Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2015, 11:09   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
[D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Gildia Najemników. Prolog




Futenberg
12 Tarsakh, Roku Orczej Wiosny

(muzyka; słowa w filmiku)

Wojna to czas bohaterów. W czasie zwiadów, bitew i oblężeń bezimienni wojownicy i wojowniczki zyskują sławę, a ich czyny opiewane są w legendach. Pospolici czaromioci urastają do rangi arcymagów, dowódcy stają się królami, a królowie - imperatorami. Powstają nowe fortuny i nowe państwa. Nawet zmarli nie zostają zapomniani - spocząwszy w kurhanach strzegą swoich włości lub bitewnych pól.

Istnieje jednak druga strona medalu. Opuszczone domostwa i rodziny, leżące odłogiem pola, wsie i miasta pozostawione bez obrony. Zapomniane Krainy to nieprzyjazne miejsce, nawet z dala od bitewnych pól. Lasy i jeziora, pola i łąki, bite trakty i leśne ścieżyny, wiejskie chaty i miejskie zaułki... Zło czai się wszędzie, a gdy wojownicy wyruszają na wojnę tym chętniej podnosi łeb, wygłodniałym wzrokiem spoglądając w stronę pozostawionych w domach starców, kobiet i dzieci. Wtedy właśnie za broń chwytają ci, którzy do tej pory wiedli spokojny żywot, lub jedynie w skrytości ducha marzyli o wielkich czynach. Bowiem prawdziwy bohater nie jest wyjątkowym człowiekiem robiącym wspaniałe rzeczy, lecz zwykłą osobą, która w obliczu wyzwania jest w stanie dokonać czynów na prawdę niezwykłych.***

Wojna to czas bohaterów.

Ta opowieść jest właśnie o nich.



Gospoda “Złoty Róg” była pustawa o tej porze dnia. Po prawdzie, w porównaniu z innymi lokalami w Futenberg można by powiedzieć, że była pusta zupełnie. Fale uchodźców z północy kraju raz po raz przetaczały się przez miasto okupując łóżka, posłania i podłogi we wszystkich gospodach, tawernach, a nawet pospolitych karczmach. Ale nie tu. “Złoty Róg” był gospodą dla awanturników, najemników i poszukiwaczy przygód; właściciel - półelf Temnes D’arte - nie nocował innych gości nawet za cenę straconych złociszy. Choć plotka głosiła, że puste łóżka rekompensował sobie wyższymi cenami jadła i napitków. A pustych łóżek było sporo; najlepsi i najsławniejszy najemnicy dawno wyruszyli do Darrow i Browntown walczyć z orkami. Ba, wyruszyli nawet ci, którzy ledwie potrafili robić mieczem! W mieście pozostali ludzie zbyt młodzi, zbyt tchórzliwi, ranni lub najęci do innych zadań.

Zaś zleceń wcale nie było mało! Ludzie szukali ochrony w podróży na południe bojąc się grup dezerterów czy zwykłych bandytów; mimo regularnych elfich patroli w lasach pojawiały się bandy goblinów, koboldów i innego tałatajstwa; plotki głosiły nawet, że nad Królestwem widziano przelatującą wielogłową hydrę, nad Wilczym Lasem demona, a na wschodzie, w Pyłach nawet smoka! Stugębna plotka żyła własnym życiem, a drobne incydenty urastały do rangi problemów na skalę kraju. Prawdą było jednak, że trwała wojna - wojna, jakiej Królestwo nie zaznało od kilkudziesięciu lat. Nawet jeśli obejmowała tylko Północ to mieszkańcy wsi i miast bali się. A wystraszeni ludzie szukają ochrony - i nierzadko ze strachu robią dziwne i głupie rzeczy.

Były też osoby, które dobrze zarabiały na cudzym nieszczęściu. Wielcy handlarze i drobni kupcy. Szarlatani i wyzyskiwacze. Kapłani i zielarze. I wszelkiej maści najemnicy - lub ludzie aspirujący do tego miana.

Tak było i w tym przypadku. Gildia Najemników - niewielka, bo i miasto nie było duże - szukała nowych członków. Zlecenia spływały, a oni nie mieli ludzi, którym można by je przydzielić. Płacili dobrze i wyjątkowo tym razem nie mieli wymagań. Nie chcieli nawet wpisowego! “Nabór, nabór do Gildii Najemników! Jedno zadanie i masz złoto na stanie! Wchodzisz, podpisujesz i bez kruczków się najmujesz! Jedno zadanie i członkiem zostaniesz! Umowę z magami mamy, czarodzieja też dodamy” - krzykacz Gildii wydzierał się codziennie na środku miejskiego rynku aż do ochrypnięcia. Gildia Najemników musiała być w potrzebie skoro poszukiwała członków - zwykle to ochotnicy walili do niej drzwiami i oknami, a dowódca, Gard Whiplash, wybierał tylko najlepszych i jeszcze kazał sobie za to płacić. Co więcej wyglądało na to, że Whiplash ma pozwolenie na kontraktowanie magów - rzecz niebywała w wojennych czasach. W końcu każdy czarodziej i zaklinacz miał obowiązek wstąpić do Gildii Magów, a w czasie wojny zaciągnąć się do armii. Plotka głosiła, że w czasie ostatniego roku Gildia Magów zaczęła z zainteresowaniem obserwować nawet bardów…
- Jak to: “maga”? - zapytał podejrzliwie jakiś korpulentny mężczyzna siedzący na wozie wypchanym dobytkiem. - Przecież wszyscy magowie wyjechali na północ, sam widziałem…
- Ale Gildia przyzwoliła pozostać najlepszym adeptom! I można ich nająć za pół darmo! - wrzasnął herold, strzelając na boki oczami. Nic dziwnego; znaczyło to ni mniej ni więcej, że w mieście pozostali sami uczniowie, którzy nie przeszli jeszcze Próby i nie byli tak na prawdę oficjalnymi czarodziejami (choć nadal pozostawali pod protekcją Gildii Magów). Niemniej jednak prawdą było, że w porównaniu z certyfikowanymi magami (zwanymi popularnie “Medalionami” ze względu na magiczne, personalizowane cacka, które dostawali jako dowód przejścia Próby) najęcie adepta było śmiesznie tanie.

“Nabór, nabór do Gildii Najemników! Jedno zadanie i masz złoto na stanie! Wchodzisz, podpisujesz i bez kruczków się najmujesz! Jedno zadanie i członkiem zostaniesz! Umowę z magami mamy, czarodzieja też dodamy” - krzykacz kontynuował swoje nawoływania. Codziennie do Gildii Najemników zaglądało po kilka zainteresowanych osób; zostawało jednak niewielu. Zwykle wystarczało spojrzenie na zajmującą pół holu tablicę ogłoszeń by chętnemu zrzedła mina. Ochrona podróżnych przed bandytami, którzy rozgromili już dwie karawany; ochrona rodziny, która za wszelką cenę chciała wrócić na północ; przegnanie stada sowoniedźwiedzi, która pustoszy barcie; rozprawienie się z utopcami zatapiającymi rybackie łodzie... Mimo że dobrze płatne, taki i inne zlecenia sprawiały, że większości ochotników rzedła mina. W końcu życia nie kupi się za żadne skarby świata.

