. Co najlepiej rozgrzewa poza domem? Poza miejscem przy kominku, włochatym kocem, fajką, dobrą książką i Milly na kolanach? No przecież że zupa. Hurgotanie w plecaku się wzmogło, koło kucharza zaczęły pojawiać się kolejne składniki.
Zerkał ciekawie po obozowisku. Jednak wyobrażenie, które na codzień wyrobił sobie o Kamiennych Żmijach nijak się miało do rzeczywistości. No ale niby prawda, Jaller Skirata był… barbarzyńcą udomowionym. Kolegą po fachu, bo Burro jakoś nigdy nie myślał o nim jako o konkurencie. Tutaj zaś ostrość klimatu wpływała na ostrość charakterów. Niziołek nie miał nikomu za złe, każdy przecież może myśleć i uważać co mu się tam podoba. No ale ciekawość go żarła od środka. Podumał, poskrobał się po czuprynie, powiesił na ogniu drugi kociołek i wznowił grzebanie. Po chwili obok zupy zaczął powstawać grog. Trochę okowity miał jeszcze w manierce, korzeni, goździków i cynamonowej kory jeszcze też w zapasie było. Taki napitek nie dość że rozgrzewał, to jeszcze woniał na milę, szczególnie że kucharzył na otwartej przestrzeni i mieszał zawzięcie. Rozglądał się ukradkiem i czekał czy ktoś się złapie na przynętę. Król i szaman to jedno, ale przecież można i z innymi porozmawiać. Ku swojemu niejakiemu zdumieniu złapał wzrok nerwowej kobieciny, którą widział w namiocie wodza. Przyglądała mu się wyraźnie, choć dyskretnie, od czasu do czasu rozglądając się czy nikt tego nie widzi.

Wishmaker pociągnął nosem delektując się zapachami. Zajrzał ciekawie do kociołka, w którym bulgotało coś apetycznie. Przywiodło to wspomnienia domowej kuchni - najwyraźniej Burro użył jakiejś charakterystycznej przyprawy. Nie zauważył przyglądającej się kobiety, natomiast zapytał
- Jak na to patrzę, tęsknię za soczewicową z klopsikami baranimi. Z dużą ilością harissy. Aż gardło paliło, ale palce lizać. To będzie coś podobnego?
- Niestety na takie wykwintności nie mam składników. - niziołek pokręcił smutno głową, łypiąc okiem na obserwującą ich kobietę. Zastanawiał się czy podejdzie sama czy trzeba jakoś dyskretniej, niż na środku obozu zawrzeć znajomość. Na razie zdecydował że da się jej oswoić, a dalej się zobaczy. Uśmiechnął się do Shanda. - To będzie moja słynna zupa “na winie”. Bo robi się ją z tego co się nawinie pod rękę. Hem, hmm… mamy trochę wędzonej sperki, marchew, cebulę, pancerną baraninę i przyprawy… Nie będzie źle. Aaa i mąkę z maurowych grzybków, zobaczymy czy na zasmażkę się nada… Ale mnie Shando marzy się uczciwa zalewajka… - kucharz rozmarzył się wyraźnie. - A co do harissy, to właśnie wpadł mi do głowy pomysł na rozszerzenie rodzinnych geszefcików. Przecież Calimshan słynie z egzotycznych przypraw, hm? Trzeba by pomyśleć, czy by się nie opłacało za khazadzkie kamuszki nakupić tam właśnie harissy, kuminu, curry, pieprzu i innych zamorskich dodatków.
Nalał do kubków grogu i podał czarodziejowi. Trzeci kubek postawił na widoku i znowu strzelił okiem w kierunku kobiety. Zastanawiał się kim jest, już jak ją zobaczył w namiocie. Nie wyglądała na zwykłą służkę. Nie miał pojęcia zresztą czy u Kamiennych Żmij w ogóle są służące.
- Shando, zerknij no tam, widzisz tą kobietę, przygląda nam nie wyraźnie, a ja tu bracie plan uknułem, aby się z miejscowymi trochę obyć. Tylko że nie wiem za bardzo czy tak podejść i zagadać to wypada. A nuż to jakaś obraza, czy coś? Że mężczyzna do kobiety podchodzi… - No ale ciekawość powoli wygrywała z obawami. Dodatkowo ona też coś pichciła w kotle, więc Burro już ledwie usiedzieć mógł na rzyci. - Eee… może podejdziemy zapytać o więcej drewna, czy może poczęstować ją grogiem, no sam nie wiem.
