|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-05-2014, 17:28 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [PFRPG, FR] Cienie Neverwinter [18+] Zamek Never, Neverwinter 5 Mirtul, 1469 DR Zmierzch Snop bladego światła na końcu wydawałoby się nieskończenie długiego tunelu nie był zwiastunem upragnionego raju, lecz wrotami do piekła, które oczekiwało przybycia przerażonej dziewczyny prowadzonej korytarzem przez dwóch strażników więziennych. Neverwinter: Opis Miasta To miasto jest gniazdem piratów i przemytników, domem pijaków i nierządnic, do którego ciągną całe zastępy mętów i szumowin. To dziura niegodna bycia nawet podgrodziem Waterdeep. To także jedyna nadzieja mieszkańców północy. - Lord Dagult Neverember Miasto Neverwinter. Niegdyś ruchliwa metropolia, której ulice przemierzały tysiące kupców i podróżnych zwabionych w to miejsce obietnicą wielkich bogactw kryjących się w zaułkach Klejnotu Północy, teraz jest ledwie cieniem swej dawnej chwały. Po śmierci prawowitego władcy Nashera Alagondara miastem wstrząsnęły niepokoje. Liczne frakcje polityczne oraz potężne międzynarodowe organizacje walczyły o dominacje nad największym i najbardziej wpływowym miastem północy. Pozbawione silnej władzy Neverwinter powoli tonęło w odmętach politycznych sprzeczek, które bardzo szybko przerodziły się w prawdziwą wojnę domową. Już wtedy część miasta leżała w ruinie, lecz punktem kulminacyjnym, który przesądził o losie Klejnotu Północy był potężny kataklizm, który wstrząsnął całym rejonem. Ognie z wnętrza ziemi trysnęły na setki metrów w górę rozrywając miasto na dwie części. Z potężnej wyrwy wyłoniły się żywiołaki ognia, demony, a także inne bestie zamieszkujące spowite w ciemnościach tunele Podmroku. Miasto było stracone, i tylko nieliczni zdecydowali się tu zostać, by do samego końca bronić własnego domu. Enklawa Czarnystaw ~ fragment z ,,Przewodnik po Wybrzeżu Mieczy” autorstwa Volothampa “Volo” Geddarma
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 15-05-2016 o 01:02. |
09-05-2014, 17:29 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Nel Rzeczny Kwartał, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch - Jesteś pewien, że to zadziała? - Spytała Nel z niepokojem w głosie starając się trzymać jak najbliżej chłopca prowadzącego ją wzdłuż cienistej alei. Powoli zbliżała się noc, a na ulicach Neverwinter już teraz było bardzo zimno - szczególnie jak na tą porę roku. Większość mieszkańców Rzecznego Kwartału pochowała się w ciepłych domach wcale nie przed spadkiem temperatury, ale przed złoczyńcami i bestiami grasującymi po zapadnięciu zmroku.Czarnystaw, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch Zeszli na suchy ląd prostując się przy akompaniamencie trzeszczących w proteście kości. A jednak znaleźli się na miejscu i poszło im to łatwiej niżby mogli sądzić. Tyle lat głowili się nad tym jak dostać się do Czarnegostawu, a rozwiązanie okazało się tak dziecinne proste. Nel zachichotała cicho na samą myśl. Etsy Karczma ,,Bezimienny Dom”, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch W portowej karczmie ,,Bezimienny Dom” panował gwar pijackich rozmów, które echem niosły się po ulicach zachęcając kolejnych strudzonych ciężką pracą mieszkańców Neverwinter do przyjścia i wydania ostatnich złociszy na tutejsze jadło i alkohol. Verin Tiras Marekul & Randal Evenwood Ulice dzielnicy Czarnystaw, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch Dwóch uzbrojonych po zęby wojowników przemierzało ulice Neverwinter bacznie rozglądając się dookoła. Byli najemnikami, ludźmi niezależnymi, których interesowało złoto i niewiele więcej. Jak długo nikt nie wtrącał się w ich sprawy czy sposób zarabiania na życie, nie wtykali nosa w sprawy cudze. Tym razem zlecenie nie było tak banalne jak poprzednie. Ich celem był nieuchwytny seryjny morderca z ręki którego zginęło zbyt wiele osób, aby móc skutecznie zatuszować liczne zbrodnie przed żądnym krwawej zemsty społeczeństwem. Ostatnio edytowane przez Warlock : 05-10-2014 o 17:41. |
11-05-2014, 16:07 | #3 |
Administrator Reputacja: 1 | - Ile by nam nie płacili, to i tak będzie za mało - mruknął Randal, kierując swe słowa w stronę topiącego wzrok w pustej manierce Verina. Rozkaz Lorda Protektora, bezpośrednio wyrażony ustami Khergala, nie pozostawiał wątpliwości - do końca dnia (a raczej nocy) mieli łazić po Czarnymstawie i szukać tajemniczego łysola, który w dość specyficzny sposób okazywał swój brak sympatii do kobiet. Z jednym wyjątkiem, ale to mogło być odstępstwo od reguły, albo naśladowca. A rozrywek było mało, wbrew temu, że nocne życie w Neverwiner kwitło w najlepsze. Ale większość takich suto zakrapianych rozrywek odbywała się pod dachem, a nawet gdyby nie, to tak - nie da się ukryć - byłyby dla członków patrolu najnormalniej na świecie niedostępne. - Macie oddzielić pracę od rozrywki! To przykazanie Khergal Talgast wbijał do głów członków Kompanii Złamanej Czaszki słowem i (w przypadku tych bardziej tępych) czynem. A gdy i to nie pomogło, delikwent lądował na bruku, z odciśniętym śladem buta komendanta na zadku. - Daję sztukę złota, że te ofermy jej nie złapią - powiedział Randal, gdy zobaczyli bandę strażników goniących małą dziewczynkę, jednak Verin nie przyjął zakładu. Ich opinia o Mintarnijczykach była tak samo kiepska i obaj by się mogli założyć, że większość z nich nie potrafiłaby bez pomocy znaleźć własnego zadka w jasnym pokoju. Nie mówiąc o tym, że całym sercem dopingowali tej małej. *** Trup. I to akurat teraz. A drań uciekł. Jakby nie mógł poczekać jeszcze parę minut, pomyślał z nieukrywanym żalem Randal, gdy okazało się, że dziewczyna zginęła dosłownie przed chwilą. Klepnął po ramieniu Verina i pokazał ślady, jakie pozostawił po sobie (i za sobą) tajemniczy morderca. - Chodźmy, szybko. - Nie czekając na odpowiedź wyszedł na ulicę. - Że też nie ma tu Tenna i jego wielkiego bydlęcia - mruknął, ruszając krwawym tropem. - Z pewnością dopadliby tego sukinsyna nim ten by zrobił sto kroków. Rzeczywistość wnet pokazała, że słowa Randala nie znalazłyby pokrycia w rzeczywistości. Ślady stóp wiodły w głąb zaułka, o którym Randal wiedział aż za dobrze, ze nie prowadzi z niego żadne wyjście. Przynajmniej znane Złamanym Czaszkom. - Na dach wlazł - mruknął, na poły z uznaniem, na poły z pretensjami. Nie pozostawało zrobić nic innego, jak iść w ślady sprawnie i okrutnie zabijającego łysola. Może wspinanie po ścianach domów nie szło Randalowi aż tak sprawnie, bowiem nie należało do jego ulubionych zadań wspinanie się nocami do okien panienek mieszkających na wyższych piętrach, ale w końcu znalazł się na dachu. Za późno jednak, by ocalić życie znajdującego się tam strażnika. Strażnicy stojący na dachach powinni mieć oczy dokoła głowy, a nie wgapiać się w jeden punkt, na przykład obserwując pościg paru strażników za złodziejem, czy wgapiając się w okno czyjeś sypialni w poszukiwaniu ciekawych widoków. Ten jednak osobnik, głuchy na to, co dzieje się za jego plecami, dał się podejść, a Randal nie miał do zrobienia nic, jak tylko patrzeć, jak jego ciało zlatuje z dachu na chodnik. No, prawie nic, bowiem zanim zabójca strażnika zdążył uciec, Randal zdołał wpakować w niego parę magicznych pocisków. Obdarowany niespodziewanym podarunkiem człowiek w pelerynie niestety nie zaplątał się w długie poły swego okrycia i nie poleciał w ślad za swą ofiarą. Zręcznie jak małpa przekroczył krawędź dachu, po czym równie zręcznie zsunął się na dół. I zrobił to tak szybko, że zanim Randal czy Verin dotarli do skraju dachu zabójca znalazł się na chodniku, a nawet zdążył odsunąć właz do kanałów. Cyrkowiec, albo marynarz, pomyślał przez moment Randal. Co było zapewne niesprawiedliwe dla przedstawicieli owych zawodów, bowiem każdy dobry pajęczarz czy inny złodziejaszek sprawiłby się równie dobrze. Zanim Randal znalazł się na dole Verin już nurkował do kanału. I popędził za co najmniej dwukrotnym zabójcą. To by było tyle na temat wyższości mintarnijskich strażników nad najemnikami, pomyślał Randal, mijając ciało leżącego strażnika, po czym wszedł do kanałów w ślad za wyprzedzającym go o parę kroków Verinem. Zabójca, mimo przeszkadzającej w poruszaniu się peleryny, półmroku, śliskości podłoża i zagradzających co chwilę drogę rur, pędził do przodu jak zając i odsadził się od ścigających o parędziesiąt metrów. A nawet próbował się odgryzać. Na szczęście wypuszczony z kuszy bełt minął tak Verina, jak i Randala, który profilaktycznie przykleił się do ściany. Mrok i odległość, tudzież pospiech, w