Choć ponoć to ostatnie nie było do końca prawdą…



Zdenerwowana grupka młodych ludzi siedziała w “Złotym Rogu” czekając na zleceniodawcę. Wszyscy zgłosili się do Gildii Najemników, podpisali tymczasowe kontrakty i otrzymali pierwsze próbne zlecenie. Nowo mianowani najemnicy sami nie wiedzieli, czy właśnie zrobili interes swojego życia, czy przeciwnie - zostali zrobieni w trąbę. Kontrakt był bezterminowy. Zapewniał stały dopływ zadań, od których Whiplash pobierał 40% prowizji. Niby dużo, lecz w przypadku gdy ranny najemnik nie mógł pracować Gildia zapewniała darmowi wikt i opierunek do czasu zagojenia się ran oraz pomoc fleczera. W razie stałego kalectwa półroczną rentę i pomoc w znalezieniu normalnej pracy, a w przypadku śmierci - 20% pobranej przez cały okres trwania umowy prowizji zostawało wypłacane rodzinie zmarłego. Poza tym Gildia oferowała jadło i kąt do spania w tak niskich cenach, że niektórzy wojacy mieszkali tam na stałe, choć warunki były dość prymitywne. Dla ludzi bez pracy i perspektyw umowa z Whiplashem wydawała się niesłychanie korzystna. Zresztą nawet zawodowi najemnicy o uznanej reputacji nierzadko zostawiali pod opieką Gildii, bardziej ceniąc sobie takiego rodzaju zabezpieczenia niż duży zarobek.

Teraz każdy z nowo mianowanych najemników ściskał w ręku tubus z kontraktem oraz krótki pergamin z umową-zleceniem. Wypłata onieśmielała - sztuka złota za dzień pracy, dziesięć razy tyle ile wynosiła stawka zwykłego najemnika w czasach pokoju lub wykwalifikowanego, cechowego rzemieślnika! Nawet po potrąceniu prowizji i tak zostawało dużo! Poza tym wszystkie zdobyte na wyprawie przedmioty zostawały w posiadaniu najemnika, a Gildia mogła załatwić ich sprzedaż po okazyjnej cenie. Zlecenia zaś…
- To tylko koboldy - bąknął jeden z młodych najmitów, przerywając ciszę. - Małe, tchórzliwe i głupie. Co to dla nas…

Faktycznie, zlecenie obejmowało wytępienie oddziału koboldów nękającego niewielkie osady w lesie. Małe upierdliwe stworzenia szkodziły na potęgę niszcząc barcie, raniąc bydło i ludzi, zasadzając się na myśliwych, smolarzy i zbieraczy. Mimo licznych prób podejmowanych przez mieszkańców lasu pozostawały nieuchwytne, a elfy miały pełne ręce roboty przechwytując przemykające lasami oddziały orków i nie miały czasu bawić się w “wyłapywanie szczurów”, jak to określały.

- To chyba on - rzekł chłopak, który odezwał się najpierw wskazując na zarośniętego mężczyznę wchodzącego do “Złotego Rogu”. Potencjalny zleceniodawca wyglądał na mocno zdenerwowanego - niemal tak samo jak młodzi najemnicy. Podszedł do kontuaru i spytał o coś połelfa, a potem odwrócił się i obrzucił młodzież sceptycznym spojrzeniem, zawieszając wzrok głównie na ich uzbrojeniu. Temnes D’arte powiedział coś, czego młodzi nie dosłyszeli i brodaty mężczyzna ruszył w ich kierunku.
- Wyście są z Gildii Najemników, tak? - upewnił się, a gdy potwierdzili usiadł. - Nazywam się Tom Larsson. Jestem myśliwym z Zamieci. Mam was zaprowadzić do osady i wszystko pokazać. Zaliczkę zostawiłem w Gildii; resztę dostaniecie po wykonaniu zlecenia - spojrzał na nich ponuro. - To kiedy chcecie wyruszyć? Nie ukrywam, że im wcześniej tym lepiej. Dość czasu tu zmitrężyłem, a czeka nas jeszcze dwudniowy marsz.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-03-2015 o 11:26.
Sayane jest offline  
Stary 06-04-2015, 11:22   #2
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
W "Złotym Rogu" robił się spory tłok. Ilość zwyczajowych gości powiększyła się teraz o nowo przyjętych najemników, których spora grupka zebrała się przy stolikach. Patrzyli po sobie trochę niepewnie, zapewne oceniając się przy każdym zerknięciu. Dlatego Sinara usiadła w najdalszym możliwym kącie. Powoli już zaczynała żałować całej tej wyprawy, a kontrakt trzymany w ręku zdawał się palić jej skórę. Trzeba było zostać w domu, tam przynajmniej było zło które znała, tu natomiast nie wiadomo co ją czeka.

Siedząc bezpiecznie w rogu obserwowała gości karczmy. Mieszanka jaka się tu pojawiła jest niezwykle ciekawa. Pojawił się tu nawet kobold! Ale przecież to na nie mieli polować. Sinara zastanawiała się nawet chwile czy to nie jest jakiś test. A może ten mały jest szpiegiem? Na wszelki wypadek będzie go miała na oku, przezorny zawsze ubezpieczony.

Poza tym okazało się, że nie jest jedyną kobietą wśród nowo przyjętych, dodało jej to trochę otuchy. Dziewczyny wyglądały sympatycznie ale zaraz potrafiła wyobrazić je sobie w walce. Męska część grupy była dosyć różnorodna, i to nawet nie wliczając w to kobolda. Niestety na pierwszy rzut oka nie wyglądali zbyt groźnie, a miała nadzieję, że będą to twardzi wojownicy. Oczywiście Sinara umie sobie poradzić bez opieki dzielnego rycerza, ale przydałby się taki jeden czy dwóch, po prostu żeby był pod ręką.

Dziewczyna nie miała pojęcia co ja będzie czekać, komu może ufać, z kim warto pogadać. Czuła się jak mysz w labiryncie gdzie sporo dróg może prowadzić do nieszczęścia, a nie ma już drogi odwrotu. Chyba naprawdę trzeba było zostać w Esper. I pomyśleć, że mogła sobie teraz siedzieć nad strumykiem ze swoim przyjacielem Willem, nie przejmując się tym co będzie jutro. Czas pokaże na ile dobra była to decyzja.

Gdy do sali wszedł Tom Larsson i zaczął mówić, w Sinarę wstąpiło trochę nadziei. Ten mężczyzna wyglądał na całkiem ogarniętego i obiecał im wszystko pokazać i wytłumaczyć. Dwudniowy marsz nie brzmiał zachęcająco, tym bardziej że ledwo co dotarła do Futenbergu po kilkudniowej wyprawie. Z drugiej strony marnowanie tu czasu nic nie da, lepiej wziąć dupę w troki i ruszyć. Póki co nie miała zamiaru się wychylać i zadawać żadnych pytań, jeśli reszta stwierdzi, że potrzebują trochę czasu, nie miała zamiaru im w tym przeszkadać
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 06-04-2015, 23:21   #3
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Kain od dłuższego czasu szukał szansy na zarobek. Potrzebował pieniędzy i to nie tylko dla siebie. Gdy usłyszał że Gildia Najemników rekrutuję nie wahał się długo. Profesja najemnika wydawała się pasować do młodego adepta sztuk magicznych a warunki jakie proponował Gard Whiplash były zadowalające. Była to dla niego szansa by się wykazać i osiągnąć coś więcej.

Gdy wszedł do “Złotego rogu” uważnie rozejrzał się. Nie tylko by pobieżnie ocenić przyszłych współtowarzyszy ale także poznać wnętrze tawerny. Jak dotychczas rzadko tu bywał ale wiele wskazywało że się to zmieni. Szukał wzrokiem swoich znajomych którzy również planowali dołączyć go gildii. Jego wzrok zatrzymał się na koboldzie. Czarodzieja trochę zdziwiła obecność małego humanoida bo o tej rasie ciążyła zła opinia i to nie bez powodu. Może jednak w tym wypadku miał do czynienia z chlubnym wyjątkiem? Czas przyniesie odpowiedź. Kain usiadł wśród nowych, mając nadzieję że on i reszta zrobią dobre wrażenie na pracodawcy.
-Witajcie! - rzucił z uśmiechem do obecnych. -Kain Oussndar, miło poznać. Mam nadzieję że będzie się nam dobrze współpracowało. - powiedział, licząc że może ktoś odpowie. Wspólna wyprawa i zadanie zbliżą ich sobie. To było pewne. Kto wie, może znajdzie tu przyjaciół. Kompanów na całe życie. Chwilami spoglądał na treść pergaminu że zleceniem, czytając pojedyncze słowa. Kainowi misja nie wydawała się szczególnie groźna ale obiecał sobie nie tracić czujności.

