Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2010, 13:04   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Doba

Doba


Skąd możesz mieć pewność, że całe twoje życie nie jest snem...?
Jostein Gaarder



Jonatan Auster nie mógł odmówić Wiliamowi Notportion wiedzy, uroku osobistego i osiągnięć. Ów stary człowiek wyglądał jak rówieśnik czasu i takie też miał naleciałości. Swym spokojnym, jednostajnym głosem mówił zawsze konkretnie, prosto i z należytym jemu, skrywanym pomiędzy wersami przekąsem i kąśliwością w stronę rozmówcy. Błękitnymi oczami spoglądał na świat spod tych kudłów trochę jakby z nawyku i nadziei, że zdarzy się cokolwiek nowego. Mimo tego mentor Jonatana cechował się wnikliwym zmysłem obserwacji dzięki któremu sprawiał wrażenie, że wie co się za chwilę wydarzy. Tak przynajmniej Syn Eteru myślał kiedy Notportion zaczynał go uczyć. Dziś, będąc samodzielnym magiem doskonale wiedział, że kryje się za tym coś o wiele większego i tajemniczego. Zapewne naturalnego jak sam Eter jest naturalny lecz przed dokładnym zbadaniem tajemniczy jest wzór e = mc2. Nie dziwiły go drobne spowolnienia natury czasu przy jego mentorze. Sam mentor był zapewne jednym spowolnieniem, Mistrzem Czasu, a niewiele mu brakowało do mistrzostwa Korespondencji i Entropii. Jednak to Profesor Turbo prześcignął swego mistrz na poletku Materii i, jak przypuszczał, również Sił – to mogło zasiać w nim ziarna pychy, kiełkujące w żyznej glebie i niszczące duszę. Nawet jeśli nie duszę, to odbierający człowieczeństwo, a ludzkość i sumienie to dwie podstawowe bariery aby nie stać się tyranem z arsenałem nowej technologii. Takie to przekonanie zaszczepił w nim Notportion.
Profesor Turbo nie mógł Wiliamowi również odmówić spełnienia prośby zawartej w liście. Mogliby odmówić inni, wszak jego mentor nigdy nie cieszył się estymą mimo faktu, że był już z Synami Eteru jeszcze jako konwencją, od czasów wojny. Po części należało zwalić to na kanwę jego wycofania ze społeczności i niechęci z dzielenia się czymkolwiek i pomocy, a po części z owoców chwil, kiedy Notportion jednak postanawia się podzielić okryciami i zawzięcie twierdzi, że odkrył nowe tajniki czasoprzestrzeni łącznie z podróżą w przeszłość którą to zgodnie okrzyknięta została kiepską mistyfikacją, a Notportion obśmiany. Kiedy po raz kolejny zgłosił się z taką nowiną, dobiły go nadania nowych, eksperymentalnych jak większość urządzeń Synów Eteru, wykrywaczy kłamstw które dowodziły, iż sam przebudzony naukowiec nie wierzy w to, co mówił i pisał w dokumentacji. Wszyscy mogli odmówić, lecz nie Jonatan Auster, ulubiony uczeń staruszka który i jedyny do tej pory. Uczeń, który zaszedł daleko, osiągnął odpowiednie szlify i mógł się pochwalić, że mając warsztat, czas i odrobinę wiary jest w stanie wypuścić na świat prawdziwe cuda. Austera jednak zawsze dziwiło czemu jego mentor wybrał takie miejsce do życia. Miał tam warsztat, czas i pomysły. Niestety, w Damaszku o odpowiednią wiarę było trudno. Ale staruszek sobie jakoś radził.
Stłumiony ryk silników startującego samolotu wyrwał Jonatan Austera z zamyślenia. Olbrzymie siły które działały na startującą maszynę i których wynalazca był świadom, wepchały go lekko w fotel drugiej klasy tylko ułamkiem owej mocy, odpryskiem prawdziwej energii. Jeszcze przez chwilę czuł na palcach ten sam papier co miesiąc temu na którym zapisano list. Te same wymięte kartki dokumentacji zapisane równym, kaligraficznym i pochyłym pismem doprawionym drukowanymi schematami. Wrażenie prysło jak bańka mydlana kiedy pasma Kwintesencji zafalowały przed oczami technomaga. Mógł się przyzwyczaić, że po ostatnich poszukiwaniach czy naukowej eskapadzie jak lubił to określać pewien znajomy Kultysta Ekstazy z lekką kpiną, Syn Eteru dostrzegał ją bez gogli i nie tylko. Po tym nagłym plasku, poczuciu jej płynięcia po skórze i ogólnego wrażenia mocy, wszystko gdzieś minęło. Ludzie prawie nie zwracali na niego uwagi tak jak nie zwracali uwagi na siebie nawzajem. Oczywiście, do czasu jakichkolwiek problemów. Taka sytuacje miał w już lecącym samolocie. Dopiero kiedy dzieciak zaczął dokazywać, ludzie zwrócili na niego uwagę. Nie aby mieli to robić, lecz ich zdziwienie, ulotny widok wielkich oczu, że dziecko wyrosło spod ziemi był bezcenny. Ludzkość zatracała dar obserwacji.
Przed położeniem się spać, odruchowo sprawdził czy otrzymany Mechanizm trzyma się dobrze. Przez ten miesiąc prawie przyzwyczaił się do obecności tego przedmiotu. Mentor prosił go, aby zawsze miał na sobie i przez ten miesiąc notował spostrzeżenia. Nie było to szczególnie uciążliwe gdyż sam przedmiot był lekkim, złotym dyskiem o promieniu trzech centymetrów i grubości pół centymetra. Faktura pozostawała gładka, bez wybrzuszeń, rys i podobnych. Jednymi różnicą pomiędzy stronami był okrągły wyświetlacz cały czas wskazujący godzinę 24.00. Na szyi Jonatana utrzymywał go mocny, srebrzysty łańcuszek. Cała maszyneria nie sprawiała problemów i pardwę mówiąc Syn Eteru za bardzo nie miał za bardzo co pisać. Dokładniejsze oględziny pod aparaturą wykazały, iż przedmiot ma w sobie dwadzieścia cztery miarki Kwintesencji, a sam w sobie stanowi osobliwość czasoprzestrzenną delikatnie zakrzywiając kontinuum lecz zakrzywienia owe były jeszcze delikatniejsze niż te, wywoływane przez aparaturę Jonatana która przecież mocna nie była. To samo zresztą mógł wyczytać w dołączonej dokumentacji wraz ze wzmianką, że przedmiot dostrojono do drugiego w laboratorium staruszka aby sam też mógł monitorować... Właściwie co?
Przed snem przypomniał sobie jeszcze sylwetę Notportiona który zawsze nosił się w lekko przydużym, zmurszałym garniturze i nie nosił swego sprzętu ze sobą za wyjątkiem radiowego przekaźnika którym sterował systemem generatorów w swej pracowni. Kiedy Morfeusz porywał świadomość Syna Eteru w sen, jeszcze chwilę przed oczami jaśniała mu twarz staruszka.



Profesor Turbo obudziły głośniki przez które komunikowano rychłe lądowanie. Podczas wysiadki i późniejszego odbioru dwóch torb bagażu miał prawo zdziwić go brak komitetu pozateatralnego. Nie chodziło bynajmniej o jego mentora z którym był umówiony na zewnątrz, przy postoju taksówek. Dziwił raczej brak przedstawicieli Technokracji. Co prawda mógł liczyć na szczęście, że w jego otoczeniu nie ma wtyczek ani nie jest pod szczególną obserwacją. Lecz na takie rzeczy się nie liczyło. Idąc głównym holem pośród rzeszy turystów nie mógł nie zauważyć paru arabek z zasłoniętymi twarzami, czujnych policjantów innych pracowników lotniska. Sterylne powietrze przypominało swym zapachem wnętrze szpitala. Nic zresztą dziwnego, skoro obok Syna Eteru przejeżdżała właśnie maszyna czyszcząca podłogę roztaczając wkoło woń chemikaliów.