jakim zabójca uciekał, na nic sie zdały, bowiem znów się okazało, że magiczne pociski swoje widzą i mają swoje własne tempo, lepsze niż nogi jakiegoś uciekiniera. Trafiony zabójca zachwiał się, poślizgnął... Randal zaklął pod nosem widząc, ze jego cel jakby nigdy nic biegnie dalej, nic nie straciwszy ze swej prędkości, a potem wbiega do pokaźnych rozmiarów komory, w której krzyżowało się kilka podziemnych korytarzy. - Łap go! - krzyknął Randal widząc, że Verin, sobie tylko znanym sposobem, zdołał skrócić dystans między sobą a uciekinierem. Verin skorzystał z rady, chociaż może nie w ten sposób, co to go sobie wyobrażał Randal. Celny bełt trafił i powalił mordercę, który w zwalił się jak długi na stosie różnych odpadków. - Odejdźcie sukinsyny! - wrzasnął morderca, podnosząc się z kolan i popierając swoją prośbę wysłanym w stronę Verina bełtem. Trafnym, niestety. Inwektywa była niezasłużony, prośba niemożliwa do spełnienia... i z tego właśnie powodu Randal puścił mimo uszu jedno i drugie, po czym wpakował w składającego propozycję kolejne dwa pociski. No i okazało się, że i to nie wystarczyło na zawziętego zbira, który (choć ledwno stał na nogach) ruszył z sejmitarem w dłoni na Verina. Choć zdaniem Randala warto było poczekać i wykończyć tamtego drania pociskami z kuszy, nie dając szans na rewanż, to Verin postanowił się błysnąć swymi umiejętnościami. No i pokazał, że nie na darmo nosi broń przy boku. Piękny celny cios pozbawił mordercę dłoni i ciężko rannego posłał na ziemię. Dobić, przeszukać, zanieść na górę, pomyślał Randal, któremu wciąż tkwiły w głowie słowa "żywy lub martwy". Na dobrych chęciach się skończyło, bowiem kopiec, na którym toczyła się walka, nagle eksplodował. Asasyn poleciał w jedną stronę, Verin w drugą... a Randal cofnął się w głąb korytarza, gdy na środku komory wyrosło pełne macek cielsko. |
12-05-2014, 16:25 | #4 |
Reputacja: 1 | Każda kolejna speluna jaką mijali podnosiła poziom podirytowania gorejący w jego żyłach od jakiegoś czasu. Muzyka grana na lutni lub harfie przez grajka, służki zwinnie tańczące pomiędzy stołami, dostające klapsy po pośladkach kiedy tylko nadarzy się okazja. Jadło, którego zapach odczuwalny był na dobrych kilka metrów od frontowych drzwi. Alkohol którego ilość przekraczała najśmielsze oczekiwania całej kompani Złotej Czaszki, będący kwintesencją udanego posiłku. I to wszystko zamknięte w kwadratowym bądź prostokątnym budynku z drewna, o dachu ze strzechy, który jakiś inteligent postawił w miejscu, które Verin musiał właśnie oglądać i z żalem mijać. Jego manierka została opróżniona osobiście przez Talgast'a, parszywego krasnoluda który sprawował zwierzchnictwo i trzymał całą zgraję najemników za jaja, by Ci nie robili co im się podoba. - Musisz zachować trzeźwość umysłu! – Dodał na koniec krasnolud wycierając schowane pod zarostem usta o rękaw i oddając pustą manierkę z miną, jakby to co zrobiło było czynem godnym władcy chaosu. Verin smęcił pod nosem omiatając patrolowane ulice znudzonym spojrzeniem. Pusta manierka dyndała przy pasku śmiejąc się półelfowi prosto w twarz, przypominając o tępym krasnoludzie który raczył ją opróżnić przed pójściem Marekula na patrol. Nie był pospolitym pijaczkiem, jednak parę łyków alkoholu wlane do gardła poprawiało mu humor w takich chwilach jak ta – ciągnących się w nieskończoność, wypełnionych nudą. Jedynym urozmaiceniem mogli być przechodnie odwracający wzrok na widok dwóch uzbrojonych po zęby zakapiorów, i gdyby nie emblematy Złamanej Czaszki, to serca stawałyby im w gardłach w obawie o swój los. Niejednego dopadała trwoga na widok mężczyzny w zbroi rodem z legend z dalekiego wschodu. Maska pod którą gości mrok w umysłach przeciętnego mieszkańca tworzyła wizje potwora, którego twarz jest pod nią schowana. Zbroja która nie śmie wydać nawet najmniejszego piśnięcia przy szybkich i precyzyjnych ruchach w połączeniu z umiejętnościami jakich nie widuje się na co dzień, nierzadko sprawiały iż półefl Verin Tiras Marekul za którego się podaje, naprawdę jest demonem ciągnącym za sobą śmierć. Złota Czaszka przygarnia takich, dziwadła mogące podjąć się zadań do których niezdolny jest przeciętny człowiek. Kolejne ogłoszenie zostało przybite na drewnianym słupie – ostatnie już tej nocy. Krótka wymiana zdań na temat półelfki połączona z propozycją przerwy wpłynęła na samopoczucie Verina pozytywnie. Również mała dziewczyna uciekająca przed grupą strażników była zabawnym i wzbudzającym zainteresowanie zjawiskiem, które samo z siebie poprawia humor. Oglądanie przez ostanie parę godzin facjaty łysego faceta, przez którego teraz muszą łazić zdecydowani wymagało rozładowania emocji z powodu zmarnowanego wieczoru. Stara kamieniczka na końcu drogi stanowiła idealny powód do tego by się na chwilę zatrzymać, coś zjeść, pogadać i wracać na patrol w innym rejonie. Randal był chyba jedyną osobą z którą Verin utrzymywał dłuższy kontakt po dołączeniu do kompani. Zdawało się, że czarodziej z przymrużeniem oka patrzył na półelfa i potrafi się wyłączyć kiedy trzeba kompletnie mając w nosie to co mówi bądź robi towarzysz. Kamieniczka jęczała niczym żywa istota kiedy wiatr owiewał jej stare mury. Niewiele osób musi tu teraz mieszkać i zapewne są to jednostki których życie nie potoczyło się tak jakby chcieli. Stare okiennice powyrywane z zawiasów, powybijane okna straszące ciemnością wewnątrz, liczne pajęczyny i piski gryzoni gdzieś po kątach. Pozostawione same sobie budynki stanowiły idealne schronienie dla złodziei, łotrów i zabójców. Pchnięte ręką drzwi zgrzytnęły na początku, a potem samoczynnie otwarły się na oścież. Zaciemnione pomieszczenie było siedliskiem całych kolonii mikroorganizmów i kto wie jakiej choroby można by się nabawić przebywając tutaj dłużej. Kurz wzbił się w powietrze poprze ruch drzwi tworząc delikatną mgłę w pomieszczeniu. Widok martwej kobiety idealnie wpasował się do starego, zagraconego mieszkania. Widok, który niejeden poeta by wykorzystał aby stworzyć przepiękny opis do swego poematu. Verin szybko wkroczył do środka wyciągając broń niemal natychmiastowo. Zrobił szybkie rozeznanie we wnętrzu, bystry wzrok Randala widzący w ciemności lepiej wychwycił ślady krwi. A może ta parszywa noc nie będzie wcale taka zła – pomyślał ciesząc się w duchu, że wreszcie przyjdzie mu kogoś zabić. Randal wskazał odpowiedni kierunek na podstawie tego co zobaczył. Verin błyskawicznie wszedł na dach skacząc po oknach, parapetach i wystających cegłach oraz wszystkim za co da się chwycić. Pościg trwał w najlepsze. Zamordowany na dachu strażnik spadł głucho uderzając o ubitą ziemię zaraz obok studzienki w którą skoczył bandzior. Kanały wyglądały jak plątanina rur w których półefl miał sposobność do rozładowania skumulowanego napięcia podczas patrolu. Chęć dorwania skurwiela rosła w nim z każdym przybitym listem gończym, z każdą gospodą mijaną z poczucia obowiązku. W błyskawicznym uniku minął bełt, zmieniając się w głąb smolistego dumy który przeniósł go kawałek dalej. Wreszcie komnata będąca zlewiskiem wszystkich ścieków z usypiskiem kości w centrum stała się miejscem w którym miało dość do pojedynku. Szczęk cięciwy i mechanizmu spustowego echem przeszedł po komnacie. Wymierzony w nogę bełt zaśpiewał w śmiercionośnej pieśni, dosięgnął celu perfekcyjnie, swym impetem przewracając tajemniczego uciekiniera. Verin wyrzucił kuszę z rąk i pognał dobywając katanę – nie zdążył. Bełt pofrunął w jego kierunku, lotki zagwizdały, drewniany kołek wbił się w udo po same pióra. Półelf porażony pociskiem zrobił obrót na drugiej nodze łagodząc jednocześnie siłę jaka sekundę temu w niego uderzyła. Doskoczył do zabójcy w którego ręce już znalazł się rapier – ostrza zderzyły się ze sobą, błysnęły w świetle księżyca rzucanym przez studzienkę kanalizacyjną do pomieszczenia. Kolejne magiczne pociski pofrunęły sięgając celu. Zapach spalonej skóry dostał się pod maskę. Ostrza znów zderzyły się ze sobą, a potem rozległ się paniczny krzyk. Krew trysnęła ze sterczącego kikuta, odcięta dłoń zniknęła wpadając między kości, pozostawiając po sobie jedynie czerwone ślady. Z ostrza katany na powie długości ciekła czerwona posoka. Kopiec eksplodował potężną silą. Verin odskoczył kawałek w bok, stracił równowagę i zjechał po stercie czaszek. Kawałki żeber zazgrzytały na ścianach krusząc się na mniejsze kawałki. Cel ich pobytu tutaj zniknął gdzieś po drugiej stronie. Marekul miał go gonić, kiedy ogromne macki zagrodziły mu drogę. Coś zbudziło się bo poczuło krew, to coś jest głodne i prosi o więcej.