Przybył Tom Larsson, ich przewodnik i osoba co miała ich wprowadzić w szczegóły zadania. Kainowi wydało się zabawne że mężczyzna dla którego pośrednio pracowali wygląda na bardziej doświadczonego od nich. Gdy myśliwy skończył swoją przemowę czarodziej kiwnął głową.
- Ja mogę wyruszyć w przeciągu najbliższej godziny ale nie wiem jak inni. - powiedział, kierując te słowa bardziej do towarzyszy. Chociaż zgadzał się z Larssonem i uważał że marnowanie czasu w tej sytuacji to nic dobrego, nie chciał poganiać kamratów.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 07-04-2015 o 19:17.
Nemroth jest offline  
Stary 07-04-2015, 19:30   #4
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
- Na jaja Mielikki!
Marv sapnął, słuchając jak Jaken głośno wyraża swój zachwyt nad miastem, przez którego bramę przechodzili. Niezbyt religijny chłopak zawsze miał specyficzne podejście, szczególnie do tej konkretnej bogini, najmocniej czczonej w okolicy skąd pochodzili. Każdy przecież wiedział, że ona nie miała jaj. Wysokie, kamienne mury Darrow robiły wrażenie, ale rudowłosy, wyrośnięty chłopak szybko o nich zapomniał. Kilka kroków za bramą uderzył bowiem w nich gwar dużego miasta. Jakiś wóz przejechał obok, ochlapując nowe buty Hunda paskudnie śmierdzącym błockiem. Mały szczyl potrącił, biegnąc gdzieś nie wiadomo gdzie. Kobieta krzyczała metr od niego, a nieco dalej ktoś pobrzękiwał dzwonkiem z zupełnie niewiadomego dla Marva powodu. Kręcił się w miejscu, próbując ogarnąć zmysłami to wszystko co działo się wokół. Pewnie też rozdziawił gębę.

- No choćżesz! - przyjaciel pociągnął go za rękę, prawie wywracając. O ponad głowę niższy od wyróżniającego się w tłumie Hunda przeciskał się zwinnie pomiędzy ludźmi. Od pierwszej minuty wydawał się być w swoim żywiole. - Podpytałem kilku osób gdzie można się tanio zatrzymać. Nie marnuj czasu, nie widzisz ile tu do zrobienia?
Widział. Widział tłumy wędrujące w każdą stronę, domy, sklepy i warsztaty rzemieślnicze, sprzedawców i wytwórców wszelkiej maści, pomieszanych ze zwykłymi mieszkańcami i próbującymi zarobić na życie ulicznymi grajkami lub gdzieniegdzie i żebrakami.
I był w tym wszystkim zupełnie zagubiony.
Zupełnie nie dało się nie zauważyć, że wszyscy gapią się na jego włosy, piegi i tyczkowate ciało. Masz ci los!

***

Jaken załatwił im nocleg na sianie, na stryszku stajni jednej z tańszych gospód. Jedzenia zostało im trochę swojego, ale dobrze było spożyć ciepły posiłek, złożony z bardzo oszczędnej ilości mięsa i trochę większej chleba. Następnego dnia chodzili i sprzedawali wyroby Marva, uzyskując nieduże ceny. Tu znowu z pomocą przychodził obrotny przyjaciel. On go tu ściągnął i on robił wszystko, aby pokazać, jak tu cudownie.
- Zobacz na te możliwości! Możemy zostać kim chcemy!
- Mieliśmy zaciągnąć się do tych najemników, pamiętasz?
- Mieliśmy, mieliśmy… - westchnął i szybko wrócił do poprzedniej kwestii. - Nawet za tobą dziewczyny się oglądają. Mówię ci Marv, powinniśmy tu zostać. Mógłbyś pomagać u jakiegoś rzemieślnika…
- Nie. Jutro wyruszamy, jak tylko dowiemy się co i jak.
- Dobra, już dobra.

Zrobili jak powiedział. Tak naprawdę, to zrobił jak powiedział. Z samego rana Jaken gdzieś zniknął, twierdząc, że musi coś szybko załatwić i żeby nie czekać, bo dołączy już w drodze. Rudowłosy ufnym człowiekiem nie był, lecz przecież to było słowo przyjaciela. Przede wszystkim zaś, nie chciał ani chwili dłużej zostać w tym mieście. Wystarczyło mu to upokorzenie, kiedy stał na głównym rynku, czekając aż pojawi się herold i odczyta ogłoszenia. Był dla wszystkich ludzi tak samo ciekawym obiektem do gapienia się jak ten głupi słup. Dowiedział się, gdzie trzeba się udać, zrobił zapasy i wyruszył.
Jaken się nie pojawił.

***

Wkraczając do Futenbergu zdążył oczyścić już swój umysł. Podróż dobrze robiła na problemy, te emocjonalne szczególnie. Nawet wybaczył gdzieś po drodze przyjacielowi. Przecież mogło się mu coś stać, może dołączy później? Miasto było też o wiele mniejsze, co przyjął Marv z ogromną ulgą. Czuł się tu znacznie lepiej, nawet budziła się w nim chęć przeżycia przygody i poznania nowych stron życia. Powoli rosła euforia związana z tym, ze wyrwał się ze swojej wioski, że będzie mógł wędrować po świecie i mieć szansę samodzielnie coś osiągnąć.

Trwało to aż do momentu, gdy kazali mu się podpisać pod dokumentem. Zapomniał o tym dokumentnie, od takich rzeczy zawsze był Jaken. Głośno przełknął ślinę, rzucił błagalne spojrzenie, zerknął na drzwi, aż wreszcie postawił jakiś gryzmoł.
Sądząc z tego, jak na niego patrzyli, to na pewno się domyślili, że nie potrafił napisać poprawnie swojego imienia. Ktoś chyba zrobił to za niego, Marv jednakże zweryfikować tego nie mógł. Trafił na cierpliwą osobę, bowiem odczytano mu na głos warunki tymczasowego zatrudnienia.
Brzmiało to równie strasznie co pierwsze zlecenie. Zabijać dla pieniędzy. Wyszedł, kierując się do "Złotego Rogu".
Na pewno nabijali się z niego za plecami, gdy tylko opuścił gildię!

Zamyślony narobił mnóstwo hałasu wchodząc do środka karczmy, prawie obijając sobie głowę w niskich drzwiach. Krótko ścięte rude włosy miał w nieładzie, a wzrostem przewyższał bardzo wielu ludzi, chociaż jego ciało nie zdążyło jeszcze rozwinąć się odpowiednio w szerz - o ile zdoła to zrobić kiedykolwiek. Przez to wyglądał tykowato i niezgrabnie, zwłaszcza gdy za wszelką cenę próbował uniknąć zderzenia z futryną, jednocześnie przeciskając się z zarzuconym na plecy plecakiem, na którym wisiały dodatkowo wielka drewniana tarcza i włócznia, przywiązana tak krzywo, że przez ten manewr zmieniła pozycję i stanęła w poprzek, zatrzymując chłopaka w przejściu. Spłonił się cały i przez chwilę mocował z tym wszystkim, jednocześnie manewrując uwieszonym u pasa mieczem, aż wreszcie wpadł do środka i czym prędzej umknął w bok, patrząc pod swoje stopy i siadając przy pierwszym wolnym, nie rzucającym się bardzo w oczy stoliku.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-04-2015, 21:53   #5
 
Purvis's Avatar
 
Reputacja: 1 Purvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłośćPurvis ma wspaniałą przyszłość
-Już czas, braciszku.
Gaspar oderwał wzrok od szyldu karczmy i popatrzył na wyszczerzonego młodszego brata.
- Nie zrób nic, czego mógłbyś później żałować - dodał Pavle
- A ty nie daj się sprać jakimś chłystkom - burknął Gaspar. Objęli się na pożegnanie.
- Trzymaj się.
- Będę. Dbaj o ojca.

