![]() | ![]() |
![]() | #1 |
Konto usunięte ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Ghul - Śmiertelne uzależnienie
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. Ostatnio edytowane przez brody : 15-06-2017 o 21:37. |
![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
![]() |
![]() | #3 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Powrót wydawał się być jakimś surrealistycznym filmem. Zlepkiem różnych scen, które równie dobrze mogłyby się dziać w różnych dniach, w zupełnie innych miejscach. Wszystko dziwnie przerysowane, wręcz karykaturalne. |
![]() |
![]() | #4 |
Konto usunięte ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Livia usiadła na kanapie. W głowie wciąż jej wirowało, ale wiedziała już, że nie zazna spokoju. Gerhard był upartym i nadopiekuńczym skurwysynem. Nie odpuści. [MEDIA]http://movhits.com/uploads/posts/2014-03/1395162827_200811151442.jpg[/MEDIA] - Pierdol się... - powiedziała słabo, podnosząc się do pozycji stojącej. W głowie jej się zakręciło i gdyby nie silne ramię byłego managera i opiekuna, pewnie wyrżnęła by czołem o kant stołu. Nie czuła jednak wdzięczności. Zdecydowanie nie. Prawdopodobnie poczułaby ją, gdyby mężczyzna pozwolił jej rozbić łeb, a potem się wykrwawić na śmierć. Tak, wtedy byłaby mu bardziej wdzięczna... Zamrugała, patrząc w wyjątkowo ostre światło nocnej lampki. Nagle przed oczami pojawiła jej się wizja jak ona sama spija posokę z czyjejś ręki. - Co do chuja... - wymamrotała, chwiejnym krokiem podchodząc do zlewozmywaka w kuchni i puszczając solidnego bełta. Kiedy już poczuła, że wypluła trzewia, wsadziła całą głowę do komory zlewu i odkręciła zimną wodę, która momentalnie zalała jej przetłuszczone, niechlujnie ścięte włosy. Pomogło. Livia czuła jak powoli odzyskuje przytomność umysłu. I choć wcale jej to nie cieszyło, była dzięki temu gotowa na starcie z Gerhardem i jego cholerną moralnością. Nie zwracając uwagi, na kapiącą z głowy wodę, młoda kobieta wyprostowała się i dla podtrzymania równowagi, oparła plecami o zlew. Normalnie cechowała się szczupłą sylwetką, której wiele dziewczyn jej zazdrościło, lecz teraz była po prostu chuda. Odruchowo podciągnęła spadające z tyłka jeansy. - Z tego, co pamiętam, zwolniłam cię. I zabroniłam tu włazić. - powiedziała znacznie wyraźniej, łypiąc nieprzyjemnie na byłego managera i odpalając drżącą dłonią papierosa. [MEDIA]http://s5.ifotos.pl/img/a43968b30_aqaqpen.jpg[/MEDIA] - Gerhard... Słuchaj, jestem ci wdzięczna, że karmiłeś mojego kota, kiedy... kiedy mnie tu nie było. Ale jestem dorosła, a to jest moje mieszkanie. Nie życzę sobie takich nalotów. I jeśli zrobisz to jeszcze raz... wymienię zamki. Wtedy choćby mnie już robaki żarły, nie wejdziesz tutaj. Czaisz? - Czaję? Doskonalę czaję. - odparł ostro - A teraz ty posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. I mam nadzieję, że zaczaisz. Może to gówno, które w siebie ładujesz nie zażarło ci całkowicie mózgu. Gerhard stanął niczym jakiś sierżant Bundeswehry przed Livią i wygłosił swoją tyradę. - Słuchaj młoda panno! Wiem, że jesteś dorosła. Wiem, że miałaś trudne dzieciństwo i los cię nie rozpieszczał. I ja naprawdę wiele mogę zrozumieć, wybaczyć i tolerować, ale do kurwy nędzy, nie będę bezczynnie patrzył, jak pakujesz się śmierci do wora. Łapiesz? Codziennie mijam na ulicy tych małoletnich ćpunków, którzy tak jak ty zaczynali od niewinnego blanta, a teraz walą po kablach, aż im oczy na wierzch wyłażą. Nie pozwolę, abyś skończyła, jak oni. Łapiesz? Zrobię wszystko, co będę musiał, aby cię z tego szamba wyciągnąć. Nawet wbrew twojej woli. Były manager wziął głęboki oddech. Jego mina nabrała bardziej łagodnego