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn. |
15-05-2014, 17:15 | #5 |
Reputacja: 1 | Młoda służka ciągnęła mocno za rękę dzieciaka piętrami do góry. Z zatłoczonego parteru weszły na półpiętro pełne drzwi. Dalej nieco innymi schodami weszły na same poddasze karczmy. Te było również podobnej wielkości, co sala główna. Zawalone w większości skrzyniami i beczkami. Wiele klamotów poukładanych na sobie. W całej przestrzeni również było sporo wolnego miejsca. Przy ceglanym obłożeniu komina gdzieś w połowie i na boku urządzone było czyjeś gniazdko. Szafa, siennik, półki, parę kufrów i sporo świec. - Czy ty masz pojęcie, co ze sobą tu przyprowadziłeś?! - zaczęła surowo przyprawiając swoją twarz dużym niezadowoleniem. Trzymała cały czas dzieciaka mocno za rękę pochylając się nad nią - Czterdziestu uzbrojonych chłopa, ty wiesz co się tu za chwilę będzie dziać?! Cała sala będzie zdemolowana. Wiesz ile to kosztuje?! Wiesz ile czasu będzie trzeba to sprzątać?! Dziewczynka kurczowo trzymała przy sobie łapę psa spogladając z prerażeniem dookoła.Pies się cieszył Nel po prostu potrzebowała kogoś blisko siebie . - Puść mnie, dalej….- powiedziała naiwnie dziewczyna - Ucieknę… - dodała. - Przez okno Cię nie wyrzucę, więc narazie to ty się stąd nie ruszasz, póki na dole nie ucichnie - wyciśnęła surowo puszczając po chwili. Popatrzyła się gromnym wzrokiem i wróciła do schodów zamykając klapę w podłodzę - Nie chcę nawet wiedzieć, coś zmalował ale miej świadomość, że jesteś w poważnych tarapatach. Módl się, by Gregor Cię nie znalazł i nie rozszarpał za straty - warczała cały czas z rękoma ułożonymi na biodrach. Zdecydowanie nie chciała by ktokolwiek ją rozszarpywał, dlatego mimo, iż w pierwszej chwili przycisnęła do siebie zadowolonego psa, który swoim mokrym, różowym jęzorem próbował sięgnąć jej twarzy. Gdy tylko wciągnęła wraz z powietrzem przez nos zapach jego brudnej, mokrej sierści oprzytomniała. Zerwała się na nogi rozglądając uważnie po pomieszczeniu. Oceniając możliwe kryjówki, zajrzała pod siennik, aby sprawdzić czy znalazłoby się tam dla niej miejsce, podobnie po cichu, na paluszkach sprawdziła szafę. Słyszała już rumor na dole, a jej dłonie zaczęły drżeć od powstrzymywanego trudem strachu. Ostrożnie wyjrzała przez okno. Kobieta, która ją tu przyprowadziła mówiła prawdę, ciężko byłoby jej uciec tą drogą, chociaż…. Patrząc na zagubione i przestraszone dzieciaka nie miała serca by się nad nią wyżywać. Przecież to było dziecko… Uspokoiła się nieco by nie warczeć przez zęby. Wściekłość również nieco opadła lecz dalej była zła. Sama też nie wiedziała, czy na dzieciaka, na sytuację, czy na przyprowadzenie go na poddasze. Dopiero teraz zastanawiała się, czy mimo wszystko był to dobry pomysł… Choć pozwalać na krzywdę dziecku prawie pod jej nogami również serca nie miała. - Możesz nie grzebać po moich rzeczach? - odpowiedziała niskim tonem stojąc na środku poddasza wciąż z rękoma ułożonymi na biodrach - I pilnuj tego kundla. Nie lubię ich. Niech mi tylko coś ubrudzi to wyjątkowo wyleci przez okno - rzuciła ponurym żartem - Siadaj na dupie i przestań się wiercić. Jej wyraz twarzy pokazywał z czasem rosnące obawy codo zajścia. Szczególnie po wspomnieniu umienia mężczyzny zaczęła się bać jego możliwych reakcji. Wymowną ciszę przerwała eksplozja okrzyków bojowych, którym towarzyszył łomot rozbijanych mebli. Karczma zatrzęsła się w posadach wprawiona w drgania przez dziesiątki męskich ciał kotłujących się ze sobą w szalonym tańcu bitewnym. Co jakiś czas wśród ogłuszających szczęków oręża wyrywały się pojedyncze krzyki pogrążonych w agonii mężczyzn. Bitewna zawierucha na dobre rozgorzała na dole. * * * Z każdą upływającą minutą wrzawa stopniowo cichła, by w końcu przenieść się na ulice Czarnegostawu. Wyglądając przez okno w poddaszu dziewczyny dostrzegły jak dwójka wściekłych najemników goni niedobitki Straży Mintaryjskiej. Pozostali przy życiu marynarze zebrali się tworząc półkrąg pod drzwiami karczmy. Ze skrzyżowanymi rękoma i groźnymi minami rozmawiali głośno między sobą przerywając tylko po to by splunąć z pogardą na ziemię. Po dłuższej chwili ciszy na dole odezwał się dźwięk pękającego pod czyimś butem szkła - ktoś powoli wspinał się po schodach. Etsy spojrzała na Nel nie kryjąc się ze swymi obawami. Jeśli to kolejny podchmielony marynarz szukający okazji do zabawienia się to obie dziewczyny były teraz w poważnych tarapatach. Ku jej uldze w drzwiach pokoju pojawił Greg. Był cały czerwony na twarzy ze wściekłości, a z jego rozwalonego łuku brwiowego spływała intensywnie krew kapiąc na podłogę. Etsy nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie. Barman wyszedł w ciszy na sam środek pokoju. Najpierw spojrzał z pozbawionym emocji wyrazem twarzy na małą dziewczynkę kulącą się w kącie, a później przeniósł swe ponure spojrzenie na Etsy, która poruszyła się niespokojnie. - Wytłumaczycie mi się z tego - powiedział głosem zdystansowanym, aczkolwiek wróżącym nieuchronnie zbliżającą się karę. To, co chodziło Etsy po głowie to jej uniknięcie. Gdyby mogła rozpłynęłaby się w powietrzu albo zapadła się pod ziemię. Ulotnić się z miejsca nieswojej zbrodni w takiej sytuacji nie sztuka. Niestety wszystko stanęło na wielkim pragnieniu. Zostało jej jedynie wymijające spokrzenia spod opuszczonej głowy. - Mały właśnie wychodzi - odpowiedziała nerwowo podchodząc do niej, łapiąc za rękę i ciągnąc siłą w kierunku schodów. W końcu najprostszym sposobem rozwiązywania problemów jest pozbycie się ich powodów. Nel rzuciła na mężczyznę spojrzenie “spode łba” jednak, chyba przez wzgląd na nieznajomą, która możliwe, że właśnie uratowała jej życie, jej ostry sztylecik pozostał ukryty pod połami luźnej koszuli. Przynajmniej do momentu, gdy kobieta nie złapała jej za ramię. Poczuła jak sztylet prawie wymyka jej się z dłoni, dlatego szybkim ruchem wyszarpnęła się z jej uścisku spoglądając na nią z lekką wrogością. Czuła się osaczona i zdana na łaskę dziewczyny, mimo to postanowiła być stosunkowo grzeczna, przynajmniej do momentu, gdy ta wyprowadzi ją na ulicę. Tam poradzi sobie sama. Zagryzając wargę rzuciła wściekłe spojrzenie na mężczyznę, ale nie powiedziała ani słowa, jedynie podeszła odrobinę bliżej dziewczyny. - Nie wydaje mi się - powiedział Greg zastępując drogę Etsy. - Dzieciak uciekał przed strażą, która zrujnowała mi całą karczmę. Powinienem wydać teraz gówniarza, ale nic z tego nie będę mieć. Greg bacznie przyglądał się Nel drapiąc się po brodzie. Przez długą chwilę zastanawiał się co zrobić z tym małym kłębkiem kłopotów, aż pomysł sam niespodziewanie wpadł mu do głowy. - Przebierz go… tak by wyglądał jak dziewczynka! - Wypalił po dłuższej chwili namysłu. - Od teraz będzie pracować w kuchni. Nauczysz go gotować i sprzątać, a jeśli Straż Mintaryjska przyjdzie raz jeszcze tu węszyć, to przy dobrym przebraniu nie powinni się połapać. Zadowolony z własnej błyskotliwości karczmarz odwrócił się do dziewczyn plecami i nie czekając za odpowiedzią ruszył w stronę schodów. Przed zniknięciem im z oczu zatrzymał się jeszcze na krótką chwilę na pierwszym stopniu prowadzącym w dół. Odwrócił głowę w stronę Etsy obdarzając ją władczym spojrzeniem, po czym dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu: - A jeśli ucieknie to bardzo tego pożałujesz… W głowie Nel, mimo tych wszystkich gróźb zaczął powstawać plan ucieczki. “Ph, jak dziewczynka! Jestem dziewczynką fiucie zapaprany “ - przebiegło dziewczynie przez myśl i mimo, że rzuciła rudowłosej spojrzenie wściekłego psa wyciągnęła spod koszuli sztylet i wsunęła go potulnie w prowizoryczną pochwę, którą trzymała pod podartymi spodenkami, jakie nosiła na sobie. Gdy tylko mężczyzna wyszedł nonszalanckim ruchem dłoni wsadziła sobie palec do nosa i zaczęła nim wiercić z wyraźnym zadowoleniem malującym się na brudnej twarzyczce. - Kur*a… - syknęła siarczyście cicho pod nosem zła na zbieg wydarzeń gdy Greg zniknął. W parę chwil przetrawiła sobie koncepcję - A mówili: “nie pal”... - wymamrotała przy okazji. - A więc… - zaczęła po dłuższej chwili na głos i z pompatyczną aktorszczyzną - Witamy w karczmie “Bezimienny Dom” - rozłożyła ironicznie ręce jakby miała przycupnąć w powitaniu - Właśnie poznałeś właściciela. Ma na imię Greg - ciągnęła jakby miała to gdzieś wystudiowane - Do niego należy to wszystko włącznie ze mną. Ja mam na imię Etsy i właśnie zje*ałeś mi życie - syknęła w złości na końcu pochylając się nieco nad dzieciakiem. - Jako, żeśmy cię już powitali, możesz zrobić to samo na początku oddając mi *to* - służka wyciągnęła rękę by na niej grzecznie wylądował sztylecik - Nie mam zamiaru obudzić się w nocy z nim w gardle. To nie ulica. Tutaj nie będzie tobie potrzebny - dziewczyna mówiła z niezadowoleniem, odgrażając się, choć na groźbę realną to nie wyglądało. Pies zeszczał się Etsy pod nogi. Nel przestała dłubać w nosie. - Śliczna, coś mi się wydaje, że należąc do tego dupka wskazała głową w stronę drzwi - To miałaś zje*ane życie dużo wcześniej niż ….no niż ja się tu zjawiłam - powiedziała z prostotą wyciągając z zamyśleniem palec z nosa i podając dłoń Etsy. - Na imię mam Nel, sztyletu nie oddam, ale jestem Ci coś win..ny no przez to zamieszanie na dole - dziewczynka zauważyła możliwość dodatkowego wymsknięcia się z tej sytuacji. - dlatego jeśli już, to nie ty skończysz z nim w gardle. -dodała zadowolona z siebie i nie wiedząc czemu kobieta nie podaje jej dłoni, sama ujęła jej i machnęła nią kilka razy. Pod pokrywką służki zagotowało się a na twarzy pojawił się wykrzywiony uśmiech, który jasno i wyraźnie świadczył, że