Pewnym krokiem przekroczył drzwi. Zatrzymał się odruchowo, żeby oczy miały czas przywyknąć do półmroku. Rozejrzał się po sali. Dość łatwo wyłuskał z tłumu swoich przyszłych towarzyszy broni. Byli wyraźnie młodsi od weteranów i mieli zupełnie inne spojrzenie. Gaspar na tyle często stawiał weteranom i najemnikom wino w zamian za opowieści z dalekich krain, żeby nie zauważyć różnicy. Tak, Gaspar wystarczająco często bywał w Futenberg, zeby uważac się za światowca.
Na oko zebrał się ich prawie tuzin. Uwagę Gaspara przyciągnął dryblas o miotłowatej blond czuprynie. miał niejasne wrażenie, ze był to ten sam gość, z którym dali sobie po buziach w czasie świętowania zeszłorocznego przesilenia. Nie pamiętał jego imienia, ale w uchu dzwoniło mu jeszcze tydzień później.
Zauważył tez kogoś, kto wyglądał jak druid. Gaspar nie przepadał za druidami. Przyprawiali go o ciarki.
Wymuskany mag - Gaspar nie znał się na magii, dla niego magia to było to, Rulf robił z pszczółami, albo kiedy Pavle pisał bez konieczności wysuwania języka.
Apetyczna szatynka o wyglądzie kapłanki przyciągała wzrok, ale Gaspar ciągle myślał tylko o Elizzie. To tutaj, to była jego praca. Musi o tym pamietać.
Uśmiechnięta...uzdrowicielka? z ładnymi dołeczkami w policzkach; jej perlisty śmiech wypełniał wnętrze karczmy.
Rudy, żylasty dryblas o o zaciśniętych szczękach stał plecami do ściany; spojrzeniem strzelał na lewo i prawo. Wyraźnie nie czuł się tutaj swobodnie.
Jeszcze ten... z warkoczem i brzydkimi oparzeniami na rękach. Jeśli Gaspara wzrok nie mylił, na ramieniu przycupnął mu czarny szczur. Gaspar wzruszył ramionami - w puszczy czasem widywało się dziwniejsze rzeczy. Czasem.
Aha, i ta czarnula, która próbowała wtopić się w cień ... coś mu w niej nie pasowało...poruszała się z gracją, ale miała denerwująca manierę znikania z oczu, jak tylko spuściło się z niej wzrok. Gaspar postanowił na nią uważać.
....zaraz..i kobold?
- Niech mnie borsuk pokąsa - charknął - toć mielim na nie polować, ni? A może to cel ćwiczebny?
Zaprawdę, zapowiadała się niezła kompania. Westchnął i ruszył do kontuaru, zamówić kubek cydru.
Teraz siedział na ławie, z namaszczeniem studiował papiery i starał się dojść co to za waluta te "precenty" i co to za cholera ta "prowezja" co ją szef zatrzymuje. Musi być nielicha gadzina, skoro sam szef się nią zajął.
Pociągnął łyk z glinianego kubka. Cierpki napój zapiekł w usta, bąbelki połaskotały w nos.
Odbiło mu się jabłkami.
Zapowiadał się ciekawy dzień.
 

Ostatnio edytowane przez Purvis : 07-04-2015 o 22:26.
Purvis jest offline  
Stary 08-04-2015, 20:35   #6
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Evan wracał z budynku gildii najemników zadowolony, wreszcie podjął męską decyzję i podpisał kontrakt, a nie było łatwo. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę-kłótnię z Sarą, gdy powiedział jej o swych planach. Zaczęło się spokojnie od zwykłych argumentów i prośby, a to że jest jeszcze za młody, a to że jest potrzebny w karczmie, bo ruch duży i obwiesiów różnych się sporo kręci. Te argumenty szybko jednak zbił. Evan miał już dziewiętnaście wiosen i wielu młodszych od niego brało udział w wojnie z orkami, nie mógł siedzieć na tyłku gdy inni walczyli, przecież do tego szkolił go Roy. Sprawa z ochroną karczmy też była przesadzona, owszem wielu dziwnych typów kręciło się teraz po Futenbergu, ale wyciągana spod lady ciężka kusza, szybko studziła zapędy rozrabiaków. Zresztą Sara oprócz kuszy, sprawnie posługiwała się dębową pałką.

Potem pojawiły się wyrzuty i ostrzejszy, wręcz krzykliwy ton rozmowy. Pojawiły się wyrzuty o niewdzięczności, obowiązkach i spłacaniu wyimaginowanych należności. Tu za radą świętej pamięci Roya, zachował spokój i kontrował, wszystko dokładnie jak w szermierce. Po pierwsze należności finansowe były uregulowane dokładnie tak jak przewidywała umowa, a dwa choć Sara traktowała Evana prawie jak syna to wcale jej synem nie był. Po to zresztą przybyli tu z mistrzem Royem do Futenbergu by odnaleźć jego rodziców, co się jednak nie udało i należało szukać dalej, może bardziej na północ. Oczywiście ten ostatni argument wywołał furię u karczmarki i skończyło się groźbami, wrzaskami i trzaskaniem drzwiami.

Evan jednak postawił na swoim i rankiem zbył nadąsaną Sarę, a potem udał się do gildii i podpisał kontrakt. Teraz wracał do karczmy z zamiarem przygotowania się do drogi.

***

Rankiem dnia następnego Evan był już gotowy do drogi, miał spakowany swój plecak, założył starą zbroję łuskową Roya i na ramieniu nonszalancko niósł swój półtoraręczny miecz. Przyszła teraz chwila najtrudniejsza, czyli pożegnanie z Sarą i jej córkami. Z najmłodszą, szesnastoletnią Lori poszło najłatwiej, zawsze rozumieli się dobrze i nie potrzebowali wielu słów. Zresztą Lori była niepoprawną optymistką i tak naprawdę to w głębi duszy bardziej zazdrościła Evanowi niż się o niego obawiała.

Potem podeszła Sara i mimo wcześniejszych kłótni uściskała go mocno, aż mu żebra zatrzeszczały. W jej oczach były łzy gdy wpychała mu do plecaka, specjalnie przygotowany na drogę prowiant. Na koniec dostał kilka typowych pożegnalnych słów troskliwej kobiety w stylu "nie przezięb się", "uważaj na siebie", "wracaj szybko".

Jako ostania pożegnała się z nim Cristina, druga córka Sary, piękna, szczupła brunetka. Evan myślał że dziewczyna za nim nie przepada, ale zmieniło się to dzisiaj. Początkowo podali sobie ręce, a młody najemnik nawet nie zauważył szklistych oczu dziewczyny. Gdy jednak był już przy drzwiach wyjściowych karczmy, Cristina krzyknęła - Evan! -i gdy ten się odwrócił rzuciła mu się na szyję i wycisnęła soczystego całusa. Chłopak był totalnie zaskoczony, bo któż może zrozumieć kobiety?
- Wróć - powiedziała odklejając się od niego, a on tylko kiwnął głową niezdolny wydobyć żadnego słowa, a potem ruszył ku swemu przeznaczeniu.
 