i miłego wyrazu. - A teraz bądź miłą dziewczynką i powiedz, gdzie masz jeszcze pochowany towar? Livia zmrużyła oczy. W pewnym sensie kochała tego gościa. Pokochała go już wtedy, gdy miała 7 lat i po śmierci rodziców została oddana do sierocińca, podczas gdy ciotka z Ameryki załatwiała papiery adopcyjne. Gerhard nie był nawet jej dalekim krewnym, którzy - swoją drogą - olali małą Livię. Był tylko dawnym chłopakiem ciotki, a jednak to on co niedziela, punkt 10.00 rano czekał pod drzwiami sierocińca, by móc ją zabrać na lody czy po prostu na spacer. Livia pokochała go w chwili, gdy po raz pierwszy dość nieporadnie przytulił małą sierotę i pozwolił jej się wypłakać, nie wypytując jak wszyscy inni - co widziała, co słyszała, co pamiętała z nocy, gdy doszło do zabójstwa. Teraz jednak była dorosła, a Gerhard wciąż traktował ją jak dziecko, próbując sprawować kontrolę. Nie rozumiał tego, że prochy są jej po prostu potrzebne by tworzyć, by wydobywać z siebie turpistyczne wizje, które gdzieś tak krążyły w jej duszy i zżerały ją od wewnątrz. Te mroczne istoty były zresztą gorsze niż jakiekolwiek dragi, dlatego każdy obraz, który udało jej się namalować, przynosił nieco spokoju - na krótko co prawda, bowiem mrok opuszczał jej serce i przenosił się na płótno, ale zdaniem Livii i tak było warto. Dla tych kilku dni wewnętrznej harmonii. Gerhard nie potrafił tego zrozumieć. Nie potrafił lub też nie chciał zaakceptować, że Livia tak właśnie chciała wieść swoje dorosłe życie.Dla niego wciąż była tą małą dziewczynką, którą przytulał w RFN-ie... i z tą wizją Livia chciała wreszcie zerwać. - Powiem ci - odparła, uśmiechając się bez wesołości - Zdradzę ci, gdzie jest każda, nawet najmniejsza działka w tym mieszkaniu... ale musisz się ze mną przespać. Gerhard obrzucił ją lodowatym spojrzeniem. - Jak mi nie powiesz, to przetrząsnę kąt po kącie i znajdę wszystko. Mam do tego nosa. Uwierz mi - odparł. Strząsnęła wodę z czoła, wpatrując się w niego z uporem. - A ja wezwę gliny. I pójdziesz siedzieć za wtargnięcie do cudzego mieszkania i posiadanie prochów. - odparła twardo, po czym jednak czując, że przesadziła, opuściła wzrok - Gerhard, wiem, że się martwisz, ale ja nad tym panuje. Po prostu... potrzebuję tego. Żeby tworzyć. I żeby przetrwać. Niedawno były moje urodziny. Wiesz jak je spędziłam? Bo ja ni chuja. I nie dlatego, że zapiłam pałę, zaćpałam się czy coś. Po prostu nie pamiętam. Tak jak kilkoro innych przegrywów, którzy dali się porwać. - zaciągnęła się papierosem - Ale wiesz co? Ja za tymi wspomnieniami nie tęsknię. Bo i co mi z tego, że się dowiem, że jakaś banda kultystów posuwała mnie w dupę w imię Szatana? Ba, może nawet zrobili mi to, co tym dziewczynom w Detroit? Może naćpali mnie jakimś gównem, przywiązali na cmentarzu i dali jebać jakiemuś kozłowi, co? A ty się dziwisz, że łyknęłam kilka uspokajaczy żeby normalnie spać?! - ostatnie słowa wykrzyczała, wrzucając niedopałek do zlewu. Nie mogła już znieść tego, co narastało w jej wnętrzu. Gerhard podszedł do niej rozkładając szeroko ramiona. Zbliżył się i mocno przytulił. Wtedy Livia usłyszała przeszywające wycie. Dopiero po chwili zrozumiała, że to jej własny szloch. [MEDIA]https://media.giphy.com/media/CI1IwHU45OFvq/giphy.gif[/MEDIA] Pół godziny później, gdy siedzieli na podłodze w kuchni, a Gerhard wciąż obejmował ją ramieniem, dziewczyna powiedziała: - Jest coś, co pamiętam... a raczej, co sobie przypomniałam. Krew. Pamiętam krew, ale w konkretnym miejscu. To były tyły jednej z galerii w Soho. Wiem gdzie. Tak pomyślałam... Trochę to dziwne, skoro niby byliśmy uwięzieni cały czas. - pociągnęła nosem - Gerhard, zawieziesz mnie tam? Ostatnio edytowane przez Mira : 17-06-2017 o 12:11. |