-Dzień dobry.

Usłyszał powitanie po angielsku, acz z obcym akcentem którego jeszcze nie umiał poprawnie zidentyfikować. Obróciwszy się, dojrzał właściciela głosu. Ów człowiek był wyższy od przebudzonego o co najmniej głowę. Zdawał się być nieporadnie wyciosany z jednego kawałka drewna. Szerokie barki, kwadratowy, wielki łeb o niepięknych rysach i łapy przypominające bardzie koparki niż ludzkie dłonie. Obrazu dopełniał zapach kiepskiej wody kolońskiej, niedbale przystrzyżony zarost oraz brudny, wymiętolony garnitur. Mimo wszystko z głupawej, opalonej twarzy biła chłopska, prostoduszna życzliwość. Mimo wszystko jakoś Auster nie mógł się do niego przekonać. Już zupełnie nie mógł, kiedy ten przepocony bydlak zbliżył się do niego prawą ręka chwytając Amerykanina za nadgarstek, a lewą w kieszeni marynarki przycisnął mu do brzucha, a właściwie przedmiot który przypominał broń.

-Spokojnie, a nikomu nic się nie stanie... Przynajmniej nie teraz.

Przebudzony miał teraz lepszą okazje aby przyjrzeć się obliczu tymczasowego oprawcy. Nawet jeśli twarz miał niepiękną, zaniedbaną i przeoraną bruzdami oraz ostrym słońcem, sine, acz uśmiechające się usta, to oczy pozostawały inteligentne. Bystro patrzyły na świat. Ale był też tak zwyczajny, prosty i zwyczajny... Zwyczajny zbir z bronią! Tylko pech popchnął Jonatan aby miast iść bocznym, bliższym wyjściem postanowił skorzystać głównego. Bo był bliżej do postoju. Było bliżej do staruszka. Było bliżej do celującego w niego zbira.
Profesor spocił się z nerwów i bliskości ciała. Tak jak w samolocie ludzie nie dostrzegali nic poza czubkiem swego nosa,tak było również tutaj. Wszyscy zajęci swoimi sprawami. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Przy uchu zaświstał mu ciepły oddech tamtego, a metalowa lufa wbiła się w żebra.

-Twój przyjaciel jest winien paru ludziom dość sporą gotówkę. Miałem szczęscie, że na ciebie trafiłem, tak samo jak szczęśliwie się dowiedziałem o przyjeździe... Teraz możesz pomóc sobie, nam i przyjacielowi. Wystarczy, że zapłacisz koszty windykacyjne, a my znikniemy... Na jakiś czas... – wyszczerzył się wrednie, acz mimo wszystko dobrodusznie. -Chodźmy do toalety. Tylko nie panikuj, mam spiłowany spust. Wystarczy muśnięcie, szarpniecie czy potrząśniecie bronią... I wystrzeli.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 24-08-2010 o 14:37.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 23-08-2010, 19:13   #2
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Jon czuł, że nie ma wielkiego wyboru. Adrenalina drażniła zakończenia nerwów, powodując lekkie drżenie mięśni i rozszerzenie źrenic. Nie było to co prawda porównywalne z Col de Turini, przez które przejeżdżał z dziką prędkością mało nie przypłacając tego życiem. Tam było jednak inaczej. Tam on siedział za kółkiem. Dzisiaj stracił kontrolę nad sytuacją, być może nad całym swoim życiem.

Dyskretne spojrzenie w bok. Zbir się do niego przykleił, a o ile mówił prawdę, profesor Turbo najmniejszy zryw przypłaciłby życiem. Licząc nawet najbardziej optymistycznie prawdopodobieństwo przeżycia było za niskie, by ryzykować. Na jednym wydechu zniósł mistyczną barierę, odwracającą uwagę ludzi od jego osoby. Szanse na interwencje ochrony w porę wzrosły. Iluzja się rozproszyła, a rzeczywistość ponownie musiała zmagać się z jego lekko niestandardowym umysłem.

Kolejne uderzenie krwi do głowy powodowało, że tętnienie w skroniach zdawało się być większe i silniejsze, niż to z jego osobistej machiny tłoczącej, ukrytej w centrum klatki piersiowej. To w nią celował ten świr. Normalny przestępca byłby teraz w potrzasku porównywalnym do swojej ofiary, otwarcie ognia w takim miejscu i to w kraju arabskim sprowadziłoby na niego śmierć, jak nie na miejscu, to po rozprawie. Temu tutaj nie zależało - był bezmyślną kupą mięsa, bo kto normalny miałby taką broń przy sobie? Skąd ją wziął na lotnisku? Może tylko udawał?

Był bardzo blisko. Nie mógł widzieć jego drugiego boku, zresztą nie podejrzewał pewnie, że ofiara zaryzykuje. Na bocznej kieszeni marynarki, którą przykrywał ramieniem trzymał telefon. Torbę dla bezpieczeństwa trzymał lekko za rączkę. Nikt mu sprzętu nie gwizdnie, a szkoda, bo teraz by się przydało nadmierne zainteresowanie. Sięgnął do kieszeni i wymacał dotykowy ekran telefonu. Cacko zadrżało i poczuł tą więź, którą może posiąść jedynie ktoś niezwykle oddany swemu rzemiosłu. Przesunął palcem kilka razy, wybrał połączenie z siecią, jednak telefon zamiast wyświetlać obraz w mroku kieszeni marynarki, począł lekko drżeć przesyłając drgania przez skórę na ciało technomaga. Nienamacalna mikrowibracja sięgnęła świadomości dając czucie o wiele wyraźniejsze niż pozwalają na to ludzkie zmysły. Chropowatość skarpetek i wyściółki butów stała się niemal nieznośna, kafelki podłogi nabrały trójwymiarowego kształtu, a do przewiewnej marynarki przylegała na plecach chłodna twarda materia. Obiekt oblekł się w kształty, kształt stał się niezwykle wyraźną formą w umyśle Jonego, skwitowaną niesubtelnym „kurwa” w myślach. Wizja zniknęła, a ten ze złością skierował wzrok na swego oprawcę.

Ten świr na prawdę może chcieć mnie zabić. Notportion, mam nadzieję Twoja nauka nie poszła w las i na coś się przyda w tej krytycznej sytuacji.

Sięgnął po zegarek i nacisnął przycisk. Oprych spojrzał się na poczynania swojej ofiary, ale zegarek nie był chyba dość groźny. Profesor przesunął czas do przodu o kilka minut i zaczął go następnie cofać. Ekran przez chwilę zmatowiał, zrobił się czarny, a potem na jego powierzchni ukazał się obraz. Widział siebie i owego mężczyznę w toalecie. Wystrzał, kula trafiła wprost w głowę Syna Eteru, przebijając ją na wylot. Białe kafelki zabryzgały się ciemną krwią, z otwory w czole ciekła zwarta stróżka krwi wymieszana z kawałkami kości. Potem, chociaż wcale nie cofał się percepcją w przeszłość, zobaczył siebie wychodzącego z samolotu i skręcającego w kierunku tylnego wyjścia. Takim samym zmatowieniem skończyła się wizja, a zegarek ponownie wskazywał godzinę.

Że to niby ja? Przecież nic takiego nie robiłem, ani nie miałem nawet zamiaru. A jak tak dalej pójdzie to na pewno nie zrobię. To nie mogłem być ja!” Spojrzał znów na zbira i choć nie miał co do jego osoby żadnych nadnaturalnych odczuć wolał się upewnić. Wyczulił się na przepływ kwintesencji, która ujawniła się niczym błyszczące niczym rtęć wstęgi, układające się w skomplikowane konstrukcje. Świat wyglądał jednak normalnie, bez żadnych fenomenów, wynalazków, czy dodatkowych źródeł zasilania, a na pewno nie nadprzyrodzonych istot. Okolica była czysta. W innej sytuacji byłoby to pocieszające, teraz jednak wolałby chyba Technokratę, niż nieprzewidywalnego psychopatę. „Obym się nie musiał za to ugryźć potem w... płat czołowy. O czym ja myślę?