Komtur jest offline  
Stary 09-04-2015, 02:58   #7
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm, Proxy

Ostatnie miesiące nie były dla Zoji szczęśliwe; zawsze chciała podróżować, zwiedzać dalekie kraje i oglądać różne cuda tego świata, o których tylko słyszała - ale nie spodziewała się nigdy, że los spełni jej dziecięce marzenia w tak przewrotnie okrutny sposób.

Ucieczka z ogarniętego wojenną pożogą Browntown, w którym zostawiła jeszcze świeży grób matki i zaciętego w swojej żałobie ojca - ze świadomością, że prawdopodobnie ogląda ostatni raz wszystkich swoich przyjaciół żywych - była zaledwie początkiem koszmaru, który miał prześladować młodą uzdrowicielkę chyba do końca jej życia. Potem była długa, wyczerpująca zarówno fizycznie, jak i psychicznie wędrówka z kolumną uchodźców na południe, pełna nieszczęść i cierpienia. Trzymająca się razem grupa uciekinierów z Browntown kurczyła się w zatrważającym tempie, kiedy kolejne osoby odłączały się na własne życzenie, albo - niestety częściej - nie potrafiły podołać trudom wędrówki i ciężarowi utraconego w jednej chwili całego dotychczasowego życia.

Ale czas - najlepszy z lekarzy - faktycznie goił rany. Kiedy zimą Zoja zawitała do Futneberg, miasto wydawało jej się tylko tymczasowym przystankiem w tej upiornej ucieczce przed krwiożerczymi zielonoskórymi, która zdawała się nie mieć końca. A dziś - ledwie kilka miesięcy po tym jak wystraszona, głodna i przemarznięta przekroczyła drzwi miejskiej świątyni, cała w wątpliwościach i trwodze, czy Opiekun przybytku zechce wysłuchać jej słów i udzielić gościny uciekinierom - dziś bliska była nazwania tego miejsca domem.

Pomógł jej w tym "zadomowieniu się" nie tylko czas; mimo wszystkich wstrząsających przeżyć, Zoji udało zachować się dość pogody ducha i wiary, by wspomnienie słów jej nauczyciela "Nic, co nam się przytrafia, nie dzieje się bez przyczyny; dla każdego z nas pomyślany jest pewien plan i w każdym zdarzeniu można znaleźć naukę, która uczyni nas lepszymi" było dla niej cenną wskazówką, a nie ironicznym komentarzem.

To, że od razu została przyjęta też w poczet kleru miejskiej świątyni również podziałało niczym balsam na jej poharataną duszę; w starym i przenikliwym Opiekunie Kelvinie znalazła mądrego i cierpliwego słuchacza, który z troską pochylił się nad jej problemami i rozwiał wszystkie wątpliwości niczym słońce topiące brudny lód. Serdeczny Lenard przypomniał jej, jakim błogosławieństwem jest szczery śmiech i wygnał z jej duszy smutek swoimi beztroskimi figlami; a Ethel... Ethel zapewniła jej tyle pracy, że uzdrowicielka po prostu nie miała kiedy martwić się i rozpamiętywać tego, co było - a czego już nie można było odmienić. Nawet Odbar, choć z początku pełen dystansu - chyba bał się dziewcząt, zgadywała Zoja - na nowo rozpalił w uzdrowicielce tą iskrę, która karze wierzyć w ideały i z zapałem walczyć o spełnienie ich w imię czynienia tego świata lepszym miejscem.

I tak, w miarę jak zimowe dni stawały się coraz cieplejsze, zwiastując powolne, ale pewne nadejście wiosny, w snach dziewczyny coraz mniej było cienia, a coraz więcej światła. Praca w świątyni, opieka nad chorymi, doglądanie inwentarza, zajmowanie się codziennymi, ludzkimi sprawami - to wszystko teraz pochłaniało młodą akolitkę do reszty, szczelnie wypełniając jej czas i nawet nie zauważyła, kiedy znała na pamięć wszystkie uliczki miasta, wiedziała, który z mieszkańców jakie ma dolegliwości, i gdzie akurat urodziło się dziecko. A także gdzie zbierają się miejscowe koty, kiedy można dostać jeszcze ciepłe bułki od piekarza i czemu dwie rodziny, mające kramy po dwóch stronach tej samej ulicy tak bardzo się nie cierpią, a jednak nie przeniosą się nigdzie indziej.

Krótko mówiąc - zżyła się z tym "tymczasowym postojem". I na razie nie zamierzała się nigdzie dalej ruszać.

I choć miała tu niemal wszystko, czego potrzebowała - a ludzie zapamiętali ją i rozpoznawali, często obdarzając miłym słowem czy uśmiechem - trochę brakowało jej przyjaciół, których zostawiła daleko na północy. Grupy rówieśników, związanych ze sobą tylko przyjaźnią i wzajemnym zaufaniem; bliskich, z którymi mogłaby dzielić swoje najskrytsze emocje i myśli. Z nikim z miasteczka nie zadzierzgnęła jeszcze tak serdecznych więzów; może ciążyło nad nią odium "darmozjada", wojennego uchodźcy, który w opinii niektórych mieszkańców Futenberg niepotrzebnie burzył spokój spokojnego miasta z dala od frontu? Może, mimo całej życzliwości, jakiej doświadczała od tych, którym udzielała pomocy, ludzie wciąż widzieli w niej bardziej akolitkę, kapłankę, uzdrowicielkę - zawód, profesję, a nie młodą dziewczynę, której przyszło wchodzić w dorosłość w tak paskudnych czasach i okolicznościach?

Jakie jednak były to powody i jak by bardzo nie doskwierała Zoji samotność, wszystko to straciło na znaczeniu, kiedy nie tak dawno, spiesząc do mieszkającej pod Futenbergiem rodziny, w której na świat miało przyjść pierwsze dziecko, zupełnym przypadkiem wpadła na wędrującą z północy kapłankę Lathandera, Frankę.

***

Futenberg, świątynia miejska pod wezwaniem Obrońcy
29 Ches Roku Orczej Wiosny
Wieczór


Słońce powoli chowało się za horyzontem, otulając Futenberg szarym cieniem zmierzchu. Z nieba popłynął przeciągły, głuchy głos rogu, niosący ze sobą smutną nutę, jakby z żalem żegnający ostatnie złote promienie.

- Heeeeeej!! Tuuutaaaj!!! - mała postać uzdrowicielki, wyróżniającej się w szybko zapadającej ciemności tylko dzięki jasnoszaremu ubraniu, energicznie pomachała France ze schodów świątyni.
- Pomożesz mi z drzwiaaaamiii...? - zawołała, opierając się plecami o wysokie, rzeźbione wrota, prowadzące do czarnego wnętrza jednej z najokazalszych w miasteczku budowli, której wieża dominowała nad całą okolicą.