![]() |
![]() | #5 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Unbury the hatchet Michael był nienaturalnie cichy. Pyskaty, agresywny byczek od kwadransa siedział na fotelu i grzebał nogą w puszkach. Znowu zaczął oglądać swoje ciało w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji. Już po raz kolejny. W porównaniu z kumplem był atletyczną paczką muskuł w czarnym, amatorsko pozszywanym worku. - Wiedzieliśmy że coś jest nie tak. Kurwa, sam to powiedziałeś. “Pieprzone Meksy coś kręcą” - roztrzęsionymi rękami zaczął panicznie zakładać z powrotem ścioraną koszulę, jakby to miało zatrzymać odzyskane właśnie wspomnienie - Powtórz mi to jeszcze raz - zażądał nagle. - Co tu gadać? Już ci wszystko powiedziałem - odparł Wayne - Poszedłem się odlać, a jak wróciłem to ciebie już nie było. Pokręciłem się jeszcze chwilę, ale Meksyki też nie przyszły. Zabrałem się, więc do domu. Później dowiedziałem się od twojego starego, że zniknąłeś na dobre. - - Ta, co tu gadać - mruknął. Nie miał problemu z zapamiętywaniem nowych rzeczy, pamiętał wszystko sprzed tych dwóch miesięcy i absolutnie nic z nich. Ale... - Starego? Kto to? Co to za miejsce gdzie teraz jesteśmy? - - Jaja se robisz? Naprawdę aż tak ostro i beret wyprali? Stary! Twój ojciec, kumasz? A to - Wayne powiódł ręką dookoła - To nasza melina. Po tym, jak cię uwolnili, sam tutaj przyszedłeś. Tego też nie pamiętasz? - - Nic, do spasionej kurwy nędzy. Jak mówisz to sobie przypominam. Więc nawijaj jakby książkę pisali. Pomagasz - tak faktycznie, to westchnienie ulgi wynikało nie z tej pomocy - choć pomagał - ale z potwierdzenia tego co pamiętał. Przez Michael przez chwilę zaczął powątpiewać nawet w to co pamiętał. - Książkę? Kurwa, pojebało cię kompletnie, stary. Nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Tamtego wieczoru, co przepadłeś, nic się już nie wydarzyło. Meksyki się więcej nie odezwali. Ponoć ich boss twierdził, że wśród nas mamy wtykę. Jeff się wściekł i mówiąc szczerze przez jakiś czas myślał, że to ty odjebałeś jakiś numer. Na szczęście mu przeszło. Teraz kręcimy interesy z żółtkami. Mają dobry i tani, towar to go popychamy po szkołach i klubach. Jeff mówi, że niedługo cały Bronx będzie nasz. Tyle.- - Że niby ja odjebałem numer? - OK, to teraz zatkało go na parę sekund - Po tym wszystkim co razem przeszliśmy, jego pierwszą myślą po tym jak porwał mnie jakiś pojeb jest że sprzedałem was na psach? Braci, kurwa? Gdzie on jest? -
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! |
![]() |
![]() | #6 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Ubi lex ibi poena… Susan przeszył dreszcz, gdy spojrzała na liścik dołączony do bukietu. Nie ze strachu - tętnicza czerwień róż podziałała jak zastrzyk adrenaliny, wyrywając rudowłosą z wielogodzinnego stuporu, w którym wszystko zlewało się w jakąś mętną nijakość. Zupełnie jak łopatki wiatraka na suficie, przerażenie i troska rodziny, media, policja, odwiedziny znajomych wirowały wokół niej tworząc w pamięci obojętny maziaj. To już wolała patrzeć w ten wiatrak. Teraz jednak poczuła przypływ nowych sił, jakby krótka potężna burza rozgoniła monopol ciężkich chmur na niebie i rozwiała stojące, parne powietrze. Susan zeskoczyła z łóżka i podbiegła do szafy. Rodzice nie zgadzali się, by wracała na razie do siebie, więc zajmowała pokój swojej młodszej o cztery lata dwudziestodwuletniej siostry. Garderoba Tammy składała w większości się z pstrokatych, workowatych bluzek i błyszczących leginsów, ale Susan nie miała czasu, by wybrzydzać. Chwyciła różowy sweter w kolorowe esy floresy długości sukienki, założyła granatowe legginsy i białe tenisówki i była gotowa do wyjścia. Otworzyła po cichu okno, dała porządny krok do przodu i… już znajdowała się na schodach pożarowych. Wiedziała, że nie ma szans na normalne wyjście z domu - matka i babka chyba położyłby się w drzwiach, by jej nie wypuścić - znalazła się więc na ulicy bez kluczy i z piętnastoma dolarami które znalazła w pokoju młodej. Był piątek, druga po południu. 