Szturchnął go. Odloty w prekognicję i pozazmysłowe zbieranie informacji musiały być dosyć dziwaczne. „Szkoda, że nie jestem jeszcze zielony... to by uwierzył, że jestem chory...
- Nienajlepiej się czuję, to chyba nic dziwnego... – zwiesił głowę. I tak będzie go prowadził do toalety, przez to mógł stać się jeszcze bardziej wiarygodny. Tam była na szczęście ochrona, gdyby tylko dało się zwrócić jej uwagę, a on nie mógł wtedy wystrzelić.

Wystrzał z pistoletu następuje po uderzeniu iglicy w spłonkę. Pod wpływem uderzenia piorunian rtęci reaguje powodując eksplozję ładunku prochu. Wtedy nabój wyrzucony sprężonym gazem odrywa się od łuski i wlatuje przez lufę. Możliwość przerwania procesu byłaby banalna, gdyby wiedzieć, jaka to dokładnie broń, a jeszcze lepiej móc ją zobaczyć. Ciężkie kalkulacje sprowadzały go coraz bliżej do toalety. „Starczy, że muśnie, a strzeli, ciężko będzie to wykalkulować, szczególnie jeśli by się nie udało. Starczy, że muśnie...” Impuls przemknął przez świadomość Syna Eteru wyłaniając się z odmętów podświadomości, a być może innych pokładów umysłu skrywających tak zwane „genialne pomysły”. Ten skurczybyk wcale nie musiał nacisnąć spustu. Starczyło go powstrzymać.

Wymacał ponownie telefon w kieszeni. Miał kilka ulepszeń, był niemal niezawodny. Niemal, ponieważ każda ingerencja w cudze wynalazki nosiła pewne ryzyko niepowodzenia. Nawet jeśli znał się na elektronice, telefony same w sobie były dosyć skomplikowane i opierały się głównie na oprogramowaniu. Musiał jednak wystarczyć. Efekt zapewne nie tak doskonały jak mógłby być przy użyciu jego zcybernetyzowanej rękawicy, ale prawdziwy Naukowiec musi nieraz sobie radzić korzystając z dostępnych, a nie tylko najlepszych narzędzi.

Widząc już grupę ochroniarzy niedaleko miejsca swojego niedoszłego mordu skupił się na zadaniu. Pchnął swoją wewnętrzną energię, a ta milionami nanocząsteczek spłynęła przez niewidoczne kanały kwintesencji wprost do jego ręki. Wybrał losowy numer i wcisnął połączenie. Ścisnął następnie dotykowy ekran tak mocno, że ten aż się ugiął, a zgromadzona energia, zmieniła gwałtownie położenie i siłę, by wcisnąć się wagą kilkunastu kilogramów na przeciwnej stronie spustu wymierzonego w maga pistoletu razem z falą magyicznej energii, która sprzyjała w tej chwili całą swoją mocą czynionemu efektowi. „Musiałbyś na nim teraz stanąć sukinkocie!

Profesor Turbo rozluźnił nieco lewe ramię by się łatwiej wyśliznąć, a prawą pieść zacisnął na uchwycie torby. Ten psychopata musiał myśleć, że już niemal po wszystkim, byli prawie u celu. Jon nie miał jednak zamiaru dać się zabić, a na pewno nie w taki prostacki sposób. Teraz czekał tylko na odpowiednią chwilę, by złapać go w niezbalansowanej pozycji, najlepiej z jedną nogą w górze, by sprzedać mu cios torbą w plecy i uciec, a pomoże mu w tym buzująca w żyłach adrenalina.

Raz, dwa, trzy...
 
Kritzo jest offline  
Stary 24-08-2010, 15:48   #3
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jonatan napiął wszystkie mięśnie. Był jak strzała gotowa wystrzelić w odpowiednim momencie, jak naciągnięta sprzężna i przygotowany robot. Odliczał w głowie. Liczenie pokrywało się z ich krokami. Już!
Impuls elektryczny wprawił w ruch metafizyczny eter który to transformował się w negatywną energię kinetyczna tuż na spuście... broni? Kątem oka dostrzegł dwóch policjantów niezbyt czujnie lustrujących okolicę. Kolejny elektryczny impuls, tym razem wprawiający w działanie synapsy wymusił błyskawiczny ruch strun głosowych i kończyn. Sam nie rozumiał co krzyczy, jego wrzask zlał się z paniką, ludzie też krzyczeli, padali na ziemię. Policjanci chwycili broń. Mógł ich obejrzeć w zwolnionym tempie, przybieranie pozycji strzeleckiej, język wyrzucający słowa pomiędzy żółtymi zębami. Mógł zaobserwować ludzi na kursie strzału, uniemożliwiających jego oddanie, ruchy swego ciała zmierzające do zachwiania równowagi gangsterem. Profesor Turbo nie był teraz nawet do końca pewny, czy tamten próbował wystrzelić.
Nie wszystko się udało. Cios Jonatana nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Miast tego sprowokował błyskawiczna reakcje w postaci szarpnięcia, otwarcia drzwi i wtłoczenia do pustej łazienki. Prewencyjnie zbir zafundował silny kopniak w brzuch oraz pchnięcie w stronę lutra. Tym razem Syn Eteru zgiął się jak scyzoryk, opierając się plecami o kafelki, ich zimno przypominało o zimnej śmierci. Zaraz powinna tutaj być policja, zaraz wszystko się skończy. Pistolet powinien być jeszcze przyblokowany. Profesor Turbo czuł się jakby mia nogo z waty, ból pulsujący z brzucha oraz stróżki zimnego potu na twarzy. Zdawało się mu, że słyszy już krok policjantów, otwieranie drzwi, jeszcze chwila...

-Je zoon van een teef!


Echo krzyku zbira obiło się po kafelkach. Z kieszeni wypadł mu plastikowy pistolet na wodę dokładając odgłosem upadku kolejny takt do tej przerażającej symfonii. Jonatan[ zdołać odepchnąć się od ściany. Nabrał powietrza do płuc. Zbir sięgnął za pazuchę, tym razem po prawdziwa broń. Wycelował i posłał pocisk, metalowego zwiastuna śmierci. Trafił prosto w środek głowy, pocisk przeleciał na wylot i utkwił w białych kafelkach. Wraz z nim chlusnęła jak z wiadra krew, barwiąc ścianę za plecami maga. Szczęki zaciśnięte w pośmiertnym skurczu wyłamały mu zęby, stróża ciemnej krwi z kawałkami kości galopowała od czoła, pomiędzy nieobecnymi oczami, ściekając brodą na ubranie. Nim martwe ciało Profesora Turbo osunęło się na ziemię, nastąpiło gwałtowne wydalenie. Mokra plama na spodniach była niczym w porównaniu z brązową mazią spływającą mu po nodze, a następnie wpływającą prawą nogawką. Świat znowu zwolnił, drzwi się otworzyły. Osuwając się na posadzkę, ciało odtańczyło jeszcze makabryczny taniec w rytm milknącego serca i szalejącego mózgu plwającego impulsami do mięśni. Krew i fekalia z nogi ochlapały o toczenia i zbira, gruchot pękających kręgów podczas spazmatycznego upadku przeciął swą grozą nawet drugi wystrzał, tym razem policjanta. Kula trafiła zbira w pierś, ten się zatoczył. Ciało Syna Eteru podrygiwało powoli kończynami. Zbir dostał kolejny pocisk w ciało. Ostatni z nerwowych skurczy nogi bryznął kałem w upadającego zbira i buty pary stróżów prawa. Kałuża krwi poczęła się rozlewać wokół ciała oprawcy. Kałuża krwi bryzgała pd ciałem Jonatana Austera dostającego arytmicznych skurczów mięśni. Ostatnie przestały ruszać się powieki, przy postrzale obydwie popłynęły w górę i drgały leciutko. Teraz, wraz z końcem akcji serca przestały.
Czy tak wyglądała śmierć? Jeszcze przez chwilę widział jakby z boku swe konające ciało i spanikowanych policjantów, widział śmierć zbira. Nie czuł bólu, może strzał w głoe był humanitarny, a tylko tak wyglądał? Pytania wytłumiło wszechogarniające uczucie niebytu i ciemność otulające zmysły. Ciemność, samotność, niebyt, cisza... Nie widział światła. Miast tego słyszał głos, najpierw metaliczny, a potem przeobrażony w delikatny, kobiecy. Miły i kojący jak głos matki. Nie rozumiał słów, to go doprowadzało do szału, obłędu, złości i gniewu. Lecz światło też nastało. Twarde, ostre, rażące przypominało rozmazaną, wielobarwną kulę. Syn Eteru miał wrażenie, że odzyskał czucie, że się unosi wraz z ciałem, duchem? Lecz nie może ruszyć. Byłu mu zimno.
Otworzył oczy na otaczający go świat, a tam powitała go ładna buzia stewardessy i światło padające zza jej pleców.