Kapłanka człapała w znaczniej odległości. Plecak na grzbiecie z lekkim pochyleniem zaznaczał ciężar z jakim musiała się zmagać o tak późnej porze. Dziewczyna słysząc nawoływanie podniosła głowę rozglądając się. Wybita z własnych rozmyślań potrzebowała parę chwil, by zorientować się w sytuacji. Po parunastu minutach spaceru powinna już widzieć świątynię. Przystanęła rzucając wzrokiem po okolicy. Najwyższy budynek przykuł uwagę i przyniósł odpowiedź na zagadkę krzyczącego głosu. Dopiero teraz zauważyła swoją pomocniczkę z wczesnego ranka. Uniosła jedną rękę i pomachała, nawet nie wiedząc, że w odpowiedzi. Następnie skierowała się po linii prostej i w niewielkiej odległości odezwała się:

- Hhuh... Zdążyłam na ostatnią chwilę - zaczęła ciężkim westchnięciem zmęczenia - Padam z nóg!
- Świątynia jest zawsze otwarta dla potrzebujących; zamykamy tylko główną bramę na noc - Zoja zaparła się o kamienne płyty i popchnęła z wyraźnym trudem drewniane, okute skrzydło - Uff... Rozmawiałam z... ugh... diakonką... pfff... znajdzie ci miejsce... mpfh... w celi... - sapnęła ciężko i otarła pot z czoła, kiedy połowa drzwi znalazła się w zamkniętej pozycji.
- No to jeszcze drugie... będziesz tak dobra i pomożesz mi? - spojrzała na kapłankę z wyraźną prośbą w oczach, przykładając dłonie do pociemniałego drewna.
- Bardzo się cieszę. - Franka zbliżyła się do drugiego skrzydła i naparła na niego barkiem - To, czego mi teraz trzeba, to miski wody i ciepłego łóżka. Ledwie się tu doczołgałam. Na trzy?
- Na trzy!

Naparły na drzwi razem i tym razem wrota ustąpiły szybciej, dołączając do swojej drugiej połówki z ciężkim hukiem. Uzdrowicielka podprała się pod boki, obserwując z dumą wspólne dzieło, a potem pacnęła się w czoło.

- Znowu zostawiłam stołek w środku... - westchnęła - Chodźmy, zanim nas Ethel nakryje! - pociągnęła kapłankę wzdłuż muru, do małych, ukrytych pod brodą z dzikiego wina małych drzwiczek, znajdujących się boku świątyni. Dziewczyna otworzyła je solidnym kluczem, jednym z olbrzymiego pęku, jaki miała uwiązany przy pasie, a potem starannie zamknęła.

- Stołek? A komu robi problem stołek? - dopytała kapłanka, zaskoczona konspiracją.

W pośpiechu przeszły przez coś w rodzaju ogródka i kolejnymi drzwiami wkroczyły do wysokiej, ciemnej i cichej nawy. Z chybotliwych cieni spoglądały na nie w milczeniu kamienne posągi bóstw.

- Bo nie wolno opuszczać świątyni bez zamknięcia jej! - wyjaśniła akolitka, przykładając palec do ust - Ethel bardzo pilnuje; mówi że okazja czyni złodzieja, czy jakoś tak... - podniosła wzmiankowany stołek - a raczej małą drabinkę - przystawiła do wrót i wspięła się, by z tej wysokości przekręcić z wyraźnym wysiłkiem ciężki klucz w zdobionym zamku.

- Eric z Ester wspominali coś o Ethel... - Franka zamyśliła się starając odtworzyć przelotnie usłyszane informacje - Ponoć za jej sprawą udało się uzbierać na rozbudowę świątyni. Prawda to? Musi być tu kimś ważniejszym.
- Rządzi świątynią... jak Kelvin nie patrzy! - zaśmiała się Zoja, już spokojna, choć wyraźnie zmachana tymi wszystkimi manewrami.
- Czcigodna Ethel opiekuje się akolitami i administracją świątyni - dodała poważniej - Bez niej wiele dobrych rzeczy nie mogło by się stać. - splotła dłonie przyłożyła je do serca. Widać było, że bardzo szanuje wspomnianą kapłankę.

Odwiązała klucze i położyła je na stołku.

- Później odniosę. - machnęła dłonią - A rano cię oprowadzę po naszym wspaniałym przybytku! - klasnęła entuzjastycznie, a potem aż się skuliła, kiedy echo rozeszło się po hali.
- Lepiej chodźmy... - dodała, rzucając szybkie spojrzenie w głąb pomieszczenia.

Franka przybrała minę jakby wspólnie z Zoją nabroiły. Przysłoniła palcami usta i potrząsnęła głową.

- Myślę, że będzie trzeba się ulotnić, jeśli chcemy spać z dachem nad głową... - dorzuciła cicho, zakrywając nieudolnie z trudem powstrzymywany szeroki uśmiech.
-...albo nie mieć dodatkowego sprzątania w chlewiku... - dziewczyna aż się wzdrygnęła.

Wyciągnęła z kieszeni fartuszka małą, drewnianą łyżkę, przyłożyła do niej palec wskazujący i szepnęła coś ze skupieniem; sztuciec rozjarzył się ciepłym, przyćmionym światłem.

Korzystając z oświetlenia, wróciły do ogrodu, a potem po kolumnadą do otwartej kuchni, pełnej garnków, naczyń i różnych dziwnych akcesoriów. Zoja stanęła przed jedną z pólek, a potem zaczęła powtarzać sobie coś pod nosem, wskazując palcem kolejne naczynka.

- Trzeci zielony od lewej! - przypomniała sobie w końcu, zdejmując wzmiankowany słój z półki. W środku znajdowało się kilka kluczy; akolitka wyłowiła jeden i podała kapłance z uśmiechem.
- Nie powinnam się przywitać jeszcze dzisiaj? - dopytała Franka odbierając klucz - Nie chciałabym wyjść na jakąś niewychowaną - zmartwiła się - Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne.

- Wszyscy i tak spotykamy się rano na modlitwie i posiłku - opowiedziała akolitka - Opiekun Kelvin będzie na pewno chciał z tobą porozmawiać, wypytać o wieści... a Ethel znaleźć od razu jakieś zajęcie, więc chyba lepiej jak teraz wypoczniesz! Wodę można brać ze studni w ogrodzie. Wychodek jest na zewnątrz, koło chlewika, a klucz do bocznej furtki wisi po prawej stronie futryny, w dziurze pod pnączem. W kredensie jest trochę wina i resztek z kolacji, jeśli jesteś głodna. - odliczyła na palcach, stukając do taktu świecąca łyżką - Ummm... Twój pokój jest pośrodku. Ja mieszkam po prawej. - pokazała kapłance drzwi, znajdujące się po drugiej stronie kuchni. Spod tych najbardziej po lewej stronie sączyło się migotliwe światło - Jak chcesz się przywitać, to możesz nastraszyć Odbara... pewnie siedzi znów z nosem w książkach albo bawi się mieczem! Świata poza tym nie widzi. - zachichotała - A ja mam jeszcze trochę pracy. Poradzisz sobie? Będę niedaleko, w nawie...

Oczy Franki zrobiły się wielkie, a ręce cofnęły się lekko w obronnym geście - Wolę nie straszyć ludzi z mieczami w rękach...! - opowiedziała, rozluźniając się po chwili - Miska wody będzie wystarczająca, nie planuję po ciemku żadnych wycieczek. Nikt więcej mnie jeszcze nie widział, więc po ciemku nie będę podnosić wrzawy. - dziewczyna rozejrzała się jeszcze - Myślę, że się tu nie zgubię - dopowiedziała ciepło - Dziękuję ci za wszystko - podziękowała, kłaniając się ładnie.

- To ja dziękuję... w końcu będę miała tu przyjaciółkę! - Zoja dygnęła, odwzajemniając ukłon - Do zobaczenia rano! Dobrych snów! - obdarzyła Franke promiennym uśmiechem i zniknęła w mroku nocy, machając radośnie zaczarowaną łyżką.

***

Futenberg, karczma "Złoty Róg"
12 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Przedpołudnie


...i tak to się właśnie zaczęło. Zoja przypomniała sobie to pierwsze spotkanie, kiedy - ku swojemu ogromnemu zdumieniu - ujrzała charakterystyczną postać kapłanki wśród grupy śmiałków, którzy podjęli się zadania zleconego przez Gildię. Znała tu jeszcze jedną osobę - maga Kaina, z którego siostrą u boku przebyła całą, niełatwą drogę z Brownton - ale jego obecność nie zdziwiła jej tak, jak nagłe pojawienie się rezolutnej przyjaciółki. Przez ostatnie dwa tygodnie spędziły ze sobą dość czasu... i Franka ani razu nie zająknęła się, że zamierza brać udział w aktywnościach lokalnej, niewielkiej, ale prężnej Gidli Najemników.