15 marca, jak obwieszczały wydania Timesa leżące na stercie przed kioskiem. Susan kojarzyła tę datę z college’u - idy marcowe. Na drugim roku wzięła wykład o antyku by podwyższyć sobie średnią, a poza tym rekruterzy z Wall Street lubili, gdy kandydaci przejawiali jakiekolwiek zainteresowania poza liczeniem rentowności obligacji. To nadawało im odpowiednio snobistyczny finisz. Specyficzna data przypomniała jej znów o liściku z wypisanym staroświecko łacińskim tekstem. W końcu to on sprawił, że w ogóle ruszyła się z łóżka, ale dlaczego? Ciekawość? Jakiś imperatyw pchał ją w stronę pobliskiego antykwariatu, obskurnego miejsca zarzuconego stertą śmiecia. Susan przeczuwała, że słownik sentencji łacińskich znajdzie tam prędzej niż w którejkolwiek z sieciowych księgarni, więc ruszyła w jego stronę. Po drodze z pewnym zrezygnowaniem obserwowała jak Park Slope, jej rodzinna dzielnica, strasznie obdziadziała w ostatnich latach. Ulice były brudne i śmierdziały moczem, a z okien poznikały tak częste kiedyś rośliny i firanki. Nawet w środku tego niezbyt ciepłego dnia na schodach kamienic przesiadywały grupki latynosów popijających wino z papierowej torby i krzyczących coś po hiszpańsku między sobą. Mijane samochody miały blokady na kierownicach, a gdzieniegdzie także kartki za szybą informujące, że w środku nie ma radia, które dałoby się ukraść. ![]() Susan wyminęła czarnoskórego o mętnym wzroku mówiącego coś o kryształach i weszła do ciemnej sutenery, gdzie mieścił się antykwariat. Było tu mnóstwo tanich powieści i starych komiksów które bardziej pasowałyby do skupu makulatury, jednak ktoś poukładał je w wysokie kolumny stojące wszędzie między regałami. To miejsce przypominało prywatną piwnicę papierowego zbieracza, a jednak utrzymywało się na rynku odkąd pamiętała Susan, a więc od dobrych dwudziestu lat. Dziewczyna otworzyła jeszcze raz i zamknęła drzwi aby uruchomić ponownie dzwonek przy wejściu i w końcu zza ciężkiej kotary wychylił się właściciel. Był to łysy, chudy jegomość o świdrującym spojrzeniu ubrany w koszulę, która musiała pamiętać jeszcze lata 60-te. Całą swoją fizjonomią przypominał trochę szczura… Rudowłosa przełknęła ślinę i poprosiła o odpowiedni słownik. Szczur pokręcił stanowczo głową na znak, że nic takiego w jego sklepie nie znajdzie, wyciągnęła więc z kieszeni swetra karteczkę i podała mężczyźnie z nadzieją, że może wpadnie na jakiś inny pomysł w poszukiwaniach. Szczur przyglądał się chwilę literom, po czym uniósł swoje błyszczące ciekawskie oczy i wycedził zachrypłym głosem: - Gdzie prawo, tam kara… Chyba nie spodziewasz się, że ma to jakieś zastosowanie na Brooklynie panienko? Ostatnio edytowane przez fujiyamama : 19-06-2017 o 17:48. |
![]() |
![]() | #7 |
Konto usunięte ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
__________________ Konto usunięte na prośbę użytkownika. |
![]() |