-Nie mogłam pana dobudzić, już wylądowaliśmy. Nic panu nie jest?

Auster powstał na miękkich nogach, chociaż nic nie było dobrze widać, to on aż za dobrze czuł ostry zapach męskiego moczu i wilgoć w bieliźnie. Samolot powoli pustoszał. Ci sami ludzie, te same twarze. Usłyszał nawet sprzeczkę dwóch businessmanów na którą wcześniej nie zwrócił uwagi. Co znaczyło wcześniej, we śnie? Czyżby śnił?
Podczas wszystkich formalności i odbioru bagażu przebudzony wprost nie mógł opanować się od nerwowego rozglądania wkoło. Kwintesencja płynęła wkoło zwykłym, trochę leniwym tempem. Wciąż się pocił jak mysz, poruszał niezgrabnie na miękkich nogach, odbierał dokumenty drżącymi dłońmi i cichym, jękliwym głosem dziękował za bagaże. Kiedy pośród ludzi wylatujących dojrzał dwóję osobników których reakcje Metafizycznym Eterem były charakterystyczne dla Wampirów, niemal nie krzyknął. Spojrzał raz jeszcze i... ci sami ludzie wyglądali normalnie.
O tak, teraz dopiero świat wydawał się bardziej snem niż poprzednio. Objawy przerażenia powoli opuściły Profesora Turbo. Sądził nawet, iż byłby w stanie coś przekąsić. Lecz kiedy przyszłó mu wybierać między drogami, nie mógł się zdobyć na drogę głównym holem, bliżej do postoju. Nawet gdy chciał, jego ciało odmawiało. Robiło się mu niedobrze, pot znowu oblewał go. Czy to ciało, sen czy wyższa świadomość?


Niemniej droga minęła mu przez zbędnych perturbacji. Wyszedł bocznymi drzwiami czy raczej, bocznymi wrotami gdyż i te nie były wcale mniej ludne od pozostałych. Wychodząc z klimatyzowanych pomieszczeń, uderzyło go w twarz słonce i rozgrzane, suche powietrze. Gwar odjeżdżających i nieprzydarzających samochodów był pokaźny, tak samo jak sporych rozmiarów parking. W oddali, tam gdzie słonce raziło w oczy, żyło miasto. Już Syn Eteru miał ruszyć w stronę głównego parkingu, a w głowie układało mu się dawne wspomnienie słów swego mentora.
”Przeznaczenie nie jest stałe, to tylko zbiór przyczyn. Lecz kiedy spowoduje się jedną przyczyn, skutek jest nieunikniony”
Po raz kolejny Synowi Eteru drogę zagrodził nieznajomy jegomość. Mały, wychudzony arab przypominający pociągła twarząi szpiczastym nosem bardziej ryjówkę niż człowieka. Ciemna karnacja mówiła wszystko o jego pochodzeniu – syn tej ziemi. Ubrany był jednak inaczej, krótkie spodnie, tenisówki i kwiecista, hawajska koszula robiły z niego bardziej odurzonego Jamajczyka niżeli araba. Wysunął dłoń na powitanie, zaczął łamaną angielszczyzną.

-Przysłał mnie Notpo.. Notpor... Notp... Notport... Mistrz William. Jestem jego asystentem. Jedediasz.

W piwnych oczach chłopaka zabłysnęło coś na kształt podziwu kiedy przyglądał się Synowi Eteru. Wskazał dłonią zgrupowanie samochodów, z który jeden powinien być ich środkiem lokomocji. Uśmiechnął się, miał równe, białe żeby i lekki przerost przednich jakby pochodziły od gryzonia.

-Dobrze, że pan Auster wyszedł bokiem. Pewni ludzie mają pewne niecne sprawunki z Mistrzem i jego kompanami... Czeka nas parę godzin drogi nim dotrzemy do Mistrza.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 01-09-2010, 19:20   #4
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Jonatan nadal był trochę w szoku i nerwowo się rozglądał po parkingu.
- Rozumiem, że Mistrz ma problemy. Co ja mam z tym wspólnego? Przecież mnie nawet nie znają.
- Problemy! Problemy... Ahhh tak. Bardziej bandę psychopatów na głowie. Ale sprytnych psychopatów. Praktycznie wiedzą o wszystkich jego znajomych. Mówiąc to rozpina koszulę i pokazuje sporej wielkości blizny jakby po oparzeniach. - Dorwali mnie i potraktowali kwasem. Cud, że miałem nadajnik.
- Wykorzystują znajomych profesora jako ofiary by go zastraszyć? Niedoczekanie! - spojrzał zdenerwowany w stronę lotniska. - Jeszcze im się odpłacimy Jedediaszu. Jestem Jonatan. Jedźmy, nim zrozumieją, że już opuściliśmy budynek.
- Wiem kim jesteś. Także, kim jesteś naprawdę. Myślałem, że to jasne. Ja jeszcze czekam na przybycie iskierki ge... ge... geni... Mądrości.
- Tak oczywiście, to przez nerwy i długi lot. Jeśli nie musimy czekać w tym miejscu ruszajmy, bo nie chciałbym dostać ogona... to znaczy pościgu – poprawił się, by nie raczyć się tłumaczeniem niuansów języka angielskiego.

Idąc za asystentem doktora* Nortportiona w stronę samochodu Jon mógł mu się nieco lepiej przyjrzeć i ocenić. Odniósł wrażenie, że facet jest właściwie bezprecedensowy. Pełen ekspresji, a przez umysł przeszła mu scena jak ten by się ekscytował w rodzimym języku. Nie dało się go nie lubić. Tak chyba działali handlarze na arabskim targu. Skąd Mistrz go wytrzasnął?

Stare audi było w odczuciach byłego kierowcy rajdowego prawdziwym złomem, czymś, co nie powinno jeździć, a na pewno sam by miał dylemat, czy nie lepiej iść na piechotę. Odbiegało to znacząco od nadziei związanych z transportem i zmuszało do opóźnienia wdrażania zemsty za niedokonane zabójstwo. Rzadko bywało by ktoś mógł pomścić swoją własną śmierć. Niestety ewidentny brak elektroniki zmuszał do opóźnienia ambitnych planów i skupieniu się na prewencji.

Od młodego araba Jon bdowiedział się, że ma około godziny nim opuszczą miasto. To wystarczyło, by zebrać się do kupy i zapomnieć o tym jak jego bezcenny mózg pociągnął go na drugi świat, na szczęście chyba we śnie. Prekognicja przerażająco dokładna, ale czemu w jej trakcie miał dodatkową wizję? Takie ostrzeżenie zawarte jedno w drugim prowadziło do mętliku w głowie, szczególnie że nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszał. Niczym oddany student swojego mentora stwierdził w myślach „Będę musiał zapytać o to Mistrza, on na pewno będzie wiedział.” Zaśmiał się z siebie w duchu zakładając na uszy słuchawki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KevDRKBU3p0[/MEDIA]

Pisał program jak szalony z dokładnością i miarowością zegara atomowego. Klawisz za klawiszem stukał tworząc dodatkowe tło do grającej w uszach muzyki. Prosty schemat, trzy aspekty aplikacji głównej: mierzenie czasu i kontrolowany zapis danych, proces odpowiedzialny za funkcje sensoryczne i prosty uczący się program różnicujący.