w środku miota się tylko jedna żądza… Zaciskając zęby złapała wściekle za manatki i przeciągnęła do ściany przyciskając. - Posłuchaj gówniarzu. Nie mam zamiaru się z tobą użerać. Więc albo będziesz robić wszystko tak jak ja mówię a Greg nie będzie miał z tym problemu albo nagle odwiedzi cię patrol straży mintaryjskiej. Nawet nie będą musieli cię gonić bo osobiście dostarczę cię związanego i z zakneblowanym pyskiem. - Ale wtedy…..Twój szef nic na tym nie zyska…. wycharczała uśmiechając się butnie do dziewczyny, na tyle szeroko, że ta miała piękny widok na jej nadkruszoną jedynkę. - A ty jesteś zbyt grzeczną ptaszyną aby narazić się na jego gniew…dlatego dasz mi być grzecznym na moich zasadach i sztylet zostaje. Jak chcesz nadal tkwić w klatce...Twoja sprawa. - Nie będzie mi pięciolatek mówił, co mam robić - wyciskała w złości napierając mocniej na ścianę - Szkoda, że nie byłeś taki cfany wbiegając tutaj. Nawet nie miałam problemu by cię znaleźć w sali pełnej ludzi. Wystarczyło, że szłam za śladami moczu, który za sobą zostawiałeś ze strachu. Módl się, by z tej potulnej ptaszyny nie urodził się demon - wścielke mamrotała. Może to w wyniku przyduszenia, a może przez to, że diabeł , obudził się w jej własnej duszy oczy jej zabłysły. - A cioooo, biedulka mozie źnieść kuku od doloslego a od dzidzi juź nie ? Dzidzi za duzio widzi? - zapytała kaszlnąwszy lekko w momencie, gdy rudowłosa kontynuowała wątek o demonie co wprawiło ją wbrew pozorom w jeszcze lepszy nastrój. - Ooooh biedaczku, to Ty brzemienna jesteś i to jeszcze takie plugawe nasiona w sobie nosić. Tfu… powiedziała z udawaną troską wysilając się by pogłaskać dziewczynę po brzuchu. - To dlatego taka zatroskana moim sikaniem jesteś, po pieluszkę instynkty gonić każą...hmm? - kontynuowała udawanym tonem aniołka. Gdy oczy Nel błyszczały to cała osoba Etsy zapłonęła czystą furią. Dość niezły wynik, by wyprowadzić kogoś z równowagi w tak szybkim tempie. Służka prawie że harczała ze świstem nabierając powietrza. W końcu ryknęła cofnęła się o krok i rzuciła dzieciakiem w kierunku ściany. Stała tak przez chwilę gapiąc się aż w końcu ruszyła się… I wcale to nie było w jej kierunku a w kierunku jej pieska. Sprawnym szybkim krokiem złapała go za kark i podniosła do góry. Nie oglądając się w ogóle w stronę smarkacza pomaszerowała do… okna. Innego niż z którego oglądały przez chwilę to, co działo się przy wejściu karczmy. Wolną ręką niemal nie zerwała zamknięcia otwierając je na oścież. Ręka została wyciągnięta a piesek zawisną nad przepaścią dla jego wzrostu. Dziewczyna spojrzała się na rudowłosą ocierając z nosa krew już, odechciało jej się gry słownej. Kobieta zdążyła stracić w jej oczach. Jako dziecko z ulicy bito, czy kopano ją nie raz, dlatego to nie była żadna nowość w przeciwieństwie do wcześniejszego zachowania dziewczyny. - Na prawdę ? Najpierw spierzemy dzidzi, potem szczeniaka? Aż tak sfrustrowana słońce jesteś? warknęła patrząc się rudowłosej głęboko w oczy siadając na podłodze. - *Nie będę* się powtarzać! - Odezwała się prawie nie krzycząc - Gówno mnie obchodzi, co myślisz. Robie to, co każe Greg. Jeśli masz tutaj zostać to zostaniesz i odrobisz straty. Mam gdzieś, czy się tobie to podoba czy nie. Albo przestaniesz pyskować i się stawiać albo oddaje cię straży. Chyba, że wolisz doprowadzić mnie do skrajnego szału i zrzucić kundla z okna. Po tym rozszarpie cię na kawałki i będziesz żałować, że nie robią tego strażnicy! Jej wyraz nie był tym samym wyrazem, co z początku. Ani nawet nie wyglądał na współczujący jak wcześniej. Kłapając ozorem nagrabiła sobie nie na żarty. Z wymuszonego sprzymierzeńca sytuacja pogorszyła się dość znacznie. Dziewczyna spojrzała się na nią smętnie, zlizała krew z dłoni i usiadłwszy wygodniej stwierdziła krótko. - Nie zrobisz tego… - mruknęła spoglądając się na nią pewnie - Nie jesteś aż takim śmieciem dodała nadal spoglądając się jej butnie w oczy. - Jest jeden sposób, by się przekonać - odpowiedziała mściwie pod nosem. - Zrób to, okaż się taka sama jak tamten fjut co sobie poszedł. - Mruknęła dziewczyna i oparła się wygodnie o ścianę czekając na to co nastąpi. Służka zagryzła zęby wpatrując się w dzieciaka. Mijały kolejne sekundy napięcia i niepewności. Wiedziała, że by pokazać swoją wyższość musi puścić kundla. Z drugiej strony ostatnie zdanie Nel było tak niesamowicie trafne, że przeciągnęła swoją przesądzoną z góry decyzję. Nie była przecież potworem. Ani demonem… Ani w prawdzie nie była w stanie rozszarpać dzieciaka na kawałki... W tym analizowaniu miękła od środka. Od zewnątrz było widać, że uspokaja się. Z czasem zrezygnowała w milczeniu z pomysłu wyrzucenia psa z drugiego piętra budynku. Poddała się, jednak nie przegrywając a udowadniając, że nie jest taka jak Greg. Pies wrócił do pomieszczenia i upadł na cztery łapy. Niezbyt zorientowany w swojej sytuacji, w nachalności i psiej głupocie, odświeżony morskim powietrzem, z zadowoleniem podbiegł do Nel, jakby jej siedzenie przy ścianie było sygnałem do pieszczot. - Po prostu... Wykonuje polecenia… - odpowiedziała ponuro i bez humoru w jakimś wewnętrznym poruszeniu - Nie chce sprowadzać na siebie więcej problemów. - Głupia jesteś - powiedziała choć bez wyczuwalnej wrogości dziewczynka. - Kłopoty zawsze się znajdują, ale nie zawsze trzeba być wobec nich biernym. dodała i ściągnęła z siebie koszulę ukazując swój płaski tors po czym jęła wycierać podłogę w miejscu gdzie pies nasikał, aby okazać jakiś cień życzliwości dziewczynie. Śmierdziała i tak, dlatego co za różnica, czy siki z wiadra, czy takie psie...trafiły na jej odzienie. - A właśnie jeden z nich wyciera swoją koszulką psie szczyny. Ciekawe, co jest głupsze: Założenie tego z powrotem, czy robienie wszystkiego, by wrócić w łapska straży - powiedziała podobnym tonem do Nel - Trzeba cię wykąpać. Cuchniesz jakbyś wyszła z kanału. Dziewczynka wzruszyła ramionami zakładając bluzkę na siebie, - A bo wyszedłem może - mruknęła dając psu oblizać swoją twarz. - to i tak lepsze niż jak na ciebie wylewają wiadro pełne odpadków…. dodała zniesmaczona tym wspomnieniem. - Przynajmniej umiem się z tego wymyć i nie chodzę upieprzona jak nieboskie stworzenie. Etsy zamykając spokojnie okno skierowała się gdzieś w stronę bliższą siennika. Pochyliła się, pogrzebała, a po uniesieniu ręki do góry zaczęła wyciągać jakiś jednolity materiał. Dość długi i w sumie szeroki. - Na dole jest balia z gorącą wodą - zasygnalizowała stając na środku pokoju. Materiał w dłoniach okazał się ręcznikiem. Czystym, jasnym, prawie białym. Z pewnością pachnącym ale na pewno: specjalnie dla niej. -Nie idę - mruknęła krótko zwłaszcza, że kąpiel kojarzyła się jej głównie z zimną wodą i ostrą szczotką. - Nie ma mowy, wolę sobie pośmierdzieć…- Dziewczynka wywaliła język w stronę rudej kobiety. Ta westchnęła jakby ze znużeniem. Popatrzyła na nią z jakimś emocjonalnym zrezygnowaniem. - Nel, proszę. Musze ciebie wykąpać. Nie mam ochoty ciągać cię wszędzie siłą. * * * Choć Nel piszczała i wierzgała ostatecznie zmuszona została do poddania się kąpieli. Stała jedynie nabzdyczona do granic możliwości nad balią gromiąc wzrokiem Etsy. - Ile razy mam tobie głupku powtarzać, że śmierdzącego to weżmie ciebie straż? Ty uparty ośle! - Nie weźmie bo tak będę śierdzieć, że zaczną żygać na sam mój widok opfuknęła ją patrząc się na wodę jak by to był płynny ogień. - Ja za chwilę się zrzygam na ciebie! - Odrzuciła na odczepkę - Ściągaj te szmaty i właź póki woda ciepła. Dziewczynka spojrzała na Etsy z nienawiścią, jednak ściągnęła szybko szmaty, po namyśle wyciągając ze sterty sztylecik i kawałek nadgnitego chleba. Chleb ułożyła na widoku, tak jak by bała się, że rudowłosa mogłaby jej go zabrać. Stała ostrożnie za balią przyciskając do siebie sztylecik, ewidentną samoróbkę, wykonaną z jakiegoś fragmentu odrzuconego metalu, ostrzonego później na kawałku kamienia z rękojeścią zrobioną ze splecionych szmat. Weszła ostrożnie do wody, tak aby dziewczyna nie widziała newralgicznych rejonów, które mogłyby zdradzić jej płeć. Po czym powoli zanużyła się ściągając coś z szyi, i kładąc to na brzegu balii przy sobie, starannie, jak największy skarb. Woda była przyjemnie ciepła. Mimo wszystkich obaw i niechęci całkiem przyjemna. Może nieco zdążyła wystygnąć od momentu przelania wspólnie przyniesionych dwóch wiader z mocno parującą wodą. Rozmiar bali nie był spory jak dla dorosłego człowieka. Dla Nel była wystarczająca by wyprostować nogi na jej dnie. Etsy zrobiła gdzieś parę kroków za jej plecami aż w końcu stanęła przez nią. - To jest *mydło*. Tego używają cywilizowani ludzie, by przynajmniej higieną różnić się od świń - przed oczy dzieciaka pojawiła się niewielka kostka o mętnym rzygowinowym kolorze i dziwnym świdrującym w nozdrzach zapachu. - To jest *gąbka*. Tego używają cywilizowani ludzie gdy zapuścili się tak, że ciężko ich odróżnić od świń - przed oczy dzieciaka pojawiła się większa kuleczka śmiesznie pozwijanego i poświdrowanego materiału. - A teraz doprowadź się do stanu używalności - podsumowała wrzucając wszystko do wody z głębokim pluskiem, ochlapując nieco Nel. Sama też nie zwracając na nią uwagi zniknęła gdzieś za plecami. Służka korzystając z chwili sposobności chwyciła niezmiernie brudne szmaty uważając specjalnie na obszczane fragmenty. Wysypała z nich wszystkie rzeczy. wypadły już same śmieci. Nie zwracając większej uwagi na szczegóły pozbierała wszystko i wraz ze śmierdzącym zwitkiem zabrała ze sobą wychodząc bez słowa. Nel została w pokoju sama. Nie wiedziała nawet na jak długo ale był to idealny