![]() | #8 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Susan nie zwykła wpadać w panikę. Jej typową reakcją na stres było emocjonalne odcięcie się od sytuacji i działanie, czasem agresja. Tuż po uwolnieniu nie przyszło jej w ogóle do głowy, by zadręczać się myślami o tym, co mogło dziać się w czasie porwania. Nawet ją samą zdumiewał dziwny spokój, który odczuwała; jakby wewnętrzna pewność, że nic złego się nie działo. Irytowało ją tylko zachowanie otoczenia - rozedrgane, histeryczne, nadskakujące. Psycholog przysłana z policji stwierdziła, że to objawy wyparcia, że Susan zbudowała wokół siebie szczelną tamę, że zachowuje się jak klasyczna ofiara traumy. Gówno prawda, myślała wtedy. Gdyby jednak trzymać się tego porównania, to teraz w tamie zaczęły pojawiać się pęknięcia. Gdzieniegdzie na tyle spore, że mózg Susan zaczęły zalewać dziwne obrazy. Siedziała właśnie w wagonie metra mknącym w stronę Manhattanu, w rękach ściskając zagadkową kopertę przekazaną jej przez kobietę w futrze. Oddaj to Vincentowi… powtarzała nerwowo w głowie, gdy nagle zorientowała się, że patrzy na nią cały przedział. Tak, jakby ich uwagę ściągnął… dźwięk jej myśli. ![]() Susan zastanawiała się jeszcze przez chwilę, czy w nerwach nie mówiła tego na głos, lecz ta myśl szybko umknęła, bo światła w wagonie całkiem zgasły, a zastąpił je miarowy stroboskop przeszywający wnętrze jak błyskawica. Teraz współpasażerowie wyłaniali się z całkowitych ciemności co kilka sekund, przybierając co raz to bardziej wścibski wygląd zbliżali się do niej. Łomot pociągu sunącego po szynach płynnie przeszedł w hipnotyczną muzykę. Brudny plastik siedzenia zastąpiła miękka skóra, a Susan odkryła ze zdumieniem, że obok siedzi on… Jej mistrz. Wybranek. Nie widziała jego twarzy, lecz czuła wobec niego bezgraniczne oddanie, szaloną namiętność. Wagon całkowicie zamienił się we wnętrze mrocznego nocnego klubu przepełnionego muzyką i ostrym oświetleniem. Mężczyzna obok siedział bez ruchu, aż nagle obrócił się do coraz bardziej oszołomionej Susan i kazał jej obetrzeć usta. Między jednym rozbłyskiem stroboskopu a drugim dostrzegła świeżą krew na palcu; w ustach czuła żelazisty smak. Lampa błysnęła ponownie i zobaczyła, że Mistrz wstaje. Mówi coś o Vincencie i rzuca na stolik pudełko zapałek. Ciemność. Rozbłysk. Nie ma Mistrza, nie ma stolika. Zniknęły skórzane kanapy, a pasażerowie uciekają wzrokiem gdy Susan rozgląda się wokół z wyraźnym pytaniem w oczach. Pociąg wyjechał z tunelu i mknął teraz estakadą. Tętno Susan powoli wracało do normy. Wspomnienie? Wyobraźnia? Dziewczyna czuła, jakby czymś się naćpała. To wszystko było tak realistyczne, jakby wagon metra naprawdę przeobraził się w klub. Cokolwiek to było, w pamięć wrył się jej wzór wydrukowany na opakowaniu zapałek. Studio 54. Bardzo dobrze znała to logo, to był jeden z najbardziej rozpoznawalnych klubów w Nowym Jorku. O ile dobrze kojarzyła, było to miejsce dla bohemy i różnych freaków. Mieszkała nieopodal, często widziała kolejki ciągnące się kilkadziesiąt metrów od wejścia a poza tym jej brat David opowiadał o imprezach tam. Wysiadła przy 50-tej ulicy. Miała wracać do domu rodziców w Park Slope, ale spotkanie z kobietą w futrze popchnęło ją ku własnemu mieszkaniu w Hell’s Kitchen. Czuła głód. Nie fizyczny; skręcała ją ciekawość. Mimo dziwnego odjazdu w metrze myślała trzeźwo i wiedziała, że wszystko, co wydarzyło się dzisiaj powinno ją zaniepokoić, a właściwie cholernie przerazić. Jakiś silny instynkt kazał jej jednak brnąć w tę kabałę, mimo oczywistego zagrożenia. Susan zbliżała się do ceglanej kamienicy, w której mieszkała wraz z bratem i koleżanką z college’u, Cynthią. Dochodziła dziewiętnasta - możliwe, że David był już w domu, Cynthia zapewne ślęczała jeszcze redakcji. Dziewczyna nie miała kluczy, więc zadzwoniła dzwonkiem pod swój numer. |
![]() |
![]() | #9 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Przyszedł ranek. Warren obudził się przed wschodem słońca. Kołdra była przepocona. Spał sam. Już od dawna spali z żoną w oddzielnych sypialniach. On nie potrzebował jej przy sobie, a ją denerwowało jego wczesne wstawanie.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