Sekwencja odliczająca czas była niezbędna do prawidłowego uporządkowania danych i późniejszej obróbki. Pamięć według szacunków doktora powinna była udźwignąć zapisywane dane, niestety kosztem jakości, choć za sensorykę mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie, z powodu braku bardziej wytrwałych studiów. Zestaw wi-fi w laptopie mógł bez problemu zbierać fale wysyłane przez otoczenie, każde dziecko przecież wie iż wszystko wytwarza fale elektromagnetyczne i ma wpływ na ich odkształcenie. Niewątpliwie Eter w ten sposób pozostawał w relacji z całym widzialnym wszechświatem, choć nie ulega wątpliwości iż jest to problem bardziej złożony, a nauka śpiących jeszcze nie była gotowa go zgłębić. Napisanie jednak kodu nie było na tyle problematyczne, o ile pomagała w tym magyia. Tępo rozwoju sieci informacji i odpowiedniego paradygmatu czasem irytowało nie tylko Wirtualnych Adeptów.

Element obliczający prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzeń potencjalnie niebezpiecznych, ze szczególnym uwzględnieniem ludzi był chyba najbardziej kłopotliwy. Odpowiednie obwarowania, by nie uruchamiać alarmu przedwcześnie i adekwatny algorytm analizy zebranych danych. Przez chwilę program zdawał się nie czytać prawidłowo danych, mieszając jednostki alokacji czasoprzestrzennej, ale przy ponownej kompilacji problemy ustąpiły. Z przewidzianego czasu pozostał kwadrans, najwyższa pora by przetestować oprogramowanie w pełni.[1]

- Jedediaszu, możesz pokluczyć trochę między ulicami? Chcę sprawdzić czy nikt za nami na pewno nie jedzie.


Arab wykonał polecenie i wjechał w jedną z pobliskich uliczek. Spóźnienie o kilka minut było godziwą ceną za własne życie. Tymczasem Syn Eteru odpalił aplikację i począł przyglądać się trójwymiarowej mapie otoczenia.

Wielka kopuła obejmowała szkielety pojazdów i budynków ukazując ukrywające się tam osoby – choć te przypominały raczej duchy. Nad każdym obiektem unosiły się drobne cyferki świadczące o szybkich obliczeniach ryzyka zagrożenia, a nad pojazdami jadącymi przed i za starym audi małe zegarki z jedną wskazówką odliczały czas 5 minut przed zmianą statusu na podejrzany. Całość wyglądała niczym aplikacja bez oprawy graficznej, przedstawiająca wirtualne życie mijanego miasta. Bez wyraźnych szczegółów, ale program spisywał wszystkie dane i pojawienie się ponownie tych samych osób, czy też wykrytych stworzeń – gdyż nie było potrzeby ograniczać zakresu skanowania, zwiększało czynnik zagrożenia ze strony danej osoby. Przygotowana lista do autoryzacji zakładała już kierowcę i jego samego, z czasem się zwiększy. Całość była autoryzowana i nikt inny nie mógł z tego korzystać, choć oczywiście usłyszałby alarm.

Uwagę przykuwały małe alarmy wskazujące niektóre osoby na ulicy. Osobniki agresywne, lub posiadające broń? Z powodu braku interakcji nie były groźne, mogły też mieścić się w ramach błędu statystycznego. Jon specjalnie zwiększył czułość kosztem dokładności. Lepiej chuchać na zimne, niż dać się nagle zaskoczyć.

Przesunął kopułę obszaru magyicznego skanu w tył, tak, że samochód znajdował się w pierwszej trzeciej części skanowanego terenu. Skoro do tej pory nikt nie wydał się podejrzany, można było odpocząć. Sytuacja była dosyć napięta i nie był pewien, kiedy znów znajdzie chwilę czasu dla siebie. Po zebraniu sił pomyśli jak się bronić przed psychopatami, na razie szare komórki cierpiały na ewidentny niedobór ATP. No i kim była iskierka geniuszu?

----------------------

[1] Czas, Korespondencja, Entropia
* w angielskim traditionbooku doktor jest wyższy rangą od profesora (mistrz, adept), a ogólnie profesor u anglosasów jest abstrakcją, nie wiem jak to się odnosi do polskich tłumaczeń, ale zostanę przy oryginale narazie
 
Kritzo jest offline  
Stary 05-09-2010, 20:24   #5
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
To, co w pierwszych chwilach wydawało się miastem, okazało się tylko wysuniętym przedmieściem, za którym znowu ciągnęły się pustkowia. Jechali powoli, asystent Notportiona kołysał się lekko w powolny rytm muzyki lecącej z radia. Co jakiś czas spoglądał tylko ukradkiem, zaciekawiony na udane majsterkowanie Syna Eteru. Jedediasz przypominał wtedy wyglądające zza rodu szpaka czy mysz szukającą sera. Arab chyba nie zdawał sobie sprawy jak komicznie wygląda prowadząc samochód, z błyskiem w oczach obserwując poczynania przebudzonego i uśmiechając się mimowolnie w specyficzny sposób odsłaniając całe dewa, przednie zęby.
Podczas jazdy woń samochodu mieszała się z suchym i gorącym powietrzem zawiewającym z pustyni. Jakaś część musiała zostać źle przymocowana, bo podczas jazdy niemiłosiernie trajkotała. Profesor Turbo skończył urządzenie akurat podczas wjeżdżania do właściwej metropolii. Bez cienia wątpliwości poinformowało kolejny zapach wdzierający się do samochodu będący mieszaniną spalin i kurzu, a także gwar miejski. Ostatnim bodźcem została mieszana zabudowa stolicy Syrii. Skanowanie terenu nie wskazywało na najmniejszą obecność trwałego niebezpieczeństwa. Wskaźniki co prawda w niemal każdej chwili wychodziły ponad stan zerwy ale były to wahania tak nikłe, że pomijalne.

-Wstąpimy w jedno miejsce i ru.. ru... Ruchamy dalej!

Arab nieświadomy swego przejęzyczenia skręcił w boczną uliczkę mijając szklane wieżowce na rzecz niskich, prostych zabudowań. Po chwili jazdy ciasnymi zabudowaniami Jedediasz zaparkował bokiem pod jednym z budynków.