moment na ucieczkę. Tylko… Gdzie można zwiać na golasa gdy pokój również był goły w jakiekolwiek materiały? Nawet siennik nie miał żadnego nakrycia. Choć w sumie nie. Był ręcznik. Leżał słożony na stoliku obok. Ciepło odrobinę rozleniwiło dziewczynkę. Ale nie na tyle by w przypływie złośliwości nie wyrzucić z balii gąbki wraz z mydłem, które wydało głuchy odgłos uderzając o drewnianą podłogę. Rozejrzała się uważnie po czym sięgnęła na brzeg balii po medalion ostrożnie przetarłwszy jego powierzchnię za pomocą kciuka. Zazwyczaj pozwalała mu być brudnym i oklejonym błotem, gdyż bała się, że ktoś prędzej czy później zabierze jej go, gdy dowie się, że jest wykonany z szlachetniejszego materiału. Mimo to, bała się go otworzyć dlatego jedynie odrobinę odsłoniwszy kwiecisty wzór na pokrywie ułożyła go z powrotem na brzegu balii i zaczęła się nerwowo rozglądać znudzona “kąpielą”. Po paru dłuższych minutach dziewka wróciła trzymając jakieś zwitki materiału w rękach. Ciężko dokładnie było stwierdzić po ilu. Wystarczającotyle, by jej opuszki palców zaczęły się odmaczać. Etay wchodząc ostrożnie jakby zajrzała, czy nie wchodzi w nieodpowiedniej chwili. Jej zamysłem było upewnienie się, czy przypadkiem dzieciak nie wyskoczy nagle z zawinkla wbijając w nią pokrętnie pokrzywiony miniaturowy sztylecik. Przyglądała się Nel wnikliwie. Widząc, że przez tyle czasu smarkacz nawet nie raczył zamoczyć łba, westchnęła ciężko ze zgryzoty, poirytowania i dalszej złości nad jego uporem. Podeszła bliżej i stanęła nad balią z rękoma ułożonymi na biodrach w nieprzyjemnym źle rokującym dla małego wzrokiem. W jednej chwili oboje rzucili się do rzeczy poukładanych na skraju. Nel kurczliwie za swoim sztylecikiem a Etsy za wszystko inne, co tym sztylecikiem nie bylo. - Utopie cię w tej balii, uparty ośle! - warknęła dzierżąć w dłoniach medialion i odpychający kawałek chleba - Zobaczysz... Doigrasz sie szybciej niż myślisz! - Zabrane rzeczy odłożyła przy stoliczku obok ręcznika wracając pot tym sprawnie nad balie - Zanurzaj łeb! Ale już! - przeciskała w złości podwijając swoje rękawy i wiążąc małymi trokami zaszytymi w materiał, by nie opadły. Wiele pisku, i jeszcze więcej rozlanej wody później. Kichając i prychając z nosem pełnym mydła dziewczyna owinęła się szybko ręcznikiem drżąc od wody, która zdążyła w międzyczasie wystygnąć. Ledwo tkanina zawisła stabilnie na jej ciele rzuciła się do medalionu i kawałka chleba, jedno wieszając sobie na szyi drugie przyciskając mocno do siebie. Gdy Etsy pokazała jej ubranie a nie wiele brakowało by ponownie rozpoczęłyby się bunty, gdyby nie to, że rudowłosa bezpardonowo wcisnęła jej sukienke przez głowę przyglądając się krytycznie jej długości. Bez czekania na kogokolwiek ani na cokolwiek wygrzebała gdzieś spod rękawa szpilki. - Rusz się, to wbije ci je w oczy - zagroziła bardzoej w pyskówce niż w realnym zagrożeniu. Sama przykucńęła przed dzieciakiem zajmując się składaniem o wiele za dużego materiału. Zebrane zbędności przypinała igiełkami nie chcąc przy tym ukłuć jak i nie pokazywać, że nie chce tego robić. Trwało to dłuższą chwilę. - Wyłaź z niej - rozkazała chwytając za materiał by pomóc w uwolnieniu się z niego. Następnie rzuciła w dzieciaka mokrym ręcznikiem, by nie stało na golasa i zabrała się za odcinamie kawałków wielkimi nożycami, które również ze sobą zabrała. Staranna operacja nie trwała paru sekund ale w końcu zakończyła się sukcesem. Jak poprzednio bez żadnych pytań naciągnęła na Nel sukienkę, która już pasowała długością. Następnie mając gdzieś jęki, stęki i wykręcanie się, złapała za twardy grzebień i ciągnąc nieprzyjemnie za włosy zaczęła je rozczesywac i zaczesywac, jakby miały stracić na jej objętości. Dalej średnio orientując się, co się dzieje, na jej głowe została nałożona jakaś czapka. - Innej nie mamy a jeśli chcesz sam wydać się straży to spróbuj ją ściągnąć - zakończyła triumfalnie nad swym dziełem - A teraz tu czekaj - rozkazała wylatując z pomieszczenia po raz drugi. Znowu została sama z kolejną okazją na ucieczkę. Dziewczynka pomacała swoją głowę i nie podobało jej się to co odkryła. Jakieś dziwne loczki nie loczki...wzdrygnęła się i chwyciła mocno za jedno z pasm ściągając je pewnym ruchem. Wystarczy, że zmusili ją do założenia ….no TEGO CZEGOŚ. Nie pozwoli by jakiś zdechły pies czy inne bydle leżało sobie na jej głowie. Smród smrodem, ale to przesada nawet jak na nią. Sięgnęła dłonią, do rąbka sukienki i w zamyśleniu przesunęła po nim palcami jak by ten gest mógł jej coś przypomnieć. Pies szczeknął na Nel poddreptawszy do niej uderzając radośnie swoim cienkim ogonkiem o drewniane klepki podłogi. - Mi też się nie podoba, ale to przecież tylko tymczasowe - powiedziała do niego drapiąc go delikatnie za uchem. - Nie chcę na razie zwiać, ale nie możemy przecież ich zostawić...prawda ? -zapytała futrzaka nie oczekując od niego odpowiedzi i rozglądając się uważnie po pomieszczeniu. Pokój był duży. Dorosły człowiek z pewnością nie dałby rady się w nim rozpędzić a sam układ pobliskich drzwi świadczył o tym, że inne pokoje mogły wygładać podobnie. Na jego środku była drewniana balia z wystygniętą trochę rozchlapaną wodą. Na rogu goły nieobłożony siennik, pusta szafa, kufer, stolik i zydel do pary. Zdecydowanie pokój do wynajęcia dla klientów a obecnie jeszcze nie przygotowany na przyjęcie takowego. Poza drzwiami i oknem z otwartymi żaluzjami na przeciwko nic sensownego nie bylo. Wszystkie inne klamoty Etsy zabrała ze sobą. Nim bardziej Nel zdążyła się obrócić w pomieszczeniu dziewka właśnie wróciła. To nie była długa nieobecność. Odziwo pierwszym, co ją zdradziło to zapach jaki wniosła ze sobą. Soczysty ciągnący się i prawie parujący kawałek dziczyzny w misce pełnej gulaszu wraz z wystającą z niej łyżką. Wchodząc od razu odstawiła ją na stolik, podeszła do Nel. Wyrwała jej perukę i z zaciętością naciągnęła z powrotem na głowę. Następnie cofnęła się i oparła o stolik krzyżują ręce. Nan jej twarzy pojawił się krzywy uśmieszek. W końcu parsknęła ze śmiechu pod nosem. - Hah... Teraz to dopiero wyglądasz jak ciota - zaczęła swoją kolej słownego odgryzania się. - Żeby tylko zobaczyli cię twoi kumple... Mieli by taki sam ubaw jak ja teraz... - Na prawdę ? - zapytała jadowitym tonem choć jej wzrok i burczenie w brzuchu jednoznacznie wskazywało to, na czym dziewczynka była skupiona. - Bardzo starałam się do Ciebie upodobnić, cieszę się, że mi wyszło. Nazywaj to wrodzonym talentem - Powiedziała ponownie ukazując jej nadbitą jedynkę. I nawet zdobyła się na gest pokracznego zamrugania oczkami i zakręcenia kuperkiem. - Heh - odpowiedziała podobnie pod nosem pokazując, że jej kąsanie wcale jej nie obeszło - Wracając... Skoro nie chcesz sama oddać tego metalowego zaostrzonego kawałka to zgoda. Ale możemy ubić targu. Oddasz mi go wraz z tym kawałkiem chleba nadającego się na śmietnik a ja dam tobie *to* - przywołała do swoich rąk miskę pełną pachnącego ciepłego jedzenia - Zamówił to, któryś z gości... Ale jestem pewna, że już się po to nie zgłosi... - odpowiedziała z lekkim szelmowskim uśmieszkiem. Dla niej kalkulacja była prosta. Nel spojrzała się na talerz łapczywie, całkowicie zapominając o zdechłym szczurze na swojej głowie. Zacisnęła mocniej dłoń na chowanym sztylecie. Marzyła o tym jedzeniu bogaczy i na samą myśl do ust napłynęło jej tyle śliny, że musiała jej nadmiar obetrzeć rękawem. Po czym spojrzała na przytulony do siebie kawałek nadgnitego chleba i swoją jedyną broń. Co stanowiło w jakiś dziwny sposób jedyną pewną na ten moment rzecz. I choć jej brzuch wołał “JEŚĆ” instynkt przetrwania był silniejszy, zwłaszcza, że nie zauważyła niczego z czego mogłaby zrobić sobie coś do obrony. Oscentacyjnie oderwała kawałek chleba jak by sama siebie chciała przekonać, że gra jest warta świeczi i wpatrując sie Etsy w oczy wsunęła go sobie do ust żując z zapamiętaniem, a zapach jakim było wypełnione pomieszczenie prawie, prawie, sprawił że smakował on dobrze. - Nie to nie - wzruszyła ramionami chwytając teatralnie za łyżkę. Nel widziała jak z każdym ruchem pachnący gulasz lądował w ustach półelfki. Widziała oczami wyobraźni jak jej język rozprowadzał pyszności w środku a jak kubki smakowe radują się każdym doświadczeniem smaku. Służka robiła to specjalnie i z przynajmiej dziesięciokrotną pompatycznością - I żeby nie było: Jak chesz iść ze mną na noże to ja też mam coś ostrego na ciebie - zakomunikowała nieco inaczej niż dotychczas. Z dozą grozy i poważnego opanowania. Puściła łyżkę i sięgnęła gdzieś za plecami. Dzieciak usłyszał metaliczne ciche szurnięcie a po chwili przed jego oczami ukazało się nie jedno ostrze, nie dwa, ale aż trzy sztuki takich samych wąskich i niezbyt długich noży. Pochwycone w palcach półelfki w wachlarzyku z ostrymi końcami przy sobie. Teraz nie wygładała jakby żartowała ani się droczyła. Po prostu robiła tak samo jak jej niesforna podopieczna. Z czasem dowie się jak to jest - Ale mam nadzieję, że się najesz do syta. Następny posiłek nieprędko. Następnie czekając odpowiednie długo, by wiedzieć że dzieciak napatrzył się wystarczająco na noże schowała je tam, skąd wyciągnęła. Wróciła do swojej miski już mniej zwracając zbytnio uwagi na Nel. Jak dziewczyna zaczęła jej przed nosem machać tymi swoimi nożykami, w myślach Nel padła ostateczna decyzja. Trzeba się z tąd jak najszybciej zmyć. Zwłaszcza, jak się ma do czynienia z taką niestabilną emocjonalnie, dziewczyną jak Etsy. Postanowiła również, że na razie może i lepiej jej przytakiwać, podobno przy wariatach dawało to rokowania na dłuższą przyszłość. Dlatego mimo głodu dokończyła połowę swojego kawałka chleba. Przekroiła jego resztę jeszcze raz na pół i dała jedną z połówek psu drugą chowając w swojej kieszeni. Mimo wielu prób, starań i przedsięwziętych kroków za nic nie udało się dogadać z dzieciakiem. Nie dało się mu przemówić do rozsądku. Nie była z tego zadowolona. Gulasz przecież był dla niego i mimo, że sama nie była głodna nie czuła się dobrze zrzerając mu go przed oczami. ”Głupi bachor… “ - przeleciało jej przez głowę. Nawet nie miała ochoty wpychać go sobie na siłę. Było tak, bo dzieciak tak chciał. Trudno. Nic na to nie poradzi. Nie zacznie przecież go tłuc ani się nad nim znęcać. Choć po trochu czuła jakby się nad nim pastwiła. Nie było to przyjemne uczucie… - Skończyłeś? - odezwała się ponuro i bez humoru w jakimś wewnętrznym zmieszaniu. Sama była obżarta dużą porcją, którą specjalnie dla niego przyniosła - To zapieprzaj na dół sprzątać swój burdel. - Oczywiście, pani - i choć powiedziała to tonem wyjątkowo grzecznym było w tych dwóch słowach coś nieprzyjemnego dla ucha Etsy. Dziewczynka sprawdziła mocowanie swojego sztyletu pod sukienką i klapiąc bosymi stópkami o drewno powoli skierowała swoje kroki we wskazanym kierunku. |