- Myślę, Burro, że jeżeli ja podejdę, jej mąż, bracia, ojciec czy kto tam jeszcze mogą się stać podejrzliwi. I może agresywni - Czarodziej nie wyglądał na przekonanego - Ale ty nie wyglądasz groźnie. Ja pomerdam w kotle, a ty idź się zaprzyjaźnij, w razie czego przybiegnę z odsieczą. Spytaj o sól czy co tam...
- No i dobra. Tak zrobię. - Wysiorbał resztkę grogu z kubka dla kurażu, podał czarodziejowi łyżkę do merdania. Zamaszyście podciągnął portki i po chwili wahania nalał do kubka trochę napoju i ruszył spokojnym krokiem w stronę jej ogniska.
- Ten tego… Znaczy… dzieńdobry. Jestem Burro Butterbur z Ybn Corbeth. - przedstawił się elokwentnie i drętwo wyciągnął łapę z grogiem w jej kierunku.
Kobieta strzeliła oczami wokoło i choć w zasięgu słuchu nie było nikogo (choć, jak zauważył Burro, wojownicy okazjonalnie zerkali w ich stronę) wyciagnęła w stronę kubka pełną jakiejś mięsnej zupy chochlę i zbyt głośno rzekła: Tak, wódz zezwolił by was ugościć!
Kucharz ostatkiem siły woli powstrzymał się od konspiracyjnego rozglądania się. Śmiech go brał na te jasełka, no ale nie chciał narobić dziadostwa i sprowadzić jakieś przykrości na kobietę, która najwyraźniej podjęła jego grę. Hmmm… a może po prostu chciała by dał jej spokój? Pociągnął nosem, nawęszając zupę (pachniała całkiem zachęcająco), po czym przestąpił z nogi na nogę i wyłoił do dna jednym haustem kubek grogu. Zakrztusił się na końcu i rozkaszlał aż mu oczy załzawiły, no ale nie mógł przepuścić okazji do posmakowania lokalnego żarełka. Poza tym przecież niegrzecznie odmawiać. Podsunął więc kubek pod chochlę i tym samym konspiracyjnym tonem odkrzyknął:
- Dziękuję! Dziękujemy za gościnę tobie i całemu klanu! - uśmiechnął się lekko, zastanawiał się czy może użyć sztuczki i powiedzieć do niej choć kilka zdań, tak by nikt nie słyszał, ale skoro tu mają jakieś uczulenie na magików wolał nie ryzykować, że kobieta zemdleje z wrażenia. - Będę szedł pewnie po drewno za jakiś czas. O tam. - wzrokiem wskazał kierunek, mówiąc szeptem. No konspiracja na całego. Kobieta spojrzała w stronę otwartej tundry, gdzie widać było sylwetki zwiadowców. Nie było to zbyt dobre miejsce na ‘tajną’ rozmowę. Rozejrzała się z desperacją.
- Ogień ci się wypala - powiedziała głośno i stanowczo, choć płomień pod burrowym kociołkiem hajcował aż miło. - Nie wiesz gdzie jest opał? To ci pokażę.
Nie czekając na odpowiedź niziołka ruszyła w stronę zagrody dla bydła; nieopodal, na sitach suszyło się łajno na opał; dalej zaś leżało gotowe. Młodzieńcy, których wcześniej spotkał Var objeżdżali konie, zaś sylwetki stojących w zagrodzie zwierząt zasłaniały nieco Burra i kobietę przed wzrokiem innych reghedczyków. Barbarzynka zaczęła zapełniać kosz opałem, lecz szybko przerwała i zwróciła się do Burra. Mara widząc jak Burro lezie za kobietą dołączyła się również nie chcąc zostawiać niziołka samego a i nieco ciekawa o czym mają być te spytki.
- U króla słyszałam… ja chciałam… że szukacie nieumarłych - rzekła upuszczając kosz i nerwowo wykręcając palce. Omiotła Marę wzrokiem i spojrzała na Burra. - Moja córka… Och! Obiecaj, że nikomu nie powiesz, nikomu z klanu! - Krzyknęła, chwytając mocno niziołka za ręce.