-Zaraz wracam. Mistrz prosił mnie o odbiór paru rzeczy, jakiś nowych generatorów

Cały ekran tymczasowego skunera niebezpieczeństwa zrobił się krwiści czerwony w mgnieniu oka, a potem ponownie wygasał, przechodząc w jasna czerwień, pomarańcz, dziwny róż i wracając do zwykłego wyświetlania newralgicznych punktów. Asystent mentora Jonatana wyskoczył z samochodu trzaskając drzwiami i o niemal nie wpadając na dwie arabki w obowiązkowym, zakrywającym ciało stroju. Jakże tutaj było cicho i przyjemnie. Gwar głównego miasta niknął w tle, za sobą, do tłocznych targowisk było daleko. Pozostawał zachęcający widok równych schodów do budynku po których skocznie biegł Jedediasz... Znowu jego ruchy zdawały się być wykonane pod rytm reggae. Budynek wydawał się... Cóż, zabytkiem. Naprawdę, nie mieszkając tutaj bardzo trudno było Synowi Eteru rozpoznać przeznaczenie starszych bodowi. Domy misyjne, mieszkania, hotele, muzea, zabytki? Właśnie słowo zabytek przychodziło mu do głowy najczęściej i wraz z kolejnym trzaśnięciem drzwi za którymi zniknął nowy znajomy, zabytek zadźwięczał również.
Przebudzony został sam w samochodzie. Woń spalin ustąpiła, a we wnętrzu znowu mieszały się kulki na mole i oddechem pustyni. Profesor Turbo mógł podejrzewać tylko, iż generatory były kolejnymi przedmiotami eksperymentów swego mentora którego cała myśl techniczna oprała się na zakłócaniu Eteru poprzez rożnego rodzaju energie, od plazmy, przez cieplną, a kończąc na magnetyzmie. Minuty upływały, ulica pustoszała. Przez cały czas oczekiwania nie przejechał tędy ani jeden samochód, przeszło może dwoje ludzi, a skaner ani razu nie zabłysnął. Nawet Metafizyczny Eter, Vis czyli Kwintesencja zdawały się sunąc leniwie jak spokojna rzeka któa ujarzmiła statyczność, zgniotła zwyczajność rzeczywistości. Magia tysiąca i jednej nocy, dziedzictwo starożytnej Syrii umierało wraz z kolejnym uspokojeniem się nurtu Kwintesencji w mieście. Ciekawy był fakt, że znajdujący się naprzeciwko budynek zdawał się pusty. Kiedy arab wbiegł do środka, jego sygnał osłabł, a następnie rozmył się całkowicie obrazując tylko, iż jest gdzieś w budynku. Auster nachylił się nad wyświetlaczem. Rozmyty punkt obrazujący Jedediasza skupił się, zaczerwienił i jak kometa pomknął dalej, dalej, aż poza ekran. Rozejrzał się – wszystko pozostawało takie same. Raz jeszcze – wszystko takie same. Z budynku wyszedł asystent Wiliama Notportiona dźwigając w obu rękach podłużny, metalowy przedmiot pełen różnych wypustek. Przypominał on raczej sporych rozmiarów mikser czy termos. Trzy nie izolowane – typowe dla jego mentora – kable dyndały u nóg araba. Jednak ciekawe było jego przybycie. Zadźwięczał głosem pozbawionym dawnego uroku, pewną angielszczyzną.

-Otwórz bagażnik.

Dawną swobodę rowach zastała sztuczność i godność. Cisza na ulicy. Powolne, pewne ruchy araba. Smród spalin wraca. Arab spogląda w kierunku Syna Eteru. Wymuszony uśmiech nie ukrywa strasznie zwężonych źrenic i jadowitego spojrzenia. Wkładał sprzęt. Coś mruczał pod nosem. Cos gruchnęło.
Gruchnął sprzęt, a po nim arab. Padł na ziemię z rozwartymi ustami łapiąc powietrze, spazmy targnęły jego ciałem. Kwintesencja zadrżała jak odciśnięta z matrycy. Krwawa piana potoczyła się arabowi z ust, a potem padł żywy, oddychający acz nieprzytomny.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 26-09-2010, 21:35   #6
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Co za dziadostwo! – krzyczał w duchu Jon. Rozejrzał się po ulicy i szybko podniósł towarzysza z ziemi i wrzucił go niedbale na tylne siedzenie. Rozejrzał się. Alarm milczał. Wyrwał ze stacyjki kluczyki myśląc o wszystkim na raz.
- W coś Ty się wpakował durny Arabie? – chwycił linę holowniczą z bagażnika i układając Jedediasza na kanapie związał mu ręce i nogi i zapiął zatrzaskiem z tyłu, tak by na pewno się nie rozwiązał bez jego pomocy. Zajęło mu to na pewno za dużo czasu, za dużo czasu też ci z budynku mieli okazję im się przyglądać, ktokolwiek tam był.

Stojąc nad generatorami sięgnął do swojej teczki po eterogogle. Szybki skan. Mógł przynieść cokolwiek. Nie był sobą, popapraniec. Zastanawiał się co też Notportion musiał zrobić, że takie rzeczy dzieją się w jego otoczeniu.

Chwilę po założeniu eterogogli chemikalia którymi zostały wypełnione pojemniki przestały się burzyć, a wręcz zaczęły matowieć. Kolorowa masa przysłoniła wzrok, a chwilę potem okolica mieniła się w tęczowym filtrze. Krwiste barwy wzorców sił płynących przez zawiesinę mieszały się z błękitem Kwintesencji, a nakładająca się na kontury obiektów Materia drgała , niczym migające punktów bieli. Barw było na prawdę sporo, lecz tylko te oraz czarne plamy własnej magyi Korenspondencji, która po wygenerowaniu ulatniała się z eterogogli.

Poza tym... generator. Drgał mocniej niż wszystko wkoło, a pomiędzy drganiami zamknięto Vis. Po zatrzymaniu wzroku gogle automatycznie wyostrzały obraz, zagłębiając się w strukturę wzorca, gdzie Jon dostrzegł już biały zarys konstrukcyjny. Pewne elementy zdawały się przypominać litery A, M, jakiś nieczytelny znak i dalej A, S, D, A, lub F, nie był pewien. Zgrabnie ułożone we wzorcu - nie mógł się oprzeć temu wrażeniu, nawet nieco podziwiając urządzenie. Zdawało mu się również, po obserwacjach wstąg kwintesencji w nim, że jest to albo był mechanizm, acz wrażenie musiało być strasznie złudne, gdyż nawet wzrokowo, bez przyrządów, ilość Kwintesencji w nim oceniał na mniej niż jedną miarkę.

Podrapał się po brodzie zastanawiając się nad przeznaczeniem producenta i dziwnymi oznaczeniami we wzorcu. Zdjął gogle z oczu i rozejrzał gestem zrezygnowanego kierowcy. Nie chciał rozgniewać Mistrza, więc plując sobie w brodę zamknął bagażnik. Wsiadł za kierownicę i odpalił rzęcha.

- No i gdzie ja mam Cię zabrać stary? – zerknął kątem oka na Jedediasza – przynajmniej o ile to wścieklizna, nie pogryziesz mnie.

Odwrócił laptopa przodem do siebie i umocował pasami bezpieczeństwa tak, by mu nie zleciał. Odczyt był dość sensowny, więc wprowadził poprawkę do analizy araba, by traktować go za niegroźnego póki jest nieprzytomny.

Jon sprawdził jeszcze co kierowca trzyma w schowku. Wyjął z niego mapę, ale nie był w stanie nic z niej zrozumieć, przynajmniej znaczki stacji paliw i szpitala były takie same na całym świecie. Założył prowizorycznie gogle i odpalił silnik. Samochód ruszył z piskiem opon, a kierowca rozglądając się za charakterystycznym układem ulic zaczął szukać najbliższej stacji benzynowej i dostępu do hot-spota.
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 28-09-2010 o 23:48. Powód: zły Efekt^^'
Kritzo jest offline  
Stary 03-10-2010, 15:02   #7
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Syn Eteru zdążył już wyjątkowo realistycznie śnic o własnej śmierci, doświadczyć przestrzennego fenomenu i, miejmy nadzieje, że tylko, specyficznej choroby asystenta swego mentora. Tym razem dane mu było wykonać jazdę samochodem w okolicznościach odrobinę dziwnych. Ciekawe jak zareagowałaby policja gdyby znaleziono asystenta w bagażniku? Czy rozwścieczony tłum ukamienowałby go?
Speed uruchomił się bezproblemowo owocując motylkami w brzuchu Profesora Turbo. Chwilę, przed założeniem eterogogli mógł ujrzeć swe rozszerzone źrenice oraz czerwoną, zapoconą twarz. Po założeniu sprzętu, dostrzegł informacje o akumulacji we własnym wzorcu dwóch miarek Metafizycznego Eteru które jednak natychmiastowo ulotniły się. To tłumaczyło nudności, lekki ból u podstawy czaszki, ale także ogólne wrażenie mocy i odlotu z własnego ciała przez paręchwil po czym pozostała tylko wzmożona potliwość i brak mocy. Auster przecisnął pedał gazu, smród spalin momentalnie wypełnił wnętrze samochodu. Strugi sił były dla niego niemal widoczne, falujące wektory tworzone przez ciecz w goglach i niewyraźne liczy, wyostrzające się z chwilą wpatrywania w jeden punkt. Rozpoczęła się droga do najbliższej stacji benzynowej usiana doglądaniem przez sprzęt tak naprawdę całkowicie normalnych odprysków metafizyki w mieście, formowaniem strzałek przy przeglądaniu mapy które jednak nie były do końca godne zaufania oraz spoglądaniu na wskaźnik zegarka który nie informował o zagrożeniu. Niesamowite, tak demonizowany bliski wschód, tutaj – w stolicy Syrii – wydawał się całkowicie bezpieczny.
Dodarcie do stacji benzynowej kosztowało go dokładnie 19 minut niespecjalnie brawurowej jazdy, trochę nadszarpanych nerwów kiedy podczas ogólnego, leniwego tempa ruchu ulicznego wystraszyło go głośne, pojedyncze uderzenie w bagażniku, a po kilku minutach nagły błysk zagrożenia na zegarku połączony z strugą Kwintesencji mknącą po mieście. To chaos i mi stuka wyrywała się właśnie statyce. Gdzieś, daleko może ktoś czynił kolejny krok przeciw Technokracji. Może.