17-05-2014, 04:22 | #6 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Kanały, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch Potężny wstrząs dobiegający gdzieś z podziemi wyrzucił wysoko w powietrze kopiec nieczystości, którego wysoka na kilka metrów ściana kości i odpadków na ułamek sekundy rzuciła cień na walczących poniżej, by zaraz pogrzebać ich żywcem. Na środku komory, do której tunelami wpadały z każdej strony potoki nieczystości wyłoniła się przerażająca bestia kształtem przypominająca wielką uzębioną kulę na trzech grubych jak dąb nogach z trzema wystającymi mackami. Pod jej masywnym cielskiem zadrżały ściany korytarza, w którym ukrywał się mag bitewny. Karczma ,,Bezimienny Dom”, Neverwinter 5 Tarsakh, 1479 DR Zmierzch Główna sala karczmy ,,Bezimienny Dom” w ciągu ledwie kilku minut zmieniła się w jedno wielkie pobojowisko. Potrzaskane na tysiące drzazg meble, wybite okna i kałuże krwi zdobiące podłogę sprawiały wrażenie, że posprzątanie tego wszystkiego będzie wyczynem godnym zaprowadzenia porządku w stajni Augiasza. Na sam ten widok schodzące po schodach dziewczyny wstrzymały oddech.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 01-06-2014 o 03:43. |
20-05-2014, 02:23 | #7 |
Reputacja: 1 | Dziewczyna złapała raptownie za szmatę i zdzieliła nią krasnoluda. - Do dupy sobie poleć, pijaku jeden! - wrzasnęła kontynuując okładanie go w złości schodząc z szynkwasu - Twoja wina *chlast* wszystko twoja wina *chlast* gnoju ty! Wyglądało to identycznie jak wiele innych scen w których baba, co wyszła z pomiędzy garów, okłada wałkiem po głowie faceta za jego bezgraniczną i nie kończącą się głupotę. Mimo przyłożonego wysiłku dla zwalistego mężczyzny jej opieprzanie było prawie tym samym, co latanie natrętnej muchy. - Zaraz ci *chlast* kubeł na głowę wsadzę *chlast* tyle będziesz miał ze swojego Portera! *chlast* Gadaj, co się z nim stało! - wywrzeszczała przekraczając linię w której próby uspokojenia kobiety powodują efekt odwrotny. Na dziś miała dość wszystkiego. Doprowadzana przez wszystkich do szewskiej pasji miała ochotę płakać z własnej bezsilności. Wszystkie starania poszły w piach, wszystko, co robiła pękało po paru chwilach. Za wszystko się jej oberwało choć sama nic złego nie zrobiła, tylko inni. To się nazywa mieć bardzo zły dzień... - Toć mówię przecie, babo wredna, że opowim Ci wszystko jak dasz mi ten porter! - wycedził przez zęby krasnolud zasłaniając się dłonią przed natrętnym atakiem kobiety uzbrojonej w mokrą szmatkę. - Sobie też golnij przy okazji, psia jego mać - dodał obserwując malującą się wściekłość na twarzy dziewczyny. Charakter to ona miała krasnoludki, pomyślał cierpko Thubedorf, gdy po raz kolejny jego łysy łeb został wytarty okrwawioną szmatą. Miał szczerą nadzieję, że kobieta wyciągnie spod lady zapas alkoholu i napije się z nim, bo w przeciwnym razie prędzej czy później dorwie go kac-morderca, a to było koszmarem każdego najemnika. Nic bardziej nie przerażało krasnoluda niż wizja patrolowania spalonych słońcem ulic Neverwinter o suchym pysku. Wszystko dziwnie swędzi i denerwuje, łeb pęka, czuje się smród własnego ciała, a do tego pustynia Anauroch w gębie i wcale nie pomaga żłopanie hektolitrów wody. Wtedy każdy roztropny mieszkaniec miasta schodzi z drogi na widok wyraźnie pozbawionego humoru krasnoluda. Samo to wspomnienie przyprawiło Thubedorfa o odruch wymiotny. Stracił już cierpliwość. - Dasz mi ten porter, czy sam mam sobie go wziąć?! - ryknął na dziewczynę tak głośno, że ta mimowolnie cofnęła się w wolną przestrzeń za nią. Powstrzymała swoją dłoń w połowie zamachu. Na łysej głowie krasnoluda pojawiło się kilka wielkich pulsujących żył. Thubedorf był wyraźnie rozgniewany. Dyszała zaciekle, jednak siłowa reakcja ze strony krasnoluda nie była tym, co powinna jeszcze na siebie ściągać. Po dłuższej chwili, nie tyle namysłu, co oceny możliwości pijaczyny, zacisnęła raz jeszcze palce na szmacie i cisnęła ją, by wylądowała na jego łysinie. - Obyś się nim udławił! - przecisnęła wypełniając płuca głębokim wdechem. Obróciła się na pięcie i zniknęła z trzaskiem za drewnianymi drzwiczkami znajdującymi się za szynkwasem. Chwyciła pierwszy lepszy kufel i stanęła przy odpowiedniej beczułce. Odkręcając zaworek była zmuszona poczekać parę chwil, które w bezruchu zniosła dość ciężko. Miała wielką ochotę zdemolować to pomieszczenie tak samo jak główną salę, do której przyczynił się brodacz. Niesamowicie długie sekundy wystarczyły, by nawet na to zmieniła zdanie. Nie pamiętała kiedy ostatnio była tak wkurwiona. Z jednej strony powoli czuła, że nie powinna tak robić. Z drugiej, nie była w stanie się powstrzymać a wszystko działo się ot tak - samo. Pełny kufel skusił ją, ale już w połowie łyku prawie się nie zakrztusiła. “Jak coś takiego można pić?!” mogłoby przelecieć przez jej głowę gdyby tylko nie była tak wściekła. Chwyciła więc kubek i nalała do niego czegoś, co odpowiadało jej osobie. Stojąc w miejscu wypiła duszkiem prawie całość, dolewając sobie po tym do pełna. - Niech tylko wyjdzie, że wszystko nazmyślałeś to ogolę ci tą zawszoną brodę i wytrę nią wszystkie brudy, coś tu sprowadził! - odgrażała się stawiając pełny kufel z trzaskiem przed twarzą krasnoluda nie dbając, czy coś rozleje. - Kobieto… - krasnolud spojrzał z wyrzutem na Etsy - ...nie tak się podaje mężczyźnie jego piwo. Thubedorf chciał coś jeszcze dodać od siebie, ale widząc ponurą minę dziewczyny szybko zmienił temat - Widzę, że sobie też nalałaś. Dobrze, a teraz usiądź grzecznie i posłuchaj. Krasnolud uśmiechnął się sam do siebie widząc, że dziewczyna niechętnie, ale jednak siada i przysuwa się do szynkwasu naprzeciw jego. Chwycił za swój porter jednym łykiem upił dość sensowną ilość z naczynia, po czym odstawił kufel na ladzie przyglądając się z zainteresowaniem pieniącemu się piwo. - A więc… - wyszczerzył wybite zęby w uśmiechu - …pogoniliśmy sukinsynów, aż do ich garnizonu w pobliżu zamku Never. Z tego Jasona to niezłe ziółko, bo jak straż czmychnęła za mury to facet jako pierwszy wpadł na dziecieniec. Chociaż może to dlatego, że był pchany przez tłum wściekłych marynarzy - krasnolud wybuchnął śmiechem na samo wspomienie. - No wisz… gdy tak biegliśmy za Mintaryjczykami przez port to po drodze zebraliśmy z dwa tuziny kolejnych wściekłych żeglarzy. Ja i Grimbak żeśmy biegli na samym czele, ale po jakimś czasie wyprzedził nas Jason. Facet to ma kurna kondychę… - Do rzeczy! - wysyczała Etsy przez zęby. Thubedorf zamyślił się przez chwilę próbując sobie przypomnieć wydarzenia sprzed ostatnich kilku godzin. - Ano, zaczęli do nas pruć z kusz. Zginęło kilku chłopa, ale wraz z Grimbakiem i tym młodym wdarliśmy się do ich twierdzy. Był to dobry pomysł, bo szybko podniósł się alarm i wystrzelali w pizdu tych na dziedzińcu. Chwalebna śmierć, niech im ziemia lekką bydzie… Krasnolud chwycił za kufel piwa i upił kolejny solidny łyk. Spojrzał na Etsy lekko nieobecnym spojrzeniem, zachwiał się, a następnie wydał z siebie potężne, przepastne beknięcie prosto w twarz kobiety. - Na zdrowie… - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. - I *co* dalej? - warknęła dziewczyna wpatrując się twardo w krasnoluda. Nie miała nawet zamiarów zabrać się za swój kubek. Brodacz skończył w takim momencie, że nie chciała zaprzątać sobie głowy czymkolwiek innym jak dopnięciem opowiastki do końca. - No co dalej…? - zamyślił się krasnolud - Ruszyliśmy dalej korytarzem szukając sposobu na wydostanie się bez dostania bełtem w tyłek. Grimbak coś wspominał o zsypie na śmieci, który prowadzi w stronę urwiska. Tam też się udaliśmy rozglądając się po drodze za jakimiś schodami prowadzącymi w dół. - Pamiętam, że po pokonaniu kilku zastępów strażników dotarliśmy do piwniczki, a stąd było już blisko do wyjścia. W pewnym momencie zastąpił nam drogę kapitan, którego wcześniej w karczmie żeśmy poznali. Pewny siebie, bo za jego plecami stał cały regiment żołdaków i czarodziei rzucił coś na temat mojego dziedzictwa, to go pacnąłem w twarz. W tym samym momencie poszły zaklęcia w ruch. Grimbak oberwał jednym oszałamiaczem między oczy. Zwalił się na ziemię jak ścięty, a drugi w kolejności był Jason. - A Ty do stu diabłów jak niby wylazłeś, co?! - Ha! My krasnoludy twardy łeb mamy. Jak nas bimber z nóg nie zwali, to i zaklęcia nędznych czaromiotów nie wskórają wiele - zaśmiał