Burro też wziął kosz i zaczął nakładać, aż do momentu kiedy zorientował się w zasadzie czego dotyka. Mara musiała się zorientować wcześniej bo przykucnęła z nimi ale za zbieranie się nie zabrała. Butterbur przyglądał się uważnie kobiecie, mimo tego, że właśnie czegoś takiego się spodziewał, to jednak zaskoczyła go. Od razu spoważniał.
- Bądź pewna. Nikomu nie powiem, twój sekret jest bezpieczny. - Przestąpił niepewnie z nogi na nogę a Mara potwierdziła jego zapewnienia gorliwym przytaknięciem. - Twoja córka… zaginęła? Podczas ataku nieumarłych?
- Nie. Tak… - rozmówczyni gwałtownie potrząsnęła głową i puściła dłonie Burra, nagle zażenowana. - Ona… - westchnęła i zamrugała powiekami próbując powstrzymać łzy. - Kilkanaście dni temu zmarła moja córka, Ofala. Mam… miałam dwie, prócz innych dzieci, bliźniaczki: Arnę i Ofalę. Ofala wyszła za mąż zeszłego lata; była ciężarna, coś poszło nie tak… Nawet Kurt nic nie mógł zrobić. Waren, jej mąż, mało nie oszalał z rozpaczy. Arna uczyła się na zielarkę, może kapłankę Temposa; była na prawdę dobra, szaman wielokrotnie ją chwalił, co rzadko się zdarza, na prawdę rzadko… - przerwała i otarła oczy. - Arna zamknęła się w sobie. Nie mówiła wiele, ale wiedziałam, że… Pogrążyła się w naukach i ciągle, dzień w dzień przesiadywała przy ciele Olafy, szepcząc coś do niej albo do Warena. Zawsze przerywali gdy nadchodziłam ja lub inni. Byliśmy w drodze, nie mieliśmy wystarczająco opału by wystawić naszym zmarłym stos. - wyjaśniła widząc spojrzenie niziołka. - Gdy przyszło zaćmienie… Wszyscy zmarli powstali; to było… jakby Otchłań otwarła się przed nami… Arna walczyła, odpędzała ich wraz z innymi… a potem zobaczyła Olafę i… - stłumiła szloch. - Kurt odegnał ją mocą Temposa, ale Arna… ona pobiegła za siostrą! Waren również… Zawsze były blisko, zbyt blisko, choć mimo wspólnego łona wszystko je różniło. Wiem, że szukacie nieumarłych, szukacie tego, co to zrobił. Pomóżcie mi znaleźć córkę, chociaż tą jedną! Oddam wszystko co mam, oddam to! - wyciągnęła zza pazuchy niewielkie naczynie o nieco upiornym kształcie. - To magiczne przyprawy, dodadzą smaku każdej potrawie, leczą choroby, wspomagają leczyć rany… Nikt o nim nie wie; król by nie dozwolił… Błagam, znajdźcie ją!
- My… będziemy mieć oczy szeroko otwarte podczas naszej wyprawy - pierwsza odezwała się siedząca jak dotąd cichutko Mara. - Prawda Burro? Jeśli będzie nadal żywa odeślemy do ciebie twoją córkę. Zrobimy co w naszej mocy.
Kucharz bezwiednie podszedł bliżej kobiety i pokrzepiająco ścisnął jej dłoń. Rozumiał ją przecież. Kobieta uśmiechnęła się niemal radośnie, a ten uśmiech zaraz odjął jej lat. Niziołek nabrał pewności, że nie przekroczyła jeszcze czterdziestej dekady żywota.
- Dokładnie tak. Jeśli natrafimy na ich ślad postaramy się odnaleźć twoją córkę. Powiedz, gdzie to się stało? Ostatni raz widziałaś Arnę i Warena w dzień zaćmienia. Gdzie wtedy byliście?
Burro zerknął ciekawie na naczynie, bo choć jego wygląd wywoływał ciarki, to zawartość powodowała że wrodzona ciekawość już wyciągała po nie łapki szepcząc “Moje i tylko moje…”.
- Prawda to że nieumarli kierują się na północ? Myślisz że Ofala… poszła za nimi?