Zakurzona stacje benzynowa jadąc do której Jon musiał ponownie oddalić się od centrum, prezentowała się odrobinę groteskowo w kontekście swego toczenia. Sama zdawała się kłaczyć dwa nurty architektury, nowoczesna blacha i beton otoczone asfaltem biegnących obok ulic pokryte były grubą warstwą pustynnego kurzu przywożonego przez auta wjeżdżające nieopodal do miasta. Ogólny gwar i smród spalin otaczający stację był naprawę niemiły. Jednocześnie na wschodzie roztaczał się widok drapaczy chmur, centrum pnącego się ku niebiosom, a na południowo-zachodnie można było dostrzec tylko niskie zabudowania z których wystarczyłoby wyjąc odrobinę nowsze okna, zmienić drzwi czy zdjąć talerze satelitarne aby mogły stanowić scenerię filmu historycznego początków naszej ery. Kiedy Jonatan wjechał na stację, była prawie opustoszała. Dostrzegł młodego pracownika tejże operującego zręcznie miotłą przed wejściem do budynku. Pulchny arab z nikłym wąsikiem pod nosem rozważonym spojrzeniem wpatrywał się w niebo, jednocześnie czyszcząc szare płytki trzech stopni schodków. Ubrany po roboczemu łącznie z czerwoną czapeczką stacji Shell i firmowymi spodniami na szelki. Z wnętrza ktoś krzyczał do niego po arabsku. I wtedy Syn Eteru mógł sobie uświadomić, iż z komunikacją będą problemy.
Jeden rzut oka na przypięty laptop pozwalał stwierdzić, iż ten samoistnie począł analizować percepcje wzorca dziwnego urządzenia. Jak na razie nie potrafił sobie jeszcze poradzić nawet z wzorami które sam mag zrazu zidentyfikował z jakimiś literami. Gdyby tylko miał komputer trój-logiczny... Leniwe spojrzenie sprzątającego schody chłopaka na samochód zetknęło ich oczy razem. Mag mógł przyznać, iż chłopak był znudzony.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 19-10-2010, 16:09   #8
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Rdzewiejące audi, które wywoływało zdecydowane poczucie wstydu, wjechało właśnie na stację benzynową i zatrzymało się na uboczu. Jon wysiadł i obszedł samochód dookoła, niby oceniając jego stan. Kontynuując szopkę dopompował koła sprężarką i rozejrzał się czy nikt nie będzie mu przeszkadzał.

Jedediasz leżał w bagażniku z otartymi, nieobecnymi oczyma. Oddychał płytko, miarowo i niemal niezauważalnie. Wraz z kolejnym oddechem jego sygnał korespondencyjny nasilał się. Profesor Turbo mógł również zauważyć brak anomalii przy generatorze oraz poczuć... Zapach moczu. Nie był pewny czy to ze stacji czy to jego kompan popuścił...

Mimo usilnych prób obudzenia asystenta, ten ani myślał odzyskać świadomości. Wręcz przeciwnie, po proszeniu nim, źrenice nienaturalnie mu się zwężały, a z nosa popływała kropelka jasnej, perlistej krwi.
Amerykanin zaklął pod nosem, kwitując - Oby to nie była padaczka czy jakieś inne cholerstwo.

Ocenił stan generatorów, ale nie miał nadal pomysłu co z nimi zrobić. Przez całą drogę powracały do niego dziwne zbitki liter A,M,?,A,S,D,F/A. Ostatnie cztery były szeregiem z klawiatury, czyli to mógł być zarówno głupi żart twórcy, lub jakiś nietypowy podpis. Nie wybuchły, więc i teraz nie wybuchną. Nie widział też na ogonie pościgu czarnych be-em-ek.

Sięgnął do kieszeni araba i wyciągnął jego portfel. Prócz dowodu, kilku drobnych oraz prawa jazy niczym nie różnił się od typowych portfeli, jeśli za typowy wziąć absolutny brak kart kredytowych. Lecz nie był w Stanach. Niestety był wystarczająco ostrożny, by nie mieć przy sobie namiarów na doktora. Jak to rozwaga czasem potrafi nie iść w parze z potrzebami.

Domknął bagażnik zamykając go prowizorycznie na klucz. Zatankował najtańszą benzyną – wnioskując po budżecie „Yed’a” nie było co liczyć na dodatkowe oktany.

Rzucił na blat ze trzysta – przerażające - funtów, które udało mu się kupić przed odlotem. W zamian za te śmieszne kolorowe banknoty dostał wodę, pozłacanego batona i kartę sim lokalnego operatora. Trochę problemów sprawiło kupienie pudełka paracetamolu, ale niech dzięki będą lokalnie panującemu Allahowi, arabowie zachowali normalne nazwy leków.

Siedząc za kierownicą zastanawiał się, czy warto brać go do szpitala. Nie liczył, że się dogada, choć ostatnimi laty arabowie nieco podróżowali, może szczęście się do niego uśmiechnąć. To byłaby tragedia, gdyby stracił swój jedyny kontakt z Syrii. Mógłby równie dobrze wracać do Stanów i liczyć na ponowne zaproszenie od Mistrza. Coś musiało się jednak dziać, a obecna niewydolność asystenta nie mogła być przypadkowa. Utrzymanie go przy życiu było jak najbardziej w cenie.

Jadąc przez miasto rozglądał się za jakimś ciemnym zaułkiem pozbawionym lokalnej niszy intelektualnej. Jon musiał jeszcze raz spróbować ocucić Jedediasza i przerzucić go na tylne siedzenie, mocno zapinając pasami, ale nie koniecznie rozplątując więzy. Warto też było zobaczyć czy nie ma komórki. Jeśli ktoś do niego dzwonił, mógłby znaleźć w pamięci telefonu kogoś, z kim mógłby się dogadać.
 

Ostatnio edytowane przez Kritzo : 19-10-2010 o 16:12.
Kritzo jest offline  
Stary 23-10-2010, 13:51   #9
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Droga zakończyła się w spokojnym, wyludnionym zaułku. Silnik samochodu zagasł krztusząc się parę chwil, plwając spaliny wzbite pomiędzy kurzem brukowanej uliczki. Zabudowa przypominała znowu stare budynki, wychodzący z samochodu Profesor Turbo poczuł pod nogami piasek na brudu, spojrzał oczyma na ściany budynków barwy piaskowej i brudne, szklane okna w których nie było nikomu. Budynki zaniedbane, płaty tynku odpadały odsłaniając wilgotną cegłę na której rosła zgniłozielona pleśń. Pomimo prażącego, ciepłego słońca które cały czas sprawiało, że delikatne perełki potu pojawiały się na twarzy Syna Metru, teraz było tutaj chłodno. Wiatr zdawał się pędzić od strony głównych ulic, pokonywać zakręt między budynkami który to oddziałał bezpośrednie spojrzenie na aleję z ulicy oraz odbijał się od ściany. Lecz powietrze tutaj pozostawało chłodne, przyjemnie chłodzące twarz. Jednocześnie przesiąknięte zapachem spalin, jakoby stęchłe. Cienie rzucane przez budynki przypominały upośledzone karykatury prawdziwego miasta. Jakby dżiny i ghule pojawiały się tylko w cieniach okien oraz anten. Powykręcane sylwety anteny satelitarnej, rozdziawione paszcze dachów których ciemny kontur pochłania jak ryba powietrze wiary. Auster mól zauważyć identyczne okna które różnicował tylko brud i zgnilizna, zniszczenie. Gdzie podziała się inspiracja i wolność?
Bagażnik był strasznie nagrzany, trzymanie tam Jedediasza z całą pewnością nie było dobrym pomysłem. Dobrym pomysłem nie było również podchodzenie doń, ostrożne, kiedy tarcza zegarka cała zmieniała barwę od ciemnej, poprzez granat, pomarańcz, acz mignęła krwistą czerwienią. Lecz w momencie otwarcia tegoż, Syn Eteru nie dostrzegał już na zegarku niebezpieczeństwa. Ba, zauważył, iż punkt w przestrzeni zorientowany na asystenta jego mentora powrócił do normy. Otwarłszy bagażnik, uderzył go w nos zapach moczu. Potem uderzył odgłos ziewania. Ostatnim uderzeniem było sturlanie się araba na ziemię spadając prosto na stopy. Ani myłaś się podnoście. Odrobinę błędnym wzrokiem spojrzał na maga, uśmiechnął się miną będąca syntezą głupa i narkomana, a jednocześnie tak podobnie do małego, najedzonego dziecka.