Zresztą, Zoja też nie zamierzała; nie marzyła nigdy o tego typu "przygodach", od których skutecznie odwodził ją ojciec, sam doświadczywszy nielekkiego żywota najemnego miecza. Nie zamierzała, ale kilka dni temu Ethel, kapłanka Ilmatera i bezpośrednia przełożona Zoji, zawezwała ją do siebie i w kliku krótki zdaniach wyłuszczyła w czym rzecz - Gildia na wiosnę zaczynała wzmożoną aktywność, a w obecnej sytuacji - gdy regularne wojsko było daleko, a w potwory i niebezpieczeństwa nadzwyczaj obrodziło - rychło mogło skończyć się to napływem nowych weteranów do i tak przepełnionego świątynnego szpitala czy kilku(-nastoma) świeżymi grobami. Świątynia więc, w celu uniknięcia takich nieprzyjemności - i po to, by zachować choćby iluzoryczną kontrolę nad być może zbyt śmiałym postępowaniem najmitów - postanowiła wydelegować kogoś do dbania o ciała i dusze "rycerzy fortuny". Padło na Zoję; ta przyjęła to zadanie z uśmiechem i bez sprzeciwu. Zawsze wszak była to okazja do zrobienia czegoś dobrego!

Pewna jednak była, że Ethel za nic świecie nie odesłałaby do takiego zdania dwójki ze służących w świątyni, szczególnie, że pracy było zawsze więcej niż rąk do jej wykonywania, a dodatkowo kler nie był w komplecie; jeden z kapłanów wyjechał z miasta z darami dla armii. Jednak w całym tym zamieszaniu akolitka nie miała jak zamienić z Franką choćby słowa na osobności; choć więc zżerała ją ciekawość, na chwilę powstrzymała cisnące się jej na usta pytania. Zamiast tego, usiadłszy grzecznie w kąciku, z zainteresowaniem zaczęła przyglądać się zgromadzonym wokół stołu osobom, które podjęły się zadania przegonienia stada koboldów z terenu trzech okolicznych wiosek.

A było na co popatrzeć - grupa młodych ludzi, dla większości których było to pierwsze w życiu tego typu zlecenie - prezentowała się nadzwyczaj różnorodnie i barwnie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 09-04-2015, 15:28   #8
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Deithwen potrzebował trochę czasu na zaaklimatyzowanie się w mięście. Dla półelfa, który całe swe dotychczasowe życie spędził praktycznie w Wilczym Lesie, wszystko było tu nowe. Na początku był nawet problem z wejściem do miasta razem z Eris. Strażnika udało się jednak przekonać, że to po prostu pies obronny, tylko tak łudząco przypomina młodego wilka. Parę brzęczących monet okazało ostatecznym argumentem dla upierdliwego wartownika. Po jakimś czasie druidowi udało się znaleźć siedzibę Gildii Najemników. Postanowił udać się tam na początek, aby potem poznać osadę i panujące tu zwyczaje. Jego ojciec nie miał dobrego zdania o mieszkańcach miast. Deithwen postanowił sprawdzić jak jest naprawdę, zachowując jednak ostrożność.

Driud uznał, że warunki kontraktu jakie mu zaproponowano są całkiem uczciwe. Toteż, bez dłuższego zastanowienia podpisał papier. Postanowił skorzystać z noclegu i jadła oferowanego przez Gildię. Pomyślał, że warto zaoszczędzić, bowiem nie pozostało mu już wiele monet.

W wyznaczonym czasie półelf odwiedził karczmę „Złoty Róg”. Ubrany był jak w zwykle, w szare, nie rzucające się w oczy spodnie i koszule. Na nogach miał wysokie skórzane buty. Strój uzupełniał czarny płaszcz z kapturem. W ręku dzierżył drewniany kostur. Eris została na zewnątrz w jednym z zaułków. Driud uznał, że wchodzenie do gospody ze zwierzęciem, nie jest najlepszym pomysłem. Po wejściu do karczmy ,gromadka młodych najemników zgromadzonych przy stole, od razu rzuciła mu się w oczy. Dyskretnie zlustrował wszystkich wzrokiem. Ocenił, że co jak co, ale z koboldami to chyba sobie poradzą. Zmienił zdanie, gdy zobaczył „wejście” jednego z jego przyszłych towarzyszy do karczmy. Pomyślał, że jeżeli wszyscy tutaj cechują się podobną zręcznością, to mają problem…. Potem usiadł przy stole.Trwała tam już dyskusja. Uznał za stosowne przedstawić się i dodać coś od siebie:


-Mam na imię Deithwen i również jestem w stanie wyruszyć bardzo szybko.
 