![]() |
![]() | #10 |
Konto usunięte ![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Livia szybko schowała pudełko zapałek do kieszeni kurtki, by Gerhard go nie zobaczył, po czym znów zamarła, otępiała. Patrzyła jeszcze chwilę w miejsce, gdzie stał mężczyzna, którego sama nazwała Vincentem, a którego bynajmniej nie pamiętała. No chyba, że wizje, które od czasu uwolnienia ją nawiedzały, były prawdziwe - wizje pełne krwi i bólu… nie jej bólu, lecz takiego, który ona zadawała. Czyżby miała zadatki na dominę? Słyszała, że w tej profesji całkiem dobrze się zarabia i w sumie rzadko dochodzi do stosunku z klientem, któremu przede wszystkim chodzi o poczucie skrajnego upokorzenia. Dlaczego więc nie? Mogłaby krzywdzić ludzie za kasę… może to właśnie robiła, gdy ktoś podawał jej dragi, które wyprały jej pamięć? Odruchowo spojrzała na Gerharda. - Dobra, wracajmy. – powiedziała spolegliwie. Czasem było jej go naprawdę szkoda. Porządny facet zamiast założyć rodzinę związał swoje życie z dwiema wariatkami – jej ciotką i nią samą. O ile pierwsza stosowała tylko lekkie dragi i poza przewijaniem się przez łóżka połowy muzyków sceny rockowej lat 80-tych, była w sumie pozytywną postacią, o tyle Livia nosiła w sobie ten dziwny mrok, który z roku na rok gromadził się nad jej życiem jak obłoki chmur, z których wiadomo że lada moment lunie deszcz i zmyje wszystko, pozostawiając tylko szarą, zimną posadzkę. Tymczasem, gdy wrócili do mieszkania, Livia pozwoliła swojemu byłemu opiekunowi zgarnąć towar, który miała pochowany w mieszkaniu, by wreszcie dał jej spokój i zostawił ją samą. Przemilczała natomiast fakt, że wie dokładnie, gdzie dragi trzyma ciotka, a przecież to ona miała klucze do mieszkania właścicielki kamienicy, gdy Gertruda była w trasie. Niemniej na razie dziewczyna miała dość cukierków. Pełzające w jej głowie wizje domagały się przełożenia na płótno. Raz po raz Livia sięgała po pędzel i odkładała go. Czegoś brakowało… Włączyła magnetofon, by potępieńcze wycie Ozzy’ego wprawiło ją w nastrój. Big black shape with eyes of fire, Telling people their desire Satan sitting there he's smiling, Watches those flames get higher and higher Oh, No! No, please God help me! Znów spojrzała na czyste płótno. Wreszcie zrozumiała czego jej brakuje. Czegoś istotnego z jej wizji, czegoś czego nie mogła pominąć… krwi. Kilka chwil dziewczyna rozbrajała temperówkę do ołówków, by wyłuskać z niej żyletkę. Potem zrobiła kilka nacięć na przedramieniu i pozwoliła posoce leniwie sączyć się do niewielkiej miseczki, którą podstawiła. Wypaliwszy w tym czasie papierosa, artystka wreszcie uznała, że ma dość farby i wstała na chwilę, by zabandażować rękę. Potem zaczęła malować. Kaseta dobrnęła do końca. Magnetofon umilkł, wypełniając mieszkanie jedynie szumem głośników. Na zewnątrz zapadał już chyba zmrok, gdy panna Schwartzwissen skończyła swoje nowe dzieło. [MEDIA]https://68.media.tumblr.com/70268d6bdcdfbe51bf1c976df1e6627c/tumblr_nuzzo06SdY1rdwkrqo1_1280.jpg[/MEDIA] Wiedziała jak nazwie ten obraz. - Vincent. – powiedziała cicho, po czym zgarnęła z oparcia kanapy kurtkę, którą wcześniej niedbale tam rzuciła. Wyjęła z kieszeni znalezione pudełko zapałek. Klub Studio 54 był jej znany tylko z nazwy, toteż postanowiła nadrobić braki i wybrać się w tamto miejsce. Już dawno przestała bać się o siebie. Teraz jedynie strach budziła w niej myśl, że może ją ominąć coś niezwykłego. Back in black I hit the sack I've been too long, I'm glad to be back Yes, I am Let loose from the noose That's kept me hanging about |
![]() |