-Widziałem obrazy... Były pię... pię... Kurde! Ładne! Czy to przebudzenie?

Zapytał naiwne niczym dziecię. Jakby zdając sobie sprawę z głupoty swego pytania skrzywił się, powstał na chwiejnych nogach opierając dłońmi o maskę. Na twarzy prezydowało zmieszanie oraz dziwienie. Wzrokiem obejrzał zaułek. Całe krocze miał mokre.

-Takie coś trafia się mi już kolejny raz. Zawsze przy tych generatorach Mistrz Williama. – Uśmiechnął się pd nosem patrząc na niebo, jakby przywoływał resztki pięknego snu który już ulatuje z pamięci. -Mieliśmy podjechać pod hotel... Długo byłem odcięty?

Uśmiechnął się w taki sposób, jakby miast arabem był naprawdę Jamajczykiem i to kontemplującym boskość za pomocą konopi indyjskich. Komputer pozostawiony w bagażniku zapikał krótko. Na czarnym tle konsoli wyświetlił się komunikat.

87% zgodności ze słowem AMBASADA wedle sita_a1.ul; sita_b1.ul; ukształcenia wzorca z pewnością 99% musiały być świadomym działaniem; 70% szans na bycie komunikatem.

Asystent Notportiona był przepocony. Westchnął po raz ostatni, poszukał w kieszeni portfelu.

-Jedźmy do tego hotelu, jest po drugiej stronie miasta. Ostatnio Mistrz co parę dni zmienia lokum w obawie prze zbirami.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 27-10-2010, 00:23   #10
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
- Czy jesteś pewien, że nie trzeba zabrać Cię do szpitala? Może chociaż się przebierzesz? Możemy skoczyć po jakieś ciuchy.
-Nie ma celu.. Tfu! Potrzeby. Swoje rzeczy mam u mistrza.

Długa droga z rozgrzanym samochodem i jeszcze bardziej rozgrzanym śmierdzącym od moczu arabem była niemal namacalna atakując ośrodek węchowy Amerykanina. Zmysły działały wyśmienicie, zbyt wyśmienicie, na tą jedną chwilę, a pomyśleć, że rozpoczynając tą bezcelową jazdę po Damaszku pluł sobie w brodę z powodu braku umiejętności kilku rytuałów poszerzających percepcję.

Wygrzebał z pamięci rozmowę z lotniska, na wspomnienie którego przeszedł go zimny dreszcz. Warto było jednak ryzykować.

- Mamy przecież kogoś odebrać, nie prezentujesz się najlepiej.
- Kogo?
- Jakąś iskierkę, mówiłeś o tym na lotnisku.
- Chyba mam też amnezję –
arab wytrzeszczył oczy wielce zdziwiony.

Jon poczuł rezygnację, czyżby i to sobie uroił? I tak nie wiele sam pamiętał, a jeszcze ten koszmarny akcent, który tak nagle się zmienił. Wzruszył ramionami.

- Ciężko było mi się z Tobą wtedy porozumieć. Od kiedy przyniosłeś generatory mówisz nienagannie. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wiem co miałeś wtedy na myśli.

- Hyyymmmm... - arab wlepił wzrok w niebo - Chyba o przebudzenie. Jak pamiętam. - Zaczął rozmasowywać obtarte nadgarstki, a mag obdarzył go zmęczonym spojrzeniem utraconej nadziei. Że też taką pierdoła umknęła jego uwadze, ale przecież to oczywiste, skoro był jak to ujął „asystentem”.

Mag uderzył dłonią o czoło - No oczywiście. Byłeś zbyt elokwentny, a ja zbyt chory po podróży, by się nad tym zastanawiać. Swoją drogą prawie spotkałem jednego zbira. To są psychopaci, a ja nie lubię rzeczy zupełnie nieprzewidywalnych.

- Masz podobne poglądy jak Mistrz.


Jon
pokiwał w zamyśleniu głową i zaprosił zmaltretowanego asystenta do samochodu. Nie miał pojęcia jak się wydostał z więzów, ale obawiał się, że w trakcie jazdy będzie mu życzył powrotu do bagażnika. Wolał sam prowadzić, bo choć Jedediasz był całkiem spójny w wypowiedzi, w jego kroku i spojrzeniu widać było nieco rozbicia.

- Powiedz mi więc, co to za cacko wieziemy w bagażniku i skąd to bierzecie?
- Mistrz kupuje u różnych ludzi, przerabia sam, zleca przeróbki. Dużo pieniędzy na to idzie. Kiedyś tłumaczył mi jak na przykład pole elektrostatyczne może w... wpły... wpływać na grawitacje, a przez to na czas. Za chudy jestem aby to zrozumieć.


No tak, a sam nie wymyśli tego co opracowywał doktor. Jeśli będzie chciał sam mu wyjaśnił. Zresztą nie było to istotne.

- A co to za miejsce skąd wzięliśmy te egzemplarze?
- Od kiedy zaczęły się problemy, trzymaliśmy tu i ówdzie rzeczy –
albo nie wie, albo nie ma to znaczenia. Ile jeszcze takich kosmicznych urządzeń było rozrzuconych po mieście?

- Powiedz mi, czy wiesz coś o lokalnych ambasadach? Doktor ma z jakimiś szczególny kontakt?
- Zawsze mówił, że jak odwiedzi nas ktoś, kto będzie wyglądał na agentów U... USA to im nie wierzyć. Ufać tylko tym z ambasady i konsulatu.
- Jedediasz ziewnął. Tymczasem Profesor Turbo mógł sobie przypomnieć, iż jego mentor legitymował się obywatelstwem zarówno stanów, Anglii jak i Hiszpanii o którego zdobyciu znał ze trzy ciekawe anegdoty.

Istniała szansa, że napis we wzorcu generatorów był swojego rodzaju weryfikacją. Jedediasz jednak nie mógł mieć o tym żadnego pojęcia. Po co, skoro i tak nie mógł zrobić z tego użytku?

* * *

Mag
suszył łokieć w otwartym oknie, chłodząc wnętrze rozgrzanego pojazdu i wydmuchując smród. Możliwe, że już go nawet tam nie było, ale to było po prostu obrzydliwe.
Już dawno włączyli się w ruch uliczny. Komputer milczał, sam też nie zauważył żadnego zagrożenia.

- Przepraszam, że tak zarzucam Cię pytaniami, ale ostatnio byłem sam i nadal nie orientuję się w sytuacji. Opowiesz mi jak to wszystko się zaczęło? Z twojej perspektywy. Chciałbym wiedzieć co robić w razie ponownych komplikacji, albo przynajmniej czego się obawiać. Doktor Wiliam rzucił mnie tu dzisiaj na głęboką wodę.
 
Kritzo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Content Relevant URLs by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172