- Nie; oni cały czas tu są - ożywieńcy, duchy, ghoule; wracają co noc. Ale nie Ofala… Żadne z nich nie pojawiło się ponownie, nikt… nikt nie mówił, że ich… no wiesz… - przerwała, głośno połykając łzy. - Myślę… Jest takie miejsce z legend… - zawahała się walcząc z wpojonymi jej od urodzenia zasadami. - Miejsce gdzie wody mają wielką moc. Ale nie jest to Evermelt; to znacznie starsze miejsce. Jeśli Arna chciała odprawić nad siostrą i jej nienarodzonym dzieckiem jakiś rytuał to skierowałaby się właśnie tam. Arna w to wierzyła; zawsze chętnie słuchała wszelkich podań i przekazów, wierzyła, że Tempos obdarza nas darami, które przybierają różne formy, tak mówiła. Ale… nie wiem, czy takie miejsce istnieje na prawdę - zakończyła uczciwie.
To by potwierdzało sekretność, ale i same słowa kobiety, kiedy mówiła o tym że Arna i Waren “szeptali coś” ukradkiem nad ciałem. Burrowi nie podobało się to i od razu diabeł ostrzegawczo go przeskoczył. Nie chciał już więcej naciskać, bo rozumiał, że takie praktyki niezbyt podobały się tym ludziom i sama rozmowa musiała kobietę sporo kosztować.
- Jak masz na imię? Spróbujemy pomóc, bądź pewna że jeśli nasze poszukiwania zagnają nas w to miejsce, to będziemy się rozglądać za twoją córką. Możesz nam powiedzieć cokolwiek jeszcze co przydało by się w poszukiwaniach? Gdzie to miejsce może się znajdować? Co mówią legendy? - Niziołek zakręcił się niespokojnie - Czy… czy ktoś z klanu odwiedzał je? Kilkadziesiąt, kilkanaście lat temu?
Spłoszone spojrzenie rozmówczyni pokazało Marze, że niziołek utrafił w sedno.
- Hebda - mruknęła. - Może… szukał, szukali - odchrząknęła. - To… jeśli jest musicie iść na północ, przeciąć rzekę wpadającą do Redwaters, minąć niewielki las i ruszyć w góry. Ponoć do… jest to za wąskim wąwozem. Ponoć jest to miejsce wielkiego szczęścia, ale i wielkiej tragedii. Ale wiem, że skoro tutaj dotarliście to jesteście tak dzielnym lekkostopym jak Regis z Lonelywood i z pewnością sobie poradzicie! Wiem, że ona żyje, że gdzieś jest, więc proszę… - mówiąc to wcisnęła w jego dłonie magiczny słój.
- Wody mają wielką moc? - powtórzyła za kobietą Mara z szeroko otwartymi z zainteresowania ustami. Cała ta opowieść dziwnie dziewczynkę zafascynowała. - Znaczy... jaką? A ten nekromanta? Korferon. On też z tymi wodami miał coś wspólnego? Nie odpowiedziałaś kto z klanu tam jeszcze chadzał i... po co?
- Co? Nie! Nikt tam nie chadzał, ja nic nie mówiłam! - krzyknęła przerażona Hebda odskakując od Burra i chwytając swój koszyk by salwować się ucieczką.
- Csssk… psssyk! - Kucharz zaczął z siebie wydawać odgłosy jak z przekłutego rybiego pęcherza, ale było już za późno. Może jakby byli przy stole to zdążyłby kopnąć Marę w kostkę, no ale teraz trudno płakać nad rozlanym mlekiem. Zresztą pewnie niewiele by już z Hebdy wycisnęli… A tak w sumie jej paniczna niemal ucieczka potwierdziła już ostatecznie, że do właściwej tarczy strzelali.
- Eh, tu trzeba na każde słowo zważać jak we świątyni. Raz powiesz “dupa” i do końca życia będziesz miał opinię bezbożnego chama i prostaka. No ale conieco żeśmy się dowiedzieli i to wcale a wcale przydatnego, a nuż ta historia naprowadzi nas na większy cel? Trzeba kciuki trzymać i z resztą się podzielić wieściami. No i fuuuj… zanieść, ten tego, opał do ogniska.
Kucharz dwoma palcami podniósł jeszcze kilka… szczapek chyba, bo nawet nie wiedział jak to nazwać.