Ostatnio edytowane przez Piter1939 : 09-04-2015 o 15:44.
Piter1939 jest offline  
Stary 09-04-2015, 22:26   #9
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Shavri, zanim przestąpił próg gospody, długo siedział na jej dachu, schowany za kominem przed oczami postronnych. Wlazł tam, korzystając z nieuwagi pracownika wymieniającego uszkodzone dachówki, który schodząc z dachu na przerwę, zostawił drabinę przystawioną do ściany gospody. Teraz Shavri siedział w słońcu i dumał ze źdźbłem stokłosy wetkniętym między zęby. Nie był do końca pewny, czy dobrze zrobił, podpisując kontrakt, który teraz raz po raz czytał, jakby to miało mu pomóc w utwierdzeniu się w swojej decyzji. Nie to, że nie chciał zostać najemnikiem. Po terminowaniu u kowala-oszusta każde jedno godziwe zajęcie zarobkowe byłoby miłą odmianą. A to dodatkowo mogło być całkiem lukratywne. Nie chodziło też o to, że się bał. Choć przecież powinien. Nie, nie bał się. Widział, jak nieprzyjemnym miejscem może być świat, jeśli ma się pecha albo jest się za słabym. Miał kiedyś przecież starszych braci, wcale nie słabeuszy, których zabrała wojna zanim mogli unieść w ramionach swoje własne dzieci. Ale do ciężkiej cholery! Jeśli jego życie też ma być takie krótkie, to niech przez chwile poczuje, że żyje.
Pozostawała jednak jeszcze jedna kwestia, która najmocniej ciążyła mu na sumieniu – zostawił siostrę, młodszego brata i rodziców z niepewnością co do jego dalszego losu. Dobrze. Koboldy może go nie utłuką, choć w dzisiejszym świecie niczego nie można być tak naprawdę pewnym, ale po nich przyjdzie czas na kolejne zlecenia. Co jeśli coś mu się stanie i zamiast im pomóc, stanie się dla swoich bliskich kolejnym obciążeniem? Albo w ogóle nie wróci, pozbawiając ich nie tylko szansy na godziwe życie, ale i swojej opieki? Norva wypomniała mu to bardzo brutalnie, szantażując go emocjonalnie. Siostra odprowadziła go do Futenbergu, a żegnając się z nim, jakby dla pokreślenia wagi swoich słów, wręczyła mu podarek od ich młodszego braciszka. Shavri wyciągnął teraz zza pazuchy nieforemną bryłę szkła, na której Cori namalował pięknego czarnego szczurka zawiniętego w kłębek. Shavri obiecał sobie, że jak tylko dopadnie porządnej kuźni, to własnoręcznie oprawi go w miedzianą blaszkę, do której będzie można przywiązać rzemyki.
Zza pazuchy, w ślad za jego ręką wychynął czarny, strzałkowy pyszczek damy uwiecznionej na szklanym portrecie. Bijak poruszała wąsikami, ziewnęła szeroko, pokazując długie, pomarańczowe siekacze i wyciągając przed siebie lewą łapkę. Potem wspięła mu się na ramie. Wsadziła nos do ucha, poniuchała tam entuzjastycznie, szukając zapewne resztek jego zdrowego rozsądku. Następnie wdrapała mu się na głowę po obwiniętym czarnym materiałem warkoczu. Shavri westchnął, schował szklaną pamiątkę, pogłaskał szczurzycę po łepku i powoli zsunął się z dachu. Schodząc po drabinie, kątem oka zauważył coś dużego, co poruszyło się w zaułku za karczmą, ale gdy spojrzał w tamtą stronę zobaczył tylko koniec ogona jakiegoś dużego stworzenia, chowający się za rogiem. Prawdopodobnie psa, choć bardziej przypominał wilczy… Ale co w mieście robiłby wilk?
Shavri wszedł do karczmy, stanowiąc prawdopodobnie nieco dziwny widok dla obecnych. Młody, tęgi w ramionach brunet z czarnym szczurem na głowie i cienkim ogonem warkocza, dyndającym na plecach na wysokości pasa. Ale na szczęście nie brakowało tu gości dziwniejszych od niego. Lekceważąc zbulwersowane spojrzenie karczmarza, Shavri nie schował Bijak do rękawa. Przeciwnie. Miał nadzieję, że widok pociesznego stworzonka przyciągnie do niego kogoś, kto tak jak on uwielbiał zwierzęta. Ściągnął więc Bijak z głowy i zaczął ją powoli głaskać. Zwierzątko zmrużyło ślepka z wdzięczności za pieszczotę. Jednak w karczmie było zbyt wiele zapachów, które ją interesowały, żeby tak spokojnie leżeć na rękach u pana. Wspięła mu się więc na ramie. Stanęła na dwóch łapkach i wiążąc mu ogon wokół szyi, starała się jak najdalej wyciągnąć łepek, żeby uchwycić wszystkie te ciekawe wonie. Shavri uśmiechnął się pod nosem, stanął z tyłu izby w kącie, zamówił coś do picia i kiedy Larsson skończył mówić, a ten tam… Kain mu było?... zasugerował, że on może ruszyć nawet i w przeciągu godziny, Shavri również wyraził entuzjazm dla tego pomysłu.
- Racja – oświadczył ze swojego kąta – im szybciej, tym lepiej. "Bo może się uda, że się nie rozmyślę…", dodał w myślach. Bijak teraz dla odmiany wsadziła nos do jego kufla, chłepcąc z niego chciwie cydr, powodując wesołość u jednych najemników, a zgorszenie u innych. Cenna informacja na sam początek współpracy. Jakiś oszczepnik wchodził do karczmy w wyjątkowo spektakularny sposób. Sahvri uśmiechnął ciepło się pod nosem. Poczuł sympatię do nowo przybyłego. Sam bowiem wkraczając w tę przygodę, czuł się dokładnie tak, jak zachowywał się tamten.
 
Drahini jest offline  
Stary 09-04-2015, 23:44   #10
 
goorn's Avatar
 
Reputacja: 1 goorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znanygoorn wkrótce będzie znany
Gergo nie umiał czytać.
Znał różne magiczne sztuczki, potrafił strzelać z procy, w potrzebie potrafiłby uciąć kilka palców sierpem, dzięki wędrownym artystom nauczył się nawet stawać na głowie, co przy jego gadzim pysku i mizernej masie nie było specjalnie trudne, ale czytać - nie potrafił.
Zbyt onieśmielony by dopytywać o szczegóły podpisał dokument zamaszystym krzyżykiem i schował za pazuchę. Szczęśliwie, otyły rekrutujący rzucił mu nazwę gospody do której musiał udać się na spotkanie, inaczej Gergo z Gildii wyszedłby równie uświadomiony, jak w chwili gdy przekraczał jej próg.
Mały kobold błąkał się po mieście szukając szyldu ze złotym rogiem. Starał się patrzeć po nogi i unikać wrogich spojrzeń. Nie chciał sprowokować niczego więcej od obelg i kpin które spadały zewsząd, niemniej musiał czasem gwałtownie odskakiwać przed ciężkimi buciorami życzliwych mężczyzn.
Rozumiał to świetnie, ba, będąc na ich miejscu sam nie oszczędziłby sobie razów. Wiedział co wysocy myślą o jego rasie i będąc szczerym wobec siebie, w zupełności się z nimi zgadzał. Koboldy to małe, plugawe, złośliwe stwory, bez wyjątków.

Do gospody Gergo wchodził dwa razy. Pierwszy raz, nim zdążył się nawet rozejrzeć, został złapany za wątłe ramię i wyrzucony na ulicę. Szybko pozbierał się z błota, oczyścił ubranie, sprawdził czy jego ropucha jest cała (nawet nie przerwała swojej drzemki) i spróbował ponownie, tylko tym razem, nauczony doświadczeniem, od progu skrzeczął, że jest najemnikiem i przyszedł tu na spotkanie.
Karczmarz zdecydował się ostatecznie wpuścić kobolda, zaznaczając przy tym, że jeśli spróbuję cokolwiek ukraść, to pourywa mu nogi z dupy.

Do spotkania pozostało jeszcze mnóstwo czasu, więc Gergo usiadł sobie w kącie i zatopił się w myślach. Powoli docierało do niego na co się zdecydował, opuszczając znajome, bezpieczne miejsce. Skłamałby mówiąc, że nie żałuje. Żałował bardzo i bał się, a gniewne spojrzenia rzucane mu nawet w tej nieco pustawej karczmie nie wróżyły mu zbyt dobrze.
Z drugiej jednak strony, był podekscytowany i niecierpliwy. Już za kilka chwil dostanie swoje pierwsze zadanie, dowie się jakich odważnych czynów ma dokonać. Nie obchodziły go szczegóły kontraktu i tak nie wiedziałby, czy są korzystne. Chodziło tylko o robienie czegoś, co nada jego osobie jakiegoś znaczenia.
Za chwilę pozna też swoją kompanię i być może, być może zaakceptują go, być może – zachłysnął się szalonymi myślami – nawet potraktują jak swojego, jak równego sobie.

Do karczmy powoli zaczęli schodzić się młodzi, nieco zagubieni ludzie, międląc w rękach kontrakty. Gergo pospiesznie wyciągnął za pazuchy swój – identyczny. To było to, ten moment. Usiadł nawet odrobinę bliżej grupy, próbując im się lepiej przyjrzeć, zerkając ukradkowo. Nie był zbyt dobry w odróżnianiu ludzkich twarzy, początkowo wszystkie wydawały mu takie same. Wszyscy byli przeraźliwie wysocy, ale kiedy usiedli, nie robiło to już takiego wrażenia. Bardziej charakterystyczny wydał się koboldowi tylko jeden, wysoki z rudawą strzechą na głowie, który wyglądał zaskakująco nieporadnie jak na człowieka. Inny z kolei miał szczura na ramieniu i Gergo odruchowo się oblizał. Szczurze mięso to prawdziwy smakołyk.
Czekali na kogoś i Gergo czekał razem z nimi, łowiąc strzępki rozmów i szepty. Chciał usłyszeć coś o naturze ich zadania.

Koboldy? Koboldy...

Gergo zastygł w bezruchu na dobre kilka minut.

- Koboldy...Dobrze. - wysyczał wreszcie.
 

Ostatnio edytowane przez goorn : 10-04-2015 o 00:07.
goorn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172