się gromko Thubedorf. - Nie pamiętam dokładnie jak się wtedy wydostałem, bo byłem narąbany jak świnia. Musiałem sobie utorować toporem drogę do zsypu, bo następne co pamiętam to świst powietrza i wyrżnięcie mordą w wysypisko. Służka wpatrywała się chwilę w rozmówcę z kamienną twarzą. Ścisnęła smukłe palce na swoim kubku i uniosła do ust. Kufla wielkości krasnoluda nie zdołałaby wypić na raz, jednak z kubkiem sobie poradziła dość sprawnie - o dziwo. - Jak zaraz spiorę ci dupe to sobie wszystko przypomnisz brodaczu - wycisnęła przez zęby podnosząc głos i wstając opierając ramiona o szynkwas - Nawet nie zdołasz się przygotować - warknęła raz jeszcze nie robiąc sobie nic z faktu swojej własnej fizycznej słabości oraz tego, że straci przytomność już po pierwszym uderzeniu w głowę. Thubedorf zaśmiał się głośno. - Nie sądzę byś dała radę podchmielonemu krasnoludowi z kompanii Złamanej Czaszki - na podkreślenie słów sięgnął za kufel pełen pieniącego się piwa, wychylił naczynie i wlał prosto do przełyku całą zawartość. Przepastne beknięcie przerwało ciszę w karczmie. - Twoja kolej, dziewucho - na jego twarzy raz jeszcze zagościł uśmiech. - Ork o mały włos ciebie nie przepił. Czemu niby ja mam nie dać rady? - wymamrotała ponuro i z zaciętością odsuwając się trochę. Po chwili spod lady wyciągnęła jakąś butelkę przechylając ją sobie do kubka. Nalała trochę i chwyciła w dłoń - Rusz łepetynę jeśli nie chcesz zostać gołowąsem! - zagroziła. - Na pewno będzie Ci łatwiej biorąc pod uwagę, że wlałem już wcześniej w siebie trochę piw. Krasnolud spojrzał na drzwi od kuchni zastawiając się nad czymś przez chwilę. - Wiesz… teraz mi się coś przypomniało. Wtedy, gdy błądziłem wewnątrz twierdzy wraz z Grimbakiem i Jasonem trafiliśmy do długiego wilgotnego korytarza, który rozciągał się głęboko pod twierdzą. Po jego bokach były cele wypełnione po brzegi śpiącymi więźniami, ale w jednej z nich był pewien chłopiec, który przykuł moją uwagę. Dzieciak nie spał. Opierał się o kraty celi w ciszy obserwując nas. Miał na swojej kurcie haftę z takim wyrysowanym kredą symbolem - głos Thubedorfa przycichł o pół tonu niżej, a zaciekawiona Etsy pochyliła się w jego stronę nie zdając sobie sprawy jak to dziwnie musiało wyglądać dla postronnego obserwatora. - Wtedy wyglądał on znajomo, ale nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Pobiegłem dalej tunelem zostawiając go w lochu, ale teraz przypomniało mi się, że identycznie głupkowaty symbol miał ten dzieciak co tu wbiegł na chwilę przed Strażą Mintaryjską. - CooooOOO?! - wydarła się prawie robiąc wielkie oczy w szoku i zdziwienia - Ostrzegałam, że rozwalę ci łeb, jak będziesz łżeć! - wściekła się ponownie a z rozjuszenia chwyciła za wiadro. Krasnolud siedział spokojnie obserwując reakcję dziewczyny. Nie poruszył się, tylko odpowiedział Etsy poważnym tonem - [i]Zamierzam odbić ich jeszcze tej nocy. Żal mi Grimbaka, który będzie musiał teraz trzeźwieć w celi. Thubedorf nigdy nie porzuca swoich kompanów! Zapamiętaj to sobie dziewczyno. Krasnolud powoli wstał nie spuszczając Etsy z oczu, oparł zaciśnięte pięści na szynkwasie, po czym rzucił w stronę Etsy - Ten smarkacz nadal u was siedzi? Dziewczyna zawahała się z wiadrem uniesionym w połowie wysokości. Wściekły wzrok chował pracujący umysł. Po paru dłuższych chwilach wiadro opadło z trzaskiem a jej mina wymalowała wnikliwe spojrzenie. - Zwiał jeszcze przed tym jak rozje*ałeś główną salę - odpowiedziała z niezadowoleniem - Ale jest tu jakaś smarkula z sąsiedztwa, może będzie coś wiedzieć. Nie ma w okolicy dużo dzieciarni - odpowiedziała dziwnie wymownie wpatrując się konspiracyjnie unikając jasnej i oczywistej odpowiedzi. Krasnolud spojrzał w dół zawiedziony, ale po krótkiej chwili uśmiechnął się przenikliwie pojmując aluzję. - To weź ino zawołaj tą smarkulę… moja zapaskudzona krwią tarcza potrzebuje odrobiny czułości. Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-05-2014 o 08:11. |
20-05-2014, 18:38 | #8 |
Administrator Reputacja: 1 | Łup i trup. Celny cios Verina położył trupem żarłoczne bydlę. To jednak nie chciało się rozstać ze swoją niedoszłą zdobyczą i przytulił się do szermierza całym ciałem. Ale trup to trup i Otyughem nie trzeba było się już przejmować. Przynajmniej jeśli chodzi o walkę z mieszkańcem kanałów. - Żyjesz? - Randal zwrócił się do Verina, równocześnie chwytając za włócznię. Bynajmniej nie po to, by dobić kompana... Twardym kawałem drewna podważył cielsko potwora, umożliwiając kompanowi wydostanie się z tej nieprzyjemnej pułapki. Na szczęście zamieszkujący kanały stwór nic Verinowi nie połamał. - Uciekł, sukinsyn - syknął Randal, widząc, że parę metrów poniżej nie ma ciała ich ludzkiego przeciwnika. Oczami wyobraźni ujrzał odpływającą w siną dal nagrodę za głowę złoczyńcy. Zeskoczył na dół, z trzaskiem lądując na połamanych kościach, po czym ruszył w stronę wylotu kanału - tam, gdzie prowadziły krwawe ślady. Można było kontynuować pościg, bowiem ślad był aż za dobrze widoczny. Asasyn krwawił niczym zarzynana świnia. Szczęście, niestety, nie trwało długo. Ślady, po których jak po sznurku szli najemnicy, zniknęły. Czy miała z tym coś wspólnego leżąca na poboczu raca? Trudno było ocenić. - Zatamował - mruknął Randal, zgoła niepotrzebnie ogłaszając oczywistą oczywistość. Gdyby tamten znał sztukę teleportacji, nie bawiłby się w gonito po podziemnych korytarzach. Brak śladów nie przeszkadzał w prowadzeniu pościgu. Przynajmniej do chwili, gdy korytarz się nie rozdzielił. A co gorsza, na ziemi nie było żadnych śladów. Nawet światło niesionej przez Verina pochodni nic nie pomogło. - Ja pójdę w lewo, ty w prawo - zaproponował Verin. Wybrany przez Randala korytarz wiódł prosto, i prosto, i prosto... aż zakończył się nie do końca domkniętą żelazną klapą. - Uciekł, niech to szlag. Bieganie po Rzecznym Kwartale, bo tam doprowadził kanał, i szukanie zabójcy bez ręki mijało się z celem. Zdecydowanie łatwiej byłoby tu stracić głowę, niż znaleźć szukanego osobnika. Jedynym sukcesem, którym można się było pochwalić, było odkrycie drogi, którą poszukiwany zabójca dostawał się na teren Czarnegostawu. A może nie tylko on? Rozwiązanie tego problemu to jednak na razie było pieśnią przyszłości. Przekopywanie stosu kości i innych odpadków nie należało do najprzyjemniejszych czynności. I trwało, trwało, trwało... - Nie wyjdziemy stąd! - zdecydował Verin, na równi z Randalem przykładając się do poszukiwań. Aż w końcu los oddał w dłonie Randala dłoń asasyna. I, ku zdziwieniu obu najemników, nic więcej. Żadnego oręża, żadnej biżuterii, żadnej sakiewki. Ba, nawet marnej złotej monety. - Świat schodzi na psy - mruknął Randal, po czym odsunął się od Verina, jako że ten ostatni rozpruł brzuch potwora, by sprawdzić, co tamten jadł ostatnio na śniadanie lub obiad. W drodze powrotnej nie natknęli się ani na kolejnego potwora, ani na kolejnego zabójcę i po kilkunastu minutach wraz ze swymi trofeami obaj znaleźli się na jednym z niewielkich placów Czanegostawu. Cóż... zdecydowanie nie wyglądali na herosów, a obchodzący ich szerokim łukiem przechodnie częstowali ich spojrzeniami pełnymi niesmaku, szyderstwa, odrazy. Na szczęście nikt rozsądnie nie pisnął ani słowa. I, o dziwo, w drodze do siedziby Kompanii Złamanej Czaszki nie napotkali żadnego patrolu, który zainteresowałby się ich wyglądem. [center] Ostatnio edytowane przez Kerm : 25-05-2014 o 12:07. |
25-05-2014, 09:16 | #9 |
Reputacja: 1 | Spadający z dachu strażnik rąbnął o bruk pryskając krwią dookoła. Siła uderzenie była na tyle duża, że część jego ciała, która bezpośrednio zetknęła się z ziemią, po prostu wyparowała zmieniając się w papkę. Niektóre kości uległy wielokrotnemu złamaniu przez co zwłoki ułożyły się w nieosiągalnej dla zdrowego człowieka pozycji. Stróżki krwi leniwie pełzły w szparach kamiennego chodnika wsiąkając w ziemię. Po kilkugodzinnym leżakowaniu truposzem zainteresowały się robaki przyciągnięte nieświeżym zapachem surowego mięsa i czerwonej posoki sączącej się z żył. Wokół martwego ciała zebrała się grupka gapiów w towarzystwie dwóch strażników. Obaj z niezadowoleniem na twarzy stali rzucając zmęczone spojrzenia, raz na zwłoki, raz na szczyt budynku. Gawiedź natomiast szeptała między sobą bardziej interesując się niecodziennym znaleziskiem. Trzy kobiety z przerażeniem w oczach patrzyły na siebie powtarzając, że to na pewno ten morderca i tej nocy zginie jakaś niewiasta. Najwyraźniej nikt jeszcze nie odkrył zwłok martwej dziewczyny zamordowanej w jednym z kamienicznych mieszkań... Verin wychylił głowę ze studzienki kanalizacyjnej rozglądając się czy mogą z Randalem wyjść na powierzchnię bez odpowiadania na zbędne pytania przed przedstawicielami staży Neverwinter. Ulica tętniła życiem, a ubrani w szykowne stroje ludzie szybko spostrzegli jak półelf wygrzebuje się z ciemności kanału, a potem pomaga wydostać się towarzyszowi. Obaj szybko zniknęli w zaułku by nie stać się obiektem rozmów na ten wieczór oraz ogólnej uciechy przy opróżnianych przez bogaczy kuflach w karczmie. Brud przykleił się do nich niczym do nowych właścicieli poddając zastanowieniu fakt, czy ich ubrania i rynsztunek są jeszcze w stanie wrócić do dawnego stanu. Paskudny zapach moczu, kału oraz innych nieczystości lądujących w kanałach wżarł się w nich rozchodząc drogą którą szli. W ściekach nie znaleźli nic, co mogliby uznać za cenne. Odcięta przez Verina dłoń zabójcy spoczywała bezpiecznie w rekach Randala nabierając szarej barwy. Korytarz którym uciekł ścigany zabójca rozwidlał prowadząc do Rzecznego Kwartału. Zapach jaki tam