- Dzielny jestem jak sam Regis, słyszałaś? - powiedział z szerokim uśmiechem. - No, no szkoda że tego Carie nie słyszała! Eh zaraz muszę to do księgi wpisać, żebym eee… nie zapomniał. Tak, nie zapomniał. Jak Rumblebelly, no wiecie co? I jak takiej prośbie odmówić, co?
Pomamrotał jeszcze szczerząc się sam do siebie.
Mara zerkała to nad niezwykle dumnego z siebie Burra, to na uciekającą kobietę.
- A co jej się tak nagle śpieszyć zaczęło? - dziewczynka wykrzywiła usta jakby doleciał ją smród. A może właściwie doleciał, ze zbieranego na opał “chrustu”. - To na dźwięk imienia tego czaromiota? Ja… doprawdy nie wiem czym ją tak spłoszyłam…
- Pewnie tak… Pomyślała że nam obcym to tak nie wolno za wiele mówić, bo ten jej wódz ją ze skóry obłupi. Nawet jak przecież o życie jej córki idzie i zięcia. Ten Korferon czy Kor Pheron to tutaj jakiś temat tabu. Nie za bardzo się wyznaję, ale to chyba gorzej jakby ktoś bąka na balu puścił. - Niziołek poklepał się po wystającym czymś spod pazuchy. - No ale raz że trochę informacji jednak wydusiliśmy a dwa, że… dostałem czachę.
- To niezbyt stosownie się teraz cieszyć prezentami. W sumie jeszcze żeś na niego nie zapracował. Pójdziemy do tej wody teraz czy jutro, jak już opuścimy wioskę Żmij i ruszymy w dalszą drogę? - dopytywał się rudzielec.
- Najpierw to ci muszę kilka spraw wyklarować. Względem, eee… bezpieczeństwa. Po rozmowie z tym całym królem i teraz, jasno wychodzi że oni tu wścieku dostają na samo wspomnienie magii… no takiej nietypowej. Magii w ogóle nie lubią, ale sama widziałaś, że wystarczy tego nekro… hem hem - Odchrząknął i rozejrzał się trwożliwie, po czym jeszcze bardziej ściszył głos. - Wspomnieć go znaczy a już baby wieją a chłopy pewnie broń macają. Tak więc nie czarujemy. Nic a nic nie sztuczkujemy nawet najmniejszych ogników. Eee… jakby to ci wyklarować. Jakbyśmy mieli włosy z kostkami to eee… chowalibyśmy je pod czapką. Chcesz pożyczę ci moją, ma fajne bażancie piórko. - Zachwalał zachęcająco. - Co do wyprawy do tych wód, to musimy obgadać z resztą, co tam im szaman naopowiadał, no ale postawię diamenty przeciw orzechom, że coś mi się widzi i tak tam przyjdzie nam się wybrać. W końcu Kor Pheron tam był, albo przynajmniej miejscowi przypuszczaja że był i tam go szukali.
- Eeee, nie chcę twojej czapki - dziewczynka cofnęła ręce na darowane nakrycie głowy. - Kości we włosach to jeszcze żaden dramat, to barbarzyńcy że ci przypomnę, to dla nich chyba norma, że się ozdoby z kości robi. A czarów używać nie zamierzam. No… chyba, że to będzie konieczne - wzruszyła ramionami przepraszająco. - Doceniam ich gościnność ale ich nieufność wobec magii to jeszcze nie powód żeby udawać, że się jest kimś kim się nie jest. A ja jestem sobą. Zawsze.
- No dobra, czapkę ci daruję. - Kucharz uśmiechnął się krzywo i szturchnął ją łokciem. - Zresztą mój łeb ciut za duży jak na ciebie, pewnie i tak spadała by ci na nos. Zaś co do czarów, no to przecież ciekawość mnie zeżre, żeby nie wypróbować tej… czachy. No ale jak mus to mus. Wyjedziemy z obozu to wszystko wróci do normy i będzie można być sobą. - Puścił jej oczko. - Ale czapka, czapką a zupki moja panno to zjesz bez gadania. Największy kubek jaki znajdę. I grogu. Ale grogu to już tylko kilka łyków, dla rozgrzania.
- Wracajmy do Shanda - Mara zignorowała temat jedzenia i napitku. - I zobaczymy jak reszcie poszło. Swoją drogą… ciekawa ta magiczna woda. Bardzo bardzo ciekawa… Dawnośmy się mości niziołku nie kąpali, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 15-10-2014 o 19:43.
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172