panował przyprawiał o zawroty głowy i mdłości. Pusty od wielu godzin żołądek zaprotestował wyrzucając resztki nieprzetrawionego jeszcze jedzenia. Półelf puścił pawia na ziemię tym samym pozostawiając chociaż taki ślad swej obecności. W drodze powrotnej zdążył jeszcze odciąć jeden z fragmentów stwora by obaj mogli złożyć kompletny raport. - A wy co?! Nie mieliście być na patrolu? I powiedźcie mi czemu na brodę Moradina cuchniecie rynsztokiem?! - Powiedział kapinan Złamanej Czaszki na widok dwójki swoich ludzi. Randal rzucił na stół obciętą dłoń. Pobyt w kanałach i wędrówka przez miasto raczej nie poprawiła jej stanu. - Kawałek poszukiwanego zabójcy - powiedział. - I powód dla którego nie ma pozostałej części - wtrącił Verin wyciągając odciętą mackę najeżoną setkami małych oczu. - Napuścił na nas Otyugha. Zanim zdążyliśmy go załatwić, tego potwora, to zabójca uciekł - dorzucił Randal. - A kanałów od dawna nikt nie czyścił - dodał. - Nie do nas trzeba mieć pretensje. - Co?! Dorwaliście go? Gdzie on jest teraz? - krasnolud wyglądał na zaskoczonego tym wszystkim. Przyjrzał się uważnie leżącej na biurku ręce, po czym kontynuował przyciszonym tonem - To może mi nie wystarczyć, tym bardziej, że Dagult jasno się wypowiedział, że chce mieć jego łeb na swoim biurku. Niemniej jednak wierzę wam, że go widzieliście. Jak w ogóle do tego doszło? - Bez dłoni na pewno ucichnie na jakiś czas. Wątpię by zechciał działać kiedy jego kikut nie przestał jeszcze krwawić - półeflt niemal przerwał wypowiedź krasnoluda. - Krwawić to on przestał - skrzywił się Randal. - Teoretycznie przestał. Ale też dołączył do grona kalekich, a to go wyklucza z zawodu. Nie sądzisz? - Zabił kolejną dziewczynę - Randal nie zwracał uwagi na to, że Verin mu przerwał. - Zabił jednego z tych dupków udających strażników - Goniliście go, jak mniemam? - zapytał Khergal wyraźnie zaintrygowany. - Uciekł do kanałów, a my za nim - powiedział Randal. - Potraktowaliśmy go magią i żelazem - wskazał na dłoń. - Ale dobić nie zdążyliśmy. - Dłoń odciąłem ja - jakby dumny z siebie powiedział półelf. - A Randal nieźle go przysmażył. Sądzę, że jeśli nadal żyje, to nie zostało mu dużo czasu. Gdyby nie ten stwór, - wskazał na mackę - to byśmy go mieli. - W kanałach natknęliśmy się na tego Otyugha - potwierdził Randal. - No a potwór, niestety, zainteresował się nami. A sukinsyn zwiał. - Ano, sporo tych bestii w kanałach. Zostały tam celowo umieszczone przez kanalarzy i teraz służą do utylizacji odpadów. - Albo nieproszonych gości. Tresowane? - spytał Randal. - Pewnie nie ma za niego nagrody? - skrzywił się odrobinę. Khergal wybuchnął śmiechem. Tak, to byli najemnicy z krwi i kości. - Niestety - odparł z uśmiechem na twarzy. - Głowa do góry panowie, przysłużyliście się sprawie. Dobra robota - Krasnolud otworzył jedną z szuflad w biurku, wyciągnął mieszek pełen brzęczącego złota, ale zanim podał go najemnikom dokładnie przyjrzał się zawartości licząc monety. - Taaa… tu powinno być trzysta sztuk złota - powiedział rzucając go na stół. - Dostaniecie więcej, ale dopiero po złapaniu koźlegosyna. Macie teraz wolne. Wracajcie do karczmy, wyśpijcie się, bo jutro najprawdopodobniej poślę po was gońca. Tylko najpierw powiedźcie mi dokąd mógł się udać nasz seryjny morderca? Skoro ruszyliście jego tropem to musicie mieć jakieś przypuszczenia. - Wyszedł z kanałów w Rzecznym kwartale – odpowiedział Randal. - W Rzecznym Kwartale?! Przecie tam nie ma ścieków! - niemalże wykrzyczał Khergal ciągnąć się za swoją długą srebrzystą brodę. - Ale kanał tam się kończył - odparł Randal. Khergal nie wyglądał na zadowolonego tą odpowiedzią, ale teraz wszystko powoli stawało się jasne. Wiedział już jak przemytnicy dostają się do miasta, a na tej informacji mógł już sporo zarobić. - Cholipka, myślałem, że ludzie Dagulta zabezpieczyli wszystkie połączenia z Rzecznym Kwartałem. Coś mu tu cuchnie spiskiem… Pewnie psubraty opłaciły kanalarzy, by Ci przymykali oko na to przejście. - Verin wyszedł na wysypisko śmieci, a ja na uliczkę. Mogę pokazać, gdzie - dorzucił mag. - Właz był niedomknięty, więc pewnie tam wyszedł. Khergal zamyślił się głęboko spoglądając gdzieś daleko przed siebie. - Zamknijcie drzwi - polecił najemnikom, co też posłusznie uczynili. - To bardzo komplikuje sprawy. W Rzecznym Kwartale jest Vansi, a ja mam polecenie by nie wpuszczać tam swoich ludzi. Dagult chce uniknąć przedwczesnego konfliktu z klanem Wiele-Strzał. Na razie zbieramy zapasy i chociaż jestem przekonany, że odeprzemy teraz każdy atak orków na dzielnicę Czarnystaw, to mimo wszystko lepiej się zawczasu przygotować - krasnolud spojrzał w bok na ścianę, gdzie znajdowała się całkiem aktualna mapa Neverwinter. - Mam pomysł - powiedział po dłuższej chwili przyglądania się dzielnicy na mapie. - Wyślę was pod przykrywką do Rzecznego Kwartału, bo już się sprawdziliście w boju i wiecie jak wygląda wasz przeciwnik, a także jesteście świadom czego można się spodziewać po nim. Podwoję… nie, potroję wam stawkę godzinową! Tylko musicie trzymać gębę na kłódkę, bo jak Dagult dowie się, że zignorowałem rozkazy to będę w poważnych tarapatach. - Znalezienie w Rzecznym Kwartale jednorękiego bandyty mimo wszystko nie będzie takie proste - stwierdził Randal. - Ale możemy spróbować. - Możemy nie mieć tyle szczęścia co ostatnio. Natknęliśmy się na niego przypadkiem - odezwał się półelf po chwili namysłu popierając Randala. - Szczerze powiem, nie chce mi się tam iść w ciemno. Nie możemy skorzystać z usług miejscowego wieszcza? Mamy dłoń, możliwe że czary pokażą jej właściciela. Oczywiście wolałbym wydać to złoto w inny sposób - Verin spojrzał z błyskiem w oku na mieszek ze złotem. - Jednak wypicie paru kufli mniej zaoszczędzi nam może i tygodnia roboty. - Spokojnie, opłacę z własnej kieszeni usługi wieszcza - odparł Khergal wrzucając z obrzydzeniem uciętą dłoń skrytobójcy do szuflady. - Jak już mówiłem, idźcie do karczmy ,,Bezimienny Dom”, a jutro gdy się wszystkiego dowiem to wyślę swojego człowieka po was. Teraz mam ważną sprawę na głowie - ruchem głowy wskazał pergamin leżący na środku biurka. - Możecie wyjść. Verin szybko zgarnął sakiewkę, zważył ją w rękach. Lubił złoto, szczególnie kiedy wisiało mu przy pasku lub ciążyło na ręce. Szturchnął łokciem Randala. - Najpierw udamy się do łaźni. Co ty na to? - Jasne - zgodził się mag. - A i jeszcze jedno - rzucił Khergal za odchodzącymi najemnikami. - Pamiętajcie, że wszystko co tu usłyszeliście objęte jest tajemnicą. Nie było was dziś w kanałach i nie widzieliście żadnego skrytobójcy. - O niczym nie rozmawialiśmy - powiedział Randal. Khergal skinął głową z uśmiechem na twarzy. Kąpiel i czyste ubrania były tym czego półelf obecnie potrzebował. Dziewczyny, które Radnal znał o wiele lepiej od półelfa, przed kąpielą zajęły się sterczącym z uda bełtem. Wyjęły pocisk, prostym zaklęciem zasklepiając ranę by nie sączyła się z niej krew. Gorąca woda rozluźniała, a zamówione czerwone wino sprawiało, że można było odpłynąć do świata przyjemności i nigdy nie wracać. Verin lubił kobiety, jednak nie idąc w ślady Randala zajął się swoją bronią i pancerzem. Dokładnie wyczyścił wszystko i był gotowy udać się do karczmy nim czarodziej skończył figlować.
__________________ Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn. |
25-05-2014, 12:08 | #10 |
Administrator Reputacja: 1 | Nie do końca klęska, pomyślał Randal, chowając do sakiewki swoją część nagrody. Półtorej setki sztuk złota piechotą nie chodziło. Nawet jeśli trzeba było pokryć koszty doprowadzenia się do porządku. Łaźnia "U Agathy" stała dla członków Kompanii Złamanej Czaszki otworem przez całą dobę. No, przynajmniej dla niektórych członków kompanii, do których zaliczał się i Randal. - Na słodką Sune... - Lissa, jedna z pracujących w łaźni dziewczyn, załamała ręce na widok dwójki najemników, którzy stanęli w progu bocznego wejścia. - A wy gdzieżeście się włóczyli? Zmieniliście zawód? - Lepiej nie pytaj - odparł Randal. - Niektórych miejsc nie należy odwiedzać. - Zdecydowanie - odparła Lissa, udając, że zatyka nos. - Ale jesteśmy wypłacalni - zapewnił ją Randal. - Nawet gdyby nie, to i tak nie miałabym serca tak was zostawić - stwierdziła Lissa. - Uściskałbym cię z wdzięczności - stwierdził mag. - Może później - zaproponowała Lissa, profilaktycznie odsuwając się na bok. - Poza tym zawsze regulujecie swoje rachunki - dodała. - Tym razem podwójna opłata - uprzedziła. - Prosto i w lewo. - Mogłabyś wysłać kogoś do "Bezimiennego Domu" po coś dla nas, do ubrania? - Randal zwrócił się do Lissy. - Płatne ekstra, oczywiście. Etsy będzie wiedzieć, gdzie są nasze pokoje. - Klient płaci, klient żąda. - Lissa poczęstowała Randala popularnym powiedzeniem. - A to? - wskazała na nie pierwszej świeżości spodnie Randala. - Wyrzucić? - zasugerowała uprzejmie. - Zgiń, przepadnij! - Randal udał przerażenie. - Gdybyś mogła... - Nie, nie. - Lissa zamachała rękami. - Takich usług firma nie świadczy. Ale znam kogoś, kto nie boi się rzeczy prosto z rynsztoka. A i pucybuta załatwię, skoro was stać. - Nie wiem, jak ci się odwdzięczę... - Dopiszę ci do rachunku - zapewniła go z czarującym uśmiechem. * * * Dopiero po wymianie wody w wannie i trzecim wiadrze wody wylanym na głowę Randal poczuł się czysty. - Masaż? - Nicole odstawiła puste wiadro, po czym pochyliła się nad Randalem, ukazując nader bogate wyposażenie. - Odprężysz się troszkę. - A może wspólna kąpiel? - zasugerował Randal. Jakby nie było, nigdzie się nie spieszył. A Verin najwyżej trochę się ponudzi, jeśli nie potrafi zorganizować sobie rozrywki. |